– „Skąd ty bierzesz te piosenki?” – usłyszałem, przesyłając ostatnio komuś tytuł utworu, który leciał akurat u mnie w słuchawkach. W mojej głowie momentalnie uruchomiło się jakieś sto dwanaście myśli. Pierwsza z nich: o czym jest piosenka, którą przed chwilą poleciłem, skoro w odpowiedzi otrzymałem takie pytanie?
Zerkam do internetu. Czym właściwie jest muzyka? A, już wiem, to „sztuka organizacji struktur dźwiękowych w czasie.” – słaby początek. Wciąż jednak czytam. „Jedna z dziedzin sztuk pięknych, która wpływa na psychikę człowieka przez dźwięki”. – Trochę lepiej, jednak nadal nie jestem zadowolony.
Niezbyt często wciągają mnie opisy z Wikipedii, jednak tym razem idę dalej:
„Jednym z celów muzyki jest samoekspresja oraz przekaz subiektywnych odczuć kompozytora lub wykonawcy, który ma wpływ na odczucia, reakcje i świadomość słuchacza przetwarzającego te doznania w sposób zupełnie indywidualny. … Z początku muzyka służyła celom praktycznym – pomagała w pracy zespołowej, była formą komunikacji, później stała się także elementem tożsamości zbiorowej. Z czasem wykształciła się jako jedna z gałęzi sztuki.”
Zastanawiam się, czy muzyka tak bardzo różni się od malarstwa, rysunku, filmu, literatury, tańca, teatru, rzeźby i innych dziedzin sztuki. Z pewnością trochę inaczej ją postrzegamy, jest nam bliższa, o wiele bliższa, patrzymy na innych przez pryzmat muzyki, jaką słuchają. W serwisach społecznościowych, randkowych, nie znajdziesz pytania: „kim jest twój ulubiony pisarz, poeta, malarz?”, ale znajdzie się tam pewnie pytanie o rodzaj słuchanej muzyki. Nikt nie zaszufladkuje Cię, jeżeli powiesz, że uwielbiasz dzieła Caravaggio, van Gogha, czy Michała Anioła. Nie zostaniesz też osądzony, jeżeli spodoba Ci się rysunek gdańskiego, ulicznego artysty, nawet jeżeli jego prace będą mocno słabe. Z wyrazami uznania popatrzysz na stawiającego pierwsze kroki poetę, tak samo z resztą na kogoś, kto poświęci swój czas, by docenić jego twórczość. Nie ma chyba nikogo, kto zakwestionowałyby piękno Mona Lisy, czy Stworzenia Adama. Każdy, kto przeczytał Zbrodnię i Karę, doskonale wie, dlaczego uznawana jest ona za jedno z arcydzieł literatury. Nawet jeżeli nie jesteś fanem historii tworzonych przez Tolkiena, chyba nie zaprzeczysz, że jego Hobbit również zalicza się do tej elitarnej grupy. Każda dziedzina sztuki ma swoją listę „naj”. Każda dziedzina sztuki znajdzie osoby, które ją docenią. Nawet internetowe memy, które również możemy nazwać dziedziną sztuki, mają swoich entuzjastów. Ci również nie zostaną wstawieni w żadne ramy tylko za to, że lubią akurat takie, śmieszkowe obrazki. Jeżeli lubisz oglądać horrory w kinie, nie znaczy to, że marzy Ci się nawiedzenie przez złego demona, jeżeli czytasz kryminały, wcale nie musisz potajemnie planować zabójstwa prezydenta Peru, jeżeli na pulpicie Twojego komputera co drugi dzień pojawiają się inne Słoneczniki van Gogha, nie oznacza to, że musisz być wielbicielem ich pestek. Oznacza to, co najwyżej, że potrafisz docenić piękno obrazu. Obrazów.
Nie wstydzimy się rodzaju książek, jakie czytamy, zdjęć, jakie robimy, rzeźb, na które spoglądamy w parku, nie mamy nic przeciwko, aby ktoś miał ulubiony kolor – zielony, czarny, czy różowy. Akceptujemy, gdy ludzie wybierają tak odmiennie wyglądające samochody, stawiają inne od naszych meble w salonach, kupują biżuterię, której sami byśmy w życiu nie założyli. Chyba nie ma rodzaju sztuki – w szerokim tego słowa znaczeniu – za sympatię, do której zostaniesz skrytykowany, czy zaszufladkowany.
I tu pojawia się jeden wyjątek – muzyka.
W jej przypadku nasza tolerancja chyba trochę zanika. To, czego słuchamy, mówi o tym, kim jesteśmy albo co akurat czujemy. Tak? Chyba często tak właśnie jest. Wybieramy smutną muzykę, gdy jesteśmy smutni, wybieramy szaloną muzykę, gdy jesteśmy… w nastroju na szaleństwa. Muzyka potrafi stworzyć nastrój, ale i go zniszczyć. Jest najbliżej nas, jest tak bardzo „nasza” i chyba dlatego wywiera tak silne skojarzenia i emocje. Postrzegamy muzykę jako coś tak bardzo osobistego, że chyba zbyt często patrzymy na kogoś przez pryzmat muzyki, jaką lubi i jakiej słucha. I przez to często nie chcemy jej pokazywać innym – co sprawia, że nasze podejście do niej jest jeszcze bardziej osobiste.
Jeżeli lubisz jakąś piosenkę, musisz się z nia utożsamiać. Ona musi opowiadać Twoją historię. Tak?
Nie. Zupełnie nie.
Piosenka o miłości nie oznacza, że właśnie się zakochałem. Spokojna, smutna piosenka nie oznacza wcale, że jestem przygnębiony. Hip-hopowy kawałek jest…
dla zakompleksionych ludzi, którzy chcą słuchać o tym co mogą mieć i jacy moga być. Na marzeniach się jednak kończy. Dla mnie hh to durnowate teksty i bezsensowne rytmy. Feee.
– krzyczy komentarz w internecie. Niżej odpowiedź:
a co to jest życie według nich? Jaranie blanta i krzyczenie „joł,joł”. Często też śpiewają „fuck fuck fuck”, strzelają do siebie na ulicach, wymachują tymi łapskami, a na koniec dodają „save the children” no i oczywiście fuck.
A potem cała internetowa awantura na ten temat.
Pomyślałem, że poszukam czegoś o disco polo. Tak, wkładam kij w mrowisko. Szybko znalazłem jakieś forum na ten temat i wiem już, że disco polo to…
Dla mnie straszny obciach. Nie tylko prymitywny gatunek muzyczny, którego nie trawię, ale i stan umysłu.
Pomyślałem więc, że poszukam, jak i fanatycy malarstwa obrzucają się błotem na internetowych forach. Nie znalazłem. Zobaczyłem za to ludzi pełnych pasji, wymieniających się odkryciami, nawet tymi dziwnymi i (mogłoby się wydawać) głupimi. Moją uwagę przykuwa jeden, fajny komentarz z dołu strony:
Nie odróżniam stylów, nie wiem nawet w jakim czasie żyli artyści, których obrazy zapadły mi w dusze ale jak patrzę na dzieła Hieronimusa Boscha, Podkowińskiego albo na obraz przedstawiający stojącą tyłem kobietę która wyglada przez okno (to chyba S. Dali) to pragnę wejść w ramy i zaistnieć tam razem z bohaterami tych dzieł. A czy to kubizm czy dadaizm? Powinienem wiedzieć… chyba.
Moje myśli wracają do muzyki. „Zagubiony książę” – ładna piosenka. Wsłuchuję się dokładniej w sens jej słów. Czy fakt, że mi się podoba, musi na prawdę oznaczać, że jest mi smutno?