Tag: kontuzje

  • droga do pasji, droga do tańca – 📗 dzienniki

    Opowiadałem w listach o wspanialej podróży, w jaką w tym roku wyruszyłem i wpis, który teraz czytasz, jest kontynuacją tamtego listu. Mam oczywiście na myśli moją przygodę z tańcem. Jest ona piękna, ale i niezwykle trudna. Kosztowała mnie dość dużo – nerwów i emocji – o czym za chwilę będziesz mogła, mógł się przekonać.

    Dzisiaj pisze mi się (już) o tym dużo łatwiej. Pasja do tańca sprawia, że słowa praktycznie same się wypisują, ale emocje, które towarzyszyły początkom mojej drogi, były trudne, nawet bardzo. Były one też i w tamtym czasie mega ciężkie do opisania. Jednak to właśnie o nich chciałbym, abyś dziś mogła, mógł poczytać.

    Chcę Ci pokazać to, co przeżywałem podczas pierwszych tygodni i miesięcy mojej nauki, dam Ci spojrzeć do najbardziej prywatnej szuflady z zapiskami, jaką mam – do mojego dziennika. Poniżej możesz przeczytać fragmenty moich wpisów z ostatnich miesięcy, które dotyczyły właśnie lekcji tańca. Są to oryginalne 24 fragmenty mojego dziennika, które pokazują, co przeżywałem, zapisując się, a potem uczęszczając na zajęcia.

    Niezwykle przyjemnie jest mi sięgać po te zapiski po tak długim czasie – wiem, że gdybym kiedyś nie spisał moich emocji związanych z rozpoczęciem nauki, dziś z pewnością bym o nich nie pamiętał. I nie mógłbym napisać tego listu. Chciałbym, abyś dzięki temu zobaczyła, zobaczył, jak ogromnie wartościowe jest prowadzenie dziennika, opisywanie czegoś tak ulotnego i zmiennego – jak emocje. Jeżeli do tej pory nie próbowałaś, nie próbowałeś spisać swoich myśli, emocji, wrażeń – niech będzie to dla Ciebie lekcja i zachęta – by spróbować.

    Zapraszam do przejścia przez historię mojej nauki tańca.

    📅 wpis w dzienniku, 19 kwietnia 2023 – 5 dni do pierwszej lekcji

    No dobra, zrobiłem jakiś mały kroczek, wysłałem maila do studia tańca w sprawie lekcji baletu i wybrałem się do (drugiej) szkoły – Revolution Dance Center. Choć w to drugie miejsce nie wszedłem – było zamknięte i już nie wystarczyło mi odwagi, by dziś czekać, to zadzwoniłem tam i idę jutro! 🙂 Kurde, mam nadzieję, że się nie wygłupię za bardzo……….. 🙂

    Przeżywałem dość mocno sam fakt zapisania się na zajęcia.

    📅 wpis w dzienniku, 20 kwietnia 2023 – 4 dni do pierwszej lekcji

    Szukam swojej drogi. Śpiewać nie potrafię i… chyba nie chcę się uczyć. Rolki są piękne, ale nie dlatego, że to rolki, tylko dlatego, że mam muzykę i… praktycznie na nich tańczę. I chyba właśnie z tym tańcem chcę spróbować. Bez rolek. I spróbuję!

    Dość długo dochodziłem do tego, co lubię i chcę robić. Dzisiaj aż ciężko mi uwierzyć, że jeszcze rok temu nie było tych lekcji w moim życiu. Dziś są – kilka razy w tygodniu. I sprawiają, że czuję się coraz bardziej spełniony.

    📅 wpis w dzienniku, 22 kwietnia 2023 – 2 dni do pierwszej lekcji

    Boję się poniedziałku i pierwszej lekcji modern jazzu. I nawet nie o to chodzi, że ktoś mnie wyśmieje – choć taka obawa również istnieje. Największą obawą jest to, że… nie będę się nadawał. I wtedy co? Czy zrezygnuję? Czy zmotywuje mnie to do jeszcze większej pracy? Podświadomie czuję, że to może być otwarcie dla mnie nowe drzwi, albo zamknięcie ich na długo. Próbuję, aby nie wiem czy dam radę. W sumie to nie wiem, czy chcę poznać odpowiedź na pytanie: CZY SIĘ NADAJĘ?

    📅 wpis w dzienniku, 23 kwietnia 2023 – 1 dzień do pierwszej lekcji

    Boję się pierwszej lekcji tańca. Nie dlatego (że myślę), że sobie nie poradę, a przynajmniej nie tylko. Boję się, że nie będę się nadawał. I nawet nie o to chodzi, że powiedzą, że się nie nadaję, boję się, że sam tak stwierdzę, że się poddam. Że zwątpię w moje marzenia, że one legną w gruzach. A tego mogę nie przeżyć. To marzenia utrzymują mnie na powierzchni. Póki wierzę, że mogę je zrealizować, wstaję rano i robię co mogę, aby się do nich przybliżyć. Co będzie, jak przestanę wierzyć? Jednak z drugiej strony, muszę w końcu zacząć, ruszyć. Rolki odpuściłem, ponieważ nie chciałem się iść w stronę, w którą mogłem pójść, wiem też dziś, że to nie była moja droga. I to dobrze, one nie dałyby mi pełnego szczęścia. Tylko częściowe. To jest tym, czego pragnę. Z rolkami, czy bez. Teraz muszę tylko dobrać go odpowiednio – hiphop chyba nie jest w 100% tym, czego szukam… choć jeszcze go przecież nawet nie spróbowałem. Modern jazz, contemporary… tak nieśmiało zerkam z tę stronę. Daj z siebie wszystko – wiem, że możesz i potrafisz!

    Przed pierwszymi zajęciami emocje sięgały zenitu. Obawy i niepewności mnożyły się dość szybko.

    📅 wpis w dzienniku, 24 kwietnia 2023 – pierwszy dzień

    Pierwsza lekcja.
    To było ż-e-n-u-j-ą-c-e. Ja byłem żenujący.
    Ale kurna, podobało mi się tak bardzo.
    To był . No, może jeszcze nie do końca w moim wykonaniu. Ale w sumie jednak!
    Ale
    Sam nie wiem co dalej. Widzę jak daleko jestem, ile pracy przede mną.
    Boooooooże, co ja robię?
    To co? Postanowione? Taniec full-opcja? Zamiana rolek i innych aktywności na taniec?
    Sam nie wiem…
    Same dziewczyny. I ja jeden.
    Moje rozciągnięcie: poziom „dno”
    Moja koordynacja ruchowa: poziom „żaden”
    Spięcie (ciała): poziom „max”
    CO JA ROBIĘ?!?
    To co?
    Robimy to?
    To zmienia wszystko.
    WSZYSTKO.
    Chcesz tego?
    Będzie:
    a) żenująco
    b) bolało (oj będzie wszystko bolało)
    c) trudno
    d) ciężko
    e) duuużo wyrzeczeń
    f) beznadziejnie przez długi czas
    Matko, myślałem, że coś tam może umiem, że ostatnie lata ćwiczeń dadzą jakieś efekty, że będzie łatwiej. A nie jest.
    Ale decyzję już i tak podjąłem.

    Wyrzucenie wszystkiego z głowy i z serca (do dziennika) po pierwszych zajęciach dało tak wielką ulgę!

    📅 wpis w dzienniku, 26 kwietnia 2023

    You can’t dance
    Dzisiaj były pierwsze zajęcia z Contemporary. Oj nie było dobrze. Dzisiaj to myślałem, że ktoś mnie zaraz zapyta, czy nie pomyliłem sali.
    W poniedziałek byłem po zajęciach podekscytowany, lekko (mocno) zażenowany, ale patrzyłem z nadzieją. Dzisiaj jest inaczej.
    Nie wiem, czy na sali był ktoś powyżej 20 roku życia. Poza mną oczywiście.
    Chyba dotarło do mnie jak bardzo się ośmieszam.

    📅 wpis w dzienniku, 27 kwietnia 2023

    Czy ośmieszać się dalej? Może to nie jest to, czym jeszcze mogę się zajmować w życiu?

    Dziennik jest tak dobrym miejscem na wątpliwości. Dzięki temu zostają one na papierze, a nie w mojej głowie. Podzieliłem się nimi, a potem poszedłem dalej.

    📅 wpis w dzienniku, 28 kwietnia 2023

    Boli kolano. Wstałem i noga trochę boli. Nie dość, że kolana mnie bolały od wczoraj po PRÓBIE tańca, to jeszcze doszedł sam staw. Niemniej jednak było fajnie wczoraj.

    Drobne kontuzje, choć nie powstrzymały mnie przed dalszymi zajęciami, były dość uciążliwe. Z czasem nauczyłem się jednak, jak ich unikać.

    📅 wpis w dzienniku, 16 maja 2023

    Wczoraj jedna z dziewczyn na zajęciach powiedziała mi, że podziwia mnie za to, że przychodzę, że wracam, że nie poddaję się. I że jest o niebo lepiej, niż było na początku. Co pokazuje tylko, że choć idzie mi słabo, to są jakieś tam efekty :))

    📅 wpis w dzienniku, 17 maja 2023

    Dzisiaj, pierwszy raz, poziom zadowolenia z zajęć był wyższy, niż poziom zażenowania i uczucie porażki. I to o wiele lepszy! Mimo że dzisiaj nie mam za dobrego dnia ogólnie i nawet zastanawiałem się, czy przypadkiem nie zrezygnować dzisiaj z zajęć. Jak dobrze, że tego nie zrobiłem!
    Było naprawdę dobrze, a J(…) jest bardzo dobrym nauczycielem. Czuję, że bardzo dobrze dobrałem sobie zajęcia…

    📅 wpis w dzienniku, 31 maja 2023

    Hip-hop. Pozytywne emocje opadają. Nie jest dobrze. Hip-hop okazuje się być dla mnie o wiele trudniejszy niż ten pieprzony modern jazz czy contemporary. S(…) – instruktor – nie była chyba też zadowolona z tych zajęć, dla niej również nie było to dobre doświadczenie. Czy wrócę? Na szczęście wykupiłem PRZEZ PRZYPADEK karnet na ten miesiąc, więc wrócę 🙂 Czy bym wrócił, gdyby nie karnet? Nie wiem. Ale być może nie.

    📅 wpis w dzienniku, 7 czerwca 2023

    Drugi hip-hop. I już było o wiele lepiej. Jest ciężko, ale lepiej. Drugie zajęcia o wiele bardziej mi się podobało. A contemporary? Super, jak zawsze.

    📅 wpis w dzienniku, 14 czerwca 2023

    Środa. Wracam z tańców. Boże, jakie to są emocje. Nie mogę ochłonąć. Nie chcę ochłonąć! Ale mi z tym dobrze. Jestem Harrym Potterem 🙂 zupełnie jak on chodzę do szkoły czarodziejstwa i magii. Ale tak cholernie się boję… Że ktoś mi powie: obudź się, pora wstawać. I skończy się ten piękny sen. Sen, z którego nie chcę, nie mogę się obudzić… To jest to jedno zajęcie, o którym zawsze marzyłem. Ja tańczę! TAŃCZĘ! 🙂 Nadal nie mogę w to uwierzyć.

    Dziennik to idealne miejsce na to, by poszukać i opisać swoje emocje.

    📅 wpis w dzienniku, 15 czerwca 2023

    Boli. Nogi dzisiaj dość mocno bolą… wspaniałe uczucie :)) Środa, jak widać, staje się dla mnie festiwalem tańca. Wspaniały dzień, a biorąc pod uwagę, że w poniedziałek zajęcia zostały odwołane, i cholera wie, czy dalej tak się nie będzie działo, może trzeba będzie na maxa zakochać się w tej środzie.

    📅 wpis w dzienniku, 22 czerwca 2023

    Wczoraj musiałem wyjść ze swojej strefy komfortu dwa razy podczas lekcji tańca. Po pierwsze, na Contemporary tańczyliśmy bez skarpetek – niby drobiazg, ale to taka kolejna mała cegiełka. I to była ta łatwiejsza sprawa. Na hip-hop było dotykanie, ćwiczenia z udziałem drugiej osoby 🙂 I to było już dziwniejsze doświadczenie.

    📅 wpis w dzienniku, 27 czerwca 2023

    Wdzięczność. Jestem wdzięczny za to, że jeszcze nie jestem za stary na spełnianie marzeń, za to, że mam sprawne nogi, że mam silne ręce, że potrafię się przełamać pomimo śmieszności mojej sytuacji.

    Praktykowanie wdzięczności jest dla mnie bardzo ważnym elementem przy uzupełnianiu mojego dziennika. Staram się dość regularnie tworzyć podobne wpisy. To cenne ćwiczenie.

    📅 wpis w dzienniku, 27 czerwca 2023

    Momentami myślę, że mi odbija. Co ja właściwie robię i sobie myślę? W wieku 40 lat zaczynam tańczyć? Z 20-latkami? W szkole tańca? Nawet nie wiem, czy robię to z właściwych powodów. Myślę, że z tych szczerych, z zakochania w muzyce, ale pewności nie mam.

    📅 wpis w dzienniku, 3 lipca 2023

    Czwartki to teraz moje ulubione dni. Nie środy, ale właśnie czwartki. W środę jeszcze nie zdaję sobie sprawy z tego, że już za chwilę taniec tak bardzo poprawi mi humor. Choć jestem najsłabszym elementem na wszystkich zajęciach, to jednak daje mi to ogromną satysfakcję… Dzisiaj zaspałem i nie mam z tym problemu. Zostaję w domu i również nie mam z trym problemu.

    📅 wpis w dzienniku, 18 lipca 2023

    Wczorajsze lekcje tańca dały mi tyyyyle radości. Choć byłem potwornie zmęczony, to było świetnie. Choć jestem w tym tak bardzo nieudolny, to było świetnie. Choć jestem za stary, to było świetnie. Czy ja jestem w stanie być w tym dobry? Może… czasem zaczynam w to wierzyć.

    📅 wpis w dzienniku, 24 lipca 2023

    Nie jestem dobry w tańcu. Właściwie to jestem beznadziejny. Ale głównie dlatego, że jestem za gruby i za mało rozciągnięty. A jedno i drugie można przecież poprawić.

    Huśtawka emocji, ale też dochodzenie do nowych wniosków – analiza wpisów z dziennika dużo mi daje.

    📅 wpis w dzienniku, 9 sierpnia 2023

    Nie ma dróg na skróty.

    📅 wpis w dzienniku, 11 sierpnia 2023

    Wczoraj były kolejne zajęcia contemporary z F(…). Było ok, choć muszę przyznać, że ciężko z nim mam, a to dlatego, że sam jestem słaby. W ogóle często czuję się w tej szkole tańca jak taki niepełnosprawny umysłowo chłopaczek, który przyszedł się pobawić. I tak właśnie często mi to wychodzi. Ale i tak się cieszę, że tam chodzę. Tak po cichu spełniam swoje marzenia, nawet jeżeli wygląda to śmiesznie dla innych.

    📅 wpis w dzienniku, 16 sierpnia 2023

    Bolą mnie plecy. Znowu. Kolano przestaje boleć, a plecy są nie do wytrzymania. Starość? Nigdy. Awaria, kontuzja, źle wykonywane rzeczy. Tyle. Nie poddam się.

    I na koniec jeszcze jeden, nieco dłuższy fragment, który jest pewnego rodzaju podsumowaniem tego kawałka drogi, zbiorem przemyśleń po pierwszych kilku miesiącach zajęć, a jednocześnie deklaracją przed samym sobą i prognozą na przyszłość.

    📅 wpis w dzienniku, 17 sierpnia 2023

    Taniec poprawia mi humor i mnie jako całość – fizycznie. Sprawia, że nie jestem stary. Jestem młodszy, niż faktycznie jestem. Wow.
    Dawno nie mialem tak dobrego dnia. Taniec dał mi na prawdę mnóstwo radości dzisiaj. I nie, nie chodzi o same ćwiczenia, to taniec. Kurna, jak żałuję, że zwlekałem z tym tyle lat. Mogłem już od 40 lat tańczyć. Plus jest taki, że mogę tańczyć kolejne 40 lat i nikt i nic mi w tym nie przeszkodzi. Tak dobrze się z tym czuję, aż mi się mordka śmieje.
    Czy ja boję się starości? Nie, ja po prostu jej nie akceptuję. Nie przyjmuję do wiadomości, że się zbliża. Nie chcę i nie mogę tego akceptować. Za każdym razem, gdy coś zaboli, znajomi tłumaczą, że tak będzie coraz częściej, że taka jest kolei rzeczy i trzeba pogodzić się z tym, że lepiej już nie będzie. Ja w takich sytuacjach tłumaczę sobie: „kontuzja, przejdzie”. Wierzę, że zrobiłem po prostu coś nie tak i muszę zmienić moje postępowanie, by więcej nie nabawić się podobnych rzeczy. Biorę odpowiedzialność za ból!
    Ostatnie miesiące, być może nawet lata, obudziły we mnie jakąś nową świadomość. Po latach zaniedbywania mojego ciała wziąłem się za siebie. Najpierw powoli, nieśmiało, zacząłem małymi kroczkami – chyba nie do końca wierząc, że w życiu coś można zmienić. Ale z każdym kroczkiem, okazywało się, że nie tylko można iść dalej, ale ścieżka, po której podążam, jest coraz szersza, ciekawsza i coraz bardziej wciągająca. Inaczej rzecz ujmując: spodobało mi się. I zapragnąłem więcej. Znajomi w moim wieku coraz częściej zaczęli przebąkiwać o tym, że tu boli, tam strzyka, że tego już nie mogą, tamtego im się nie chce, a ja… ja sięgałem po coraz to nowsze i fajniejsze zajęcia, przekraczałem kolejne bariery, które do niedawna wydawały mi się nie do pokonania. A w miarę jedzenia apetyt rośnie.
    Niezwykle ważna okazała się w tej sytuacji praca nad wizją mojego życia. Musiałem dowiedzieć się, czego chcę, aby nie robić wielu fajnych, ale na dłuższą metę nie do końca mnie zadowalających rzeczy. Dzięki temu potrafiłem zrezygnować z wielu ciekawych, ale nie do końca „moich” zajęć.
    Siedzę teraz w poczekalni. Gra muzyka, siedzę na bosaka. Skończyłem jedne zajęcia i czekam na kolejne. Jestem tu dzisiaj jedynym facetem. Jestem tu też dzisiaj jednym prawie 40-latkiem. Jestem też jedyną osobą, która ma więcej niż 30 lat. Pewnie też nawet jedyną z niewielu osób, które mają więcej, niż 20 lat. To w sumie nie jest aż takie ważne, ale dla mnie jednak było dość potężną barierą do pokonania, gdy się tu pierwszy raz zapisywałem. Jestem w szkole tańca.
    Nawet sobie nie wyobrażasz, ile odwagi musiałem w sobie zebrać, aby zapisać się tu na pierwsze zajęcia. Robiłem kilka podejść, najpierw zbadałem okolicę, przyjechałem zapytać o same zajęcia, zobaczyć szkołę… i pewnego razu po prostu się zapisałem. Pewnie wiele osób nie miałoby z tym takiego problemu, ja jednak długo ze sobą walczyłem.
    Dzisiaj dziękuję sobie za tamten krok.

    Cieszę się, że ten ostatni wpis pojawił się w moim dzienniku – jest on tak dobrym podsumowaniem kawałka drogi, jaką przebyłem. Moja przygoda trwa oczywiście dalej. Minęło kilka miesięcy, emocje opadają, a zadowolenie tylko rośnie. Podobnie z resztą, jak moje umiejętności.

    Dałem Ci dzisiaj zerknąć w przegląd moich myśli, emocji, uczuć związanych z nauką tańca – chyba jednego z trudniejszych zajęć, za jakie się zabrałem w życiu. Dostałaś, dostałeś moje najbardziej prywatne rzeczy – fragmenty z dziennika. I – skoro czytasz te słowa – udało Ci się przez nie przebrnąć.

    Mam nadzieję, że ta historia naładuje Cię odwagą do brania się za podobnie trudne tematy, do sięgania po największe i najbardziej absurdalne marzenia, ale i jednocześnie zachęci Cię do dokumentowania Twojej drogi w dzienniku. Z nim jest o wiele łatwiej.

  • Mój prywatny policjant

    Ostatnie półtora tygodnia to dla mnie bardzo ciekawy czas. Po raz kolejny obserwuję u siebie, jak bardzo połączone są ze sobą moje nawyki. Z pozoru niezwiązane ze sobą rzeczy mają na siebie tak duży wpływ. Od półtora tygodnia żyłem trochę inaczej niż przez wcześniejsze miesiące. Uraz kolana, który przytrafił mi się na rolkach, sprawił, że musiałem na jakiś czas zmienić kilka rzeczy w mojej codzienności. Biurko stojące zamieniłem na siedzące, nauczyłem się inaczej siadać, leżeć i wstawać – tak, aby dać odpocząć słabszej chwilowo nodze. Porzuciłem bieganie, ograniczyłem chodzenie, zawiesiłem ćwiczenia. Same oczywiste rzeczy, które pomagają w rehabilitacji lekko skręconej nogi. Oczywiście wszystkie z nich się opłaciły, z nogą już właściwie jest ok, zaczynam wracać do normalności, i patrzę wstecz na ostatnie 10 dni. Ciekawe jest to, że moja głowa, dzięki tymczasowej zmianie trybu działania, znalazła sobie powód, aby zawiesić na kołku kilka innych aktywności – które nie mają zbyt wielkiego związku z urazem, z jakim się zmagałem. Jedną z nich to na przykład śledzenie czasu. Najwredniejszy z moich nawyków.

    Zupełnie, jakby zabrakło mi nagle sił, do pielęgnowania tej cennej aktywności, choć teoretycznie nie nie ma ona żadnego związku z bolącą nogą. Jednak, z uwagi na fakt, że wymaga zafundowania sobie odrobiny dyskomfortu, moja głowa stwierdziła, że skoro mam okres przerwy, mogę sobie odpuścić i to.

    Z nawykiem śledzenia czasu witam się i żegnam dość regularnie. To jedna z najbardziej upierdliwych i jednocześnie najmocniej przydatnych aktywności, jakie sobie funduję. Porzucam śledzenie czasu, gdy tylko zachodzi w moim życiu jakaś zmiana – zupełnie, jakbym stale szukał powodu, aby tego nie robić (pisałem o tym na przykład tutaj, krótki cytat z lipca tego roku: „Śledzenie czasu zakończyłem w ciągu paru chwil. Po prostu skasowałem tę cholerną aplikację, a razem z nią inne…”). W sumie nawet się sobie nie dziwię. Śledzenie każdej minuty dnia, to zupełnie, jak jazda samochodem z policjantem siedzącym na fotelu pasażera. Za każdym razem, gdy chcesz przyspieszyć, on wyjmuje blankiet z mandatami i grozi karą za złamanie przepisów. Zwariować można! W moim śledzeniu czasu chodzi dokładnie o to samo – nie robię tego, aby na koniec tygodnia czy miesiąca analizować dokładnie co robiłem (choć to byłoby niezwykle przydatne), ale po to, aby w chwili, w której zaczynam robić jakąkolwiek rzecz, móc ją nazwać i wrzucić w odpowiednią kategorię. A więc, w momencie, gdy idę pobiegać, włączam w aplikacji do śledzenia czasu przycisk „sport” (duma), gdy spędzam czas z dziećmi, wciskam „dzieci” (duma), gdy piszę do Ciebie – „blog” (duma), ale gdy włączam Facebooka, muszę wcisnąć przycisk z napisem „marnowanie czasu” (wstyd), gdy wchodzę do centrum handlowego – „zakupy” (trochę jak marnowanie czasu). Do tego, aplikacja przypomina mi co kilkanaście minut o tym, co w danej chwili robię. Gdy więc siedzę na tym nieszczęsnym Facebooku, co chwilę muszę oglądać przypomnienie: „marnujesz czas już 11 minut”. To sprawia, że udaje mi się pilnować siebie samego właściwie przez większość część dnia. Czas śledzę przy pomocy aplikacji w telefonie i nawet gdy próbuję trochę oszukać mój własny system i zostawię telefon „przypadkowo” w innym pokoju (aby nie widzieć powiadomień) i usiądę sobie z iPadem na kanapie, by poszperać po Twitterze – telefon wysyła mi powiadomienia na zegarek i po kilku minutach widzę… „marnujesz czas już 13 minut”. A świadomość tego, że w danej chwili robię coś niewłaściwego, jest dla mnie chyba najgorszą z możliwych kar. Nic więc dziwnego, że moja podświadomość szuka ciągle okazji do porzucenia nawyku śledzenia czasu. Podświadomie chcę wakacji od bycia porządnym 🙂.

    Czas odpoczynku jednak zbliża się ku końcowi. Tak właściwie, postanowiłem tym listem do Ciebie zakończyć sam przed sobą urlop związany z kontuzją – noga odzyskała sprawność mniej więcej w 80% (ostatnie 20% będzie pewnie ciągnęło się za mną pewnie jeszcze przez długie tygodnie, nie powinienem jej więc za bardzo forsować) i czas wziąć się powrotem w garść. Wraz z ostatnią kropką tej wiadomości, przestawię komputer do biurka stojącego, fotel odstawię na bok a w telefonie wcisnę przycisk „zakupy” (dochodzi 5:30, więc wybieram się zaraz na targ). Spróbuję powrócić do codzienności sprzed urazu – bez porzucania żadnych z cennych nawyków.

    Moje pytanie do Ciebie na ten tydzień: czy masz swojego prywatnego policjanta, który pomaga Ci być porządnym? Lepszym?

    ps. Napisałem ostatnio o ośmiu rzeczach, których warto pozbyć się ze swojego życia, aby znaleźć szczęście. Oczywiście to tylko moja lista, ale myślę, że nie jedna osoba podpisze się pod nią. Z którą z tych rzeczy Ty masz największy problem? Zapraszam do artykułu „8 rzeczy, których pozbycie się poprawi Twoje życie”.

  • No i się doigrałem! A to pech…

    Ten list chyba powinien być choć odrobinę smutny, nasączony goryczą, przepełniony złością. A nie będzie. 

    Jej, sam nie wiem, od czego zacząć.

    Ok, to może od serii mini-„katastrof”, jakie spotkały mnie ostatnio? Po pierwsze: skręciłem nogę. I do tego w kolanie (każdy, kto o tym usłyszy, dokładnie tak reaguje – „ojej, i to jeszcze w kolanie!”). Po drugie: w związku z nogą, musiałem przerwać moje biegowe wyzwanie na listopad. A byłem już na drugim miejscu w tabeli! Miałem sporą szansę na podium, zacząłem już nawet biegać dwa razy dłuższe dystanse niż na początku listopada. A tak – tym razem nie ukończę nawet 50-ciu km. Szukam jeszcze trzeciej małej katastrofy – lepiej by to wyglądało, gdybym opisał trzy, prawda? Trzy nieszczęścia to zawsze o jedno więcej niż dwa – właściwie już cała seria nieszczęść. O, wiem: musiałem na jakiś czas przestać pracować na stojąco, do biurka znowu podjechał fotel (już zapomniałem, jak jest on wygodny 🙂). I od razu czuję efekty w postaci bólu pleców – muszą się znowu przestawić na dodatkowe obciążenie. Jednak praca na stojąco to prawdziwy skarb. A! Kolejna mini-„katastrofa”: przerwałem piękną serię 23 dni, w których zamykałem wszystkie trzy pierścienie w moim Apple Watch. Możecie nie wiedzieć, o co z tym chodzi, więc spieszę z wyjaśnieniem. Otóż zegarek, który noszę, każdego dnia sprawdza 3 elementy mojej aktywności:

    • ile czasu spędzam na nogach (zliczają się godziny w ruchu; siedzenie w fotelu czy na krześle nie będzie tu zaliczone), i aby zrealizować ten cel, muszę osiągnąć wynik 12 godzin,
    • spalone w ciągu dnia kalorie, z ustalonym celem 570,
    • i łączny czas ćwiczeń – tu powinienem każdego dnia mieć minut 30 minut. 

    Postęp prezentowany jest na zegarku w formie pierścieni i gdy uda mi się osiągnąć wyznaczony cel, dany pierścień się zamyka – stąd mówi się o zamykaniu pierścieni w kontekście zegarka Apple Watch. I miałem serię 23 dni, w których udawało mi się zamykać wszystkie trzy. A teraz, w związku ze skręconą nogą, wszystkie wyniki mi się posypały. O, tak właśnie wyglądały ostatnie dni u mnie. Szkoda, że to wszystko nie wydarzyło się w piątek, w końcu był trzynasty. Los chyba trochę zaspał w moim przypadku – nogę skręciłem w sobotę, podczas jazdy nas rolkach. Ambicja mnie poniosła i próbowałem przeskoczyć zbyt wysoką przeszkodę. Upadłem dość niefortunnie i muszę teraz przez jakiś czas kuśtykać.

    Tak jak napisałem na początku, to powinien być chyba smutny list, tak samo z resztą, jak i powinny takie być ostatnie dni – ale tak się nie stało. Nie mam żalu do ani do siebie, ani do losu, ani tym bardziej do kogokolwiek innego o to wszystko, co się ostatnio wydarzyło. Nie jestem zły, że w ciągu kilku chwil zmarnowało się wiele rzeczy, na które długo w ostatnim okresie pracowałem. Zresztą, chyba wiesz, z jaką pasją pisałem o każdym kolejnym miesiącu mojego biegania, jak ekscytowałem się przekraczaniem kolejnych barier z tym związanych. Dzisiaj miałem napisać Ci o rolkach – córka namówiła mnie w poprzednią sobotę, abym zapisał się z nią do klubu „Kobra”, gdzie – pod okiem trenera – doskonalimy jazdę na rolkach. Super sprawa!

    Na razie jednak, to wszystko muszę odstawić. Przynajmniej na kilka, kilkanaście, może kilkadziesiąt dni.

    Co w związku z tym czuję? Niewiele. A przynajmniej nic negatywnego. Tak bywa w życiu. Sprawność nogi wróci, właściwie uraz nie jest aż tak duży.

    Zamiast doświadczeń sportowych, mam przed sobą inne próby – poranne zakładanie spodni to niezłe wyzwanie, nie mówiąc już o wiązaniu butów, gdy wychodzę z domu 🙂 Przy tym pierwszym zajęciu nieźle się zawsze uśmieję (chyba że zaboli – co też się zdarza), to drugie, to z kolei okazja do rozciągania – w końcu muszę założyć buta i zawiązać na nim piękną kokardę bez zginania kolana (skłony – tak samo dobre co pompki, czy przysiady!).

    Sam nie wiem, dlaczego tak łatwo przyszło mi pogodzenie się z tymi drobnymi utrudnieniami. Być może powinienem być zły, sfrustrowany, rozżalony. Tylko, po co?

    Od kilku dni pomagam wybrać koleżance słuchawki bezprzewodowe – prezent urodzinowy dla jej córki. Wybór nie jest prosty, na rynku dostępnych jest całkiem sporo modeli, a moja znajoma chce wybrać jak najlepsze (oczywisty dla mnie wybór – słuchawki od Apple – w tym przypadku odpada ze względu na cenę). Dzisiaj, po kilku dniach sprawdzanie rankingów, czytania recenzji i poszukiwań w sklepach internetowych, udało się w końcu wybrać konkretny egzemplarz w konkretnym sklepie. Zanim jednak moje znajoma ostatecznie zaklepała wybrane słuchawki w sklepie, postanowiła zadzwonić do córki i podpytać, jakie kolory słuchawek lubi (wybór rodzaju prezentu i tak był wcześniej uzgodniony z obdarowywaną). Odpowiedź brzmiała: tylko i wyłącznie białe lub różowe, w żadnym wypadku czarne. Oczywiście, zamówienie, które zostało przygotowane przed rozmową, było na wersję czarną. Innych kolorów akurat w sklepie nie było. Niby nic takiego, prawda? Trzeba zwyczajnie poszukać gdzie indziej. Otóż nie. Byłem ogromnie zdumiony reakcją mojej znajomej, która oznajmiła, że ona ma ogromnego pecha i już nie ma siły na ponowne poszukiwania innej wersji tych cholernych słuchawek. Była wyraźnie zdołowana w tamtej chwili. Ciężko mi oddać powagę i jednocześnie dramatyzm sytuacji – ale było średnio-śmiesznie (pomimo tak błahej rzeczy).

    Dwie głupie sytuacje. Dwie odmienne reakcje. Choć – i myślę, że przyznasz mi rację – moja historia jest przynajmniej odrobinę bardziej znacząca, to jednak postanowiłem nie reagować na nią negatywnie. Ciężko nawet nazwać to pogodzeniem się z losem, myślę, że przyjąłem moją sytuację jako całkiem zwyczajny bieg życia. Brak we mnie żalu, rozczarowania, złości – wszystkich tych emocji, które pojawiły się u mojej znajomej.

    Myślałem trochę, skąd wzięło się u mnie takie podejście, ta siła do bycia obojętnym na to, co przychodzi, i wynotowałem sobie kilka elementów, które kształtują w ostatnim czasie mój charakter i postrzeganie świata:

    • Stoicyzm. Studiuję go od dłuższego czasu, ale ten rok sprawił, że bardziej świadomie zacząłem odnosić jego elementy do mojego życia. Stoicyzmu uczę się z:
    • Minimalizm. Tak bardzo przydatny. W naukach pomagają:
    • Dziennik. Nagrałem dwa odcinki podcastu na ten temat: jeden z Piotrkiem, w ramach PiG Podcastu, drugi – odcinek solo w ramach podcastu Fajne Życie.
    • Medytacja. Odgrywa ważną rolę w utrzymaniu porządku umysłu. Napisałem trochę o tym (w sumie całkiem sporo) na blogu.

    W ten właśnie sposób uczę się reagować WŁAŚCIWIE na to, co przychodzi, na to, co mnie spotyka. Bez zbędnych emocji.

    Stan mojej nogi wydaje się nie być poważny, na chwilę obecną przyjąłem więc strategię odpoczywania. Oczywiście, gdy zrobię niewłaściwy ruch, pojawia się ból – ale zakładam, że to dobrze – w końcu to NIEWŁAŚCIWY ruch 🙂 Ostrzeżenie, żeby na razie tak nie robić. A przynajmniej tak sobie to tłumaczę. 

    Na koniec mam oczywiście pytanie do Ciebie. Dziś krótkie, oczekuję jednak długiej odpowiedzi: Wierzysz w pecha?

    ps. w moim życiu chwilowo jest mniej sportu, to fajny moment na budowanie innych, nowych nawyków – pracuję więc nad wieczornym rytuałem. Napisałem trochę i na ten temat.