Tag: muzyka

  • 📗 fajna muzyka, mój dziennik dźwięków

    Dzielę się moją muzyką. Tym, co leci codziennie w moich słuchawkach, głośnikach, w samochodzie, na siłowni – i jest to bardzo ważny kawałek mnie. Każdego pierwszego dnia miesiąca tworzę nową playlistę i przez kilka tygodni dodaję do niej utwory, które mnie zachwycają, inspirują, a czasem i przerażają. Znajduję je na zajęciach z tańca, na ulicy w przejeżdżających samochodach, na rolkach, w autobusie, w słuchawkach współpasażera z pociągu. Każdy z tych utworów sprawia, że zaczynam inaczej myśleć, ruszać się, nie ważne, czy jestem na przejściu dla pieszych, gram w pingponga, czy jem z dzieciakami kolację. To mój dziennik dźwięków. Dzisiaj się nim dzielę. I co miesiąc będą tu pojawiać się nowe playlisty – częstuj się, jeżeli tylko chcesz.

    Na dole tego wpisu znajdziesz playlisty z poprzednich miesięcy.

    inne playlisty

    Poza moją comiesięczną, mam zapisanych w bibliotece w Spotify, również kilka innych playlist, które towarzyszą mi w konkretnych sytuacjach. Jedną z nich jest playlista o nazwie ”reading harry potter ⚡️”, zawierająca spokojne dźwięki wspomagające skupienie w momentach, w których tego potrzebuję. Włączam ją gdy piszę, ale fajnie sprawdza się również, gdy potrzebuję odprężyć się po długim i ciężkim dniu.

    painting&writing to playlista z muzyką, która pomaga mi wejść w jeszcze głębszy stan skupienia. Uruchamiam ją, gdy wiem, że potrzebuję utrzymać wyższy poziom koncentracji przez dłuższą chwilę – również podczas pisania.

    Używałem kiedyś aplikacji Endel do puszczania specjalnych dźwięków dla poprawienia mojej koncentracji, zmaksymalizowania skupienia. Z Endel już zrezygnowałem, ale znalazłem w Spotify playlistę z dźwiękami z tej aplikacji. Czasem używam – gdy potrzebuję maksymalnego skupienia.

    (więcej…)
  • 🗞️ co słychać? – wrzesień 2024

    Przyszedł wrzesień, a wraz z nim prawdziwy nowy rok. 1 stycznia to symbol, tak mocno już wyeksploatowany – zmienia się data, cyferki w kalendarzu, jednak niewiele poza tym. To wrzesień przynosi prawdziwe zmiany. Wraz z jego przyjściem kończy się lato, czas odpoczynku, laby, zbierania owoców całorocznej pracy, rozpoczyna nowy etap: szkoła, intensywna praca, ale i przychodzi ulga od upałów, pojawiają się potrzebne zmiany, to wrzesień przynosi rzeczywisty postęp. Czas więc na prawdziwy nowy rok. A dla mnie czas na podsumowanie poprzedniego miesiąca – zapraszam do kolejnego 🗞️ Co słychać.

    📗 dzienniki

    Wrzesień to czas ruszania do przodu, ale u mnie to już sierpień stał się pierwszym miesiącem, w którym zacząłem publikować obiecane Wam wcześniej 📗 dzienniki. Artykuły z tego działu to wycinki z mojego prywatnego dziennika wraz z przygotowanymi opisami tego, jak w danej sytuacji prowadzenie dziennika mi pomogło. Artykuły te pięknie wpisują się w wizję i misję, jaką postawiłem przed moim blogiem. Będzie to najważniejszy zakątek mojego bloga – to tu zobaczysz prawdziwą potęgę dziennika i korzyści, jakie wynikają z jego prowadzenia. Zajrzysz do najtrudniejszych, najpiękniejszych, ale i najdziwniejszych chwil w moim życiu, pokażę Ci, jak to robię, że pomimo problemów, porażek, przeciwności losu, udaje mi się wchodzić w każdy kolejny dzień z podniesioną głową i prowadzić moje wymarzone fajne życie. 📗 dzienniki dostępne są dla osób wspierających mojego bloga w dodatkowo płatnych planach, a więc dla „🪽 niebieskich ptaków” i „🪶 papierowych ptaków”. Od początku sierpnia pojawiło się już 5 artykułów z tej serii, na resztę września i cały październik zaplanowałem już publikację następnych – a i kolejne powstają – także zapraszam do czytania 🙂.

    W pierwszych 📗 dziennikach dzielę się przemyśleniami z intrygującego snu, pełnego emocji i symboli, które przeniosły mnie w świat wewnętrznych konfliktów. Główną rolę odegrała w nim wrona, której sytuacja zainspirowała mnie do refleksji nad wsparciem i ograniczeniami w moim życiu. Czy sen był odzwierciedleniem moich pragnień i lęków?

    W kolejnym wpisie analizuję marzenia, cele i sukcesy, jakie osiągnąłem dzięki determinacji. Przeglądając listę pragnień, zauważam, ile udało mi się osiągnąć. Pochylam się nad wartością samodzielności w dążeniu do celów i dochodzę do wniosku, że sukces jest w moich rękach, o ile jestem gotów na niego zapracować.

    Następnie poruszam temat wiecznego poszukiwania idealnej aplikacji do notatek. Zastanawiam się, czy te zmiany są konieczne, czy może to forma unikania ważniejszych zadań. Analizuję, jak zaprojektować efektywną bazę wiedzy, która odpowiada moim potrzebom. To wpis pełen pytań i refleksji nad istotą produktywności.

    W czwartym wpisie zanurzam się w spokojny zakątek Gdańska, gdzie pozwoliłem sobie na chwilę oderwania od codzienności. Rozważam dawne marzenia i życiowe wybory, zastanawiając się, czy można pogodzić wszystkie pasje. Analizuję rolę decyzji i priorytetów oraz czy pieniądze są przeszkodą w realizacji marzeń.

    Kolejny artykuł to zapis jeszcze jednego z moich snów. Opowiadam też, jaki wpływ na mój poranek miał ten sen oraz fakt, że go zapamiętałem (dzięki zapisaniu w dzienniku). Pięknie to pokazuje, jak dziennik może być wspaniałym narzędziem do utrwalania myśli, marzeń i codziennych wydarzeń.

    Mam nadzieję, że zajrzenie do mojego prywatnego dziennika, jak i czytanie całych wpisów z tego działu, pozwoli Wam lepiej zrozumieć, jak prowadzenie dziennika może pomóc w refleksji, samodoskonaleniu i zarządzaniu marzeniami oraz celami. Zapraszam do wspierania mojego bloga i odkrywania korzyści płynących z prowadzenia własnego dziennika. 😊

    📘 minidzienniki

    Jeżeli nie należysz do grona osób, które wspierają mojego bloga w ramach płatnych planów, mam dla Ciebie do przejrzenia (i śledzenia) moje dwa minidzienniki, które prowadzę.

    uwielbiam…

    Za bardzo skupiamy się w życiu na tym, czego nie lubimy, co nas wkurza, czy nam przeszkadza. Ble!

    Warto patrzeć na drugą stronę, zastanowić się co lubimy. Dlatego prowadzę dziennik wdzięczności, choć poszedłem tu krok dalej i szukam rzeczy, które nie tylko lubię i cenię, ale wręcz uwielbiam w moim życiu!

    Dziennik wdzięczności to moja codzienna chwila refleksji. Każdego dnia zapisuję coś jednego, wspaniałego, prawdziwie mojego.

    Niesamowicie poprawia mi to nastrój w trudniejszych chwilach! Chcecie: dołączajcie, zapraszam. Dopisujcie, komentujcie, albo zwyczajnie polubcie 🙂.

    fajne życie to…

    O co mi właściwie chodzi z tym fajnym życiem? Strzelam, że nie jedna osoba odwiedzająca mojego bloga, zadała sobie właśnie to pytanie. I chyba czas na nie w końcu odpowiedzieć. Prosto, bez owijania w bawełnę, kawa na ławę!

    Postanowiłem zacząć spisywać to, czym tak naprawdę jest dla mnie to, co nazywam „fajnym życiem”. Wyszedł mi z tego całkiem pokaźny dziennik, do którego śledzenia Cię serdecznie zapraszam 🙂.

    alkohol i jego brak

    Opublikowałem ostatnio na blogu artykuł o tym, jak 250 dni temu postanowiłem wyeliminować całkowicie alkohol z mojego życia. Stało się to 1 stycznia 2024, tuż po sylwestrowo-noworocznej imprezie. Choć nigdy nie spożywałem dużej ilości alkoholu, moja styczność z nim należała raczej do sporadycznych, to mimo wszystko postanowiłem porzucić nawet te niezbyt duże ilości tej trucizny. Tak, alkohol to trucizna – i nie wiem, po co miałbym po niego sięgać. Minęło wiele dni, miesięcy i pomyślałem, że chyba już czas napisać o tym coś więcej…

    Jeżeli jeszcze nie czytałeś, czytałaś – zapraszam.

    wieczory i poranki na nowo

    Od kiedy zacząłem przygodę z tańcem, moje poranki i wieczory dość mocno się zmieniły. Wszystko zaczęło się przesuwać, moje (prawie codzienne) zajęcia kończę mocno po godzinie 22, a do domu często docieram tuż samą północą. To sprawia, że w łóżku najczęściej ląduję już następnego dnia. Od kiedy moje dni wypakowane są po brzegi aktywnością i porządnymi treningami (a mam ich w niektóre dni i 4-5 godzin), to mój czas odpoczynku, a więc snu, nieco się wydłużył. Z 6,5 godziny, które wystarczało mi kiedyś, zrobiło się 7, a w bardziej intensywne dni nawet i 8 godzin snu – i wiem, że jest to czas potrzebny mi do niezbędnej regeneracji. Początkowo próbowałem z tym trochę walczyć, chciałem uporządkować, ustabilizować godziny snu, jednak w ostatnich miesiącach zacząłem otwierać się na tę nową rzeczywistość – i to sprawiło, że poczułem wielką ulgę. A ostatecznie zacząłem chodzić bardziej wypoczęty.

    To pięknie wpisuje się też w moją filozofię życiową, która zakłada mniej ram, harmonogramów, a więcej wolności i elastyczności. Śpię, kiedy jestem zmęczony, a wstaję, gdy jestem wypoczęty, nie patrzę na aktualną godzinę. To sprawia, że zdarzają się sporadyczne sytuacje, że to noc staje się moim dniem, a dzień nocą. Taka wolność bardzo mi pasuje. Cieszę się, że zorganizowałem sobie życie w ten sposób, że mogę sobie pozwolić na taką codzienność.

    Otwarcie się na inne godziny funkcjonowania i odpoczynku, pozwoliło mi również zacząć eksperymentować z okazjonalnymi, krótkimi drzemkami w ciągu dnia (10-20 minut) – najczęściej przed treningami, czy to na siłowni, czy w szkole tańca. Niezły boost energii w ciągu dnia!

    aby wymagać

    W sierpniu na blogu pojawił się też wpis z kilkoma refleksjami na temat samodoskonalenia oraz roli wewnętrznej motywacji i determinacji w dążeniu do stania się lepszą wersją siebie. Choć warto uwzględniać rady i opinie innych, kluczowe jest, by największe wymagania stawiać przed sobą. To specyficzny wpis – nieplanowany, powstał spontanicznie, trochę „na kolanie”. Jest to typowy zbiór przemyśleń, jakie często pojawiają się w moim dzienniku. Inspiracją do jego powstania był wpis, który wrzuciłem któregoś dnia na BlueSky, w ramach codziennego #dzieńdobry.

    nowości na gwiazdę, jedną gwiazdkę ⭐️

    Kolejny wpis to opowieść o tym, jak przypadkowe inspiracje mogą prowadzić do głębokich refleksji i interesujących wniosków. Zainspirowany pewnym odcinkiem podcastu, zgłębiam temat zmian i oporu, jaki często towarzyszy nowościom. Zastanawiam się, dlaczego ludzie niechętnie przyjmują zmiany, oraz jak te reakcje mogą wpływać na rozwój i codzienne życie.

    fajna muzyka 🎵 na wrzesień

    Nastał nowy miesiąc, więc czas też na nową muzykę! Łap poniżej link do wrześniowej playlisty 😊.

    do następnego razu!

    Coraz bardziej podobają mi się listy, jakie wysyła, do Ciebie w ramach 🗞️ Co słychać?. Dzięki nim mogę nie tylko przesłać Ci garść informacji o tym, co nowego u mnie i na blogu, ale również (a może i przede wszystkim!) podsumować sobie ostatnie kilka tygodni i z takiego podsumowania próbować wyciągać wnioski.

    Przypominam, że na każdy z moich listów możesz odpisać bezpośrednio z Twojej skrzynki mailowej, do każdego możesz też dodać komentarz na moim blogu – w końcu należysz do grona 🐦 Wróbelków, które taką możliwość posiadają! Więc… co słychać u Ciebie? 😊

  • 🗞️ co słychać? – lipiec 2024

    Z radością witam Cię w newsletterze 🗞️ Co słychać? – miejscu, w którym raz na jakiś czas (w tej chwili planuję nie częściej niż raz w miesiącu) będę dzielił się z Tobą aktualizacjami, najnowszymi wydarzeniami z drogi do fajnego życia oraz inspirującymi i praktycznymi przemyśleniami związanymi z tematyką mojego bloga. Treści będą krótkie, w formie drobnych aktualizacji, zapowiedzi, przypomnień i powiadomień.

    Celem tego newslettera jest uporządkowanie mojej codzienności, krótkie update’y oraz dostarczenie Ci wartościowych treści, które nie zawsze mieszczą się w długich artykułach na blogu. W ten sposób będę mógł na bieżąco opowiadać o wszystkich ciekawych rzeczach, które robię, ale o których jeszcze nie miałem okazji napisać bardziej szczegółowo. Będę także informował o opublikowanych artykułach – które nie zawsze przychodzą do Ciebie w formie osobnego newslettera.

    Znajdziesz tu zapowiedzi i podsumowania moich nowych projektów – tych większych, jak i tych całkiem małych, refleksje na temat dążenia do fajnego życia oraz praktyczne wskazówki dotyczące prowadzenia dziennika. Czasem wrócę do tematów poruszanych na blogu, rozwijając je i pokazując, jak idą moje postępy. Mam nadzieję, że będziesz śledził, śledziła moje zmagania i czerpał, czerpała z nich inspirację do poeksperymentowania i poprawiania własnego życia.

    dwa tygodnie bez diety (z pudełka)

    Choć nie zdążyłem na blogu jeszcze napisać o mojej przygodzie z dietą pudełkową (z której korzystam od półtora roku!), to już wyciągam z niej ważne wnioski i zaczynam eksperymentować ze zmianami. Aktualnie kończy się okres mojej dwutygodniowej, zaplanowanej przerwy od „pudełek”. Pierwsza tak długa przerwa, od kiedy zacząłem jadać w ten sposób. I oczywiście mam garść nowych przemyśleń. Chyba zbliża się moment, w którym dość szczegółowo będę mógł napisać o mojej przygodzie z dietą pudełkową, oraz tym, czy dwutygodniowa przerwa od niej sprawiła, że będę ją kontynuował, czy raczej rezygnował. Może masz jakieś pytania związane z życiem na diecie pudełkowej? Z przyjemnością na nie odpowiem w artykule, ktory tworzę, także śmiało pisz!

    spanie na podłodze

    Skoro już jesteśmy przy eksperymentach, dwa tygodnie temu porzuciłem wygodne i mięciutkie łóżko i postanowiłem zacząć sypiać na podłodze, a konkretnie na cienkiej macie do jogi.

    Pierwsza noc była dziwna, ale potem…… no cóż, zostawię to na osobny artykuł. W każdym razie eksperyment trwa, a ja dalej każdego wieczoru kładę się spać na podłodze. Mały spoiler: jest dobrze.

    spotify na dłużej

    nawiązując do listu:

    Z przyjemnością donoszę, że mój inny, mały eksperyment, z przejściem do Spotify, okazał się całkiem sporym sukcesem. Choć miał on trwać pełne trzy miesiące, to po kilkunastu dniach już wiedziałem, że to strzał w dziesiątkę. Co ciekawe, uwolnienie się od Apple Music sprawiło, że przetestowałem też kilka innych rozwiązań, w tym na przykład YouTube Music, do którego dostęp posiadam z racji subskrypcji YouTube Premium (YouTube bez reklam) – a który okazał się bardzo ciekawym serwisem do streamowania muzyki! Jego ogromną zaletą jest niewątpliwie powiększona o treści z całego YouTube’a baza muzyki. Znalazłem tam więc sporo utworów, których na próżno szukać w Spotify, czy Apple Music. Jednak aktualnie, zauroczony ekosystemem, fajnym wyglądem i wspaniałymi rekomendacjami, zostaję ze Spotify.

    moje trzy podcasty

    Ach, ubolewam na tym, że w tym roku tak bardzo zaniedbałem moje podcasty. Szczególnie że przecież uwielbiam je nagrywać! Ostatnio wydarzyło się jednak coś, co sprawiło, że musiałem na nowo je przemyśleć i podjąć jakieś decyzje z nimi związane. Brytyjski serwis, którego używałem do przechowywania plików moich podcastów (hostowania), ogłosił, że z końcem sierpnia kończy swoją działalność i, krótko mówiąc, mam się wynosić. Stanąłem więc przed decyzją: co dalej? Po krótkim przemyśleniu sytuacji, zakasałem rękawy i przeniosłem wszystkie moje trzy audycje do… Spotify. Jak ładnie to wpisuje się w moją filozofię korzystania z jak najmniejszej liczby narzędzi 🙂.

    Od Twojej strony – słuchacza – nie wiele się zmieniło, wszystkie zmiany dzieją się pod maską, jednak ten moment sprawił, że musiałem na nowo przemyśleć to, czy i jak chcę nagrywać nowe odcinki. Mam nadzieję, że nie zapomniałaś, nie zapomniałeś jeszcze mojego głosu. A jeżeli tak – postaram się Ci go niebawem przypomnieć.

    https://fajne.life/tag/podcasty

    system produktywności w ciągłej (prze)budowie

    Temat idealny na 🐽 PiG Podcast. Ciągłe zmiany i poszukiwania – tak mniej więcej od lat wygląda moja przygoda z budowaniem systemu produktywności. Czuję jednak, że w końcu udało mi się zbudować coś trwałego i działającego. Coś, co spełnia moje oczekiwania i – mam nadzieję – zostanie ze mną na dłużej.

    Od dawna jestem zwolennikiem aplikacji do tak zwanego „ogarniania życia” i staram się, jak tylko mogę, ograniczyć do jednej tylko aplikacji (do zadań, artykułów, dziennika, notatek, list, przypomnień, rachunków itd.). Próbowałem kiedyś wdrożyć to w aplikacji Evernote, próbowałem też z OneNote, Moleskine Journey, Logseq, NotePlan, Reflect Notes i wieloma innymi. Dzisiaj moją bazę wiedzy, dziennik, zadania, listy zakupów, przemyślenia i artykuły do bloga trzymam w aplikacji Craft – i nie planuję (na razie) zmian w tym zakresie. Choć nie jest to aplikacja idealna (bo i takiej nie ma), to jednak rozwiązuje ona najwięcej najważniejszych dla mnie problemów z systemem produktywności. W końcu czuję się jak w domu. Jednak to zasługa nie (tylko) samej aplikacji, ale też systemu, który udało mi się wdrożyć i z którego korzystam. A ten znalazłem w kursie…… chyba zostawię to jednak na osobny artykuł (albo podcast).

    znalezione w notesie

    Skoro już wspomniałem o moim systemie produktywności (w którym zapisuję wszystko, co dla mnie cenne), to chciałbym się podzielić z Tobą jednym z fajnych zapisków, jaki w nim ostatnio znalazłem. Dotyczy postępów, rezultatów i efektów (tak przynajmniej otagowalem sobie tę myśl w moim notesie):

    Trzy powody, dla których nie widzisz rezultatów (jeszcze)
    1. Jest za wcześnie
    2. Podejmujesz niewłaściwe działania
    3. Nie robisz tego, co mówisz lub myślisz, że robisz (jesteś rozproszony w momencie działania lub nie pojawiasz się konsekwentnie)
    Jeśli 1: wtedy to kwestia cierpliwości. Nie rezygnuj.
    Jeśli 2: wtedy to kwestia strategii. Wypróbuj coś nowego i zmierz swoje wyniki.
    Jeśli 3: wtedy to kwestia koncentracji. Śledź swoje działania i nie ulegaj rozproszeniom.

    Mnie dało do myślenia. A Tobie?

    samochód

    Muszę też opowiedzieć Ci o jeszcze jednym eksperymencie, jaki sobie kilka miesięcy temu zafundowałem – choć wcale nie był zaplanowany. Mogę nazwać go bardzo prosto: 100 dni bez samochodu (o! Tak pewnie nazwę artykuł na ten temat na blogu). Jak zapewne się domyślasz, na ponad 3 miesiące z mojego życia zniknął samochód – trochę z nie mojego wyboru, ale jednak. Jednocześnie praktycznie każdego dnia pokonywałem nie mniej niż 100 km – mój test totalnie nie miałby sensu, gdybym przesiedział ten okres w domu. Mam garść przemyśleń i na ten temat. Eksperyment się jednak zakończył i znalazłem sobie swój nowy, ulubiony samochodzik.

    Również i zmiana w tę stronę dała mi bardzo dużo do myślenia, doprowadziła do bardzo zaskakujących i nieoczywistych wniosków na temat codziennego poruszania się po mieście. Jednym z nich jest to, że samochód nie jest totalnie potrzebny do szczęścia i potrafi być niezłym gwoździem do trumny. Z drugiej jednak strony, potrafi dać wiele radości i być pomocnym narzędziem. Musiałem jednak na kilka miesięcy pożyć bez niego, by do tych wniosków dojść. Ciekawe było też spojrzenie społeczeństwa (a więc po prostu innych ludzi) na osobę, która przez lata poruszała się samochodem, a nagle przestała. Poza tym chyba znalazłem swoją odpowiedź na pytanie, czy samochód jest mi potrzebny do szczęścia. Jesteś zainteresowany, zainteresowana artykułem na ten temat?

    na obiad maczek?

    Taki oto horror wpadł mi w łapki na Instagramie – na mnie działa i przypomina o dokonywaniu właściwych wyborów. Każdego dnia. Materiał obowiązkowy, niezależnie od tego, ile masz lat.

    na imię mu Boguś

    nawiązując do listu:

    Uwaga, po raz kolejny będzie o odkurzaczach. Wygląda na to, że są one ważną częścią fajnego życia 😄. Chciałbym tylko zawiadomić, że (już kilka miesięcy temu) kupiłem sobie odkurzacz… A skoro napisałem kiedyś wpis o odkurzaczu (o dziwo, tak pozytywnie przez Was przyjęty), to pomyślałem, że warto napisać mały update na ten temat. A więc mój stary (choć przecież całkiem młody) odkurzacz, zastąpił Boguś – automatyczny, sprytny robocik sprzątający, w którym jestem całkowicie zakochany. Uwielbiam nasze wspólne sprzątania i porządek, jaki po nich (nas) jest w domu!

    po prostu uwielbiam…

    Stworzyłem na micro blogu wątek, w którym wypisuję rzeczy, które lubię (uwielbiam!) w moim życiu, taki mój 📗 dziennik wdzięczności.

    Dziennik ten prowadzę również na Bluesky.

    fajna muzyka 🎵 na sierpień

    🗞️ Co słychać? będzie też miejscem, w którym będę podrzucał link do nowej playlisty z fajną muzyką na kolejny miesiąc (mój📗 dziennik muzyczny). Łap więc poniżej link do sierpniowej playlisty – być może jeszcze pustej, jeżeli czytasz ten newsletter wcześnie rano. Myślę jednak, że szybko się zapewni 😊

    do następnego razu!

    Ach! Całkiem długi wyszedł mi ten numer 🗞️ Co słychać?, jednak to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że takie właśnie podsumowania są mi potrzebne. W końcu to kolejny rodzaj mojego własnego 📗 dziennika, którym mogę się z Tobą dzielić i do którego prowadzenia również Ciebie zachęcam.

  • fajna muzyka, trochę na nowo, idę do Spotify 🎵

    Fajne życie – które przecież jest głównym tematem mojego bloga – to nieustanne poszukiwania, próby, poprawki, testy, a co za tym wszystkim idzie – i zmiany. Lubię te moje. Zmiany, testy, eksperymenty. Dzięki nim czuję, że nieustannie się czegoś uczę, że idę do przodu.

    W tym miesiącu postanowiłem rozpocząć eksperyment w obszarze streamingu muzyki. Muzyki, którą przecież jest tak ważnym punktem mojego życia – jest ze mną właściwie bez przerwy.

    Dla nieco mniej wtajemniczonych, szybko wyjaśniam: streamowanie muzyki to sposób słuchania utworów bez konieczności ich pobierania na urządzenie. Dzięki temu mamy mieć dostęp do ogromnej biblioteki utworów z różnych gatunków, artystów i epok w dowolnym miejscu i czasie, o ile mamy połączenie z Internetem. Nie kupujemy indywidualnych utworów, ale czasowy dostęp do całej bazy muzyki – podobnie jak Netflix, czy Disney+ działają w obszarze filmów i seriali.

    Obecnie istnieje całkiem sporo usług, aplikacji umożliwiających streamowanie muzyki. Kilka najpopularniejszych z nich:

    • Spotify: największy i najbardziej znany serwis streamingowy, ceniony za doskonałe algorytmy rekomendacji muzycznych, możliwość słuchania podcastów oraz intuicyjny interfejs. Poza płatnym dostępem oferuje również możliwość bezpłatnego korzystania z usługi (w wersji z reklamami). Spotify ma prawie 500 milionów użytkowników, z czego trochę mniej niż połowa to użytkownicy kont Premium – a więc takich, którzy płacą za wersję bez reklam.
    • Apple Music: drugi najpopularniejszy serwis, z liczbą około 90 milionów użytkowników, oferowany przez Apple. Jego ogromną zaletą jest to, że bardzo dobrze integruje się z ekosystemem Apple. Poza tym posiada bardzo atrakcyjny, dobrze dopracowany wygląd aplikacji – przynajmniej w mojej ocenie 🙂
    • YouTube Music: usługa oferująca dostęp do teledysków i utworów muzycznych, zintegrowana z platformą YouTube, dzięki czemu zapewnia nieco szerszy dostęp do rzeczy, które w aplikacji możemy słuchać. Jeżeli coś „jest na YouTubie”, znajdziemy to również w YouTube Music. Jeżeli korzystasz z YouTube Premium (a więc bez reklam), wtedy masz również dostęp do YouTube Music.
    • Tidal: serwis znany z wysokiej jakości dźwięku oraz ekskluzywnych treści dostępnych tylko dla jego użytkowników.

    Przez ostatnie lata słuchałem muzyki za pośrednictwem Apple Music. I muszę przyznać, że bardzo ceniłem ją za jej największy atut: wspaniałą integrację z całym ekosystemem Apple. Jednak z czasem zacząłem natrafiać na pewne problemy, które skłoniły mnie do poszukiwania alternatywy. A może problemów wcale nie było, ale chciałem zacząć je zauważać, by mieć pretekst do zmian?

    Choć od dawna synchronizowałem moje comiesięczne playlisty pomiędzy Apple Music i Spotify – by je później udostępniać (a to przecież Spotify jest powszechniej znane i używane) – to jednak na co dzień słuchałem muzyki jedynie w tym pierwszym serwisie. Biorąc pod uwagę, jak mocno „siedzę” w ekosystemie Apple, wybór ten był dość oczywisty i rozsądny. A jednak, od dawna czułem, że chcę spróbować pokorzystać z czegoś, co – może będzie nieco mniej wygodne w użytkowaniu – ale pozwoli mi na odkrywanie w lepszy sposób nowej muzyki. A w takich odkryciach Spotify jest (podobno) o lata świetlne z przodu. A przynajmniej tak wszyscy mówią. Postanowiłem to sprawdzić.

    Bezpośrednim bodźcem do podjęcia tego eksperymentu była promocja, która wyskoczyła mi w Spotify – 3 miesiące w cenie jednego. Dałem się trochę złapać, ale dzięki temu mój eksperyment zyskał też ramy czasowe. W październiku zdecyduję, czy wracam do Apple Music, czy zostaję przy Spotify na dłużej.

    Jak już pisałem, jednym z głównych powodów zmiany jest chęć uzyskania lepszych rekomendacji nowych utworów w moich miesięcznych playlistach. Już po pierwszych kilku dniach korzystania ze Spotify zauważyłem, że jego algorytmy rekomendacji są naprawdę imponujące i znacznie przewyższają te, które oferuje Apple Music. Do tej pory przy poszukiwaniu nowej muzyki byłem zdany raczej na siebie. Cotygodniowe playlisty z rekomendacjami od Apple były niestety w ogromnej większości mocno nietrafione. Może jeden na 20-30 polecanych utworów trafiał do mojej biblioteki. To mało. Spotify spisuje się tu o wiele lepiej, i już widzę, że całkiem spory procent polecanych mi przez ten serwis utworów zostaje ze mną na dłużej.

    Dodatkowym powodem, dla którego sięgam po nowe narzędzie, jest również chęć wyrzucenia z moich urządzeń aplikacji Endel – która poprzez generowanie różnych dźwięków, pomaga mi w skupieniu (np. przy pisaniu), odpoczynku, medytacji. Choć próbowałem tego samego z Apple Music, zawsze wracałem do Endel. Przejście do Spotify to dobra okazja, by kolejny raz spróbować wyeliminować jedno z dodatkowych narzędzi z mojego życia. Teraz, pisząc ten tekst, w tle nie leci muzyka z Endel, ale playlista „lofi beats”, właśnie ze Spotify.

    Planuję też przenieść moją bazę podcastów do Spotify. Dzięki połączeniu muzyki i podcastów w jednej aplikacji bardziej świadomie będę wybierał to, czego chcę słuchać – a przynajmniej mam taką nadzieję. Liczę również na uporządkowanie mojego ekranu iPhone’a i iPada, dzięki wyrzuceniu jeszcze jednej ikonki.

    Chociaż Apple Music jest pięknie zaprojektowaną aplikacją, otwarcie się na coś nowego zawsze przynosi powiew świeżości – a to bardzo lubię. Muszę uważać, żeby czynnik „chcę czegoś nowego” nie stał się jednym z ważniejszych powodów zmian, jakie wprowadzam w życiu, nawet jeżeli to dotyczy tak z pozoru małej rzeczy, jak aplikacji do słuchania muzyki.

    Przeniesienie mojej biblioteki muzycznej i playlist z Apple Music do Spotify było stosunkowo proste. Skorzystałem tu z narzędzia o nazwie SongShift, którego używałem do tej pory do synchronizacji moich miesięcznych playlist. Dzięki temu dość szybko i sprawnie przeniosłem to, co chciałem mieć w Spotify. Spodziewałem się tu większych problemów, ale SongShift całkiem sprawnie załatwił za mnie całe przenosiny, szczególnie, że wiele rzeczy i tak od dawna, na bierząco synchronizowałem.

    Pierwsze tygodnie korzystania ze Spotify oceniam bardzo pozytywnie. Choć początkowo nieco męczyłem się przez słabszą integrację z urządzeniami Apple, to wiele rozwiązań zastosowanych przez Spotify przypadło mi do gustu. Jednym z nich jest to, że jak włączę muzykę w domu (przez domowe głośniki Apple HomePod), to muzyką tą mogę sterować zarówno z iPhone’a, tabletu, zegarka, jak i pilota telewizora. Oznacza to, że wszystkie te urządzenia są ze sobą połączone. Z jednej strony to ograniczenie, ale zaskakująco często wykorzystuję to do sterowania muzyką w domu. W Apple Music działało to trochę inaczej.

    Choć napotkałem już całkiem sporo drobiazgów, które sprawiają, że używanie Spotify jest nieco bardziej uciążliwe, niż Apple Music (przynajmniej w mojej konfiguracji urządzeń), to ostatecznie najważniejszym wyznacznikiem jest tutaj muzyka, która leci z głośników lub słuchawek. – a w tym obszarze Spotify bardzo dobrze sobie radzi. Przymykam więc (na razie) oko na drobne niedogodności i kontynuuję trzymiesięczną próbę.

    Nieco podsumowując początek mojego eksperymentu, pierwsze wrażenia są bardzo pozytywne, a Spotify jak na razie spełnia moje oczekiwania. Jest to również fajna okazja, bym ponownie przypomniał Ci, że na moim blogu znajdziesz moją zawsze aktualną playlistę z danego miesiąca. Wchodź i częstuj się 😊.

    Muzyka jest dla mnie bardzo osobistym kawałkiem codzienności, a dzielenie się nią jest jak zaproszenie do wejścia do mojego świata. Zdaję sobie sprawę, że nie dla wszystkich z Was muzyka jest tak ważnym elementem życia. Niemniej jednak może chcesz podzielić się ze mną swoją ulubioną muzyką? Swoim kawałkiem świata? Jak już wiesz z tego listu, bardzo cenię sobie fajne rekomendacje, a i z przyjemnością odkryję co gra w Twojej duszy 😉.

  • you can dance?

    Centra handlowe w Warszawie to moje ulubione miejsca do pisania, pracy, czytania. Lubię gwar, jaki tu panuje – pod warunkiem tylko, że znajdę sobie spokojne miejsce, z którego mogę ten gwar jedynie obserwować, bez bycia jego uczestnikiem. Pisałem do Ciebie niedawno o trampolinie w Galerii Młociny, dzisiaj piszę z Blue City – innego, warszawskiego miejsca zakupowego. Tak się złożyło, że właśnie dziś, odbywa się tu specjalne wydarzenie, na które trafiłem całkiem przypadkowo, a które tak bardzo pasuje do tematu mojego listu. Okazało się, że chcąc wybrać się na spokojną kawę, trafiłem na sam finał Egurrola Cup – konkursu tanecznego dla dzieciaków.

    Znalazłem tu sobie takie fajne miejsce na pisanie – z jednej strony mogę skupić się, spokojnie pisać, jednak jednocześnie od czasu do czasu zerkam na szaleństwa, jakie odbywają się na scenie. I muszę przyznać, że z każdą kolejną minutą, z każdym kolejnym występem, coraz bardziej żałuję, że siedzę tu z kawą, a nie ruszam się z tymi dzieciakami w rytm lecącej muzyki.

    Kilka miesięcy temu rozpocząłem lekcje tańca i dzisiaj przyszedł ten dzień, kiedy postanowiłem Ci trochę o tym opowiedzieć. Co Ty na to? Nie będzie to jednak list opowiadający o tym, jak fajnym zajęciem jest taniec – jest to oczywiście bardzo subiektywne i nie śmiałbym nawet nikogo próbować nim zarażać. Zamiast tego, chciałbym Ci poopowiadać o tym, w jaki sposób radziłem sobie z tą – niezbyt łatwą dla mnie – pasją, za którą z miliona różnych powodów… nie powinienem się zabierać.

    Na początek więc może trochę tła, z którego – jeżeli czytasz mnie nie od dzisiaj – większość możesz już znać. Mam 40 lat. Przez spory kawałek życia „prowadziłem się”… raczej mało sportowo i chyba niezbyt zdrowo. Siedząca praca przy komputerze, restauracyjno-fastfoodowa dieta, papierosy, godziny spędzane codziennie w samochodzie, jakieś przyjęcia, imprezy. Może nie było aż tak źle, patrząc na to z perspektywy całego naszego społeczeństwa, jest to raczej typowy styl życia, jednak z perspektywy mojego dzisiejszego dnia i moich dzisiejszych standardów – widzę, jak spory był to błąd. Przyszedł na szczęście moment, w którym postanowiłem to wszystko pozmieniać. Naprawić. Proces ten trwa już kilka lat i daleko mi jeszcze do tego, by być w pełni zadowolonym z efektów, z mojego ciała, ale i tak jest o niebo (O NIEBO!) lepiej, niż w momencie startu. Nie raz opowiadałem Ci o różnych sportach, za jakie się zabierałem – i na ogół były to względnie proste, raczej łatwe do nauczenia, przystępne – dla osoby takiej jak ja – aktywności. Rolki, łyżwy, bieganie, rower, pływanie, ping-pong – spokojnie można zacząć uprawiać te sporty, właściwie z dnia na dzień, niezależnie od Twojej wagi, poziomu wysportowania, rozciągnięcia, czy wytrzymałości. Choć pewnie istotne jest tutaj dodanie ważnego założenia: są to względnie przystępne aktywności, w zakresach i na poziomie, w jakich mnie one interesowały. Z tańcem było trochę inaczej. A przynajmniej z rodzajami tańca, za jakie się zabrałem, a co za tym idzie – również celami, jakie sobie wyznaczyłem.

    Moje taneczne początki były dość nieśmiałe. Mając do dyspozycji internet, a w nim YouTube’a, zacząłem wyszukiwać sobie proste lekcje dla początkujących. Ot tak, by sprawdzić, czy tego tak naprawdę szukam, może by trochę przygotować się na to, co – już chyba wtedy wiedziałem – nadejdzie. Szybko zgromadziłem dość potężną bazę filmów z lekcjami idealnymi dla mnie. Każdego ranka brałem się za coś nowego, nieporadnie próbując nadążyć za ruchami pokazywanymi na ekranie. Choć już wtedy nie było łatwo, a moja świadomość tego, co robię (albo raczej próbuję robić) była bardzo mała, to cieszył mnie każdy moment, w którym mogłem poruszać się przy dźwiękach muzyki. Nie potrzebowałem wiele czasu, by dojść do decyzji: jestem gotowy, by iść na prawdziwe zajęcia stacjonarne!

    Oczywiście, mógłbym zapisać się na lekcje tańca towarzyskiego, najlepiej takie dla seniorów, spokojnie uczyć się prostych, niewymagających ogromnego przygotowania, rozciągnięcia czy wytrenowania kroków, jest mnóstwo „bezpiecznych” (fizycznie oraz EMOCJONALNIE) rodzajów lekcji, na które mogłem się zapisać. Ja jednak wiedziałem, że totalnie nie o to mi chodzi. Ukształtowany i zainspirowany programami typu „You Can Dance”, „Taniec z Gwiazdami”, filmami „Dirty dancing”, „Step Up”, czy nawet uwielbianymi przez moje dzieci serialami „Soy Luna” i „Go! Żyj po swojemu” (swoją drogą uwielbiam ten ostatni tytuł! Właśnie za tytuł 🙂) – pragnąłem uczyć się tańca nowoczesnego. Jej, cóż za marzenie! Zacząłem więc poszukiwania odpowiedniej szkoły tańca. I tu – nie wiem, czy będzie to dla Ciebie zaskoczeniem – niespodzianka: jest ich mnóstwo! Tylko właściwie wszystkie dla dzieciaków. Ech…

    Przeciwności losu są jednak dla mnie bardzo dobrym czynnikiem motywującym, więc nie ustałem w poszukiwaniach mojego nowego, ulubionego miejsca. I w końcu udało mi się takie znaleźć. Los sprawił, że znalazłem szkołę tańca, która wystartowała raptem dwa miesiące wcześniej, a oznaczało to, że jeszcze nie zdążyła ukierunkować się wyłącznie na dzieci 🙂.

    Pierwsze, regularne zajęcia, na jakie się zapisałem (ku mojemu własnemu przerażeniu) były zajęciami z modern jazzu. Być może niewiele mówi Ci ta nazwa, więc podrzucam szybko krótką jego charakterystykę:

    Modern jazz łączy w sobie techniki tańca klasycznego, opartego na balecie (!) z zasadami modern i jazzową izolacją. Modern to taniec ruchu. Silne i gwałtowne zmiany są znacząco usprawnione poprzez dobrą technikę baletową w tle. Modern jazz opiera się również na możliwościach ciała i wykonywaniu bardzo naturalnych ruchów. Tancerz w modern jazzie może wyrazić się na wiele sposobów. Korzysta z różnorodnych środków, przez które może pokazać swoją osobowość oraz prawdziwą naturę. Przykład tańca w stylu modern jazz możesz zobaczyć tutaj.

    Drugi styl, po który sięgnąłem (równolegle do tego pierwszego), nazywa się contemporary. Jest to pewnego rodzaju mieszanka jazzu, modern jazzu i tańca współczesnego ze sporą liczbą obrotów, swobodnych przejść w podłodze, po różnego rodzaju inne akrobacje. Przykład tańca w stylu contemporary możesz podejrzeć tutaj.

    Nie poprzestałem jednak na tych dwóch tylko stylach, chciałem dalej eksplorować taniec, poznając inne nowsze techniki, jak również różne podejścia i sposoby nauczania instruktorów. Poszukując swojej drogi, spróbowałem więc również zajęć z hip-hopu, waackingu, czy stylu house. Wymieniam to wszystko, aby pokazać Ci z jednej strony, jak bardzo zaangażowałem się w nową pasję, ale i jak długą, trudną i wymagającą drogę sobie wybrałem. Na większość zajęć, na które uczęszczałem i uczęszczam, przychodzą osoby o połowę ode mnie młodsze i są to praktycznie wyłącznie dziewczyny. A te dwa czynniki wcale nie pomagają, nie dodają skrzydeł i pewności siebie – rzeczy, których tak bardzo potrzebowałem, aby pojawiać się na każdych kolejnych zajęciach.

    Droga była trudna, nawet bardzo – chyba głównie pod względem emocjonalnym. Przejmowałem się wszystkim, czym tylko mogłem: osobami, które razem ze mną chodziły na zajęcia, tym, jak słabo mi na początku szło, opiniami ludzi, instruktorów, nawet moimi własnymi. Niewiarygodnym wsparciem okazały się za to osoby wokół mnie, znajomi, przyjaciele, którzy potrafili powiedzieć kilka prostych słów:

    nie przejmuj się niczym, rób co lubisz.

    Kilka razy usłyszałem to zdanie i z pewnością był to ważny głos wsparcia, szczególnie na początku mojej drogi.

    Drugim i chyba najważniejszym sprzymierzeńcem w drodze do realizacji mojej pasji, był (i nadal jest) mój dziennik – miejsce, w którym mogłem przeżywać każde kolejne zajęcia, w którym mogłem analizować postępy, zmagać się z problemami, opisywać i wylewać emocje, był moim przyjacielem, krytykiem, terapeutą. Dziennik jest narzędziem, które pomogło mi poradzić sobie właśnie z emocjami związanymi z moją nową, trudną pasją. Narzędziem, które pomogło mi zrozumieć co, i dlaczego, właściwie czuję, oraz jak sobie z tym poradzić. Jestem absolutnie przekonany, że przerwałbym tę podróż już dawno temu, gdyby nie pomoc, jaką znalazłem w samym sobie – właśnie za sprawą dziennika.

    I w tym miejscu, mój 🐦 wróbelku, kończy się nasza dzisiejsza podróż. Ten list, o pasji do tańca, jest jednocześnie zaproszeniem do wsparcia mojego bloga i zostania „🪽 niebieskim ptakiem” albo „🪶 papierowym ptakiem”. Na osoby, które wspierają mnie w ramach tych dwóch planów, mogą iść ze mną dalej, przez kolejny, długi wpis zajrzeć do mojego dziennika – który już na nie czeka w skrzynce mailowej i na blogu – i przejrzeć najbardziej prywatne wpisy dotyczące mojej pasji do tańca i tego, jak sobie z nią radziłem, właśnie z pomocą dziennika. To co? Czytasz dalej? Klikaj i czytaj 🙂

    A tymczasem, do zobaczenia za tydzień i fajnego dnia!

  • droga do pasji, droga do tańca – 📗 dzienniki

    Opowiadałem w listach o wspanialej podróży, w jaką w tym roku wyruszyłem i wpis, który teraz czytasz, jest kontynuacją tamtego listu. Mam oczywiście na myśli moją przygodę z tańcem. Jest ona piękna, ale i niezwykle trudna. Kosztowała mnie dość dużo – nerwów i emocji – o czym za chwilę będziesz mogła, mógł się przekonać.

    Dzisiaj pisze mi się (już) o tym dużo łatwiej. Pasja do tańca sprawia, że słowa praktycznie same się wypisują, ale emocje, które towarzyszyły początkom mojej drogi, były trudne, nawet bardzo. Były one też i w tamtym czasie mega ciężkie do opisania. Jednak to właśnie o nich chciałbym, abyś dziś mogła, mógł poczytać.

    Chcę Ci pokazać to, co przeżywałem podczas pierwszych tygodni i miesięcy mojej nauki, dam Ci spojrzeć do najbardziej prywatnej szuflady z zapiskami, jaką mam – do mojego dziennika. Poniżej możesz przeczytać fragmenty moich wpisów z ostatnich miesięcy, które dotyczyły właśnie lekcji tańca. Są to oryginalne 24 fragmenty mojego dziennika, które pokazują, co przeżywałem, zapisując się, a potem uczęszczając na zajęcia.

    Niezwykle przyjemnie jest mi sięgać po te zapiski po tak długim czasie – wiem, że gdybym kiedyś nie spisał moich emocji związanych z rozpoczęciem nauki, dziś z pewnością bym o nich nie pamiętał. I nie mógłbym napisać tego listu. Chciałbym, abyś dzięki temu zobaczyła, zobaczył, jak ogromnie wartościowe jest prowadzenie dziennika, opisywanie czegoś tak ulotnego i zmiennego – jak emocje. Jeżeli do tej pory nie próbowałaś, nie próbowałeś spisać swoich myśli, emocji, wrażeń – niech będzie to dla Ciebie lekcja i zachęta – by spróbować.

    Zapraszam do przejścia przez historię mojej nauki tańca.

    📅 wpis w dzienniku, 19 kwietnia 2023 – 5 dni do pierwszej lekcji

    No dobra, zrobiłem jakiś mały kroczek, wysłałem maila do studia tańca w sprawie lekcji baletu i wybrałem się do (drugiej) szkoły – Revolution Dance Center. Choć w to drugie miejsce nie wszedłem – było zamknięte i już nie wystarczyło mi odwagi, by dziś czekać, to zadzwoniłem tam i idę jutro! 🙂 Kurde, mam nadzieję, że się nie wygłupię za bardzo……….. 🙂

    Przeżywałem dość mocno sam fakt zapisania się na zajęcia.

    📅 wpis w dzienniku, 20 kwietnia 2023 – 4 dni do pierwszej lekcji

    Szukam swojej drogi. Śpiewać nie potrafię i… chyba nie chcę się uczyć. Rolki są piękne, ale nie dlatego, że to rolki, tylko dlatego, że mam muzykę i… praktycznie na nich tańczę. I chyba właśnie z tym tańcem chcę spróbować. Bez rolek. I spróbuję!

    Dość długo dochodziłem do tego, co lubię i chcę robić. Dzisiaj aż ciężko mi uwierzyć, że jeszcze rok temu nie było tych lekcji w moim życiu. Dziś są – kilka razy w tygodniu. I sprawiają, że czuję się coraz bardziej spełniony.

    📅 wpis w dzienniku, 22 kwietnia 2023 – 2 dni do pierwszej lekcji

    Boję się poniedziałku i pierwszej lekcji modern jazzu. I nawet nie o to chodzi, że ktoś mnie wyśmieje – choć taka obawa również istnieje. Największą obawą jest to, że… nie będę się nadawał. I wtedy co? Czy zrezygnuję? Czy zmotywuje mnie to do jeszcze większej pracy? Podświadomie czuję, że to może być otwarcie dla mnie nowe drzwi, albo zamknięcie ich na długo. Próbuję, aby nie wiem czy dam radę. W sumie to nie wiem, czy chcę poznać odpowiedź na pytanie: CZY SIĘ NADAJĘ?

    📅 wpis w dzienniku, 23 kwietnia 2023 – 1 dzień do pierwszej lekcji

    Boję się pierwszej lekcji tańca. Nie dlatego (że myślę), że sobie nie poradę, a przynajmniej nie tylko. Boję się, że nie będę się nadawał. I nawet nie o to chodzi, że powiedzą, że się nie nadaję, boję się, że sam tak stwierdzę, że się poddam. Że zwątpię w moje marzenia, że one legną w gruzach. A tego mogę nie przeżyć. To marzenia utrzymują mnie na powierzchni. Póki wierzę, że mogę je zrealizować, wstaję rano i robię co mogę, aby się do nich przybliżyć. Co będzie, jak przestanę wierzyć? Jednak z drugiej strony, muszę w końcu zacząć, ruszyć. Rolki odpuściłem, ponieważ nie chciałem się iść w stronę, w którą mogłem pójść, wiem też dziś, że to nie była moja droga. I to dobrze, one nie dałyby mi pełnego szczęścia. Tylko częściowe. To jest tym, czego pragnę. Z rolkami, czy bez. Teraz muszę tylko dobrać go odpowiednio – hiphop chyba nie jest w 100% tym, czego szukam… choć jeszcze go przecież nawet nie spróbowałem. Modern jazz, contemporary… tak nieśmiało zerkam z tę stronę. Daj z siebie wszystko – wiem, że możesz i potrafisz!

    Przed pierwszymi zajęciami emocje sięgały zenitu. Obawy i niepewności mnożyły się dość szybko.

    📅 wpis w dzienniku, 24 kwietnia 2023 – pierwszy dzień

    Pierwsza lekcja.
    To było ż-e-n-u-j-ą-c-e. Ja byłem żenujący.
    Ale kurna, podobało mi się tak bardzo.
    To był . No, może jeszcze nie do końca w moim wykonaniu. Ale w sumie jednak!
    Ale
    Sam nie wiem co dalej. Widzę jak daleko jestem, ile pracy przede mną.
    Boooooooże, co ja robię?
    To co? Postanowione? Taniec full-opcja? Zamiana rolek i innych aktywności na taniec?
    Sam nie wiem…
    Same dziewczyny. I ja jeden.
    Moje rozciągnięcie: poziom „dno”
    Moja koordynacja ruchowa: poziom „żaden”
    Spięcie (ciała): poziom „max”
    CO JA ROBIĘ?!?
    To co?
    Robimy to?
    To zmienia wszystko.
    WSZYSTKO.
    Chcesz tego?
    Będzie:
    a) żenująco
    b) bolało (oj będzie wszystko bolało)
    c) trudno
    d) ciężko
    e) duuużo wyrzeczeń
    f) beznadziejnie przez długi czas
    Matko, myślałem, że coś tam może umiem, że ostatnie lata ćwiczeń dadzą jakieś efekty, że będzie łatwiej. A nie jest.
    Ale decyzję już i tak podjąłem.

    Wyrzucenie wszystkiego z głowy i z serca (do dziennika) po pierwszych zajęciach dało tak wielką ulgę!

    📅 wpis w dzienniku, 26 kwietnia 2023

    You can’t dance
    Dzisiaj były pierwsze zajęcia z Contemporary. Oj nie było dobrze. Dzisiaj to myślałem, że ktoś mnie zaraz zapyta, czy nie pomyliłem sali.
    W poniedziałek byłem po zajęciach podekscytowany, lekko (mocno) zażenowany, ale patrzyłem z nadzieją. Dzisiaj jest inaczej.
    Nie wiem, czy na sali był ktoś powyżej 20 roku życia. Poza mną oczywiście.
    Chyba dotarło do mnie jak bardzo się ośmieszam.

    📅 wpis w dzienniku, 27 kwietnia 2023

    Czy ośmieszać się dalej? Może to nie jest to, czym jeszcze mogę się zajmować w życiu?

    Dziennik jest tak dobrym miejscem na wątpliwości. Dzięki temu zostają one na papierze, a nie w mojej głowie. Podzieliłem się nimi, a potem poszedłem dalej.

    📅 wpis w dzienniku, 28 kwietnia 2023

    Boli kolano. Wstałem i noga trochę boli. Nie dość, że kolana mnie bolały od wczoraj po PRÓBIE tańca, to jeszcze doszedł sam staw. Niemniej jednak było fajnie wczoraj.

    Drobne kontuzje, choć nie powstrzymały mnie przed dalszymi zajęciami, były dość uciążliwe. Z czasem nauczyłem się jednak, jak ich unikać.

    📅 wpis w dzienniku, 16 maja 2023

    Wczoraj jedna z dziewczyn na zajęciach powiedziała mi, że podziwia mnie za to, że przychodzę, że wracam, że nie poddaję się. I że jest o niebo lepiej, niż było na początku. Co pokazuje tylko, że choć idzie mi słabo, to są jakieś tam efekty :))

    📅 wpis w dzienniku, 17 maja 2023

    Dzisiaj, pierwszy raz, poziom zadowolenia z zajęć był wyższy, niż poziom zażenowania i uczucie porażki. I to o wiele lepszy! Mimo że dzisiaj nie mam za dobrego dnia ogólnie i nawet zastanawiałem się, czy przypadkiem nie zrezygnować dzisiaj z zajęć. Jak dobrze, że tego nie zrobiłem!
    Było naprawdę dobrze, a J(…) jest bardzo dobrym nauczycielem. Czuję, że bardzo dobrze dobrałem sobie zajęcia…

    📅 wpis w dzienniku, 31 maja 2023

    Hip-hop. Pozytywne emocje opadają. Nie jest dobrze. Hip-hop okazuje się być dla mnie o wiele trudniejszy niż ten pieprzony modern jazz czy contemporary. S(…) – instruktor – nie była chyba też zadowolona z tych zajęć, dla niej również nie było to dobre doświadczenie. Czy wrócę? Na szczęście wykupiłem PRZEZ PRZYPADEK karnet na ten miesiąc, więc wrócę 🙂 Czy bym wrócił, gdyby nie karnet? Nie wiem. Ale być może nie.

    📅 wpis w dzienniku, 7 czerwca 2023

    Drugi hip-hop. I już było o wiele lepiej. Jest ciężko, ale lepiej. Drugie zajęcia o wiele bardziej mi się podobało. A contemporary? Super, jak zawsze.

    📅 wpis w dzienniku, 14 czerwca 2023

    Środa. Wracam z tańców. Boże, jakie to są emocje. Nie mogę ochłonąć. Nie chcę ochłonąć! Ale mi z tym dobrze. Jestem Harrym Potterem 🙂 zupełnie jak on chodzę do szkoły czarodziejstwa i magii. Ale tak cholernie się boję… Że ktoś mi powie: obudź się, pora wstawać. I skończy się ten piękny sen. Sen, z którego nie chcę, nie mogę się obudzić… To jest to jedno zajęcie, o którym zawsze marzyłem. Ja tańczę! TAŃCZĘ! 🙂 Nadal nie mogę w to uwierzyć.

    Dziennik to idealne miejsce na to, by poszukać i opisać swoje emocje.

    📅 wpis w dzienniku, 15 czerwca 2023

    Boli. Nogi dzisiaj dość mocno bolą… wspaniałe uczucie :)) Środa, jak widać, staje się dla mnie festiwalem tańca. Wspaniały dzień, a biorąc pod uwagę, że w poniedziałek zajęcia zostały odwołane, i cholera wie, czy dalej tak się nie będzie działo, może trzeba będzie na maxa zakochać się w tej środzie.

    📅 wpis w dzienniku, 22 czerwca 2023

    Wczoraj musiałem wyjść ze swojej strefy komfortu dwa razy podczas lekcji tańca. Po pierwsze, na Contemporary tańczyliśmy bez skarpetek – niby drobiazg, ale to taka kolejna mała cegiełka. I to była ta łatwiejsza sprawa. Na hip-hop było dotykanie, ćwiczenia z udziałem drugiej osoby 🙂 I to było już dziwniejsze doświadczenie.

    📅 wpis w dzienniku, 27 czerwca 2023

    Wdzięczność. Jestem wdzięczny za to, że jeszcze nie jestem za stary na spełnianie marzeń, za to, że mam sprawne nogi, że mam silne ręce, że potrafię się przełamać pomimo śmieszności mojej sytuacji.

    Praktykowanie wdzięczności jest dla mnie bardzo ważnym elementem przy uzupełnianiu mojego dziennika. Staram się dość regularnie tworzyć podobne wpisy. To cenne ćwiczenie.

    📅 wpis w dzienniku, 27 czerwca 2023

    Momentami myślę, że mi odbija. Co ja właściwie robię i sobie myślę? W wieku 40 lat zaczynam tańczyć? Z 20-latkami? W szkole tańca? Nawet nie wiem, czy robię to z właściwych powodów. Myślę, że z tych szczerych, z zakochania w muzyce, ale pewności nie mam.

    📅 wpis w dzienniku, 3 lipca 2023

    Czwartki to teraz moje ulubione dni. Nie środy, ale właśnie czwartki. W środę jeszcze nie zdaję sobie sprawy z tego, że już za chwilę taniec tak bardzo poprawi mi humor. Choć jestem najsłabszym elementem na wszystkich zajęciach, to jednak daje mi to ogromną satysfakcję… Dzisiaj zaspałem i nie mam z tym problemu. Zostaję w domu i również nie mam z trym problemu.

    📅 wpis w dzienniku, 18 lipca 2023

    Wczorajsze lekcje tańca dały mi tyyyyle radości. Choć byłem potwornie zmęczony, to było świetnie. Choć jestem w tym tak bardzo nieudolny, to było świetnie. Choć jestem za stary, to było świetnie. Czy ja jestem w stanie być w tym dobry? Może… czasem zaczynam w to wierzyć.

    📅 wpis w dzienniku, 24 lipca 2023

    Nie jestem dobry w tańcu. Właściwie to jestem beznadziejny. Ale głównie dlatego, że jestem za gruby i za mało rozciągnięty. A jedno i drugie można przecież poprawić.

    Huśtawka emocji, ale też dochodzenie do nowych wniosków – analiza wpisów z dziennika dużo mi daje.

    📅 wpis w dzienniku, 9 sierpnia 2023

    Nie ma dróg na skróty.

    📅 wpis w dzienniku, 11 sierpnia 2023

    Wczoraj były kolejne zajęcia contemporary z F(…). Było ok, choć muszę przyznać, że ciężko z nim mam, a to dlatego, że sam jestem słaby. W ogóle często czuję się w tej szkole tańca jak taki niepełnosprawny umysłowo chłopaczek, który przyszedł się pobawić. I tak właśnie często mi to wychodzi. Ale i tak się cieszę, że tam chodzę. Tak po cichu spełniam swoje marzenia, nawet jeżeli wygląda to śmiesznie dla innych.

    📅 wpis w dzienniku, 16 sierpnia 2023

    Bolą mnie plecy. Znowu. Kolano przestaje boleć, a plecy są nie do wytrzymania. Starość? Nigdy. Awaria, kontuzja, źle wykonywane rzeczy. Tyle. Nie poddam się.

    I na koniec jeszcze jeden, nieco dłuższy fragment, który jest pewnego rodzaju podsumowaniem tego kawałka drogi, zbiorem przemyśleń po pierwszych kilku miesiącach zajęć, a jednocześnie deklaracją przed samym sobą i prognozą na przyszłość.

    📅 wpis w dzienniku, 17 sierpnia 2023

    Taniec poprawia mi humor i mnie jako całość – fizycznie. Sprawia, że nie jestem stary. Jestem młodszy, niż faktycznie jestem. Wow.
    Dawno nie mialem tak dobrego dnia. Taniec dał mi na prawdę mnóstwo radości dzisiaj. I nie, nie chodzi o same ćwiczenia, to taniec. Kurna, jak żałuję, że zwlekałem z tym tyle lat. Mogłem już od 40 lat tańczyć. Plus jest taki, że mogę tańczyć kolejne 40 lat i nikt i nic mi w tym nie przeszkodzi. Tak dobrze się z tym czuję, aż mi się mordka śmieje.
    Czy ja boję się starości? Nie, ja po prostu jej nie akceptuję. Nie przyjmuję do wiadomości, że się zbliża. Nie chcę i nie mogę tego akceptować. Za każdym razem, gdy coś zaboli, znajomi tłumaczą, że tak będzie coraz częściej, że taka jest kolei rzeczy i trzeba pogodzić się z tym, że lepiej już nie będzie. Ja w takich sytuacjach tłumaczę sobie: „kontuzja, przejdzie”. Wierzę, że zrobiłem po prostu coś nie tak i muszę zmienić moje postępowanie, by więcej nie nabawić się podobnych rzeczy. Biorę odpowiedzialność za ból!
    Ostatnie miesiące, być może nawet lata, obudziły we mnie jakąś nową świadomość. Po latach zaniedbywania mojego ciała wziąłem się za siebie. Najpierw powoli, nieśmiało, zacząłem małymi kroczkami – chyba nie do końca wierząc, że w życiu coś można zmienić. Ale z każdym kroczkiem, okazywało się, że nie tylko można iść dalej, ale ścieżka, po której podążam, jest coraz szersza, ciekawsza i coraz bardziej wciągająca. Inaczej rzecz ujmując: spodobało mi się. I zapragnąłem więcej. Znajomi w moim wieku coraz częściej zaczęli przebąkiwać o tym, że tu boli, tam strzyka, że tego już nie mogą, tamtego im się nie chce, a ja… ja sięgałem po coraz to nowsze i fajniejsze zajęcia, przekraczałem kolejne bariery, które do niedawna wydawały mi się nie do pokonania. A w miarę jedzenia apetyt rośnie.
    Niezwykle ważna okazała się w tej sytuacji praca nad wizją mojego życia. Musiałem dowiedzieć się, czego chcę, aby nie robić wielu fajnych, ale na dłuższą metę nie do końca mnie zadowalających rzeczy. Dzięki temu potrafiłem zrezygnować z wielu ciekawych, ale nie do końca „moich” zajęć.
    Siedzę teraz w poczekalni. Gra muzyka, siedzę na bosaka. Skończyłem jedne zajęcia i czekam na kolejne. Jestem tu dzisiaj jedynym facetem. Jestem tu też dzisiaj jednym prawie 40-latkiem. Jestem też jedyną osobą, która ma więcej niż 30 lat. Pewnie też nawet jedyną z niewielu osób, które mają więcej, niż 20 lat. To w sumie nie jest aż takie ważne, ale dla mnie jednak było dość potężną barierą do pokonania, gdy się tu pierwszy raz zapisywałem. Jestem w szkole tańca.
    Nawet sobie nie wyobrażasz, ile odwagi musiałem w sobie zebrać, aby zapisać się tu na pierwsze zajęcia. Robiłem kilka podejść, najpierw zbadałem okolicę, przyjechałem zapytać o same zajęcia, zobaczyć szkołę… i pewnego razu po prostu się zapisałem. Pewnie wiele osób nie miałoby z tym takiego problemu, ja jednak długo ze sobą walczyłem.
    Dzisiaj dziękuję sobie za tamten krok.

    Cieszę się, że ten ostatni wpis pojawił się w moim dzienniku – jest on tak dobrym podsumowaniem kawałka drogi, jaką przebyłem. Moja przygoda trwa oczywiście dalej. Minęło kilka miesięcy, emocje opadają, a zadowolenie tylko rośnie. Podobnie z resztą, jak moje umiejętności.

    Dałem Ci dzisiaj zerknąć w przegląd moich myśli, emocji, uczuć związanych z nauką tańca – chyba jednego z trudniejszych zajęć, za jakie się zabrałem w życiu. Dostałaś, dostałeś moje najbardziej prywatne rzeczy – fragmenty z dziennika. I – skoro czytasz te słowa – udało Ci się przez nie przebrnąć.

    Mam nadzieję, że ta historia naładuje Cię odwagą do brania się za podobnie trudne tematy, do sięgania po największe i najbardziej absurdalne marzenia, ale i jednocześnie zachęci Cię do dokumentowania Twojej drogi w dzienniku. Z nim jest o wiele łatwiej.

  • ćwiczenia po mojemu

    🙋
    Jaki jest najfajniejszy sposób na ćwiczenia?
    #fajnepytania #dzienniki

    To, niby proste pytanie o ruch, spowodowało w mojej głowie całą lawinę przemyśleń, która doprowadziła mnie do – chyba dość dziwnej – odpowiedzi, której nie spodziewałem się na początku:

    „W rytm muzyki”.

    towarzyszy mi od wczesnych lat dziecięcych. Choć w moim rodzinnym domu nie było zwyczaju jej ogólnego słuchania, to ja sam, całymi wieczorami siedziałem zamknięty w pokoju, słuchając ulubionych kawałków. Moment, w którym dostałem od rodziców mój pierwszy magnetofon, był dla mnie bardzo mocnym wydarzeniem, które zapisało się dużymi iteracji w moim sercu. Dobrze pamiętam też pierwszą kasetę, jaką w nim odtworzyłem, pierwszą piosenkę, która z niego „poleciała” (Roxette – How Do You Do! – do dzisiaj ją uwielbiam!). Pamiętam chyba wszystkie kupione i godzinami przesłuchiwane kasety. Wszystko to działo się prawie 30 lat temu, a w mojej głowie wygląda, jakby wydarzyło się wczoraj.

    Dziś muzyka pełni jeszcze ważniejszą rolę w moim życiu. Pisząc te słowa, słucham muzyki i kiwam się w jej rytmie, jadąc samochodem – słucham muzyki, można nawet powiedzieć, że jadę w rytmie dźwięków wypływających z samochodowych głośników (pewnie dlatego mało kto lubi ze mną jeździć). Muzyka jest wokół mnie i we mnie. Praktycznie zawsze i wszędzie.

    Przeglądałam mój dziennik w poszukiwaniu dalszych przemyśleń na tematy muzyki, znajduję takie zapiski:

    Niezmiennie w #projektfajneżycie towarzyszy mi muzyka. Jest ona bardzo ważnym elementem każdego dnia, motywuje, nadaje rytm codzienności. Bardzo dużo od niej zależy. (kwiecień 2023)
    Z drobiazgów, które już wprowadziłem, do najfajniejszych z pewnością mogę zaliczyć, między innymi, muzykę relaksacyjną, którą włączam na koniec dnia (nastraja odpowiednio). (maj 2023)
    Dodatkowo ostatnio wyciszyłem muzykę, jaką podczas ćwiczeń jogi puszcza mi @dailyyogaapp i włączam moją własną, spokojną, ale jednak dla mnie bardziej motywującą do pracy nad sobą, muzykę. Ta ostatnia zmiana mocno podniosła przyjemność, jaką czerpię z porannych ćwiczeń. (maj 2023)

    I chyba najważniejszy wpis, jaki znalazłem na ten temat w moim dzienniku:

    Muzyka daje mi szczęście – ale tylko odpowiednia muzyka. Chcę jej mieć jak najwięcej w moim życiu. (marzec 2020)

    Pisząc wtedy „odpowiednia muzyka”, miałem na myśli „odpowiednia dla chwili”, ponieważ nie ograniczam się do jednego, konkretnego jej gatunku. Bywają dni, tygodnie, gdy jestem zakochany w pianinie, czasem skuszą mnie skrzypce i gitara, ale pojawia się rap, rock, pop, czy disco. W moich playlistach każdy z Grześków znajdzie coś dla siebie, to konkretne chwile, nastroje, emocje sprawiają, że coś nowego pojawia się w mojej bibliotece. 

    Dlaczego muzyka działa na mnie tak bardzo? Zacząłem szperać również w tym wątku. Znalazłem w notatkach bardzo ciekawą informację z książki „Mózg rządzi” Kaji Nordengen:

    Muzyka wpływa na to, jak się czujemy. Wybieramy ją zależnie od tego, co robimy i w jakim jesteśmy nastroju. Bez względu na to, czy słuchamy Kygo, czy Mozarta, w naszym przypadku muzyka ma niespotykany u innych gatunków zwierząt wpływ na mózg. Kiedy słuchamy muzyki, aktywizuje się jedno z jąder podstawnych, a dokładniej jądro półleżące (zob. rys. 20). Jądro półleżące jest także ośrodkiem miłości i pożądania. Kiedy zostaje aktywowane, grupa komórek nerwowych żyjących w pniu mózgu uwalnia dopaminę. Dzieje się to, kiedy czekoholik zje czekoladę, heroinista zażyje heroinę i kiedy ktoś polubi nasze nowe zdjęcie na Instagramie. Dopada nas ochota na więcej.

    To wiele wyjaśnia.

    Być może zastanawiasz się, dlaczego piszę o muzyce, gdy pytanie jest o ćwiczenia? Znowu muszę sięgnąć do mojego notatnika, tym razem do folderu „#sport”. Oto co tam znajduję: akrobatyka, balet, bieganie, contemporary, hip-hop, modern jazz, ping-pong, pływanie, rolki, rower, taniec, waacking i łyżwy.

    Połowa z rzeczy z tej listy, to style taneczne, których się uczę – ciężko tu nie dostrzec silnego związku z muzyką 🙂 Reszta, to sporty, przy których również towarzyszy mi muzyka, myślę nawet, że muzyka jest ich bardzo ważnym elementem, bez którego nie czerpałbym radości z tych aktywności. Dlatego, jest ona moją odpowiedzią, na mój najfajniejszy sposób na #ćwiczenia. Wychodzi na to, że nie ważne, co tak naprawdę robię, byłe odbywało się to przy ulubionych dźwiękach.

    🫵
    Pamiętaj, #fajnepytania są dla Ciebie! Są tu po to, aby pomóc Ci nauczyć się jak pracować z Twoim własnym dziennikiem.
    A i ja jestem bardzo ciekawy Twojej odpowiedzi na dzisiejsze pytanie. Możesz podzielić się nią w komentarzu.
  • Zagubiony Książę

    – „Skąd ty bierzesz te piosenki?” – usłyszałem, przesyłając ostatnio komuś tytuł utworu, który leciał akurat u mnie w słuchawkach. W mojej głowie momentalnie uruchomiło się jakieś sto dwanaście myśli. Pierwsza z nich: o czym jest piosenka, którą przed chwilą poleciłem, skoro w odpowiedzi otrzymałem takie pytanie?

    Zerkam do internetu. Czym właściwie jest muzyka? A, już wiem, to „sztuka organizacji struktur dźwiękowych w czasie.” – słaby początek. Wciąż jednak czytam. „Jedna z dziedzin sztuk pięknych, która wpływa na psychikę człowieka przez dźwięki”. – Trochę lepiej, jednak nadal nie jestem zadowolony.

    Niezbyt często wciągają mnie opisy z Wikipedii, jednak tym razem idę dalej:

    „Jednym z celów muzyki jest samoekspresja oraz przekaz subiektywnych odczuć kompozytora lub wykonawcy, który ma wpływ na odczucia, reakcje i świadomość słuchacza przetwarzającego te doznania w sposób zupełnie indywidualny.  Z początku muzyka służyła celom praktycznym – pomagała w pracy zespołowej, była formą komunikacji, później stała się także elementem tożsamości zbiorowej. Z czasem wykształciła się jako jedna z gałęzi sztuki.”

    Zastanawiam się, czy muzyka tak bardzo różni się od malarstwa, rysunku, filmu, literatury, tańca, teatru, rzeźby i innych dziedzin sztuki. Z pewnością trochę inaczej ją postrzegamy, jest nam bliższa, o wiele bliższa, patrzymy na innych przez pryzmat muzyki, jaką słuchają. W serwisach społecznościowych, randkowych, nie znajdziesz pytania: „kim jest twój ulubiony pisarz, poeta, malarz?”, ale znajdzie się tam pewnie pytanie o rodzaj słuchanej muzyki. Nikt nie zaszufladkuje Cię, jeżeli powiesz, że uwielbiasz dzieła Caravaggio, van Gogha, czy Michała Anioła. Nie zostaniesz też osądzony, jeżeli spodoba Ci się rysunek gdańskiego, ulicznego artysty, nawet jeżeli jego prace będą mocno słabe. Z wyrazami uznania popatrzysz na stawiającego pierwsze kroki poetę, tak samo z resztą na kogoś, kto poświęci swój czas, by docenić jego twórczość. Nie ma chyba nikogo, kto zakwestionowałyby piękno Mona Lisy, czy Stworzenia Adama. Każdy, kto przeczytał Zbrodnię i Karę, doskonale wie, dlaczego uznawana jest ona za jedno z arcydzieł literatury. Nawet jeżeli nie jesteś fanem historii tworzonych przez Tolkiena, chyba nie zaprzeczysz, że jego Hobbit również zalicza się do tej elitarnej grupy. Każda dziedzina sztuki ma swoją listę „naj”. Każda dziedzina sztuki znajdzie osoby, które ją docenią. Nawet internetowe memy, które również możemy nazwać dziedziną sztuki, mają swoich entuzjastów. Ci również nie zostaną wstawieni w żadne ramy tylko za to, że lubią akurat takie, śmieszkowe obrazki. Jeżeli lubisz oglądać horrory w kinie, nie znaczy to, że marzy Ci się nawiedzenie przez złego demona, jeżeli czytasz kryminały, wcale nie musisz potajemnie planować zabójstwa prezydenta Peru, jeżeli na pulpicie Twojego komputera co drugi dzień pojawiają się inne Słoneczniki van Gogha, nie oznacza to, że musisz być wielbicielem ich pestek. Oznacza to, co najwyżej, że potrafisz docenić piękno obrazu. Obrazów. 

    Nie wstydzimy się rodzaju książek, jakie czytamy, zdjęć, jakie robimy, rzeźb, na które spoglądamy w parku, nie mamy nic przeciwko, aby ktoś miał ulubiony kolor – zielony, czarny, czy różowy. Akceptujemy, gdy ludzie wybierają tak odmiennie wyglądające samochody, stawiają inne od naszych meble w salonach, kupują biżuterię, której sami byśmy w życiu nie założyli. Chyba nie ma rodzaju sztuki – w szerokim tego słowa znaczeniu – za sympatię, do której zostaniesz skrytykowany, czy zaszufladkowany.

    I tu pojawia się jeden wyjątek – muzyka. 

    W jej przypadku nasza tolerancja chyba trochę zanika. To, czego słuchamy, mówi o tym, kim jesteśmy albo co akurat czujemy. Tak? Chyba często tak właśnie jest. Wybieramy smutną muzykę, gdy jesteśmy smutni, wybieramy szaloną muzykę, gdy jesteśmy… w nastroju na szaleństwa. Muzyka potrafi stworzyć nastrój, ale i go zniszczyć. Jest najbliżej nas, jest tak bardzo „nasza” i chyba dlatego wywiera tak silne skojarzenia i emocje. Postrzegamy muzykę jako coś tak bardzo osobistego, że chyba zbyt często patrzymy na kogoś przez pryzmat muzyki, jaką lubi i jakiej słucha. I przez to często nie chcemy jej pokazywać innym – co sprawia, że nasze podejście do niej jest jeszcze bardziej osobiste.

    Jeżeli lubisz jakąś piosenkę, musisz się z nia utożsamiać. Ona musi opowiadać Twoją historię. Tak? 

    Nie. Zupełnie nie.

    Piosenka o miłości nie oznacza, że właśnie się zakochałem. Spokojna, smutna piosenka nie oznacza wcale, że jestem przygnębiony. Hip-hopowy kawałek jest…

    dla zakompleksionych ludzi, którzy chcą słuchać o tym co mogą mieć i jacy moga być. Na marzeniach się jednak kończy. Dla mnie hh to durnowate teksty i bezsensowne rytmy. Feee.

    – krzyczy komentarz w internecie. Niżej odpowiedź:

    a co to jest życie według nich? Jaranie blanta i krzyczenie „joł,joł”. Często też śpiewają „fuck fuck fuck”, strzelają do siebie na ulicach, wymachują tymi łapskami, a na koniec dodają „save the children” no i oczywiście fuck.

    A potem cała internetowa awantura na ten temat.

    Pomyślałem, że poszukam czegoś o disco polo. Tak, wkładam kij w mrowisko. Szybko znalazłem jakieś forum na ten temat i wiem już, że disco polo to…

    Dla mnie straszny obciach. Nie tylko prymitywny gatunek muzyczny, którego nie trawię, ale i stan umysłu.

    Pomyślałem więc, że poszukam, jak i fanatycy malarstwa obrzucają się błotem na internetowych forach. Nie znalazłem. Zobaczyłem za to ludzi pełnych pasji, wymieniających się odkryciami, nawet tymi dziwnymi i (mogłoby się wydawać) głupimi. Moją uwagę przykuwa jeden, fajny komentarz z dołu strony:

    Nie odróżniam stylów, nie wiem nawet w jakim czasie żyli artyści, których obrazy zapadły mi w dusze ale jak patrzę na dzieła Hieronimusa Boscha, Podkowińskiego albo na obraz przedstawiający stojącą tyłem kobietę która wyglada przez okno (to chyba S. Dali) to pragnę wejść w ramy i zaistnieć tam razem z bohaterami tych dzieł. A czy to kubizm czy dadaizm? Powinienem wiedzieć… chyba.

    Moje myśli wracają do muzyki. „Zagubiony książę” – ładna piosenka. Wsłuchuję się dokładniej w sens jej słów. Czy fakt, że mi się podoba, musi na prawdę oznaczać, że jest mi smutno?

  • Życie jest piękne, gdy lecą Spice Girls…

    Lubię wracać myślami do czasów młodości. Niewiele z osób, które znam, uważa swoje dzieciństwo za udane. Ciekawe dlaczego? 

    Szczerze mówiąc, jest dla mnie dość zaskakujące, że tak mało jest ludzi, którzy zaznali szczęścia w młodości, albo raczej takich, którzy potrafią cieszyć się z ich własnej historii życia. A przecież w gruncie rzeczy to właśnie dzieciństwo ukształtowało nas takimi, jakimi teraz jesteśmy. Dzisiejszy dzień jest owocem wyborów dokonanych przed laty. Być może na tym polega problem – że nie lubimy siebie takimi, jakimi dzisiaj jesteśmy?

    Sam nie wiem dokładnie kiedy, ale nauczyłem się być wdzięczny za to, że doprowadziłem siebie do momentu, w którym teraz jestem, być zadowolonym ze wszystkiego, co mnie do tej pory spotkało. Myślę, że każdy powinien być. Oczywiście, przez lata ja również miałem swoje problemy, popełniałem błędy, doznałem nie jednej niesprawiedliwości, porażki, zawodu – jak każdy. Jednak i te chwile trzeba umieć docenić.

    Piszę dzisiaj do Ciebie przy dźwiękach Spice Girls – zespołu, który był na topie „za moich czasów”. Zapętliłem sobie kilka wybranych piosenek i rozpływam się w dźwiękach sprzed lat. Każda kolejna nuta wpycha mnie jeszcze bardziej w lata młodości, wyciskając jednocześnie z serducha małe łezki tęsknoty za tym pięknym czasem. Oczami wyobraźni widzę siebie, jak – jako nastolatek – siedzę na parapecie w moim pokoju i do późna słucham lecącej z czarnego, plastikowego magnetofonu muzyki. Prawię czuję ten delikatny chłód, jaki wiał na mnie wtedy ze szpar w oknie… Potrafiłem tak siedzieć godzinami. Siedzieć i słuchać muzyki.

    Życie było wtedy proste, beztroskie, kolorowe – choć nie raz komplikowałem sobie codzienność drobnymi – teraz tak nieistotnymi – problemami. Mimo to świetnie się bawiłem, a przynajmniej dzisiaj mam takie wspomnienie tamtego okresu. Wiem natomiast, że kiedyś wcale nie myślałem w ten sposób, nie potrafiłem cieszyć się mijającymi chwilami. Dopiero teraz potrafię docenić każdą minutę z czasów dzieciństwa. Gdybym tylko mógł wrócić i przeżyć to wszystko jeszcze raz. Nie musiałbym nawet nic zmieniać, po prostu przewinąć cały ten film do początku i wcisnąć „play”.

    I tak siedząc i słuchając kolejnej piosenki, uświadamiam sobie, że z jednej strony tamte czasy bezpowrotnie minęły, że moje lata młodości mam już za sobą, ale przecież jeszcze tyle przede mną. Dzieciństwo, beztroska, kolorowy świat – to wszystko nadal trwa. Wprawdzie w mojej głowie jest szereg ograniczeń, regulaminów, zasad – ale przecież za kolejne trzydzieści-kilka lat, to dzień dzisiejszy będę uważał za najpiękniejszy okres w moim życiu. Czy mogę więc tego nie wykorzystać? Czy mogę siedzieć bezczynnie i patrzeć jak płynie życie?

    Znalazłem ostatnio drobną, z pozoru nie za bardzo przydatną aplikację (dla iPhone’a)– nazywa się Life: Just One. Spełnia ona tylko jedną funkcję: pokazuje mi, na jakim etapie życia jestem. A konkretniej – przypomina, ile lat już przeżyłem oraz ile (teoretycznie) mi ich jeszcze do przeżycia zostało – przy dość optymistycznym założeniu, że dożyję dziewięćdziesiątki (a przecież od kilku lat robię wszystko, żeby tak się stało!). Aplikacja pokazuje te dane w fajnej, wizualnej formie, dzięki temu mocno działa na wyobraźnię. W aplikacji widzę swoje życie w postaci prostokąta, składającego się z malutkich, osiemnastu kwadracików (szerokość trzech kwadratów, wysokość sześciu kwadratów, razem osiemnaście – myślę, że potrafisz sobie to wyobrazić). Cały prostokąt symbolizuje moje dziewięćdziesięcioletnie życie, a każdy kwadrat to jego 1/18. Kwadraty są kolorowe, ale te, „które już przeżyłem”, zaznaczone są o wiele mocniejszymi kolorami, natomiast te, które jeszcze przede mną, są wygaszone. Krótko mówiąc, pokazuje mi to, ile życia mam już za sobą. I wiesz co? Mój prostokąt nie jest nawet w połowie podświetlony! Zaznaczonych jest tylko 7 (z 18.) kwadratów. Oznacza to, że moja życiowa przygoda dopiero się rozpoczęła, szklanka nie jest nawet w połowie pełna. Nawet nie wiesz, jak bardzo otworzyło mi to oczy, jak potężną dawkę motywacji otrzymałem, gdy pierwszy raz zobaczyłem ten jakże prosty wykres. Dlatego też widget (podgląd) z Life: Just one, umieściłem sobie na ekranie iPhone’a – aby patrzeć na niego każdego dnia – i teraz nie muszę nawet włączać aplikacji, aby przypomnieć sobie, jak dużo życia jeszcze przede mną. Dzięki temu każdego kolejnego dnia widzę, że moje dzieciństwo nadal trwa!

    Mam też pytanie do Ciebie: Jakie fajne chwile Ty pamiętasz z dzieciństwa?

    ps. Znamy się na Instagramie? Ostatnio trochę bardziej się tam uaktywniłem, staram się wrzucać codziennie coś nowego, a i na kolejne dni mam kilka ciekawych pomysłów na publikacje. Jeżeli jeszcze się tam nie znamy, może to zmienimy? 🙂

  • #45 Morning Pages. Muzyka. To jest to.

    Tak. Muzyka. To jest to. Ale… czasem lepiej ją wyłączyć. I posłuchać. Tego, co dzieje się wokół. Śpiewających ptaków, szumu trawy, gołębi, żab, nawet ten przejeżdżający samochód – to jest to. Aby stworzyć dzisiejsze Morning Pages, wybrałem się na Paprociową Polanę – to takie bajkowe miejsce niedaleko mojego domu. Mogę sobie tu usiąść na ławce, w cieniu drzew, posłuchać przyrody, pooddychać świeżym powietrzem, dać się pogryźć przez komary. Mogę chwilę pomyśleć, coś napisać. Czasem zapominam, że wokół mnie są takie perełki. Za rzadko z tego korzystam. I wiesz co? Przyjechałem tu, rozłożyłem iPada, wyjąłem słuchawki i… chciałem włączyć muzykę. Dokładnie tak, w pierwszej chwili chciałem zabić te wspaniałe dźwięki muzyką. Muzyka. Tak. To jest to, ale… czasem lepiej ją wyłączyć.