fajne.life

startuję z Patreonem – bez fajerwerków, ale z przekonaniem

Pamiętam dzień, kiedy wróciłem z porannego biegania. Spocony, zmęczony, ale jakoś spokojniejszy niż zwykle. Usiadłem z miską ryżu z warzywami (mam taki mój ulubiony przepis) i przescrollowałem dziennik. Jedzenie wpisane, wpis w dzienniku dodany, waga zapisana, sen zaliczony, nastrój „średni, ale lepszy niż wczoraj”.

I wtedy pomyślałem: kurna, przecież to się składa w całość, to wszystko do siebie pasuje..

Tyle razy zaczynałem od nowa. Tyle razy wszystko się rozsypywało. A tu nagle – po miesiącach zbierania okruchów – coś się zaczęło kleić. Dane. Drobiazgi. Niewidzialna siatka codziennych decyzji.

To nie był wielki plan. Raczej moment, w którym pierwszy raz zobaczyłem, że to wszystko ma sens, jeśli tylko dam sobie szansę to zauważyć.

Nie tylko pisać dla siebie. Nie tylko gromadzić screeny, kroki, kalorie, emocje. Ale spróbować to zebrać – po męsku, po swojemu – i zbudować coś, co będzie mi służyć.

System. Kóry będzie pracował za mnie i ze mną.

Od dawna go szukałem, ale w tamtym momencie zrozumiałem, że muszę sam go stworzyć.

Nie planowałem wtedy zakładać konta na Patreonie.

Bo nie lubię prosić o wsparcie, nie umiem sprzedawać. Bo zbyt długo miałem w głowie, że wszystko trzeba robić samemu, że trzeba „zasłużyć”, że najpierw efekty, dopiero potem nagrody. Ale w pewnym momencie coś się zmienia.

Ciszej. Dojrzalej.

Może wcale nie muszę „sam”?

Któregoś popołudnia usiadłem przy stole z herbatą i pustym ekranem. Przez chwilę tylko patrzyłem na migający kursor. Potem zacząłem pisać. Bez planu, bez strategii, bez wielkich założeń.

I to właśnie miało sens.

Bo fajne życie nie potrzebuje fanfar. Nie potrzebuje billboardów i haseł w stylu „dołącz do rewolucji”. Potrzebuje miejsca. Cichego, ale solidnego zaplecza. Pracowni. Notatnika, w którym można rozgrzebywać dzień po dniu i próbować ułożyć z tego jakąś sensowną całość.

Więc tak – startuję z Patreonem.

Nie po to, żeby sprzedawać „dostęp do siebie”. Nie po to, żeby tworzyć zamknięty klub. Nie po to, żeby serwować „7 trików na ogarnięte życie”.

Startuję, bo chcę dalej dokumentować moją drogę. Jeszcze dokładniej. Jeszcze szczerzej. I wiem, że są osoby, które chcą towarzyszyć mi w tym procesie – z boku, z ciekawości, z potrzeby.

To będzie miejsce dla tych, którzy widzą wartość w drobiazgach: w tabelce ze śniadaniem, w wykresie nastroju, w wykopanym na nowo fragmencie dziennika. Dla tych, którzy – tak jak ja – czują, że człowiek to maszynka.

Delikatna, ale skomplikowana.

I że każda śrubka, każda rutyna, każde paliwo (mentalne i fizyczne) ma znaczenie.

Patreon to moje laboratorium. Tu będzie więcej z zaplecza: rzeczy niepublikowanych, rzeczy roboczych, testów, danych i surowych refleksji. To nie newsletter. To nie produkt.

To proces.

Nie wiem, czy będzie nas garstka, czy setka. Ale nie to się liczy. Liczy się to, że to robię – uczciwie, spokojnie, w zgodzie ze sobą.

Dzięki, że jesteś. Na blogu, na Patreonie, obok. Serio.