Lubię moją pracę, nawet bardzo. Szczególnie, gdy dzięki niej mogę realizawać swoje marzenia. A ostatnio praca pozwoliła mi właśnie po części spełnić jedno z nich, i to nie małe! Zanim jednak opowiem Ci co dokładnie się wydarzyło, muszę Cię trochę oprowadzić po moim świecie.
Od dawna marzę o podróżowaniu. Nie! Wróć (zawsze śmiałem się, gdy w szkole średniej moja nauczycielka od matematyki tak mówiła)! Nie marzę o podróżowaniu, ja planuję, że będę podróżował – a to jednak zasadnicza różnica, która powoduje, że marzenie zamienia się cel. Jeszcze Ci o tym nie pisałem, ale założyłem sobie, że 30 marca 2021 roku wyruszę w jakąś dłuższą podróż. Nie wiem jeszcze dokładnie gdzie, nie wiem na jak długo, ale wiem, że jadę. Na szczęście zostało mi trochę czasu na udzielenie odpowiedzi na te pytania. Data wyjazdu nie jest jakimś szczególnym dniem, nie kończę 40-tu lat, nie zaczyna się wtedy nowy rok, po prostu pewnego dnia usiadłem i taką właśnie datę wybrałem. A nawet mogę powiedzieć, że ją ot tak wymyśliłem. Było to na początku poprzedniego roku, więc dałem sobie dwa lata na zorganizowanie mojej podróży – to zarazem dużo, ale i bardzo mało. Ten mój 30-ty to taka data wyjściowa, nawet jeżeli będę miał opóźnienie, to przynajmniej będę wiedział jak bardzo jestem do tyłu.
Zaglądałeś już może na mojego Instagrama? Kiedyś wrzucałem tam nudne obrazki z cytatami motywacyjnymi oraz inne głupoty, które wpadały mi akurat do głowy. Niecały rok temu doszedłem jednak do wniosku, że nie ma to większego sensu i znaczenia. Męczyłem się okrutnie z prowadzeniem tamtego profilu. Wiedziałem, że to nie jestem ja, były tam jedynie luźne pomysły, które miały spowodować że znajdę masę followersów – tylko… po co? Po co ja właściwie to robiłem? Ponieważ nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na to dość ważne pytanie, pewnego zwykłego dnia chwyciłem telefon i skasowałem wszystko w cholerę (wybacz słownictwo, ale to określenie idealnie oddaje emocje które mi towarzyszyły w tamtej chwili). Powiedziałem sobie jednocześnie, że nie wrzucę na Instagrama ani jednego, nowego zdjęcia, do czasu aż nie odnajdę sensu prowadzenia tam profilu. I po miesiącu znalazłem…
Nic na moim blogu nie dzieje się bez przyczyny. Gdyby tak zebrać wszystkie treści jakie opublikowałem i ułożyć z nich mapę, gdzieś tam na niej pewnie dałoby się odszyfrować, że marzę o czymś takim jak wielka podróż. Z resztą sporo piszę o marzeniach, już dawno temu zacząłem wpisem o siedmiu powodach, dla których warto być marzycielem. I choć wpis jest już dość stary, to nadal aktualny. Planując tak wielkie rzeczy musiałem też nauczyć się cierpliwości, a to – jak pewnie wiesz – nie jest proste. Jednak pomógł mi w tym sport – tu efekty przychodzą z dużym opóźnieniem, jednak warto na nie czekać, nie chodzić na skróty i nie poddawać się – to bardzo dobrze opisałem w innym z moich starych wpisów: Nie spiesz się, nie oszukuj. Skutecznie osiągnij cel. – choć pisząc go, nie wiedziałem jeszcze, że gdzieś tam w głowie tli mi się tak duży pomysł.
Innym razem pisałem o podróży do Disneylandu – tyle, że z Googlem, czy pracy marzeń w Kanadzie. Te niepozorne, i z jednej strony trochę niepasujące do mojego bloga wpisy, powoli uświadamiały mi, że jest wiele miejsc na świecie, które chciałbym odwiedzić, które muszę odwiedzić! Moje marzenia o podróżowaniu kiełkowały i trzeba było je tylko dalej hodować.
Potem pojawił się wpis o tym jak spełniać marzenia, nazwałem go: Prosty przepis na spełnienie Twojego marzenia, choćby na grafice do wpisu widnieje napis: Mały kurs spełniania dużych marzeń. I tym właśnie on dla mnie był – sposobem do realizacji mojego podróżniczego celu. Był rozpisaniem go na części, przerobieniem na plan.
Aż w końcu najbardziej znaczący wpis, który zmienił wszystko: W 80 dni dookoła świata, czyli jak zaplanować podróż życia. Wrzuciłem do niego między innymi film pokazujący historię Karola Lewandowskiego, który wraz z żoną Olą kupił starego busa i wyruszył w podróż po świecie. Jego historia zainspirowała mnie do tego stopnia, że pomyślałem: dlaczego by nie????? Zacząłem śledzić bloga Busem przez świat, zaglądać na ich YouTuba, Instagrama, zapragnąłem podobnego życia. A Lewandowscy na swoim blogu opisują krok po kroku jak to zrobić. Patrząc na Olę i Karola pomyślałem: chyba mogę i ja? Co stoi na przeszkodzie? Nic. NIC! Mogę!
Okazało się również, że osób takich jak Lewandowscy jest więcej! Znalazłem między innymi Podróżovanie – blog, na którym Kasia i Łukasz opisują swoje podróże po świecie kamperem przerobionym z dostawczego Volkswagenami. Mało tego – pokazują bardzo dokładnie, krok po kroku, jak przystosowali swój samochód do takiej podróży. Toż to dokładnie to, czego potrzebowałem! Postanowiłem pójść podobną drogą.
Wracając do Instagrama – w końcu nie napisałem Ci co właściwie tam umieszczam, a pewnie sam jeszcze nie sprawdziłeś. A nawet jeżeli jednak kliknąłeś w link do mojego profilu, to jest całkiem spora szansa, że nadal nie wiesz o co w tym chodzi. Ok, już tłumaczę: Instragram jest teraz dla mnie pewnego rodzaju mapą (mapy, mapy, wszędzie widzę mapy ????) – miejsc, które odwiedziłem. Otóż, w każdym nowym miejscu w którym się pojawiam, zostawiam małego, kolorowego, zrobionego z papieru ptaszka (nazywam je „birdami”), któremu następnie robię zdjęcie i wrzucam właśnie na Instagrama. Tylko tyle. Przynajmniej narazie ???? Mam jednak taką zasadę, że każde miejsce równa się tylko jeden instapost. Nie mogę więc co trzeci dzień wrzucać birda z Warszawy, pomimo tego, że właśnie tak często się w niej pojawiam – może być tylko jeden. Do tego nie może być to miejsce, które tylko mijam i w którym jestem raptem kilka minut – birdy zostają tylko tam, gdzie i ja zostawiam kawałek siebie, miejsca na które „mam chwilę”. Na początku było dość łatwo, zacząłem w czerwcu, na samym początku lata, były wakacje, wyjazdy z Ewą, dziećmi, do tego mogłem wrzucić birdy z miejsc, które odwiedzam na co dzień, jak właśnie Warszawa, czy moje Opypy – szybko uzbierała się całkiem spora liczba postów. Ale wakacje się skończyły, często odwiedzane miejsca również, musiałem zacząć szukać sposobów na kolejne publikacje – a Instagram mocno mnie do tego motywował.
I w ten oto sposób dochodzę do tego, od czego zacząłem mój wpis, a związane jest to z jednym z ostatnich birdów, który pojawiły się na moim profilu – numer dwudziesty czwarty, z dopiskiem Sztokholm. I to właśnie moja praca pozwoliła mi odbyć podróż do tego niezwykłego miejsca. Być może to „osiągnięcie” nie będzie dla Ciebie niczym szczególnym, w końcu bilety lotnicze do Szwecji kosztują nie więcej niż kolejowe z Warszawy do Krakowa (serio!), a leci się przecież znacznie krócej, ale dla mnie ta podróż była nie lada wyzwaniem, całkiem znaczącym znakiem i jednocześnie testem. I nie chodzi tutaj o samą pracę – zadanie, które miałem do wykonania w Szwecji było bardzo fajne, wręcz ekscytujące – lecz o cały backstage, mój osobisty plan, który towarzyszył tej wyprawie. Wyruszyłem bowiem swoim własnym samochodem, przemierzając najpierw pół Polski drogą nad morze, płynąc nocą promem, aby następnie przez cały kolejny dzień móc samochodem przejechać spory kawałek Szwecji. Ta kilkudziesięciogodzinna wyprawa była sprawdzianem, a jego wynik miał pokazać, czy takie podróżowanie jest właśnie tym, na czym mi zależy. Miał dać odpowiedź na pytanie, czy mój plan z marcem 2021 roku ma w ogóle sens. I już wiem – ma! Cały mój harmonogram w Szwecji był dość napięty, nie miałem wiele czasu na zwiedzanie, ale udało mi się trochę rozejrzeć, znalazłem wspaniałe miejsca, delektowałem się każdą minutą podróży – zarówno jadąc do Sztokholmu, jak i będąc tam na miejscu. Przemierzając drogi tego wspaniałego kraju nie pędziłem, rozglądałem się co i rusz, robiłem sporo przerw aby pooglądać przepiękną skandynawską przyrodę. Każda minuta była dla mnie czymś wyjątkowym.
Napisałem na samym początku, że praca pozwoliła mi spełnić marzenie. Ale to nie do końca prawda. Im więcej o tym myślę, tym mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że tak na prawdę to ja sam nastawiłem się na spełnianie mojego marzenia, a praca w tym wypadku stała się dla mnie tylko narzędziem do tego. Pewnie zadziałał tu też mechanizm magnesu: byłem otwarty na tego rodzaju przygody, więc i spadło na mnie zadanie związane z podróżą. Wszystko miało znaczenie.
Moja przygoda w Szwecji już za mną, ale ta właściwa –związana z podróżowaniem – dopiero się rozpoczyna. A ja z każdym dniem szerzej otwieram oczy i widzę coraz więcej elementów, które od tak dawna podświadomie składam aby takie wyprawy odbywać. Nawet moja praca, którą od miesięcy organizuję w ten sposób, abym nie musiał wykonywać jej z domu czy jakiegokolwiek innego, konkretnego miejsca. Będąc w Szwecji pracowałem całkiem normalnie, i chociaż zadanie, które miałem tam do wykonania bardzo absorbowało mój czas i uwagę, to jednak zobaczyłem, że mogę być w dowolnym miejscu na ziemi i robić to samo, co na co dzień robię w domu.
Tak właśnie spełnia się marzenia. Jeżeli nadal nie wierzysz że można, być może musisz przeczytać jeszcze raz ten wpis, spisać sobie wszystkie linki które w nim umieściłem i odwiedzić je po kolei. To żywe dowody na to, że można! I prawdziwe sposoby pokazujące „jak?”.
Na koniec mam do Ciebie jedno pytanie: jakie jest Twoje marzenie, którego datę realizacji zapiszesz sobie właśnie dzisiaj w kalendarzu?