obudziłem się i… to się stało
Środa, połowa tygodnia. Obudziłem się. Była 7. Kiedyś wstawałem wcześniej, ale biorąc pod uwagę, że ostatnio kończę dzień dość późno – 7 to całkiem spoko godzina. Niby wszystko ok, niby zwyczajny poranek, a jednak… już od pierwszego otwarcia oczu, coś było nie tak. Nie czułem się dobrze. Psychicznie. Coś mnie męczyło, czułem… niepokój.
Nie zdarza mi się to często. W ostatnich miesiącach raczej czułem, że mam kontrolę nad moim życiem, nad codziennością. A tu nagle spadły na mnie takie dziwne emocje. Cieszę się, że potrafiłem je nazwać – to nie zawsze jest proste.
Zaciekawiło mnie to na tyle, że zacząłem badać sytuację, w jakiej się znalazłem. Być może uznasz, że była to zbędna strata czasu? Ot, takie tam poranne uczucie, które niedługo sobie przejdzie. Tylko… przecież wszystko ma swój powód. A ten wcale sam nie zniknie. Nie odejdzie, jeżeli nim się nie zajmę.
Niepokój pojawia się, gdy się o coś martwisz lub czegoś boisz. Niepokój różni się od lęku brakiem zmian fizjologicznych, takich jak duszność, pocenie się czy przyspieszony puls. Niepokój może być odczuwany ogólnie lub w jakimś konkretnym miejscu ciała, np. w klatce piersiowej czy w brzuchu. Niepokój może być przemijający lub przewlekły. Niepokój może być też częścią innych emocji, np. strachu, złości czy smutku.
Tyle na temat niepokoju miał do powiedzenia mi Bing.
Potrafisz odróżnić niepokój od lęku? Zastanawiam się nad tym. Niepokój łatwiej jest wychwycić, gdy jesteśmy nim „opętani”, potrafimy wtedy kontrolować to, co się z nami dzieje. Potrafimy trzeźwo myśleć, dlatego też udało mi się zauważyć ten stan. Z lękiem chyba jest nieco gorzej. Choć ciężko mi sobie przypomnieć, kiedy ostatnio doświadczyłem prawdziwego uczucia lęku, to wydaje mi się, że w takich sytuacjach lekko wyłącza się głowa i zaczynamy działać dość mocno na autopilocie. Tak zaprogramowała nas natura i dzięki temu też, my – ludzie – przetrwaliśmy setki tysiące lat na ziemi.
Jednak ten niepokój… ten, który w środowy poranek postanowił napaść mnie, zanim jeszcze zdążyłem podnieść się z łóżka.
Co się stało? Czemu właściwie go odczuwam?
Ostatnie kilka lat nauczyło mnie, że gdy odczuwam w moim ciele coś nowego, to jest to jakiś znak, sygnał, ostrzeżenie. Moje ciało chce mi coś powiedzieć. Jeżeli boli mnie głowa – pierwsze, co robię, sięgam po wodę, ponieważ w ponad połowie przypadków, związane jest to z faktem, że za mało danego dnia piłem. Proste. Jeżeli boli mnie kolano, mój organizm zazwyczaj mi mówi, że przesadziłem treningiem i dzisiaj należy je oszczędzać, być może odpuścić ćwiczenia. Jeżeli boli mnie brzuch, no cóż, pewnie sam jestem sobie winien, wręcz zasłużyłem – było coś niezbyt dobrego do jedzenia. Każde „coś” jest sygnałem. Bardzo, bardzo cennym sygnałem. Ostatnią rzeczą, jaką w takich przypadkach robię, jest czynność, którą większość robi już na samym początku – wzięcie leku przeciwbólowego. Przecież ma nie boleć. Ból jest zły, zbędny. Szczerze mówiąc, nie za bardzo rozumiem takie podejście. Jeżeli coś nas boli, to chyba dobrze, prawda? To jak wysyłany z naszego organizmu SMS o treści: jest problem, zajmij się nim! Jak czerwona kontrolka w samochodzie, informująca nas, że brakuje oleju lub czegoś innego. Tam nie zignorujesz takiego ostrzeżenia. A gdy podobna informacja pojawia się w naszym ciele, najczęściej włączamy tryb „nie przeszkadzaj” i myślimy, że samo JAKOŚ przejdzie.
A „samo” niezbyt często przechodzi.
A więc ponownie: niepokój. Skąd się wziął i co oznacza? Jasne, mógłbym wziąć tabletkę, a więc szybkie śniadanie, jakiś podcast, wpaść w wir dnia i przeczekać ten stan, zagłuszyć go codziennością. Być może do wieczora wszystko by minęło. Ale nie. Przecież nie chcę tak zrobić. Jest jakiś powód. To również jest sygnał.
Biorę iPada. Otwieram Reflect Notes – to aplikacja, z której korzystam, gdy notuję. A piszę w niej o wszystkim: o tym, co w pracy, o tym, co lubię, co mam kupić, co powinienem zrobić, o tym, co na blogu, o mnie, o Tobie, o dzieciach. Pisałem, gdy przechodziłem przez najtrudniejsze chwile w moim życiu, ale i gdy zdarzyło się coś, co mnie ucieszyło. Ta aplikacja jest moim dziennikiem, kalendarzem i listą zadań. Uwielbiam ją pod każdym względem. Znalazłem nawet fajny zapis w dzienniku na jej temat:
Lubię pisać. Sam fakt, że piszę – jest fajny. Często otwieram reflect notes, aby móc chociaż popatrzeć na miejsce do pisania. Tak z nadzieją, że coś mi wpadnie do głowy i coś napiszę. Zawsze wpada.
Otwieram więc Reflect Notes, bo przejrzeć moje wczorajsze wpisy w dzienniku, tam pewnie będzie odpowiedź na pytanie o mój niepokój, a jak nie gotowe rozwiązanie, to przynajmniej cenne wskazówki. Patrzę więc i… nic.
Nic tam nie ma.
Pod wczorajszą datą nie ma żadnego wpisu w dzienniku.
Przedwczoraj również.
Widzę za to sporo zapisków związanych z pracą, całkiem sporo zadań – i to takich nieodhaczonych jako „wykonane”.
Nie miałem czasu pisać. Przez dwa ostatnie dni. Czy to może być odpowiedź? Owszem. Brak wpisów w dzienniku to wskazówka, że dużo się dzieje w ostatnich dniach i przestaję nad tym panować. Odpuściłem dziennik, planowanie dnia, momenty ciszy, skupienie, nie skorzystałem ani razu z medytacji. Cegiełka po cegiełce zbudowałem w moim ciele właśnie to uczucie: niepokój. Po głębszej analizie doszedłem, że bezpośrednią przyczyną mojego stanu był fakt, że tego dnia miałem zaplanowane dwa, wymagające większych nakładów energii, spotkania. I mój organizm podpowiadał mi, że towarzyszy temu całkiem spora dawka emocji, którymi należy się zająć. Nie zamieść pod dywan, przeczekać, ale naprawdę się zająć. I mam do tego narzędzia. Dokładnie te, o których już napisałem: dziennik, zaplanowanie dnia, medytacja. Zresztą, one potrafią się bardzo ładnie ze sobą przenikać i łączyć. Wystarczyło kilkanaście minut, by odzyskać utraconą kontrolę, by pozbyć się niepokoju.
Wszystko zaczyna się od dziennika.
Jakie Ty masz sposoby na poradzenie sobie z podobnymi sytuacjami? Być może również korzystasz wtedy z dziennika?