Jak aktywność fizyczna pomaga walczyć ze zmęczeniem

Im więcej siedzisz, tym bardziej zmęczony jesteś – zabawne, ale tak bardzo prawdziwe. Oto ciekawy, inspirujący fragment wpisu, jaki znalazłem na blogu Rośnij w siłę (🔗):

Możesz pomyśleć, że trening fizyczny, gdy jesteś zmęczony, przynosi efekt przeciwny do zamierzonego. Jednak ćwiczenia są niezwykle przydatne w walce ze zmęczeniem. Ćwiczenia pomagają poprawić wytrzymałość i siłę mięśni, co sprawia, że z czasem czujesz się mniej zmęczony.
Pomagają również w dystrybucji składników odżywczych i tlenu do komórek, co pozwala organizmowi pracować wydajniej. Kiedy twój organizm pracuje wydajniej, nie czujesz się tak zmęczony podczas aktywności fizycznej, ponieważ twój organizm nie musi pracować podwójnie.

Czytaj dalej

Sztuczna inteligencja i blogowanie

Nagraliśmy niedawno z Piotrem fajny odcinek PiG Podcastu o blogowaniu. W całości poświęciliśmy go na poopowiadanie o tym, jak na co dzień tworzymy treści w Internecie… na blogu, w mediach społecznościowych, czy w podcaście. Nasze opowieści poprzedza krótka rozmowa o AI, sztucznej inteligencji, która wkracza od jakiegoś czasu w nasz internetowy świat.

W pierwszej chwili, gdy zobaczyłem możliwości, jakie niosą ze sobą narzędzia takie jak ChatGPT, pomyślałem: „Ups, moje blogowanie jest zagrożone, teraz AI będzie blogować”.

Czytaj dalej

Strategia trzech godzin w procesie odnajdywania swojej pasji

Szukaliśmy ostatnio z Piotrem w 🐽 PiG Podcaście sposobu na odkrycie swojego wymarzonego hobby. Już po nagraniu odcinka, trafiłem na blogu Edyty Zając na bardzo fajny sposób poszukiwań ulubionego dla siebie zajęcia. Edyta nazwała to strategią trzech godzin i myślę, że to może być ciekawy sposób na zaspokojenie wewnętrznych potrzeb związanych z kreatywnością, niezależnie od tego, czy poszukujesz swojej życiowej pasji, czy nie. Strategia ta, jak sama nazwa wskazuje, polega na zarezerwowaniu sobie trzech godzin, i wykorzystaniu każdej z nich na rozwój nieco innego obszaru, pobudzanie innych zmysłów:

Czytaj dalej

The Sweet Setup: Trzy rodzaje planistów (którym jesteś?) 🔗

Shawn Blanc:

A blank canvas. Endless possibilities. A clean slate.
Sounds great, right?
It might make for a nice Hallmark card, but in my experience it’s actually one of the worst ways you can look at the new year.
(…)
If you want to make meaningful changes in your life, you can’t ignore the context in which those changes will take place.
Your life is not a blank canvas — but it’s also not a finished one, either.
You don’t have to throw everything out in order to start getting different results.
Small, incremental changes that align with your values is the name of the game.

Uwielbiam Shawna Blanca, filozofię życia, o której opowiada, uwielbiam treści, jakie publikuje w The Sweet Setup, jednak jeden z jego ostatnich wpisów w 2022 roku przypominał mi, że każdy z nas jest inny i nie powinienem ślepo kierować się tym, co przeczytam w Internecie – nawet, jeżeli publikuje to jeden z moich ulubionych twórców. Nikt nie jest Tobą, mną, i każdy z nas powinien dochodzić do odpowiedzi swoim własnym rozumem i robić to, co na niego działa.

Shawn w jednym z wpisów przekonuje, że nie powinniśmy traktować nowego roku jak pustego płótna, na którym możemy namalować, co tylko nam się podoba, ponieważ – niezależnie od rodzaju osoby, jaką jesteśmy – to doprowadzi nas do klęski. Na przykładzie trzech rodzajów osobowości, próbuje udowodnić, że podejście przekreślające to, co było wczoraj, nie może się sprawdzić. Ja jednak wiem, że czasem podejście do nowego okresu w życiu, właśnie jak do czystej kartki – potrafi ogromnie pomóc, są momenty, gdy dokładnie tego potrzebujemy. Danie sobie przestrzeni na zmiany w pewnych sytuacjach potrafi przynieść ogromną ulgę, przekreślenie przeszłości i dzięki temu zmiana przyszłości, może w niektórych sytuacjach być wielkim darem, na który czasem trzeba sobie pozwolić. Wrócę więc do tego, co napisałem na początku: każdy z nas jest inny, nie ma uniwersalnych schematów, pasujących do wszystkich, choć próba podążania za innymi (inspirowania się), może nas doprowadzić do właściwych odpowiedzi.

Niemniej jednak wpis Shawna jest bardzo ciekawy i jest w nim sporo cennych wartości, na które warto zwrócić uwagę planując nowy rok, kwartał, miesiąc, czy nawet najbliższy tydzień.

Przeczytaj cały artykuł na The Sweet Setup.

Wiosenne porządki

Nareszcie! W końcu do nas przyszła! Doczekaliśmy się! Pani Wiosna…

Nie wiem jak Ty, ale dla mnie pierwsze dni wiosny są dość ważnym symbolem – ta trudniejsza część roku jest w końcu zamknięta, i na stole czeka już deser, na który z utęsknieniem zerkaliśmy w chłodne styczniowe poranki. Zima się skończyła i zapanowała wiosna. I choć pogoda za oknem jeszcze nie zawsze za tym podąża, to w mojej głowie panuje już iście świąteczna atmosfera.

Pierwszy dzień wiosny to idealny moment, aby przygotować się na tę fajniejszą część roku. To sygnał, że czas obudzić się, niczym niedźwiedź z zimowego snu, przeprowadzić przedsezonowe odgracanie i zacząć działać o wiele intensywniej niż działo się to w ostatnich miesiącach. Dlatego też, chciałbym zachęcić Cię dzisiaj do przeprowadzenia drobnych, wiosennych porządków – ja sam się na takie zdecydowałem.

Nie, nie! Nie będziemy biegać po domu ze zmiotką i mopem, nie wyczyścimy łazienki, nie zajmiemy się też oknami w domu. Chcę Cię namówić na wysprzątanie i przygotowanie do wiosny Ciebie. Twojej głowy, duszy i ciała. Wchodzisz w to?

Startujemy od głowy

I znowu muszę Cię rozczarować – jeżeli myślisz, że punktem pierwszym będzie wyprawa do fryzjera – mocno się mylisz 😉 Włosami zajmij się we własnym zakresie, ze mną możesz natomiast pobudzić swój głowę do działania – zadbać o umysł. I przynoszę Ci trzy propozycje, które nam to umożliwą.

Chwyć nową książkę

Buu… książki, nuda, nie? Niestety, tak właśnie uważają średnio dwie na trzy osoby w naszym kraju, które to nie sięgają nawet po jedną książkę w ciągu całego roku. A szkoda! Bo książki to wspaniałe narzędzie do rozwoju naszych małych główek (mniej książek = mniejsza głowa! #truefact). Wygląda na to, że wolimy siedzieć po nocach i oglądać Netflixa, co raczej nie przynosi nic dobrego naszym umysłom. Dlatego w ramach wiosennego przebudzenia zachęcam Cię do odstawienia telewizora (wynieś go na balkon czy do ogrodu, niech tam gnije!!!) i chwycenia za książkę. Na mojej półce z książkami, większość tytułów dotyczy rozwoju osobistego – uwielbiam tą tematykę, co chyba nie będzie dla Ciebie wielką niespodzianką. Z tytułów, które mogę Ci polecić z pewnością na uwagę zasługuje Magia Sprzątania Marię Kondo (napisałem jakiś czas temu jej recenzję na blogu) – książkę o japońskiej kulturze, minimalizmie (choć w tej opinii nie każdy się ze mną zgadza) i… papierze toaletowym 🙃. Idealna pozycja na wiosenne odgracanie. Jeżeli masz konto na Goodreads, możesz mnie tam znaleźć, dodać do znajomych i śledzić co aktualnie czytam. A dzięki temu i ja zobaczę, co Ty polecasz do czytania. Jeżeli nie masz jeszcze konta w Goodreads – na co czekasz? Zakładaj! I czytaj, czytaj, czytaj… 🙂. Ja aktualnie przerabiam…. z resztą, sam/a możesz sprawdzić.

Może audiobook?

Tak, tak, wiem, rozumiem, słyszę. Nie masz czasu na siedzenie i czytanie książek (choć w gruncie rzeczy wiadomo, że raczej nie chcesz go znaleźć 😉). Może więc sięgniesz po audiobooka? Na nie nie znajdziesz już tak łatwo wymówki. Audiobooki są przecież idealne podczas biegania, spacerów, jazdy samochodem, czy… zmywania naczyń. Szczególnie dobrze sprawdzają się przy tej ostatniej aktywności, która przecież wielu kojarzy się raczej z nudą i smutnym, domowym obowiązkiem.

W prawdzie zamiast zastępować normalne książki, ich wersje do słuchania powinny być dla nich co najwyżej uzupełnieniem, to i tak lepiej posłuchać audiobooka, niż całkowicie zrezygnować z czytania. W tej kategorii chciałbym polecić Ci wspaniałą pozycję Petera Wohhlebena, „Sekretne życie drzew”, w której autor, leśnik, opowiada o języku, w jakim rozmawia las, o internecie roślin, o tęsknocie, strachu, wojnach… o tym, co naprawdę dzieje się w lesie. Gwarantuję, że po przejściu przez tą książkę, nigdy już nie spojrzysz na żadne drzewo tak jak do tej pory! Daje do myślenia, oj daje.

Na deser szczypta medytacji

Medytacja pojawiała się już na moim blogu tak wiele razy (zachęcam Cię do przeczytania wpisu o mojej drodze do medytacji). Dziś chciałbym Cię do niej zachęcić słowami słowami Dana Harrisa:

Badania naukowe wykazały, że medytacja zmienia połączenia w mózgu. (…) Naukowcy odkryli, że u osób, które regularnie medytują, hormon stresu o nazwie kortyzol uwalnia się w dużo mniejszych dawkach. Innymi słowy, praktykowanie współczucia pomagało ich organizmom lepiej radzić sobie ze stresem. Jest to doniosłe odkrycie, ponieważ częste albo trwałe uwalnianie kortyzolu może wywołać choroby serca, nowotwory, cukrzycę, demencję czy depresję.

Tak, dokładnie tak – medytacja to nauka, nie religia – a wiele osób nadal myli te dwa tematy. Odstawiając jednak wszystkich naukowców i ich opinie na bok, chcę Ci zdradzić kilka drobnych sekretów mojego życia: to medytacja sprawia, że w trudnych momentach dnia potrafię się skupić, że w chwilach złości daję radę uspokoić się, że udaje mi się przejść z radością przez każdy kolejny dzień. Tyle.

Jeżeli więc Twoja przygoda z uważnością jeszcze się nie rozpoczęła, zachęcam Cię do spróbowania. Jeżeli język angielski nie sprawia Ci problemu, polecam – jako pomoc w medytacji – wypróbowanie aplikacji Balance – gdzie znajdziesz proste instrukcje jak zacząć. Szczególnie, że w momencie, w którym publikuję ten artykuł, z Balance możesz korzystać całkowicie za darmo. Jeżeli jednak szukasz wsparcia w medytacji w języku polskim, sięgnij po polską aplikację Intu (wersja na telefon z Androidem, i wersja na iPhone’y). I pamiętaj – najtrudniej zrobić ten pierwszy krok, ale gdy Ci się to uda, będzie już tylko fajniej 🙂. Sprawdziłem to i wiem, co mówię.

Zadbaj o duszę

Drugi etap naszych przygotowań, to sprzątnie duszy. Brzmi poważnie, prawda? Czy raczej śmiesznie? Ciekawy jestem, jakie emocje zarysowały się na Twojej twarzy, po rozpoczęciu czytania tego akapitu. Ja przez długi czas bagatelizowałem wszystko co związane z filozofią, poszukiwaniem sensu życia. Ale z czasem odkryłem, że bez uporządkowania tych tematów w głowie, ciężko jest przeskoczyć pewną granicę związaną ze świadomym rozwojem. I Ciebie również chciałbym do tego zachęcić. Do szukania swojego „dlaczego?” i „po co?”. Ja poszukuję odpowiedzi na te trudne pytania na dwa sposoby – i o nich Ci opowiem. Choć tematy te nie są proste, warto się w nie zagłębić – i znaleźć swój własny sens życia.

Stoicyzm odpowie na trudne pytania

Gdy kilka lat temu zakładałem bloga, totalnie nie wiedziałem czym jest stoicyzm. Było to jedynie dziwne słowo, którego czasem używali prelegenci podczas mądrych konferencji, a które kojarzyło mi się trochę ze spokojem, trochę z opanowaniem – i tyle. Skojarzenia te były oczywiście właście, ale za stoicyzmem stoi tak wiele więcej… Pamiętam, jak szeroko otwierały mi się oczy, gdy powoli przechodziłem przez pierwszą książkę związaną z tym tematem. Pamiętam pytania jakie pojawiały się z każdą kolejną, przeczytaną linijką, odpowiedzi, jakie z czasem zaczęły same przychodzić… Bo tym właśnie jest filozofia stoicka – szukaniem odpowiedzi na trudne pytania. I w ramach wiosennego sprzątania duszy, zachęcam Cię do sięgnięcia po dwie pozycje poruszające temat stoicyzmu: pierwszą z nich jest książka „Stoicyzm na każdy dzień roku” – wspaniały przewodnik po stoicyzmie, napisany przez Stephena Hanselmana i Ryana Holidaya, w którym zdanie po zdaniu przetłumaczono na język dzisiejszy to, co 2000 lat temu głosili pierwsi stoicy. Książka jest przepięknym podręcznikiem do codziennego studiowania filozofii stoickiej (yyy… wiem, brzmi dość poważnie, ale bardzo warto zwrócić uwagę na tą pozycję!). Druga rzecz, do sięgnięcia po którą Cię zachęcam, jest aplikacja na Twojego smartfona – Stoic (tu wersja dla Androida, tu dla iPhone’a), o której pisałem całkiem niedawno w liście. Przepięknie zaprojektowana, wypakowana zarówno pytaniami, jak i odpowiedziami, a do tego całkowicie po polsku. Jednak Stoic to o wiele więcej niż tylko źródło wiedzy o stoicyzmie, ja prowadzę z nią dziennik, planuję każdy kolejny dzień, spaceruję, a nawet medytuję. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia i od tamtego momentu towarzyszy mi każdego dnia. Na wiosnę postanowiłem jeszcze mocniej z niej korzystać – wierzę, że i Tobie szybko przypadnie do gustu.

Myślę, że te dwie pozycje, powinny rozbudzić Twoją ciekawość na temat stoicyzmu na tyle, że tak jak ja, zapragniesz odgrywać go dalej, więcej, szybciej…

Poszukiwanie wizji życia

Gdy sięgnąłem po pierwszą książkę związaną ze stoicyzmem, nie myślałem jeszcze o budowaniu wizji życia, kierowałem się raczej ciekawością. Mało tego, na początku nie czułem nawet potrzeby szukania czegoś takiego jak wizja. Jednak z czasem, gdy coraz bardziej zagłębiłem się w tematy związane z rozwojem osobistym, zapragnąłem ustalenia z samym sobą tego, jak bym chciał, aby wyglądało moje życie – dzisiaj i jutro. I tu właśnie pojawia się temat budowania wizji życia. Choć nie należy on do najprostszych, a cały proces wymaga czasu, to warto przez niego przejść. Efektem końcowym będzie wytyczenie ścieżki Twojego życia, w ramach której stworzysz (po pierwsze) misję, (po drugie) wartości i (po trzecie) wizję. Będzie to pewnego rodzaju Twój własny regulamin życia, zasady poruszania się po codzienności, Twoja prywatna konstytucja, na podstawie której będziesz mógł podejmować wszystkie decyzje. I w ramach tego etapu wiosennego sprzątania, znowu polecę Ci książkę… a może nawet i dwie. Jedna to Cała naprzód, Michael’a Hyatt’a i Daniela Harkavy’a, z której dowiesz się wiele o budowaniu świata po swojemu, a druga to 12 tygodniowy rok, Briana Morana i Michaela Lenningtona – praktyczny przewodnik, który pozwoli Ci zrealizować wszystko, co tylko sobie wymarzysz. Obydwie książki pomogą Ci zbudować wizję Twojego własnego życia i zaplanować wszystko tak, aby żyć w zgodzie z nią.

Przygotuj ciało

No dobra! Czas już zostawić bzdury związane z umysłem i duszą (wiesz, że żartuję, prawda? 🙃) i wziąć się ostro do ciężkiej pracy nad ciałem! Tak jest! Będzie pot, łzy i mnóstwo pracy. Swoją drogą, to takie banalne – przyszła wiosna, za pasem lato, więc trzeba przygotować się do plażowania. Ja wcale tak nie myślę i nigdy nie myślałem, ale prawda jest taka, że jeżeli choć taki powód sprawi, że trochę bardziej o siebie zadbasz – to ja go popieram całym sercem! Ruszać się powinniśmy przez cały rok, ale zimą, gdy do wyboru mamy bieganie w śniegu i mrozie albo kubek gorącej herbaty wieczorem przy kolejnym odcinku ulubionego serialu na Netflixie – zdecydowanie łatwiej wybrać to co wygodne, niż to co właściwe. Pogoda jednak się zmienia, świat się budzi do życia, czas więc wstać z fotela i ruszyć tyłek na poszukiwania często zaniedbanych przez zimę: zdrowia i dobrej formy! Może zainspiruje Cię kilka z moich pomysłów na aktywną wiosnę?

Wiosenne bieganie

Biegałem trochę zimą, będę biegał i wiosną! Ale tym razem regularnie – bo niestety muszę przyznać, że w chłodne, styczniowe dni, dość często sobie odpuszczałem. Znalazłem jednak sposób na to, aby na wiosnę być konsekwentnym w codziennym bieganiu – mam partnera do biegania! I Tobie również polecam znalezienie kogoś, z kim zaczniesz biegać. Ten prosty trick – partner do sportu – sprawi, że w chwilach słabości, będzie łatwiej, bo będzie

jeszcze ktoś, kto przypomni co zdrowe, a nie tylko co wygodne. A więc idziemy biegać!

Joga o poranku

Całkiem niedawno odnowiłem, wygasłą już sporo ponad rok temu, subskrypcję aplikacji Daily Yoga. Bardzo dobrze wspominam okres, w którym codziennie sięgałem po moją niebieską matę i bladym świtem próbowałem wykonać (często bardzo, bardzo wymagające) ćwiczenia jogi. Te codzienne sesje zawsze wprawiały mnie w dobry humor i w tym roku również chcę taki mieć. A Daily Yoga jest zdecydowanie najlepszą z aplikacji, jakie miałem okazję wypróbować. Z przyjemnością więc do niej wróciłem – a i Ciebie zachęcam do porannych ćwiczeń jogi. Pamiętaj jednak, że nie musisz sięgać po aplikację – dla mnie jest to wygodne rozwiązanie, ale mnóstwo praktycznych wskazówek do ćwiczenia jogi znajdziesz też w internecie, na przykład na YouTube’ie.

Na stojąco po zdrowie

Tak samo jak do jogi, wracam też do biurka stojącego. Sam nie wiem, dlaczego z niego zrezygnowałem. Przez ostatnie lata pracowałem na stojąco i bardzo sobie chwaliłem taki tryb pracy. Na prawo i lewo opowiadałem jak bardzo pozytywny wpływ miało to na moje zdrowie. A jednak, kilka miesięcy temu, zdecydowałem się rozmontować moje (wykonane domowymi sposobami) biurko stojące i posadzić tyłek w fotelu i na kanapie… To był ogromny błąd! Artykuł ten kończę już na stojąco i… z wielkim uśmiechem na ustach 🙂 A, jeżeli pracujesz na co dzień przy komputerze, i Tobie polecam wypróbowanie stania zamiast siedzenia w pracy. Szybko poczujesz różnicę 😉.

Jedzenie na godziny

Ostatnią z aktywności, do jakich chciałbym Cię dzisiaj zachęcić, będzie post przerywany. Choć tak właściwie będzie to polegało na… powstrzymaniu się od pewnej aktywności 🙂 – a chodzi oczywiście o jedzenie. O poście pisałem już do Ciebie w newsletterze, i dzisiaj powracam do tematu. Mógłbym rozpisać się o zdrowotnych aspektach ograniczenia liczby posiłków w ciągu dnia, ale zamiast tego poopowiadam Ci trochę o praktycznej stronie postu przerywanego. Na wstępie w dwóch słowach o co w ogóle chodzi – post przerwany w wersji, którą ja stosuję (tak zwana 14:10) polega na tym, aby w ciągu każdej doby jeść jedynie przez 10 godzin (w moim przypadku od 6:00 do 16:00), a przez pozostałe 14 godzin – powstrzymać się od jedzenia. I tyle, prosta sprawa 😉. A efekty? Lepsze samopoczucie z rana, o wiele lepszy sen, mnóstwo energii podczas wieczornego i porannego biegania (jakiś paradoks, prawda?), lepsze cyferki na wadze, większa koncentracja w okresie gdy poszczę – to tylko kilka z rzeczy, które u siebie zauważyłem. Nie zawsze łatwo jest powstrzymać się od jedzenia – szczególnie, gdy wstanę trochę wcześniej niż zwykle i czuję mniejszą energię – związaną z niewyspaniem – ale na ogół daję radę. I Tobie też polecam spróbować. Jako narzędzie wspomagające Twoją silną wolę, polecam skorzystanie z Kalendarza Celu, który przygotowałem dla stałych czytelników mojego bloga. Pomoże Ci on w zaznaczaniu dni, w których dajesz radę! Pobierzesz go tutaj.

To co? Spróbujesz razem ze mną posprzątać to i owo na wiosnę? Jeżeli nie czujesz się na siłach, aby od razu brać się za wszystkie obszary o których napisałem – weź na warsztat przynajmniej jeden z nich, resztę zostaw na przykład na lato 🙂. Achhhh… i koniecznie daj znać w komentarzu jak idzie!

Rok ciężkiej pracy

Ostatnie dwanaście miesięcy minęły zupełnie inaczej, niż większość z nas sobie zaplanowała. Nikt chyba nie mógł przewidzieć skali pandemii, z jaką mieliśmy – i niestety nadal mamy – do czynienia. Dla wielu nie był to dobry rok, pewnie nie jeden/jedna z Was opisze go jako najgorszy w ich życiu. Mój taki nie był. Dla mnie był to bardzo udany okres – wszystko przez zobowiązanie, jakie wziąłem na siebie rok temu.

Rok odwagi

W styczniu 2019 roku, jak co roku, wybrałem sobie temat, w zgodzie z którym chciałbym działać przez następne 12 miesięcy. Podjąłem wtedy decyzję, że będzie to rok odwagi.

Słowo odwaga dla każdego oznacza coś innego. Wybierając sobie je jako temat roku, chciałem dokonać pewnych transformacji w życiu. Nie do końca jednak wiedziałem jakich. Potrzebowałem więc pozwolenia na poszukiwania, pozwolenia na kwestionowanie tego co mam, na próby, na zmiany. Wiązało się to z nastawianiem na nowe rzeczy, na śmiałe działania, na szerokie otwarcie oczu na zmianę, na poszukiwania nowego, odwaga miała być słowem-kluczem, które towarzyszyć mi miało przez cały rok. Czy mi się to udało?

Bardzo, bardzo „tak”.

Rok odwagi uważam za wielki sukces – mój prywatny sukces. Dzisiaj przyszła pora podsumować to, co się działo i oficjalnie zakończyć ten wspaniały okres.

Wybranie tematu, w zgodzie z którym będzie się działało przez następne dwanaście miesięcy, nie należy do zadań prostych. Jest to bardzo poważne zobowiązanie i ostatecznie ma wpływ na większość podejmowanych potem decyzji. Każdego dnia dokonujemy przecież wielu wyborów, a narzucenie sobie tematu, sprawia, że mocno ograniczamy sobie pole manewru. Rok odwagi oznaczał dla mnie zmiany, poszukiwania i wybór mniej oczywistych rozwiązań. Miałem próbować nowego, nie bać się, nie unikać nieznanego. Już od samego początku wziąłem się ostro do roboty, zaczynając od poszukiwań nowego systemu produktywności – wystartowałem w lutym burząc kompletnie wszystko i kwestionując każdy element dotychczasowego schematu, w jakim działałem. Moje poszukiwania trwały kilka miesięcy (pisałem o tym w cyklu „Bunt maszyn” na blogu), ale w końcu doszedłem do ładu i teraz jestem ogromnie zadowolony ze zmian w moim systemie produktywności. Inną ważną, odważną decyzją była podróż przez Szwecję, którą odbyłem na samym początku roku. Cieszę się, że mi się to udało, zanim koronawirus na dobre rozgościł się w Europie. W ciągu kilku następnych miesięcy odbyłem też kilka innych, mniejszych wycieczek – po Polsce. Rok odwagi spowodował, że podejmowałem przy tym decyzje, których wcześniej unikałem, a które sporo mnie nauczyły. Dowiedziałem się, że mogę wyjechać na kilka dni, pracować i spać w samochodzie – odkryłem też, że bardzo mi to odpowiada. Okazało się, że kocham podróże. Okazało się, że mogę je odbywać, kiedy tylko zechcę.

Te dwanaście miesięcy to dla mnie również sporo zmian w biznesie – choć nie będę wchodził głęboko w szczegóły, to mogę powiedzieć, że kierując się właśnie odwagą, dokonałem kilku znaczących zmian i na tej płaszczyźnie – z każdej jestem bardzo zadowolony. Odnalazłem nowe osoby do współpracy – uwielbiam z nimi pracować i przebywać, odkryłem nowe płaszczyzny do pracy, nie bałem się podejmowania decyzji w obszarach dla mnie trudnych. No dobra, może i momentami się bałem, ale za każdym razem tłumaczyłem sobie, że jest to mój rok odwagi – mam więc pozwolenie na podjęcie ryzyka. A to przecież decyzje zawsze wiążą się z ryzykiem, że coś się nie uda. Jednak rok odwagi oznaczał przecież dla mnie również to, że podjętych decyzji nie będę żałował. I to się bardzo dobrze sprawdziło.

To w końcu odwaga popchnęła mnie do tego, aby zaprosić Piotra do nagrywania wspólnego podcastu o produktywności (zapraszam do 🐽 PiG Podcastu!) – co nie tylko okazało się wspaniałą przygodą, ale i dużym sukcesem. W ramach tego projektu nie bałem się mierzyć z trudnymi tematami, zapraszać wspaniałych gości czy eksperymentować z moim mobilnym, samochodowym studiem do nagrywania.

Odwaga panowała we wszystkich obszarach mojego życia, od pracy, po dom, małżeństwo, wychowanie dzieci, ścieżkę, jaką podążam w ramach rozwoju osobistego. 2020 rok to dla mnie przecież rozpoczęcie pięknej przygody z bieganiem, przerywanym postem (o którym już niedługo Ci opowiem) i tak szerokim otwarciem się na stoicyzm.

To również dzięki odwadze zdecydowałem się zapisać do klubu rolkowego, choć muszę przyznać, że to ona też spowodowała kontuzję, jakiej się nabawiłem.

Zmian było dużo, zyskał też mój blog, który nie tylko dostał nowy wygląd, ale i nazwę (z Fajne Życie zmieniłem na fajne.life) – a tego przecież raczej się nie robi.

Odwaga towarzyszyła mi ona właściwie na każdym kroku i w ciągu roku nie było dnia, w którym nie pamiętałbym o decyzji, jaką podjąłem. Rok odwagi pozwolił mi marzyć, odkrywać siebie na nowo, próbować nowego – dzięki temu odkryłem, jak wiele rzeczy jeszcze na mnie w życiu czeka. Wróciłem do regularnego pisania na blogu, nagrywam podcasty, w moim domu zagościła też ostatnio gitara – na której zacząłem się uczyć grać. Bo czemu nie? Graliście kiedyś na jakimś instrumencie? Ja nigdy. Aż do 2020 roku 🙂.

Czas jednak zamknąć ten wspaniały okres mojego życia, zakończyć eksperymenty, włożyć do szuflady wszystko co nowe i skupić się na utrwalaniu tego, co udało mi się wypracować w tym czasie. Czas na…

Rok ciężkiej pracy

Długo myślałem, jaki temat wybrać na 2021 rok. Po dwunastu miesiącach odważnych działań, potrzebowałem stabilizacji, uspokojenia, być może nawet nudy. Potrzebowałem zacząć wykorzystywać to, czego nauczyłem się o sobie i świecie w poprzednich dwunastu miesiącach. I muszę przyznać, że w pewnym momencie decyzja sama na mnie spadła, wręcz mnie olśniło. Po okresie odwagi potrzebny jest czas ciężkiej pracy. Tylko w ten sposób mogę użyć wszystkich mocy, jakie w sobie odkryłem. Tak więc się stało, rok 2021 ogłaszam dla mnie rokiem ciężkiej pracy.

Oznacza to koniec z eksperymentami, z szukaniem nowego, zmianami, marudzeniem, byciem wygodnym i wybrednym. Czas wykorzystać to, co wypracowałem. W poprzednim roku zacząłem poszukiwania nowego systemu produktywności, przeszedłem przez wszystkie programy do organizacji zadań, do organizacji notatek – w tym roku muszę się trzymać wyboru, jaki został dokonany. W ramach mojej firmy, byłem do tej pory otwarty na nowe współprace, czas teraz zadbać o te, które już mam. Pora zamknąć drzwi niepewności, ukrócić poszukiwania i skupić na tym, co tu i teraz. Czas dopracować wszystko co już zacząłem. W 2021 roku nie rozpocznę nowych projektów blogowych, nie sięgnę po nowy sport, nie zacznę kolejnej diety. Zamiast tego, chcę się skupić na maksymalnym wykorzystaniu wszystkiego, na co zdecydowałem się podczas roku odwagi. Będę doskonalił moją jazdę na rolkach, będę ciężko pracował z gitarą (rozpoczęcie nauki gry na gitarze było jedną z ostatnich decyzji roku odwagi – jak się cieszę, że ją podjąłem! Dzisiaj już raczej bym musiał sobie odpuścić), skupię się na byciu lepszym rodzicem, lepszym mężem, lepszym synem, lepszym blogerem, podcasterem, podróżnikiem, minimalistą. Będę się rozwijał z dobytkiem, jaki zebrałem. Publikując ten wpis, zamykam sobie oficjalnie drogę do zmiany aplikacji, w której prowadzę dziennik (w 2021 roku przeszedłem przez 5 różnych), przestaję się zastanawiać czy mój notatnik jest najlepszym, jaki mogę mieć, ograniczam zakupy, kwestionowanie rzeczy, które mam, rozglądanie się za ulepszeniami. Ma to być rok nudy, potu i harówki.

Nie będzie to proste – eksperymentowanie jest tak bardzo fajniejsze, łatwiejsze, ciekawsze. Jednak decyzja o ciężkiej pracy jest mi potrzebna – jest naturalnym następstwem decyzji sprzed roku, ucięciem szaleństw, na jakie mogłem sobie pozwalać do tej pory. Cieszę się na to, choć nie ukrywam, że trochę się boję. Nie jestem pewien, czy moje wariactwa i eksperymenty z ostatnich dwunastu miesięcy doprowadziły mnie do rzeczy, z którymi jestem w stanie przetrwać najbliższy rok. Jednak mimo tej niepewności, podejmuję tę decyzję. Czy za kolejne dwanaście miesięcy będę o niej mówił z takim samym optymizmem, z jakim podsumowałem rok odwagi? Nie wiem. Czuję chyba jeszcze większą niepewność niż rok temu. Choć z drugiej strony, już teraz cieszę się z rzeczy, które uda mi się zrealizować. Rok odwagi był rokiem niepewności. Ciężka praca – to z kolei pewność, gwarancja sukcesu, efekty. Jeżeli więc uda mi się działać w zgodzie z tym tematem – czeka mnie wspaniała nagroda. Wiem, że będę o wiele dalej, niż jestem dzisiaj. W każdym obszarze mojego życia.

Rok ciężkiej pracy uważam więc za rozpoczęty. Dla Ciebie oznacza to więcej wpisów, nagrań, prezentów – tu na blogu. I więcej historii związanych z moimi postępami. A więc do roboty! 🙂

Kalendarz Celu na 2021 rok

Kilka lat temu, gdy zaczynałem moją przygodę ze zdrowymi nawykami, szukałem różnych rozwiązań, narzędzi, pomocy, które mogłyby umożliwić mi stworzenie i utrzymanie tych nawyków. Okazywało się jednak wielokrotnie, że nie jest to takie proste, ba – najczęściej była to droga przez mękę, o czym pewnie i Ty wiesz, jeżeli próbowałaś/eś kiedyś zbudować i utrzymać jakiś nawyk. Z czasem odkryłem jednak kilka rzeczy, które skurczenie pozwoliły mi zbudować nawyki, na których mi zależało. Wymyśliłem też jedno proste narzędzie, które znacząco mi w tym pomogło – i chciałbym Ci dzisiaj narzędzie to podarować. Ale po kolei, budowanie nawyków to maraton, nie sprint – więc i ten wpis rozpocznę krótką rozgrzewką na temat problemów, z jakimi się stykałem.

Problem 1 – narzędzia są fajne, ale trzeba ich używać

Pierwszym, najbadziej oczywistym dla mnie rozwiązaniem przy próbie budowania nawyku, było znalezienie aplikacji do śledzenia nawyków – i tak też robiłem. Już samo jej używanie było pewnego rodzaju deklaracją, że chcę dany nawy budować. Rozwiązanie to miało jednak kilka całkiem sporych minusów, a jednym z nim był fakt, że zanim każdego dnia użyję takiej aplikacji w smartfonie, muszę najpierw ją uruchomić. Ta, z pozoru prosta czynność, często jest nie do przeskoczenia w zaspane środowe poranki, leniwe soboty, czy zapracowane poniedziałki. Również w przypadku plannerów i kalendarzy papierowych, w których można śledzić swoje nawyki, często pojawia się ta same przeszkoda – zanim użyjemy takiego notesu, trzeba po niego sięgnąć, otworzyć, znaleźć odpowiednie miejsce do zapisu postępów…

Problem 2 – narzędzia są fajne, ale można ich nie używać

Drugi problem, z jakim musiałem się mierzyć, jest podobny do pierwszego, a jest to pokusa… aby zwyczajnie nie zerkać na planner czy aplikację do śledzenia nawyków 🙂 Nawyki, które staram się zbudować, często są bardzo ambitne. Kiedyś wymyśliłem sobie, że rzucę palenie, innym razem, że będę biegać, a był też nawyk związany ze zdrową dietą. Żaden z nich nie był prosty do rozpoczęcia, wręcz muszę powiedzieć, że one wszystkie były bardzo trudne. I często zdarzały mi się dni, w których celowo nie uruchamiałem aplikacji pomagających śledzić postępy w budowaniu danego nawyku, aby nie zobaczyć brakującego zaznaczenia dnia, aby zrobić sobie wolne. Jak się domyślasz, takie podejście nie sprzyjało utrzymaniu nawyku, który starałem się zbudować, a i powoli prowadziło to do całkowitego porzucenia narzędzia, które przecież miało pomóc w budowaniu danego nawyku.

Problem 3 – narzędzia są fajne, jak są tam, gdzie trzeba

Nawet gdy pokonałem dwie wcześniejsze przeszkody, nauczyłem się uruchamiać aplikację do śledzenia nawyków, oduczyłem się jej niewłączania w leniwe dni, to pozostawał jeszcze jeden problem: telefon mam często przy sobie, ale jednak nie zawsze. Zresztą staram się na co dzień oduczyć noszenia go wszędzie. Do tego telefonu używam przecież również w innym celu, nie tylko do śledzenia nawyków. Sprawiało to, że czasem w momencie, gdy powinienem odznaczyć wykonanie czynności związanej z budowaniem danego nawyku, używałem telefonu do czegoś zupełnie innego i nie za bardzo chciałem przełączać się do związanej z tym aplikacji. Z drugiej strony, czasem zdarzało mi się zostawić telefon w jakimś miejscu, i szukać go, gdy zechciałem oznaczyć moje nawykowe zadanie jako wykonane…

Problem 4 – narzędzia są fajne, jak są odpowiednio przywiązane

Kolejna sprawa: przywiązanie nawyku do czasu, a nie miejsca – było błędem. Gdy lata temu paliłem, będąc w domu, wychodziłem zazwyczaj do ogrodu; gdy budowałem nawyk związany ze zdrową dietą, miejscem, w którym musiałem się najbardziej pilnować, była kuchnia, a konkretniej okolice lodówki; ranne wstawanie – łazienka; ważenie się – to miejsce, gdzie stoi waga itd. Mój telefon, a razem z nim aplikacja do śledzenia nawyków, nigdy nie wiedział, czy stoję akurat przy lodówce, czy przy wadze. Mógł przypominać mi o nawykach w określonych porach dnia, ale nie mógł wiedzieć jak przemieszczam się po domu, nie mógł mnie ostrzec, gdy sięgałem do lodówki, gdy wkładałem buty, aby wyjść zapalić… Bazował tylko na czasie. I to mogło się sprawdzić tylko, gdy wykonywałem te same czynności w tych samych godzinach w ciągu dnia – a to jak się pewnie domyślasz, to raczej nie często się wydarza.

Problem 5 – narzędzia są fajne, jak potrafią pochwalić

Jeszcze jeden problem, z jakim się spotkałem to duma i motywacja. Właściwie te dwie rzeczy nie są problemem same w sobie, ale ich brak – już jak najbardziej jest. Aplikacja do śledzenia nawyków, jak również papierowy planner, który najczęściej leży sobie zamknięty na biurku, są dość mocno ukryte przed Tobą i światem. Nie krzyczą na prawo i lewo jak idzie Ci z realizacją Twoich celów, nie pochwalą Cię w trudnych chwilach, nie zmotywują do dalszego działania, gdy przyjdzie moment słabości. Sięgamy po nie, gdy chcemy odznaczyć nawyk jako wykonany – w innych porach dnia siedzą sobie cichutko i czekają na swój moment. A powinny krzyczeć do nas co chwilę i gratulować efektów, jakie udało nam się do tej pory osiągnąć! Powinny przypominać o celach, o które walczymy – jednak nie tylko nam, ale wszystkim osobom, z którymi mieszkamy. Powinny być naszą laurką i dumnie stać przy lodówce, wadze, butach do biegania czy szafce ze słodyczami – jeżeli to cukier jest wrogiem, z którym przyszło nam walczyć. Aplikacja w smartfonie czy stojący na półce planner, nie będą w stanie tego zrobić…

Nie zrozum mnie źle, problemy, które opisałem, nie powodują, że nie warto używać aplikacji do śledzenia nawyków czy papierowych plannerów – przeciwnie, bardzo warto korzystać z tych narzędzi. Myślę jednak, że w przypadku wielu nawyków, celów, postanowień, narzędzia te nie będą wystarczające i rozsądnie jest poszukać czegoś, co będzie nas lepiej wspomagało w tej, często przecież tak trudnej i nierównej walce z naszymi słabościami.

Dlatego też wymyśliłem kiedyś coś, co stało się świetnym pomocnikiem w budowaniu nawyków. Coś, co sprawdziło się już w tak wielki domach, co pomogło zbudować nie jeden zdrowy nawyk. Proste, praktyczne narzędzie do kontroli, motywacji i chwalenia. A jego nazwa to:

Kalendarz Celu

To już czwarty rok, w którym przygotowuję dla Was Kalendarz Celu – skuteczne narzędzie wspomagające walkę o nawyki. Jest to specjalny, miesięczny kalendarz, który możesz przyczepić na lodówce, postawić w szatni, przymocować koło wagi – kalendarz, który będzie może być wszędzie tam, gdzie budujesz swoje nawyki.

Zasada działania Kalendarza Celu jest bardzo prosta: na samym środku jest specjalne pole, w którym wpisujesz swój cel. Może to być zarówno rzucanie palenia, postanowienie jedzenia wspólnych śniadań z rodziną, jak i ograniczenie słodyczy.

Wypełniony Kalendarz Celu wieszasz w miejscu związanym z budowaniem lub ograniczaniem danego nawyku i… to tyle. Później musisz już tylko zaznaczać każdego dnia postępy.

To proste narzędzie może znacząco podnieść Twoje szanse na osiągnięcie wymarzonego celu. A do tego, otrzymujesz je domenie całkowicie bezpłatnie.

Więcej informacji i link do pobrania Kalendarza Celu na 2021 rok, znajdziesz na specjalnej stronie poświęconej Kalendarzowi ⬇️

8 rzeczy, których pozbycie się poprawi Twoje życie

Kto z nas nie chciałby mieć fajnego życia? Każdy szuka swojego lepszego jutra. Choć nie jest to proste – szczególnie w tym, ogarniętym pandemią, roku – to robiąc małe kroczki, można osiągnąć szczęście. Kluczem do tego nie jest jednak dodawanie rzeczy do naszego świata, a eliminacja. Przez pozbycie się kilku drobiazgów z życia, możemy znacząco poprawić jego jakość! Oto moje podpowiedzi, co warto wyrzucić ze swojej codzienności.

Zemstę

Ile razy dziennie chcemy się na kimś odegrać? Jak często w Twojej głowie pojawia się myśl: „ja mu dam!”, „ja jej pokażę!”. Wpadamy na ten „genialny” pomysł za każdym razem, gdy ktoś zajedzie nam drogę na ulicy, wepchnie się przed nami do kolejki, czy przechodząc obok w pracy, zaleje nas kawą… Wtedy najpierw pojawia się złość, a chwilę potem chęć dokonania zemsty!

Ale tak naprawdę myśląc w ten sposób, największą krzywdę robimy sobie. Pragnienie zemsty ciągnie nas w dół, sprawia, że nie potrafimy skupić się na własnym szczęściu. Lepiej odpuścić i uwolnić się od chęci zemsty.

Winę

Nie łatwo pogodzić się ze swoją przeszłością, prawda? Zapomnieć o błędach, przyjąć konsekwencję własnych czynów, pogodzić się z porażkami. Ale właśnie ta trudna droga, jest jednocześnie najlepszą do spokojnego umysłu i prawdziwego szczęścia. Zbyt długie poczucie winy wpycha nas często do klatki nieszczęścia i depresji. Powoduje, że nie jesteśmy w stanie naprawić naszych błędów. Nie pozwól, abyś był więźniem własnych wyobrażeń – uwolnij się z klatki winy, daj sobie kolejną szansę.

Toksycznych znajomych

Masz takich w swoim otoczeniu? Ludzi, którzy ciągną Cię w dół? Którzy potrafią jedynie krytykować, narzekać i się złościć? Twoi znajomi powinni być dla Ciebie wsparciem, inspirować Cię do działania, pomagać, powinieneś móc na nich liczyć. Jeżeli nie możesz powiedzieć tego o ludziach, którzy Cię otaczają – pozbądź się ich, raz na zawsze. Zobaczysz, ile spokoju wprowadzi to w Twoje życie.

Bałagan

Bałagan w łazience, bałagan na biurku, bałagan w kuchni – nie ważne, z którym z nich masz największy problem, pozbądź się każdego. Uporządkujesz swoje życie, zaczynając od porządku w Twoim otoczeniu. Zadbaj o ład w domu i w pracy. Przedmioty z naszego otoczenia potrafią w łatwy sposób zabierać życiową energię i obniżać poziom skupienia. Nie pozwól na to! Większość z tych rzeczy i tak jest przecież bezużyteczna…

Czekanie

Fajne rzeczy nie przytrafiają się tym, którzy na nie czekają, fajne rzeczy przychodzą do tych, którzy wyciągają do nich ręce. Przestań w końcu czekać, aż Twoje szczęście samo przyjdzie do Ciebie, weź sprawy w swoje ręce i zacznij coś robić, aby samemu na nie zapracować.

Oceny

Jesteśmy mistrzami w przyznawaniu ocen, a najbardziej lubimy oceniać innych, prawda? Nie mamy wpływu na to, czy inni będą nas oceniać, czy nie – mało tego, im bardziej będziemy się starać, aby tego nie robili, tym częściej będziemy oceniani. I tym mocniej to odczujemy. Jedyne co więc możemy zrobić, to przestać się przejmować ocenami, jakie dostajemy i przestać je też przyznawać innym.

Zmartwienia

W geny człowieka wpisanie jest martwienie się. O pieniądze, pracę, zdrowie, rodzinę… martwimy się, o co tylko możemy. Najśmieszniejsze jest to, że właściwie w każdym przypadku – totalnie bezpodstawnie. Nasze zamartwianie się nic nie pomaga, do niczego nie prowadzi, nie rozwiązuje żadnych problemów – co najwyżej potrafi przyprawić nas o siwe włosy.

Skoro zamartwianie się w żadnym stopniu nie zmieni Twojej sytuacji – zmień swoje nastawienie i przestań się w końcu martwić.

Wysokie oczekiwania

Najczęściej doprowadzają nas do wyrzutów sumienia, rozczarowania i frustracji. Zamiast stawiać przed sobą (i innymi) zbyt wysokie oczekiwania, lepiej czasem wziąć na siebie plan minimum i w razie czego pozytywnie się na końcu zaskoczyć. Przy planowaniu wyzwań, lepiej być realistą, niż niepoprawnym optymistą – dzięki temu łatwiej o spokojny sen w nocy i uśmiech w ciągu dnia.

Zastosuj te kilka wskazówek, a Twoje życie z pewnością stanie się fajniejsze. Daj znać w komentarzach, która z moich porad będzie najtrudniejsza do wprowadzenia – ja mam swój typ, ciekawe, czy myślimy podobnie 😉.

Wieczorny rytuał

Poranki są dla mnie chyba najfajniejszą, a zdecydowanie najważniejszą częścią dnia. To czas, kiedy mam czysty, niezaprzątnięty jeszcze sprawami całego dnia, umysł, jestem pełen energii i pomysłów. Jest to również czas przemyśleń, jogi, ciszy i medytacji – ale i planowania tego, co będę robił przez kolejne godziny. Wszystko dzięki tym kilku pierwszym godzinom dnia. Nauczyłem się również stopniowo rozwijać mój poranny rytuał o nowe elementy – rozwijać siebie. Bardzo fajnie to wszystko zaplanowałem i chciałbym, aby taki porządek trwał u mnie nie tylko rano, ale przez cały dzień.

Tymczasem życie sprawia różne figle i w ciągu dnia nie zawsze mam okazję być tak zorganizowanym, poukładanym i nastawionym na cel – co tak fajnie udaje mi się o poranku. Najtrudniejsze pod tym względem są wieczory, gdy wszystkie problemy i niedokończone sprawy całego dnia kumulują się. Wiem, że jest to kwestia pewnie niewystarczającego, porannego planowania dnia oraz odpowiedniego zamknięcia, czyli takiego wieczornego rytuału – czegoś na kształt mojego poranka, ale wykonywanego na sam koniec dnia. Nad porannym rytuałem pracuję właściwie nieustannie i przyszedł czas, aby zadbać również o część drugą – wieczorny rytuał. Mam nadzieję, że tak samo, jak poranny cykl, który pozwala mi odpowiednio wystartować w nadchodzący dzień, tak i ten wieczorny pozwoli porządnie go zakończyć.

Jak już napisałem (wiele, wiele razy 😉), jestem bardzo zadowolony z porannego rytuału, jaki sobie stworzyłem. Każdego wieczora nie mogę doczekać się, kiedy rano otworzę oczy i znów będę mógł przedrzeć się przez całą zaplanowaną strukturę mojego poranka. I tu dostrzegłem pierwszy problem… Przecież wieczór nie może być jedynie oczekiwaniem na poranek. Budując zakończenie dnia, muszę przeanalizować wszystko to, co lubię w porankach i co drażni mnie w wieczorach.

Wróciłem też do podstaw, od których zacząłem budowanie “Miracle Morning” i postanowiłem przenieść to na wieczór.

Obserwacja

Pierwszy krok do zmiany to obserwacja. I nie chodzi oczywiście o ptaki za oknem czy przejeżdzające ulicą samochody, ale samego siebie. Obserwując swoje nawyki, emocje i zachowania – jestem w stanie stwierdzić czy i co tak właściwie chcę zmienić. Bardzo często proces ten zaczynam nieświadomie jeszcze zanim postanowię o dokonaniu zmian w życiu i to właśnie w takim momencie tworzy się w mojej głowie sama potrzeba zmiany.

Na tym etapie nie decyduję jeszcze, które z nawyków i zachowań są dobre a które złe. Zastanawiam się za to, jakie są moje odczucia wobec nich, co tak naprawdę mi dają i jak się czuję, gdy je wykonuję – jak i po ich wykonaniu. Proces obserwacji trwa tak długo, aż doprowadzi mnie do silnej motywacji do zmian. Bywa różnie – na przykład czas, jaki spędziłem na wsłuchaniu się w samego siebie gdy rzucałem palenie to około roku (długo, bardzo długo – ale wtedy jeszcze nie potrafiłem słuchać), ale gdy tworzyłem poranny rytuał, potrzebowałem raptem kilku tygodni.

Zdolność świadomej obserwacji jest mega przydatną cechą i warto ją ćwiczyć przy każdej okazji. Im częściej będziesz z niej korzystać, tym później lepsze osiągniesz efekty budując nowe nawyki.

Notowanie

Z przeprowadzonych obserwacji zawsze warto sporządzić notatki, a powodów ku temu jest całkiem sporo. Pierwszym i najważniejszym jest oczywiście to, że bez stworzenia notatek, wiele z przemysleń może po prostu uciec – pamięć bywa zawodna, a do tego często o pewnych rzeczach wolimy po prostu nie pamiętać. Innym, równie istotnym powodem, jest to, że gdy w późniejszym czasie będę decydował które z moich nawyków chcę zachować, a które wyeliminować – notatki pozwolą na bardziej obiektywny i dużo łatwiejszy osąd. Samo tworzenie listy kroków – na przykład przy wieczornym rytuale – będzie też sporo prostsze, gdy będę pracował z fizyczną listą, a nie taką w głowie.

Moim naturalnym miejscem do sporządzania tego typu notatek jest smartfon – przez długi czas wykorzystywałem tu aplikację Evernote, a ostatnio zamieniłem ją na inną – Notion. Tu właśnie wpadną wszystkie moje zapiski.

Pierwszy etap polega na spisywaniu przemyśleń i pomysłów – w formie zwykłej, nieuporządkowanej listy.

Bardzo szybko trafiły tam podstawowe aktywności, nad którymi chciałbym pracować przy tworzeniu wieczornego rytuału, np. czytanie książki. Spisywałem wszystko, co tylko przyszło mi do głowy, a związane było z wieczorem, wpadły tu również rady takie, jak „o 21 chcę już spać”, czy „lubię wypić wieczorem kubek melisy”. Szybko stworzyłem długą, wieloelementową listę skarg, zażaleń i pomysłów.

Miałem już nad czym pracować.

Filtrowanie

Gdy listę potrzebną do przygotowania wieczornego rytuału uznałem za skończoną, przyszedł czas na podzielenie elementów w niej zawartych na kategorie. W końcu do tej pory wrzucałem tam wszystko, co przyszło mi do głowy: problemy, pomysły, rady, i oczekiwania. Musiałem więc rozdzielić wpisy na sekcje, zgodnie ze schematem:

Problemy. Trafiają tu wszystkie rzeczy, które mogą być przeszkodami do tego, aby mój wieczorny rytuał się udał, jak również wszystko, z czym mam wieczorami problem. Przykładowe wpisy w tej kategorii: „zbyt duży hałas w domu by się skupić”, „rano tylko ja nie śpię, wieczorem muszę zwracać uwagę na innych”

Pomysły. Tu wrzuciłem wszystkie pomysły na wieczorne aktywności, znalazło się tu na przykład: „czytanie książki”, czy „zapis dnia w dzienniku”

Rady. Wszelkie „dobre rady”, jakie miałem w ostatnim czasie dla siebie w związku z budowaniem wieczornych nawyków. Znalazły się tu między innymi: „najpierw bieganie, potem kolacja”, „podsumuj dzień w dzienniku a dopiero później czytaj książkę”

Oczekiwania. Tu wrzuciłem wszelkie warunki, które chciałbym, aby zostały spełnione podczas wieczornego rytuału, na przykład: „wieczorny rytuał zaczynaj nie wcześniej niż o 17:30”, „w łóżku z książką nie później, niż o 20:00”

Planowanie

Kolejny krok to na sprawdzenie, jakim czasem na ten mój wieczorny rytuał dysponuję. Jeżeli nie będę wiedział na czym stoję, nie będę mógł nic poprawić, zmienić, czy ustabilizować.

Na początek wracam więc do etapu obserwacji i tym razem patrzę nie tylko na siebie, ale i na innych domowników i ich aktywności. Jeżeli zaplanuję cały wieczór, bez uwzględnienia w tym moich dziewczyn, daleko nie uda mi się dojechać i cały mój rytuał runie jak domek z kart nie dalej jak drugiego dnia. Powstaje więc jeszcze jedna, piąta kategoria elementów wieczora:

Wspólne. Zawiera moje aktywności z rodziną.

Zaliczy się do nich na przykład wspólna kolacja.

Powoli zbliżam się do końca – plan zaczyna się sam tworzyć na podstawie dotychczasowych notatek. Kolejny krok to wybranie elementów mojego wieczornego rytuału. Aby zrobić to poprawnie, muszę zacząć od dopisania czasów trwania wszystkich moich dotychczas zapisanych aktywności. Większość z nich znajduje się w sekcji „pomysły” i „wspólne”, ale przy okazji przeglądam wszystkie zapisane listy i zapisuję czas oraz ważność dla każdej rzeczy, dla której się da. „Ważne” będą aktywności, które obowiązkowo chcę mieć w moim rytuale. Określeniem „mniej ważne” oznaczam elementy, które mogę zrobić w innym momencie dnia, albo z których mogę na jakiś czas zrezygnować, ewentualnie zautomatyzować, aby nie zajmowały mojego czasu. Wygląda to mniej więcej tak:

  • wspólna kolacja: 30 min, bardzo ważne
  • mycie zębów: 5 min, bardzo ważne
  • przygotowanie butelki i wody na rano: 5 min, ważne
  • zapisanie jednego zadania, które chciałbym zrobić rano: 5 min, średnio ważne
  • przegląd niedokończonych zadań z dnia: 10 min, mało ważne

Itd.

Przy tym kroku istotne jest, aby lekko zawyżać czas przydzielony na dane aktywności – gdy damy sobie zbyt mały margines, wieczór stanie się zwykłą gonitwą, która prędzej czy później doprowadzi nas do frustracji zamiast oczekiwanego spokoju.

Ograniczanie

Sporo kroków już za mną, ale to nadal nie koniec. Teraz przyszedł czas na ograniczenia. Jeżeli dobrze wykonałem wszystkie poprzednie kroki, z list zapisanych w smartfonie mogę już wyczytać, jak długo chciałbym, aby mój wieczorny rytuał trwał, jakie aktywności chcę w nim zawrzeć, oraz ile one zajmą mi czasu. I wszystko dobrze, jeżeli czas łączny planowanych aktywność zgadza się z tym, który na nie chcę przeznaczyć. Jeżeli jednak liczby te się nie zgadzają (a w zdecydowanej większości, to czas łączny wszystkich aktywności będzie zbyt duży), pora na eliminację kilku z wieczornych kroków.

Kuszącą opcją może być próba skrócenia zaplanowanego na niektóre aktywności czasu, jednak zdecydowanie odradzam takie działanie. Skoro wcześniej doszedłem do wniosku, że kolacja z rodziną powinna trwać 30 minut, nie warto próbować skracać tego do 20 – skończy się to pośpiechem i niepotrzebnymi nerwami. Lepiej na tym etapie wyrzucić kilka rzeczy z listy i wrócić do nich za kilka tygodni (być może modyfikując plan wieczora), niż pozwolić, aby zagroziły one całemu rytuałowi. Można też stworzyć sobie listę aktywności awaryjnych, do których można będzie wracać, gdy danego dnia wieczorem zostanie trochę czasu.

Przy eliminowaniu, warto kierować się parametrem ważności zadań – i rezygnować z tych mniej ważnych, zostawiając więcej czasu na te najistotniejsze.

Spisanie wieczornego rytuału

Ostatni krok tworzenia planu moich wieczorów to spisanie umowy z samym sobą – w formie planu wieczora. W tym celu biorę czystą kartkę, układam ją w poziomie (albo nawet kilka – być może będzie potrzebne więcej niż jedno podejście), i przez środek rysuję na niej poziomą kreskę – wzdłuż dłuższego boku. Będzie to oś czasu dla mojego wieczornego rytuału. Z lewej strony zaznaczam pierwszy punkt i wpisuję nad nim godzinę rozpoczęcia a z prawej strony kolejny, tym razem z godziną zakończenia rytuału.

Następnie umieszczam na osi wszystkie aktywności, jakie mi zostały na listach „pomysły” i „wspólne” – zaczynając od tych najważniejszych, a kończąc na mniej ważnych – aż uda mi się wypełnić cały założony czas. Zwracam przy tym uwagę na wszelkie notatki, jakie wypisałem sobie w „radach”, „problemach” i „oczekiwaniach”.

Dzięki wcześniejszym krokom, teraz – na etapie umieszczania aktywności w czasie – nie muszę zastanawiać się, które aktywności są dla mnie ważne, a które mniej ważne, już raz o tym zdecydowałem i teraz wystarczy trzymać się wcześniejszych decyzji. Nie przejmuj się zatem, jeżeli uda Ci się umieścić w kalendarzu jedynie połowę, czy nawet mniej, aktywności z Twojej – już i tak kilka razy przefiltrowanej – listy. Lepiej, aby elementów było za mało na Twojej osi czasu niż o jeden za dużo. Na początek lepiej przyjąć plan minimum, przyzwyczaić się do niego, a dopiero później dokładać kolejne aktywności i rozszerzać cały wieczorny rytuał.

Praktyka

Teraz pozostaje już tylko zacząć 🙂.

Tak wyglądał mój proces budowania wieczornego rytuału. Dzięki temu, że pracowałem nad nim przez kilka tygodni, czuję, że wypracowałem sobie w miarę optymalne rozwiązanie, które zadowoli mnie – przynajmniej na jakiś czas. Zgromadzone notatki będę mógł wykorzystać w przyszłości, gdy zapragnę zmodyfikować wieczorny plan.

Jestem bardzo ciekawy, czy udało Ci się stworzyć Twój wieczorny rytuał – opowiesz mi, jak wyglądał proces prac nad nim? Być może widzisz w moim planie coś, co powinienem usprawnić albo zmienić? Mój wieczorny rytuał jest nadal w fazie testów i eksperymentów a każda rada może okazać się na wagę złota 🙂.

Jak być o 10 procent szczęśliwszym – moja droga do medytacji

Szczęście to taka dziwna rzecz, z którą większość z nas totalnie sobie nie radzi. Nie łatwo jest stworzyć jego definicję i być może dlatego tak często podążamy niewłaściwą ścieżką w jego poszukiwaniach. Patrzymy nie tam gdzie trzeba, rozglądając się na wszystkie możliwe strony. Utożsamiamy je bowiem z liczbą posiadanych rzeczy, bogactwem, a nawet urodą, widzimy je u sąsiada czy koleżanki, potrafimy je znaleźć właściwie u każdego – ale sami jesteśmy wiecznie nieszczęśliwi. A to sprawia, że zapominamy o jednym głupim drobiazgu, którego nie da się w żaden sposób przeskoczyć: tak prawdę szczęście jest jedynie stanem naszego umysłu, w który możemy nauczyć się wchodzić, i nie ma żadnego związku z drugą osobą czy jakąkolwiek rzeczą materialną.

Nauka udowodniła, że poziom naszego samopoczucia, elastyczności i kontroli nad impulsami nie jest czymś co dostajemy od Boga i co musimy zaakceptować jako fakt dokonany. Mózg – narząd, dzięki któremu doświadczamy rzeczywistości i który ma wpływ na każde nasze działanie – można trenować. Szczęście jest umiejętnością.

Prawdziwe szczęście

Przejdę od razu do sedna: Medytacja jest jedną z tych kilku rzeczy, które kiedyś pozwoliły mi rozpocząć (a dzisiaj pozwalają prowadzić) moje fajne życie, które – jak myślę – ma bardzo bezpośredni związek z tym, co nazywamy „szczęściem”. To właśnie medytacja stała się dla mnie prawdziwą drogą do szczęścia i wiem, że bez niej bardzo ciężko byłoby mi tę drogę odnaleźć. Medytacja nauczyła mnie tak wiele o sobie i wszystkim, co mnie otacza… To dzięki niej odkryłem jak panować nad emocjami i nerwami – mogę wręcz powiedzieć, że pomogła mi radzić sobie z samym sobą. Bo na drodze do szczęścia tak naprawdę stoi zawsze tylko jedna przeszkoda – my sami. I choć wiem, że istnieje szansa, iż po przeczytaniu tych słów stukniesz się w głowę i zamkniesz okno przeglądarki, to wierzę, że gdy przeczytasz cały artykuł i mocniej się nad tym wszystkim zastanowisz – zobaczysz, że mam rację.

A medytacja to nie tylko źródło szczęścia… dzięki niej odkryłem, jak radzić sobie również z lękiem, nauczyłem się go akceptować. Ma ona też niejako pewien związek z minimalizmem – który od dawna studiuję. Medytacja uspokoiła moją głowę, pomogła w przemyśleniach na temat tego co ważne, nauczyła mnie panować nad stresem. Kiedyś to sport wydawał się dla mnie najlepszym lekarstwem na stres – do czasu, aż zobaczyłem, że tak naprawdę on w niczym nie pomaga. Sport, używany jako lekarstwo na stres, jedynie go maskuje, a przecież totalnie nie o to chodzi. Dopiero medytacja pozwoliła mi spojrzeć właściwie na stres, ale i na jego źródło, i prawdziwie te dwie rzeczy pokonać. Sport w końcu mógł stać się tym, czym powinien być od początku – przyjemnością i lekarstwem dla ciała, zamiast próbą rozwiązywania problemów. To medytacja okazała się antidotum na troski.

Trudne początki

O ćwiczeniach uważności pisałem już kiedyś na blogu. Pierwszy wpis na ten temat, Prosta metoda liczenia oddechów, pochodzi z samych początków mojego pisania – nie wiedziałem wtedy jeszcze zbyt dokładnie, czym owa medytacja tak naprawdę jest i czym stanie się dla mnie po latach. Próbowałem poznać ją na różne sposoby – i w którymś momencie po prostu załapałem, zaskoczyło!

Pomógł mi w tym niewątpliwie iPhone (a jakże by inaczej! 😎), o czym również miałem już okazję Wam opowiadać – w artykule o sposobach radzenia sobie ze stresem z wykorzystaniem smartfona (Medytacja i Twój smartfon) – to również dawne czasy. Wspominałem w nim o trzech, wspaniałych aplikacjach: Oak, Calm i Headspace. Tylko pierwsza z nich gościła w moim świecie nieco dłużej i przyczyniła się do tego, że szybko pokochałem medytację, co nie oznacza, że pozostałym dwóm coś brakuje. Oak ma jednak tę przewagę nad innymi, podobnymi aplikacjami, że – nie dość, iż jest przepięknie wykonana – jest również bezpłatna! Jeżeli jesteś właścicielem iPhone’a i język angielski nie jest dla Ciebie żadną przeszkodą, polecam Ci wypróbować właśnie Oak – do rozpoczęcia przygody z medytacją. Może i u Ciebie „zaskoczy”?

Krok drugi

Gdy już trochę zaznajomisz się ze swoim umysłem, nauczysz się koncentrować na oddechu, zrozumiesz, na czym polegają podstawy mindfullness’u, warto, abyś zrobił kolejny krok w medytacyjną przygodę. Jeżeli tak jak ja lubisz urozmaicenia, a nowe narzędzia motywują Cię do dalszego działania, możesz sięgnąć po kolejną aplikację. Ja oczywiście tak właśnie zrobiłem – cała moja droga przez medytację opiera się na wiedzy, którą czerpałem właśnie z aplikacji na smartfonie.

Mój wybór padł na Insight Timer – polecaną przez wiele osób, dużo bardziej rozbudowaną aplikację, która w pewnym stopniu skupia się wokół budowania społeczności i interakcji z innymi użytkownikami. W odróżnieniu od dość prostego rozwiązania, jakim charakteryzował się Oak, Insight Timer był dla mnie w tamtym okresie o wiele ciekawszym kompanem w medytacji. Wspomniany wcześniej element społecznościowy sprawił, że cała idea działania aplikacji od razu przypadła mi do gustu. Ucieszył również fakt, że wiele z sesji medytacji dostępnych było w języku polskim. Wynikało to z faktu, że każdy mógł nagrać i dodać do aplikacji swoją własną sesją, więc i Polacy skorzystali z tej możliwości. Insight Timer na pierwszy rzut oka wydaje się aplikacją zaawansowaną, wręcz skomplikowaną, z pewnością bardziej wymagającą niż Oak – i nie da się ukryć, że tak właśnie jest. Ciężko też nie zauważyć, że jest ona w pewnej części płatna. Jednak podstawowa, bezpłatna wersja, pozwala na odbywanie codziennych ćwiczeń. A mamy też do dyspozycji siedmiodniowy okres próbny opcji Premium, dzięki czemu można dokładnie sprawdzić, co oferuje.

Insight Timer był dla mnie na jakiś czas ciekawą odmianą, nowym doświadczeniem, jednak z czasem doszedłem do wniosku, że nie w każdej sytuacji pasuje mi mnogość funkcji, jakie oferuje. Czasem po prostu miałem ochotę usiąść, włączyć aplikację i dać mojej głowie odpocząć – bez zastanawiania się nad opcją, jaką dzisiaj powinienem wybrać. Efekt był taki, że zacząłem zamiennie używać Oak i Insight Timer, jednocześnie szukając kolejnej pozycji dla siebie – jakby jeszcze było mi mało tego co miałem.

W tamtym okresie zacząłem też zupełnie nową aktywność – jogę, która, poprzedzając moje codzienne sesje medytacji, okazała się jej wspaniałym uzupełnieniem. Dodatkowo ucieszyłem się z faktu, że aplikacja, którą uczyła mnie jogi – Daily Yoga, również oferowała swoje sesje medytacji. Były one dostosowane do rodzaju wykonywanych ćwiczeń, więc szybko okazały się być fajnym wyborem dla kogoś, kto poszukiwał odświeżenia w tej dziedzinie. Daily Yoga po każdej wykonanej sesji jogi, zachęcała mnie do chwili relaksu i medytacji ze specjalnie przygotowanymi słuchowiskami. Muszę przyznać, że przez jakiś czas odpowiadało mi to kompletne rozwiązanie – obydwie aktywności ładnie się ze sobą łączyły. Jednak mimo wszystko wiedziałem, że to nadal nie jest to, czego szukam w dłuższej perspektywie czasu. A oczekiwałem, że aplikacja do medytacji nie tylko pomoże w jej praktykowaniu, ale również umożliwi naukę i rozwój. Zdaję też sobie sprawę, że moje podejście do medytacji nie było do końca właściwe. Zamiast szukać aplikacji, kolejnych gadżetów, powinienem po prostu skoncentrować się na słuchaniu siebie, własnego ciała, umysłu i samym skupieniu – czyli istoty medytacji. Tłumaczyłem sobie to jednak w ten sposób, że po pierwsze jestem jeszcze na etapie poznawania, czym medytacja jest, i tu przewodnik i nauczyciel są bardzo przydatne, a po drugie – nie bałem się po raz kolejny przyznać sam przed sobą, że nowe sprzęty, aplikacje, usprawnienia, gadżety, bajery – motywują mnie do działania. A skoro dzięki temu osiągam oczekiwany efekt – dlaczego miałbym to podejście zmieniać? W dokładnie ten sam sposób zakup mikrofonu zmotywował mnie do rozpoczęcia nagrywania podcastów, czy zgromadzenie sprzętu do nagrywania wideo, które spowodowało, że stworzyłem kanał na YouTubie, gdzie po miesiącu pojawiło się prawie 30 filmów (które nagrywałem praktycznie codziennie). Taki już jestem i staram się to wykorzystywać 🙂.

10 Percent Happier

Mówią, że do trzech razy sztuka, ale u mnie dopiero za czwartym razem się udało. Po przygodach z Oak, Insight Timer i Daily Yoga, całkiem przypadkiem trafiłem kiedyś na 10 Percent Happier. Kolejną aplikację. I zakochałem się praktycznie od pierwszego wejrzenia. Autorem cyklu – bo jak się okazało, 10 Percent Happier to coś o wiele więcej niż sama aplikacja – jest Dan Harris, popularny amerykański dziennikarz, współprowadzący programy „Nightline” i „Good Morning America”, autor wielu reportaży telewizyjnych i w końcu autor kilku książek. Dan jako dziennikarz telewizyjny przez lata pracował w ciągłym napięciu, stresie, stale był pod ogromną presją. Doszedł jednak do momentu, w którym postanowił zmienić swoje życie (ha, skąd ja to znam!). Zaczął od poszukiwań, rozmów z ludźmi, chciał nauczyć się wyciszać, żyć spokojnie. W taki oto sposób trafił na ścieżkę, która doprowadziła go do medytacji. W 2014 roku wydał książkę pod tytułem „10% Happier”, która momentalnie stała się hitem i szybko po wydaniu trafiła na szczyt rankingu bestsellerów. Następnie Dan stworzył cały program nauki, w formie aplikacji o tym samym tytule – ogromnym kurs lepszego życia, opierający się przy każdym kroku o medytację. Jest to zbiór porad, kursów, sesji i wywiadów z ludźmi, z którymi Dam miał okazję rozmawiać, i od których miał możliwość sam się uczyć.

Sama aplikacja, pomimo faktu, że składa się z wielu małych kursów, jest tak naprawdę jednym ogromnym przewodnikiem po szczęściu. A ja, jak już napisałem – zakochałem się w niej już w pierwszej chwili, gdy ją zobaczyłem. Bardzo dobrze wykonana pod względem technicznym, co niestety nie jest powszechne – a dla mnie jednak dość ważne – napakowana materiałami szkoleniowymi w formie audio i wideo, stale uzupełniana o nowe treści. Idealna. Do tego dochodzi ten amerykański, klasyczny styl – który wręcz uwielbiam (w końcu wychowałem się na amerykańskich filmach lat 90’!). Dan w kursie przeprowadza wywiady z perspektywy ucznia, nie robi z siebie guru medytacji, nie uczy nas, on uczy się razem z nami – dzięki takiemu podejściu nauka jest o wiele przyjemniejsza. Udział w kursie nie należy do najtańszych, roczny dostęp to koszt ponad 400 zł, ale po pierwsze wraz z rejestracją możesz rozpocząć bezpłatny, 7-dniowy okres próbny, po drugie prawdopodobnie zaraz po rejestracji, tak jak ja, otrzymasz możliwość skorzystania z dużego rabatu, a po trzecie aplikacja z pewnością warta jest nawet tej podstawowej, pełnej ceny! Gdy zakończysz bezpłatny okres próbny, możesz dalej czas korzystać z małej części aplikacji i pierwszego mini kursu, który Dan udostępnia bez dodatkowych opłat. Gdy ja musiałem podjąć decyzję, czy napewno chcę wydać tak dużą kwotę na roczny dostęp do aplikacji, kilka razy wracałem do tego podstawowy bezpłatnego kursu, analizując, czy prezentowany tu styl jest napewno dla mnie. Dzięki temu utwierdziłem się w przekonaniu, że 10 Percent Happier jest tym, czego potrzebowałem i od dawna szukałem.

Czy jest to również opcja dla Ciebie? Musisz sam się o tym przekonać, ale dla mnie to najlepszy przewodnik po spokoju, szczęściu i medytacji, jaki znalazłem… Pozwolę jednak Danowi wypowiedzieć się samemu.

10 Percent Happier, tak samo, jak wcześniej uważność i medytacja, na stałe zagościły w moim życiu. Staram się korzystać z aplikacji każdego dnia. A, jak już wcześniej wspomniałem, jest jeszcze książka. Dan w bardzo ludzki sposób opisująca w niej swoją drogę – trochę pogubionego w życiu człowieka, który wchodząc małymi krokami w świat medytacji, znajduje odpowiedzi na wszelkie nurtujące go pytania. Wracam jednak do tematu samej medytacji, do recenzji tej niesamowitej książki zaproszę Cię innym razem w osobnym wpisie na blogu.

Uważność

Nawet jeżeli jesteś dopiero na początku drogi poszukiwania odpowiedzi na pytanie czym jest medytacja, pewnie już wiesz, że głównym jej celem jest uważność. Za to nie jest ona z pewnością ćwiczeniem oddechowym, choć takie ćwiczenia mogą być jej elementem. Sama medytacja jest raczej praktykowaniem skupienia. Od kilku lat staram się wejść w ten świat, odkrywać drogę do uważności, ale dopiero niedawno – właśnie dzięki wspomnianej już aplikacji i kursom w 10 Percent Happier – odkryłem istotę tego, czym sama medytacja jest, albo inaczej – jak powinna wyglądać.

Być może to spore uproszczenie z mojej strony, ale jak się okazuje, w medytacji wcale nie chodzi o to, aby za wszelką cenę utrzymać jak najdłużej stan uwagi, skupienia. To znaczy, tak naprawdę o to chodzi, ale nie jest to najważniejsze – pomimo tego, co mówią niektóre poradniki. Jesteśmy ludźmi, niedoskonałymi istotami, rządzą nami emocje, myśli, reakcje, a to wszystko najczęściej uniemożliwia nam pozostanie na dłużej w stanie pełnego skupienia. Ludzki umysł po prostu nie jest do tego ani przystosowany, ani stworzony, przeciwnie, jesteśmy przyzwyczajeni do rozproszenia, co tak dobrze widać szczególnie teraz, w dobie wszechotaczającej nas elektroniki, wielozadaniowości, myślenia o wielu rzeczach naraz i szybkim wykonywaniu zadań. A medytacja – jak się okazuje – nie polega wcale na tym, aby zaciskać mocno zęby i z jak największą siłą odpierać wszystkie ataki nowych myśli, starając się za wszelką cenę zachować czysty umysł. Przeciwnie. Chodzi jedynie o to, aby w momencie utraty skupienia, zarejestrować takie zdarzenie i powrócić do bycia uważnym. Tyle. Cała tajemnica praktykowania uważności.

Nie wiem, czy rozumiesz, co chcę powiedzieć. Uczestnictwo w kursach 10 Percent Happier nauczyło mnie, że w medytacji nie chodzi o sam stan skupienia, ale o każdorazowy do niego powrót i kolejne próby. Tak, chodzi tylko i wyłącznie o PRÓBY. A to znacząca zmiana w stosunku do tego, jak cały ten proces pojmowałem wcześniej. Bo jeżeli podejdziesz do medytacji jak do stanu bycia w ciągłym skupieniu, z którego najprawdopodobniej co chwilę będzie się wytrącał, wtedy wyjdzie na to, że każdorazowo robisz to źle… I ostatecznie ani jeden raz nie wykonasz całego procesu we właściwy sposób. Natomiast, jeżeli wyjdziesz z założenia, że medytacja polega na ciągłym powrocie do stanu skupienia, gdy myśli powędrują w nieznanym kierunku – wtedy za każdym razem wykonujesz dobrą robotę. Czujesz tę subtelną różnicę? Z procesu, w którym byłem skazany na ciągłą porażkę, powstała czynność, w której zawsze wygrywałem – tylko dlatego, że nie do końca mi to wychodzi, ale próbuję kolejny raz powrócić na drogę. To zupełnie nowe podejście, które zakładało, że to same próby są celem, do którego dążę, a nie to, co początkowo uważałem za cel – doskonałość. Dan Harris i jego 10 Percent Happier, sprawiły, że słowo „idealne” z hukiem wyleciało z mojego medytacyjnego słownika.

Nawyki

A teraz chciałbym, abyś pomyślał o jeszcze jednej rzeczy. Medytacja sama w sobie nie jest doskonałością, nie jest celem, który można osiągnąć, ale ciągłym dążeniem do niego i ciągłymi powrotami na właściwą drogę. Medytacja jest próbami, w którą wpisane są drobne porażki. Przynajmniej to moje wnioski i podejście, które wyciągnąłem z dotychczasowych poszukiwań, odbytych lekcji i obserwacji.

A co, gdybyśmy w ten sam sposób spojrzeć na przykład na codzienne nawyki? Te, nad którymi wielu z nas stara się, z różnymi efektami, pracować? Moje dotychczasowe podejście do nich polegało na ciągłej kontroli, wyznaczaniu sobie jednej, właściwej drogi, od której nie ma odstępstw. Albo nawyk został utrzymany, albo nie. Używałem aplikacji w iPhonie które pozwalały mi sprawdzać, które z nawyków udaje mi się realizować, ile dni daję radę… I to destrukcyjne podejście sprawiało, że nie miałem szans na wygraną, nie miałem szans na sukces. W końcu zawsze przychodził ten dzień, w którym coś się wydarzyło i musiałem przerwać na jakiś czas wykonywanie któregoś z moich nawyków. Na przykład postanowienie rannego wstawiana – gdy po zabawie sylwestrowej postanowiłem chwilę dłużej pospać lub to dotyczące codziennych spacerów z psem, gdyż moja córka źle się czuła i chciałem z nią zostać. Przykładów przerwanych w ten sposób nawyków mógłbym wypisać setki, ale myślę, że rozumiesz już, o co mi chodzi.

A gdyby tak totalnie zmienić podejście i przestać zliczać ile razy dałem radę, ile razy mi się udało, ile razy wykonałem to co trzeba, ile zaliczyłem porażek, ale zacząć myśleć o nawykach podobnie jak o medytacji? Czyli po prostu w proces kształtowania nowego nawyku wpisać ciągłe niepowodzenia i za sedno uznać jedynie powroty na właściwą drogę? Im więcej takich powrotów, tym nawyk lepszy, a ten, który nie zaliczył podobnego zakrętu uznać za nietrwały i zagrożony? Dzięki temu, aby zwyciężyć w tej grze, wystarczy w nią dalej grać i zaliczać „wpadki”. To sprawia, że zawsze będę wygrany – wystarczy, że popełnię błąd – a będąc w takiej roli, o wiele łatwiej się żyje. Dokładnie tak samo, jak takie podejście ułatwiło praktykowanie medytacji.

Super, prawda?

Nie przekonałem Cię do mojego myślenia o nawykach? Mam więc jeszcze jeden fajny przykład, który bardzo dobrze zilustruje moje podejście. Jest nim poranne wstawanie – dla wielu tak trudny do utrzymania nawyk. Każdego dnia wstajesz wcześnie rano i jednego dnia zaśpisz, budzisz się dwie godziny później niż zwykle, dzień już nie będzie taki jak do tej pory. Jeżeli jesteś akurat w trakcie kształcenia u siebie nawyku rannego wstawania, wtedy w takim momencie bardzo łatwo się poddać, powiedzieć sobie: „nie udało się, trudno, nie jestem typem osoby, która rano wstaje i koniec” – wiele razy to obserwowałem. Jeszcze gorzej, gdy zdarzy się to kilka razy z rzędu… W tradycyjnym pojmowaniu nawyków jesteś już przegrany, przerwałeś cykl, łańcuch, musisz zaczynać od nowa. Znowu jesteś śpiochem, który chce się nauczyć rano wstawać. Jednak, jeżeli podejdziesz do tego w sposób, o którym dziś opowiadam, wtedy dopiero w tym momencie Twój nawyk nabiera jakiegokolwiek sensu, ponieważ jesteś na drobnym zakręcie i powstaje pytanie: co zrobisz dalej? Jeżeli podejmiesz działanie, aby powrócić na właściwą drogę, wtedy jesteś wygrany, a Twój nawyk zaczyna się kształtować – dopiero w tym momencie. Nawyki w takim rozumowaniu polegają już nie na pilnowaniu ich wykonywania, ale na powrocie do nich, w momencie niepowodzenia. Uświadomieniu sobie tej sytuacji i powrocie.

Czyż takie podejście nie jest wręcz przełomowe? Dla mnie zdecydowanie było i nadal jest. Myślę też, że spokojnie można je przenosić na kolejne obszary życia – które to z kolei może stać się znacznie łatwiejsze i spokojniejsze. Z pewnością i Ty znajdziesz wiele sytuacji, w których rezygnując z wyścigu do perfekcji i przyjmując drobne niepowodzenia jako element całego procesu, odzyskasz spokój i harmonię, oraz dużo łatwiej osiągniesz swój wymarzony cel.

Jeżeli porażki, chwile słabości – mniejsze, ale i te większe – wpiszemy na stałe we wszystko co robimy, pogodzimy się z nimi, nauczymy wychodzić z kryzysów, wtedy idziemy przez życie jako wygrani. Zawsze! I tego właśnie Ci życzę! 🙂

Jestem bardzo ciekawy, czy znasz inne obszary, w których można zastosować sposób, w jaki podchodzę do medytacji i nawyków. Napisz mi o nich – możesz wysłać maila lub napisać w komentarzu do tego wpisu – zainspiruj mnie i innych!

A Ty masz swoje fajne życie?
Zostaw mi swój adres, abym czasem mógł do Ciebie napisać – poszukajmy wspólnie fajnego życia 🙂

Jesteś na liście! Teraz sprawdź swoją skrzynkę mailową.