Nie można mieć wszystkiego?
Próbowałaś, próbowałeś kiedyś stworzyć swój własny opis? Na Twittera, Instagrama, Facebooka, Tindera, czy jakiekolwiek inne miejsce w sieci (lub poza nią?), które zachęca, aby taki opis wstawić. Jeżeli nie, polecam Ci, abyś takie ćwiczenie wykonała, wykonał. Zobaczysz – nie jest to wcale takie proste, jak mogłoby się wydawać. Opisać siebie w kilku zdaniach, by było to coś innego, niż: „jestem, jaki jestem”.
Mam w moim notesie notatkę o tytule „mój opis”. Zachowuję w niej wszystkie opisy mnie samego, jakie wcześniej sobie stworzyłem. Dzisiaj jest to już dość pokaźna biblioteka, chociaż składająca się z jednej tylko, mocno rozbudowanej notatki. I mogłoby się wydawać, że opisuje ona kilka osób – tak różne opisy z wielu etapów mojego życia się tam znajdują – to jestem tam tylko ja.
Ta notatka to miejsce, do którego sięgam, gdy muszę po raz kolejny wstawić gdzieś kilka słów o sobie. Dzięki temu mogę czasem usiąść i pomyśleć o tym, kim jestem, a dokładniej, kim byłem kiedyś, a kim jestem dzisiaj – dla siebie samego, co o sobie sądziłem wczoraj, co myślę dzisiaj, mogę też uczyć się obsługi mojej codzienności, analizować, jak się zmieniała, przewidywać sytuacje, w których będzie mi dobrze, albo w których będę czuł się miej komfortowo. Jest to jeden z fajniejszych sposób na rozwój – oczywiście, jeżeli podchodzisz do takiego ćwiczenia szczerze i poważnie. Możesz wtedy dostrzec obszary, w których jesteś w stanie coś poprawić. Fajnie jest też sprobować stworzyć opis siebie samego z dnia jutrzejszego – opisać osobę, którą chcesz się stać. Aby wiedzieć, do czego dążysz.
Spróbuj i Ty stworzyć swój własny opis, nie umieszczaj go od razu w mediach społecznościowych, nie publikuj go na Facebooku, zapisz go gdzieś w notesie, pamiętniku, na małej, czy dużej, karteczce, która trafi tylko i wyłącznie do szuflady. Może i Tobie kiedyś się przyda taka notatka, może kiedyś podzielisz się takim opisem z innymi.
W mojej notatce o mnie, gdzieś w części z dzisiaj, widnieje takie zdanie: „Kocham… 🙍♂️ludzi, choć bywa, że się ich boję 😱”. Lubię to zdanie i jest ono częścią mojego opisu, który wstawiłem na Twittera, czy Instagrama. To, niby proste, mogłoby się wydawać, nawet nieco zabawne, krótkie zdanie, kosztowało mnie całkiem sporo wysiłku i szczerości wobec samego siebie. Jego konstrukcja doskonale odzwierciedla to, co ma przekazać, choć wiele osób go nie rozumie. Pokazuje moją maskę humoru, dzięki której mogę iść w kierunku pewnych rzeczy – ludzi, których uwielbiam, ale którym do końca nie chcę zaufać. Nie łatwo było mi napisać te słowa, nie łatwo było mi do nich dojść, nie jest też łatwo nimi się teraz podpisywać. Najważniejsza rzecz z tego jednego zdania mojego opisu jest jednak taka, że: lubię ludzi.
Ach, znowu łapię się za głowę, te moje długie wstępy. Siadam, by napisać Ci o jednej rzeczy, ale zanim do niej dojdę, w mojej głowie pojawiają się kolejne, o których chcę Ci opowiedzieć. Zamiast więc czytać o tej jednej, krótkiej historii, o której planowałem opowiadać, musisz czytać cały szereg moich przemyśleń. Mam nadzieję, że choć trochę pomagają Ci one w dążeniu do fajnej codzienności – taki przecież jest ich cel, taki jest mój plan, gdy do Ciebie piszę.
Dość często zdarza mi się pracować w kawiarniach. Szczególnie lubię te, umiejscowione w centrach handlowych. Chyba głównie dlatego, że wiąże się to ze spotkaniem większej liczby ludzi – a to, jak już wiesz, bardzo lubię. W momencie, w którym do Ciebie piszę, siedzę sobie w Costa Coffee, w centrum handlowym Janki. Jestem tu chyba pierwszy raz, ale czuję się dość dobrze. Znalazłem tu fajne miejsce: mały, drewniany, otoczony kawiarnianymi fotelami stoliczek – skromny kącik, który zapewnia mi bezpieczną przestrzeń wokół siebie. Siedzę przy grubej szybie, spełniającej funkcję ściany kawiarni, co sprawia, że mogę przyglądać się przechodzącym przez centrum handlowe ludziom, będąc jednocześnie tak doskonale odizolowanym od tej handlowej rzeczywistości. Nie daleko mojego miejsca znajduje się wejście do kawiarni, więc co kilka minut mogę oderwać się od pisania, spojrzeć na wchodzące osoby i spróbować złapać czyjś uśmiech. Przy moim stoliku są dokładnie trzy fotele, ja wybrałem – oczywiście – ten, najbardziej skierowany frontem do ludzi. Na pierwszy rzut oka: wszedł, zamówił coś do picia i usiadł. W rzeczywistości jednak stoi za tym, jak widzisz, całkiem rozbudowany plan.
Na pierwszy rzut oka, nie ma chyba niczego specjalnego w tej kawiarni, w wielu innych mógłbym sobie znaleźć podobne miejsce. Ja jednak zapamiętam ją na jakiś czas – a to dzięki osobom, które przygotowywały mi dzisiaj kawę. Były tak bardzo pogodne. Razem z napojem, otrzymałem kilka uśmiechów, które z wielką przyjemnością przyjąłem i odwzajemniłem. Choć kawiarnia nie jest zbyt duża, a ja siedzę praktycznie w przejściu, to czuję się tu bardzo dobrze. Pewnie dlatego od trzech godzin siedzę i piszę, a słowa właściwie same pojawiają się na moim iPadzie. Z pewnością jeszcze tu wrócę. Tak działa magia kilku uśmiechów zapracowanych i zmęczonych baristów. Zobacz teraz, jak ładnie ta sytuacja sprowadza się do tego jednego stwierdzenia, tego jednego zdania z mojego opisu, tego, które już dzisiaj czytałaś, czytałeś: „Kocham… 🙍♂️ludzi, choć bywa, że się ich boję 😱”. Opis miejsca, które wybrałem w kawiarni, doskonale to obrazuje, prawda? Nastawione na ludzi, ale jednak odpowiednio „zabezpieczone”. Fakt, że zostałem tu tak miło przywitany, wręcz ugoszczony – ma kolosalne dla mnie znaczenie, tak duże, że piszę o tym do Ciebie.
Mam kilka ulubionych kawiarni w Warszawie i okolicach. W każdej z nich mam też moje ulubione miejsce do siedzenia – za każdym razem bardzo precyzyjnie dobrane. Zauważyłem jednak, że mimo poczynionych starań, by właściwie usiąść, by skierować moje momenty rozproszenia na przechodzących ludzi, nie wszystkie kawiarnie lubię jednakowo. Są takie, które odwiedzam z wielką przyjemnością, o których samo wspomnienie sprawia, że w mojej głowie pojawia się uśmiech, a są takie, do których udaję się bez entuzjazmu, chyba głównie z rozsądku – ponieważ wiem, że jest to miejsce, w którym będę mógł zrobić to, co akurat mam do zrobienia. I wcale nie chodzi tu o jakość przygotowywanej kawy – tą najbardziej lubię przygotowaną po mojemu, w domu – ale w tym wypadku o ludzi, którzy ją przygotowują.
Jednym z takich „moich” miejsc w Warszawie, w których mogę spokojnie popracować, jest kawiarnia Caffe Nero przy dawnym Kinie Femina. Jest to dość duża kawiarnia z dwoma piętrami dostępnymi dla gości, z milionem miejsc do siedzenia, które zostały przygotowane specjalnie dla osób takich jak ja. Jest to dość popularne miejsce wśród osób pracujących w sposób podobny do mojego, jednak zawsze znajdzie się tam dla mnie jakieś fajny dla mnie kącik – nawet jeżeli nie ten mój ulubiony – ale najczęściej z ładnym widokiem na Warszawę. Lubię tam przychodzić, choć jest jedna rzecz, która okrutnie niszczy ten piękny obrazek. Gdy tylko przekraczam próg tej kawiarni, słyszę od osób tam pracujących słowa „dzień dobry”. Niby pięknie i miło, prawda? Ale nie. Jest to często najsmutniejsze przywitanie, jakie mam okazję danego dnia doświadczyć. Osoby pracujące w tym miejscu – najczęściej bardzo młode – są tak bardzo przygnębione, smutne, zmęczone i znużone. A to psuje piękny klimat całej kawiarni. Często zdarza się, że gdy już poproszę Panią baristę lub baristkę o przygotowanie mojej ulubionej kawy (a kawa w tym miejscu jest naprawdę dobrze robiona!), a ta odwróci się do mnie plecami, by ten napój przygotować, wspinam się na palce, aby oczami sięgnąć przez ladę i spojrzeć na całą smutną postać. Nie, wcale nie po to, aby popatrzeć sobie na tę dziewczynę, ale by sprawdzić, czy przypadkiem nie ma do kostki przytwierdzonego łańcucha. Takiego, który nie pozwala jej uciec z tego okropnego miejsca. Takie właśnie miny towarzyszą najczęściej mojej wizycie w tym miejscu. I choć za każdym razem staram się uśmiechać do osób tam pracujących, to raczej nie zdarza się, aby uśmiech ten był odwzajemniony. Na początku tłumaczyłem sobie, że być może jak ktoś pracuje od samego rana (kawiarnia jest otwarta od godziny 7), a ja przychodzę około południa, to bariści są już zwyczajnie zmęczeni. Jednak próby przeprowadzone o godzinie 7:05, 7:30, 8:00 i 9:00 przyniosły identyczne efekty. Pomyślałem więc, że może chodzi o mnie, może inni goście kawiarni otrzymują wraz z ulubioną kawą choć mały uśmiech? Jednak i w tym przypadku moje obserwacje pokazały, że się mylę. Może osoby tam pracujące, po prostu nie kochają za bardzo swojej pracy (choć wykonują ją naprawdę dobrze!)? Może nie każdy potrafi odnaleźć radość w swojej codzienności?
Na innym krańcu mojej opowieści znajduje się kolejna kawiarnia, tym razem w Pruszkowie – małej miejscowości pod Warszawą. Choć słowo „kawiarnia” jest w tym przypadku wręcz kolosalnie przesadzone. Na stacji kolejki, na peronie w kierunku Warszawy, w murze jednego z budynków znajduje się dziura, z której przemiły Pan lub Pani (zmieniają się chyba co drugi dzień) sprzedają kawę. Być może trochę przesadziłem z określeniem „dziura w murze”, pewnie właściciele „Coffee Mania” (tak nazywa się ta dziura… to znaczy kawiarnia… to znaczy to miejsce) byliby lekko oburzeni, ale faktem jest, że można tam jedynie kupić kawę i sobie iść. Napoje – w porównaniu do normalnych kawiarni, takich ze stolikami, krzesłami itp. – są dość tanie, przygotowane bardzo dobrze i, co ważne, z sercem. Nie wiem dokładnie, jak opisać kawę zrobioną „z sercem”, ale gdy ją pijesz, to to czujesz. Jest smaczna, taka… dopracowana. Ale najlepsi w tym miejscu są… ludzie. Najczęściej kawę podaje jedna z dwóch osób, o których już napisałem. Obydwie witają swoich gości dużym, szczerym uśmiechem, często próbują sobie przypomnieć, o jaką kawę prosiłem ich (ja, czy jakikolwiek inny gość) ostatnim razem, czasem – gdy w kolejce nie czekają kolejne osoby – zagadną czymś miłym. Są duszą tego zwykłego peronu. Choć jest to tylko dziura w murze, to bije z niej tak przyjazna atmosfera. A to przekłada się na z kolei na zachowanie i nastrój ich gości, ludzi, którzy kupuję kawę.
Choć nie mogę tam usiąść, nie mogę na miejscu popracować – a jest to przecież zazwyczaj główny powód, dla którego wybieram kawiarnie – uwielbiam zamawiać kawę w tym miejscu, uwielbiam ludzi, którzy ją przygotowują.
Czy istnieje miejsce, w którym łączą się te dwa elementy? Gdzie uśmiechnięci, zadowoleni z życia, ze swojej pracy ludzie, podadzą mi moją ulubioną kawę do fajnego stolika? A może to smutne miejsca przyciągają radosnych ludzi? I na odwrót?
Rozmyślania na ten temat przypomniały mi o jednej ważnej rzeczy – ja przecież również jestem baristą czyjegoś dnia. Choć nie przygotowuję kawy, to codziennie spotykam mnóstwo ludzi i moja mina, mój nastrój, samopoczucie, mają wpływ na ich dzień. Mogę więc sam być tą uśmiechniętą osobą, która przygotuje czyjś dzień, nawet w smutnym miejscu.