Dochodzę czasem do wniosku, że „człowiek dorosły” to przekreślony przez ludzkość gatunek. Taki, który po prostu nie ma przyszłości. Skazany na wymarcie. A przynajmniej tak właśnie my, dorośli, często się zachowujemy.
Jest początek września – to taki naturalny czas, gdy po wakacjach wszystko na nowo startuje. Wynika to z faktu, że zaczyna się szkoła, za chwilę obudzą się uczelnie, ale i dla osób pracujących to również naturalny nowy początek. Taki trochę nowy rok, tylko nie w styczniu. Razem ze szkołą ruszają różne instytucje oferujące wszelkiego rodzaju, tak zwane, „zajęcia dodatkowe”. Świetny czas. Dla mnie to moment, gdy znowu mogę chodzić na treningi rolkowe, startują nowe kursy w mojej szkole tańca, baseny ponownie działają pełną parą. Szczerze mówiąc, całe wakacje nie mogłem się doczekać właśnie września – tak wiele moich ulubionych miejsc w okresie wakacyjnym albo totalnie nie działa, albo przechodzi do trybu odpoczynkowego, a więc działa na pół gwizdka.
W tym roku rozpocząłem całkiem nową aktywność. Coś, co wydaje się kresem mojej wieloletniej podróży, poszukiwania tej jednej, właściwej rzeczy, którą chcę robić. Choć słowo „poszukiwanie” nie do końca właściwie oddaje moje uczucia związane z tą aktywnością, to jednak na chwilę obecną pozostanę właśnie przy nim. Zacząłem naukę tańca. Potrzebowałem chwili, by być gotowym, by Ci o tym opowiedzieć. I myślę, że nadszedł już ten moment. Jednak nie wydarzy się to jeszcze dzisiaj, więc proszę, uzbrój się w cierpliwość, w kolejnych listach będę dużo więcej na ten temat pisał.
Dlaczego jednak o tym wspominam właśnie teraz? Ponieważ w związku z tym, że szukam w ostatnim czasie w internecie sporo rzeczy związanych z tańcem, w tym nowych miejsc, gdzie mogę rozwijać moją pasję, Instagram i inne podobne serwisy, podrzucają mi bardzo dużo reklam, które „powinny mnie zainteresować”. I fakt – dobrze im to wychodzi, ponieważ rzeczy związane z tańcem mocno mnie interesują i większość z podrzucanych mi w ten sposób reklam przeglądam dość dokładnie. Dodając do tego fakt, że mamy początek września, możesz łatwo wydedukować, że wiele z tych reklam dotyczy rozpoczęcia nowych sezonów w przeróżnych szkołach tańca. I powiem szczerze: nie sądziłem, że dookoła mnie jest ich aż tak dużo. Wręcz dochodzę do wniosku, że chyba prawie na każdym rogu działa jakaś szkoła tańca. I pewnie powinienem w tym momencie bardzo się cieszyć, w końcu mogę wybierać dla siebie zajęcia z wielu miejsc. I… właśnie nie do końca. Ponieważ 95% tych zajęć (albo i więcej), to zajęcia dla dzieci. Rola rodzica sprowadza się tu głównie do doprowadzenia dziecka na zajęcia.
Kilka lat temu zacząłem też moją przygodę z rolkami. Pamiętam, gdy zapisałem się razem z moimi córkami pierwszy raz na zajęcia. Takie fajne, z trenerem, na dużej hali. Byłem wtedy jedną z niewielu osób dorosłych na tych zajęciach, chyba poza mną był jeszcze jeden rodzic. A już fakt, że potrafiłem też czasem przyjść sam na trening, bez córek, był wręcz ewenementem. Zajęcia tego typu organizowane są głównie dla dzieci. Dorosły, a więc rodzic – bo tylko takiego typu dorosłego można się było spodziewać na zajęciach – miał raczej przygotowane z boku krzesełko, na którym ma sobie wygodnie usiąść i co najwyżej popatrzeć na świetnie bawiące się dziecko.
Bardzo podobna sytuacja dotyczy innych aktywności, o których sobie pomyślisz. Gdy przeglądam szkoły językowe, to większość z nich powstaje z myślą o dzieciach. Nauka pływania – przewidziana przede wszystkim dla dzieci. Szkółki jazdy na łyżwach – dzieci, młodzież. Gimnastyka – dzieci. Akrobatyka – dzieci i młodzież. Kluby ping-pongowe – dokładnie to samo. Wymieniam tu tylko rodzaje aktywności, które znam, którymi się interesowałem i które sprawdzałem. Podejrzewam jednak, że w innych jest podobnie. I oczywiście nie chodzi mi o to, że zajęć dla dorosłych nie ma, oczywiście są, jednak stanowią one malutki margines wszystkich zajęć. Zajęcia dla dorosłych powstają przy okazji tych dla dzieci, są uzupełnieniem. A przecież dzieci (mam tu na myśli osoby poniżej 18. roku życia) to zaledwie 20% (według danych GUS) populacji naszego kraju. Jak to możliwe? Ekonomia podpowiada, że problem zapewne leży w samych dorosłych, którzy mają tego typu zajęcia w nosie. Po osiągnięciu pewnego wieku, aktywności, jakie nas interesują to umiejętność prowadzenia samochodu, zamawiania jedzenia do domu, odpoczynku na kanapie, jednoczesnego jedzenia i oglądania serialu w tv, imprezowania przy stole itd.… te proste rzeczy wygrywają z aktywnością fizyczną, dbaniem o kondycję, czy zdrowiem. W efekcie, pojęcie „dorosły” zaczyna coraz częściej kojarzyć się ze słowami: stary, schorowany, otyły, zmęczony.
Nie jest jednak łatwo zawrócić z takiej drogi. Nasze społeczeństwo skonstruowane jest w ten właśnie sposób, tak mamy myśleć. Każdy przecież dąży do swojego fajnego życia, które tak często dzisiaj kojarzy się z wygodnym życiem. Wygodnym, czyli nastawionym na zaspokojenie tych (niestety) najgłupszych „potrzeb”, które chyba jednak wolę nazywać „zachciankami”. Lubimy zjeść, posiedzieć, poleżeć, pooglądać coś w tv, poklikać w telefonie, pograć na konsoli. Jednak do żadnej z tych rzeczy nie zostaliśmy przecież stworzeni. A zmiana i powrót do prawdziwych wartości, z każdym dniem stają się coraz trudniejsze.
Co nie znaczy jednak, że nie jest to możliwe.
Mój blog, cała moja historia, jest właśnie opowieścią o tym, jak zawrócić, jak zmienić drogę, jak pokonać to głupie przeznaczenie, jakie wyznacza nam dzisiejszy świat. Choć zadanie jest trudne, to możliwe. Chcę być na to dowodem i opowiadać o tym – co zamierzam dalej robić. Do następnego tygodnia więc 🙂
Two years ago I gave birth to the most wonderful person on this planet. Every day she brings a huge smile on my face and opens my eyes to so many things I was previously missing. Before she was born I thought it would be my job to teach her everything about the world. As it turns out, there are equally many things that I get to learn now from her.
Wydaje mi się… że, jeżeli tylko zechcemy, to my – dorośli – możemy nauczyć się więcej (cennych rzeczy) od dzieci, niż one od nas. Myślę, że wręcz powinniśmy się od nich uczyć. Powinni otworzyć szkoły dla dorosłych i pozwolić wykładać tam dwulatkom. Pewnie ciężko by im było znaleźć tak małego nauczyciela – dzieci są zbyt mądre, by wpakować się w takie tarapaty, ale nam dorosłym, takie lekcje by się przydały. I oczywiście nie mówię tu tych bzdurnych umiejętnościach, które my dorośli tak bardzo cenimy, jak gotowanie, czytanie, pisanie, czy rozwiązywanie łamigłówek matematycznych – tego nie nauczy nas dwulatek. Mam na myśli prawdziwie cenne rzeczy – podejście do życia.
Patrzę na moje córki i widzę, jak wiele dziwactw pochłonęły już z tego świata, każdego dnia obserwuję, jak zanika ich dziecięca beztroska i przedziwne wartości, jakimi kierują się maluchy, jak otoczenie wymusza od nich przystosowanie się do tego, co potrzebne, by poradzić sobie wśród ludzi.
Pamiętam, jak jedna z moich córek, gdy była sporo mniejsza niż teraz, chodziła i powtarzała wszystkim uśmiechnięta od ucha do ucha: „najważniejsze w życiu jest życie”. Mówiła to w taki słodki, dziecięcy sposób i wiem, że sama w to wierzyła. To było dla niej naturalne. Dziś już nie pytam, co jest w życiu ważne, nie mówiąc już o tym, co najważniejsze. Pewnie jeszcze nie zdziwiłbym się odpowiedzią, ale jednak nie chcę ryzykować tego, że za którymś razem mogę usłyszeć: „trend na tik-toku”.
Bardzo fajnie czytało mi się artykuł z bloga Made nie Cosmos – dlatego pomyślałem, że i Tobie go podrzucę, weź sobie jedną z tych dziecięcych mądrości i pochodź z nią przez najbliższe kilka dni, zobaczysz, jak będzie miło.
W tym odcinku gościmy Łukasza Grygiela, który łączy pracę na etacie z działalnością gospodarczą, działalnością edukacyjną w internecie i życiem osobistym. Od 2017 roku prowadzi bloga StoMonet.pl i podcast o tej samej nazwie, oba poświęcone edukacji finansowej dzieci. Do tego promuje zdrowe zasady zarządzania budżetem domowym na FinansoweInfo.pl.
W trakcie tego odcinka nasz gość odpowie na pytanie, czy finanse mogą być produktywne. Podpowie, od czego zacząć edukację finansową. Zdradzi również, jak powinniśmy podchodzić do kieszonkowego i płacenia za obowiązki domowe oraz kiedy rozmawiać z dziećmi o finansach. W końcu pokaże nam, jak zarządza swoim czasem, aby mieć go na wszystkie aktywności, których się podejmuje.
Sponsorem dzisiejszego dnia jest moja starsza córka – to ona, kilkanaście minut temu, zrobiła mi dzień. A tym samym, zainspirowała, aby usiąść i napisać do Ciebie kilka słów. Z dziećmi to jest tak, że nie zawsze chcą słuchać rodziców. I bardzo dobrze! Bo dzięki temu dochodzą do rzeczy fajnych i wielkich.
Sam nie wiem, czy powinienem pisać do Ciebie o tak prywatnych sprawach, chyba nadal jestem w szoku po tym, co niedawno usłyszałem, po tym, co zrobiła moja mała córeczka, po tym, jak odwróciła bieg wydarzeń, jak wyszła z (drobnych, ale jednak!) opresji.
Ale wszystko po kolei.
W życiu każdego rodzica przychodzi taki moment, w którym musi pozwolić swojemu dziecku chodzić czy jeździć samemu do szkoły. Pamiętam moją pierwszą taką podróż, było to w drugiej klasie szkoły podstawowej, mieszkałem wtedy w Błoniu – małym miasteczku, pod Warszawą. Nie znałem jeszcze dobrze okolicy – rodzice sprowadzili mnie w tamto miejsce raptem kilka miesięcy wcześniej. Początkowo do szkoły zaprowadzała mnie mama albo babcia, aż przyszedł w końcu dzień, w którym poszedłem sam. Do przejścia miałem około kilometra, ale droga była prosta – właściwie należało iść cały czas prosto, i do pokonania był tylko jeden skręt, mniej więcej w połowie drogi.
No i właśnie, ten jeden skręt… Wiesz, jak to jest – pech pierwszego razu – i tego pierwszego, pamiętnego dnia, nie skręciłem gdzie trzeba. Pamiętam, jak po wielu, wielu minutach dreptania z plecakiem i workiem z kapciami, dotarłem do stacji kolejowej – i choć nie znałem dobrze miasta, to wiedziałem, że jestem w totalnie złym miejscu. Stanąłem, wzruszyłem ramionami i zawróciłem do domu 😁. Pamiętam minę mojej babci, gdy zobaczyła mnie pod drzwiami naszego domu. Szybko złapała rower i przetransportowała mnie do szkoły. Był to pierwszy i zarazem jedyny raz, gdy zgubiłem się w drodze do szkoły. Dzięki tamtej „przygodzie” nauczyłem się, którędy iść i więcej nie miałem problemów.
Znowu przynudzam długim wstępem? Wybacz. Ale dzisiejsza sytuacja tak bardzo przypomniała mi ten mój pierwszy raz.
Ok, do rzeczy.
Moja Ala.
Ona ma trochę dalej do swojej szkoły, niż miałem ja. Zamiast kilometra, ma ich aż pięć. Na szczęście, jeżdżą u nas autobusy – i to właściwie spod naszego domu. Wystarczy wsiąść na przystanku po drugiej stronie ulicy i potem wysiąść koło szkoły. Proste, nie?
Oczywiście, gdy masz dziesięć lat i musisz to zrobić po raz pierwszy, jest stresik – normalne. I moja Ala była lekko zestresowana, choć chyba bardziej było po niej widać podekscytowanie. Chyba ja – tata – bardziej bałem się i panikowałem niż ona. Uznałem, że pierwszy ten pierwszy raz, przydałaby się jakaś kontrola i jak już wsadziłem Alę do autobusu, czym prędzej popędziłem za nią hulajnogą elektryczną.
No co?
Chciałem sprawdzić, czy dotarła cała i zdrowa do szkoły. Śmiałem się potem sam z siebie przez całą drogę, ale wolałem być pewny, że nic się nie wydarzy. A nawet, gdy już coś pójdzie nie tak – to jednak móc podać pomocną dłoń. Oczywiście nic się nie wydarzyło, Ala wysiadła z autobusu, doszła kawałek piechotą i zniknęła za wielkimi drzwiami szkoły. A ja, na szczęście niezauważony, wróciłem na moich dwóch kółkach do domu. Tak wyglądał jej pierwszy raz samotnej podróży do szkoły. I teraz jeździ w ten sposób co drugi dzień. Jeżeli w tym momencie zastanawiasz się, czy i ja pędzę za nią za każdym hulajnogą – oczywiście nie, już nie. Zresztą moja mała Ala doskonale daje sobie radę, nawet w trudnych sytuacjach…
I w ten właśnie sposób przechodzę do jej dzisiejszego wyczynu.
Otóż wyobraź sobie, że moja Ala, pojechał dzisiaj – już po raz kolejny – sama autobusem do szkoły, tylko tym razem zapomniała wysiąść na swoim przystanku. No zagapiła się i przejechała szkołę. Zdarza się najlepszym, prawda? Musisz jednak wiedzieć, że u nas przystanki nie są rozmieszczone co 100 czy 200 m, niektóre z nich oddalone są od siebie o kilometr, albo i więcej. Oczywiście Ala mogła wziąć swój (ogromniasty) plecak na kółkach i powędrować piechotą drogą powrotną do szkoły, ale tego nie zrobiła. Zamiast tego, poszła do kierowcy i poprosiła…….. aby zawrócił autobus. Bo ona przegapiła swój przystanek.
………. 😂
Tak w ogóle, to zanim wpakowałem moją córkę pierwszy raz samą do autobusu, przeszliśmy długą rozmowę, o tym, co należy robić w różnych dziwnych sytuacjach, o tym, jak działają autobusy, o tym, co można a co nie. Gdy pytałem, co by zrobiła, gdyby przytrafiła się taka sytuacja, że przejedzie swój przystanek, zawsze bez wachania odpierała, że poprosiłaby kierowcę, by zawrócił. Oczywiście sprowadzałem ją wtedy na ziemię i tłumaczyłem, że tak nie działa ten świat i kierowca autobusu komunikacji miejskiej, nie może ot tak sobie zboczyć z trasy i zawrócić, tylko dlatego, że ktoś przegapił przystanek. A przynajmniej tak mi się wydawało…..
Nie wiem, ile w tym jest prawdy, a ile przypadku, ale moja Ala opowiedziała mi dzisiaj, że faktycznie poprosiła kierowcę, aby zawrócił, bo ona przegapiła swój przystanek, a ten… zawrócił i zawiózł ją do szkoły 😎
I co Wy na to?
Tak będąc już całkiem z Tobą szczery, to myślę, że kierowca dojechał po prostu do oddalonej o kilka kilometrów od szkoły pętli i po prostu na niej zawrócił, być może – co najwyżej – lekko przy tym wyprzedzając rozkład jazdy. A może faktycznie zrobił „to” gdzieś w środku trasy? W sumie to i tak nie jest ważne. Najważniejsze jest to, moja Ala miała odwagę, aby go zapytać, i jej plan się powiódł – została odwieziona na miejsce. Wbrew temu, co mówił tata, że to nie ma prawa się udać. Ja z pewnością nie odważyłbym się na zadanie takiego pytania. Jak można iść do kierowcy autobusu i poprosić, aby zawrócił, bo ktoś przegapił swój przystanek? 🙂
Z jednej strony chciałbym córce wytłumaczyć, że w „normalnym świecie” takie rzeczy się nie zdarzają i miała wyjątkowo dużo szczęścia połączonego z superfajnym kierowcą, ale z drugiej – wcale nie chcę jej tego mówić. Kurcze, tym drobnym kroczkiem zrobiła coś całkiem niesamowitego. I jestem dumny z niej i ze świata wokół niej.
I taki jej mały kroczek z pewnością dodał mi z 10% do wiary w cuda, wiary w ludzi. Tak właśnie tworzy się fajne życie.
A co niesamowitego Tobie się ostatnio przytrafiło? Jaki autobus udało Ci się zawrócić? 🙂
Obserwacje są bardzo ważnym elementem procesu uczenia się. Jeżeli otworzysz się na obserwowanie tego, co dzieje się wokół Ciebie, jeżeli będziesz rozglądać się wokoło w poszukiwaniu różnych zależności, nastawiasz radary na nasłuch zamiast nadawanie – masz szansę wyłapać bardzo ciekawe rzeczy z pozornie mało istotnych sytuacji. Trafiłem ostatnio na jedną taką, dość śmieszną rzecz – i postanowiłem Ci o tym dzisiaj opowiedzieć.
Jako rodzic chciałbym, aby moje dzieci jadły zdrowo. Lubię gotować i gdy to robię, staram się przemycać w przygotowywanych potrawach jak najwięcej warzyw. Czasem będzie to kolorowa surówka, innym razem zupa-krem, ale zdarzają się i w postaci pieczonej. Moje dziewczyny jedzą całkiem sporo warzyw, ale wychodzę z założenia, że tego nigdy za dużo. Poza świeżym warzywami, których całe torby przynoszę co środę i sobotę z ukochanego targu, kupuję czasem i mrożone warzywa, aby czekały sobie w zamrażalniku na swoją obiadową kolej. Zazwyczaj w wersji mrożonej mamy szpinak lub buraczki puree – taki standard. I jestem totalnie przyzwyczajony, że moje dziewczyny raczej nie lubią tych dwóch potraw. Na świeży szpinak jeszcze może je namówię, ale na ten w wersji mrożonej – jeszcze chyba mi się nie udało ani razu 🙂.
Jakiś czas temu rozbudowałem nasz zapas mrożonych warzyw o marchewki do gotowania. Takie małe, malutkie, całe – z pewnością nie raz widziałeś je w sklepowej zamrażarce. Nie ukrywam – zachęciło mnie ładne opakowanie i postanowiłem zrobić dzieciakom małą „niespodziankę” na sobotni obiad. Spodziewałem się, jaka będzie pierwsza reakcja, gdy zobaczą, co podajemy: „ja tego napewno nie zjem” – nie trzeba być jasnowidzem, aby to przewidzieć. Tym razem postanowiłem jednak, że namówię je do małej degustacji.
Oczywiście nie pomyliłem się, dziewczyny na sam widok marchewki totalnie się zablokowały. A przynajmniej jedna z nich. Zgodnie jednak ze słowami Douglasa MacArthura: „przygotowanie to klucz do sukcesu i zwycięstwa” – obmyśliłem wcześniej odpowiedni na taką ewentualność plan działania. Poza marchewkami podaliśmy tego dzisiaj najlepszą wersję naszego sobotniego obiadu: pieczony kurczak i frytki – to zdecydowanie ich ulubiony, weekendowy zestaw, który rozpoczynamy wcześniejszym, pysznym rosołkiem. Wprowadzając dziewczyny w dobry nastrój głównymi składnikami obiadu i dodatkowo zachęcając poobiednim deserem (szarlotki), udało mi się przekonać je do spróbowania marchewek. Kluczem do sukcesu okazała się stara, sprawdzona metoda: „nie próbujecie marchewki, nie ma deseru”. Wiem, okropny jestem 🙂. Dziewczyny dostały po trzy miniaturowe marchewki i nawet obyło się bez wielkich protestów. Zadowolenie z ulubionego kurczaka i frytek przełamało pierwszą niechęć do marchewki!
Oczywiście totalnie nie o to chodzi w całej tej historii, najlepsze dopiero za chwilę. Tak w ogóle to wybacz te jedzeniowe tematy – mam nadzieję, że nie czytasz mojego listu przed posiłkiem. Mnie samemu prawie cieknie ślinka, gdy piszę!
Wracając do mojej obiadowej historii, w chwili, gdy z talerza zaczęły znikać pomarańczowe warzywa, usłyszałem od jednej z moich córek bardzo zdanie: „Zapamiętaj tata, dzieci nie lubią marchewki! Ja nie lubię marchewkiii…”.
I w tym momencie ostatnie wyrazy wypowiadanego właśnie przez moją córkę zdania trochę się urwały. Na jej twarzy pojawiło się za to zaciekawienie. Marchewką. Jej smakiem.
Widać było, że jej… smakowało 🙂. Choć przez kolejnych kilka minut nie chciała się jeszcze do tego przyznać. Skończyło się ostatecznie na dwóch (całkowicie dobrowolnych) dokładkach marchewki.
Lubię sytuacje, gdy moje córki zdecydują się wyjść trochę ze strefy swojego komfortu (nawet gdy lekko im w tym pomagam) i okazuje się, że wyjście to bardzo się im opłacało. Coraz częściej też obserwują, że same podejmują podobne „ryzyko” – co sprawia, że są później z siebie bardzo zadowolone.
Jestem aktualnie w trakcie czytania książki Michaela Hyatta, Your Best Year Ever (tylko w języku angielskim) – świetna lektura na końcówkę roku, bardzo Ci polecam sięgnąć po nią, zanim zaczniesz planować 2021 rok. Michael opowiada między innymi o „ograniczających przekonaniach” (limiting beliefs), które mało nie powstrzymały mojej córki przed odkryciem, że… małe marchewki są pyszne 🙂.
Dzisiejsze pytanie do Ciebie (a nawet cała seria): Jakie ograniczające przekonania powstrzymują Cię przed jakimś działaniem, które chciałbyś wykonać? Kiedy największym ograniczeniem są przekonania? Co takiego sprawiają, że nie potrafisz ruszyć do przodu? Być może wystarczy spróbować tej marchewki?
ps. Nagraliśmy jakiś czas temu z Piotrkiem bardzo ciekawy odcinek 🐽 PiG Podcastu, na temat wychodzenia ze strefy komfortu. Dyskutujemy o tym, po co i czy warto to robić. Chyba już raz wspominałem Ci o tym odcinku, ale on tak bardzo tu pasuje… 🙂
Dream Big & Learn Fast – to hasło wydawanego w USA od czerwca 2017 roku czasopisma dla wywodzących się z pokolenia Z (urodzonych po 2000 roku) przedsiębiorczych dzieciaków, zwanych już nawet „kidpreneurs” (od słowa „entrepreneur”, czyli przedsiębiorca). Czasopismo nazywa się Teen Boss! Nie, przepraszam – poprawna nazwa to Teen Bo$$!
Wow. W pierwszej chwili pomysł wydaje się lekko straszny – w końcu to jeszcze dzieci, tak? A okładki krzyczą tytułami „How to make money online right now!” i „25 ways to make $25 – it’s easier then you think” – czy tego chcemy je uczyć? Taka była moja pierwsza myśl, gdy zobaczyłem w Get Rich Slowly artykuł na temat Teen Bo$$!
Jednak po chwili zastanowienia, dochodzę do wniosku, że być może to dobry kierunek. Bardzo dobry – może nawet jedyny właściwy? Generacja Z to pokolenie dzisiejszych nastolatków. I to jest ich czas. Czas, kiedy decydują o swojej przyszłości. Podejmują decyzje, które będą miały wpływ na ich dalsze życie. Powoli wchodzą w dorosłe życie i mogą to zrobić lepiej albo gorzej. A Teen Bo$$! opowiada „How to build your brand beeing YOU!”, radzi „How to start a YouTube channel” i daje dobry przykład: „I used my babysitting money to launch a jewelry line”.
Może to właśnie jest odpowiednia forma? Taki nasz Michał Szafrański w wersji dla nastolatków, lekko przypudrowany złotem i dolarami (w ramach przynęty). Swoją drogą ciekawy jestem, jaki odsetek ludzi młodych, kilkunastoletnich, czyta popularne u nas blogi finansowe (choć ciężko je już takimi nazywać, ponieważ wykraczają mocno poza tematykę finansów) jak Michała „Jak oszczędzać pieniądze”, czy nawet Marcina Iwucia „Finanse bardzo osobiste”? Ilu nastolatków przeczyta książkę „Finansowy Ninja”? Strzelam, że u Michała ten odsetek może wyglądać trochę lepiej, jednak pewnie nie są to zbyt duże liczby – przeciwnie, pewnie jest udział jest minimalny. A szkoda. Wiem, że Teen Bo$$! to zupełnie inna kategoria niż blogi finansowe które wymieniłem, inny poziom. Ale może właśnie taka, bardziej zachęcająca dla nastolatków, forma ma większą szansę zdziałać coś dobrego w nabuzowanych głowach pokolenia Z?
Z drugiej jednak strony, gdy pomyślę sobie, że moje (całkiem niedługo) nastoletnie córki, zamiast Harrego Pottera przed snem będą czytały o: • Exclusive interview with 12-year-old Nickelodeon star Ella Anderson about launching her all-natural beauty line. • Exclusive interview with 13-year-old reality star JoJo Siwa discussing the launch of her bow collection at Claire’s. – sam nie wiem… Może tak musi być?
Jestem pewien, że sam pomysł na edukację nastolatków w zakresie przedsiębiorczości jest dobry. Ale granica pomiędzy „świetnym pomysłem” a „zdecydowanym przegięciem” jest bardzo cienka. Mam nadzieję, że wydawca, Bauer Media Group, jej nie przekroczy. Na stronie www widzę narazie 3 numery. Czy będzie to strzał w dziesiątkę? Pytanie też, czy dzieciaki z generacji Z będą chciały w ogóle czytać papierowe czasopismo…?
A Ty? Co myślisz na ten temat? Chciałbyś, aby Twoje dziecko czytało Teen Bo$$!?
Używasz w swojej pracy lub w domu list zadań? Elektronicznej? Papierowej? Być może GTD? Lub innego systemu opartego o listy? Jeżeli nie, w takim razie powinieneś/powinnaś spróbować. Rozpisanie dużego projektu na drobne zadania i wykonywanie ich jeden po drugim znacznie ułatwia załatwienie dużych spraw. Jeżeli dobrze się zastanowisz, zobaczysz na jak wielu płaszczyznach można używać list i jak dużo korzyści z tego wynika. Gdy idziesz na zakupy z listą, nie tylko nie zapomnisz kupić tego po co wybierasz się do sklepu, ale nie kupisz również niczego, co nie jest Ci potrzebne (zakładam, że bezwzględnie trzymasz się swojej listy). Gdy chcesz ugotować nową zupę albo upiec ciasto, zerkniesz do przepisu i najpierw zgromadzisz wszystkie składniki wypisane na jednej liście a potem będzie je dodawać do siebie, mieszać i przyrządzać według drugiej. Gdy szykujesz się na wakacje i pakujesz ubrania na kilka dni, tworzysz (na papierze albo w swojej głowie, choć polecam ten pierwszy sposób) listę rzeczy do zabrania, dzięki której nie będziesz chodzić w jednych spodniach całe lato. Korzystanie z różnego rodzaju list znacznie usprawnia życie w bardzo wielu sytuacjach. Ich używania powinniśmy się uczyć już jako dzieci. A jeżeli jesteś rodzicem, to właśnie na Twoich barkach spoczywa obowiązek nauczenia Twojego dziecka korzystania z listy. Kiedyś Ci za to podziękuje.
Chciałbym Ci dzisiaj przedstawić fajny i prosty sposób na świadome wykorzystanie przez Twoje dziecko listy zadań. Pomoże to również rozwiązać jeszcze jeden odwieczny problem każdego rodzica – bałaganu w pokoju dziecka. Dla wytrwałych czytelników przygotowałem na sam koniec specjalną niespodziankę, która z pewnością przyda się w każdym domu.
Porządek w pokoju moich córek od zawsze stanowił problem który ciężko było rozwiązać. Na różne sposoby próbowałem zachęcić, głównie Alicję – moją starszą córkę, do posprzątania w pokoju, a następnie do utrzymania tego porządku. Bezskutecznie. Okazuje się, że przychodzi taki moment, gdy bałagan staje się dla dziecka problemem, z którym nie wie jak sobie poradzić i od czego w ogóle zacząć. Pomyśl o tym, gdy kolejny raz powtórzysz: idź posprzątać w pokoju. Oczywiście zawsze mogłem sam posprzątać wszystkie zabawki – moje córki z radością przyjęły by takie rozwiązanie. Do czego to jednak prowadzi na dłuższą metę? Bałagan szybko wróci do pokoju a dziecko nadal nie wie jak się z nim uporać.
Zamiast omijać problem, zacząłem więc szukać rozwiązania. I nie chodzi mi tutaj o sam bałagan w pokoju Ali, ale problem niemocy na którą napotyka. Chciałem pomóc jej na tyle, aby potrafiła sama przeanalizować problem i poszukać rozwiązania. Moje dzieciaki wiele razy będą napotykać na różne przeszkody, które z pozoru będą je przerastały. Od kogo nauczą się je pokonywać? To właśnie jest moje zadanie jako rodzica. Postanowiłem wykorzystać do tego celu narzędzie jakim sam posługuję się na co dzień i które pomaga mi w realizacji nawet najbardziej skomplikowanych projektów – listę zadań.
Przygotowania
Cel jest prosty: pokazać Twojemu dziecku, że potrafi i jest w stanie samo posprzątać w pokoju.
Warto uczyć dobrym przykładem. Przygotuj więc dla siebie zadanie podobne do tego które ma wykonać Twoje dziecko. Postaraj się, aby wybrać taką czynność, którą możesz wykonać w podobnym czasie co sprzątanie pokoju. Ważne też jest aby Twoje zajęcie miało początek i zakończenie. Dzięki temu po skończonej pracy razem będzie mogli razem cieszyć się z jej efektów. Możesz dla siebie zaplanować przygotowanie obiadu, sprzątanie w szafie lub upieczenie ciasta, którym później będziecie mogli się razem delektować w posprzątanym pokoju. Chcesz zamienić sprzątanie w projekt – więc przygotowując dla siebie podobne zajęcie, dasz dziecku przykład i będziesz mógł/mogła swoim zachowaniem i działaniem podsuwać różne drobne wskazówki przy sprzątaniu.
Omówcie plan działania
Przyszedł czas na rozpisanie planu działania. Przygotujcie czystą kartkę – papier może być trochę lepszy niż taki zwykły na którym na co dzień rysuje Twoje dziecko. Niech wie, że mamy do czynienia z czymś dużym i ważnym – robimy plan! Ta lekcja może stać się bardzo cennym doświadczeniem dla Twojego dziecka – pokażesz mu jak ma radzić sobie z problemem które je przerasta. Nie pomijaj więc żadnego z elementów przygotowań.
Istotne są rekwizyty. To właśnie one tworzą całą otoczkę i sprawiają, że magia naszego rozwiązania działa. Sama kartka to mało, potrzebny też będzie clipboard (lub jakieś inne podłoże) i długopis. Nie dziecięca kredka czy flamaster, ma być długopis, poważne narzędzie do pisania w poważnej sprawie. Clipboard, taki z opcją do postawienia i powieszenia sprawi, że elementy naszego planu nie zniszczą się i nie rozlecą po całym pokoju.
Spisanie grup
Kolejny krok to analiza bałaganu. Siadamy z dzieckiem przy biurku i rozglądając się po pokoju spisujemy grupy porozrzucanych przedmiotów. W naszym przypadku na liście znalazły się:
– ubrania – klocki lego – klocki kolorowe – papiery – kredki, flamastry – łóżko – klocki do pociągów – lalki Barbie – misie – książki – inne zabawki
Pozwól dziecku samemu wybrać nazwy – dla Ciebie „klocki Lego”, „klocki kolorowe” i „klocki do pociągów” mogą być jednym i tym samym, ale Twoje dziecko może widzieć 3 różne grupy zabawek. Nawet jeżeli na podłodze leżą pluszowe pieski, ale Twoje dziecko chce nazwać je „misie”, to nie poprawiaj tego. To jego bałagan, jego zabawki i jego lista. Ty tylko podpowiadasz. Przypilnuj tylko dwóch rzeczy:
1. grupy nie mogą być za duże. Podpowiadaj dziecku aby wybierało jak najmniejsze grupy zabawek, by łatwiej zakończyć każdy z punktów. 2. na końcu zbierzcie wszystkie pozostałe drobiazgi w punkt „inne” albo „pozostałe”, żeby nie okazało się, że lista Twojego dziecka ma 30 punktów a te na samym dole to „dwie gumki do ścierania”, „jedna temperówki”, „cztery zabawki z zabawki z Kinder Niespodzianek” itd.
Zamiana listy zabawek w listę działań
Czas zamienić grupy bałaganu w listę zadań. Pokaż dziecku że to ważny krok – grupy nabałagnionych zabawek zamienią się w listę zadań, powstanie poukładany plan sprzątania pokoju. W tym celu przed każdym punktem z naszej kartki dostawiamy pusty prostokąt, czyli okienko w którym będzie można odznaczyć zakończony etap sprzątania. Tak przygotowaną listę wstawiamy do clipboarda i wieszamy na ścianie (w zasięgu ręki dziecka) albo kładziemy na biurku.
Ustalamy zasady
Kolejny krok to ustalenie zasad sprzątania. Postaw się tutaj w roli nauczyciela który tłumaczy jak powinien wyglądać ten etap, ale bierz również pod uwagę to co mówi Twoje dziecko. Opowiedz, że w ten sposób pracują dorośli i dzięki takim rozwiązaniem lepiej radzą sobie z dużymi projektami (możesz użyć słowa projekt – ale nie zapomnij wytłumaczyć dziecku co to oznacza) – jakim w tym wypadku jest sprzątanie.
Organizuj przerwy
Potraktuj sprzątanie jak grę – nie używaj jednak tego słowa, niech wymyślony plan będzie czymś więcej. Zaproponuj przerwy – na przykład co 3 albo 4 punkty, dzięki temu lista podzieli się na jeszcze krótsze etapy co znacząco ułatwi realizację planu. Ustalcie wspólnie co ile punktów będzie przerwa i co będziecie podczas niej robić. Możesz przygotować Wasze ulubione ciastka – po jednym na każdą przerwę. Fajnym pomysłem może też być włączenie ulubionej piosenki i wspólne tańco-wygłupy. Dzięki temu przerwa będzie trwała określony czas, będzie miała początek i koniec i nie będzie przeciągania o „kolejną minutę”.
Wymyśl nagrodę
Dzieci kochają nagrody, a my – rodzice – powinniśmy nagradzać nasze dzieci za dobrze wykonane czynności. I w tym przypadku wymyśl jakąś nagrodę którą dziecko otrzyma po wykonaniu całego zadania (posprzątania pokoju). Na początku (na etapie tworzenia listy) dziecku wystarczy samo podekscytowanie faktem, że robicie coś ważnego jednak po drugiej przerwie może przydać się dodatkowa motywacja w postaci super-nagrody na koniec. Może to być wspólne wyjście na rolki, sanki czy rower a może być to również ulubiona bajka w TV. Myślę, że dobrze znasz swoje dziecko i wiesz co sprawi mu radość.
Bądź konsekwentny
Pamiętaj że dziecko to tylko dziecko i w pewnym momencie może znudzić mu się „zabawa” w sprzątanie. Z każdą kolejną przerwą może być trudniej powrócić do pracy i w pewnym momencie szala może przechylić się na niewłaściwą stronę. Trudno będzie wtedy przekonać do dalszego sprzątania – nawet jeżeli zostały już tylko dwa punkty z listy. Ostatnia przerwa będzie najtrudniejsza. Nie zapomnij więc chwalić za wykonane punkty, podkreślaj samodzielność i zaangażowanie. Pokaż że koniec listy jest już bliski. Gdy jednak zorientujesz się, że nic już nie pomaga, możesz zaproponować abyście razem dokończycie sprzątanie trzymając się przygotowanej listy. Traktuj to jednak jako ostateczność i zaznacz, że skoro Ty pomagasz w zadaniu Twojego dziecka, to Twoje dziecko chyba powinno pomóc Ci potem w dokończeniu Twojego zadania.
Na koniec
Gdy wszystkie pozycje na liście zadań zostaną odznaczone a w pokoju zrobi się czysto i ładnie, usiądźcie wspólnie przy stole i podsumujcie dotychczasowe działania. Zapytaj czy spisanie listy zadań okazało się pomocne. Wytłumacz, że bałagan w pokoju to nie jedyny problem przy rozwiązaniu którego pomocna może być lista zadań. Pokaż inne przykłady jej wykorzystania. Może warto spróbować zrobić listę zadań na sprzątanie szafy? Albo na codzienne, poranne czynności, w której znajdą się pozycje takie jak: „sprzątanie łóżka”, „mycie twarzy”, czy „wypicie szklanki wody”? Być może przy pomocy listy zadań uda Ci się osiągnąć coś, co do tej pory ciężko Ci było wyegzekwować? Jeżeli Twoje dziecko ma jakieś pozaszkolne czy pozaprzedszkolne zajęcia dodatkowe, to warto pomyśleć o wprowadzeniu listy do pakowania się na nie. Moja córka dwa razy w tygodniu ma naukę tańca – i trochę pakowania przed każdymi zajęciami, musimy spakować strój, wodę, buciki, dzienniczek… Z pewnością lista zadań w tym przypadku się sprawdzi. Tego typu działania mogą okazać się bardzo ważne dla Twojego dziecka. Pokazujesz przecież jak radzić sobie ze skomplikowanymi i złożonymi problemami. Postaraj się więc, aby z cierpliwością i spokojem, próbować przekazać dziecku jak najwięcej dobrych rad przy okazji nauki sposobu z listą zadań.
Powyżej podrzucam kilka zdjęć z moich ćwiczeń z Alą – na szczęście udanych 🙂 Mimo wszystko, może się okazać, że mój sposób nie sprawdzi się w Twoim przypadku. Bardzo ważne jest Twoje podejście. Pamiętaj o dwóch sprawach:
1. Nic na siłę
Jeżeli się nie udaje – to nie. Nie naciskaj aby Twoje dziecko wykonywało zadania z przygotowanej listy jeżeli tego bardzo nie chce. Możesz zachęcać, ale nie zmuszaj. Nie chcesz przecież, aby Twoja pociecha zraziła się zarówno do rozwiązywania dużych problemów w ten sposób, jak i do samego sprzątania.
2. Bądź przykładem
Prawda jest taka, że sposób z listą zadań jest bardzo uniwersalny i może powinien na stałe zagościć w Twoim domu? Listy ułatwiają życie. Z listą idziesz na zakupy, jedziesz z nią na wakacje, możesz z nią sprzątać, pracować, pisać rysować… Niech Twoje dziecko widzi, że na co dzień z nich korzystasz i że ułatwiają one wykonanie skomplikowanych projektów. Możesz pokazać jak można wykorzystywać listę zadań w szkole, lub zasugerować jej wprowadzenie w przedszkolnej grupie.
Temat wykorzystania list przez dzieci jest być tak samo długi jak w przypadku używania ich przez dorosłych. W wielu przypadkach lista może okazać się wspaniałym rozwiązaniem trudnych problemów. Może podpowiesz kolejne sposoby na wykorzystanie listy zadań przez dzieci? Być może rozwiązały one u Ciebie inny ciekawy problem? Mam nadzieję, że podzielisz się kolejnymi sposobami w komentarzach pod tym wpisem.
Niespodzianka
Pomyślałem sobie, że skoro udało Ci się dotrzeć tak daleko, to należy Ci się nagroda 🙂 Być może trochę ułatwi Ci ona wprowadzenie listy zadań w Twoim domu. Przygotowałem specjalnie dla Ciebie szablony list zadań do wydrukowania i włożenia w clipboard albo do przyczepienia na lodówce obok Kalendarza Celu 2017 (nie wiesz jeszcze czym jest Kalendarz Celu? Zatem koniecznie zapisz się do mojego newslettera i nie przegap kolejnej edycji bezpłatnego Kalendarza Celu!). Szablony możesz pobrać całkowicie bezpłatnie klikając przycisk pod wpisem. Mam nadzieję, że będą przydatne. Czekam na Twój komentarz i miłego sprzątania! 🙂
Moja starsza córka, Alicja, gdy była malutka, często gubiła przeróżne dziwne rzeczy w swoim pokoju. Od zabawek, po spinki, gumki do włosów i opaski. Przychodzi wtedy do mnie i mówi: – Tato, mam kłopot, zgubiłam tą czerwoną lalkę z długą suknią. No wiesz którą? Ale nic nie szkodzi, prawda? Pomożesz mi ją znaleźć?
Komu z nas nie zdarza się zapomnieć gdzie leży portfel, słuchawki, ładowarka do telefonu, torebkę czy klucze do samochodu. Non stop czegoś szukamy. W czasach szkolnych zapominalstwo można było zwalić na psa (który rzekomo zjadał prace domowe) i nawet czasem uchodziło to płazem. Jak jednak wytłumaczyć podczas kontroli policjantowi, że pies zjadł prawo jazdy? Razem ze szkołą skończył się czas zapominalstwa i za „ubytki w pamięci” przychodzi nam nie raz słono płacić.
Pół problemu, gdy możemy iść do sklepu i odkupić zgubioną lalkę dziecka, gorzej gdy szukamy unikalnej książki z biblioteki czy karty pamięci ze zdjęciami z wakacji. Gdy nie możemy odnaleźć ważnego dla nas przedmiotu, często wpadamy w panikę i droga do odnalezienia zguby jeszcze bardziej się komplikuje… Przygotowałem więc, początkowo na potrzeby poszukiwań zabawek, plan działania na podobne okazje i chciałbym się dzisiaj z Wami nim podzielić – z pewnością przyda się gdy znajdziecie się w „kłopocie”.
1. Wdech! Wydech!
Uwierz mi, w bardzo wielu przypadkach poszukiwania zgubionej rzeczy kończą się na punkcie pierwszym. Często wystarczy zwyczajnie się uspokoić, wziąć kilka głębokich wdechów i odpowiedź sama przychodzi. Ot tak.
2. Oczyść swój umysł
Gdy problem nie znika a rzecz nie chce się odnaleźć sama, czas przejść do działań alternatywnych: zwolnij pędzące w Twojej głowie myśli i spróbuj się wyciszyć. Może chwila medytacji? Pisałem już o prostym i szybkim sposobie na wyciszenie – skorzystaj z niego. Cel jest prosty – musisz zapomnieć o całym świecie, wszystkich problemach i nawet zagubionym przedmiocie. Wyjdź z siebie i stań obok. Otwórz się na swoje wady, nieuwagę a czasem i niedbalstwo czy roztargnienie. Taki dystans będzie potrzebny przy kolejnych krokach.
3. Przemyśl jeszcze raz
Czy masz pewność, że poszukiwany przedmiot należy do Ciebie? To pytanie może wydawać się głupie, jednak na przykładzie mojej córki wiem, że czasem poszukujemy rzeczy, która nie koniecznie należy do nas a widzieliśmy ją (i nawet mogliśmy się nią bawić) u koleżanki. Oczywiście, klucze, portfel, prawo jazdy… tutaj raczej nie będziemy mieć wątpliwości. Jednak gdy mamy problem ze znalezieniem książki, warto już pomyśleć, czy nie szukamy czegoś, co powinno znajdować się (i być może znajduje się) na półce naszej przyjaciółki czy kolegi.
4. Pożyczone?
Jednym z prostych powodów dla których nie możesz znaleźć zguby jest to, że rzecz ta została komuś pożyczona. Moja córka uwielbia wymieniać się zabawkami z koleżankami. Często jednak zapomina, że pożyczyła jedną ze swoich ulubionych lalek i szuka ją w stosie pozostałych zabawek.
5. Gdzie powinno być?
Ok, samo myślenie nie pomogło – zacznijmy więc faktyczne poszukiwania. Po pierwsze poszukaj w miejscu, gdzie dana rzecz powinna się znajdować. Być może jest to półka nad łóżkiem, szuflada czy stolik pod oknem. Pomyśl też, czy istnieje możliwość, że ktoś zrzucił ten przedmiot i należy go poszukać na podłodze lub za szafką. Być może zamiast do pierwszej od góry szuflady, przez przypadek włożyłaś do drugiej? Najlepiej przeszukaj wszystkie.
6. Gdzie nie powinno być?
Moja córka każdego ranka poszukuje swoich kapci. Zazwyczaj znajduje je pod łóżkiem (a czasem tylko jeden z nich), innym razem koło kosza z zabawkami… ale od czasu do czasu zdarza jej się zostawić kapcie w łazience. Warto zawsze prześledzić drogę jaką zgubiony przedmiot pokonywał – jeżeli nie ma go w miejscu gdzie powinniśmy go odłożyć, istnieje spore prawdopodobieństwo, że zaginął właśnie gdzieś na drodze do tego miejsca. Tak jak kapcie – które nie zawsze wieczorem docierają z łazienki pod łóżko.
7. Porwanie!
Nie, nie namawiam Cię do oskarżania kogokolwiek o kradzież. Wiem jednak, że czasem zwyczajnie ktoś inny może zabrać rzecz która należy do Ciebie nie zdając sobie sprawy z faktu, że będziesz jej potem szukać. Prosty przykład: obydwie moje córki uwielbiają się bawić zabawkami swojej siostry. Rozwalają je, przekładają, i czasem tylko sprzątają. Jeżeli więc poszukiwana jest ulubiona zabawka jednej z nich, idę zapytać drugą czy nie wie gdzie powinienem poszukać. Inny przykład, również domowy, to porządki mojej żony. Potrafią skutecznie nabałaganić w moich rzeczach 🙂
Te 7 punktów najczęściej pozwala mi odnaleźć poszukiwaną rzecz. Czasem jest to lalka Alicji, innym razem ulubiona przytulanka Amelki (moja młodsza córka). Zdarzało mi się odnaleźć portfel za szafką, rachunek za prąd w kolorowankach córki czy tablet w szufladzie ze skarpetkami (nie pytajcie). Są też jednak takie rzeczy, które gubią się i tak zostaje. Bywa.
A może potrafisz dopisać jeszcze jeden punkt do mojej siódemki? Jakie są Twoje rady dla poszukiwaczy zagubionych przedmiotów? Proszę podziel się nimi w komentarzach do tego wpisu. Pamiętaj również, że o wiele lepsze od szukania zagubionych rzeczy, jest ich niegubienie 🙂 A do tego możesz przygotować się tak samo dobrze jak do samego szukania.