Gdy kilka tygodni temu zobaczyłem, że mój timeline na Twitterze wypełnia się hastag’iem #niepatrzwgore, postanowiłem sprawdzić o co chodzi. Szybko doszedłem, że chodzi o film – najnowszą produkcję Netflixa. Zamiast jednak odnowić subskrypcję i sięgnąć po sam film, zwróciłem się w kierunku YouTuba, aby obejrzeć zwiastun. Byłem mocno rozczarowany. Film wydawał mi się stratą czasu. Już sam trailer pokazywał, że jest to kolejny, Netflixowy skok na kasę. Czy się pomyliłem? Zapraszam do przesłuchania najnowszego 🐽 PiG Podcastu – w którym skupiamy się właśnie na filmie “Nie patrz w górę”.
Pełne notatki do tego odcinka, znajdziesz na stronie podcastu ->
Nasz kolejny, mały jubileusz – 10 odcinków za nami. Świętujemy, podsumowując to, co się wydarzyło u nas w ostatnim czasie. Dopowiadamy to, o czym zapomnieliśmy powiedzieć podczas wcześniejszych nagrań, korygujemy miejsca, w których się myliliśmy i… podrzucamy garść nowych patentów. Zapraszam na 40-ty odcinek PiG Podcastu.
Tym razem to ja miałem przyjemność wybrania tematu odcinka i zdecydowałem się na… sport. Sporo go ostatnio w moim życiu. Pomyślałem, że trochę Wam o tym opowiem, a i podpytam Piotra ile sportu pojawia się u niego…
Wpis ten jest newsletterem, który wysyłam do czytelników bloga Fajne.life. Jeżeli chcesz otrzymywać ode mnie podobne treści do swojej skrzynki, zostaw swój adres e-mail.
Pamiętam, gdy jako dziecko, dorwałem się pierwszy raz do Internetu. Właściwie słowo „dorwałem się” nie jest odpowiednie. Internet został mi zaprezentowany, przez mojego tatę – taka wersja jest bliższa prawdy. Popatrzyłem wtedy dokładnie na stronę, która załadowała się u niego w przeglądarce i stwierdziłem: „to się chyby nie przyjmie”. Taki był ze mnie wizjoner – nie dojrzałem siły, jaką niesie ze sobą połączenie w jedną sieć wszystkich komputerów świata. Dzisiaj wiem, że byłem w błędzie. Ba! Już kilka miesięcy po wydaniu tamtego pierwszego werdyktu, ciężko było odciągnąć mnie od „surfowania po necie”.
Internet potrafi być piękny, ale często bywa niezłym zjadaczem czasu. Pamiętasz, jak niedawno pisałem do Ciebie o ciągłych poszukiwaniach czegoś nowego, lepszego i bardziej ekscytującego, oraz do czego to ostatecznie prowadzi? Bardzo łatwo zagubić się w gąszczu tego „mnóstwa”, jakie Internet oferuje. Nie oznacza to jednak, że mamy całkowicie odrzucić wszystkie skarby, jakie się w nim kryją. Trzeba jedynie umieć je odpowiednio dobrać, zastosować filtr, który odsieje to, co szkodliwe, od tego, co ciekawe i pomocne.
Internet dla wielu z nas jest codziennością. Moja praca to internet. Po pracy spędzam w nim całkiem sporo czasu. Jest w moim komputerze, telewizorze smartfonie, a nawet zegarku. W Internecie czytam, w Internecie oglądam, w Internecie szukam odpowiedzi na pytania. Wykorzystuję jego zalety, próbując jednocześnie nie zagubić się w nim za bardzo i nie przekroczyć tej cienkiej granicy pomiędzy tym, co „użyteczne” a pogonią za nowościami…
Jednak nie tylko Internet pełen jest fajnych rzeczy! Każdego dnia przechodzimy przecież obok ciekawych ludzi, odwiedzamy przepiękne miejsca, wchodzimy do przeróżnych miejsc. Czasem uda nam się z kimś porozmawiać, cyknąć fotkę, przeczytać coś fascynującego. Bycie uważnym w życiu, procentuje ciekawymi obserwacjami.
Ja te wszystkie znaleziska nazywam Skarbami. Zbieram je każdego dnia i przechowuję w elektronicznym notatniku – Evernote, przydatnej aplikacji – którą mam zainstalowaną na komputerze, tablecie i smartfonie – do przechowywania notatek w jednym miejscu. Evernote pozwala na przechowywanie myśli, pomysłów, linków, artykułów, zdjęć, szkiców i wielu innych rzeczy, które chciałbym zachować. Znalezione i zapisane w ten sposób Skarby, układam w notatniki i co jakiś czas do nich wracam – gdy piszę artykuł na bloga, gdy szukam inspiracji na kolejny odcinek podcastu, gdy mi smutno, gdy jestem zmęczony… I pomyślałem, że może i Tobie spodobają się niektóre z nich?
I tu przechodzę do sedna mojej wiadomości: co jakiś czas zamierzam podrzucić Ci kilka z fajnych rzeczy, które odkryłem, których się nauczyłem, które po prostu znalazłem i mnie zaciekawiły. Czasem będzie to podcast, innym razem artykuł, może coś ciekawego znajdzie się na Netflixie, a może na YouTubie… Taka moja lista tego, co ważne, fajne, pouczające. To co? Chcesz sprawdzić jakie Skarby znalazłem?
Na pierwszy numer moich Skarbów, przygotowałem dla Ciebie trochę materiałów związanych z notowaniem – przygotowując się od kilku miesięcy do tworzenia tego newslettera, bardzo mocno zagłębiłem się w temat notowania, notatników, zarządzania pomysłami i tworzenia całego workflow związanego z tym tematem. Zresztą, nie miałem wyjścia – aby sprawnie zarządzać moimi Skarbami, musiałem zająć się przygotowaniem systemu do zbierania, przechowywania, wyszukiwania i wykorzystywania notatek. Długo przeczesywałem internet w poszukiwaniu wskazówek, pomocy i pomysłów na notowanie. Zobacz, co znalazłem i czego się dowiedziałem.
Kim Ty właściwie jesteś?
Zacząłem dzisiaj mój list od krótkiego opisu aplikacji Evernote – dzisiaj to właśnie jest mój wybór, jeżeli chodzi o przechowywanie zapisków, linków i pomysłów. Zanim jednak zdecydowałem się na nią, długo poszukiwałem najlepszego narzędzia.
Poszukując idealnego systemu do notowania, starałem się sprawdzić maksymalnie dużą liczbę opcji – akcesoriów, aplikacji i usług. Próbowałem z notesami papierowymi, aplikacjami do odręcznego notowania na iPadzie, notatnikami tekstowymi na komputerze… sprawdzałem wszystko, co wpadło mi w ręce. Na szczęście dość szybko wyłączyłem z moich poszukiwań notesy papierowe – wiedziałem, że potrzebuję znaleźć system, który oparty będzie o aplikacje lub usługę internetową. Jednak to znacząco nie poprawiło mojej sytuacji – okazało się, że na rynku jest ogrom aplikacji i usług internetowych związanych z notatkami. Po długich poszukiwaniach doszedłem do wniosku, że idealny i uniwersalny system po prostu nie istnieje. Z drugiej też strony – uświadomiłem sobie, że każda z dostępnych opcji jest na swój sposób idealna. Trzeba tylko wybrać tą, która najlepiej pasuje do naszego sposobu myślenia, a następnie zbudować wokół niej swój system. Oczywiście dobranie tej właściwej jest krokiem dość trudnym. Eksplorując elektroniczne systemy do notowania, trafiłem, w serwisie NessLabs, na bardzo interesujący podział typów osobowości, właśnie ze względu na potrzeby związane z notowaniem. Artykuł okazał się dla mnie przełomowy – w końcu autorka podjęła w nim próbę odpowiedzi na to najtrudniejsze dla mnie pytanie. Przedstawiono w nim trzy typy osobowości:
Architekci, którzy uwielbiają planowanie i procesy – potrzebują więc systemu do notowania, który powoli im nadawać strukturę pomysłom.
Ogrodnicy, uwielbiają odkrywać, łączyć ze sobą pomysły i myśli – potrzebują więc systemu, który pozwoli w łatwy sposób rosnąć nowym rzeczom.
Bibliotekarze – kolekcjonują i katalogują notatki i pomysły – potrzebują narzędzia, które pozwoli im na tworzenie półek z zasobami oraz łatwe ich przeszukiwanie.
Do każdego stylu przyporządkowane zostały różne aplikacje ułatwiające tworzenie i przechowywanie notatek:
dla Bibliotekarzy: Evernote, Bear, OneNote Artykuł z NessLabs pozwolił mi nieco inaczej spojrzeć na temat notowania. Swoją drogą, to dość zabawne, że każda z tych aplikacji ma swoich zagorzałych zwolenników i przeciwników, którzy godzinami potrafią opowiadać, dlaczego to właśnie ich aplikacja jest najlepsza. Ja próbowałem każdej z nich i muszę przyznać, że najlepiej czułem się tylko i wyłącznie w tych z ostatniej grupy (Evernote, OneNote i Bear) – co chyba oznacza, że w kontekście notowania, zaliczam się do grupy bibliotekarzy.
Trzy pytania
Kourosh Dini (psychiatra i autor bloga Being Productive), którego od jakiegoś czasu śledzę w Internecie, również zajął się niedawno tematem wyboru aplikacji do notowania. Kourosh używa totalnie innych narzędzi niż ja, jednak lubię jego podejście i sposób, w jaki opowiada o swoim systemie produktywności. Tym bardziej ucieszył mnie fakt, że i on podjął się próby poszukiwania “idealnego” systemu do notatek. Napisał, w kontekście tych poszukiwań, bardzo ciekawy artykuł, w którym zawarł trzy pytania, jakie warto sobie zadać, poszukując najlepszego dla siebie rozwiązania:
Czy (w wybranej aplikacji do notowania) będziesz w stanie w prosty sposób dodawać swoje pomysły?
Czy będziesz w stanie łatwo wyciągać z niej pomysły?
Czy wybrany system pomoże Ci myśleć? Szczególnie to ostatnie pytanie bardzo utkwiło mi w głowie i pomogło w dalszym filtrowaniu aplikacji – w końcu system do przechowywania notatek, powinien być nie tylko szufladą, w której trzymamy zachowane pomysły, ale również (a może i przede wszystkim?) partnerem, który pomoże w rozwoju naszych procesów myślowych.
Magazyn i fabryka
Mój największy problem z „aplikacjami do notatek” jest taki, że jedne z nich są wspaniałe, jeżeli chodzi o dodawania i przechowywanie znalezionych treści, a inne wspaniale sobie radzą, jeżeli chodzi o tworzenie czegoś nowego i przetwarzanie tego, co wcześniej zostało znalezione i dodane. Nawiązuje do wcześniejszego akapitu i pytań, jakie zadawał Kourosh Dini – nie łatwo jest zbudować system, odpowiadający twierdząco na wszystkie trzy pytania, oparty tylko i wyłącznie o jedną aplikację. To trochę jak z samochodami – nie ma takiego, w którym będzie dużo miejsca dla czteroosobowej rodziny, który będzie bardzo mało palił w mieście i na trasie, który zmieści się nawet na malutkim parkingu, a w którym, w prazie potrzeby, może się przenocować jadąc na wakacje. Z tego samego powodu, przez lata nie mogłem zdecydować się na jedną, konkretną aplikację – chciałem mieć wszystko w jednym, a to nie jest możliwe. I choć zastanawiałem się kilka razy, czy nie próbować w jakiś sposób łączyć ze sobą dwóch aplikacji do zarządzania notatkami, to nigdy nie wpadłem na dobry pomysł, jak takie połączenie mogłoby wyglądać. Trafiłem jednak na materiał na YouTubie, w którym Shu Omi – YouTuber opowiadający w internecie o produktywności – opowiadał o swoim podejściu do notowania. Używał do tego właśnie dwóch aplikacji – jedną wykorzystywał jako Magazyn Pomysłów, a drugą jako Fabrykę Pomysłów. Podejście to, mocno otworzyło mi oczy. Shu w Magazynie przechowuje wszystko, co można ogólnie nazwać „zasobami” – czyli pomysły, inspiracje i materiały potrzebne do tworzenia czegoś nowego. Nie liczy się tutaj idealne struktura, ale łatwość dodawania materiałów, oraz możliwość ich filtrowania i wyszukiwania. Wszystko, co znajdziemy – idzie do Magazynu. W Fabryce tworzone są natomiast nowe rzeczy – z tych przechowywanych w Magazynie.
Your Idea Factory is where the magic happens.
Shu bardzo fajnie tłumaczy ideę podziału na Magazyn i Fabrykę i warto kilka razy obejrzeć jego materiał wideo (ja oglądałem z 15 razy…), aby dobrze zrozumieć sposób podziału, jaki proponuje. Podjął się on również przyporządkowania popularnych aplikacji do przechowywania notatek do tych dwóch grup – to również ułatwiło mi moje poszukiwani i dalszą analizę. Film Shu pozwolił mi uwolnić się od idei trzymania się jednej aplikacji i stworzyć sobie system, dzięki któremu mogę nie tylko kolekcjonować znalezione rzeczy (mój magazyn – w aplikacji Evernote), ale i swobodnie tworzyć z tych znalezisk zupełnie nowe treści (moja fabryka – w aplikacji Craft).
System P.A.R.A.
Tiago Forte nazywany jest często Davidem Allenem (twórca systemu do zarządzania zadaniami – Getting Things Done) świata notatek. Jest autorem serwisu Forte Labs i twórcą (dość drogiego, bo zaczynającego się od 1500$ w najtańszej wersji!) kursu internetowego o tworzeniu „drugiego mózgu”: Building a Second Brain, czyli systemu do gromadzenia, przechowywania i przetwarzania notatek. Jedną z podstaw działania systemu Second Brain, jest specjalny sposób przechowywania notatek, które – wg Tiago – powinny być rozdzielane na cztery podstawowe grupy: Projekty (Projects), Obszary (Areas), Zasoby (Resources) oraz Archiwum (Archive) – w skrócie P.A.R.A. W koszyku z Projektami (Projects), lądują elementy (notatki, zadania itp.), które mają swój początek i koniec i są powiązane z naszymi celami. „Stworzenie pierwszego numeru Skarbów” – jest dobrym przykładem projektu. Obszary (Areas) to miejsce, gdzie wrzucamy rzeczy związane z działaniami stałymi, związanymi z naszymi celami. Mogą się tu między innymi znaleźć podgrupy: „podróże”, „zdrowie”, „rozwój osobisty”, „hobby” itd. Zasoby (Resources) – tu wrzucimy materiały, które są dla nas pomocne przy realizacji elementów z Projektów i Obszarów. Archiwum (Archive) – to miejsce, gdzie ląduje wszystko z wcześniejszych koszyków, co nie jest nam już potrzebne. System P.A.R.A. nie jest prosty do wdrożenia, ale gdy się to już uda – bardzo ułatwia zarządzanie materiałami w systemie produktywności (bo P.A.R.A. dotyczy nie tylko notatek, ale i zadań, plików itd.). Na szczęście, aby dowiedzieć się więcej na temat tego sposobu organizacji, nie musisz kupować kursu – Tiago udostępnia całkiem sporo materiałów na temat systemu P.A.R.A., jak i całej idei „drugiego mózgu”, na swoim blogu.
Pogadanka o notowaniu
Do tematu notowania, podchodziliśmy też z Piotrkiem Szostakiem w drugim odcinku PiG Podcastu – naszej cotygodniowej audycji o produktywności. Wyszła nam z tego bardzo ciekawa rozmowa, szczególnie że mamy obydwaj skrajnie różne podejścia do tematu – każdy z nas ma swój system do notowania, ja stawiam na zarządzanie notatkami w postaci elektronicznej (co chyba nie jest dla Ciebie dużym zaskoczeniem, szczególnie po przeczytaniu tego numeru Skarbów) – na smartfonach, komputerach i tabletach, Piotrek za to, jest zwolennikiem bardziej klasycznego podejścia – przechowuje notatki w wersji analogowej – w papierowych notesach, na kartkach, w szufladzie (?!?! 😉). Zgadzamy się jednak w jednym – warto notować. Jeżeli jesteś na etapie poszukiwań odpowiedniego dla siebie systemu do tworzenia i przechowywania notatek, nasza audycja może być wspaniałym uzupełnieniem wcześniejszych materiałów, jakie Ci dzisiaj podrzucam – skupiamy się w niej nie tylko na aplikacjach i urządzeniach, ale i na metodach, jakie warto sprawdzić w kontekście notowania, np.: – Metoda Cornella, – Metoda hierarchiczna, – Metoda notowania w tabeli, – Metoda zdaniowa, – Metoda map myśli (ukochana przez Piotrka, o której napisał też osobny artykuł).
Skarby
To dzisiaj tyle, jeżeli chodzi o moje Skarby – było mocno produktywnie, mam nadzieję, że Ci się podobało? 🙂 Zamierzam częściej podrzucać Ci podobną paczkę, z ciekawymi dla mnie rzeczami – i, oczywiście, nie zawsze będzie na tematy związane z produktywnością. A może i Ty masz coś ciekawego, czym chcesz się ze mną podzielić? Zawsze możesz kliknąć „odpowiedz” i do mnie napisać.
Wpis ten jest newsletterem, który wysyłam do czytelników bloga Fajne.life. Jeżeli chcesz otrzymywać ode mnie podobne treści do swojej skrzynki, zostaw swój adres e-mail.
Pisanie do Ciebie to jedno z moich ulubionych zajęć z całego tygodnia. Mam jeszcze kilka podobnych perełek: cosobotnie rolki z córką, piątkowe spotkania z przyjaciółmi w naszym kółku angielskich rozmówek, następujące po nich wieczorne oglądnie jednego (czasem dwóch) odcinka jakiegoś fantastycznego serialu z Ewą, uwielbiam też wyskoczyć na targ – porozmawiać ze sprzedającymi, którzy miło uśmiechają się na mój widok o 6 rano w każdą środę i sobotę. To takie moje rytuały, które sprawiają, że jestem szczęśliwy, że mogę mówić o fajnym życiu. Małe skarby mej introwertycznej duszy.
Opowiadałem ostatnio znajomemu o jednym z ostatnich odcinków 🐽 PiG Podcastu, audycji o produktywności i lepszym życiu, którą nagrywamy razem z Piotrkiem – a konkretnie, mówiłem o odcinku, w którym opowiadaliśmy, jak to jest być introwertykiem. Sam nie wiem, dlaczego jestem tak dumny akurat z tego odcinka – być może dlatego, że po raz kolejny odsłoniłem kawałek mojego skrytego i prywatnego życia, a może po prostu jestem tak samo dumny z każdego kolejnego odcinka, który uda nam się nagrać. W każdym razie – wykorzystałem okazję i pochwaliłem się i tym razem. Osoba, która bardzo uważnie wysłuchała mojej rekomendacji, zadała mi w zamian tylko jedno krótkie pytanie:
Grześ, a Ty postrzegasz siebie jako introwertyka?
…
Zamurowało mnie.
„A co, nie widać?!?!?” – pomyślałem.
I w tamtej właśnie chwili uświadomiłem sobie, że być może ostatnio właśnie nie za bardzo to widać…
Oczywiście, od razu zaznaczam, nie oznacza nic dobrego, ani złego. Oznacza jedynie zmianę. Tyle ostatnio robię, tak często wychodzę ze swojej strefy komfortu, że być może na pierwszy rzut oka… momentami… nie widać już ile siedzi we mnie introwertyka. I ile pracy kosztuje wykonanie, często dość prostych i oczywistych dla innych, kilku małych kroków.
Rozmyślam tak sobie dzisiaj o tym wszystkim, bo w ostatni weekend przeżyłem jeden z fajniejszych dni tego roku. Spokojnie przebija on większość stałych perełek, które na co dzień wprawiają mnie w dobry humor. Jeżeli obserwujesz mnie na instagramie, być może domyślasz się, o co chodzi. Calutki dzień spędziłem w kuchni i gotowałem. Przez 8 godzin praktycznie nie usiadłem, ciężko pracowałem, przygotowując wspaniałe dania dla dziesięciu osób. A bawiłem się przy tym, jak nastolatek w wesołym miasteczku (nastolatki jeszcze to lubią? Ja, pamiętam, że uwielbiałem!). Zakazałem Ewie i dzieciakom wstępu do kuchni przez cały dzień – w zamian obiecałem, że przygotuję ich ukochane dania. Ewa (i nasi starsi goście) zajadała się więc całą niedzielę sushi, natomiast dzieciaki jako swój przysmak wybrały frytki z nuggets’ami. Pomimo faktu, że cały poniedziałek odczuwałem później wyraźne zmęczenie weekendem, była to dla mnie świetna zabawa.
To właśnie takie samotne chwile w kuchni pozwalają mi naładować na długo mój akumulator introwertyka. Nauczyliśmy się z Ewą dzielić obowiązkami w domu, gdy mamy gości. Ja zagarnąłem wszystkie rzeczy związane z gotowaniem, ona z kolei spełnia się, dopieszczając gości. Ja zarządzam piekarnikiem, ona talerzami na stole, ja kroję ciasto, ona podaje kawę. I choć potrzebowaliśmy dziesięciu lat, aby do tego dojść, to cieszę się, że teraz każde z nas wykonuje zadania zgodne z jego duszą. W takich właśnie chwilach cieszę się najbardziej, że jesteśmy z Ewą tak różnymi osobami.
Moje pytanie do Ciebie: Jesteś introwertyczką/kiem czy ekstrawertyczką/kiem? Jeżeli zechcesz odpowiedzieć mi na to pytanie, wejdź proszę na stronę 🐽 PiG Podcastu i w ankiecie, którą przygotowaliśmy, kliknij swoją odpowiedź – w trzydziestym odcinku podcastu, będziemy z Piotrkiem rozmawiać na temat wyników ankiety. Zapraszam do słuchania 🙂.
Dzisiaj już nie będę się wykręcał. Emocje związane z wyzwaniem na przebiegnięcie pięćdziesięciu kilometrów – jakie przed sobą postawiłem we wrześniu – opadły już całkowicie, ja przeanalizowałem jak mi poszło, i jestem gotowy, aby Ci o tym opowiedzieć. Pomarudzić. Ponarzekać.
Tak naprawę – nie było źle 🙂
Dwa tygodnie temu napisałem Ci o wyzwaniu, w jakim wziąłem udział. Jej, piszę Ci o tym już trzeci raz, i nadal sam nie mogę uwierzyć, że podołałem! Krótko mówiąc, postanowiłem w 30 dni przebiec łącznie 50 km. Ot, taki tam niewielki challenge dla kogoś, komu zdarza się raz na jakiś czas wyjść pobiegać. Ja jednak nie należę do tych osób, dla mnie był to Mount Everest! W końcu przez ostatnie kilkadziesiąt miesięcy mocno trzymałem się postanowienia, aby biegać każdego dnia równe 0 km. Nie mniej, nie więcej. Jednak dołączając do wyzwania, postanowiłem sobie, że dam z siebie wszystko, aby zamknąć wrzesień z wirtualnym pucharem w ręku.
Nic mi tak nie poprawia humoru przed dużym wyzwaniem, jak dobrze przygotowany, mocno optymistyczny plan – usiadłem więc z notesem i zacząłem rozpisywać kilometry. Wrzesień ma 30 dni, więc szybko udało mi się ustalić, że muszę biegać każdego dnia po 1,66 km, aby dać radę.
W życiu! 🤣
Wiedziałem, że nie uda mi się to ani pierwszego, ani drugiego, ani nawet piątego dnia. Ponieważ pierwsze treningi zacząłem już pod koniec sierpnia, wiedziałem, że na początku dam radę maksymalnie 1 km. I to też z przerwami na „przechodzenie”. Nie wyglądało to dobrze, ale przecież na papierze wszystko da się jakoś poukładać. Wystarczy, że przez pierwsze dni września dam sobie trochę luzu, pobiegam na dystansie kilometra, a później, będę stopniowo zwiększał odległość, dochodząc w ostatnich dniach do… 3,5 km. Biegając oczywiście codziennie. Papier przyjmie wszystko!
Te trzy i pół kilometra brzmiało bardzo, bardzo niemożliwie… ale niestety był to najlepszy plan, na jaki mnie było wtedy stać. Musiałem się go trzymać i spróbować. Miałem nadzieję, że z totalnego „niebiegacza”, dam radę stać się biegającym codziennie po kilka kilometrów długodystansowcem.
Początki jednak okazały się dość brutalne, a do mojej słabej kondycji fizycznej, dołączył pech. Efekt był taki, że już trzeciego dnia, aplikacja, którą mierzyłem biegi, i która – co ważniejsze – zliczała moje kilometry na potrzeby wyzwania, nie zarejestrowała porannego biegu. To był dopiero trzeci dzień! A ja już jestem kilometr w plecy.
Nie powiem – byłem mocno niezadowolony, ale wiedziałem, że przede mną było jeszcze 27 dni, więc jakoś nadrobię. Identyczna sytuacja powtórzyła się niestety dwa dni później… Czyli piątego dnia. Zamiast przebytych pięciu kilometrów, na mojej tablicy wyzwania widniały jedynie 3. Straciłem prawie 40% tego, co przebiegłem! A uwierz mi, to były bardzo ciężko zdobyte kilometry – w końcu dopiero zaczynałem przygodę z bieganiem. Był nawet moment, w którym chciałem zrezygnować, ale świadomość, że w tabeli wyzwania spadnę na ostatnie miejsce i pozostanę w niej z grupą osób, która nie dała rady, sprawiła, że pozostałem na ringu. Wyeliminowałem problem, przez który moje biegi nie były rejestrowane (okazało się, że problemem był zegarek, który nie dawał sobie rady z bieganiem i jednoczesnym puszczaniem muzyki – przeszedłem więc na biegi z telefonem) i usiadłem do modyfikacji mojego, i tak bardzo ambitnego, planu biegów. Trzeba było gdzieś dołożyć te brakujące dwa kilometry i dwieście metrów (dokładnie tyle mi uciekło). Zdecydowałem, że najlepszym wyjście będzie dopisanie po 100 m do dwudziestu dwóch najbliższych biegów. Nie chciałem już znacząco powiększać – i tak już ogromnych – odległości z końca miesiąca, bo nawet to, co miałem już zapisane, nie wyglądało zbyt realistycznie.
Zgodnie z rozpiską, od szóstego dnia, powinienem już biegać minimum 1300 metrów. Niestety. Najlepsze, co udało mi się osiągnąć, to 1270 m… dziesiątego dnia. Choć nie wiem jak mi się to udało, bo następnych kilka poranków, to wyniki znacznie poniżej wyznaczonej granicy. Efekt był taki, że dziesiątego września miałem zanotowane równiutko 10 kilometrów biegu. Pięć dni później, licznik wskazywał niecałe 16 km. Średnia kilometr dziennie to zdecydowanie za mało. Dramat! Bez szans na ukończenie wyzwania. Musiałbym przebiec w kolejne dwa tygodnie ponad dwa razy więcej!
Po długiej dyskusji z samym sobą postanowiłem nadal się nie poddawać. Jak bym mógł? Wyzwanie to wyzwanie – trzeba próbować. Mój plan wymagał jednak drastycznych zmian – skoro nie udawało mi się przebiec za jednym razem większych dystansów, musiałem zacząć biegać częściej: rano i wieczorem. Inaczej nie było najmniejszej szansy na znalezienie brakujących 35 km.
Choć zazwyczaj pod koniec dnia nie mam lekko z silną wolą i do tej pory miałem nadzieję, że uda mi się zamknąć z bieganiem w porankach, to od początku spodziewałem się, że może dojść do sytuacji, że będę musiał wychodzić pobiegać więcej, niż raz dziennie.
Zostało 15 dni i 35 km. Przy bieganiu dwa razy dziennie, mogłem osiągnąć cel przy jednorazowych wynikach podobnych do dotychczasowych – lekko ponad 1 km na bieg.
I cóż – tak właśnie mi się udało. Dobiegłem do pięćdziesiątego kilometra na dzień przed końcem miesiąca. Moje wyniki w drugiej połowie września były na tyle dobre, że 29. na koniec dnia, miałem do pokonania zaledwie kilkaset metrów. I był to mój bieg triumfu – delektowałem się każdą chwilą zwycięstwa. Nie liczyło się, że byłem prawie na końcu listy osób z wyzwania z jednym z najgorszych wyników. Zająłem ósme miejsce (na 18 osób!), a cieszyłem się jak z pierwszego.
Trzydziestego września mogłem w końcu odpocząć 🙂
Biegałem z aplikacją Nike Run Club i bardzo się z nią polubiłem (pomimo początkowych problemów). Dzięki niej mogłem nie tylko uczestniczyć w wyzwaniu, ale również tworzyć historię moich biegów – z czego skorzystałem przy pisaniu niniejszej wiadomość do Ciebie.
Wrzesień się skończył, a ja nie przestałem biegać. Dołączyłem do kolejnego wyzwania i tym razem nie walczę już tylko o przebiegnięcie 50 km, w październiku chcę już zająć jakieś fajne miejsce w tej grupie. Jest 13 października, a na moim koncie jest już grubo ponad 30 km. Bieganie – przynajmniej na jakiś czas – stało się ważną częścią mojego życia, moim codziennym „dawaniem radę”.
Mam też ważne pytanie: Pamiętasz, jak tydzień temu opowiadałem Ci, że warto czasem pochwalić się czymś, z czego jesteś dumna/dumny? Twoja kolej: jaki ważny cel udało Ci się ostatnio zrealizować?
Ps. Biegowy cel na wrzesień sformułowałem zgodnie z koncepcją wyznaczania celów S.M.A.R.T. – i niewątpliwie był to klucz do mojego sukcesu. Bez tej metody byłoby znacznie ciężej. Jeżeli chcesz dowiedzieć się więcej na ten temat, zapraszam Cię do przesłuchania 14. odcinka 🐽 PiG Podcastu, który nagrywam razem z Piotrkiem Szostakiem, i w którym opowiadam jeszcze trochę o wyzwaniu, w którym wziąłem udział. Jeżeli masz problem z realizacją swoich celów i nie wiesz dlaczego tak się dzieje, może warto skorzystać z metody S.M.A.R.T.?
A Ty masz swoje fajne życie? Zostaw mi swój adres, abym czasem mógł do Ciebie napisać – poszukajmy wspólnie fajnego życia 🙂
Jesteś na liście! Teraz sprawdź swoją skrzynkę mailową.