Często patrzymy na naszych idoli, bohaterów, ludzi sukcesu z podziwem i chcemy naśladować ich drogę do osiągnięcia celów, jednak taki mechanizm wcale nie musi zadziałać w naszym przypadku. Na blogu Justina Jacksona znalazłem ciekawy artykuł na ten temat. Justin wymienił trzy powody, dla których podążanie za drogą, którą pokazują nam nasi idole, nie zawsze ma sens:
Oto trzy powody, dla których nie powinieneś próbować naśladować sukcesu swoich idoli: 1. Twoi idole zapomnieli, jak to było, zanim odnieśli sukces. Ludzie sukcesu często dzielą się „swoim sekretem” w podcastach, na blogach czy w wywiadach. Problem w tym, że ich perspektywa się zmieniła. Zapomnieli, jak wyglądała walka o sukces. Zapomnieli, jak trudne były początki. 2. Świat się zmienił od czasu, gdy twoi idole osiągnęli sukces. To, co im pomogło, niekoniecznie pomoże tobie. Istnieje też duże prawdopodobieństwo, że sami nie do końca wiedzą, jak dokładnie osiągnęli swój sukces. 3. Twój idol nie jest tobą. Musimy zaakceptować swoją indywidualność. Przyjmij swoje różnice i wyjątkowość – to z nich stworzysz coś wspaniałego.
Ja dodam do tego jeszcze dwa powody:
Gdzie w tym naśladowaniu czyjejś drogi zabawa i przyjemność? Czyż to nie sama droga i jej odkrywanie jest największą przyjemnością w dążeniu do celu? Gdy idziemy po cudzych śladach, droga przestaje być nasza, nie odkrywamy, nie przeżywamy, nie bawimy się.
Gdy idziemy cudzymi śladami, nie popełniamy błędów i nie uczymy się na nich! A to przecież ogromnie ważna część drogi! Nasi idole często pokazują nam sukcesy, jakie osiągnęli, dobre decyzje, jakie podjęli, pomijają błędy, jakie popełnili, a nawet gdy o nich mówią, to dodają: Ty ich nie popełnij! A to błąd. Przecież to na błędach najwięcej się uczymy, nie na sukcesach.
Wybieram więc życie po mojemu. Podziwiam ludzi, inspiruję się ich drogą, ale podążam własną ścieżką. To właśnie w ten sposób jestem w stanie dojść do fajnego życia.
Kurna, znowu się nie udało. Klapa. Myślałem, że to będzie łatwiejsze, a tu nagle – zonk! No do diabła! Jak to możliwe, że w ciągu chwili wszystko się wali? Staram się nie panikować, próbuję przyjąć, że to nie koniec świata. Kolejna pieprzona lekcja? Ile jeszcze??
dzień 2: frustracja
Tak, spieprzyłem to. Dziś, dla odmiany, przyszła frustracja. Dlaczego, do cholery, ciągle mi nie wychodzi? Czuję, jak złość we mnie narasta, chce mi się wyć. Serio, jak trudno w końcu przestać popełniać błędy? Mam dosyć.
dzień 3: wstyd
Siedzę od rana ze spuszczoną głową. Nie bardzo mam ochotę otwierać oczy. Kolejny dzień przyniósł paniczny wstyd. Co pomyślą inni? Tak bardzo przytłaczające uczucie. Muszę się bronić! Przed światem, ludźmi. Cholera, czuję się taki mały i niepewny.
dzień 4: rozczarowanie
Rozczarowanie to kolejny ciężar. Przecież miałem to wszystko dobrze zaplanowane! Kurczę, czuję, że moje kolejne marzenie oddala się… jak kończący się sen… umyka… Każdy krok do przodu wydaje się kończyć potknięciem.
dzień 5: strach
Pojawił się strach. No kurna, zaczynam się bać. Boję się znów zawieść, wpaść w pułapkę własnych błędów. To mnie paraliżuje, mam ochotę zamknąć się w sobie jeszcze bardziej i uciec od wszystkiego. Co, jeśli nigdy tego nie naprawię? Nie udźwignę?
dzień 6: ciekawość
Nagle… bez zapowiedzi… w mojej głowie zakiełkowała ciekawość. Dlaczego tak wcześniej zareagowałem? Skąd tyle negatywnych emocji z powodu tak małego zdarzenia. A może… ten błąd… to jednak szansa? By coś odkryć? Zaczynam zadawać sobie pytania: Co mogę z tego wyciągnąć? Co przyniesie mi ta lekcja? Otwieram oczy. Na nowe możliwości. Zaczynam korzystać z mojej porażki…
dzień 7: nadzieja
Czy to możliwe, że każda taka pomyłka, porażka, niepowodzenie… prowadzą mnie do czegoś lepszego? Uświadamiam sobie, że nawet te chwile niepewności mogą być mega cenne. Otwieram się, wychodzę z zamknięcia. Nie chowam głowy w piasek. W końcu moja porażka to nowe perspektywy, możliwości, szanse. Jak mogłem tego wcześniej nie widzieć??
dzień 8: wdzięczność
No proszę! Życie przyniosło mi kolejną lekcję. Dzisiaj to widzę i zaczynam czuć… wdzięczność. Każdy błąd to… dar! Nawet jeżeli czasem sprawia, że mam dość. Zaczynam doceniać… drogę. Tę, którą przeszedłem. Oraz to, że mogę się rozwijać. Dzięki własnym potknięciom.
dzień 9: motywacja
Kolejny dzień przynosi uczucie silnej motywacji. Chcę podejmować nowe wyzwania, mimo że strach przed porażkami wciąż jest obecny. Błędy to część mojej drogi, a każda z nich zbliża mnie do lepszego MNIE. Uwielbiam się mylić – zapisuję w dzienniku wdzięczności. Życie to nieustanna nauka, a ja jestem gotowy na wszystko, co przyniesie jutro.
dzień 10: koniec drogi
Wygląda na to, że ponownie odkryłem, że błędy są nieodłączną częścią życia i rozwoju. Każdy dzień przynosi nowe emocje – od zaskoczenia, przez frustrację, aż po wstyd i strach. Jednak, w miarę jak się otwieram, uczę – z moich potknięć, błędów, porażek – zaczynam dostrzegać wartość w każdej nieudanej próbie. Ciekawość i nadzieja otwierają przede mną nowe perspektywy, a wdzięczność za lekcje, które przynoszą, pozwala mi patrzeć na błędy jak na dary. To ostatecznie tylko wzmaga moją motywację. Do działania. Do odjęcia kolejnej proby. A ja się uczę. Że życie to nieustanna nauka. Uwielbiam się mylić, bo każda pomyłka zbliża mnie do lepszego jutra. Do boju!
Dzieci w szkole dzielą się na dwie grupy: takie, które ładnie piszą i… te drugie. Ja niestety należałem do grupy gorszej – bazgrałem jak kura pazurem – tak mówili nauczyciele i oczywiście mieli rację. Moje zeszyty wyglądały tragicznie, pamiętam to dobrze. Czasem ciężko było mi odczytać własne notatki. Jak się pewnie domyślasz, pisanie nie należało więc do moich ulubionych zajęć. Pamiętam, że w późniejszych klasach, gdy tylko mogłem, rezygnowałem całkowicie z prowadzenia zeszytu. Moje trudne do odczytania zapiski i tak nie były zbyt wielką pomocą w nauce. Problemów miałem przez to co nie miara.
Gdy kilka lat po skończeniu „podstawówki” porządkowałem zalegające na strychu domu moich rodziców rzeczy, trafiłem na karton z czasów szkoły. Miło było przypomnieć sobie stare czasy, choć widok kilku pomazanych zeszytów, nie napawał zbyt wielką dumą. Przeglądając je dokładniej, zauważyłem jednak pewną regułę. Każdy z moich zeszytów miał starannie zapisane pierwsze kilka stron, a dopiero od pewnego momentu zaczynała się totalna tragedia. Część „ładną” kończyło zawsze jakieś jedno błędne, przekreślone słowo. Nie było to jednak zwykłe skreślenie, ale cała masa różnego rodzaju zamazań, które czasem prowadziły nawet do dziurki po drugiej stronie kartki – zupełnie jakbym chciał się wyżyć na popełnionym błędzie za to, że zniszczył mi zeszyt w którym starałem się do tej pory ładnie pisać… Dalej widocznie nie widziałem już sensu ładnego pisania i w zeszycie panowała wyłącznie wolna amerykanka.
Wynika więc z tego, że potrafiłem przyłożyć się do starannego pisania, a problem leżał zupełnie gdzie indziej. Pisałem ładnie, do pierwszego błędu. Uznałem widocznie, już jako mały chłopak, że jeden mały błąd przekreśla wszystko i nie warto się dalej starać. Nie wiem skąd takie myślenie u dziecka – presja nauczycieli? Chęć zaspokojenia oczekiwań rodziców? Wpływ otoczenia? Innych dzieci ze szkoły? Nie mam pojęcia… Ale efekt był taki, że po skończeniu szkoły nie tylko nie miałem ani jednego ładnego zeszytu, przydatnych notatek, ale również nie wykształciłem w sobie nawyku starannego pisania. Tak działa tez cały system oceniania w szkole, jedna zła ocena może mieć negatywny wpływ na cały semestr. Jedynka z kartkówki często bywa ogromnym przeżyciem dla dziecka.
Dzisiaj widzę wady systemu i błędy jakie przez niego popełniłem – a właściwie szkody jakie powoduje. Presja otoczenia wykształciła we mnie potrzebę bycia zawsze doskonałym. Nie przyzwalała na błędy – a to prowadziło do moich porażek.
[Tweet „Doświadczenie – nazwa jaką nadajemy naszym błędom. – Oscar Wilde https://fajnezycie.pl/nie-musisz-byc-doskonaly/”]
Wspominam problem z zeszytami i nauką pisania, ale wiem że sprawa jest o wiele głębsza i dotyczy nie jednego, konkretnego problemu, ale całej filozofii życia jakie od małego wpaja nam otocznie. Prawda jest taka, że to właśnie dzięki błędom uczymy się czegoś nowego i w żadnym wypadku nie powinny one powodować, że czujemy się źle i odpuszczamy. Moment w którym zrozumiałem jak wiele szkody może wyrządzić destrukcyjne pragnienie bycia doskonałym był dla mnie niezwykle ważny i przełomowy.
Przez wiele lat nie potrafiłem wstawać wcześnie rano. Od zawsze należałem do grupy ludzi, którzy nastawiają kilkanaście budzików a i tak nie potrafią się (d)obudzić. Całkiem niedawno postanowiłem to zmienić, zdecydowałem się zostać super-wczesnym ptaszkiem. Było to dla mnie spore wyzwanie. Liczyłem się jednak z tym, że będą lepsze ale i gorsze dni. Wiedziałem, że raz obudzę się o 5, 6 czy 7 a innym razem zaśpię aż do 9. Od samego początku byłem gotowy na drobne niepowodzenia.
Dzięki takiemu nastawieniu, pomimo małych potknięć, łatwo było mi powrócić do nawyku który starałem się wykształcić. Było to bardzo istotne założenie, które wielokrotnie dodawało mi sił – a wiele razy mogłem zrezygnować, uznać że nie uda mi się wykształcić rannego wstawania. Podobnie było, gdy postanowiłem rzucić palenie, zmienić dietę czy zacząć biegać. Jak myślisz, ile razy nie udało mi się wyjść na poranne bieganie? Ile razy nie dałem rady zrealizować swojego tygodniowego planu treningowego? Ba, ile razy nie udało mi się przebiec założonej odległości (choć trasy mam i tak dla mega-początkujących – bardzo krótkie). Pierwsze dni biegania były bardzo fajne, każdego dnia poprawiałem swój czas i zwiększałem dystans, pomagały emocje. Przyszedł jednak moment, w którym czas nie był lepszy niż poprzedniego a zmęczenie przychodziło coraz wcześniej… Czy miałem wtedy zrezygnować?
Każdemu zdarza się zaspać, rozchorować lub zwyczajnie mieć słabszy dzień. Nie istotne, czy chodzi o pracę, hobby czy obowiązki domowe. Nie jesteśmy i nigdy nie będziemy idealni. I nie musimy być. A to właśnie chęć bycia zawsze i we wszystkim doskonałym sprawia, że nie udaje nam się wytrwać w naszych postanowieniach. Przechodzimy na dietę, męczymy się wiele dni a rezygnujemy po zjedzeniu kawałka tortu urodzinowego. Chęć bycia doskonałym jest często tak silna, że gdy tylko nie spełnimy w 100% naszych wymagań wobec siebie, poddajemy się i odpuszczamy.
Nie powinno tak być. Droga do fajnego życia, to droga do zrozumienia siebie, swoich ograniczeń i słabości oraz pogodzenia się z nimi.
Jeżeli przygotujesz się psychicznie na drobne niepowodzenia, łatwiej będzie Ci poradzić sobie z nimi i szybko powrócić na właściwą drogę. A jak wyglądają Twoje przemyślenia na temat popełnianych przez Ciebie błędów? Zgadzasz się ze mną w kwestii presji otoczenia i wpływu jaki na nas wywiera? A może pamiętasz swoją pierwszą jedynkę w szkole i stres z tym związany? Zapraszam do dyskusji.