Tag: kawa

  • okazuje się, że picie kawy i herbaty może zmniejszyć ryzyko zachorowania na niektóre nowotwory.

    No dobra, nie jest to dla mnie totalnie nowa informacja, ciężko powiedzieć, bym był zaskoczony, jednak i tak z uwagą przeczytałem artykuł o przeprowadzonych na ten temat (kolejnych) badaniach.

    (…) spożycie kawy i herbaty było powiązane z niższym ryzykiem zachorowania na nowotwory głowy i szyi, w tym raka jamy ustnej i gardła.

    (…) w porównaniu z osobami niepijącymi kawy, osoby, które piły więcej niż 4 filiżanki kawy z kofeiną dziennie, miały o 17 proc. niższe ryzyko wystąpienia nowotworów głowy i szyi ogółem, o 30 proc. niższe ryzyko wystąpienia raka jamy ustnej i o 22 proc. niższe ryzyko wystąpienia raka gardła. Picie 3–4 filiżanek kawy z kofeiną wiązało się z niższym o 41 proc. ryzykiem wystąpienia raka dolnej części gardła. Picie kawy bezkofeinowej wiązało się z niższym o 25 proc. ryzykiem wystąpienia raka jamy ustnej.

    ​Jest to istotne dla mnie w kontekście jednego z moich celów, którym jest całkowite wyeliminowanie kawy i herbaty z listy napojów, jakie spożywam. Aktualnie jestem na etapie rezygnacji z kawy kofeinowej, na rzecz jej bezkofeinowego odpowiednika. W sumie to już się wydarzyło. I muszę przyznać, że bardzo mi z tym dobrze. Zniknęły wszystkie niedogodności związane ze spożywaniem kofeiny, a został ulubiony smak kawy. A i mój dzienny limit wzrósł – mogę cieszyć się ulubioną kawą praktycznie cały dzień. Zdaje sobie też sprawę, że mój problem z kawą dotyczy tego, że na jeden kubek kawy przypada łyżeczka cukru i mleko. Być może powinienem jeszcze bardziej skupić się na rezygnacji z tych dodatków, zamiast całkowicie eliminować kawę z mojego życia…

  • pobudzająca herbata

    Marek Matacz w zdrowie.pap.pl:

    Jedna z najważniejszych kwestii dotyczy zawartości kofeiny (w tym przypadku nazywanej teiną). Podczas gdy jedna filiżanka (niecałe 250 ml) parzonej kawy zawiera ok. 100 mg kofeiny, to podobna objętość czarnej herbaty – niecałe 50 mg. Dużą ilość teiny, ze względu na spożywanie całego proszku zawiera też matcha, która przy dużym stężeniu może mieć nawet więcej kofeiny niż kawa. Kolejna kwestia to fluor. Roślina, z której przyrządza się herbatę silnie pobiera bowiem ten pierwiastek z gleby, a w nadmiarze jest on toksyczny. Szczególnie uważać powinny osoby, które w kranie mają wodę fluorowaną. Najwięcej fluoru wykrywa się w herbacie czarnej, szczególnie w torebkach i granulowanej. Zatem herbata może być zdrowa, ale nie należy raczej jej pić, jak czystej wody, co szczególnie dotyczy osób wrażliwych, takich jak dzieci czy kobiety ciężarne.

    Herbata od zawsze wydawała mi się dość bezpiecznym napojem. I o wiele mniej pobudzającym niż na przykład kawa. A okazuje się, że nie jest to prawda. Od dawna wiem, że na którymś etapie mojego życia – mam nadzieję, że niezbyt odległym – będę chciał zrezygnować z cukru i kawy. Teraz, do tego koszyka niechcianych produktów, dorzucam też herbatę. Chciałbym pozbyć się z życia substancji, które mają silny wpływ na mnie, zbyt mocno pobudzają. Choć pewnie nie nastąpi to dziś ani jutro. Pozbyłem się jednak papierosów, alkoholu, i wiem, że cukier oraz kawę, a teraz i herbatę, również z niego wyrzucę. Wcześniej, czy później.

  • Smutni ludzie, czy smutne miejsce?

    Nie można mieć wszystkiego?

    Próbowałaś, próbowałeś kiedyś stworzyć swój własny opis? Na Twittera, Instagrama, Facebooka, Tindera, czy jakiekolwiek inne miejsce w sieci (lub poza nią?), które zachęca, aby taki opis wstawić. Jeżeli nie, polecam Ci, abyś takie ćwiczenie wykonała, wykonał. Zobaczysz – nie jest to wcale takie proste, jak mogłoby się wydawać. Opisać siebie w kilku zdaniach, by było to coś innego, niż: „jestem, jaki jestem”.

    Mam w moim notesie notatkę o tytule „mój opis”. Zachowuję w niej wszystkie opisy mnie samego, jakie wcześniej sobie stworzyłem. Dzisiaj jest to już dość pokaźna biblioteka, chociaż składająca się z jednej tylko, mocno rozbudowanej notatki. I mogłoby się wydawać, że opisuje ona kilka osób – tak różne opisy z wielu etapów mojego życia się tam znajdują – to jestem tam tylko ja.

    Ta notatka to miejsce, do którego sięgam, gdy muszę po raz kolejny wstawić gdzieś kilka słów o sobie. Dzięki temu mogę czasem usiąść i pomyśleć o tym, kim jestem, a dokładniej, kim byłem kiedyś, a kim jestem dzisiaj – dla siebie samego, co o sobie sądziłem wczoraj, co myślę dzisiaj, mogę też uczyć się obsługi mojej codzienności, analizować, jak się zmieniała, przewidywać sytuacje, w których będzie mi dobrze, albo w których będę czuł się miej komfortowo. Jest to jeden z fajniejszych sposób na rozwój – oczywiście, jeżeli podchodzisz do takiego ćwiczenia szczerze i poważnie. Możesz wtedy dostrzec obszary, w których jesteś w stanie coś poprawić. Fajnie jest też sprobować stworzyć opis siebie samego z dnia jutrzejszego – opisać osobę, którą chcesz się stać. Aby wiedzieć, do czego dążysz. 

    Spróbuj i Ty stworzyć swój własny opis, nie umieszczaj go od razu w mediach społecznościowych, nie publikuj go na Facebooku, zapisz go gdzieś w notesie, pamiętniku, na małej, czy dużej, karteczce, która trafi tylko i wyłącznie do szuflady. Może i Tobie kiedyś się przyda taka notatka, może kiedyś podzielisz się takim opisem z innymi.

    W mojej notatce o mnie, gdzieś w części z dzisiaj, widnieje takie zdanie: „Kocham… 🙍‍♂️ludzi, choć bywa, że się ich boję 😱”. Lubię to zdanie i jest ono częścią mojego opisu, który wstawiłem na Twittera, czy Instagrama. To, niby proste, mogłoby się wydawać, nawet nieco zabawne, krótkie zdanie, kosztowało mnie całkiem sporo wysiłku i szczerości wobec samego siebie. Jego konstrukcja doskonale odzwierciedla to, co ma przekazać, choć wiele osób go nie rozumie. Pokazuje moją maskę humoru, dzięki której mogę iść w kierunku pewnych rzeczy – ludzi, których uwielbiam, ale którym do końca nie chcę zaufać. Nie łatwo było mi napisać te słowa, nie łatwo było mi do nich dojść, nie jest też łatwo nimi się teraz podpisywać. Najważniejsza rzecz z tego jednego zdania mojego opisu jest jednak taka, że: lubię ludzi.

    Ach, znowu łapię się za głowę, te moje długie wstępy. Siadam, by napisać Ci o jednej rzeczy, ale zanim do niej dojdę, w mojej głowie pojawiają się kolejne, o których chcę Ci opowiedzieć. Zamiast więc czytać o tej jednej, krótkiej historii, o której planowałem opowiadać, musisz czytać cały szereg moich przemyśleń. Mam nadzieję, że choć trochę pomagają Ci one w dążeniu do fajnej codzienności – taki przecież jest ich cel, taki jest mój plan, gdy do Ciebie piszę.

    Dość często zdarza mi się pracować w kawiarniach. Szczególnie lubię te, umiejscowione w centrach handlowych. Chyba głównie dlatego, że wiąże się to ze spotkaniem większej liczby ludzi – a to, jak już wiesz, bardzo lubię. W momencie, w którym do Ciebie piszę, siedzę sobie w Costa Coffee, w centrum handlowym Janki. Jestem tu chyba pierwszy raz, ale czuję się dość dobrze. Znalazłem tu fajne miejsce: mały, drewniany, otoczony kawiarnianymi fotelami stoliczek – skromny kącik, który zapewnia mi bezpieczną przestrzeń wokół siebie. Siedzę przy grubej szybie, spełniającej funkcję ściany kawiarni, co sprawia, że mogę przyglądać się przechodzącym przez centrum handlowe ludziom, będąc jednocześnie tak doskonale odizolowanym od tej handlowej rzeczywistości. Nie daleko mojego miejsca znajduje się wejście do kawiarni, więc co kilka minut mogę oderwać się od pisania, spojrzeć na wchodzące osoby i spróbować złapać czyjś uśmiech. Przy moim stoliku są dokładnie trzy fotele, ja wybrałem – oczywiście – ten, najbardziej skierowany frontem do ludzi. Na pierwszy rzut oka: wszedł, zamówił coś do picia i usiadł. W rzeczywistości jednak stoi za tym, jak widzisz, całkiem rozbudowany plan.

    Na pierwszy rzut oka, nie ma chyba niczego specjalnego w tej kawiarni, w wielu innych mógłbym sobie znaleźć podobne miejsce. Ja jednak zapamiętam ją na jakiś czas – a to dzięki osobom, które przygotowywały mi dzisiaj kawę. Były tak bardzo pogodne. Razem z napojem, otrzymałem kilka uśmiechów, które z wielką przyjemnością przyjąłem i odwzajemniłem. Choć kawiarnia nie jest zbyt duża, a ja siedzę praktycznie w przejściu, to czuję się tu bardzo dobrze. Pewnie dlatego od trzech godzin siedzę i piszę, a słowa właściwie same pojawiają się na moim iPadzie. Z pewnością jeszcze tu wrócę. Tak działa magia kilku uśmiechów zapracowanych i zmęczonych baristów. Zobacz teraz, jak ładnie ta sytuacja sprowadza się do tego jednego stwierdzenia, tego jednego zdania z mojego opisu, tego, które już dzisiaj czytałaś, czytałeś: „Kocham… 🙍‍♂️ludzi, choć bywa, że się ich boję 😱”. Opis miejsca, które wybrałem w kawiarni, doskonale to obrazuje, prawda? Nastawione na ludzi, ale jednak odpowiednio „zabezpieczone”. Fakt, że zostałem tu tak miło przywitany, wręcz ugoszczony – ma kolosalne dla mnie znaczenie, tak duże, że piszę o tym do Ciebie.

    Mam kilka ulubionych kawiarni w Warszawie i okolicach. W każdej z nich mam też moje ulubione miejsce do siedzenia – za każdym razem bardzo precyzyjnie dobrane. Zauważyłem jednak, że mimo poczynionych starań, by właściwie usiąść, by skierować moje momenty rozproszenia na przechodzących ludzi, nie wszystkie kawiarnie lubię jednakowo. Są takie, które odwiedzam z wielką przyjemnością, o których samo wspomnienie sprawia, że w mojej głowie pojawia się uśmiech, a są takie, do których udaję się bez entuzjazmu, chyba głównie z rozsądku – ponieważ wiem, że jest to miejsce, w którym będę mógł zrobić to, co akurat mam do zrobienia. I wcale nie chodzi tu o jakość przygotowywanej kawy – tą najbardziej lubię przygotowaną po mojemu, w domu – ale w tym wypadku o ludzi, którzy ją przygotowują.

    Jednym z takich „moich” miejsc w Warszawie, w których mogę spokojnie popracować, jest kawiarnia Caffe Nero przy dawnym Kinie Femina. Jest to dość duża kawiarnia z dwoma piętrami dostępnymi dla gości, z milionem miejsc do siedzenia, które zostały przygotowane specjalnie dla osób takich jak ja. Jest to dość popularne miejsce wśród osób pracujących w sposób podobny do mojego, jednak zawsze znajdzie się tam dla mnie jakieś fajny dla mnie kącik – nawet jeżeli nie ten mój ulubiony – ale najczęściej z ładnym widokiem na Warszawę. Lubię tam przychodzić, choć jest jedna rzecz, która okrutnie niszczy ten piękny obrazek. Gdy tylko przekraczam próg tej kawiarni, słyszę od osób tam pracujących słowa „dzień dobry”. Niby pięknie i miło, prawda? Ale nie. Jest to często najsmutniejsze przywitanie, jakie mam okazję danego dnia doświadczyć. Osoby pracujące w tym miejscu – najczęściej bardzo młode – są tak bardzo przygnębione, smutne, zmęczone i znużone. A to psuje piękny klimat całej kawiarni. Często zdarza się, że gdy już poproszę Panią baristę lub baristkę o przygotowanie mojej ulubionej kawy (a kawa w tym miejscu jest naprawdę dobrze robiona!), a ta odwróci się do mnie plecami, by ten napój przygotować, wspinam się na palce, aby oczami sięgnąć przez ladę i spojrzeć na całą smutną postać. Nie, wcale nie po to, aby popatrzeć sobie na tę dziewczynę, ale by sprawdzić, czy przypadkiem nie ma do kostki przytwierdzonego łańcucha. Takiego, który nie pozwala jej uciec z tego okropnego miejsca. Takie właśnie miny towarzyszą najczęściej mojej wizycie w tym miejscu. I choć za każdym razem staram się uśmiechać do osób tam pracujących, to raczej nie zdarza się, aby uśmiech ten był odwzajemniony. Na początku tłumaczyłem sobie, że być może jak ktoś pracuje od samego rana (kawiarnia jest otwarta od godziny 7), a ja przychodzę około południa, to bariści są już zwyczajnie zmęczeni. Jednak próby przeprowadzone o godzinie 7:05, 7:30, 8:00 i 9:00 przyniosły identyczne efekty. Pomyślałem więc, że może chodzi o mnie, może inni goście kawiarni otrzymują wraz z ulubioną kawą choć mały uśmiech? Jednak i w tym przypadku moje obserwacje pokazały, że się mylę. Może osoby tam pracujące, po prostu nie kochają za bardzo swojej pracy (choć wykonują ją naprawdę dobrze!)? Może nie każdy potrafi odnaleźć radość w swojej codzienności?

    Na innym krańcu mojej opowieści znajduje się kolejna kawiarnia, tym razem w Pruszkowie – małej miejscowości pod Warszawą. Choć słowo „kawiarnia” jest w tym przypadku wręcz kolosalnie przesadzone. Na stacji kolejki, na peronie w kierunku Warszawy, w murze jednego z budynków znajduje się dziura, z której przemiły Pan lub Pani (zmieniają się chyba co drugi dzień) sprzedają kawę. Być może trochę przesadziłem z określeniem „dziura w murze”, pewnie właściciele „Coffee Mania” (tak nazywa się ta dziura… to znaczy kawiarnia… to znaczy to miejsce) byliby lekko oburzeni, ale faktem jest, że można tam jedynie kupić kawę i sobie iść. Napoje – w porównaniu do normalnych kawiarni, takich ze stolikami, krzesłami itp. – są dość tanie, przygotowane bardzo dobrze i, co ważne, z sercem. Nie wiem dokładnie, jak opisać kawę zrobioną „z sercem”, ale gdy ją pijesz, to to czujesz. Jest smaczna, taka… dopracowana. Ale najlepsi w tym miejscu są… ludzie. Najczęściej kawę podaje jedna z dwóch osób, o których już napisałem. Obydwie witają swoich gości dużym, szczerym uśmiechem, często próbują sobie przypomnieć, o jaką kawę prosiłem ich (ja, czy jakikolwiek inny gość) ostatnim razem, czasem – gdy w kolejce nie czekają kolejne osoby – zagadną czymś miłym. Są duszą tego zwykłego peronu. Choć jest to tylko dziura w murze, to bije z niej tak przyjazna atmosfera. A to przekłada się na z kolei na zachowanie i nastrój ich gości, ludzi, którzy kupuję kawę.

    Choć nie mogę tam usiąść, nie mogę na miejscu popracować – a jest to przecież zazwyczaj główny powód, dla którego wybieram kawiarnie – uwielbiam zamawiać kawę w tym miejscu, uwielbiam ludzi, którzy ją przygotowują.

    Czy istnieje miejsce, w którym łączą się te dwa elementy? Gdzie uśmiechnięci, zadowoleni z życia, ze swojej pracy ludzie, podadzą mi moją ulubioną kawę do fajnego stolika? A może to smutne miejsca przyciągają radosnych ludzi? I na odwrót?

    Rozmyślania na ten temat przypomniały mi o jednej ważnej rzeczy – ja przecież również jestem baristą czyjegoś dnia. Choć nie przygotowuję kawy, to codziennie spotykam mnóstwo ludzi i moja mina, mój nastrój, samopoczucie, mają wpływ na ich dzień. Mogę więc sam być tą uśmiechniętą osobą, która przygotuje czyjś dzień, nawet w smutnym miejscu.

  • Kawa z mlekiem

    Siedzę sobie i piszę. Koło mnie stoi pyszna kawa. Wróciła do mnie po 7 dniach.

    Tydzień temu, w poniedziałek, postanowiłem nauczyć się pić kawę bez mleka i cukru. Przez siedem dni próbowałem na różne sposoby przekonać siebie samego, że jest to dla mnie lepsze, zdrowsze i smaczniejsze rozwiązanie, niż moja tradycyjna kawka z małą łyżką mleka i odrobiną cukru… 

    Początki były dość słabe – pierwsza, poniedziałkowa „mała czarna” nie wypadła zbyt dobrze. Nowy smak nie przypadł mi do gustu. Pomyślałem, że może niepotrzebnie rezygnuję jednocześnie z cukru i mleka – może bez jednej z tych rzeczy byłoby łatwiej?

    Nie chciałem jednak za szybko się poddawać – na prawo i lewo szukałem wskazówek co zrobić, aby poprawić smak mojej nowe-starej kawy. Dowiedziałem się na przykład, że warto ją pić, gdy jest jeszcze gorąca – kawa z mlekiem jest przepyszna, gdy lekko przestygnie, więc byłem przyzwyczajony do zupełnie czegoś innego. Zgodnie z Waszą sugestią zamieniłem też kubek na filiżankę, co paradoksalnie okazało się jedną z najlepszych rad, choć nie wpływało bezpośrednio na smak kawy.

    Wszystkie te rady i owszem, pomogły, kolejne dni były już nieco lepsze niż ten pierwszy. Ale wiecie co? Cały ten tydzień dostarczył mi sporo przemyśleń na podstawie których doszedłem do jednego wniosku:

    Chrzanić to! Ta poranna mleczna i słodka kawa to moje codzienne mikroszczęście i nie zamierzam z niego rezygnować.

    Zamiast porzucić to, co na początku wydawało się niewłaściwe, zrozumiałem, że te dwa dodatki – cukier i mleko – są wręcz niezbędnym elementem mojego Miracle Morning. Zwykła, czarna kawa straciła dla mnie swój sens – stała się jedynie środkiem do pobudzenia, a przecież ja nie cierpię tego efektu! Wręcz uważam to za wadę kawy… Piję ją tylko i wyłącznie dla smaku – a właściwie to piłem, ponieważ postanowiłem się tego smaku pozbawić. Dlatego też do tej pory pijałem rano zwykłą kawę, a później w ciągu dnia jej wersję zbożową – po prostu lubię kawę za jej smak, ale tylko gdy jest „wzbogacony” cukrem i mlekiem. Stanąłem więc przed wyborem: powrócić do picia kawy w wersji pierwotnej, albo całkowicie z niej zrezygnować. I postawiłem na opcję numer jeden. 

    Wszystko wróciło do normy.

    Moje poranki są znowu bardzo do siebie podobne. Czasem śmieję się sam z siebie, gdy pomyślę jak bardzo są jednostajne i monotonne. Przychodzi zawsze moment, w którym wstawiam wodę w czajniku i zaczynam przygotowywać mój ulubiony, poranny napój. Nie ma tu miejsca na przypadek. Biorę młynek oraz ulubioną kawę. Biorę zawsze tyle samo ziaren (nie, nie liczę ich, ale używając codziennie takiej samej łyżki i jestem w stanie to ocenić), mielę 15 sekund, wsypuję do zaparzacza i odstawiam. Do kubka wskakuje mała łyżeczka cukru trzcinowego. Obok czeka już ulubione mleko. Najmniejsza zmiana, choć jednego z tych elementów, sprawia, że cała kawa ląduje w zlewie… wszystko musi być idealnie…

    Ale ja za tym tęskniłem! 🙂

  • A może bez cukru? A może bez mleka?

    Wstaję dość wcześnie rano i jednym z moich codziennych nawyków jest wypicie przepysznej kawy. Z mlekiem. Z cukrem. Nawet, gdy zdarzy mi się czasem zaspać, i muszę pominąć kilka porannych czynności aby nadrobić trochę dnia – z kawy zazwyczaj nie rezygnuję. Niestety nieodłącznym elementem tego nawyku są właśnie mleko i cukier – dla wielu niewyobrażalny błąd i całkowicie zbędny dodatek. Nie raz słyszałem, że psuję w ten sposób cały smak kawy. Nie zwykłem rezygnować z przyjemności tylko ze względu na gust innych, ale inaczej sprawa się ma, gdy chodzi o względy zdrowotne. A takie pojawiają się, gdy w grę wchodzi na przykład cukier.

    Od jakiegoś czasu nie używamy w domu białego cukru, jedynie brązowy, trzcinowy. Nie zmienia to jednak faktu, że to nadal jest cukier. Zbędny dodatek. Tak? Zjadam go wystarczająco dużo na przykład w owocach, których w naszym domu „idzie” niezwykła ilość.

    Pomyślałem więc, że mógłbym spróbować zrezygnować z porannej dawki cukru i mleka. Co myślisz? Kawa odzyska dzięki temu swój prawdziwy smak – za który przecież ją kocham – a ja pozbędę się kolejnego składnika, który sztucznie mnie pobudza i ma tak duży wpływ na moje zachowanie. 

    Będzie to moje wyzwanie na najbliższy tydzień. A za 7 dni zdecyduję, czy chcę pozostać przy porannej kawie bez cukru i mleka. Być może efekt będzie na tyle fajny, że rozszerzę moją cukrową abstynencję? A może kawa stanie się na tyle niedobra, że całkowicie ją odstawię? Najgorsza opcja to powrót do pierwotnej wersji. Tak czy inaczej, w niedzielę podzielę się z Tobą moimi spostrzeżeniami 🙂

    A Ty jaki wyzwanie postawisz przed sobą w tym tygodniu?

  • kawa czy cola – wybierz mądrze

    W styczniu 2011 roku, na świecie pojawiła się moja pierwsza córka – Alicja. Pamiętam jak dziś wielogodzinne oczekiwanie w szpitalu, stres, nerwy i zmęczenie jakie towarzyszyły temu wydarzeniu (oczywiście nieporównywalnie mniejsze do zmęczenia i wysiłku mojej kochanej żony z tamtych dni!). Opowiadam Wam o tym, ponieważ w pewnym momencie, w szpitalu zaczepiła mnie pielęgniarka i powiedziała: „Czy przyszły tatuś zaopatrzył się w kawę – albo lepiej – w coca colę? Spędzicie tu dużo czasu ale łóżko mamy tylko dla żony więc bez zasłabnięcia proszę :)”. W tamtej chwili nie przywiązałem do jej słów zbyt wielkiej wagi, jednak po dłuższym czasie zacząłem się zastanawiać. Kawa – ok, rozumiem, ale cola? Dlaczego właśnie ona. Zacząłem więc szukać… okazało się, że kawa i cola mają ze sobą bardzo wiele wspólnego, choć mocno różnią się składem i sposobem w jaki na nas oddziaływują.

    Skład

    Kawa to napój sporządzany z palonych ziaren rośliny zwanej kawowcem – to właściwie wszystko co istotne ze składu kawy. Natomiast do głównych składników coli, należą liście koki i owoce koli (zastanawialiście się skąd nazwa jednej z największych firm na świecie? 🙂 ). Cola zawiera dodatkowo różne mieszanki cukrów oraz ekstraktów otrzymywanych z pomarańczy, wanilii i cytryny – nie jest tak naturalna jak kawa i jej skład jest wynikiem sprytnie opracowanej receptury. Co ciekawe, kiedyś, w skład coca coli wchodziła również kokaina, i na każdą szklankę przypadało 9 mg tego narkotyku. Dopiero po 1903 roku zaczęto stosować liście koki pozbawione kokainy. Obydwa napoje zawierają oczywiście kofeinę, która znajduje się w nich za sprawa roślin z których powstają – i to głównie kofeina sprawia, że obydwa napoje mają podobne działanie na nasz organizm.

    Kofeina

    Jak sam widzisz, zarówno kawa, jak i cola są totalnie inne jeżeli weźmiemy pod uwagę skład, choć łączy je jedna, silnie uzależniająca (choć w mniejszym stopniu niż na przykład nikotyna) substancja – kofeina – dlatego też gdy już zaczniemy raz na jakiś czas pić kawę, z czasem nie wyobrażamy sobie poranka bez niej. W jednej filiżance kawy parzonej, czyli w ok 200 ml, znajduje się od 80 do 130 mg kofeiny. Jej poziom zależy od rodzaju kawy, ale również od długości parzenia. W przypadku coli stężenie kofeiny jest sporo mniejsze – dlatego też możemy jednorazowo spożyć jej większą ilość. W 350 g tego napoju, znajduje się ok. 35 mg kofeiny. Nie odczuwamy więc tak silnego uzależnienia od kofeiny w coli, co w kawie (co nie znaczy, że cola nie uzależnia!). Jako ciekawostkę mogę Wam podać, że herbata również zawiera kofeinę i w 200-gramowej filiżance może znajdować się jej od 30 do nawet 150 mg. Zalecana maksymalna, dzienna dawka kofeiny, wynosi 350 mg – nie powinniśmy jej przekraczać. Łatwo więc możesz policzyć jakie ilości którego napoju możesz spożyć, aby zalecany poziom kofeiny w Twoim ogranizmie nie został przekroczony.

    Pomimo uzależniających właściwości kofeiny na nasz organizm, ma ona również wiele pozytywnych działań a jej przyjmowanie w odpowiedniej ilości pozwala nam zmniejszyć ryzyko wystąpienia różnych chorób, np. choroby Parkinsona, czy cukrzycy typu 2. Kofeina jest jednak bardzo niebezpieczna dla kobiet w ciąży i jej przyjmowanie drastycznie zwiększa ryzyko poronienia.

    Musisz również wiedzieć, że przyjęcie kofeiny w zbyt dużej ilości, może doprowadzić nawet do śmierci – 10 g (10000 mg) dawka kofeiny w ciągu jednej doby jest dawką śmiertelną dla człowieka.

    Kofeina ma więc swoje niezaprzeczalne plusy, chroni nas przed wieloma chorobami, działa pobudzająco, ale również uzależnia nasz organizm a jej zbyt duża dawka może być dla nas bardzo niebezpieczna.

    Kalorie

    Czy wiesz, że kawa sama w sobie jest praktycznie bezkaloryczna? Oczywiście mam na myśli kawę bez dodatków w postaci cukru, bitej śmietany czy czekolady – po takich wstawkach, kawa może stać się prawdziwą bombą kaloryczną, dokładnie taką samą jaką od początku jest cola. Dodając do kawy jedną łyżeczkę cukru, sprawiamy, że staje się ona nośnikiem około 20 kcal a dolanie pełnotłustego mleka sprawia, że ilość kalorii może wzrosnąć nawet do 60 kcal. Jeszcze „lepsze” jest stosowanie zagęszczonego mleka, które może podnieść poziom przekazywanych kalorii nawet do 200. Najbardziej kaloryczne są napoje kawowe z proszku, typu 2w1 lub 3w1 – ich kaloryczność może przekraczać nawet 400 kcal.

    To teraz cola – puszka w której jest sprzedawana, ma zazwyczaj 330 ml, prawda? Taka ilość napoju to ok, 140 kcal. Łatwo policzyć, że 1 litr coli to ponad 400 kalorii. A skoro jesteśmy przy kaloriach, warto dokładniej przyjrzeć się zawartości cukru w coli.

    Cukier

    Cola zawiera w prawdzie mniejszą ilość kofeiny niż kawa, ale ma w sobie ogromną ilość cukru – w jednej szklance napoju znajduje się ilość odpowiadająca dziesięciu łyżeczkom. Do tego cukier wchłania się znacznie szybciej niż kofeina i zaczyna na nas działać już po kilku minutach od spożycia. O negatywnym wpływie cukru na nasz sen można by napisać książkę tak samo długą, jak o wpływie kofeiny. Podwyższony poziom cukru w naszej krwi zaburza metabolizm i nadmiernie obciąża organy, które biorą udział w regulacji hormonalnej. W niektórych krajach, cukier wpisany jest na drugim miejscu w księgach najbardziej niebezpiecznych do spożywania substancji, zaraz za narkotykami – nie bez powodu nazywany jest on cichym zabójcą. Warto również zwrócić uwagę, że cukier jest również substancją uzależniającą.

    Wpływ na nasz sen

    Zarówno kawę, jak i colę, pijemy ze względu na walory smakowe, jak i z uwagi na działanie pobudzające. Często nie zastanawiamy się jednak, czy o danej porze dnia powinniśmy (i czy możemy) jeszcze wypić trochę naszego ulubionego napoju – i jaki wpływ będzie to miało na nasz sen. Zawarta w napojach kofeina działa na nasz centralny system nerwowy: stymuluje mózg, poprawia koncentrację i zdolności intelektualne – jednak nadużywanie jej w ciągu dnia może prowadzić do nerwowości, zaniepokojenia, agresji i bezsenności. Kofeina zaczyna działać na nasz organizm po około 20-30 minutach od przyjęcia a jej działanie utrzymuje się przez około 3-4 godziny. Jeżeli masz więc w zwyczaju picie kawy przed samym pójściem spaćto wiedz, że możesz mieć problemy z zaśnięciem, a jeżeli Ci się to uda zanim kofeina zacznie działać, to jakość Twojego snu znacznie się obniży – następny dzień nie będzie już tak produktywny jak mógłby być.

    W jednym z odcinków podcastu „Cortex”, w którym CGP Grey i Myke Hurley opowiadają o produktywności i dobrym wykorzystaniu czasu, Grey opowiadał o swoim sposobie na drzemkę w ciągu dnia. Otóż, gdy w ciągu jego dnia zaistnieje potrzeba „ucięcia” sobie krótkiej drzemki, przed samym zaśnięciem, wypija on kawę (albo łyka tabletkę z kofeiną). Po 20 minutach, kofeina zaczyna działać i wtedy łatwiej z takiej drzemki się wybudzić a już po przebudzeniu, szybciej można powrócić do wykonywanych wcześniej zajęć bez efektu rozespania. Ja tej metody nie próbowałem – jest to jednak sprytne wykorzystanie faktu, że kofeina działa na nasz organizm dopiero po jakimś czasie od spożycia.

    Wpływ na nasze zęby

    Tak się składa, że obydwa napoje, które dzisiaj opisuję, mają dość niekorzystny wpływ na nasze zęby. Kawa jest na szczęście trochę łagodniejsza – jej negatywne działanie sprowadza się głównie do przebarwień i osadu na zębach. Cola natomiast wypłukuje wapń z naszych zębów – i chyba domyślasz się, z czym się to może wiązać. Badania profesora Mohameda Baddiouny z Temple University Shcool of Dentistry w Filadelfii, wykazały, że spożywanie coli dla naszych zębów na równie wyniszczające działanie, co metaamfetamina. Co ciekawe, nie tylko cukier w niej zawarty ma tak zły wpływ na nasze zęby – zęby niszczy w ogromnym stopniu kwaśny odczyn napoju.

    Inne działania

    O kawie i coli można by pisać i pisać… ja staram się jednak skupiać na ciekawszych aspektach ich spożywania. Kolejną taką ciekawostką jest fakt, że spożywanie coli ma wpływ na ilość plemników w spermie – a co za tym idzie, za płodność u mężczyzn. Oczywiście wpływ negatywy.

    Duńskie badania, przeprowadzone pod przewodnictwem Profesora Tina Kold Jensena z uniwersyteckiego Wydziału Wzrostu i Reprodukcji Rigshospitalet w Kopenhadze, pokazały, że regularnie picie coli może zmniejszyć liczebność plemników w spermie i to nawet o 30%. W przypadku kawy nie zanotowano na szczęście takich wyników – nie jest to więc wpływ kofeiny, a innych składników coli.

    Chciałbym Wam zwrócić uwagę na jeszcze jedną, ostatnią rzecz – picie kawy i coli w nadmiarze, wypłukuje z naszego organizmu magnez – o tym wiele osób wie. Nie każdy jednak zdaje sobie sprawę z tego, jak ważny dla naszego organizmu jest magnez. Bierze on udział w syntezie DNA, magazynuje związki, które są nam potrzebne do życia, hamuje też uwalnianie adrenaliny, noradrenaliny – ma więc działanie uspokajające. Pełni też istotną rolę w zapobieganiu depresjom a przy jego niedoborze pojawiają się również kłopoty z pamięcią. Niedobór magnezu może być przyczyną niedokrwienia naszego serca i zaburzenia jego rytmu. Brzmi to strasznie, ale pamiętaj, że niedobór magnezu może wywołać nadmierne spożywanie kawy czy coli. Picie kawy albo coli w rozsądnych dawkach nie powinno spowodować problemów z magnezem.

    Jak sam widzisz, spożywanie zarówno coli jak i kawy, może przynieść szereg niepożądanych efektów. Jednak znacznie gorszy wpływ na nasz organizm ma zdecydowanie cola i pomimo faktu, że jest ona w stanie (ze względu na kofeinę i wysoką zawartość cukru) momentalnie postawić nas na nogi, to zdecydowanie odradzam takie działania – mogą się one później odbić na naszym zdrowiu. Polecam Ci też zastanowić się, gdy podasz colę swojemu dziecku…

    Wracając do mojej historii z początku wpisu, będę chyba musiał poszukać pielęgniarki ze szpitala, która poradziła mi zaopatrzenie się colę i przestrzec ją, aby nie udzielała tak wątpliwie cennych rad 🙂

    Jeżeli wiesz o innych negatywnych skutkach picia kawy albo coli – opisz je w komentarzach do wpisu. Dzięki temu dowiem się o nich ja, jak i inni czytelnicy. A jeżeli wpis był dla Ciebie ciekawy, udostępnij go dalej aby więcej osób mogło z niego skorzystać 🙂