Mam kilka ulubionych miejsc w Warszawie, takich, w których mogę usiąść, odpocząć, popracować, napisać kilka słów w dzienniku, lub na bloga. Galeria Młociny – centrum handlowe – jest jednym z takich miejsc. Mam tu moje ulubione zakątki, w których lubię usiąść z iPadem, lub po prostu posiedzieć i posłuchać muzyki. Znalazłem sobie tutaj dość dziwne miejsce, w którym poustawianych zostało kilka dużych, drewnianych klocków, których nikt poza mną raczej do siedzenia nie wybiera. Czasem bawią się na nich małe dzieciaki, bywają chwile, gdy zajmują je nastolatki, jednak dorośli wolą zazwyczaj wygodne krzesełka, niż kanciaste, drewniane klocki wymagające od siedzącego raczej prostej postawy. Dorośli już tak nie potrafią siedzieć. Niestety. Ja od dwóch lat uczę się tego na nowo – i to nie jest proste. Podobnie chyba jest z siedzeniem po turecku na ziemi – mało kto wybiera taką pozycję.
Siadam zazwyczaj obok ogromnej szklanej ściany, by widzieć przez nią wielką, niebieską trampolinę. Za takie drobiazgi lubię właśnie to centrum handlowe, fajnie, że ktoś wpadł właśnie na pomysł, by postawić tam takie cudo i skusić kilka dodatkowych osób do odwiedzenia właśnie tego miejsca. Trampolina – jak to trampolina – służy do tego, by się na niej trochę powygłupiać i poskakać. Jest darmowa – każdy może przyjść i korzystać do woli. Lubię popatrzeć na bawiące się tam dzieciaki. Fajnie jest oglądać, gdy przekraczają swoje granice, robiąc dziwne przewroty i salta, których nie spodziewały się, że są w stanie wykonać. Widać to po ich zaskoczonych minach, gdy uda im się zrobić coś pierwszy raz.
Jest sobota. Wyjątkowo dużo ludzi. W każdym wieku. Trampolina pełna. Rozglądam się. Wiek skaczących nie przekracza 10 lat. Dookoła jest również całkiem sporo starszych dzieciaków, jednak ich (już) chyba nie interesuje trampolina. Wydają się mieć zupełnie inny obiekt zainteresowań – kontakt. Taki zwykły kontakt z prądem. Jest godzina 12, więc w tym wieku jest to najwyraźniej moment, w którym trzeba podładować telefon.
Wspominałem w poprzednim tygodniu o stylu życia „dorosłych”. Nawyki, które zaczynamy pielęgnować w młodości, nasilają się i procentują w późniejszym wieku. Od kilku lat staram się doprowadzić moje ciało do pewnego stanu. Takiego, w jakim było w latach podstawówki (tak, wiem, bujam w obłokach!), a który porzuciłem na rzecz wygody, słabych przyjemności. Staram się nadrobić lata zaniedbań, siedzącego trybu życia, głupich używek, kiepskiego jedzenia, braku ruchu. Nie jest to oczywiście możliwe w 100%, ale każdy mały kroczek w tym kierunku jest dla mnie ogromnym sukcesem.
I momentami zastanawiam się, gdzie i kiedy popełniłem błąd, w którym momencie, i dlaczego, skręciłem w stronę, w którą dzisiaj nie mogę patrzeć. Co się stało, że w pewnym momencie zaczęły mi się podobać rzeczy, tak sprzeczne z naturą człowieka. Że i ja zacząłem szukać tego symbolicznego „kontaktu”, zamiast zerkać na niebieską trampolinę.
Nie znam jeszcze idealnej odpowiedzi na to pytanie. Jednak jej szukam. Chociażby po to, aby być dobrym przykładem dla moich córek – które przecież widzą i też się uczą. Nie uchronię ich przed poszukiwaniem tego bardziej wygodnego życia. Ale mogę opowiadać o tym, co teraz czuję – gdy próbuję wrócić do formy, sprawności, pełnego życia. Mogę zabierać je na rolki, basen, zachęcać do wspólnego aktywnego życia. I widzę, że (na razie) to działa. Choć zdaję sobie sprawę, że pewnie nie będzie działało wiecznie, to może jednak da im jakieś wskazówki na przyszłość. Gdy również będą chciały zawrócić z jakiejś drogi.
A co słychać u Ciebie?