Tag: harry potter

  • fajnie być wyjątkowym, czyli jak być całkiem zwyczajnym

    Zdarzyło Ci się rozmarzyć kiedyś o tym, że jesteś kimś wyjątkowym, że masz niezwykłą moc, że los wyznaczył Ci jakąś wielką misję, którą musisz spełnić dla dobra świata? Czy takie fantazje pojawiły się w Twojej głowie po lekturze jakiejś książki lub seansie filmowym? Nie jesteś w tym sama, sam. Wszyscy uwielbiamy utożsamiać się z bohaterami ulubionych powieści, czy filmów, a motyw wybrańca jest bardzo częsty w filmach i literaturze, szczególnie w gatunkach science fiction i fantasy.

    Kochamy bohaterów, którzy ratują świat, pokonują zło i stają się (przy okazji i całkiem przypadkowo) sławni. Takich, którzy stoją trochę ponad całym szarym światem. Dlatego postacie, takie jak Neo (Matrix), Harry Potter, Frodo Baggins (Hobbit), Luke Skywalker (Gwiezdne Wojny), czy John Connor (Terminator) – biją rekordy popularności w księgarniach i kinach. Utożsamiamy się z takim wybrańcem, wyciągnięty z tłumu bohaterem, który, często obdarzony niezwykłymi zdolnościami, skromny, cichy, niewychylający się, ma nagle zrobić coś całkiem niezwykłego – uratować caluteńki świat. Takie postacie towarzyszą nam już od najmłodszych lat, kolorowa Pszczółka Maja, przezabawny Shrek, czy waleczny Simba (Król Lew), a nawet grubiutki i wiecznie głodny Kubuś Puchatek – wszystkich tych bohaterów kochamy za ich niezwykłość, wyjątkowość. Zresztą rolę wybrańca otrzymujemy już często w chwili narodzin, a tytuł nadają nam rodzice, którzy przez kolejne kilka, kilkanaście, może i więcej, lat naszego życia, będą – słowami i działaniami – przypominać nam o tym, że jesteśmy wyjątkowi. Rodzice wbijają w nas potrzebę bycia wyjątkowym. Potrzebę, która czasem potrafi powodować problemy w naszym dorosłym życiu.

    Jednak czy bycie wyjątkowym jest naprawdę takie fajne?
    Czy nie wiąże się z tym również wiele problemów, cierpień i odpowiedzialności?
    Czy nie lepiej być tym zwykłym, który żyje spokojnie i szczęśliwie, nie próbując się wyróżniać, szukając sławy i blasku?
    Czy nie lepiej robić swoje i w ten sposób czuć spełnienie, zamiast ciągle gonić za czymś niewyobrażalnym, co nie zawsze jest dla nas dobre?

    Bycie wyjątkowym może być kuszące, lecz bywa niebezpieczne. Nie zawsze wiemy, co się za tym kryje i jakie będą konsekwencje tych dążeń, jakie skutki będą miały takie pragnienia. Niektórzy wybrańcy kończą przecież tragicznie, inni cierpią, popadają w traumę lub depresję. Jeszcze inni są samotni lub nieszczęśliwi. Bycie wyjątkowym nie gwarantuje nam szczęścia. A przecież to właśnie w poszukiwaniu szczęścia sięgamy po wyjątkowość.

    Z drugiej strony, bycie zwykłym nie oznacza bycia nudnym lub bezwartościowym. Każdy z nas ma coś do zaoferowania światu i ma w nim swoje miejsce i cel. Nie musimy być superbohaterami, żeby być dobrymi ludźmi. Nie musimy ratować świata, żeby mieć sensowne życie. Nie musimy być sławni, żeby być kochanymi. Bycie zwykłym to również bycie wyjątkowym na swój sposób. Więc i bycie wyjątkowym to całkiem zwykła rzecz.

    Przypomniał mi się ostatnio jeszcze jeden film, taki, który również wywarł na mnie dość mocne wrażenie w momencie, gdy lata temu pierwszy raz go oglądałem – American Pie. Jest to film o wyjątkowych, młodych ludziach, którzy – w dość zabawny sposób – kończąc szkołę, postanawiają rozpocząć swoje życie seksualne. I chcą to zrobić w… bardzo wyjątkowy sposób. Wspominam o tym filmie ze względu na postać Pana Levenstein’a, ojca Jima, jednego z głównych bohaterów filmu. Choć Pan Levenstein jest postacią poboczną, to należy do najbardziej jaskrawych elementów filmu. Często tak bywa, że drugoplanowe postacie stają się jednymi z największych gwiazd danej produkcji i myślę, że tak właśnie jest z tą postacią.

    Pan Levenstein jest czułym, troskliwym i często… dość niezręcznym rodzicem, który stara się pomóc swojemu synowi w sprawach miłosnych i seksualnych. Udziela mu rad, które wydają się tak samo mocno oczywiste, co i pozornie nieprzydatne. Pełni on jednak rolę strażnika normalności i zwykłości Jima, pokazuje mu, że w swojej wyjątkowości jest on całkowicie normalny, że nie jest jedynym, który ma problemy z nawiązywaniem relacji z płcią przeciwną, i że nie musi się wstydzić swoich pragnień i potrzeb. Pan Levenstein wypowiada w filmie słowa, które dość mocno utkwiły mi w pamięci:

    It’s a perfectly normal thing (…)

    Jedno proste zdanie, które tak wiele wyjaśnia. Przypomina o tym, że nasze zwariowane działania, jak i samo pragnienie bycia wyjątkowym… jest całkiem zwyczajne. I nie musimy z nich ani rezygnować, ani się nimi przejmować.

  • wszystko jest *jakieś*

    Lubię nadawać imiona rzeczom, które mnie otaczają, dzięki temu, rzeczy te nabierają większego sensu, znaczenia, stają się prawdziwe, prawdziwie moje, zyskują osobowość, stają się jakieś. Jest to mój ulubiony rodzaj personalizacji, a przy okazji sposób na lekkie rozweselenie codzienności.

    Jeżeli choć trochę lubisz i znasz „Przyjaciół”, to być może pamiętasz odcinek, w którym Rachel odkrywa, że zarówno fotel Joey’a, jak i jego kanapa mają nadane swoje własne imiona (Steve the TV i Rosita) – raz obejrzane, nie da się zapomnieć. Bardzo mi się spodobała taka koncepcja i myślę, że fantazja Joey’a (tak, wiem, scenarzystów) miała na mnie całkiem spory wpływ.

    Jednak nie tylko w „Przyjaciołach” mogliśmy oglądać dziwne nazwy przeróżnych przedmiotów, podobny zabieg wiele razy zastosowała J.K. Rowling w swojej najpopularniejszej serii powieści. Choć miotły, na których latał Harry Potter nie miały konkretnych imion, to jednak latał on na Błyskawicy, a wcześniej na Nimbusie 2000, nie na zwykłej miotle. Autorka w bardzo fajny sposób nadawała nazwy przeróżnym rzeczom w świecie czarodziejów. Wszystko było tam jakieś. Tam nie jadało się zwykłych (lub niezwykłych) słodyczy, tylko Fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta, albo Super-gumę do żucia Drooblesa. Wiele rzeczy miało tam swoją wspaniałą nazwę, od przedmiotów, po zaklęcia i mikstury. Czy to właśnie dlatego tak bardzo lubię na nowo przeżywać przyrody Harry’ego i każdego wieczora wracać do jego świata? Z pewnością zabieg, który zastosowała J K Rowling, jest jednym z (wielu) powodów.

    Również firma Apple często wykorzystuje podobny „myk”, gdy prezentuje nam różne nowości w ich urządzeniach. Gdy lata temu pokazywali światu swoje nowe, lepsze wyświetlacze, nie nazwali je zwyczajnie „nowy wyświetlacz o wyższej rozdzielczości”, tylko do ich opisania użyli magicznego słowa retina (pochodzenia łacińskiego), które w momencie prezentacji, mało komu coś mówiło. Apple wymyśliło też AirDropimię to otrzymała funkcja umożliwiająca bezprzewodowe przesyłanie plików między urządzeniami. Co ciekawe, zwrot ten nawiązuje do zrzutu powietrznego, czyli dostarczania zaopatrzenia lub ludzi z samolotu. Inni nazywali to do tej pory „przesyłanie bezprzewodowe”, ale Apple z prostej funkcji postanowiło zrobić coś większego, coś, co tak bardzo stało się „ich” – a zrobili to przez zwykłe nadanie nazwy. Kolejne imię z podwórka Apple to na przykład FaceTime – a więc wideorozmowy. Apple umie w fajne nazwy i sprawia dzięki temu, że proste, małe rzeczy, również stają się jakieś. Jeżeli się rozejrzysz, to wokół siebie znajdziesz o wiele więcej podobnych przykładów: IKEA, która tak dziwnie i śmiesznie nazywa swoje produkty: BILLY (regał), POÄNG (fotel), KLIPPAN (sofa), FRAKTA (torba), GRÖNLID (narożnik), LACK (stolik), Starbucks, który postanowił ponazywać wielkości podawanych kaw: Tall (mały), Grande (średni), Venti (duży) – czyż nie jest to piękne?!

    I ja uwielbiam nadawać imiona, sprawiać, że coś nie jest duże, tylko venti, że książki stoją na Billym, a nie na regale, nawet jeżeli nadane nazwy mają znaczenie tylko dla mnie.

    Zaczynając chyba od tych najbardziej oczywistych przykładów: moje zwierzaki – a jakże by inaczej – mają swoje imiona. Chomik – Stefan i dwie małe papugi – Lucy i Hugo. Choć żadne z nich nie reaguje na swoje imię, to nadanie im ich sprawiło, że przywiązałem się do nich. Spowodowało, że stały się, znaczącym elementem mojej codzienności. Z tego samego powodu, każda roślinka w moim domu ma rownież swoje imię – Grażyna, Kunegunda, Henryk i wiele innych zabawnych imion – a każde starannie dobrane. I tak: mówię do nich po imieniu! 😉

    Jednak nie tylko żyjątka w moim domu są jakieś. Mój telefon ma nie tylko swoją unikalną tapetę, również zmieniłem mu jego standardową. Zamiast zwykłego „iPhone (Grzegorz)”, nazywa się… „📱 fajnyfon”, podobnie komputer, tablet, czy nawet zegarek, każde ma w nazwie coś „fajnego”.

    Gdy idę na zajęcia z tańca, zawsze wybieram szafkę nr 13. Choć nie nadałem jej żadnej nazwy, to zawsze wybieram jedną i tę samą – w ten sposób numer 13, dość przypadkowo, stał się mi bardziej bliski, stał się moją nazwą, a szafka zaczęła być jakaś. Taki rodzaj drobnej więzi sprawił, że czuję się trochę bardziej swobodnie w tym miejscu, zadomowiłem się tam.

    Cały mój system produktywności – a więc miejsce, gdzie trzymam notatki i zadania – wymaga raczej suchego, żołnierskiego podejścia. Gdybym nadawał notatkom wymyśle, kreatywne nazwy, ciężko byłoby mi tam cokolwiek znaleźć – ponieważ notatek mam prawie 2000. Jednak nawet tu znalazło się miejsce dla kilku, choć odrobinę kreatywnych nazw, jak chociaż „🛍️ lista trzydziestodniowa” – z rzeczami, które chcę (albo raczej, których nie chcę) kupić, czy „🛋️ Sofa” – notatka, spis seriali i programów, które lubię oglądać sam lub z moimi dzieciakami.

    Zdarza mi się też nazywać ulubione potrawy. W moim menu widnieje – sławna już wśród moich znajomych – Kanapka Stefana (którą poza tym samym imieniem, totalnie nic nie łączy z chomikiem!), czy zupa Grażyny. Takie drobne nazwy sprawiają, że jest… miło, fajnie, jakoś.

    Również samochody, którymi jeździłem, otrzymywały swoje własne, często dość zabawne imiona, był Czarny Baran (tak, naprawdę kiedyś tak nazywałem jeden z moich samochodów), Furtka (Ford Ka – dość oczywiste, nie?), Kurczak (pomarańczowy Fiacik) czy… Złota Strzała.

    Jednak nie tylko rzeczy otrzymują u mnie swoje nazwy. Każdego roku, w grudniu, nadaję nazwę dla mojego kolejnego roku. Nazywam to tematem roku, ale w gruncie rzeczy to kolejna przyjemna nazwa, która sprawia, że nadchodzący okres będzie jakiś. 2023 jest dla mnie rokiem partnerstwa serca i rozumu i zawsze dużą wagę przywiązuję do nadania właściwej nazwy kolejnym dwunastu miesiącom.

    Wiem, że nie jestem osamotniony w pragnieniu sprawienia, aby wszytko było jakieś, dlatego praktycznie każdy dzień ma swoje (większe, lub mniejsze święto) – a ja bardzo lubię sprawdzać, jakie przypada na dzisiaj. Lubimy nadawać znaczenie, lubimy szukać głębszego sensu, nazywać, świętować. Dlatego 10 listopada to dzień jeża, 14 stycznia to dzień ukrytej miłości, 15 czerwca to dzień wiatru, a 5 lipca wymyśliliśmy sobie dzień… łapania za biust. Wie o tym również firma produkująca małe, chodzące same po domu, odkurzacze iRobot Roomba, które to przy pierwszym połączeniu z aplikacją, muszą mieć nadane imię. Wiedzą również Koleje Mazowieckie, które pociąg jadący z Warszawy nad morze w okresie letnim nazwały „Słonecznym”. Po hot-dogi chodzimy do Żabki, nie do sklepu nr 13, a paliwo tankujemy na Orlenie, a nie stacji z innym identyfikatorem.

    Nazwy towarzyszą nam na każdym kroku i lubimy je. Warto więc korzystać z takiego ubarwiania rzeczywistości i nazwać jakoś swoją czas przerwy na kawę lub ten, który poświęcamy na sprzątanie w domu, lub… ulubione kapcie.

    A co u Ciebie jest jakieś?

  • czytaj Piotrek!

    🙋
    Jaką książkę mógłbyś czytać na okrągło?
    #fajnepytania #dzienniki

    Jest taka jedna, jedyna książka, a właściwie cała seria książek, którą nie tylko MÓGŁBYM czytać na okrągło, ale tak właśnie robię. I to od kilku lat. Choć technicznie rzecz biorąc, to czyta mi ją Piotr Fronczewski. Chodzi oczywiście o audiobooka, a tytułem, na punkcie którego mam takiego bzika, jest „Harry Potter”.

    Pisałem ostatnio o Harrym przy okazji pytania o postać z filmu lub książki, którą mógłbym być. Pamiętasz „Dobranockę” z dzieciństwa? Dziś idea tej wieczornej bajeczki nie ma szansy na sukces, ponieważ dzieciaki mają dostęp do bajek właściwie 24 godziny na dobę. Netflix, Disney Plus, czy HBO nigdy nie przestają działać. Dzieci nie mają więc żadnego powodu, aby czekać cały dzień na tę jedną, jedyną bajkę na dobranoc. Ja jednak pamiętam doskonale czasy, w których nie było w ciągu dnia tak łatwego dostępu do bajek. Nie mieliśmy w domu kablówki ani satelity, więc jak miałem ochotę pooglądać bajeczkę, ratowała mnie kaseta wideo albo oczekiwanie na wieczorną bajkę na dobranoc. Wtedy nie lubiłem tego oczekiwania, jednak dziś sam funduję sobie każdego dnia taki odliczający do wieczora zegar.

    A czekam właśnie na Harry’ego. Codziennie, przed samym zaśnięciem, funduję sobie 30-minutową dawkę magicznych przygód dzieci–czarodziejów. I, choć po tych kilku latach słuchania jednego i tego samego, znam już tę opowieść na pamięć, to każdego dnia czekam z podekscytowaniem na wieczór, aż po raz kolejny będę mógł przenieść się do szkoły czarodziejstwa w Hogwarcie, by przeżyć kolejną, wspaniałą przygodę.

    Dodatkowym atutem jest Piotr Fronczewski, który wprost w genialny sposób czyta tę historię i sprawia, że ten prosty audiobook wydaje się wielką superprodukcją. Niewiarygodne przeżycie.

    A Ty? Słuchałaś, słuchałeś już Harry’ego Pottera? ☺️

  • Harry Potter i przyjaciele

    🙋
    Gdybyś mógł być postacią z książki lub filmu, kim byś był? Dlaczego?
    #fajnepytania #dzienniki

    Jej, w pierwszej chwili, gdy zobaczyłem to pytanie, pomyślałem: Harry Potter! Tak, to musi być on! Kim innym miałbym być, jeżeli nie tym małym, przeżywającym mnóstwo przygód chłopaczkiem z zaczarowanego świata? Od kilku lat, każdego wieczoru karmię się kolejnym rozdziałem tej wspaniałej książki, to taka moja codzienna, wieczorna lektura utrzymująca mnie w krainie marzeń.

    Jednak po chwili, przeglądam w głowie kolejne postacie i mój wybór przestaje być już tak oczywisty. Znajduję bohaterów filmów, seriali i… reality show, dostrzegam nawet osoby, które już znam. Te z krwi i kości, które chodzą, wygrywają i inspirują. 

    I okazuje się, że wcale nie muszę szukać spełnienia marzeń w książkach, filmach, czy serialach. Odnajduję je w realnych postaciach, nie tych wymyślonych, narysowanych, pokolorowanych. Mało tego, okazuje się, że coraz częściej otaczam się właśnie takimi ludźmi, dążę bo na nie patrzeć jak najwięcej. A gdy spojrzę na drogę, którą sam podążam, okazuje się, że i ja już jestem na ścieżce do spełnienia marzeń. Mojej własnej.

    🫵
    Pamiętaj, #fajnepytania są dla Ciebie! Są tu po to, aby pomóc Ci nauczyć się jak pracować z Twoim własnym dziennikiem.
    A i ja jestem bardzo ciekawy Twojej odpowiedzi na dzisiejsze pytanie. Możesz podzielić się nią w komentarzu.
  • 🐽 PiG Podcast #8: Nasze smartfony

    Smartfon, według wielu badań jedno z naszych najbardziej intymnych i skrywanych przed innymi miejsc. Wielu ludzi niechętnie dzieli się zawartością ekranu swojego smartfona i niezbyt otwarcie mówi o aplikacjach, jakich używa na co dzień. A my idziemy w tym odcinku na przekór temu wszystkiemu i dzielimy się tym, co mamy na telefonach. Opowiadamy o naszych telefonach, o ulubionych aplikacjach i różnych doświadczeniach z nimi. Mówimy też, do czego najczęściej wykorzystujemy nasze telefony.

    Do tego po raz kolejny, wychodzi na światło dzienne coś, co nas najbardziej różni, czyli podejście do technologii.

    mój ekran w smartfonie
    ekran Piotrka

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu