Dzieci w szkole dzielą się na dwie grupy: takie, które ładnie piszą i… te drugie. Ja niestety należałem do grupy gorszej – bazgrałem jak kura pazurem – tak mówili nauczyciele i oczywiście mieli rację. Moje zeszyty wyglądały tragicznie, pamiętam to dobrze. Czasem ciężko było mi odczytać własne notatki. Jak się pewnie domyślasz, pisanie nie należało więc do moich ulubionych zajęć. Pamiętam, że w późniejszych klasach, gdy tylko mogłem, rezygnowałem całkowicie z prowadzenia zeszytu. Moje trudne do odczytania zapiski i tak nie były zbyt wielką pomocą w nauce. Problemów miałem przez to co nie miara.
Gdy kilka lat po skończeniu „podstawówki” porządkowałem zalegające na strychu domu moich rodziców rzeczy, trafiłem na karton z czasów szkoły. Miło było przypomnieć sobie stare czasy, choć widok kilku pomazanych zeszytów, nie napawał zbyt wielką dumą. Przeglądając je dokładniej, zauważyłem jednak pewną regułę. Każdy z moich zeszytów miał starannie zapisane pierwsze kilka stron, a dopiero od pewnego momentu zaczynała się totalna tragedia. Część „ładną” kończyło zawsze jakieś jedno błędne, przekreślone słowo. Nie było to jednak zwykłe skreślenie, ale cała masa różnego rodzaju zamazań, które czasem prowadziły nawet do dziurki po drugiej stronie kartki – zupełnie jakbym chciał się wyżyć na popełnionym błędzie za to, że zniszczył mi zeszyt w którym starałem się do tej pory ładnie pisać… Dalej widocznie nie widziałem już sensu ładnego pisania i w zeszycie panowała wyłącznie wolna amerykanka.