Tag: dziennik

  • 📗 dzienniki, wpis z 15 sierpnia 2024 roku

    Dzisiejszy zapis z mojego dziennika przypomina mi, ile rzeczy umyka z mojej głowy każdego dnia. Jednocześnie dziennik daje mi drugą szansę – możliwość odnalezienia tego, co zapisałem, a o czym już dawno zapomniałem. Od drobnych pomysłów po sny, które kiedyś były tak mocno żywe, ale po chwili… no cóż, szybko uciekają.

    wpis z 15 sierpnia 2024

    im więcej piszę, tym częściej dostrzegam, jak często zapominam o różnych rzeczach. ale nie zapominam przez to, że piszę, dzięki pisaniu widzę jedynie ile rzeczy mi umyka. jak wpadnie mi do głowy coś fajnego, to w mojej głowie szybko pojawia się już potrzeba, myśl: „leć, leć, szybko leć to zapisać!”. i jak tego nie zrobię w ciągu kilku minut… to potem tylko pamiętam, źe myślałem o czymś fajnym. z drugiej strony, często jak przeglądam mój dziennik, to znajduję tam rzeczy, które już dawno zapomniałem. najlepszym przykładem są tu sny, jak sobie przeczytam ostatnich 5-6, to okazuje się, że pamiętam może połowę z nich. nie mówiąc już o takich sprzed kilku miesięcy – te już rzadko zostają w mojej głowie. gdybym nie pisał o tym w dzienniku, nawet bym nie wiedziałem, że o tym zapomniałem.

  • problemy ze snem to nie problemy ze snem?

    Temat snu, snów zaskakująco często pojawia się w strefie moich rozważań oraz w artykułach, które wrzucam sobie na listę tych do przeczytania w Instapaper. Dawno już nauczyłem się, że odpowiedni sen jest jednym z najważniejszych narzędzi potrzebnych do prowadzenia spokojnego, intencjonalnego, fajnego życia. Zawsze staram się sprawiać, aby mój sen był jak najwyższej jakości, robię co mogę, by się do niego odpowiednio przygotować, nie jeść za późno, nie pić herbaty przed snem, ograniczyć do minimum niebieskie światło – to kilka mega ważnych dla mnie punktów, które sprawiają, że sen będzie odpowiednio przygotowany i jak najbardziej efektywny, a w kolejny dzień wystartuję z odpowiednim poziomem energetycznym. Znaleziony ostatnio w The Friendly Mind artykuł przypomniał mi o jeszcze jednej ważnej rzeczy związanej z przygotowaniem do snu:

    Najczęstszym powodem, dla którego ludzie zmagają się z niepokojem związanym ze snem, jest to, że traktują go jako problem ze snem. Tymczasem… niepokój związany ze snem nie jest problemem ze snem, lecz problemem z lękiem. Aby go pokonać, trzeba skupić się na metodach radzenia sobie z lękiem, a nie na samym śnie. (…) Główną przyczyną każdego lęku – w tym niepokoju związanego ze snem – jest nawyk zamartwiania się.

    Zamartwianie się (nie tylko tym, że nie możemy spać) jest chyba największym psujem naszego snu. Zapomniałem o tym wcześniej, ponieważ nauczyłem się odcinać od wszelkich dziennych problemów jeszcze na długo przed położeniem się wieczorem spać. Mega cenna umiejętność, która sprawiła, że mój sen znacząco się poprawił. Choć zdaję sobie sprawę z tego, że moja głowa w nocy i tak dość mocno pracuje nad oceną codziennych decyzji – czego dowodem mogą być przeróżne sny, jakie pojawiaj mi się w nocy – to jednak wyeliminowanie świadomego zamartwiania się, bardzo poprawiło jakość mojego snu.

    Jak to zrobić? The Friendly Mind świetnie opisuje sprytny sposób, który i ja stosuję:

    Regularne wyznaczanie czasu na zamartwianie się sprawia, że trenujesz swój mózg, by martwił się tylko w „odpowiednim” momencie, co w efekcie pomaga unikać zmartwień w innych sytuacjach.

    Choć jesteśmy w stanie mocno ograniczyć sam proces martwienia się o różne rzeczy w naszym życiu, to ciężko będzie całkowicie go wyeliminować. Możemy jednak zaplanować sobie na to konkretny czas. Zaplanować czas na martwienie się. Albo przynajmniej odłożyć czas martwienia się na później. Ba, idźmy dalej, lepiej pozbywać się z głowy również innych rzeczy (myśli), nie tylko tych z kategorii „zamartwiania się” – nie ma najmniejszego sensu, by zaprzątały naszą świadomość, nie tylko przed snem. Jak to zrobić? Tu z pomocą przychodzi mi – jak zawsze – dziennik. To właśnie z niego korzystam, gdy coś pojawia się w mojej głowie. Czasem jest to pomysł na wpis na blogu, innym razem jakaś decyzja do podjęcia, a jeszcze innym razem jakieś zmartwienie – które muszę usiąść i przepracować. W każdym z tych przypadków zapisuję taką rzecz w dzienniku, czasem z jakimś oznaczeniem. Są rzeczy, które wystarczy, że zapiszę i już wydają się rozwiązane, albo przynajmniej zaopiekowane. Na przykład:

    • jak wpadnie mi do głowy fajny pomysł na weekendowy obiad z dziećmi, to zapisuję to z oznaczeniem najbliższej soboty (np. spaghetti w sobotę).
    • lista zakupów jest dobrym przykładem. Gdy kończy mi się cukier albo herbata, zapisuję to w dzienniku z oznaczeniem lista zakupów. Gdy będę robił zakupy, znajdę wszystkie punkty tak oznaczone i lista zakupów gotowa – i to tylko z potrzebnymi rzeczami.
    • gdy mam do przemyślenia, rozwiązania jakiś problem, zapisuję go w dzienniku. Często już samo zapisanie go sprawia, że nic więcej nie muszę nic z nim robić – moja głowa odhacza go, jako właśnie zaopiekowany. Te pozostałe, które wymagają faktycznego przemyślenia, zostaną przeze mnie odnalezione w innym momencie mojego dnia, np. gdy będę stał w kolejce na poczcie i będę miał 20-30 minut całkiem wolnego czasu na takie przemyślenia, a i emocje związane z danym problem nieco już opadną.
    • gdy mi źle, smutno, ciężko – piszę o tym w dzienniku. Niektóre z problemów rozwiązują się już w ten sposób, przy pisaniu, inne jedynie schodzą mi z głowy – przynajmniej na jakiś czas. Gdy nadchodzi moment zamartwiania się, myślenia o problemach, wtedy mogę wrócić do tych już zapisanych. Patrzenie na nie w postaci tekstu, a nie myśli w głowie, sprawia, że podchodzę do nich z dystansem i łatwiej mi je rozwiązywać.

    W moim dzienniku każdego dnia pojawia się mnóstwo nowych rzeczy, wpisów, notatek. Przelanie myśli na papier (u mnie elektroniczny) pozwala wyrzucić je z głowy. A to przekłada się na spokojny sen w nocy. Polecam taką praktykę.

    Spokojnych snów.

  • 📗 ładnie pospałem

    Dziennik to wspaniałe narzędzie do utrwalania myśli, marzeń i codziennych wydarzeń. Tym razem dzielę się z Tobą krótkim zapisem jednego z moich snów. Choć poranek wtedy zaczął się spokojnie, od dłuższego leżakowania w łóżku, to w mojej wyobraźni działo się coś niesamowitego. Sen, który chwilę wcześniej przeżyłem, przeniósł mnie do miejsca pełnego magii i niespodzianek.

    📅 wpis z 14 lipca 2024 r.

    no, no, ładnie dziś pospałem. ogólnie rzecz biorąc, to nic się nie stało, choć jutro będzie ciężko – bo dzisiaj raczej będzie problem z zaśnięciem. taka to układanka się zawsze tworzy, jak obudzę się o niewłaściwej porze. ale jaki miałem za to dzisiaj sen! byłem w szkole, w czymś w rodzaju Akademii Pana Kleksa, bo było zwariowanie i zaczarowanie.

    bardzo ładny sen. więcej takich chcę mieć. przeniosłem się w świat magii i przygód i przez krótką chwilę naprawdę wierzyłem, że tam jestem. to tak wiele mówi mi o moich pragnieniach i pokazuje, że dobrze robię wybierając taniec. tak, chyba w tym przypadku chodzi właśnie o moje lekcje tańca, o nich w jakimś stopniu musiał być ten sen. szkoda, że takie sny nie zdarzają się częściej. ciekawe, co sprawia, że się pojawiają…

    Jakie z tego wyciągnąłem wnioski? Po raz kolejny zobaczyłem, jak ważne jest uchwycenie ulotnych chwil – jakimi są sny – które przecież z łatwością mogłyby umknąć z mojej pamięci, już kilka minut po przebudzeniu.

    Poza tym, z każdym kolejnym wpisem w dzienniku, utwierdzam się w przekonaniu, że regularne pisanie pomaga w lepszym zrozumieniu samego siebie. Analizując swoje sny i codzienne doświadczenia, uczę się, jak lepiej radzić sobie z emocjami i wyznaczać cele, które rzeczywiście mają dla mnie znaczenie.

  • 🗞️ co słychać? – lipiec 2024

    Z radością witam Cię w newsletterze 🗞️ Co słychać? – miejscu, w którym raz na jakiś czas (w tej chwili planuję nie częściej niż raz w miesiącu) będę dzielił się z Tobą aktualizacjami, najnowszymi wydarzeniami z drogi do fajnego życia oraz inspirującymi i praktycznymi przemyśleniami związanymi z tematyką mojego bloga. Treści będą krótkie, w formie drobnych aktualizacji, zapowiedzi, przypomnień i powiadomień.

    Celem tego newslettera jest uporządkowanie mojej codzienności, krótkie update’y oraz dostarczenie Ci wartościowych treści, które nie zawsze mieszczą się w długich artykułach na blogu. W ten sposób będę mógł na bieżąco opowiadać o wszystkich ciekawych rzeczach, które robię, ale o których jeszcze nie miałem okazji napisać bardziej szczegółowo. Będę także informował o opublikowanych artykułach – które nie zawsze przychodzą do Ciebie w formie osobnego newslettera.

    Znajdziesz tu zapowiedzi i podsumowania moich nowych projektów – tych większych, jak i tych całkiem małych, refleksje na temat dążenia do fajnego życia oraz praktyczne wskazówki dotyczące prowadzenia dziennika. Czasem wrócę do tematów poruszanych na blogu, rozwijając je i pokazując, jak idą moje postępy. Mam nadzieję, że będziesz śledził, śledziła moje zmagania i czerpał, czerpała z nich inspirację do poeksperymentowania i poprawiania własnego życia.

    dwa tygodnie bez diety (z pudełka)

    Choć nie zdążyłem na blogu jeszcze napisać o mojej przygodzie z dietą pudełkową (z której korzystam od półtora roku!), to już wyciągam z niej ważne wnioski i zaczynam eksperymentować ze zmianami. Aktualnie kończy się okres mojej dwutygodniowej, zaplanowanej przerwy od „pudełek”. Pierwsza tak długa przerwa, od kiedy zacząłem jadać w ten sposób. I oczywiście mam garść nowych przemyśleń. Chyba zbliża się moment, w którym dość szczegółowo będę mógł napisać o mojej przygodzie z dietą pudełkową, oraz tym, czy dwutygodniowa przerwa od niej sprawiła, że będę ją kontynuował, czy raczej rezygnował. Może masz jakieś pytania związane z życiem na diecie pudełkowej? Z przyjemnością na nie odpowiem w artykule, ktory tworzę, także śmiało pisz!

    spanie na podłodze

    Skoro już jesteśmy przy eksperymentach, dwa tygodnie temu porzuciłem wygodne i mięciutkie łóżko i postanowiłem zacząć sypiać na podłodze, a konkretnie na cienkiej macie do jogi.

    Pierwsza noc była dziwna, ale potem…… no cóż, zostawię to na osobny artykuł. W każdym razie eksperyment trwa, a ja dalej każdego wieczoru kładę się spać na podłodze. Mały spoiler: jest dobrze.

    spotify na dłużej

    nawiązując do listu:

    Z przyjemnością donoszę, że mój inny, mały eksperyment, z przejściem do Spotify, okazał się całkiem sporym sukcesem. Choć miał on trwać pełne trzy miesiące, to po kilkunastu dniach już wiedziałem, że to strzał w dziesiątkę. Co ciekawe, uwolnienie się od Apple Music sprawiło, że przetestowałem też kilka innych rozwiązań, w tym na przykład YouTube Music, do którego dostęp posiadam z racji subskrypcji YouTube Premium (YouTube bez reklam) – a który okazał się bardzo ciekawym serwisem do streamowania muzyki! Jego ogromną zaletą jest niewątpliwie powiększona o treści z całego YouTube’a baza muzyki. Znalazłem tam więc sporo utworów, których na próżno szukać w Spotify, czy Apple Music. Jednak aktualnie, zauroczony ekosystemem, fajnym wyglądem i wspaniałymi rekomendacjami, zostaję ze Spotify.

    moje trzy podcasty

    Ach, ubolewam na tym, że w tym roku tak bardzo zaniedbałem moje podcasty. Szczególnie że przecież uwielbiam je nagrywać! Ostatnio wydarzyło się jednak coś, co sprawiło, że musiałem na nowo je przemyśleć i podjąć jakieś decyzje z nimi związane. Brytyjski serwis, którego używałem do przechowywania plików moich podcastów (hostowania), ogłosił, że z końcem sierpnia kończy swoją działalność i, krótko mówiąc, mam się wynosić. Stanąłem więc przed decyzją: co dalej? Po krótkim przemyśleniu sytuacji, zakasałem rękawy i przeniosłem wszystkie moje trzy audycje do… Spotify. Jak ładnie to wpisuje się w moją filozofię korzystania z jak najmniejszej liczby narzędzi 🙂.

    Od Twojej strony – słuchacza – nie wiele się zmieniło, wszystkie zmiany dzieją się pod maską, jednak ten moment sprawił, że musiałem na nowo przemyśleć to, czy i jak chcę nagrywać nowe odcinki. Mam nadzieję, że nie zapomniałaś, nie zapomniałeś jeszcze mojego głosu. A jeżeli tak – postaram się Ci go niebawem przypomnieć.

    https://fajne.life/tag/podcasty

    system produktywności w ciągłej (prze)budowie

    Temat idealny na 🐽 PiG Podcast. Ciągłe zmiany i poszukiwania – tak mniej więcej od lat wygląda moja przygoda z budowaniem systemu produktywności. Czuję jednak, że w końcu udało mi się zbudować coś trwałego i działającego. Coś, co spełnia moje oczekiwania i – mam nadzieję – zostanie ze mną na dłużej.

    Od dawna jestem zwolennikiem aplikacji do tak zwanego „ogarniania życia” i staram się, jak tylko mogę, ograniczyć do jednej tylko aplikacji (do zadań, artykułów, dziennika, notatek, list, przypomnień, rachunków itd.). Próbowałem kiedyś wdrożyć to w aplikacji Evernote, próbowałem też z OneNote, Moleskine Journey, Logseq, NotePlan, Reflect Notes i wieloma innymi. Dzisiaj moją bazę wiedzy, dziennik, zadania, listy zakupów, przemyślenia i artykuły do bloga trzymam w aplikacji Craft – i nie planuję (na razie) zmian w tym zakresie. Choć nie jest to aplikacja idealna (bo i takiej nie ma), to jednak rozwiązuje ona najwięcej najważniejszych dla mnie problemów z systemem produktywności. W końcu czuję się jak w domu. Jednak to zasługa nie (tylko) samej aplikacji, ale też systemu, który udało mi się wdrożyć i z którego korzystam. A ten znalazłem w kursie…… chyba zostawię to jednak na osobny artykuł (albo podcast).

    znalezione w notesie

    Skoro już wspomniałem o moim systemie produktywności (w którym zapisuję wszystko, co dla mnie cenne), to chciałbym się podzielić z Tobą jednym z fajnych zapisków, jaki w nim ostatnio znalazłem. Dotyczy postępów, rezultatów i efektów (tak przynajmniej otagowalem sobie tę myśl w moim notesie):

    Trzy powody, dla których nie widzisz rezultatów (jeszcze)
    1. Jest za wcześnie
    2. Podejmujesz niewłaściwe działania
    3. Nie robisz tego, co mówisz lub myślisz, że robisz (jesteś rozproszony w momencie działania lub nie pojawiasz się konsekwentnie)
    Jeśli 1: wtedy to kwestia cierpliwości. Nie rezygnuj.
    Jeśli 2: wtedy to kwestia strategii. Wypróbuj coś nowego i zmierz swoje wyniki.
    Jeśli 3: wtedy to kwestia koncentracji. Śledź swoje działania i nie ulegaj rozproszeniom.

    Mnie dało do myślenia. A Tobie?

    samochód

    Muszę też opowiedzieć Ci o jeszcze jednym eksperymencie, jaki sobie kilka miesięcy temu zafundowałem – choć wcale nie był zaplanowany. Mogę nazwać go bardzo prosto: 100 dni bez samochodu (o! Tak pewnie nazwę artykuł na ten temat na blogu). Jak zapewne się domyślasz, na ponad 3 miesiące z mojego życia zniknął samochód – trochę z nie mojego wyboru, ale jednak. Jednocześnie praktycznie każdego dnia pokonywałem nie mniej niż 100 km – mój test totalnie nie miałby sensu, gdybym przesiedział ten okres w domu. Mam garść przemyśleń i na ten temat. Eksperyment się jednak zakończył i znalazłem sobie swój nowy, ulubiony samochodzik.

    Również i zmiana w tę stronę dała mi bardzo dużo do myślenia, doprowadziła do bardzo zaskakujących i nieoczywistych wniosków na temat codziennego poruszania się po mieście. Jednym z nich jest to, że samochód nie jest totalnie potrzebny do szczęścia i potrafi być niezłym gwoździem do trumny. Z drugiej jednak strony, potrafi dać wiele radości i być pomocnym narzędziem. Musiałem jednak na kilka miesięcy pożyć bez niego, by do tych wniosków dojść. Ciekawe było też spojrzenie społeczeństwa (a więc po prostu innych ludzi) na osobę, która przez lata poruszała się samochodem, a nagle przestała. Poza tym chyba znalazłem swoją odpowiedź na pytanie, czy samochód jest mi potrzebny do szczęścia. Jesteś zainteresowany, zainteresowana artykułem na ten temat?

    na obiad maczek?

    Taki oto horror wpadł mi w łapki na Instagramie – na mnie działa i przypomina o dokonywaniu właściwych wyborów. Każdego dnia. Materiał obowiązkowy, niezależnie od tego, ile masz lat.

    na imię mu Boguś

    nawiązując do listu:

    Uwaga, po raz kolejny będzie o odkurzaczach. Wygląda na to, że są one ważną częścią fajnego życia 😄. Chciałbym tylko zawiadomić, że (już kilka miesięcy temu) kupiłem sobie odkurzacz… A skoro napisałem kiedyś wpis o odkurzaczu (o dziwo, tak pozytywnie przez Was przyjęty), to pomyślałem, że warto napisać mały update na ten temat. A więc mój stary (choć przecież całkiem młody) odkurzacz, zastąpił Boguś – automatyczny, sprytny robocik sprzątający, w którym jestem całkowicie zakochany. Uwielbiam nasze wspólne sprzątania i porządek, jaki po nich (nas) jest w domu!

    po prostu uwielbiam…

    Stworzyłem na micro blogu wątek, w którym wypisuję rzeczy, które lubię (uwielbiam!) w moim życiu, taki mój 📗 dziennik wdzięczności.

    Dziennik ten prowadzę również na Bluesky.

    fajna muzyka 🎵 na sierpień

    🗞️ Co słychać? będzie też miejscem, w którym będę podrzucał link do nowej playlisty z fajną muzyką na kolejny miesiąc (mój📗 dziennik muzyczny). Łap więc poniżej link do sierpniowej playlisty – być może jeszcze pustej, jeżeli czytasz ten newsletter wcześnie rano. Myślę jednak, że szybko się zapewni 😊

    do następnego razu!

    Ach! Całkiem długi wyszedł mi ten numer 🗞️ Co słychać?, jednak to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że takie właśnie podsumowania są mi potrzebne. W końcu to kolejny rodzaj mojego własnego 📗 dziennika, którym mogę się z Tobą dzielić i do którego prowadzenia również Ciebie zachęcam.

  • jak wygląda pierwsza godzina Twojego dnia? – 📣 podcast fajne życie

    Posłuchaj odcinka

    Materiały dodatkowe

    Transkrypt odcinka

    Część 1: Wprowadzenie

    W dzisiejszym odcinku poruszę temat, który może znacząco wpłynąć na poprawę Twojego życia, ale może mieć również kluczowe znaczenie dla rozwoju Twojej praktyki prowadzenia dziennika. Zastanowimy się nad Twoją poranną rutyną, a dokładniej nad pierwszą godziną po przebudzeniu. Pytanie, które chcę Ci dzisiaj zadać, brzmi następująco: Jak wygląda pierwsza godzina Twojego dnia?

    Być może zastanawiasz się, jaki związek ma to pytanie z poprawą jakości Twojego życia? Otóż, badania pokazują, że sposób, w jaki zaczynamy dzień, ma ogromny wpływ na to, jak się czujemy, jak pracujemy, jak radzimy sobie z codziennością i stresem. A pisanie na ten temat, w dzienniku, może być jednym z elementów, który pomoże Ci spędzić poranny czas przyjemnie i pożytecznie.

    W tym odcinku dowiesz się, jakie są korzyści z posiadania porannej rutyny, jakie są najlepsze nawyki do włączenia do niej i jak uczyć się prowadzenia dziennika, odpowiadając na dzisiejsze pytanie: Jak wygląda pierwsza godzina Twojego dnia?

    Jeśli pragniesz zacząć poprawiać swoją codzienność, sprawiać, by stawała się ona fajna, zadbać o zdrowie i jakość życia, to zapraszam Cię do słuchania tego odcinka. A jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o prowadzeniu dziennika i jego zaletach, zachęcam Cię do subskrypcji podcastu – tego, którego właśnie słuchasz, by nie umknęły Ci jego kolejne odcinki, jak i do odwiedzenia mojego bloga, pod adresem fajne.life, gdzie znajdą dwa specjalne dodatki:

    1. po pierwsze, przygotowaną przeze mnie, kilkustronicową kartę dziennika do tego odcinka w formacie PDF, do pobrania i uzupełnienia – czy to w postaci wydrukowanej – jeżeli taką prefereujesz, czy też elektronicznej, ponieważ dokument ten jest tak przygotowany, abyś mógł, mogła go wypełnić, na przykład na swoim komputerze. Jest to karta dziennika, z dodatkowymi treściami i siedmioma pytaniami uzupełniającymi do dzisiejszego tematu. Siedem pytań, na siedem dni – a całość będzie Twoją kompletną odpowiedzią na dzisiejsze pytanie główne. I jest to pierwszy z dodatków do tego odcinka, który znajdziesz na fajne.life.
    2. drugi to moją odpowiedź na dzisiejsze pytanie, która mam nadzieję będzie dla Ciebie świetnym przykładem tego, jak prowadzenie dziennika może pomóc w rozwoju osobistym i lepszym poznaniu siebie.

    Wszystkie niezbędne linki znajdują się w opisie tego odcinka podcastu.

    Ok, wróćmy jednak do dzisiejszego tematu i pytania.

    Zapraszam Cię do słuchania i wspólnego pisania, ponieważ to właśnie zapisanie odpowiedzi na dzisiejsze pytanie może znacząco wpłynąć na poprawę Twoich umiejętności wyrażania i zrozumienia siebie właśnie przez prowadzenia Twojego dziennika. A, dla przypomnienia, jeszcze raz, pytanie tego odcinka brzmi: Jak wygląda pierwsza godzina Twojego dnia? Idziemy dalej?

    Część 2: Intro

    Cześć, witam Cię w moim podcaście Fajne życie, w którym dzielę się z Tobą moją pasją do prowadzenia dziennika. Mam do Ciebie pytanie, lub dwa. Takie, które skłonią Cię do refleksji, do nauki, do działania. Pytania, które pomogą Ci odkryć coś nowego o sobie i o świecie. Pytania, które sprawią, że prowadzenie Twojego własnego dziennika będzie dla Ciebie ciekawe i przyjemne.

    Jestem przekonany, że codzienne pisanie w dzienniku to świetny sposób na lepsze poznanie i zrozumienie siebie, zwiększenie swojej produktywności i poprawę samopoczucia. Dlatego w każdym odcinku stawiam sobie i Tobie pytanie, pytania, które mogą pomóc w rozwijaniu naszej praktyki prowadzenia dziennika.

    Czy jesteś gotowy na to wyzwanie? Jeśli tak, to zapraszam Cię do słuchania i pisania razem ze mną. Znasz już dzisiejsze pytanie, teraz zajmijmy się odpowiedzią na nie. Zaczynamy!

    Część 3: Refleksja

    Ok, na początek, zanim zaczniemy pisać, działać, chciałbym, abyś zastanowił, zastanowiła się bardzo ogólnie nad tym, co robisz, jak się przebudzisz.

    • Czy masz jakąś stałą poranną rutynę, czy też każdy dzień jest inny?
    • Czy wstajesz wcześnie, czy raczej śpisz do, tak zwanej, ostatniej chwili?
    • Czy rano robisz coś, co poprawia Ci nastrój, czy też zaczynasz dzień od sprawdzania wiadomości, maili i mediów społecznościowych?
    • Czy masz czas na śniadanie, ćwiczenia, medytację, czy też pędzisz od razu do pracy lub szkoły?

    Może myślisz, że to nie ma znaczenia, jak zaczynasz dzień, że ważne jest to, co robisz później. Ale nie jest to prawdą. Badania pokazują, że właśnie ta pierwsza godzina po przebudzeniu, nasze poranne nawyki, mają ogromny wpływ na nasze samopoczucie w ciągu całego dnia, na nasze zdrowie, produktywność i kreatywność. Osoby, które mają dobrze zaplanowaną poranną rutynę, są bardziej zadowolone z życia, lepiej radzą sobie ze stresem, mają więcej energii i motywacji, są bardziej skoncentrowane i efektywne, a także mają lepsze relacje z innymi ludźmi. Brzmi niewiarygodnie? A jednak, jest to prawda, i ja sam przekonałem się o tym już dawno temu, ten poranny czas jest niezastąpiony w znaczeniu praktycznym, jak i symbolicznym.

    Dlatego warto zadać sobie pytanie: Jak wygląda pierwsza godzina Twojego dnia? I zastanowić się:

    • Czy jest to godzina, która Ci służy, czy też godzina, która Ci szkodzi?
    • Czy jest to godzina, która buduje Twoje dobre nawyki, czy wręcz przeciwnie?
    • Czy jest to godzina, która przygotowuje Cię do sukcesu, czy też jest to czas, który Cię od niego oddala?

    Chciałbym, abyś faktycznie przemyślał, przemyślała sobie te wszystkie pytania i znalazł, znalazła na nie odpowiedzi.

    Część 4: Praktyka

    W tej części zapoznam Cię z kilkoma ciekawymi informacjami na temat porannych zwyczajów i wpływu jaki one mają na nasze życie. Mam nadzieję, że to Cię zainspiruje do stworzenia lub ulepszenia Twojej własnej porannej rutyny.

    Po pierwsze, co to właściwie jest ta „poranna rutyna”? To zestaw nawyków, drobnych, małych czynności, które wykonujemy o poranku, zanim rozpoczniemy nasze główne zadania dnia. Nawyki te mogą być różne, w zależności oczywiście od naszych preferencji, celów i stylu życia. Nie ma jednej uniwersalnej porannej rutyny, która pasowałaby każdemu. Musimy znaleźć swoją własną, która będzie nam jak najlepiej służyć.

    Po drugie, dlaczego w ogóle warto mieć poranną rutynę? Trochę już o tym powiedziałem, istnieje wiele korzyści z jej posiadania, zarówno dla naszego ciała, jak i umysłu. A niektóre z nich to na przykład:

    • fakt, że poranna rutyna pomaga nam trochę łatwiej wstawać i lepiej się rano czuć. Jeśli mamy ustalony plan, wiemy, co robić po przebudzeniu, nie musimy się zastanawiać, co właściwie teraz ze sobą począć, nie zwlekamy też z samym wstawaniem z łóżka. Możemy od razu przejść do czynności, które lubimy, które nas relaksują i motywują. Dzięki temu budzimy się z pozytywnym nastawieniem i dobrym humorem oraz – co jest bardzo istotne – unikamy przypadkowych i łatwych wyborów, na przykład sięgnięcia po smartfona a w nim np. Instagrama, Facebooka, Twittera z samego rana.
    • Poranna rutyna poprawia naszą produktywność i efektywność. Jeśli zaczynamy dzień od wykonywania prostych, ale ważnych zadań, takich jak na przykład zapisanie naszych snów, przemyśleń, niepokojów w dzienniku, czytanie, medytacja, czy nawet nieskomplikowane ćwiczenia rozciągające, to budujemy w sobie poczucie sprawczości i pewności siebie. To z kolei sprawia, że jesteśmy bardziej skoncentrowani i zmotywowani do działania, do ruchu, nauki, pracy. Jeżeli w ciągu pierwszych 60 minut dnia na liście zadań będziemy w stanie odhaczyć kilka pierwszych „załatwionych” czynności, to znacąco poprawi to nasz współczynnik produktywności i to już na samym starcie.
    • Ponadto, jeżeli do naszych porannych rytuałów włączymy elementy planowania dnia, to pomoże nam to nie tylko ustalać priorytety i cele na dany dzień, ale i przybliży nas do ich zrealizowania. W ten sposób obmyślone poranki ułatwiają zarządzanie czasem i ogólną organizację naszego życia.
    • Dobrze przygotowana poranna rutyna będzie miała korzystny wpływ na naszą kondycję fizyczną i psychiczną. Jeśli dbamy o nasze ciało i umysł o poranku, to wpływa to na nasze ogólne zdrowie i samopoczucie. Poranna rutyna może nam jednak pomóc w osiąganiu wielu dodatkowych celów: w utrzymaniu prawidłowej wagi, poprawie kondycji, wzmocnieniu odporności, obniżeniu poziomu stresu, poprawie nastroju, zwiększeniu kreatywności, poprawie pamięci i koncentracji, a nawet w poprawie jakości snu, wszystko zależy od zestawu czynności, jakie sobie na poranek wybierzemy.
    • Tak, właśńie tak, te pierwsze 60 minut dnia może wiele zmienić.

    No dobra, to teraz po trzecie: jak stworzyć lub ulepszyć, poprawić swoją poranną rutynę? I tu, jak powiedziałem wcześniej, nie ma jednej prostej odpowiedzi na to pytanie, ponieważ każdy jest inny i ma inne potrzeby i cele. Jednak podam Ci kilka ogólnych wskazówek, które mogą pomóc w tym procesie. Oto one:

    • Po pierwsze: Zacznij od małych kroków. Nie próbuj wprowadzić wszystkich nawyków naraz, bo to może być zbyt trudne i zniechęcające. Wybierz sobie jeden lub dwa nawyki, które chcesz wprowadzić, i skup się na nich przez kilka tygodni, aż ich wykonywanie stanie się dla Ciebie prawie automatyczne. Potem dodawaj kolejne nawyki, stopniowo budując swoją poranną rutynę.
    • Po drugie: Dostosuj ten poranny czas do swojego stylu życia. Nie musisz naśladować porannych nawyków innych ludzi, jeśli nie pasują one do Twojej sytuacji, nie są zgodne z Tobą. W internecie jest jest mnóstwo artykułów i filmów zachęcających do naśladowania Billa Gates’a, Warrena Buffeta czy Elona Muska, którzy – jak próbują udowodnić autorzy tych treści – właśnie dzięki tym nawykom osiągnęli sukces. Oczywiście nie jest to prawda, to są po prostu ich poranne nawyki, wybory, których kiedyś dokonali. Choć pamiętaj, że te schematy innych mogą być dla Ciebie dobrą inspiracją. Weź jednak pod uwagę swoją sytuację i czynniki, takie jak godzina, o której musisz lub chcesz wstać, czas, jaki masz do dyspozycji, miejsce, w którym mieszkasz i obowiązki, które masz rano, jak i później, w ciągu dnia, do wykonania. Wybierz sobie nawyki, które są dla Ciebie realistyczne, wygodne i przyjemne.
    • Po trzecie: Nie zapomnij o elastyczności i kreatywności. Nie traktuj swojej porannej rutyny jak sztywnego schematu, który musisz bezwzględnie realizować. Pozwól sobie na trochę luzu, właśnie na pewną elastyczność i kreatywność, dostosowując swoją poranną rutynę do różnych okoliczności i nastrojów, bo jak wiemy – te ostatnie czasem się u nas zmieniają. Nie obwiniaj się, jeśli czasem nie uda Ci się wykonać wszystkich nawyków, które sobie zaplanowałeś, zaplanowałaś, lub jeśli chcesz coś zmienić i poprawić. Ba, wręcz powiem: zmieniaj do woli! Pamiętaj, że poranna rutyna ma służyć Tobie, a nie być dla Ciebie ciężarem. Choć oczywiście, odrobina samodyscypliny i przynajmniej ogólny szkieletu poranka, są tu również bardzo potrzebne. Krótko mówiąc, nie przeginaj w żadną stronę.

    Część 5: Zadanie

    W tej części chcę Ci zaproponować wykonanie krótkiego, prostego zadania, które pomoże Ci w poprawie i rozwoju Twojego poranka. Będzie ono dwustopniowe. Po pierwsze, pomyśl o jednej porannej czynności, która negatywnie wpływa na Twój cały dzień i spróbuj ją wyeliminować, przynajmniej na jakiś czas, albo chociaż na jeden poranek. Może to być poranny przegląd Facebooka, czy skrzynki mailowej, pakowanie swojej głowy wiadomościami ze świata, albo cokolwiek innego, co uznasz, że ma na Ciebie niekorzystny wpływ z rana. I pamiętaj tu o byciu obiektywnym i spojrzeniu na Twoje poranne czynności z lekkim dystansem. Przecież tak często wydaje nam się, że to wszystko, co robimy, a co nie do końca jest dla nas dobre, sprawia nam tak wiele przyjemności, co jest oczywiście tylko pozorne. Potrzeba więc tu odrobiny samokrytycyzmu i spojrzenia na siebie z trochę szerszej perspektywy.
    Dobra, druga część będzie polegała na dodaniu, w miejsce zabranego złego nawyku, czegoś pozytywnego. To może być bardzo drobna rzecz, jak wypicie szklanki wody, przemycie twarzy wodą, czy otwarcie na chwilę okna w sypialni, by wpuścić do domu, mieszkania, trochę świeżego powietrza. Możesz też sprobować czegoś większego, na przykład piętnastominutowej medytacji lub przeczytania kilkunastu stron książki.
    Pamiętaj, wykonaj obydwie części tego zadania, a być może stanie się ono dla Ciebie wspaniałym początkiem do zastąpienia kilku słabych, porannych czynności innymi, o wiele zdrowszymi i fajniejszymi? Trzymam za Ciebie kciuki. Daj koniecznie znać w komentarzach, jaką podmiankę udało Ci się wykonać.

    Część 6: Dziennik

    Popracujmy teraz nad Twoim dziennikiem, w końcu tego chciałabym Cię tu nauczyć – prowadzenia Twojego własnego dziennika. Napiszesz w nim kilka słów, odpowiadajac na dzisiejsze pytanie: Jak wygląda pierwsza godzina Twojego dnia?

    Aby to zrobić, potrzebujesz, wiadomo: swojego dziennika i długopisu, lub komputera, smartfona – jeśli piszesz w formie elektronicznej. Jeżeli dziennika jeszcze nie prowadzisz, bierz dowolny zeszyt, lub nawet zwykłą kartkę papieru i to na początek Ci wystarczy. Możesz wykonać to zadanie o dowolnej porze dnia, ale najlepiej byłoby, gdybyś zrobił, zrobiła to rano, tuż po przebudzeniu, lub wieczorem, przed snem. W ten sposób najlepiej opiszesz to, co robiłeś, robiłaś o poranku, lub będziesz mógł, mogła zaplanować, to, co zrobisz następnego dnia. Poza tym, wybierając poranek, lub wieczór na pisanie, budujesz od razu w sobie nawyk prowadzenia dziennika właśnie w tych porach dnia – które dają największą szansę na utrzymanie tego nowego nawyku, który chcemy wspólnie zbudować.

    Aby napisać odpowiedź na dzisiejsze pytanie, możesz skorzystać z następującej struktury:

    • Na początek napisz, o której godzinie wstajesz i jak się zazwyczaj wtedy czujesz.
      • Opisz, co robiłeś, robiłaś w ciągu pierwszej godziny po przebudzeniu. Podaj szczegóły, takie jak: co jesz, co pijesz, czy się ubierasz, co słuchasz, co oglądasz, co czytasz, co piszesz, czy ćwiczysz, z kim rozmawiasz, itd.
      • Oceń, jak bardzo zadowolony, zadowolona jesteś ze swojej porannej rutyny. Czy uważasz, że jest ona skuteczna, przyjemna i korzystna dla Ciebie? Czy jest coś, co chciałbyś, chciałbyś zmienić, dodać lub z niej usunąć? Czy masz jakieś cele lub plany dotyczące swojej porannej rutyny?
      • Następnie podsumuj, to wszystko, czego się dowiedziałeś, dowiedziałaś o sobie i o Twoim poranku dzięki temu zadaniu. Czy widzisz coś nowego, ciekawego lub zaskakującego po wykonaniu dzisiejszego ćwiczenia? Czy odkryłeś, odkryaś jakieś wzorce, zależności lub nowe nawyki, które chcesz wprowadzić do twojej porannej rutyny?
      • Na koniec: czy czujesz się lepiej lub gorzej po napisaniu tego wpisu? I jak myślisz, dlaczego?

    Przykładowa odpowiedź na pytanie może wyglądać następująco:

    Obudziłem się dziś o 6:30 rano, jak zwykle budzik zadzwonił trzy razy zanim faktycznie zdecydowałem się wstać. Czułem się trochę senny i ociężały, ale po kilku minutach rozciągania, poczułem, że energia powoli wraca do mojego ciała. Na szczęście nie miałem większego problemu z wstaniem z łóżka, ponieważ poszedłem spać wcześnie i nawet się wyspałem. Po wstaniu poszedłem do łazienki, umyłem zęby, umyłem twarz i ogoliłem się. Potem ubrałem się w ulubione jeansy i zieloną koszulkę z rysunkiem drzewa i poszedłem do kuchni. Tam zrobiłem sobie kawę i zjadłem płatki z mlekiem i bananem – to mój ulubiony zestaw śniadaniowy. Włączyłem potem radio i posłuchałem wiadomości oraz pogody. Potem poszedłem do salonu i usiadłem na kanapie z moim dziennikiem i długopisem. Napisałem kilka zdań o tym, co chcę dzisiaj zrobić, jakie mam cele i plany, co mnie cieszy a co martwi. Potem wstałem i zrobiłem kilka prostych ćwiczeń: cztery przysiady, dwie pompki i proste rozciąganie. Na koniec zadzwoniłem do mojej żony, która jest akurat w delegacji, i porozmawiałem z nią przez kilka minut. Powiedziała mi, że tęskni za mną i że wszystko u niej dobrze. Po rozmowie poczułem się jeszcze lepiej i byłem już gotowy do rozpoczęcia dnia._
    Jestem bardzo zadowolony ze swojej porannej rutyny, uważam, że jest ona przyjemna i przynosi mi wiele korzyści. Pomaga mi szybciej rano wstać, poprawia nastrój, daje mi energię i motywację, pomaga mi się zorganizować i skoncentrować, dzięki niej dbam o moje zdrowie i samopoczucie, utrzymuję dobre relacje z bliskimi. Nie chcę niczego zmieniać, dodać lub z niej usuwać, bo jest ona idealna dla mnie. Mam jeden cel dotyczący mojej porannej rutyny, a mianowicie utrzymywać ją na stałym poziomie i nie zaniedbywać jej.
    Dzięki temu zadaniu dowiedziałem się o sobie i o moim poranku kilku ciekawych rzeczy. Zauważyłem, że jestem rannym ptaszkiem, że lubię wcześnie wstawać. Zobaczyłem też, że lubię mieć stałą i prostą poranną rutynę, która nie wymaga dużo czasu i wysiłku. Odkryłem, że prowadzenie dziennika jest dla mnie fajnym i mocno przydatnym zajęciem, bo pomaga mi siebie wyrazić, zrozumieć i rozwijać. Poczułem się lepiej, napisanie tego wpisu dodało mi pewności siebie, bo doceniłem to, co mam i co robię.

    Zachęcam Cię do wykonania tego ćwiczenia i napisania swojej własnej odpowiedzi na pytanie: Jak wygląda pierwsza godzina Twojego dnia? Może to być dla Ciebie bardzo ciekawe i pomocne doświadczenie.

    Przypominam, że jeżeli wspierasz mojego bloga na fajne.life, masz do dyspozycji specjalnie przygotowaną przeze mnie, kilkustronicową kartę dziennika do tego odcinka, która pomoże Ci jeszcze lepiej przemyśleć Twój poranek i zbudować o wiele bardziej rozbudowaną odpowiedź na dzisiejsze pytanie. Dzięki tej karcie dziennika i dodatkowym pytanianiom, jeszcze lepiej zadbasz zarówno o swój poranek, jak i Twoją praktykę prowadzenia dziennika.
    Dla osób wspierających mojego bloga mam też przygotowaną moją własną, prywatną odpowiedź na dzisiejsze pytanie odcinka. Wierzę, że może ona jeszcze bardziej zainspirować Cię do rozwoju, jak i pomóc Ci w Twoim własnym pisaniu w dzienniku.

    Część 7: Podsumowanie

    Czas na podsumowanie tego odcinka i poruszonych w nim tematów. Odpowiadaliśmy dzisiaj na pytanie: Jak wygląda pierwsza godzina Twojego dnia? Dowiedziałeś, dowiedziałaś się, że poranna rutyna ma bardzo duży wpływ na nasze życie i że warto ją mieć i ulepszać. Znasz już szereg korzyści z posiadania swoich własnych porannych rytuałów, takich jak poprawa samopoczucia, zdrowia, produktywności i kreatywności. Poznałeś, poznałaś też kilka wskazówek, jak stworzyć lub ulepszyć swoją poranną rutynę: zaczynanie od małych kroków, dostosowanie do swojego stylu życia, bycie elastycznym i kreatywnym. Mam też nadzieję, że udało Ci się wykonać dzisiejsze zadanie, polagające na zamianie jednej drobnej, nagatywnej czynności z Twojego poranka, na taką, która wpływa na CIebie w pozytywny sposób. Napisaliśmy w końcu w dzienniku odpowiedź na dzisiejsze pytanie. Jeżeli jesteś subskrybentem mojego bloga, podzieliłem się również z Tobą moją odpowiedzią i przemyśleniami na temat mojej porannej rutyny i masz zadanie na później, w postaci karty dziennika do uzupełnienia. Link do mojego wpisu, jak i do karty, znajdziesz w opisie tego odcinka.

    Część 8: Outro

    Na dzisiaj jest to już koniec. Dziękuję Ci bardzo za wysłuchanie tego odcinka i pisanie razem ze mną. Mam nadzieję, że ten wspólnie spędzony czas, jak i samo pytania, które przed Tobą dziś postawiłem, pomogły Ci w poszerzeniu Twoje praktyki prowadzenia dziennika i w odkrywaniu nowych rzeczy o sobie i o świecie.

    Zapraszam Cię na stronę: fajne.life, gdzie o wiele szerzej omawiam różne aspekty związane z prowadzeniem dziennika i dzielę się przemyśleniami, uczuciami i doświadczeniami związanymi z dążeniem do szczęścia w życiu. Znajdziesz tam mnóstwo materiałów, inspiracji i porad związanych z rozwojem osobistym.

    Jeśli podobał Ci się ten odcinek, to proszę, daj mi znać, oceniając mój podcast w aplikacji, w której go słuchasz. Pamiętaj, że subskrybując podcast “fajne życie”, będziesz na bieżąco z nowymi odcinkami i pytaniami, które będę zadawał sobie i Tobie.

    Dziękuję jeszcze raz za Twój czas i uwagę. Życzę Ci fajnego dnia i do usłyszenia w następnym odcinku, w którym zadam sobie i Tobie kolejne pytanie lub dwa. Cześć!

  • jak wygląda pierwsza godzina Twojego dnia? – 📜 karta dziennika nr 1

    Bardzo się cieszę, że w końcu mogę oddać w Twoje ręce pierwszą Kartę Dziennika. Długo pracowałem nad przygotowaniem fajnego, ciekawego sposobu na naukę prowadzenia dziennika i Karta, którą którą możesz pobrać poniżej, jest efektem tych przemyśleń i jednym z elementów projektu, który udało mi się stworzyć. Mam nadzieję, że będzie to dla Ciebie przydatne narzędzie do rozwoju osobistego, fajna ścieżka do lepszego poznania siebie, jak i wartościowy sposób na spędzenie czasu.

    Nie zapomnij, przed uzupełnieniem Karty Dziennika, wysłuchać powiązanego z nią odcinka podcastu Fajne Życie:

    Poniżej możesz przejść do mojej odpowiedzi na pytanie odcinka.

    Dziękuję Ci za dołączenie do mnie w podróży po świecie rozwoju osobistego, jak i wspieranie mojego bloga. Mam nadzieję, że podoba Ci się to, co staram się stworzyć i że będziesz kontynuować poszerzanie swojej wiedzy związanej z prowadzeniem swojego własnego dziennika. Pamiętaj, że to świetny sposób na lepsze poznanie siebie, swoich uczuć, potrzeb oraz skuteczniejsze osiąganie celów. Nie ustawaj w dążeniach do fajnego życia!

  • wierzący, praktykujący, piszący

    Uzupełniałem niedawno profil w jednym z serwisów internetowych i, z dużym zaskoczeniem, napotkałem tam na pytanie o… wiarę. Do tej pory najczęściej unikałem odpowiadania na tego typu pytania, traktując odpowiedzi, które mógłbym udzielić, jako pewnego rodzaju problem w przyszłości, może zaczepkę, powód do zbędnej dyskusji. Ludzie często manifestują swoje podejście do wiary, chcąc narzucać i przekonać pozostałych do swoich „racji”. Wydaje mi się, że ja, na ogół, w tej akurat kwestii, nie mam podobnych potrzeb, a i moimi przekonaniami nie chcę powodować dyskusji z osobami, które mają na ten temat inne zdanie. Tym razem jednak, natrafiając właśnie na to pytanie – o wiarę – zacząłem się zastanawiać…

    Prowadzenie dziennika, codzienne pisanie z samym sobą i do siebie samego, nauczyło mnie, by kwestionować rzeczy, które sobie opowiadam, a które na pierwszy rzut oka mogą wydawać się dla mnie oczywiste. Inaczej mówiąc, staram się za często nie wciskać kitu samemu sobie. Albo przynajmniej poddawać ten kit pod dyskusję. Nauczyłem się zadawać pytania. Takie, na które sam powinienem przed sobą odpowiadać. To cenna umiejętność, która wiele razy przywróciła mnie na właściwe tory.

    Przez długi czas wmawiałem sobie, że wiara to temat na tyle trudny i tak często wywołujący emocje, że nie warto go poruszać. Ani tu – na blogu, ani w innych miejscach, gdzie spotykam ludzi – z ich własnymi poglądami i odpowiedziami. To bezpieczne podejście. Z tym że… może jednak… nie do końca właściwe?

    Postanowiłem trochę głębiej spojrzeć na powody, dla których omijałem do tej pory właśnie temat wiary. Szczególnie że moje przekonania związane z tym, w co wierzę, a w co nie – są raczej bardzo silne i dość mocno ugruntowane.

    Temat jednak jest delikatny, więc zaczynam od poszukiwania definicji wiary – to zawsze jest dobrym punktem wyjścia. I szybko znajduję taką, która bardzo mnie zadowala:

    Nie ma jednej prostej definicji wiary, ponieważ różni ludzie mogą rozumieć ją na różne sposoby. Jednak ogólnie rzecz biorąc, wiara to przekonanie, że coś jest prawdziwe, słuszne lub wartościowe, nawet jeśli nie ma na to dowodów lub nie można tego zweryfikować. Wiara może dotyczyć religii, Boga, nadprzyrodzonych zjawisk, ale także własnych celów, marzeń, wartości czy relacji z innymi ludźmi. Wiara może być źródłem nadziei, pocieszenia, motywacji, ale także konfliktów, nieporozumień, ograniczeń. Wiara jest często indywidualną i osobistą sprawą, ale może też wiązać się z uczestnictwem w pewnej wspólnocie. Wiara może się zmieniać w zależności od doświadczeń, wiedzy, nastroju czy sytuacji życiowej. Wiara może być wyrażana na różne sposoby, np. przez modlitwę, medytację, uczynki, sztukę, muzykę itp. Wiara jest zjawiskiem bardzo ludzkim i uniwersalnym, ale jednocześnie niezwykle zróżnicowanym i indywidualnym.

    Bardzo mi się ona podoba! Bardzo, bardzo. Nie jest ukierunkowana, zamknięta, podchodzi do tematu dość szeroko, ale jednocześnie wyznacza pewne ramy. W pełni mnie ona satysfakcjonuje i jest dla mnie podstawą do dalszych przemyśleń.

    Druga rzecz, na której chcę się skupić, to to, na czym nie chcę się skupiać. To znaczy, o czym nie chcę pisać. Nie zależy mi, by ten wpis był w żaden sposób prowokujący, więc nie skupię się na rzeczach, w które nie wierzę – a tak przecież byłoby najłatwiej, to najprostsze podejście do tematu. Opowiadanie jednak o tym, w co nie wierzę, do którego kościoła nie chodzę – nie miałoby sensu, byłoby zachętą do kąśliwej dyskusji na temat zasadności i słuszności danej wiary. A przecież wcześniejsza definicja tak pięknie pokazała indywidualizm i niezależność tego, w co każdy z nas wierzy i może wierzyć.

    W co więc ja wierzę?

    w komedie romantyczne

    Na pierwszym miejscu pojawia się coś najbardziej dla mnie ulotnego, dziwnego i niezrozumiałego, jak i niezgodnego z tym… w co wierzę. Choć wiem, jak bardzo jest to zagmatwane, to chyba najlepiej oddaje moje uczucia związane z tym punktem. Od zawsze wierzyłem w filmowe komedie romantyczne. I od razu poczuwam się do tego, by coś wyjaśnić: nie wierzę przecież w same filmy. Doskonale zdaję sobie sprawę, jak działa umysł człowieka, czym są emocje związane z miłością, czy zauroczeniem, pasją, rozbawieniem, oraz jakie mechanizmy działają w takich przypadkach. Z jednej strony jest to odejście od racjonalnego myślenia – wiem przecież doskonale, jakie procesy chemiczne zachodzą w człowieku na każdym właściwie kroku, nie przeszkadza mi to ciągnąć ze sobą duszy romantyka. I wbrew temu, co mogłeś, mogłaś założyć – nie chodzi tylko o relacje pomiędzy ludźmi, jest to sposób na pojmowanie całego świata. LUBIĘ wierzyć w romantyczne, pełne pasji, radości, humoru i zauroczenia historie na każdym etapie życia, oraz to, że takie się wydarzają i mogą się wydarzyć – w każdej chwili. Tworzy je jedynie nasza głowa, ale dostarczają niezapomnianych wspomnień i przeżyć – na różnych etapach życia. I jest to najfajniejsza rzecz, w jaką mogę wierzyć. Takie to – momentami Don Kichotowe – podejście, sprawia mi mnóstwo frajdy, choć czasem nie wygląda zbyt poważnie.

    w marzenia

    Och, jak ja wierzę w marzenia. W to, że można je spełniać. W to, że trzeba marzyć. Ale nie wierzę, że mogłoby Cię to zdziwić po przeczytaniu wcześniejszego akapitu.

    To od marzenia wszystko się zaczyna, albo raczej powinno się zaczynać – każda droga i przygoda. Marzenia są jak gwiazdy na nocnym niebie, są drogowskazem. Oświetlają drogę, wyznaczają kierunek, inspirują i dają nadzieję. Wierzyć w marzenia to wierzyć w siebie. W to, że masz siłę, by osiągnąć nawet najdziwniejsze z pragnień. Że nie poddasz się, gdy napotkasz przeszkody, że nie posłuchasz głosów niedowiarków, którzy będą mówić, że Ci się nie uda, że nie dasz rady, że Twoje marzenie nie istnieje, że to tylko mrzonka. Tak, wierzę w marzenia, nawet te najbardziej absurdalne.

    w zmianę

    Wierzę, że można się zmienić. Na każdym etapie życia. A zakres samej zmiany zależy tylko i wyłącznie od nas samych. Ode mnie. Przeżyłem wiele zmian i zakrętów w życiu – i wiem, że są one możliwe oraz – co ważniejsze – często niezbędne. Potrzebuję ich, by dalej marzyć, by iść do przodu, by przygoda trwała.

    Choć w odpowiedzi na pytanie o zmiany, często (och jak często) słyszę wokół mnie słowa: „już za późno”, to wiem, że jest to największa bzdura, jaką można siebie karmić.

    Ze zmianą jest jak z marzeniami, wiara w nią oznacza wiarę w siebie – to wszystko tak pięknie się ze sobą łączy. Zmiana oznacza, że nie przyjmujesz status quo, lecz dążysz do czegoś innego, do czegoś więcej. Nie ma znaczenia, ile masz lat, gdzie jesteś, co robisz. Zawsze możesz zacząć od początku, możesz zrobić krok, kroczek, tyciutki kroczeczek – który coś zmieni. Uwielbiam wierzyć w zmianę, w to, że mogę się zmienić. A zmienia mnie wszystko, nawet ten list.

    w decyzje, deklaracje i postanowienia

    To one są podstawą zmian. Pozwalają mi zacząć wprowadzać zmiany w najlepszy, najskuteczniejszy i najszybszy sposób. Stanowią początek, pierwszy krok i zarys celu, nawet jeśli nie jestem pewny, dokąd właściwie zmierzam. Jest to połączenie afirmacji i wizualizacji – potężnych technik, które mogą pomóc w piękny sposób kształtować przyszłość. Moją przyszłość. Nie bez powodu mottem mojego bloga jest: Fajne życie to przede wszystkim deklaracja. Choć nie wszystkie decyzje, deklaracje, czy postanowienia, udaje mi się wprowadzić w życie, ciągnąć, utrzymać, to te, które przetrwają, są zawsze początkiem czegoś pięknego.

    w proces

    I tu mam coś, co pojawiło się w mojej głowie dopiero całkiem niedawno. To moja zmiana z ostatniego roku. Długo byłem typem samouka, introwertyka, który lubił uczyć się nie tylko sam, ale i po swojemu. Odkryłem jednak, że często za słownem samouk kryje się inna cecha: niecierpliwość. A to – w konsekwencji – skutkuje słabymi rezultatami. Albo raczej słabszymi, gdy u podstaw Twojego działania jest jakieś marzenie.

    Ostatnie lata to dla mnie czas intensywnej nauki, na wielu płaszczyznach. Miałem okazję spróbować ogromu nowych rzeczy i odkrywać je na bardzo różne sposoby. Nauczyło mnie to jednego: warto mieć cierpliwość i uwierzyć w proces. Choć nie jest to proste. Gdy jednak podążam za instrukcjami trenerów, instruktorów, przewodników, gdy uwierzę, że to, co mają mi do przekazania, ma jakiś głębszy sens, jest częścią większego planu, potrafi w najlepszy możliwy sposób doprowadzić do wymarzonego celu – wtedy wiem, że mam największą szansę na zrealizowanie każdego mojego marzenia. Gdy jednak włącza mi się niecierpliwość i chcę przeskoczyć kilka poziomów, gdy probuję po swojemu, omijając niektóre kroki, nauczyć się sam czegoś nowego – wtedy wiem, że mogę nie osiągnąć maksymalnych efektów. Jeżeli jednak uwierzę w proces, zaufam osobom, które chcą i potrafią mnie przez niego przeprowadzić – wtedy jestem w stanie wspiąć się na wyżyny moich możliwości i osiągnąć najlepsze możliwe wyniki. Choć muszę tu zaznaczyć, że nie zawsze te maksymalne efekty i najlepsze możliwe wyniki są tym, czego szukam i potrzebuję.

    w cel

    Wszystko, o czym do tej pory napisałem, sprowadza się do jednego – do celu. A jest on tym marzeniem, ale już spełnionym, zrealizowanym. Wierzę w to, że każda droga prowadzi do jakiegoś celu. A dusza romantyka każe mi patrzeć na każdy z nich, jak na najpiękniejsze marzenie, które nie tylko można… warto… ale wręcz należy… mieć, pielęgnować, kochać i osiągać.

    Jeżeli spojrzysz na strukturę tego wszystkiego, o czym do tej pory napisałem, zobaczysz schemat, który prowadzi właśnie tu,, do… celu.

    Komedie romantyczne – wiara w nie oznacza wiarę w przygodę, w Don Kichota, Harry’ego Pottera, Przyjaciół i wszystko inne, co ukształtowało mnie przez lata. Jest to otwarcie się na coś więcej w życiu. Jest to moje podejście, nastawienie, założenie. Wiara w romantyczne historie jest moimi różowymi okularami. Dzięki niej widzę świat w najlepszej możliwej wersji.

    Marzenia – to moja własna komedia romantyczna, mój prywatny scenariusz, w którym jestem główną postacią. Zamiana pięknej wizji innego życia w mój własny sen, taki, w którym to ja odgrywam główną rolę.

    Pozwala mi ona zerkać w moich różowych okularach przez okno – na piękny świat. Wiarą ta sprawia, że ten świat oglądam, cieszę się nim – jak filmem w kinie.

    Zmiana – jest ona pozwoleniem na wyruszenie w drogę, biletem w podróży, paszportem, przepustką. Wiara w zmianę daje siłę, by sprawić, że marzenie przestaje być tylko marzeniem. Jest przekonaniem, że mogę podejść do okna z marzeniami, że mogę je otworzyć, wyjść przez nie, że po zdjęciu moich różowych okularów, kolory się nie zmienią, że świat nadal będzie piękny, bo zawsze taki był.

    Decyzja, deklaracja i postanowienie – to początek drogi, okazja, by powiedzieć sobie: „start”, pierwszy krok, moment, w którym marzenie nie jest już marzeniem – staje się przyszłością. Jeszcze niezrealizowaną, ale już przyszłością. Decyzje i deklaracje sprawiają, że zamiast stać i patrzeć na to, jak oczami wyobraźni wychodzę przez moje okno marzeń, zamiast tylko wiedzieć, że mogę – faktycznie to robię. Są pierwszym, często najtrudniejszym krokiem.

    Proces – to mapa, przepis i obietnica osiągnięcia czegoś niebywałego. Jest sposobem na zrealizowanie marzenia. Jest wyciągniętą przez rodzica ręką, gdy potrzebujemy przejść bezpiecznie przez ulicę. Jest drabiną, która pozwala wspiąć się na tyle wysoko, bo przejść przez otwarte już okno – do świata marzeń. Tylko że w tym świecie, marzenia już nie są marzeniami, stają się rzeczywistością i codziennością.

    Cel – finał. Piękny, ostatni, ale i… najsmutniejszy krok. Choć jest kresem poszukiwań, punktem końcowym na mapie, czymś, czego przecież tak długo szukałem i do czego dążyłem, tym wyczekiwanym momentem, to jednak jest też chwilą, która… zabija marzenie, kończy jakąś drogę. Ale jest też dobrą okazją, by wyjrzeć przez kolejne okno i rozpocząć następną podróż.

    w uważność, medytację, skupienie i dystans

    Wszystkie dotychczasowe elementy, moje wierzenia, te, które w tym liście już opisałem, mogłyby spokojnie zawrócić mi w głowie i sprawić, że życie stałoby się beznadziejnie nieznośne. Wiecznie targany emocjami, ciągnięty przez coraz to nowsze i trudniejsze marzenia, spokojnie mógłbym popaść w bezkresną rozpacz. Znalazłem jednak kiedyś sposób na to, by zapanować nad tym różowym światem. Uwierzyłem w coś, co sprawiło, że nie tylko stał się on możliwy do przeżycia, ale nie mógł mi wyrządzić krzywdy, zaszkodzić, doprowadzić do zrezygnowania, załamania i depresji. Tymi niezbędnymi do spokojnego życia elementami są uważność, medytacja, skupienie i dystans. Wierzę w nie bardzo mocno, jednak jedynie w te formy, które nie mają żadnego związku z religią.

    Milosz Brzeziński, którego bardzo lubię słuchać, powiedział kiedyś podczas wywiadu, że:

    Z medytacją jest taki problem, że jedna trzecia osób odbiera ją skrajnie źle, a pozostałym dwóm trzecim osób nic specjalnie nie robi.

    Jednak później zapytany, czy sam probował kiedyś medytacji, stwierdził, że „właściwie to nie”… A szkoda. Miłosz, w tej samej rozmowie, bardzo wysoko oceniał rolę skupienia i uważności w życiu. A medytacja jest przecież tak dobrą drogą do osiągnięcia tych stanów w życiu.

    Uwielbiam słowa wypowiedziane kiedyś przez Dalaj Lamę:

    Gdyby każdego ośmiolatka nauczyć praktykowania medytacji, w ciągu jednego pokolenia świat uwolniłby się od przemocy.

    Jest w tym tak wiele prawdy.

    Medytacja, uważność, jak również stan, który nazywam umiejętnością stanięcia obok i spojrzenie na siebie z boku, to najcenniejsze z umiejętności, które pomogły mi w poradzeniu sobie z samym sobą. Choć nie chcę w tym liście tak bardzo skupiać się na samej medytacji, to muszę choć trochę opisać Ci jej zalety. A przecież jest ich tak wiele. Zaczynając od tego, że tak skutecznie studzi emocje, odpręża i uspokaja, aż po ogromną poprawę stanu psychicznego i uzyskanie kontroli nad ciałem i umysłem. Jednak nauka mówi również o ogromnych zaletach fizycznych, wręcz namacalnych, jakie niesie ze sobą medytacja: obniża ciśnienie krwi, zmniejsza poziom bólu, obniża też na niego naszą wrażliwość, poprawia przemianę materii, pomaga zwalczać stany depresyjne, zwiększa poziomy dopaminy i serotoniny, a obniża poziom tak zwanego hormonu stresu, a więc kortyzolu – a to pomaga w walce z wieloma groźnymi chorobami związanymi ze stresem oraz procesami zapalnymi w naszym organizmie. Medytacja aktywnie poprawia funkcjonowanie mózgu, przez to, że sprzyja tworzeniu się nowych połączeń neuronowych. Wszystkie te stuki fizyczne, prowadzą do jeszcze kolejnych zalet psychicznych – i tak dalej. To wszystko, w konsekwencji, może znacząco poprawić jakość życia.

    O medytacji i uważności mógłbym pisać i opowiadać długo – nie raz już to tu na blogu robiłem, i pewnie jeszcze nie raz to zrobię. Jednak, by zamknąć dzisiaj ten temat – medytacji i skupienia – podrzucę Ci jeszcze jeden cytat, który bardzo lubię. Tym razem będą to słowa Williama Burroughsa:

    Twój umysł odpowie na większość pytań, jeśli nauczysz się relaksować i czekać na odpowiedź.

    Na liście moich wierzeń, znajdują się jeszcze dwie, dość istotne rzeczy. Takie, które sprowadzają mnie na ziemię, są efektem uważności i dystansu, pomagają obudzić się z pięknego snu, gdy tylko tego potrzebuję. Wierzę bowiem…

    w przypadki

    Wyłącznie. Jakże twarde zejście na ziemię, prawda? Wszystko to, co do tej pory napisałem, jest jedynie wytworem mojej szalonej głowy, ponieważ wszystko w życiu i tak sprowadza się do czystego przypadku. Tak to właśnie widzę i to dla mnie bardzo zdrowy wniosek.

    Część z Was z pewnością wierzy w jakiś większy plan, który ktoś ma na ten świat, na nas wszystkich. A być może wierzysz w szczęście, które może przyjść, albo i Cię opuścić. I wspaniale. Ja jednak nie należę do tego grona. Nie wierzę w przeznaczenie, fatum, karmę, czy cokolwiek (lub kogokolwiek) innego, co stoi w opozycji do słów czysty przypadek. Wierzę jednak, że czasem warto trochę siebie pooszukiwać i postawić na szczęście – ponieważ to pozwala nam w trudnych chwilach pokonać wysokie góry, stojące na drodze… do szczęścia (ale tego drugiego). Wiara w przypadki nie przeszkadza mi bowiem być pozytywnie nastawionym do życia, choć na pierwszy rzut oka, te dwie rzeczy mogą się wykluczać.

    w mój dziennik

    Nie mogło tego zabraknąć. Och, jak ja bardzo wierzę w mój dziennik. A łączy on w sobie wszystkie punkty z tego listu. To w nim rozpoczynają się moje romantyczne historie, to on pozwala mi je tworzyć, napędzać, ale i kończyć, To on pomaga mi w zmianie – każdej kolejnej. To właśnie w dzienniku podejmuję większość decyzji, w nim trzymam moje marzenia, to dziennik jest świadkiem mojej codziennej drogi do każdego celu. To on pomógł mi dostrzec wartości, jakie niesie ze sobą proces, każdy kolejny. To w końcu dziennik jest podstawą mojego skupienia, uważności, a jego uzupełnianie, pisanie, jest jedną z najlepszych form medytacji. Pomaga mi stanąć obok. Jeżeli chcesz wynieść coś dla siebie z tego listu, niech będzie to właśnie on: dziennik i wartości, jakie niesie za sobą jego prowadzenie.

    Choć dziennik towarzyszami mi już od tak wielu lat, to długo trwało, zanim zrozumiałem, jak ważną wolę pełni w moim życiu. Dlatego też chcę o nim opowiadać więcej i więcej. Byś i Ty mógł, mogła odkrywać, korzyści, jakie płyną z jego prowadzenia. Odrobinę szybciej niż ja. To jest właśnie proces, o którym dziś już pisałem. Mój proces – dla Ciebie.

    W kolejnych miesiącach będę dalej opowiadał właśnie o prowadzeniu dziennika – ponieważ to on jest najlepszą drogą do fajnego życia. Pokażę Ci, jak z jego pomocą marzyć, ale i spełniać marzenia. Opowiem o zmianach, decyzjach, celach, ale i pokażę Ci drogę, którą możesz podążyć. A jeżeli jesteś 🪽 Niebieskim albo 🪶 Papierowym ptakiem, będziesz mógł, mogła jeszcze dokładniej śledzić moją przygódę, drogę, zerkać mi przez ramię i przeżywać ze mną szczęścia i porażki. Nie mogę się doczekać tego, co ma przynieść 2024 rok. Fajnego dnia!

  • obudziłem się i… to się stało

    Środa, połowa tygodnia. Obudziłem się. Była 7. Kiedyś wstawałem wcześniej, ale biorąc pod uwagę, że ostatnio kończę dzień dość późno – 7 to całkiem spoko godzina. Niby wszystko ok, niby zwyczajny poranek, a jednak… już od pierwszego otwarcia oczu, coś było nie tak. Nie czułem się dobrze. Psychicznie. Coś mnie męczyło, czułem… niepokój.

    Nie zdarza mi się to często. W ostatnich miesiącach raczej czułem, że mam kontrolę nad moim życiem, nad codziennością. A tu nagle spadły na mnie takie dziwne emocje. Cieszę się, że potrafiłem je nazwać – to nie zawsze jest proste.

    Zaciekawiło mnie to na tyle, że zacząłem badać sytuację, w jakiej się znalazłem. Być może uznasz, że była to zbędna strata czasu? Ot, takie tam poranne uczucie, które niedługo sobie przejdzie. Tylko… przecież wszystko ma swój powód. A ten wcale sam nie zniknie. Nie odejdzie, jeżeli nim się nie zajmę.

    Niepokój pojawia się, gdy się o coś martwisz lub czegoś boisz. Niepokój różni się od lęku brakiem zmian fizjologicznych, takich jak duszność, pocenie się czy przyspieszony puls. Niepokój może być odczuwany ogólnie lub w jakimś konkretnym miejscu ciała, np. w klatce piersiowej czy w brzuchu. Niepokój może być przemijający lub przewlekły. Niepokój może być też częścią innych emocji, np. strachu, złości czy smutku.

    Tyle na temat niepokoju miał do powiedzenia mi Bing.

    Potrafisz odróżnić niepokój od lęku? Zastanawiam się nad tym. Niepokój łatwiej jest wychwycić, gdy jesteśmy nim „opętani”, potrafimy wtedy kontrolować to, co się z nami dzieje. Potrafimy trzeźwo myśleć, dlatego też udało mi się zauważyć ten stan. Z lękiem chyba jest nieco gorzej. Choć ciężko mi sobie przypomnieć, kiedy ostatnio doświadczyłem prawdziwego uczucia lęku, to wydaje mi się, że w takich sytuacjach lekko wyłącza się głowa i zaczynamy działać dość mocno na autopilocie. Tak zaprogramowała nas natura i dzięki temu też, my – ludzie – przetrwaliśmy setki tysiące lat na ziemi.

    Jednak ten niepokój… ten, który w środowy poranek postanowił napaść mnie, zanim jeszcze zdążyłem podnieść się z łóżka.
    Co się stało? Czemu właściwie go odczuwam?

    Ostatnie kilka lat nauczyło mnie, że gdy odczuwam w moim ciele coś nowego, to jest to jakiś znak, sygnał, ostrzeżenie. Moje ciało chce mi coś powiedzieć. Jeżeli boli mnie głowa – pierwsze, co robię, sięgam po wodę, ponieważ w ponad połowie przypadków, związane jest to z faktem, że za mało danego dnia piłem. Proste. Jeżeli boli mnie kolano, mój organizm zazwyczaj mi mówi, że przesadziłem treningiem i dzisiaj należy je oszczędzać, być może odpuścić ćwiczenia. Jeżeli boli mnie brzuch, no cóż, pewnie sam jestem sobie winien, wręcz zasłużyłem – było coś niezbyt dobrego do jedzenia. Każde „coś” jest sygnałem. Bardzo, bardzo cennym sygnałem. Ostatnią rzeczą, jaką w takich przypadkach robię, jest czynność, którą większość robi już na samym początku – wzięcie leku przeciwbólowego. Przecież ma nie boleć. Ból jest zły, zbędny. Szczerze mówiąc, nie za bardzo rozumiem takie podejście. Jeżeli coś nas boli, to chyba dobrze, prawda? To jak wysyłany z naszego organizmu SMS o treści: jest problem, zajmij się nim! Jak czerwona kontrolka w samochodzie, informująca nas, że brakuje oleju lub czegoś innego. Tam nie zignorujesz takiego ostrzeżenia. A gdy podobna informacja pojawia się w naszym ciele, najczęściej włączamy tryb „nie przeszkadzaj” i myślimy, że samo JAKOŚ przejdzie.
    A „samo” niezbyt często przechodzi.

    A więc ponownie: niepokój. Skąd się wziął i co oznacza? Jasne, mógłbym wziąć tabletkę, a więc szybkie śniadanie, jakiś podcast, wpaść w wir dnia i przeczekać ten stan, zagłuszyć go codziennością. Być może do wieczora wszystko by minęło. Ale nie. Przecież nie chcę tak zrobić. Jest jakiś powód. To również jest sygnał.

    Biorę iPada. Otwieram Reflect Notes – to aplikacja, z której korzystam, gdy notuję. A piszę w niej o wszystkim: o tym, co w pracy, o tym, co lubię, co mam kupić, co powinienem zrobić, o tym, co na blogu, o mnie, o Tobie, o dzieciach. Pisałem, gdy przechodziłem przez najtrudniejsze chwile w moim życiu, ale i gdy zdarzyło się coś, co mnie ucieszyło. Ta aplikacja jest moim dziennikiem, kalendarzem i listą zadań. Uwielbiam ją pod każdym względem. Znalazłem nawet fajny zapis w dzienniku na jej temat:

    Lubię pisać. Sam fakt, że piszę – jest fajny. Często otwieram reflect notes, aby móc chociaż popatrzeć na miejsce do pisania. Tak z nadzieją, że coś mi wpadnie do głowy i coś napiszę. Zawsze wpada.

    Otwieram więc Reflect Notes, bo przejrzeć moje wczorajsze wpisy w dzienniku, tam pewnie będzie odpowiedź na pytanie o mój niepokój, a jak nie gotowe rozwiązanie, to przynajmniej cenne wskazówki. Patrzę więc i… nic.
    Nic tam nie ma.
    Pod wczorajszą datą nie ma żadnego wpisu w dzienniku.
    Przedwczoraj również.
    Widzę za to sporo zapisków związanych z pracą, całkiem sporo zadań – i to takich nieodhaczonych jako „wykonane”.

    Nie miałem czasu pisać. Przez dwa ostatnie dni. Czy to może być odpowiedź? Owszem. Brak wpisów w dzienniku to wskazówka, że dużo się dzieje w ostatnich dniach i przestaję nad tym panować. Odpuściłem dziennik, planowanie dnia, momenty ciszy, skupienie, nie skorzystałem ani razu z medytacji. Cegiełka po cegiełce zbudowałem w moim ciele właśnie to uczucie: niepokój. Po głębszej analizie doszedłem, że bezpośrednią przyczyną mojego stanu był fakt, że tego dnia miałem zaplanowane dwa, wymagające większych nakładów energii, spotkania. I mój organizm podpowiadał mi, że towarzyszy temu całkiem spora dawka emocji, którymi należy się zająć. Nie zamieść pod dywan, przeczekać, ale naprawdę się zająć. I mam do tego narzędzia. Dokładnie te, o których już napisałem: dziennik, zaplanowanie dnia, medytacja. Zresztą, one potrafią się bardzo ładnie ze sobą przenikać i łączyć. Wystarczyło kilkanaście minut, by odzyskać utraconą kontrolę, by pozbyć się niepokoju.
    Wszystko zaczyna się od dziennika.

    Jakie Ty masz sposoby na poradzenie sobie z podobnymi sytuacjami? Być może również korzystasz wtedy z dziennika?

  • 🐽 PiG Podcast #62: Planowanie 2024 roku

    W najnowszym docinku 🐽 PiG Podcastu dzielimy się z Piotrkiem naszymi sposobami planowania, refleksjami z minionego roku oraz emocjonującymi projektami na przyszłość. Usłyszycie także o nadchodzących zmianach w formacie 🐽 PiG Podcastu. Nie zabraknie również refleksji na temat ważnych życiowych decyzji prowadzących do nowych wyzwań. Gotowi na dawkę produktywnej inspiracji? Zapraszamy do wysłuchania odcinka 062 – Planowanie 2024 roku.

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu

  • you can dance?

    Centra handlowe w Warszawie to moje ulubione miejsca do pisania, pracy, czytania. Lubię gwar, jaki tu panuje – pod warunkiem tylko, że znajdę sobie spokojne miejsce, z którego mogę ten gwar jedynie obserwować, bez bycia jego uczestnikiem. Pisałem do Ciebie niedawno o trampolinie w Galerii Młociny, dzisiaj piszę z Blue City – innego, warszawskiego miejsca zakupowego. Tak się złożyło, że właśnie dziś, odbywa się tu specjalne wydarzenie, na które trafiłem całkiem przypadkowo, a które tak bardzo pasuje do tematu mojego listu. Okazało się, że chcąc wybrać się na spokojną kawę, trafiłem na sam finał Egurrola Cup – konkursu tanecznego dla dzieciaków.

    Znalazłem tu sobie takie fajne miejsce na pisanie – z jednej strony mogę skupić się, spokojnie pisać, jednak jednocześnie od czasu do czasu zerkam na szaleństwa, jakie odbywają się na scenie. I muszę przyznać, że z każdą kolejną minutą, z każdym kolejnym występem, coraz bardziej żałuję, że siedzę tu z kawą, a nie ruszam się z tymi dzieciakami w rytm lecącej muzyki.

    Kilka miesięcy temu rozpocząłem lekcje tańca i dzisiaj przyszedł ten dzień, kiedy postanowiłem Ci trochę o tym opowiedzieć. Co Ty na to? Nie będzie to jednak list opowiadający o tym, jak fajnym zajęciem jest taniec – jest to oczywiście bardzo subiektywne i nie śmiałbym nawet nikogo próbować nim zarażać. Zamiast tego, chciałbym Ci poopowiadać o tym, w jaki sposób radziłem sobie z tą – niezbyt łatwą dla mnie – pasją, za którą z miliona różnych powodów… nie powinienem się zabierać.

    Na początek więc może trochę tła, z którego – jeżeli czytasz mnie nie od dzisiaj – większość możesz już znać. Mam 40 lat. Przez spory kawałek życia „prowadziłem się”… raczej mało sportowo i chyba niezbyt zdrowo. Siedząca praca przy komputerze, restauracyjno-fastfoodowa dieta, papierosy, godziny spędzane codziennie w samochodzie, jakieś przyjęcia, imprezy. Może nie było aż tak źle, patrząc na to z perspektywy całego naszego społeczeństwa, jest to raczej typowy styl życia, jednak z perspektywy mojego dzisiejszego dnia i moich dzisiejszych standardów – widzę, jak spory był to błąd. Przyszedł na szczęście moment, w którym postanowiłem to wszystko pozmieniać. Naprawić. Proces ten trwa już kilka lat i daleko mi jeszcze do tego, by być w pełni zadowolonym z efektów, z mojego ciała, ale i tak jest o niebo (O NIEBO!) lepiej, niż w momencie startu. Nie raz opowiadałem Ci o różnych sportach, za jakie się zabierałem – i na ogół były to względnie proste, raczej łatwe do nauczenia, przystępne – dla osoby takiej jak ja – aktywności. Rolki, łyżwy, bieganie, rower, pływanie, ping-pong – spokojnie można zacząć uprawiać te sporty, właściwie z dnia na dzień, niezależnie od Twojej wagi, poziomu wysportowania, rozciągnięcia, czy wytrzymałości. Choć pewnie istotne jest tutaj dodanie ważnego założenia: są to względnie przystępne aktywności, w zakresach i na poziomie, w jakich mnie one interesowały. Z tańcem było trochę inaczej. A przynajmniej z rodzajami tańca, za jakie się zabrałem, a co za tym idzie – również celami, jakie sobie wyznaczyłem.

    Moje taneczne początki były dość nieśmiałe. Mając do dyspozycji internet, a w nim YouTube’a, zacząłem wyszukiwać sobie proste lekcje dla początkujących. Ot tak, by sprawdzić, czy tego tak naprawdę szukam, może by trochę przygotować się na to, co – już chyba wtedy wiedziałem – nadejdzie. Szybko zgromadziłem dość potężną bazę filmów z lekcjami idealnymi dla mnie. Każdego ranka brałem się za coś nowego, nieporadnie próbując nadążyć za ruchami pokazywanymi na ekranie. Choć już wtedy nie było łatwo, a moja świadomość tego, co robię (albo raczej próbuję robić) była bardzo mała, to cieszył mnie każdy moment, w którym mogłem poruszać się przy dźwiękach muzyki. Nie potrzebowałem wiele czasu, by dojść do decyzji: jestem gotowy, by iść na prawdziwe zajęcia stacjonarne!

    Oczywiście, mógłbym zapisać się na lekcje tańca towarzyskiego, najlepiej takie dla seniorów, spokojnie uczyć się prostych, niewymagających ogromnego przygotowania, rozciągnięcia czy wytrenowania kroków, jest mnóstwo „bezpiecznych” (fizycznie oraz EMOCJONALNIE) rodzajów lekcji, na które mogłem się zapisać. Ja jednak wiedziałem, że totalnie nie o to mi chodzi. Ukształtowany i zainspirowany programami typu „You Can Dance”, „Taniec z Gwiazdami”, filmami „Dirty dancing”, „Step Up”, czy nawet uwielbianymi przez moje dzieci serialami „Soy Luna” i „Go! Żyj po swojemu” (swoją drogą uwielbiam ten ostatni tytuł! Właśnie za tytuł 🙂) – pragnąłem uczyć się tańca nowoczesnego. Jej, cóż za marzenie! Zacząłem więc poszukiwania odpowiedniej szkoły tańca. I tu – nie wiem, czy będzie to dla Ciebie zaskoczeniem – niespodzianka: jest ich mnóstwo! Tylko właściwie wszystkie dla dzieciaków. Ech…

    Przeciwności losu są jednak dla mnie bardzo dobrym czynnikiem motywującym, więc nie ustałem w poszukiwaniach mojego nowego, ulubionego miejsca. I w końcu udało mi się takie znaleźć. Los sprawił, że znalazłem szkołę tańca, która wystartowała raptem dwa miesiące wcześniej, a oznaczało to, że jeszcze nie zdążyła ukierunkować się wyłącznie na dzieci 🙂.

    Pierwsze, regularne zajęcia, na jakie się zapisałem (ku mojemu własnemu przerażeniu) były zajęciami z modern jazzu. Być może niewiele mówi Ci ta nazwa, więc podrzucam szybko krótką jego charakterystykę:

    Modern jazz łączy w sobie techniki tańca klasycznego, opartego na balecie (!) z zasadami modern i jazzową izolacją. Modern to taniec ruchu. Silne i gwałtowne zmiany są znacząco usprawnione poprzez dobrą technikę baletową w tle. Modern jazz opiera się również na możliwościach ciała i wykonywaniu bardzo naturalnych ruchów. Tancerz w modern jazzie może wyrazić się na wiele sposobów. Korzysta z różnorodnych środków, przez które może pokazać swoją osobowość oraz prawdziwą naturę. Przykład tańca w stylu modern jazz możesz zobaczyć tutaj.

    Drugi styl, po który sięgnąłem (równolegle do tego pierwszego), nazywa się contemporary. Jest to pewnego rodzaju mieszanka jazzu, modern jazzu i tańca współczesnego ze sporą liczbą obrotów, swobodnych przejść w podłodze, po różnego rodzaju inne akrobacje. Przykład tańca w stylu contemporary możesz podejrzeć tutaj.

    Nie poprzestałem jednak na tych dwóch tylko stylach, chciałem dalej eksplorować taniec, poznając inne nowsze techniki, jak również różne podejścia i sposoby nauczania instruktorów. Poszukując swojej drogi, spróbowałem więc również zajęć z hip-hopu, waackingu, czy stylu house. Wymieniam to wszystko, aby pokazać Ci z jednej strony, jak bardzo zaangażowałem się w nową pasję, ale i jak długą, trudną i wymagającą drogę sobie wybrałem. Na większość zajęć, na które uczęszczałem i uczęszczam, przychodzą osoby o połowę ode mnie młodsze i są to praktycznie wyłącznie dziewczyny. A te dwa czynniki wcale nie pomagają, nie dodają skrzydeł i pewności siebie – rzeczy, których tak bardzo potrzebowałem, aby pojawiać się na każdych kolejnych zajęciach.

    Droga była trudna, nawet bardzo – chyba głównie pod względem emocjonalnym. Przejmowałem się wszystkim, czym tylko mogłem: osobami, które razem ze mną chodziły na zajęcia, tym, jak słabo mi na początku szło, opiniami ludzi, instruktorów, nawet moimi własnymi. Niewiarygodnym wsparciem okazały się za to osoby wokół mnie, znajomi, przyjaciele, którzy potrafili powiedzieć kilka prostych słów:

    nie przejmuj się niczym, rób co lubisz.

    Kilka razy usłyszałem to zdanie i z pewnością był to ważny głos wsparcia, szczególnie na początku mojej drogi.

    Drugim i chyba najważniejszym sprzymierzeńcem w drodze do realizacji mojej pasji, był (i nadal jest) mój dziennik – miejsce, w którym mogłem przeżywać każde kolejne zajęcia, w którym mogłem analizować postępy, zmagać się z problemami, opisywać i wylewać emocje, był moim przyjacielem, krytykiem, terapeutą. Dziennik jest narzędziem, które pomogło mi poradzić sobie właśnie z emocjami związanymi z moją nową, trudną pasją. Narzędziem, które pomogło mi zrozumieć co, i dlaczego, właściwie czuję, oraz jak sobie z tym poradzić. Jestem absolutnie przekonany, że przerwałbym tę podróż już dawno temu, gdyby nie pomoc, jaką znalazłem w samym sobie – właśnie za sprawą dziennika.

    I w tym miejscu, mój 🐦 wróbelku, kończy się nasza dzisiejsza podróż. Ten list, o pasji do tańca, jest jednocześnie zaproszeniem do wsparcia mojego bloga i zostania „🪽 niebieskim ptakiem” albo „🪶 papierowym ptakiem”. Na osoby, które wspierają mnie w ramach tych dwóch planów, mogą iść ze mną dalej, przez kolejny, długi wpis zajrzeć do mojego dziennika – który już na nie czeka w skrzynce mailowej i na blogu – i przejrzeć najbardziej prywatne wpisy dotyczące mojej pasji do tańca i tego, jak sobie z nią radziłem, właśnie z pomocą dziennika. To co? Czytasz dalej? Klikaj i czytaj 🙂

    A tymczasem, do zobaczenia za tydzień i fajnego dnia!