sprzedam gitarę
Życie to sztuka wyboru – jakie to banalne. A jednak – tak mocno prawdziwe. Zawsze, gdy próbuję oszukać ten brutalny slogan… ponoszę porażkę. Mało tego, jeżeli tylko zaczynam walczyć, wmawiając sobie, że dam radę bez dokonywania wyborów, bez rezygnowania, bez podejmowania trudnych decyzji, że pogodzę wszystko na raz – słowo „porażka” staje się codziennością.
W moim domu nie ma ostatnio wielu rzeczy. Minimalizm ewidentnie na mnie wpłynął. Przynajmniej pozornie. Wysprzątałem mieszkanie, ale w głowie pozostał bałagan – i zaczynam czuć zmęczenie.
Dawno nie pisałem na blogu. To właśnie efekt całego tego bałaganu. Szumu – tak, to chyba lepsze słowo. W mojej głowie jest pełno szumu. Sam go sobie funduję od kilku miesięcy. Łatwiej jest wtedy działać, iść do (jakiegoś) przodu. Szum pomaga nie myśleć o drodze, być jak nakręcona zabawka.
Odnalazłem minimalizm. Odnalazłem przestrzeń. I zacząłem ją wypełniać. A to jest błąd.
Tak dawno do Ciebie nie pisałem, że trochę zapomniałem już jak to się robi. List ten wydaje mi się być chaotycznym zbiorem myśli. No właśnie – szumem. Reprezentuje to, co dzieje się ostatnio w mojej głowie. Ciężko mi się skupić na tym, co trzeba, na tym, na czym chcę się skupiać. I skaczę z jednej myśli na drugą – nie tylko w tym liście. Wszędzie dookoła, w każdym obszarze mojego życia. Tak właśnie wyglądają u mnie ostatnie miesiące. Czy to źle? Nie do końca. Choć doszedłem do miejsca, w którym widzę już, że chcę coś zmienić, poprawić, to wiem też, że szum, jaki mnie otacza, jaki mam w głowie, pomógł mi. Sprawił, że zacząłem myśleć w inny sposób, korygować obrany wcześniej kierunek, weryfikować założenia, dodawać i usuwać elementy. Zacząłem przepakowywać walizkę życia. Jakkolwiek śmiesznie to brzmi, jest w tym wiele sensu. A ta walizka – są w niej rzeczy, które chcę zabrać w dalszą podróż. Ostatnie miesiące traktuję jak przystanek w tej podróży. Zatrzymałem się i nocuję. W hotelu. Wynająłem pokój i zacząłem zwiedzać. Wybrałem się również na zakupy. A teraz dochodzę do punktu, w którym trzeba się ponownie spakować i ruszyć dalej, w dalszą podróż. Pozostaje pytanie: co spakować, a co zostawić?
Gitara. Piękna, drewniana zabawka. Jest ze mną chyba od roku. Gdy ją dostałem, była w kiepskim stanie. Naprawiłem, wyczyściłem, przytuliłem, porozmawiałem, znalazłem dla niej miejsce, oddałem kawałek ramienia, życia – chciałem, aby wyruszyła ze mna w podróż. Choć jest duża, nieporęczna i zajmuje mnóstwo miejsca w walizce, to miałem plan, aby ją ze sobą wozić. Mimo tego, że wiedziałem, że to nie do końca moja bajka.
Od jakiegoś czasu stoi jednak i zbiera kurz. Mój fajny plan, aby nauczyć się grać, nie do końca wypalił. To był przypadkowy pomysł, zachcianka, zabawka. Trochę jak taki bardziej elegancki serial na Netflixie. Zamęt.
Właśnie ta gitara stała się symbolem. Odzwierciedla cały ten szum. Jest zobowiązaniem, którego nie mogę, nie powinienem i nie chcę kontynuować – do niczego mnie nie prowadzi. Odciąga od tego, na czym chcę się skupiać, co chcę, aby było dla mnie ważne. I z jednej strony od kilku miesięcy tłumaczę sobie, że przecież nic mnie nie kosztuje to, że stoi sobie spokojnie w domu, że ładnie wygląda, że ma swoje miejsce, że nie muszę jej używać codziennie, że może kiedyś zechcę kontynuować grę, to jednak wiem, że aby iść dalej, aby ruszyć w dalszą podróż – muszę się jej pozbyć. Wiem, że jeżeli tego nie zrobię, nie będzie miejsca na inne rzeczy. Na to, co już od dawna jest w mojej walizce – ta przecież ma ograniczoną pojemność. Jeżeli ja nie dokonam wyboru, z czego chcę zrezygnować, życie samo za mnie zdecyduje. Walizka się rozpruje i wszystko wyleci. W najmniej odpowiedniej chwili. A ja nie zdążę tego pozbierać. I może się okazać, że jedyne, co uda mi się wtedy złapać, będzie właśnie ta gitara – i zostanę tylko z nią. A tego przecież nie chcę.
Jest taka fajna zasada, która głosi, że jeżeli coś nie jest na „tak, TAK TAKKK!!!!!”, jeżeli myślenie o tym czymś nie przyprawia nas o wypieki na twarzy, nie wzbudza ogromnych emocji – to znaczy, że jest na „nie”. Aby brać w życiu tylko to, czego jesteśmy pewni na 120%. A wszystko, poniżej tego pułapu – niewarte jest naszej uwagi. Tak właśnie jest z tą gitarą. Ona nie zarobiła nawet mojego 100-procentowego „tak”. Jest gdzieś na poziomie 60%, może 65%. A to chyba najgorszy z możliwych wyników. Oznacza, że ta rzecz stała się w moim życiu śmieciem, którego nigdy już nie użyję, a którego nie do końca wiem jak się pozbyć.
Wydawało mi się, że zrobiłem wokół siebie porządek – ale w gruncie rzeczy poupychałem po kątach to i owo. Między innymi gitarę. I dzisiaj właśnie postanowiłem – sprzedaję ją.
Nie będę tęsknił, nie będę żałował. Wyruszę dalej z lżejszą walizką. Z nadzieją, że nie wypełnię jej za szybko kolejnymi 60-procentowymi zabawkami. Gitara idzie więc pod młotek.
Może Tobie się przyda? 😉