Tag: aktywność fizyczna

  • moja tajna broń na wszystko (serio, na wszystko!)

    Dla jednych to codzienna rutyna, dla innych nuda, a dla mnie s-u-p-e-r-m-o-c. I to taka, która działa na absolutnie wszystko. A chodzi o… chodzenie.

    Przesadzam? Nic podobnego, stosuję chodzenie na wszystko. Dawaj, zabieram Cię na spacer. Po moim świecie. Gdzie każdy krok ma magiczne właściwości.

    Idziemy! 🚶 🚶‍♀️ 🚶‍♂️ 🚶 🚶‍♀️ 🚶‍♂️ 🚶 🚶‍♀️ 🚶‍♂️ 🚶 🚶‍♀️ 🚶‍♂️

    🚶‍♂️ Niech pomyślę…

    Gdy nie wiem co zrobić – idę na spacer. Poważnie. Stosuję chodzenie na lepsze myślenie i mogę Ci przysiąc, że podczas marszu pomysły i rozwiązania pojawiają się w mojej głowie szybciej niż ziarna popcornu w mikrofalówce.

    🚶 Życie, życie, krótkie życie…

    Już dawno zapomniałem o eliksirach młodości, teraz stosuję chodzenie na życia wydłużenie. Kroczek w prawo, kroczek w lewo – i już czuję, jak zegar biologiczny zaczyna się rozciągać. Toż to prawdziwa magia chodzenia!

    🚶‍♂️ Zmarszczki? E tam…

    Spacer to mój naturalny lifting. Stosuję chodzenie na ciała odmłodzenie i mogę przysiąc, że widać efekty. Może nie z dnia na dzień, ale hej, rzeźbienie cudów wymaga czasu.

    🚶‍♂️ Po jedzeniu, na brzuszek…

    Zamiast pękać z przejedzenia, stosuję chodzenie na lepsze trawienie. To jak wewnętrzny masaż żołądka. Bonus: nie potrzebuję drogich suplementów.

    🚶 Mięśnie jak z marmuru…

    Siłownia? I owszem, ale na siłowni świat się nie kończy! Stosuję chodzenie na mięśni żłobienie. Kto by pomyślał, że coś tak prostego może działać jak naturalny rzeźbiarz?

    🚶‍♂️ Stres? Pfff…

    Nie ma takiego stresu, którego nie dam rady rozdeptać. Stosuję chodzenie na stresu zmniejszenie i z każdym krokiem czuję, jak mój wewnętrzny Hulk wraca do ludzkiej postaci.

    🚶‍♂️ Energia na nieludzkim poziomie…

    Gdy tylko potrzeba. Stosuję chodzenie na energii mnożenie. Serio, im więcej chodzę, tym więcej mam siły. To jak ładowanie baterii, i to bezprzewodowo.

    🚶 Nic już nie boli…

    Stosuję chodzenie na bólu zmniejszenie i choć to może brzmieć absurdalnie, działa. Zamiast leżeć i narzekać, idę. I po kilku minutach? Pyk, ból znika.

    🚶‍♂️ Głowa w chmurach…

    Gdy potrzebuję oddechu. Stosuję chodzenie na głowy dotlenienie. Świeże powietrze, kroki – i od razu mózg pracuje jak nowy. Ej, zaraz, nowy mózg chyba nie pracuje zbyt dobrze…

    🚶‍♂️ Duchu podnieś się…

    I trwaj! Stosuję chodzenie na ducha wzmocnienie – każde wyjście na spacer to zastrzyk odwagi, pewności siebie i gotowości do działania.

    🚶 Lepiej niż na siłowni…

    Stosuję chodzenie na formy poprawienie. Może to nie brzmi jak hardcore trening, ale dla mnie to najlepszy sposób, by czuć się fit bez nadmiernego spinania mięśni.

    🚶‍♂️ Na humorki…

    Gdy dzień gorszy. Stosuję chodzenie na nastroju zmienienie. Deszczowy dzień? Zły humor? Wychodzę na spacer, a wracam z uśmiechem od ucha do ucha.

    🚶‍♂️ Zamiast nudy…

    Tak! Stosuję chodzenie na nicnierobienie. Bo czasem po prostu idę, nigdzie, bez celu, i to jest właśnie najpiękniejsze. I lepsze niż „nic”.

    🚶 Na zdrowie…

    By nic nie szwankowało. Stosuję chodzenie na zdrowia chronienie. Każdy krok to jak polisa ubezpieczeniowa. Wiem, że im więcej chodzę, tym mniej muszę się martwić o zdrowie.

    🚶‍♂️ Wpisowe…

    Gdy pomysłów i weny brak. Stosuję chodzenie na postów tworzenie. Tak, tak! To podczas spacerów wpadają mi do głowy najlepsze pomysły na blogowe niespodzianki.

    🚶‍♂️ Po co się tak złościć…

    Kiedy jestem wkurzony, stosuję chodzenie na złości skończenie. Każdy krok dosłownie gasi ogień złości, jakby ziemia pochłaniała moje nerwy.

    🚶 Chaos się skończy…

    …gdy wyjdę z domu. Stosuję chodzenie na życia ułożenie. Jeśli mam wrażenie, że wszystko się sypie, biorę buty, wychodzę i po kilku(set) krokach wiem, co robić.

    🚶‍♂️ Gdy widzę pożar…

    Gdy czuję, że emocje zaczynają mnie przytłaczać. Stosuję chodzenie na emocji gaszenie. Kroczek w lewo, kroczek w prawo i znów czuję spokój.

    🚶‍♂️ Skupienie w ruchu…

    Tak się da! Stosuję chodzenie na medytacji włączenie. To nie tylko chodzenie – to ruchome zen. Każdy krok to wdech… wydech… wdech… wydech…

    🚶 Maksymalne obroty…

    Stosuję chodzenie na siły wzmocnienie. I fizycznie, i psychicznie. Po spacerze czuję się jak nowo narodzony.

    🚶‍♂️ Gdy humor w dół…

    Kiedy czuję się buuuuu. Stosuję chodzenie na smutku zniszczenie. Bo smutki, tak jak kałuże, można ominąć, przeskoczyć albo po prostu rozdeptać. Ej, zaraz…

    🚶‍♂️ Poszukiwany, poszukiwana…

    Na minki zmianę. Stosuję chodzenie na uśmiechu przywrócenie. Zawsze znajdę go gdzieś po drodze, czasem w mocno nieoczywistym miejscu.

    🚶 Gdy robię się ciemno…

    Gdy noc już blisko. Stosuję chodzenie na wieczorne wyciszenie. Przed snem krótki spacer, a potem zasypiam jak dziecko – bez myślenia, bez kręcenia się w łóżku. Choć ostatnio i tak wcale w łóżku nie sypiam

    🚶‍♂️ Sen jak marzenie…

    Gdy dzień się kończy. Stosuję chodzenie na snu pogłębienie. Po aktywnym dniu spać się chce jak nigdy. A więc zaraz spacer i… dobranoc.

    Koniec? Nie, nie, dopiero początek!

    Każdy krok to nowy sposób na życie. Dlatego, gdy coś w Twoim życiu zaczyna się psuć, kiedy czujesz, że masz dość, wkurzasz się lub po prostu brakuje Ci energii, bierz buty i na dwór. Na spacer. Pochodzić. Stosuj chodzenie na Twego świata polepszenie! 🚶‍♂️🚶🚶‍♀️

    No dobra, to idę na wieczorny spacer…

  • trampolina

    Mam kilka ulubionych miejsc w Warszawie, takich, w których mogę usiąść, odpocząć, popracować, napisać kilka słów w dzienniku, lub na bloga. Galeria Młociny – centrum handlowe – jest jednym z takich miejsc. Mam tu moje ulubione zakątki, w których lubię usiąść z iPadem, lub po prostu posiedzieć i posłuchać muzyki. Znalazłem sobie tutaj dość dziwne miejsce, w którym poustawianych zostało kilka dużych, drewnianych klocków, których nikt poza mną raczej do siedzenia nie wybiera. Czasem bawią się na nich małe dzieciaki, bywają chwile, gdy zajmują je nastolatki, jednak dorośli wolą zazwyczaj wygodne krzesełka, niż kanciaste, drewniane klocki wymagające od siedzącego raczej prostej postawy. Dorośli już tak nie potrafią siedzieć. Niestety. Ja od dwóch lat uczę się tego na nowo – i to nie jest proste. Podobnie chyba jest z siedzeniem po turecku na ziemi – mało kto wybiera taką pozycję.

    Siadam zazwyczaj obok ogromnej szklanej ściany, by widzieć przez nią wielką, niebieską trampolinę. Za takie drobiazgi lubię właśnie to centrum handlowe, fajnie, że ktoś wpadł właśnie na pomysł, by postawić tam takie cudo i skusić kilka dodatkowych osób do odwiedzenia właśnie tego miejsca. Trampolina – jak to trampolina – służy do tego, by się na niej trochę powygłupiać i poskakać. Jest darmowa – każdy może przyjść i korzystać do woli. Lubię popatrzeć na bawiące się tam dzieciaki. Fajnie jest oglądać, gdy przekraczają swoje granice, robiąc dziwne przewroty i salta, których nie spodziewały się, że są w stanie wykonać. Widać to po ich zaskoczonych minach, gdy uda im się zrobić coś pierwszy raz.

    Jest sobota. Wyjątkowo dużo ludzi. W każdym wieku. Trampolina pełna. Rozglądam się. Wiek skaczących nie przekracza 10 lat. Dookoła jest również całkiem sporo starszych dzieciaków, jednak ich (już) chyba nie interesuje trampolina. Wydają się mieć zupełnie inny obiekt zainteresowań – kontakt. Taki zwykły kontakt z prądem. Jest godzina 12, więc w tym wieku jest to najwyraźniej moment, w którym trzeba podładować telefon.

    Wspominałem w poprzednim tygodniu o stylu życia „dorosłych”. Nawyki, które zaczynamy pielęgnować w młodości, nasilają się i procentują w późniejszym wieku. Od kilku lat staram się doprowadzić moje ciało do pewnego stanu. Takiego, w jakim było w latach podstawówki (tak, wiem, bujam w obłokach!), a który porzuciłem na rzecz wygody, słabych przyjemności. Staram się nadrobić lata zaniedbań, siedzącego trybu życia, głupich używek, kiepskiego jedzenia, braku ruchu. Nie jest to oczywiście możliwe w 100%, ale każdy mały kroczek w tym kierunku jest dla mnie ogromnym sukcesem.

    I momentami zastanawiam się, gdzie i kiedy popełniłem błąd, w którym momencie, i dlaczego, skręciłem w stronę, w którą dzisiaj nie mogę patrzeć. Co się stało, że w pewnym momencie zaczęły mi się podobać rzeczy, tak sprzeczne z naturą człowieka. Że i ja zacząłem szukać tego symbolicznego „kontaktu”, zamiast zerkać na niebieską trampolinę.

    Nie znam jeszcze idealnej odpowiedzi na to pytanie. Jednak jej szukam. Chociażby po to, aby być dobrym przykładem dla moich córek – które przecież widzą i też się uczą. Nie uchronię ich przed poszukiwaniem tego bardziej wygodnego życia. Ale mogę opowiadać o tym, co teraz czuję – gdy próbuję wrócić do formy, sprawności, pełnego życia. Mogę zabierać je na rolki, basen, zachęcać do wspólnego aktywnego życia. I widzę, że (na razie) to działa. Choć zdaję sobie sprawę, że pewnie nie będzie działało wiecznie, to może jednak da im jakieś wskazówki na przyszłość. Gdy również będą chciały zawrócić z jakiejś drogi.

    A co słychać u Ciebie?

  • ginący gatunek – manifest

    Dochodzę czasem do wniosku, że „człowiek dorosły” to przekreślony przez ludzkość gatunek. Taki, który po prostu nie ma przyszłości. Skazany na wymarcie. A przynajmniej tak właśnie my, dorośli, często się zachowujemy.

    Jest początek września – to taki naturalny czas, gdy po wakacjach wszystko na nowo startuje. Wynika to z faktu, że zaczyna się szkoła, za chwilę obudzą się uczelnie, ale i dla osób pracujących to również naturalny nowy początek. Taki trochę nowy rok, tylko nie w styczniu. Razem ze szkołą ruszają różne instytucje oferujące wszelkiego rodzaju, tak zwane, „zajęcia dodatkowe”. Świetny czas. Dla mnie to moment, gdy znowu mogę chodzić na treningi rolkowe, startują nowe kursy w mojej szkole tańca, baseny ponownie działają pełną parą. Szczerze mówiąc, całe wakacje nie mogłem się doczekać właśnie września – tak wiele moich ulubionych miejsc w okresie wakacyjnym albo totalnie nie działa, albo przechodzi do trybu odpoczynkowego, a więc działa na pół gwizdka.

    W tym roku rozpocząłem całkiem nową aktywność. Coś, co wydaje się kresem mojej wieloletniej podróży, poszukiwania tej jednej, właściwej rzeczy, którą chcę robić. Choć słowo „poszukiwanie” nie do końca właściwie oddaje moje uczucia związane z tą aktywnością, to jednak na chwilę obecną pozostanę właśnie przy nim. Zacząłem naukę tańca. Potrzebowałem chwili, by być gotowym, by Ci o tym opowiedzieć. I myślę, że nadszedł już ten moment. Jednak nie wydarzy się to jeszcze dzisiaj, więc proszę, uzbrój się w cierpliwość, w kolejnych listach będę dużo więcej na ten temat pisał.

    Dlaczego jednak o tym wspominam właśnie teraz? Ponieważ w związku z tym, że szukam w ostatnim czasie w internecie sporo rzeczy związanych z tańcem, w tym nowych miejsc, gdzie mogę rozwijać moją pasję, Instagram i inne podobne serwisy, podrzucają mi bardzo dużo reklam, które „powinny mnie zainteresować”. I fakt – dobrze im to wychodzi, ponieważ rzeczy związane z tańcem mocno mnie interesują i większość z podrzucanych mi w ten sposób reklam przeglądam dość dokładnie. Dodając do tego fakt, że mamy początek września, możesz łatwo wydedukować, że wiele z tych reklam dotyczy rozpoczęcia nowych sezonów w przeróżnych szkołach tańca. I powiem szczerze: nie sądziłem, że dookoła mnie jest ich aż tak dużo. Wręcz dochodzę do wniosku, że chyba prawie na każdym rogu działa jakaś szkoła tańca. I pewnie powinienem w tym momencie bardzo się cieszyć, w końcu mogę wybierać dla siebie zajęcia z wielu miejsc. I… właśnie nie do końca. Ponieważ 95% tych zajęć (albo i więcej), to zajęcia dla dzieci. Rola rodzica sprowadza się tu głównie do doprowadzenia dziecka na zajęcia.

    Kilka lat temu zacząłem też moją przygodę z rolkami. Pamiętam, gdy zapisałem się razem z moimi córkami pierwszy raz na zajęcia. Takie fajne, z trenerem, na dużej hali. Byłem wtedy jedną z niewielu osób dorosłych na tych zajęciach, chyba poza mną był jeszcze jeden rodzic. A już fakt, że potrafiłem też czasem przyjść sam na trening, bez córek, był wręcz ewenementem. Zajęcia tego typu organizowane są głównie dla dzieci. Dorosły, a więc rodzic – bo tylko takiego typu dorosłego można się było spodziewać na zajęciach – miał raczej przygotowane z boku krzesełko, na którym ma sobie wygodnie usiąść i co najwyżej popatrzeć na świetnie bawiące się dziecko.

    Bardzo podobna sytuacja dotyczy innych aktywności, o których sobie pomyślisz. Gdy przeglądam szkoły językowe, to większość z nich powstaje z myślą o dzieciach. Nauka pływania – przewidziana przede wszystkim dla dzieci. Szkółki jazdy na łyżwach – dzieci, młodzież. Gimnastyka – dzieci. Akrobatyka – dzieci i młodzież. Kluby ping-pongowe – dokładnie to samo. Wymieniam tu tylko rodzaje aktywności, które znam, którymi się interesowałem i które sprawdzałem. Podejrzewam jednak, że w innych jest podobnie. I oczywiście nie chodzi mi o to, że zajęć dla dorosłych nie ma, oczywiście są, jednak stanowią one malutki margines wszystkich zajęć. Zajęcia dla dorosłych powstają przy okazji tych dla dzieci, są uzupełnieniem. A przecież dzieci (mam tu na myśli osoby poniżej 18. roku życia) to zaledwie 20% (według danych GUS) populacji naszego kraju. Jak to możliwe?
    Ekonomia podpowiada, że problem zapewne leży w samych dorosłych, którzy mają tego typu zajęcia w nosie. Po osiągnięciu pewnego wieku, aktywności, jakie nas interesują to umiejętność prowadzenia samochodu, zamawiania jedzenia do domu, odpoczynku na kanapie, jednoczesnego jedzenia i oglądania serialu w tv, imprezowania przy stole itd.… te proste rzeczy wygrywają z aktywnością fizyczną, dbaniem o kondycję, czy zdrowiem. W efekcie, pojęcie „dorosły” zaczyna coraz częściej kojarzyć się ze słowami: stary, schorowany, otyły, zmęczony.

    Nie jest jednak łatwo zawrócić z takiej drogi. Nasze społeczeństwo skonstruowane jest w ten właśnie sposób, tak mamy myśleć. Każdy przecież dąży do swojego fajnego życia, które tak często dzisiaj kojarzy się z wygodnym życiem. Wygodnym, czyli nastawionym na zaspokojenie tych (niestety) najgłupszych „potrzeb”, które chyba jednak wolę nazywać „zachciankami”. Lubimy zjeść, posiedzieć, poleżeć, pooglądać coś w tv, poklikać w telefonie, pograć na konsoli. Jednak do żadnej z tych rzeczy nie zostaliśmy przecież stworzeni. A zmiana i powrót do prawdziwych wartości, z każdym dniem stają się coraz trudniejsze.

    Co nie znaczy jednak, że nie jest to możliwe.

    Mój blog, cała moja historia, jest właśnie opowieścią o tym, jak zawrócić, jak zmienić drogę, jak pokonać to głupie przeznaczenie, jakie wyznacza nam dzisiejszy świat. Choć zadanie jest trudne, to możliwe. Chcę być na to dowodem i opowiadać o tym – co zamierzam dalej robić.
    Do następnego tygodnia więc 🙂

  • ćwiczenia po mojemu

    🙋
    Jaki jest najfajniejszy sposób na ćwiczenia?
    #fajnepytania #dzienniki

    To, niby proste pytanie o ruch, spowodowało w mojej głowie całą lawinę przemyśleń, która doprowadziła mnie do – chyba dość dziwnej – odpowiedzi, której nie spodziewałem się na początku:

    „W rytm muzyki”.

    towarzyszy mi od wczesnych lat dziecięcych. Choć w moim rodzinnym domu nie było zwyczaju jej ogólnego słuchania, to ja sam, całymi wieczorami siedziałem zamknięty w pokoju, słuchając ulubionych kawałków. Moment, w którym dostałem od rodziców mój pierwszy magnetofon, był dla mnie bardzo mocnym wydarzeniem, które zapisało się dużymi iteracji w moim sercu. Dobrze pamiętam też pierwszą kasetę, jaką w nim odtworzyłem, pierwszą piosenkę, która z niego „poleciała” (Roxette – How Do You Do! – do dzisiaj ją uwielbiam!). Pamiętam chyba wszystkie kupione i godzinami przesłuchiwane kasety. Wszystko to działo się prawie 30 lat temu, a w mojej głowie wygląda, jakby wydarzyło się wczoraj.

    Dziś muzyka pełni jeszcze ważniejszą rolę w moim życiu. Pisząc te słowa, słucham muzyki i kiwam się w jej rytmie, jadąc samochodem – słucham muzyki, można nawet powiedzieć, że jadę w rytmie dźwięków wypływających z samochodowych głośników (pewnie dlatego mało kto lubi ze mną jeździć). Muzyka jest wokół mnie i we mnie. Praktycznie zawsze i wszędzie.

    Przeglądałam mój dziennik w poszukiwaniu dalszych przemyśleń na tematy muzyki, znajduję takie zapiski:

    Niezmiennie w #projektfajneżycie towarzyszy mi muzyka. Jest ona bardzo ważnym elementem każdego dnia, motywuje, nadaje rytm codzienności. Bardzo dużo od niej zależy. (kwiecień 2023)
    Z drobiazgów, które już wprowadziłem, do najfajniejszych z pewnością mogę zaliczyć, między innymi, muzykę relaksacyjną, którą włączam na koniec dnia (nastraja odpowiednio). (maj 2023)
    Dodatkowo ostatnio wyciszyłem muzykę, jaką podczas ćwiczeń jogi puszcza mi @dailyyogaapp i włączam moją własną, spokojną, ale jednak dla mnie bardziej motywującą do pracy nad sobą, muzykę. Ta ostatnia zmiana mocno podniosła przyjemność, jaką czerpię z porannych ćwiczeń. (maj 2023)

    I chyba najważniejszy wpis, jaki znalazłem na ten temat w moim dzienniku:

    Muzyka daje mi szczęście – ale tylko odpowiednia muzyka. Chcę jej mieć jak najwięcej w moim życiu. (marzec 2020)

    Pisząc wtedy „odpowiednia muzyka”, miałem na myśli „odpowiednia dla chwili”, ponieważ nie ograniczam się do jednego, konkretnego jej gatunku. Bywają dni, tygodnie, gdy jestem zakochany w pianinie, czasem skuszą mnie skrzypce i gitara, ale pojawia się rap, rock, pop, czy disco. W moich playlistach każdy z Grześków znajdzie coś dla siebie, to konkretne chwile, nastroje, emocje sprawiają, że coś nowego pojawia się w mojej bibliotece. 

    Dlaczego muzyka działa na mnie tak bardzo? Zacząłem szperać również w tym wątku. Znalazłem w notatkach bardzo ciekawą informację z książki „Mózg rządzi” Kaji Nordengen:

    Muzyka wpływa na to, jak się czujemy. Wybieramy ją zależnie od tego, co robimy i w jakim jesteśmy nastroju. Bez względu na to, czy słuchamy Kygo, czy Mozarta, w naszym przypadku muzyka ma niespotykany u innych gatunków zwierząt wpływ na mózg. Kiedy słuchamy muzyki, aktywizuje się jedno z jąder podstawnych, a dokładniej jądro półleżące (zob. rys. 20). Jądro półleżące jest także ośrodkiem miłości i pożądania. Kiedy zostaje aktywowane, grupa komórek nerwowych żyjących w pniu mózgu uwalnia dopaminę. Dzieje się to, kiedy czekoholik zje czekoladę, heroinista zażyje heroinę i kiedy ktoś polubi nasze nowe zdjęcie na Instagramie. Dopada nas ochota na więcej.

    To wiele wyjaśnia.

    Być może zastanawiasz się, dlaczego piszę o muzyce, gdy pytanie jest o ćwiczenia? Znowu muszę sięgnąć do mojego notatnika, tym razem do folderu „#sport”. Oto co tam znajduję: akrobatyka, balet, bieganie, contemporary, hip-hop, modern jazz, ping-pong, pływanie, rolki, rower, taniec, waacking i łyżwy.

    Połowa z rzeczy z tej listy, to style taneczne, których się uczę – ciężko tu nie dostrzec silnego związku z muzyką 🙂 Reszta, to sporty, przy których również towarzyszy mi muzyka, myślę nawet, że muzyka jest ich bardzo ważnym elementem, bez którego nie czerpałbym radości z tych aktywności. Dlatego, jest ona moją odpowiedzią, na mój najfajniejszy sposób na #ćwiczenia. Wychodzi na to, że nie ważne, co tak naprawdę robię, byłe odbywało się to przy ulubionych dźwiękach.

    🫵
    Pamiętaj, #fajnepytania są dla Ciebie! Są tu po to, aby pomóc Ci nauczyć się jak pracować z Twoim własnym dziennikiem.
    A i ja jestem bardzo ciekawy Twojej odpowiedzi na dzisiejsze pytanie. Możesz podzielić się nią w komentarzu.
  • jak aktywność fizyczna pomaga walczyć ze zmęczeniem

    Im więcej siedzisz, tym bardziej zmęczony jesteś – zabawne, ale tak bardzo prawdziwe. Oto ciekawy, inspirujący fragment wpisu, jaki znalazłem na blogu Rośnij w siłę (🔗):

    Możesz pomyśleć, że trening fizyczny, gdy jesteś zmęczony, przynosi efekt przeciwny do zamierzonego. Jednak ćwiczenia są niezwykle przydatne w walce ze zmęczeniem. Ćwiczenia pomagają poprawić wytrzymałość i siłę mięśni, co sprawia, że z czasem czujesz się mniej zmęczony.
    Pomagają również w dystrybucji składników odżywczych i tlenu do komórek, co pozwala organizmowi pracować wydajniej. Kiedy twój organizm pracuje wydajniej, nie czujesz się tak zmęczony podczas aktywności fizycznej, ponieważ twój organizm nie musi pracować podwójnie.

    Aktywny tryb życia jest z pewnością moim odkryciem ostatniej dekady. W szkole podstawowej uwielbiałem sport – jak chyba wielu 10-letnich chłopaków. Grałem w piłkę (nawet przez krótką chwilę w lokalnym klubie piłkarskim!), biegałem, rowerowałem…

    Ruch był naturalnym elementem mojego życia. Potem przyszła szkoła średnia i ekscytacje zupełnie innymi rzeczami. Choć i tak głównym środkiem transportu nadal były moje nogi – więc nie odczuwałem skutków odwrócenia się od sportu aż tak bardzo – to i tak moja aktywność fizyczna znacząco spadła. Zacząłem obracać się w „środowisku”, w którym nie królował sport. W tamtym czasie imponował mi zupełnie inny świat i odwróciłem się od sportu, od aktywnego życia. Potem było jeszcze gorzej, gwoździem do mojej sportowej trumny był, jak pewnie dla wielu, samochód – ten okazał się na tyle wygodnym, użytecznym i wyręczając, codziennym narzędziem, że powoli zaczęła we mnie zanikać potrzeba codziennego ruchu.

    Dziś naprawiam tamte błędy.

    Widzę teraz, jak bardzo zmęczone jest moje ciało, gdy… się nie męczy. Gdy nie daję mu codziennej dawki aktywności, wysiłku. Choć to może wydawać się zabawne, to tak właśnie jest. Najlepsze poranki mam wtedy, gdy dnia poprzedniego wieczorem jestem w stanie ledwo doczołgać się do łóżka. Oczywiście mam tu na myśli momenty, gdy dzień wcześniej „dam sobie wycisk”, gdy do upadłego trenuję na rolkach, na maxa gram w unihokeja, pływam, biegam… gdy to aktywność jest głównym elementem mojego dnia. Budzę się wtedy i wiem, że żyję, że zrobiłem mojemu ciału wspaniały prezent, dostarczając mu siły, motywacji i inspiracji do lepszego działania. Im większy wycisk sobie sprawię, tym lepiej się czuję. Nauczyłem się leczyć zmęczenie wysiłkiem fizycznym i jest to jedna z lepszych umiejętności mojego dorosłego życia. I nie jest w stanie zrozumieć tego nikt, kto tego nie spróbował.