dzisiaj był ostatni środowy body balance (les mills) w starej choreografii, od przyszłej środy, przez kolejne 3 miesiące, będziemy ćwiczyć cos nowego. więc z tej okazji postanowiłem docisnąć się bardziej niż zwykle podczas zajęć. no i się naciągnąłem tak, że ledwo chodzę. trochę poboli, oj poboli. i dobrze. potrzebuję dociśnięcia. byle nie przegiąć.
chodzę na te zajęcia chyba od półtora roku, ale mam wrażenie że to właśnie w ciągu ostatnich 3 miesięcy, i tej dzisiejszej choreografii, zrobiłem największe postępy przy rozciągnięciu mojego ciąga. pamiętam moje zakresy w marcu i te same ćwiczenia dzisiaj – widzę sporą różnicę, choć oczywiście to zasługa nie tylko ćwiczeń na body balance, pracowałem na to godzinami podczas różnych zajęć.
na tańcach czuję się czasami mocno „zacofany” – pod wieloma względami. uczę się, mam postępy, jednak to po zajęciach na siłowni czuję się o wiele lepiej. pewnie chodzi o tło, poziom grupy, które ze mną chodzą tu i tu. na tańcach pojawiają się osoby, które chcą czegoś się nauczyć, na siłowni są osoby, które chcą coś przezwyciężyć. z tą drugą grupą łatwiej się porównywać.
ech.. porównywanie się nie doprowadzi mniejsi niczego dobrego. uczę się żyć bez tego, no ale cóż.. nie zawsze jeszcze wychodzi.