Skasowałem Facebooka
Kilka tygodni temu skasowałem Facebooka. I Instagrama. Wprawdzie chodzi tylko o aplikacje w telefonie, a nie o konta w tych serwisach, ale może i do tego drugiego w końcu kiedyś dojrzeję.
Od dawna już o tym myślałem. Obydwa serwisy, a szczególnie Instagram, zaczęły zajmować mi ostatnio za dużo czasu. Coraz mniej tam publikowałem (z bardzo różnych względów – na opowiedzenie tej historii pewnie przyjdzie czas) a coraz więcej chłonąłem. Przeszedłem z trybu twórcy, w tryb konsumenta. Algorytmy coraz lepiej uczyły się tego, co lubię i coraz śmielej podrzucały mi „mięsne kąski”, którym coraz trudniej było mi odmawiać. Kiedyś dziwiłem się ludziom, którzy opowiadają, jak to potrafią zniknąć na godzinę scrollując Instagrama, czy TikToka.
Nie mogłem sobie wyobrazić, co można robić tak długo w miejscach tego typu. Aż zrozumiałem – wystarczy jedynie, że algorytm wyczuje, co lubisz i koniec z Tobą. A przynajmniej ze mną. Każde otwarcie aplikacji Instagrama może wtedy zakończyć się czterdziestopięciominutową dziurą w życiu. Facebook na szczęście robi to trochę gorzej – albo gorzej działa to na mnie – ale i tu można wpaść w przygotowaną zasadzkę. Bardzo mnie to bolało, bo dostrzegłem, że i ja spędzam w mediach społecznościowych zbyt dużo czasu. Więcej, niż bym chciał. I może nie byłbym z tego powodu taki smutny, gdyby przy okazji każdych odwiedzin, udawało mi się wyciągnąć z tego jakąś wartość. Dokładnie tak – jest to kwestia inwestycji (czasu), a potem ile z tego wyciągasz (np. wiedzy). Niestety – nic podobnego się nie działo. Zamiast wartości, była czysta rozrywka i tak wyniszczające pobudzanie emocji. Choć skala tego problemu nie była u mnie jeszcze bardzo duża, to i tak było mi z tym źle.
Więc kilka, (czy nawet już teraz kilkanaście) tygodni temu, postanowiłem wywalić zarówno app’kę Instagrama, jak i Facebooka z telefonu. Na wszelki wypadek (chyba sam nie do końca wiem, na jaki dokładnie wypadek), zostawiłem je sobie jeszcze na iPadzie, ale ogólnie rzecz biorąc – odciąłem się. I zacząłem obserwacje. Bo nie wiedziałem, co się wydarzy.
To zabawne, że prawdziwy problem jaki (może powoli, a może już dość szybko) się u mnie tworzył, dostrzegłem dopiero po pozbyciu się jednej i drugiej app’ki. Zauważyłem na przykład, że odruchowo sięgam kilka razy dziennie po telefon, choć nie mam ku temu żadnego powodu. Innym razem, gdy chcę coś sprawdzić albo zanotować, biorę smartfona, odblokowuję i… zapominam, po co go wziąłem. Zaczynam wtedy szukać czegoś gorączkowo – aby nadać sens akcji sięgnięcia po telefon. Teraz już wiem, gdzie wcześniej w takich sytuacjach kończyłem. Zazwyczaj włączałem Instagrama i zabijałem kilka, czasem kilkanaście, albo i kilkadziesiąt minut mojego życia. Smutne. Ale zarazem i pozytywne – że teraz to widzę.
No dobra – wiem, że trochę przesadzam. Albo raczej to wszystko mocno wyolbrzymiam. W końcu czym jest te kilka (kilkanaście, kilkadziesiąt) minut spędzone w mediach społecznościowych? Przecież spokojnie można by próbować podciągnąć ten czas pod „odpoczynek”, „przerwę” czy jakiegoś rodzaju „oderwanie się” od spraw codziennych. I tu pojawiają się wartości, jakimi każdy z nas się kieruje, wizja życia. W mojej konsumpcja, sztuczne i bezsensowne pompowanie emocji, „zabijanie” czasu, odpoczynek – który jest przeciwieństwem odpoczynku – są opisane hasłem: marnowanie czasu. Czasu, którego przecież nie mam w nieograniczonym zakresie. Czasu, który mógłbym wykorzystać o wiele, wiele lepiej. Każde otwarcie aplikacji Facebooka i scrollowanie tego, co się w niej znajduje, jest dla mojego umysłu tym samym, co zjedzenie cheeseburgera z McDonalda dla mojego ciała – nie tylko nie daje żadnych wartości odżywczych, nie dodaje energii, ale zajmuje niepotrzebnie miejsce w moim żołądku, jest wręcz toksyną, która w jakimś tam stopniu zatruwa mój organizm. O, to w ramach krótkiego wyjaśnienia mojego takiego, a nie innego podejścia do tych serwisów – albo raczej sposobu, w jaki z nich korzystałem w ostatnim czasie.
Po wyrzuceniu obydwóch społecznościowych zjadaczy czasu zauważyłem, że moja uwaga we wcześniej opisanych sytuacjach, zaczęła skupiać się na dwóch innych aplikacjach. Pierwsza z nich to Insta…paper 🙂 Instapaper. To aplikacja, której używam do przechowania na później artykułów do przeczytania. Choć nie będzie to do końca sprawiedliwe określenie, to można by powiedzieć, że z nudów zacząłem więcej czytać. I super. Druga app’ka, która zaczęła częściej pojawiać się na ekranie mojego smartfona to Moleskine Journey – pomagała mi w prowadzeniu dzienników i pilnowaniu nawyków (oj, pewnie jeszcze o niej przeczytasz u mnie na blogu). I to również jest wspaniała sprawa. Czas poświęcany do tej pory na Instagrama i Facebooka, zacząłem przeznaczać na tak bardzo pomagające mi w codzienności aplikacje. Choć trochę bałem się wywalenia mediów społecznościowych z telefonu (poza Twitterem, którego nadal uwielbiam, ale to również inna historia), to dzisiaj jestem bardzo zadowolony. Wiem też, że to nuda najczęściej sprowadzała mnie do uruchomienia tych niechcianych app’ek. Teraz z nudów czytam albo piszę – dla mnie świetna zamiana.
Ach… pomimo faktu, że zarówno Facebook, jak i Instagram, zostały u mnie na tablecie, to uruchamiam je jedynie raz na tydzień, dwa, trzy (coraz rzadziej i góra na 10 sekund, słowo!), aby sprawdzić, czy nie czekają tam na mnie jakieś ważne powiadomienia. I wiesz co? Ani razu nie czekały. Więc myślę, że i z iPada w końcu będę mógł wyrzucić ten zbędny już balast. A to już otwarta droga do tego, aby zupełnie zniknąć z tych serwisów…
ps 1. Piszę to wszystko do Ciebie, abyś i Ty zastanowił/a się nad tym, jaką rolę w Twoim życiu pełnią media społecznościowe. Często wypełniają nam one czas i nie dają przestrzeni, aby zastanowić się, czy to aby na pewno zdrowe. Czy nam służy, czy raczej zniewala.
ps 2. Być może wrócę jeszcze do używania jednego, czy drugiego serwisu – i myślę tu jednak raczej o Instagramie, niż o Facebooku – jednak chcę nauczyć się z nich inaczej korzystać i występować tam już nie tak często jako konsument, ale bardziej jako twórca.