Nie wiem o czym pisać

Nie sugeruj się za bardzo tytułem dzisiejszego listu. Doskonale wiem, o czym chcę Ci dzisiaj napisać. A zdanie, które widnieje w nagłówku mojej wiadomości, to ćwiczenie – i do niego będę dzisiaj zmierzał.

Stoicyzm fascynuje mnie od dawna. Pierwszy raz usłyszałem o nim kilka lat temu, podczas jednego z webinarów Andrzeja Tucholskiego. Pamiętam, jak głupio się poczułem w tamtym momencie, ponieważ Andrzej opowiadał o nim jak o jednej z najbardziej oczywistych rzeczy na świecie, a ja… nie do końca wiedziałem, o co w nim chodzi. Pośpiesznie rzuciłem się wtedy na mojego iPhone’a, aby sprawdzić co, to znajomo-, ale mimo wszystko dziwnie-brzmiące słowo, dokładnie oznacza. Zbyt wiele w tamtym momencie się nie dowiedziałem. Wikipedia krzyczała coś o filozofach sprzed dwóch tysięcy lat – przysypiałem z nudów czytając każde kolejne zdanie. Nie mogę powiedzieć, że zakochałem się w stoicyzmie wraz z pierwszą chwilą, w której o nim usłyszałem. Zdecydowanie nie. Odłożyłem ten temat na wysoką półkę.

Z czasem zacząłem słuchać podcastów Radka Budnickiego, który co kilka odcinków przebąkiwał coś o Marku Aureliuszu, Seneca, Epiktecie i innych starożytnych mądralach. Radka tak dobrze mi się słucha, a do tego w każdym odcinku przekazuje on potężną dawkę dobrze oprawionej wiedzy – więc powoli nasiąkałem tym, co miał mi do powiedzenia. Nasiąkałem stoicyzmem, którego Radek sam się uczył. I którym zarażał słuchaczy w każdej kolejnej audycji.

Dwa lata temu, namówiony, już sam nie pamiętam przez kogo, sięgnąłem po moją pierwszą książkę o stoicyzmie. Książkę, która bezpowrotnie odmieniła moje życie: „Stoicyzm na każdy dzień roku: 366 medytacji na temat mądrości i sztuki życia”. Jest to, napisany przez Stephena Hanselmana i Ryana Holidaya, podręcznik, w którym zdanie po zdaniu przetłumaczono na język dzisiejszy to, co 2000 lat temu głosili pierwsi stoicy. Nie jestem tu chyba w stanie opisać, jak bardzo ta książka pomogła mi w ostatnich latach, ile się z niej nauczyłem, ile zrozumiałem. Stoicyzm stał się z czasem dla mnie podręcznikiem fajnego życia, sposobem na wszystko.

Będzie z pewnością jeszcze nie raz chwila, abym opowiedział Ci więcej o stoicyzmie – dziś jednak pędzę dalej, aby dobiec w końcu do wytłumaczenia tytułu dzisiejszego listu.

Od momentu, w którym poważniej zainteresowałem się stoicyzmem, wszystko, co zawierało w sobie nazwę tego nurtu, przyciągało moją uwagę. To chyba zrozumiałe. Oczywiście nie byłbym też sobą, gdybym nie wpisał słowa „stoicyzm” w wyszukiwarce aplikacji w moim iPhonie. Chyba znasz mnie już na tyle, że się temu nie dziwisz, prawda? Wyników takiego wyszukiwania było całkiem sporo. Ludzie próbują zarobić na wszystkim, na czym tylko zarobić się da, więc wykorzystują i ten coraz popularniejszy obecnie temat. Większość aplikacji nie przyciągnęła jednak mojej uwagi – takie tam proste zbieraniny cytatów lub sprytnie zredagowane opisy aplikacji wspomagających medytację. Poza jedną – inną niż wszystkie. Miała czarno-białą, prostą ikonę, zachęcającą i intrygującą nazwę „stoic.” (dokładnie tak pisane – małą literą i z kropką na końcu). Tapnąłem (myszką na komputerze się „klika”, a na telefonie „tapie”, tak?) więc w nią szybko, jakbym się przestraszył, że może mi gdzieś zginąć, i po chwili lektury dość skromnego opisu, zainstalowałem w smartfonie. Aplikacja okazała się połączeniem dziennika, narzędzia do medytacji i zbiorem stoickiej cytatów, ale w bardzo wyjątkowej formie. Opakowana w piękny czarno-biały layout, wypełniona wspaniałymi treściami i ćwiczeniami, a w dodatku w całości po polsku!

I w ten oto sposób dochodzę do wyjaśnienia tematu mojej dzisiejszej wiadomości. „Nie wiem o czym pisać” to nazwa jednego z wielu ćwiczeń aplikacji „stoic.”, które ma pomóc w pisaniu w dzienniku w te trudniejsze dni. Zasada jest bardzo prosta: w momencie, gdy nadchodzi czas pisania, a mi nie przychodzi do głowy nic, o czym mógłbym napisać, siadam i zapisuję tytułowe zdanie:

Nie wiem o czym pisać.

Jeden raz, potem drugi, trzeci, czwarty…

Nie wiem o czym pisać.

Nie wiem o czym pisać.

Nie wiem o czym pisać.

I tak do momentu, aż pomysł sam wpadnie do głowy. U mnie zazwyczaj wystarczy kilka linijek…

Zdaję sobie sprawę, że metoda ta przypomina szkolne kary sprzed lat, ale jest zadziwiająco skuteczna. Wiele razy zdarzało się, że siadałem rano czy wieczorem do dziennika (który, nawiasem mówiąc, prowadzę ostatnio właśnie w aplikacji „stoic.”), i nie wiedziałem, co właściwie chcę napisać. Wystarczyło zaledwie kilka minut tego ćwiczenia i temat sam wypływał. Okazuje się, że wystarczy zacząć pisać, aby wprowadzić się w stan „wypluwania” z siebie myśli i… kolejne tematy same się pojawiają.

To tylko jedno z wielu ćwiczeń aplikacji „stoic.” – którą bardzo polecam Ci wypróbować. Znajdziesz ją w sklepie z aplikacjami dla iPhona oraz w tym dla urządzań z Androidem. Co ciekawe, aplikację można ustawić tak, aby zamiast cytatów stoików, pokazywała treści związane z buddyzmem albo chrześcijaństwem. Myślę, że szczególnie ta druga opcja może dla wielu okazać się kusząca.

Mam też pytanie do Ciebie: Prowadzisz dziennik? Dlaczego tak? Albo, dlaczego nie? Po prostu kliknij „odpowiedz” i do mnie napisz 🙂.

Ps. Nagraliśmy już z Piotrkiem 23 odcinki 🐽 PiG Podcastu i całkiem niedawno ukazał się odcinek, który bardzo długo będzie moim ulubionym. Rozmawiamy w nim o minimalizmie. Jeżeli choć trochę interesuje Cię ten temat, zachęcam do przesłuchania naszej rozmowy.

Gry i Twój smartfon

Gry jako sposób na pozbycie się stresu? Tak! I piszę to, pomimo faktu, że staram się omijać je szerokim łukiem. Po części dlatego, że wiem jak bardzo są skuteczne w odwracaniu uwagi od codziennych spraw. Preferuję inne formy spędzania wolnego czasu. Znalazły się jednak w mojej biblioteczce z aplikacjami pozycje, które chciałbym Wam polecić – właśnie z kategorii gry. Zabrały one kilka cennych godzin mojego życia i nie żałuję żadnej z nich!

 

Limbo

Kto lubi chodzić do kina ręka w górę. Ja uwielbiam. A pierwsza z gier, które dla Ciebie wybrałem jest jak najlepszy film w kinie.

Zazwyczaj nie szukam i nie instaluję gier na iPhonie – przeciwnie, unikam ich. Nie przeglądam zakładki „gry” w App Store, nie patrzę na nowe promocje tych pozycji, nie słucham recenzji. Totalnie nie mam więc pojęcia co skłoniło mnie do instalacji Limbo – być może ciekawa ikona, przypadkowo obejrzany film promocyjny w App Store? Faktem jest, że zainstalowałem Limbo i… zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Jej, jak ta gra jest dobrze zrobiona! Przepiękna, z doskonałym klimatem. Każdy dźwięk, obraz, postać, animacja, fabuła.. wszystko pasuje. Jak w najlepszych filmach Mela Gibsona. Gra okazała się wielkim sukcesem (na moim iPhonie) i wiele razy pozwoliła zapomnieć (się) na dłuższą chwilę o codziennych problemach.

Przygotowując się do tego wpisu, szukałem w internecie, co właściwie oznacza słowo „Limbo”. Odpowiedź znalazłem w serwisie Gry Online i nieco mnie ona zaskoczyła. Pasuje jednak jak ulał 🙂

Limbo: w teologii katolickiej otchłań, pustka, będąca częścią piekła, w której przebywają dusze osób zmarłych przed ukrzyżowaniem Jezusa i dzieci, które zmarły przed przyjęciem chrztu.

I niech zachętą do wypróbowania będzie dalsza część recenzji gry:

Uruchamiając po raz pierwszy Limbo, mniej więcej wiedziałem, czego się spodziewać, jednak nie byłem przygotowany na aż tak ciężki i brutalny klimat gry. Czarno-biała tonacja, pulsująca czerń w rogach ekranu, niczym na podniszczonej taśmie celuloidowej, rozmyte plany, czarna postać dziecka z odcinającą się od reszty ciała bielą oczu, niemal całkowity brak muzyki. Jedynie ciemny las i wydobywające się z głośników ambientowe dźwięki. Żadnego wprowadzenia, żadnego wyjaśnienia przyczyn znalezienia się w tym nieprzyjaznym i nieprzyjemnym miejscu. Po prostu jestem.

Powyższy opis bardzo dobrze oddaje klimat całej gry. A ja uzupełnię go jeszcze trailerem:

Musisz sprawdzić Limbo! I koniecznie napisz mi w komentarzach o swoich wrażeniach.

 

 

PLAYDEAD’s Inside

Nie wiem jaki mechanizm zadziałał na mnie w momencie, gdy instalowałem Limbo, ale bardzo podobna rzecz stała wiele miesięcy póżniej, gdy instalowałem Inside. Jakie było moje zdziwienie, gdy zorientowałem się (po dłuższej chwili), że mam do czynienia z grą firmy Playdead – czyli tej samej, która wcześniej zrobiła Limbo!

Na 10 trylionów gier w App Store, zainstalowałem drugą z nich.

W tym przypadku istotny był jeszcze jeden element: marzyłem, by znaleźć grę tak dobrą jak Limbo. Z podobnym klimatem, jakością wykonania, muzyką, fabułą… I w jakiś dziwny sposób udało się. Przypadek? Chyba nie. Playdead’s Inside pod wieloma względami jest podobna do Limbo. Z pewnością tak samo zachwyca, trzyma w napięciu i zaskakuje. Zadania przed jakimi staje główny bohater są ciekawe i nie zawsze oczywiste. Gra wymaga uwagi, refleksu a często i sprytu. Po skończeniu całej gry czułem jeszcze większy niedosyt niż po Limbo.

W Inside przenosimy się do świata, który przywodzi na myśl sceny opisane w „1984” lub innych dystopijnych tytułach. Widzimy więc szare, wysokie budowle, żołnierzy strzelających do bezbronnych cywilów, a także ogromne obiekty przemysłowe. Nie oznacza to jednak, że duńscy deweloperzy zrezygnowali z elementów fantastycznych. Te są obecne i świetnie wpisują się w klimat gry.

To początek recenzji Jacka Zięby z MyApple. Jeżeli polubiłeś Limbo, z pewnością tak jak ja zakochasz się w Inside.

Duńska firma Playdead już dawno dołączyła do grona tych, na których nowe produkty czekam z niecierpliwością. Na chwilę obecną, gra nie jest niestety dostępna dla smartfonów z Androidem. Jeżeli jednak jesteś posiadaczem iPhona – do dzieła!

 

 

Memorando

Kolejna pozycja na mojej liście jest totalnie inna od wcześniejszych dwóch. Nie ma fabuły, mrocznych postaci, pięknych scenerii, czy nastrojowej muzyki. Ma za to przesłanie od autorów: „Sprawny umysł zapewnia lepsze życie”.

Memorando – nie jest typową grą, ale zestawem wielu krótkich gier, które pomogą nie tylko się odprężyć, ale również poprawić funkcjonowanie Twojego mózgu. Memorando to zestaw gier do treningu umysłu. Znajdziesz tu szereg prostych (hmm… nie zawsze takich prostych) zadań, które mogą zarówno postawić Cię na nogi, jak i pozbyć się nadmiaru stresu po ciężkim dniu.

Przy pierwszym uruchomieniu, otrzymasz do wypełnienia krótki test. Ma on na celu ustalenie czego właściwie oczekujesz od aplikacji, które elementy funkcjonowania Twojego mózgu chciałbyś poprawić. Następnie aplikacja dobierze odpowiedni dla Ciebie indywidualny plan treningowy.

Gry są różne. Ale z pewnością każda z nich wymaga pewnego wysiłku umysłowego. Zaczynasz zawsze od poziomu łatwego, stopniowo przechodząc do coraz trudniejszych etapów. Dzięki temu z każdym dniem będziesz czuł wyraźny postęp. Zapamiętywanie stanie się łatwiejsze, a kojarzenie faktów szybsze.

Po wykonaniu dziennej dawki ćwiczeń, warto również wykonać, dostępne w aplikacji, ćwiczenie relaksacyjne. Dzięki temu Twój umysł odpocznie po wcześniejszych, wymagających wytężonej pracy, zadaniach.

Co jakiś czas otrzymasz możliwość wykonania tak zwanego Testu Umysłu. Dzięki niemu sprawdzisz jakie robisz postępy z aplikacją. Każdy kolejny wynik (punkty BQ) porównasz z wcześniejszym oraz poziomem przeciętnego użytkownika Memorando.

W aplikacji możesz zdefiniować swoje tygodniowe cele – liczbę dni w tygodniu, w których będziesz ćwiczyć umysł, oraz liczbę dni w których wysłuchasz relaksacyjnych sesji dźwiękowych.

Memorando oferuje bezpłatny oraz płatny dostęp. W wersji darmowej mamy do dyspozycji ograniczoną liczbę gier i funkcjonalności. Dla mnie – to w zupełności wystarcza. Jeżeli jednak uznasz, że chcesz więcej – Memorando jest bardzo przystępne cenowo w porównaniu do innych aplikacji tego typu.

Aplikacja dostępna jest w całości po Polsku, co znacznie ułatwia obsługę i rozwiązywanie dostępnych zadań.

  

 

Alto’s Adventure

Na koniec jeszcze jedna pozycja w mojej biblioteczce. Relaksująca, przepięknie wydana gra studia Snowman o przygodach pasterza-snowboardzisty – Alto’s Adventures.

Głównym jej atutem jest wspaniała oprawa graficzna i dźwiękowa. Gra sama w sobie nie jest ani bardzo wciągająca, ani angażująca (już słyszę sprzeciw wielu z Was), jednak efekty dźwiękowe i wizualne sprawiają, że często uruchamiam ją i odkładam telefon na bok – tylko po to, aby usłyszeć w słuchawkach przepiękną muzykę i odgłosy padającego deszczu czy śpiewu ptaków. Pod tym kątem Alto’s Adventures to prawdziwe arcydzieło. Gdy dołożę do tego cudowną grafikę – audiowizualna perełka.

Gra ma bardzo proste zasady. Alto jest pasterzem, który na desce snowboardowej podąża przez góry w poszukiwaniu swoich lam. Musi jedynie przeskakiwać napotkane po drodze przeszkody. To tyle jeżeli chodzi o fabułę 🙂

Mamy do dyspozycji dwa tryby: normalny i ZEN. Pierwszy z nich polega na pokonaniu jak najdłuższej trasy, osiąganiu kolejnych poziomów poprzez wykonywanie zadań i zebraniu określonej liczby lam. Gdy Alto się przewróci – gra się kończy. I gdyby twórcy udostępnili tylko ten jeden tryb – Alto’s Adventures z pewnością zniknęła by z mojego iPhona już po pierwszych pięciu minutach od uruchomienia. Na szczęście dostępny jest również wariant ZEN, czyli trym relaksacyjny. Nie ma tu ani poziomów, ani zadań, a Alto po przewróceniu się, wstaje i jedzie dalej. Wyłączony został element rywalizacji – pozostała niekończąca się przyjemność, przepiękna muzyka i nastrojowe krajobrazy.

Do obsługi gry wystarczy jeden palec – poprzez dotknięcie ekranu sprawiamy, że Alto podskakuje i pokonuje w ten sposób przeszkody albo wykonuje akrobacje.

Sam zobacz:

Przepiękne obrazy i wspaniała muzyka – te dwa elementy sprawiły, że Alto’s Adventures trafił i (co ważniejsze) pozostał w moim iPhonie na stałe. Polecam Wam spróbować.

 

 

To tyle na dziś. Cztery pozycje w kategorii gry, które często pomagają mi pokonać codzienne problemy i stres. Pozwalają odprężyć się i zrelaksować. Mam nadzieję, że pomogą i Tobie. A może zechcesz dołożyć do mojej listy jeszcze jedną grę? Pole „komentarze” czeka właśnie na Ciebie 🙂 Zachęcam Cię również abyś dopisał się do mojej listy na którą wysyłam newsletter. Dzięki temu pozostaniemy w kontakcie!

Czytanie i Twój smartfon

Czytanie jest domeną ludzkości. Rozrywką i wiedzą. Przyjemnością. Zaniedbaną i niedocenianą?

Jak wynika z raportu Biblioteki Narodowej, stan czytelnictwa w Polsce z roku na rok, jest na coraz niższym, coraz bardziej żenującym poziomie. Na początku wieku, ponad połowa z nas czytała więcej niż jedną książkę rocznie, a prawie jedna czwarta – nie mniej niż siedem. Dzisiaj niewiele ponad 1/3 Polaków w ciągu całego roku sięga po jedną książkę, tylko co dziesiąty z nas przeczyta ich 7 lub więcej. (AKTUALIZACJA: na stronie Biblioteki Narodowej ukazała się zapowiedź raportu dotyczącego czytelnictwa w 2017 roku. Dane są bardzo podobne do tych z przed roku. Pełny raport dostępny będzie w maju 2108 roku.)

Z drugiej strony, pomimo słabych wyników czytelnictwa, rynek wydawniczy w Polsce rozwija się w całkiem nieźle. Jeszcze 15 lat temu, liczba wydawanych rocznie tytułów była na poziomie ok. 20 tys., dzisiaj jest to już prawie 35 tys. Gdzie więc leży problem?

Arnaud Nourry, CEO Hachette Live Group – jednego z największych wydawnictw we Francji – w wywiadzie dla portalu scroll.in stwierdził, że przyczyną słabego poziomu czytelnictwa oraz wszelkich problemów branży wydawniczej są ebooki. Według niego są one niezbyt udanym produktem ukazującym wręcz nieudolność wydawnictw, które nie potrafiły wykorzystać początków cyfrowej ery. Nourry uważa, że tanie ebooki są powodem problemów rynku wydawniczego i zabijają nie tylko infrastrukturę wydawniczą, ale także księgarnie, supermarkety oraz przychody autorów. Co więcej – Nourry twierdzi, że większość czytelników nie przekona się do elektronicznych książek.

Ebook to głupi produkt. To dokładnie to samo, co papier, tylko elektroniczny. Nie ma w nim nic kreatywnego, ulepszonego i brakuje mu rzeczywistego cyfrowego doświadczenia. Jako wydawcy, nie spisaliśmy się dobrze. Próbowaliśmy ulepszonych ebooków – nie zadziałało. Próbowaliśmy aplikacji, witryn z treścią – odnieśliśmy może ze dwa sukcesy, pośród setek porażek. Mówię o całej branży. Nie udało nam się. (…) Wydawcy i redaktorzy przyzwyczajeni są do tworzenia projektów na płaskiej stronie. Nie znają potencjału technologii 3D i formatów cyfrowych.

W opozycyjny sposób podchodzi do tematu Krzysztof Zemczak, z portalu eCzytelnik – jego komentarz jest z pewnością warty uwagi:

Wyczuwam tutaj małe kombinacje i próby ulepszenia czegoś, co działa dobrze, w sposób, który nie interesuje aktualnych eCzytelników – czy chodzi tutaj o przegapienie swojej szansy? (…) Książki elektroniczne mają więcej zalet, niż Nourry’emu się wydaje. I właśnie ebooki w takiej formie, z jaką obcujemy w dniu dzisiejszym, ludzi do nich przekonuje i dlatego możemy mówić o chociaż tych 20% rynku książki na zachodzie, a nie 2%. (…)

O eCzytelnictwie jest coraz głośniej, a rynek ebooków wciąż się rozwija. Ludzie coraz chętniej czytają w tej formie, zatem nie możemy mówić o stagnacji lub o spadku jej popularności.

Kto ma rację? W całym „sporze” to chyba właśnie Krzysztof jest bliżej prawdy, choć sprawa dotyczy chyba trochę szerszego podwórka, niż tylko ebooki.

Czas pędzi do przodu, pojawiają się nowe technologie a my nie przestajemy czytać. Zmieniają się jedynie narzędzia, które nam to umożliwiają. Dzisiaj książka ciągle jeszcze wielu kojarzy się z papierowym przedmiotem, który po przeczytaniu odkładamy na drewnianą półkę w domu. Inni mają już na myśli ebooki czytane na plastikowych czytnikach. Ja idę dalej. Czytamy przecież cały czas. Artykuły w przeglądarce internetowej, aplikacji na smartfonie, dokumenty na tablecie, czy ebooki na czytniku. Artykuły na stronach www potrafią sięgać wielu tysięcy znaków i słów. Czym taka treść różni się zatem od książki? Stylem? Poziomem? Oprawą…? A jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że każdy artykuł w internecie możemy przerobić we własnym zakresiena ebooka, którego bez problemu prześlemy na czytnik elektroniczny – to mamy już do czynienia z książką czy jeszcze nie? Czytając taki artykuł podwyższamy czy obniżamy poziom czytelnictwa w naszym kraju? A jeżeli autor ze swojego długiego artykułu sam wykona ebooka i udostępni go czytelnikom? Gdzie dzisiaj, w dobie internetu, leży granica pomiędzy książką a artykułem? Czy obszerne recenzje nowych wersji systemu IOS, które co roku przygotowuje Federico Viticci, nazwiemy artykułami czy już książkami? Artykuł ten (ponieważ jest publikowany w internecie, na stronie www – więc artykuł, tak?) ma okładkę, rozdziały, spis treści, jest dłuższy niż niejedna książka, dopracowany, wielokrotnie sprawdzony, poddany szczegółowej korekcie, na bardzo dobrym poziomie stylistycznym, mocno merytoryczny. Czy taką pozycję zaliczymy już do książek? Co odróżnia książkę od artykułu? Numer ISBN?

Moje myślenie na temat książek i czytania już dawno uległo zmianie. Od lat nie przeczytałem papierowej książki czy drukowanego artykułu np. w czasopiśmie – choć sam na co dzień zajmuję się projektowaniem książek i czasopism. Nie znaczy, że nie czytam, przeciwnie… Zmieniłem jednak nośnik tekstu.

Doskonale pamiętam pierwszą książkę, którą przeczytałem na telefonie komórkowym. Urządzenie to nie nazywało się jeszcze nawet smartphone’em – bo i niewiele miało z nim wspólnego. Książką był Folwark Zwierzęcy a urządzeniem – Siemens S55. Było to jeszcze długo przed erą elektronicznych czytników. Amazon dopiero kilka lat później zaprezentował pierwszego Kindle’a. W tamtym czasie Siemens S55 był szczytem techniki. Proste aplikacje napisane w języku Java, kolorowy wyświetlacz, pojemna na ówczesne czasy pamięć, oszałamiające dzwonki… byłem zachwycony. Szukałem dla niego coraz to nowszych zastosowań. Jednym z nich okazało się… właśnie czytanie książek.

Czytałem na tym niewielkim urządzeniu podczas codziennych podróży pociągiem. W tamtym czasie wydawało mi się to bardzo wygodne – zamiast papierowej, sporych rozmiarów książki, mogłem trzymać jedynie malutki telefon. Nie straszny był mi tłok, miejsce stojące, czy brak oświetlenia w pociągu. Nie przeszkadzało mi, że malutki ekran Siemensa, mieścił nie więcej niż jedno krótkie zdanie. Byłem tak podekscytowany faktem, że mogę wykorzystać telefon komórkowy do czytania książki, że nie widziałem żadnych minusów tego rozwiązania. Musisz wiedzieć, że były to czasy, gdy praktycznie nikt nie gapił się jeszcze całymi godzinami w telefon, jak ma to miejsce dzisiaj. Nie było powodu ani sensu. Internet w telefonie właściwie nie istniał, nie było jeszcze multimedialnych urządzeń, filmów online. Telefony nie miały nawet aparatów do robienia zdjęć. Wyobraź więc sobie miny ludzi którzy, nieprzyzwyczajeni do takiego widoku, obserwowali mnie i dziwili się po co przez godzinną podróż pociągiem wpatruję się z wypiekami na twarzy w mały ekran telefonu. A ja byłem akurat myślami na zebraniu, wśród buntujących się zwierząt lub uciekałem przed kolejną zjawą, jaką wymyślił mi Stephen King (jak ja uwielbiałem jego książki!).

Minęło wiele lat, a ja do dzisiaj nie mogę się nadziwić jak to się stało, że byłem w stanie przeczytać cokolwiek na tak mikroskopijnym ekranie. Mimo wszystko zapamiętałem, że było to doświadczenie bardzo pozytywne. Czasy się jednak zmieniły. Dzisiaj widok osoby czytającej książkę czy nawet przeglądające strony www z komórki jest całkiem normalny. Możemy się z tym nie zgadzać, sprzeciwiać się i walczyć. Albo sami wykorzystać fakt, że nosimy w kieszeni, właściwie nieograniczoną niczym, skarbnicę wiedzy.

Czytanie może nastawiać Cię pozytywnie każdego dnia, gdy jedziesz do pracy, pozwoli też obniżyć poziom stresu po całym dniu, gdy z niej wracasz. I możesz wykorzystać do tego smartfona. Zobacz jak ja to robię.

 

Kindle

Ten wpis powstaje w ciekawym dla mnie momencie – otóż dwa miesiące temu kupiłem swojego pierwszego Kindle’a i powoli wsiąkam w jego świat. Do tej pory używałem, kupionego przed laty w Empiku, czytnika Trekstor i w pełni zaspokajał on moje potrzeby. Poza wyświetlaniem tekstu nie miał zbyt wielu funkcji, spełniał jednak swoje podstawowe zadanie. Używałem go w połączeniu z Calibre, bardzo fajną aplikacją do zarządzania biblioteką ebooków dla Maca. Calibre ma jedną, wspaniałą funkcję, której bardzo często używałem – zerkała co kilka dni na moją wirtualną półkę z artykułami w Instapaper (więcej o tym a chwilę), pobierała z niej wszystkie nowe artykuły, konwertowała do formatu ebook i wrzucała na czytnik. WSPANIAŁE!

Pewnie nie zdecydowałbym się na zmianę, gdyby nie fakt, że Trestorek zaczął mnie niepokojąco często straszyć komunikatem „bateria rozładowana”. I gdy pewnego razu wyłączył mi się w środku bardzo ciekawego rozdziału książki, mocno wkurzony wygarnąłem mu co myślę o takim traktowaniu i musieliśmy się pożegnać. Wszedłem na Amazona i… nastała era Kindle’a.

Mój wpis dotyczy czytania na smartfonie, więc możesz zastanawiać się co ma z tym wspólnego fizyczny czytnik? Odpowiedź jest jedna: Kindle. I nie mam na myśli czytnika, ale całą usługę, którą wraz z nim udostępnia Amazon. Kindle to coś o wiele więcej niż tylko czytnik – to również aplikacje na komputery, tablety, smartfony, jak i chmura Amazon’a, która pozwala synchronizować i czytać te same treści na każdym z naszych urządzeń. Dodane do biblioteki książki synchronizują się pomiędzy urządzeniami. Mam więc zawsze przy sobie całą moją biblioteczkę.

Synchronizacji podlega również postęp w czytaniu, czyli kończąc książkę na danej stronie na czytniku, mogę chwycić iPhone’a, odpalić aplikację Kindle i czytać dalej. Bardzo wygodne rozwiązanie. Nie zawsze mam pod ręką plastikowego Kindle’a – a zdarza się, że muszę chwilę postać w kolejce w sklepie czy poczekać na mrozie na autobus. Mam nie więcej niż 10 minut – wyciągam smartfona i czytam. Gdy wieczorem chwycę Kindle’a, będę mógł kontynuować czytanie od miejsca, w którym skończyłem na iPhonie.

Kindle, pozornie prosta aplikacja do czytania, to potężny kombajn napakowany przeróżnymi funkcjami. Wystarczy wspomnieć, że zarówno czytniki, jak i smartfonowe aplikacje, zintegrowane są z Goodreads – siecią społecznościową dla czytających książki, którą Amazon kupił w 2013 roku – oraz z Audible – serwisem do zakupu i słuchania audiobooków oczywiście również od Amazon’a. Chmura Kindle synchronizuje notatki i wycinki tekstu pomiędzy zarejstrowałem urządzeniami – dzięki temu mogę w wygodny sposób na komputerze odczytać zapisane w smartfonie czy czytniku notatki i wycinki książek. Aplikacja oferuje możliwość tworzenia kolekcji, czyli wirtualnych półek do grupowania książek i dokumentów.

Kindle w wersji smartfonowej daje nam dostęp do wszystkich tych funkcji już od samego początku – ponieważ aby używać aplikacji, trzeba zalogować się do swojego konta Amazon. Aby jednak korzystać z tych samych dobrodziejstw na czytniku, musimy zarejestrować go w serwisie Amazon. Bez rejestracji, będzie on pełnił jedynie funkcję zwykłego czytnika – bez możliwości synchronizacji czy dodatkowych integracji. Po instrukcję rejestracji Kindle’a odsyłam do bloga eCzytelnik.

Za pośrednictwem fizycznego Kindle’a, możemy też kupić nowe książki w sklepie Amazona. Każda zakupiona książka (zarówno przez czytnik, jak i stronę Amazona), wyląduje od razu na wszystkich naszych urządzeniach.

Na koniec zostawiłem jeszcze jedną, najciekawszą chyba funkcję, wisienkę na torcie. Amazon każdemu swojemu użytkownikowi udostępnia dedykowany adres e-mail w domenie @kindle.com. Przesyłając na niego dowolnego ebooka, dodamy go automatycznie do naszej biblioteki Kindle i umieścimy w ten sposób na wszystkich zarejestrowanych urządzeniach. Nie musimy więc podłączać czytnika do komputera – zakupionego w dowolnym sklepie ebooka, bez problemu wyślemy mailem zarówno na czytnik, jak i do smartfona. Ale to nie koniec! Poza typowym ebookiem, na ten dedykowany adres e-mail, możemy również wysłać inne dokumenty: PDF, DOC czy HTML. Zostaną one przekonwertowane przez serwery Amazona do odpowiedniego formatu i również dodane do biblioteki! Wspaniała funkcja, która daje szereg nowych możliwości wykorzystania czytników. Aby jej używać, w ustawieniach konta Amazon musimy podać wszystkie nasze adresy e-mail, z których chcemy przesyłać książki na urządzenia (dzięki temu nikt obcy nie zacznie nam wysyłać reklam do naszej półki z książkami ☺️ ).

Aplikacja Kindle dostępna jest na urządzenia z iOS oraz z Androidem.

 

Instapaper

Internet to kopalnia wiedzy. I największy na świecie bank treści. Lepszych i gorszych. Trafiamy na nie każdego dnia, przeglądamy setki stron a na każdej kolejnej spędzamy coraz mniej czasu. W pociągu, autobusie, w drodze do pracy czy przerwie na lunch. Ciągle w biegu. Nawet gdy trafimy na wartościowy artykuł – najczęściej nie mamy czasu, aby go w danym momencie przeczytać. Z pomocą przychodzi Instapaper, który – w największym skrócie – jest aplikacją pozwalającą na odkładanie do przeczytania na później znalezionych w internecie artykułów. O ile Kindle jest moim wyborem w przypadku książek, Instapaper to miejsce do którego trafia każdy warty mojej uwagi artykuł.

W momencie, gdy dodam do Instapaper link www, pobierana jest z niego treść artykułu strony i zapisywana w aplikacji. Znikają reklamy, paski menu, banery i różne inne rozpraszające elementy stron www. Instapaper wyciąga i podaje czystą esencję. Zamiast kolorowej strony www, dostaję ładnie ułożony tekst na odpowiednim tle (białym, lekko żółtawym, szarym lub czarnym – w zależności od wybranego motywu).

Wygląd tekstów można dostosować zmieniając rodzaj czcionki, jej wielkość, odstępy pomiędzy wierszami i szerokość tekstu. To tak, jakbyśmy projektowali własną, idealną książkę z artykułami.

Dodawanie treści do Instapaper jest niezwykle proste. Gdy natrafię w internecie na ciekawy artykuł, niezależnie od tego, czy będzie to na smartfonie, tablecie czy komputerze, klikam ikonę udostępnienia i wybieram Instapaper. To wszystko. Artykuł po chwili czeka w aplikacji, w wygodnej do czytania formie. Instapaper jest moim centrum i bazą treści. Trafia do niego wszystko, co wymaga dłuższego niż minutę czytania. Dodaję tam artykuły znalezione na stronach www, Twitterze, Facebooku czy dłuższe newslettery (takie, które mogę otworzyć w przeglądarce internetowej). Dodane treści można grupować w katalogi, oznaczać jako ulubione oraz udostępniać dalej – na przykład znajomym. Usługa zintegrowana jest również z usługą IFTTT i dzięki temu możliwe jest wykonywanie pewnych automatycznych zadań. Ja mam ma przykład ustawione, aby każdy dodany do Instapaper artykuł, pojawiał się automatycznie również w moim dzienniku Społecznościowym w Day One, a gdy oznaczę artykuł jako ulubiony, link do niego zostanie dodany do mojej listy zadań w Things – dzięki temu mogę oznaczać dla siebie treści, do których chcę później wrócić na komputerze.

Archiwum przeczytanych artykułów jest dodatkowym atutem. Jeżeli będę w przyszłości chciał odnaleźć konkretny artykuł, wiem gdzie szukać.

Wszystkie artykuły w Instapaper są oczywiście synchronizowane. Mogę więc czytać na iPhonie, iPadzie oraz na komputerze, za pośrednictwem strony www.

Instapaper jest aplikacją bezpłatną, dostępną zarówno na telefony z iOS, jak i z Androidem.

 

A Ty lubisz czytać na smartfonie?

Prowadzenie dziennika i Twój smartfon

Prowadzenie dziennika w komórce jest wspaniałym przykładem wykorzystania smartfona do pozbycia się stresu, ostudzenia emocji oraz podsumowania i zamknięcia dnia, tygodnia lub innego, dłuższego okresu w życiu. Idealnie sprawdza się w planowaniu nowego roku, śledzeniu stanu swojego zdrowia czy postępów w odchudzaniu. Sklepy AppStore i Google Play Store oferują cały szereg aplikacji które to umożliwiają, a ja dzisiaj opisze najlepszą z nich – Day One.

Day One było pierwszą aplikacją do prowadzenia dziennika, która dawno dawno temu zagościła w moim smartfonie. Nasza przyjaźń nie trwała jednak zbyt długo i już po pierwszych kilku dniach, musieliśmy się pożegnać. Po prostu nie przypadliśmy sobie do gustu. Aplikacja była przeładowana funkcjami, wydawała się być dla mnie zbyt profesjonalna a i jej wygląd pozostawiał w mojej ocenie wiele do życzenia. Nie było pomiędzy nami chemii. Szukałem czegoś ładniejszego, sprytniejszego i mniej wymagającego.

Niedługo potem, w sklepie z aplikacjami dla iPhona, natknąłem się na Grid Diary – i zakochałem się od pierwszego kliknięcia. Przepiękny wygląd, przyjemne animacje i dźwięki, a do tego całkowicie odmienna zasada działania niż Day One. Prowadzenia dziennika sprowadzało się tylko do odpowiadania na pytania. To rozwiązanie było bardzo wygodne dla początkującej osoby, która nie bardzo jeszcze wie po co właściwie chce prowadzić dziennik. Uruchamiałem aplikację, dostawałem listę pytań, odpowiadałem na nie i z głowy. Mało tego, mogłem tak skonfigurować Grid Diary, aby zadawało pytania tak, by moje odpowiedzi sprowadzały się jedynie do krótkiego „tak” albo „nie”. Bez większego wysiłku mogłem w kilka minut stworzyć wpis – i mieć z głowy. Byłem fajnym gościem, który prowadzi dziennik. Choć tak na prawdę nigdy go nie prowadziłem.

Taka zabawa trwała kilka tygodni – dzisiaj uważam, że i tak wytrwałem dość długo biorąc pod uwagę, że działałem z totalnie źle wyznaczonym celem. Zamiast skupić się na istocie prowadzenia dziennika, skupiałem się na jak najszybszym wykonaniu zadania w postaci stworzenia wpisu. W końcu aplikacja Grid Diary trafiła do kosza (wyleciała z iPhona) i musiałem zastanowić się co dalej.

Był to bardzo dobry okres dla rozwoju platformy iOS, i w każdym tygodniu powstawało sporo nowych aplikacji, w tym wiele do prowadzenia dziennika. Starałem się przeglądać jak najwięcej z nich, szukałem swojego ideału. Z każdą jednak było coś nie tak. Jedne były słabo zaprojektowane, nie przemyślane, inne nie miały wersji dla iPada (co dla mnie jest dość istotne), jeszcze inna oferowały zbyt ubogi zestaw funkcji. Wyczerpałem wszystkie dostępne opcje. Zostały mi dwa rozwiązania: dziennik w wersji papierowej albo drugie podejście do Day One. Wybrałem obydwie i do dziś skutecznie łącze dziennik papierowy z aplikacją w iPhonie. Dzisiaj jednak opowiem Ci o samym Day One.

Moje drugie podejście do Day One początkowo niewiele różniło się od pierwszego. Chciałem zacząć prowadzić dziennik i szukałem prostych rozwiązań, a aplikacja zasypywała mnie ogromną liczbą możliwości, powiadomieniami, przypomnieniami… Postanowiłem więc wykorzystać to, co początkowo urzekło mnie w Grid Diary – prostotę dodawania wpisów, dzięki odpowiadaniu na pytania. Przygotowałem sobie kilka takich, które miały zainspirować mnie do pisania (w odróżnieniu od pytań z Grid Diary, które zastępowały mi pisanie), zaciskałem zęby i uruchamiałem Day One. Takie prowadzenie dziennika wplotłem w moją poranną i wieczorną rutynę. Z czasem zamieniłem poranne pytania na czystą „kartkę” aplikacji i po prostu pisanie – wtedy wiedziałem już, że w końcu zaskoczyło 🙂

Zrozumiałem, że ten pamiętnikowy kombajn jest najlepszym, co mogłem spotkać na swojej drodze dziennikarza (bo jak inaczej nazwać osobę, która prowadzi swój dziennik?). I może nie jest to aplikacja, która w prosty sposób pomaga w rozpoczęciu przygody z pamiętnikiem, z pewnością jest najlepszym wyborem dla kogoś, kto taką przygodę już rozpoczął.

Wśród użytkowników Day One, panuje ogólna opinia, że aplikacja ta jest piękna. Ja niestety nie mogę się pod tym podpisać. Jest ładna, w niektórych miejscach nawet bardzo ładna, ale to tyle. Jej wygląd jest po prostu ok, nie przeszkadza, ale i nie zachwyca. W skali od 1 do 10, dałbym jej nie więcej niż 6,5. Prawdziwa siła tkwi w funkcjach.
Musisz wiedzieć, że jedynie 30% moich wpisów w Day One wprowadzanych jest bezpośrednio przez aplikację. Pozostałe 70% to wpisy, które wpadają tam automatycznie, lub za pośrednictwem innych aplikacji. Ale po kolei.

W Day One możemy prowadzić kilka niezależnych dzienników. Każdy z nich synchronizowany jest z serwerem Day One, co z jednej strony jest fajnym zabezpieczeniem danych w przypadku utraty telefonu, a z drugiej pozwala na prowadzenie tych samych dzienników na kilku urządzeniach. Każdy prowadzony w Day One dziennik ma swoją nazwę i przewodni kolor. To ostatnie bardzo pomaga, gdy prowadzimy kilka dzienników – kolory, lepiej niż nazwy, pomagają odróżnić dzienniki. Synchronizowany dziennik możemy zabezpieczyć, aby na serwerze była przechowywana jego zaszyfrowana wersja możliwa do odczytania jedynie na naszych urządzeniach (poprzez klucz deszyfrujący). Również sama aplikacja może zostać zabezpieczona hasłem, bez którego nie będziemy w stanie jej uruchomić. Kolejnym ciekawym rozwiązaniem jest to, że możemy włączyć synchronizację jedynie dla wybranych dzienników. Wszystko to sprawia, że chyba nawet najbardziej wymagające w kwestii bezpieczeństwa danych osoby, dobiorą odpowiednią dla siebie konfigurację.

Aplikację można połączyć z kilkoma profilami w mediach społecznościowych (Twitter, Facebook, Instagram, Foursquare) – dzięki temu Day One będzie śledził naszą aktywność i przypomni o niej przy wprowadzaniu nowego wpisu. Możemy również włączyć śledzenie naszej lokalizacji, kalendarza oraz zrobionych zdjęć. To wszystko w założeniu ma pomóc przypomnieć nam, co danego dnia robiliśmy,

Po uruchomieniu Day One, widzimy nasz ostatnio używany na danym urządzeniu dziennik – funkcja ostatnio otwartego dziennika nie podlega synchronizacji. Oznacza to, że możesz prowadzić ich kilka – jeden z iPhona, drugi z iPada, i na każdym z tych urządzeń będzie otwierać się domyślnie tylko ten ostatnio na nim użyty. W moim przypadku to wygodne rozwiązanie, ponieważ na iPadzie, w ramach cyklicznych przeglądów, otwieram różne dzienniki, natomiast w iPhonie zawsze mam otwarty tylko jeden i ten sam, i po uruchomieniu aplikacji nie muszę zastanawiać się, czy jestem akurat we właściwym miejscu.

Gdy już przełączymy się na interesujący nas dziennik, na głównym ekranie widzimy podzielony na dwie części ekran – góra w kolorze dziennika, dół z listą ostatnich wpisów. W części kolorowej są dwa duże przyciski: z ikoną aparatu, pozwalającą na zrobienie i dodanie do dziennika zdjęcia, oraz druga, z dużą ikoną „+” – co, jak się pewnie domyślasz, pozwala na szybkie rozpoczęcie tworzenia nowego wpisu w dzienniku. Pomiędzy tymi ikonami a listą wpisów, widzimy statystyki aplikacji – ile łącznie wpisów zostało wprowadzonych do danego dziennika, ile obejmują dni, ile jest dodanych zdjęć, oraz ile wpisów zostało dodanych w dniu dzisiejszym i całym tygodniu. Pod listą wpisów znajduje się jeszcze małe menu z pięcioma opcjami – cztery z nich dotyczą trybów przeglądania wpisów, a jedna (mały znak „+” na środku) dodawania. W odróżnieniu do opcji z górnej części ekranu, która po wybraniu przełącza nas od razu do trybu pisania nowego wpisu, wybranie znaku „+” z dolnego paska, powoduje otarcie menu dodawania wpisu. Możemy z niego wybrać jedną z czterech opcji:

  • Activity Feed – to lista naszych aktywności z całego dnia (tweety, posty na Facebooku, zdjęcia zrobione smartfonem lub dodane do instagrama, lokalizacje, wydarzenia z kalendarza). Chronologiczna lista skutecznie przypomni co dzisiaj robiliśmy. Każdy z jej elementów możemy powiązać z nowo tworzonym wpisem.
  • Zdjęcie – opcja ta powoduje przełączenie Day One w tryb aparatu. Możemy wykonać zdjęcie lub zdjęcia i na tej podstawie szybko utworzyć nowy wpis
  • Bibliotek zdjęć – podobnie jak opcja powyżej, pozwala na stworzenie nowego wpisu na podstawie zdjęcia lub zdjęć. Różnica polega na tym, że tu wybieramy z biblioteki zdjęć smartfona.
  • Ostatnia opcja to „Text” – czyli włączenie dokładnie tego samego trybu pisania, który uruchamia się po kliknięciu na znak „+” w kolorowej, górniej części okna głównego aplikacji.

Day One oferuje również kilka ciekawych trybów przeglądania dodanych wcześniej wpisów. Domyślnie otwierany jest widok listy, gdzie znajdziemy wpisy – jeden pod drugim – w kolejności według daty. W drugim trybie możemy przeglądać wszystkie dodane do naszego dziennika zdjęcia z podziałem na daty. Kolejny tryb to mapa, na której zaznaczone są miejsca dodawania wpisów – przydatne, gdy podróżujemy i chcemy dotrzeć do wpisów wprowadzonych podczas konkretnych wyjazdów. Ostatni tryb to widok kalendarza, gdzie czarno na białym (właściwie to w wiodącym dla danego dziennika kolorze) skontrolujemy jak często dodajemy wpisy.

Każdy nowy wpis ma kilka podstawowych parametrów:

  • datę dodania,
  • miejsce dodania – uzupełniane automatycznie za pomocą danych lokalizacyjnych smartfona lub wprowadzone ręcznie,
  • z danymi dotyczącymi miejsca powiązana jest również dodawana automatycznie pogoda,
  • urządzenie z jakiego wpis zostaje dodany,
  • liczba wpisów jakie zostały już dodane danego dnia, ale również tych dodanych tego samego dnia w poprzednich latach,
  • dziennik do którego wpis zostaje dodany,
  • tagi,
  • gwiazdka (możemy oznaczyć nasz wpis jako ulubiony),
  • ID wpisu (dzięki któremu możliwe jest zidentyfikowanie go na przykład w systemach do automatyzacji),
  • i inne powiązane dane (np. aktywność, liczba kroków, muzyka).

Każdy wpis może zostać wyeksportowany albo usunięty.

Gdy w końcu zaczniemy pisać, dostajemy całą gamę możliwości dotyczących formatowania tekstu – na szczęście, tak samo jak parametry samego wpisu, również i te „udogodnienia” są w miarę ukryte, więc nie przeszkadzają zbytnio w procesie tworzenia. Możemy używać boldowań, kursywy, wypunktowań, cytatów, wcięć, różnej wielkości nagłówków – wszystko co tylko będzie nam potrzebne. Każdy wpis może być również wyposażony w zdjęcia.

Sporo jak na aplikację do prostego prowadzenia dziennika, prawda? Może przyprawić o zawrót głowy? Aplikacja jest jednak zrobiona na tyle fajnie, że możemy bez problemu przede wszystkim pisać, nie zwracając uwagi na wszystkie pozostałe opcje.

Day One ma bardzo rozbudowany system powiadomień i przypomnień. Aplikacja, co chyba jest dość oczywiste, może nam przypominać o dodaniu nowego wpisu. Możemy ustawić, aby o wybranej porze dnia przypominała nam o dodanych tego samego dnia ale w poprzednich latach wpisach. Obydwa opisane powiadomienia mogą pojawiać się o ustalonej porze dnia (rano, południe, popołudnie), albo losowo wybranej godzinie.
Kolejny moduł powiadomień dotyczy odwiedzonych miejsc. Day One może przypomnieć nam o dodaniu nowego wpisu za każdym razem gdy opuścimy dane miejsce – tak, aby można było od razu je opisać w dzienniku. Możemy również ustawić, aby powiadomienie wyskoczyło po odwiedzeniu 3 lub 5 miejsc albo o konkretnej godzinie informując nas jednoczenie ile miejsc danego dnia odwiedziliśmy. Możemy również tworzyć nowe powiadomienia z własną treścią, o ustalonym czasie, dotyczącą wybranego dziennika, z wybranym tagiem i szablonem.

Prowadzę w Day One kilka dzienników, jeden z nich nazwałem „Społecznościowy” i nigdy nie uzupełniała go ręcznie. Jest on uzupełniany przez aplikację zewnętrzną – choć powinienem właściwie powiedzieć: usługę zewnętrzną. Day One integruje się bowiem z IFTTT (If This Than Than – usługa do automatyzacji), dzięki czemu możliwe jest dodawania do niej całkowicie automatycznych wpisów. Moje przykłady wykorzystania IFTTT:
– Każdy mój tweet wpada jako nowy wpis do Day One. Bardzo fajną funkcją jest pobieranie tagów jakimi oznaczony jest tweet i dodawania ich jako tagów do wpisu w Day One.
– Również każdy polubiono przeze mnie tweet zostanie zapisany w dzienniku.
– Tak jak w przypadku Twittera, tak i każdy mój wpis na profilu prywatnym na Facebooku wpada automatycznie do Day One jako nowy wpis
– Gdy dodaję artykuł do mojej listy czytania w Instapaper, informacja o tym (tytuł, link, data) wpada jako nowy wpis do dziennika „Społecznościowy”
– Codziennie pod koniec dnia, gdy mój zegarek FitBit zsynchronizuje się z iPhonem, podsumowanie aktywności zostanie przesłane jako nowy wpis do Day One. Mam więc całe archiwum danych takich jak liczba wykonanych kroków, zdobytych pięter, spalonych kalorii, osiągniętych wysokości, pokonanych odległości, minuty spoczynku czy małej i wysokiej aktywności.
– Za każdym razem, gdy dodam wagę do mojego iPhona, wpis z nią wpada również do Day One
– Również moje tygodniowe podsumowanie snu umieszczane jest automatycznie jako nowy wpis
Dzięki takiej liście, mój dziennik „Społecznościowy” powstaje w sposób całkowicie zautomatyzowany. Nic w nim nie zmieniam, nie kasuję, nie dodaję ręcznie – robię tylko jego przeglądy aby dane które wpadły przeanalizować i wyciągnąć odpowiednie wnioski.

Powtórzę to, co napisałem na początku: Day One to prawdziwy kombajn do prowadzenia dziennika. Taki ogrom funkcji w żaden sposób nie przeszkodził twórcom w zaprojektowaniu dość skromnego interfejsu. Aplikacja jest nieskomplikowana, a wszystkie dodatkowe funkcje są w sprytny sposób ukryte, aby zbytnio nie przeszkadzały w tym, do czego aplikacja powinna służyć w pierwszej kolejności – czyli do pisaniu.

Mój opis Day One dotyczy wersji dostępnej na iPhonie, jednak aplikację znajdziemy również na smartfony z Androidem. Występują pomiędzy nimi bardzo drobne różnice w wyglądzie i działaniu – wynikające ze specyfiki samych systemów operacyjnych i działania smartfonów.

Podstawowa wersja Day One jest bezpłatna i polecam z niej na początku skorzystać. Gdy jednak nasze „dziennikarstwo” nabierze rozpędu, warto zastanowić się nad wykupieniem opcji Premium, która znacząco rozszerza możliwości aplikacji. Pobierz Day One:

A Ty prowadzisz dziennik? Być może w klasycznej, papierowej formie? Podziel się swoimi doświadczeniami w tym temacie w komentarzu – może dzięki temu i ja usprawnię moje prowadzenie dziennika.

Interesuje Cię temat prowadzenia dziennika, aplikacji takich jak Day One i moich rozwiązań w zakresie automatyzacji? Daj znać, czy chcesz czytać więcej takich wpisów 🙂

Medytacja i Twój smartfon

Raz już podchodziłem do tematu medytacji – opisałem wtedy prostą technikę liczenia oddechów. Jednak w tamtym czasie nie doceniałem jeszcze siły medytacji. Długo była ona dla mnie jedynie egzotycznym słowem i serią ćwiczeń. Dzisiaj – jest główną częścią porannej rutyny i pełni niezwykle ważną rolę w moim życiu.

App Store i Google Play Store oferują kilka świetnych aplikacji które w łatwy sposób pomogą Ci w rozpoczęciu przygody z medytacją. Jeżeli ich nie znasz – warto spróbować. Nic nie tracisz a możesz zyskać wiele – prawdziwy spokój ducha i zrozumienie samego siebie 🙂

 

Oak

Znasz to uczucie, gdy widzisz coś pierwszy raz i od razu wiesz, że to jest właśnie „to”? Ze mną tak było, gdy pierwszy raz zobaczyłem mój zielony kubek do kawy, iPada, aplikację Things – przepiękny sposób do zarządzania zadaniami oraz Oak – aplikację, która pomogła mi rozpocząć prawdziwą przygodę z medytacją.

Oak to dąb. I tym właśnie jest aplikacja – rosnącym dębem. Przy pierwszym uruchomieniu, na ekranie zobaczysz malutką roślinkę, która z upływem czasu (i zwiększającą się liczbą sesji) będzie rosła, aby stać się pięknym, dorosłym drzewem. Rosnący dąb jest tutaj symbol spokoju.

Aplikacja jest przemyślana i pięknie wykonana oraz, co nie zawsze idzie w parze z wyglądem, prosta i intuicyjna w obsłudze. Mój bezcenny pomocnik, który sprawia, że poranki stały się prawdziwą przyjemnością.

Z dodatkowych atutów, warto wymienić integrację z Apple Health, proste ćwiczenia oddechowe oraz ciekawą serię materiałów audio i wideo, które pomogą w pogłębianiu wiedzy na temat medytacji.

Oak jest bezpłatną aplikacją, jednak dostępną tylko na iPhonie. Musisz sprawdzić Oak:

 

Zdaję sobie sprawę, że Oak nie jest dla każdego. Specyficzny design oraz dostępność jest tylko na iPhone’ie sprawi, że nie każdy jej użyje. Dlatego pokażę Ci również dwie inne, bardzo popularne aplikacje – Calm i Headspace. Obydwie są równie dobrymi przewodnikami na ścieżce do medytacji.

 

Calm

Popularna aplikacja, która, jak nazwa wskazuje, ma wprowadzić spokój w Twoim życiu. Duża baza ćwiczeń i dźwięków relaksacyjnych przydaje się nie tylko przy medytacji. Jak większość aplikacji tego typu – wymaga znajomości języka angielskiego, jednak nawet gdy masz z nim problemy, już sam spokojny głos przewodniczki pomaga w pozbyciu się stresu i opanowaniu nagromadzonych nerwów. Wspaniała baza dźwięków powoduje, że relaks przychodzi z wielką łatwością.

Calm dostępny jest zarówno na urządzeniach z iOS jak i tych z Androidem. Aplikacja posiada tryb bezpłatny oraz premium w postaci subskrypcji. Wypróbuj Calm:

 

 

Headspace

Jeżeli masz telefon z Androidem, a Calm nie przypadł Ci do gustu ze względu na wygląd, koniecznie wypróbuj Headspace. Aplikacja ma zupełnie inny, bardziej zadaniowy interfejs.

O ile Calm czasem wydaje się być dość prostą i prymitywną aplikacją, o tyle Headspace jest jej przeciwieństwem i czasem sprawia wrażenie przeładowanej. Ogromna baza sesji i lekcji sprawia, że aplikacja może towarzyszyć Ci przez cały dzień podczas różnych aktywności. Znajdziesz w niej również zestawy sesji dla dzieci – pomagające zasnąć, czy podczas porannej pobudki. Duża baza lekcji w postaci przyjemnych dla oka animacji, pomoże Ci poszerzyć horyzonty i uczyć się nowych rzeczy.

Headspace, podobnie jak Calm, oferuje bezpłatny dostęp do części funkcji, którą można rozszerzyć wybierając opcję premium.

Headspace dostępny jest zarówno na iPhonie jak i na urządzeniach z Androidem. Pobierz Headspace:

 

Na dzisiaj to tyle w temacie aplikacji pomagających w medytacji. A może znasz inną ciekawą aplikację, która powinna znaleźć się w powyższym spisie? Jeżeli tak, koniecznie napisz mi o tym w komentarzu do tego wpisu.

Dlaczego musisz zacząć pisać pamiętnik?

Z czym kojarzy Ci się pisanie pamiętnika lub dziennika? Z dzieciństwem i podstawówką? Wiele osób tak właśnie postrzega spisywanie wspomnień – jak szkolną zabawę. Tymczasem jest to jedna z najlepszych metod przyspieszenia swojego rozwoju i porządkowania siebie! Pozwala na przełamanie schematu codziennego myślenia i analizę myśli – dzięki niej łatwiej można docenić to co udało się już osiągnąć. Zarówno dziennik, jak i pamiętnik, pozwalają złapać dystans do codziennych spraw i ostudzić buzujące po całym dniu emocje. Szkoda, że większość z nas porzuca pisanie pamiętnika razem ze szkołą.

Czytaj dalej

A Ty masz swoje fajne życie?
Zostaw mi swój adres, abym czasem mógł do Ciebie napisać – poszukajmy wspólnie fajnego życia 🙂

Jesteś na liście! Teraz sprawdź swoją skrzynkę mailową.