Kawa z mlekiem
Siedzę sobie i piszę. Koło mnie stoi pyszna kawa. Wróciła do mnie po 7 dniach.
Tydzień temu, w poniedziałek, postanowiłem nauczyć się pić kawę bez mleka i cukru. Przez siedem dni próbowałem na różne sposoby przekonać siebie samego, że jest to dla mnie lepsze, zdrowsze i smaczniejsze rozwiązanie, niż moja tradycyjna kawka z małą łyżką mleka i odrobiną cukru…
Początki były dość słabe – pierwsza, poniedziałkowa „mała czarna” nie wypadła zbyt dobrze. Nowy smak nie przypadł mi do gustu. Pomyślałem, że może niepotrzebnie rezygnuję jednocześnie z cukru i mleka – może bez jednej z tych rzeczy byłoby łatwiej?
Nie chciałem jednak za szybko się poddawać – na prawo i lewo szukałem wskazówek co zrobić, aby poprawić smak mojej nowe-starej kawy. Dowiedziałem się na przykład, że warto ją pić, gdy jest jeszcze gorąca – kawa z mlekiem jest przepyszna, gdy lekko przestygnie, więc byłem przyzwyczajony do zupełnie czegoś innego. Zgodnie z Waszą sugestią zamieniłem też kubek na filiżankę, co paradoksalnie okazało się jedną z najlepszych rad, choć nie wpływało bezpośrednio na smak kawy.
Wszystkie te rady i owszem, pomogły, kolejne dni były już nieco lepsze niż ten pierwszy. Ale wiecie co? Cały ten tydzień dostarczył mi sporo przemyśleń na podstawie których doszedłem do jednego wniosku:
Chrzanić to! Ta poranna mleczna i słodka kawa to moje codzienne mikroszczęście i nie zamierzam z niego rezygnować.
Zamiast porzucić to, co na początku wydawało się niewłaściwe, zrozumiałem, że te dwa dodatki – cukier i mleko – są wręcz niezbędnym elementem mojego Miracle Morning. Zwykła, czarna kawa straciła dla mnie swój sens – stała się jedynie środkiem do pobudzenia, a przecież ja nie cierpię tego efektu! Wręcz uważam to za wadę kawy… Piję ją tylko i wyłącznie dla smaku – a właściwie to piłem, ponieważ postanowiłem się tego smaku pozbawić. Dlatego też do tej pory pijałem rano zwykłą kawę, a później w ciągu dnia jej wersję zbożową – po prostu lubię kawę za jej smak, ale tylko gdy jest „wzbogacony” cukrem i mlekiem. Stanąłem więc przed wyborem: powrócić do picia kawy w wersji pierwotnej, albo całkowicie z niej zrezygnować. I postawiłem na opcję numer jeden.
Wszystko wróciło do normy.
Moje poranki są znowu bardzo do siebie podobne. Czasem śmieję się sam z siebie, gdy pomyślę jak bardzo są jednostajne i monotonne. Przychodzi zawsze moment, w którym wstawiam wodę w czajniku i zaczynam przygotowywać mój ulubiony, poranny napój. Nie ma tu miejsca na przypadek. Biorę młynek oraz ulubioną kawę. Biorę zawsze tyle samo ziaren (nie, nie liczę ich, ale używając codziennie takiej samej łyżki i jestem w stanie to ocenić), mielę 15 sekund, wsypuję do zaparzacza i odstawiam. Do kubka wskakuje mała łyżeczka cukru trzcinowego. Obok czeka już ulubione mleko. Najmniejsza zmiana, choć jednego z tych elementów, sprawia, że cała kawa ląduje w zlewie… wszystko musi być idealnie…
Ale ja za tym tęskniłem! 🙂