Pięć bezzałogowych statków Starship ma w ciągu najbliższych dwóch lat zostać wystrzelone na Marsa. Ich sukces będzie warunkiem uruchomienia misji załogowych na tę planetę. […] Musk zaznaczył, iż to właśnie od powodzenia tych pięciu misji zależy dalszy rozwój programu lotów SpaceX na Marsa. W przypadku ich sukcesu pierwsze misje załogowe na tę planetę wystartują już za cztery lata. Jeśli jednak wystąpią problemy, termin ten zostanie przesunięty o dwa lata. Bez względu na powodzenie powyższych projektów SpaceX zamierza znacząco zwiększyć liczbę systemów Starship, które zostaną wysłane na powierzchnię Marsa. Ma ona wzrastać wykładniczo, by w ciągu 20 lat była możliwa budowa na Marsie samowystarczalnego miasta. Jednym z głównych celów startupu pozostaje umożliwienie lądowania na twardej powierzchni każdego z obiektów Układu Słonecznego.
Przeczytałem ten artykuł jak jakąś bajkę. Czy to naprawdę możliwe, że jeszcze za moich czasów uda się zrealizować załogową wyprawę na Marsa? Nie jestem wielkim miłośnikiem, pasjonatem, czy nawet obserwatorem wypraw kosmicznych, ba, sam, za żadne skarby, nie chciałbym się w taką wybrać. Jednak plany Elona Muska robią na mnie ogromne wrażenie. Niezależnie od tego, czy ktoś popiera jego działania, czy nie, z pewnością nie można odmówić mu tego, że zapisuje się (już nawet samymi planami) na kartach historii świata. Widać wyraźnie, że Ambicje Muska sięgają daleko poza granice naszej planety.
Wizja Elona Muska może budzić skrajne emocje. Z jednej strony jego plany brzmią jak scenariusz science fiction. Przypominają mi (moją ulubioną) książkę Andy’ego Weira – „Marsjanin”, w której główny bohater walczy o przetrwanie na Czerwonej Planecie, wykorzystując swoje umiejętności inżynierskie i nieograniczoną pomysłowość. Z drugiej strony, Musk udowodnił już niejednokrotnie, że to, co wydaje się niemożliwe, można zmienić w rzeczywistość. Dzięki SpaceX podróże kosmiczne stały się bardziej dostępne, a jego Falcon 9 jako pierwszy rakietowy system wielokrotnego użytku zmienił zasady gry na rynku lotów kosmicznych.
Kto wie, być może historia, która rozgrywa się na kartach „Marsjanina”, rzeczywiście będzie miała szansę wydarzyć się naprawdę. Oczywiście, to nie stanie się z dnia na dzień. Wyzwań jest mnóstwo: od technicznych aspektów lądowania na Marsie, po zapewnienie załodze wystarczających zapasów tlenu, wody i jedzenia. Ale w końcu, czy nie o to chodzi w marzeniach – aby sięgać tam, gdzie wcześniej nikt nie miał odwagi? Zresztą… już samo to, że snute są takie plany, że została wytyczona ścieżka podboju Marsa – jest już niesamowite.
Patrząc na obecne tempo rozwoju technologii i odwagę Elona Muska, jak i całego zespołu SpaceX, zaczynam wierzyć, że za kilka dekad nie będziemy już mówić o Marsie jako „Czerwonej Planecie”, ale jako o… jednym z kolejnych domów ludzkości?
Wyobrażenie sobie pierwszych kroków człowieka na Marsie – kto wie, może w symbolicznym hołdzie dla tych na Księżycu – rozbudza wyobraźnię. Nawet jeśli sam nie zamierzam ruszać się z Ziemi, śledzenie tego wyścigu ma w sobie coś fascynującego. Być może patrzymy właśnie na narodziny nowej ery odkryć, w której granicą nie będzie już nieznany ląd na Ziemi, lecz bezkres kosmosu. Fajnie by było móc to oglądać 🙂
Zrobiłem ostatnio mały test w mediach społecznościowych – zapytałem ludzi, z czym kojarzy im się komunikacja miejska.
Pytając, od razu założyłem, że większość osób raczej nie będzie przychylnie patrzyła na poruszanie się autobusami… i byłem w błędzie, co zostało mi wiele razy wypomniane. Z resztą, polecam Ci poprzeglądać odpowiedzi na moje pytanie (z uwagi na moje zniknięcie z większości mediów społecznościowych, wpis nie jest już dostępny) – wspaniale było poczytać, jak różnie ludzie do tego podchodzą. Ucieszył mnie fakt, że sporo ponad 100 osób postanowiło opowiedzieć mi o swoich odczuciach związanych z podróżowaniem komunikacją miejską. Choć wiele osób odpowiadało, że kojarzy im się ona z bezdomnymi, smrodem, emerytami, tłokiem, walką o miejsce, to jednak ogromna część pisała o wolności, niezależności, spokoju, czasie na czytanie. Fajnie, że nie tylko ja lubię taki sposób podróżowania po mieście. Zresztą, sam nie wiem, dlaczego zakładałem, że jest inaczej. Dla mnie przemieszczanie się w ten sposób to wolność, niezależność i, co chyba najważniejsze, fajna dawka ruchu. Rozumiem jednak tych, którzy nie są zbytnio zainteresowani takim rodzajem transportu i zależy im tylko na codziennym dotarciu z punktu A do punktu B. Najłatwiejszym dla nich rozwiązaniem jest wybranie samochodu. Ale tak naprawdę, nie o tym dzisiaj.
Poza poruszaniem się komunikacją miejską po Warszawie, ostatnio zacząłem robić tak samo w Grodzisku – w którym mieszkam. Odkryłem, że daje mi to… wolność, niezależność i jeszcze więcej ruchu 😉😂.
Poruszając się w ten sposób po moim małym miasteczku, zacząłem od czasu do czasu zauważać młodego chłopaka – tak na oko 11-12 lat, który dość często jeździł autobusami po Grodzisku. Nie podróżuje on, by dostać się z jednego miejsca do drugiego, ale by jeździć. Zazwyczaj siedzi obok samego kierowcy. Obok, tak trochę, jak pasażer w samochodzie osobowym, z resztą od razu widać, że zna wszystkich prowadzących autobusy i cały czas z nimi rozmawia. Widać było, że jeździ tak całymi dniami, gdy tylko może – nie od dzisiaj, ani nie od wczoraj. Zresztą podsłuchując, o czym rozmawia z kierowcami, usłyszałem, jak z podekscytowaniem opowiadał, o kilku prawie całonocnych „podróżach” po Grodzisku. Takie hobby?
Gdy pierwszy raz zorientowałem się, że nie jest on zwykłym pasażerem, zrobiło mi się trochę smutno, było mi go… żal. Pomyślałem:
chłopaku, przestań jeździć tymi autobusami, marzyć o tak marnej przyszłości, weź się za coś innego, coś, co ma w życiu sens!
Jej, jak bardzo głupi byłem myśląc w ten sposób, sam z resztą nie wiem, skąd taka reakcja z mojej strony. Po kilku szczegółowych obserwacjach uświadomiłem sobie, jak poważnie się myliłem. W tym chłopaku było tak wiele pasji. On nie tylko sam cieszył się z jazdy, ale sprawiał, że i kierowca, z którym akurat jechał i rozmawiał, czerpał przyjemność ze swojej pracy. Zarażał swoją pasją! Jadąc, wspólnie się śmiali, opowiadali przeróżne historie, rozglądali się po drodze, każdy przechodzący jeż, czy biegająca po drzewie wiewiórka były przygodą, razem pozdrawiali kierowców innych autobusów, podróżowali w najlepszy możliwy sposób.
Fajnie, było patrzeć na tego chłopaka. Cieszył fakt, że te głupie autobusy sprawiały mu tak wiele radości. Że miał pasję, że udało mu się ją odkryć. Już, tak szybko. Pasję, którą potrafił zarazić innych. Sprawiał, że nie tylko jego codzienność była lepsza.
Trochę mi głupio, że początkowo tak źle to oceniłem.
Czy trzeba marzyć o ogromnych rzeczach? Gonić za milionami, sławą, wielkim domem, luksusowym samochodem? Może jednak w życiu wystarczy być szczęśliwym kierowcą głupiego autobusu?
Od kilku lat słowo „zmiana” często mi towarzyszy. Wiele razy opowiadałem tu, na blogu, na przykład o rzuceniu palenia. Ta jedna z pierwszych większych zmian, była wręcz punktem zwrotnym w moim życiu. Jednak przez te wszystkie lata, było ich sporo więcej: od założenia bloga, po rozpoczęcie podcastu, zmiany diety, treningi, lekcje tańca, po wiele, wiele innych.
Pomyślałem jednak dzisiaj o innej zmianie, o której chciałbym wspomnieć. Zmianie, która może wydawać się nieco mniejsza, ale z pewnością jest mocno symboliczna, i bardzo pomaga mi w codziennym podejmowaniu właściwych decyzji. A chodzi o… zakup biletu miesięcznego na komunikację miejską.
Samochód przez lata był powodem tego, że niewiele się ruszałem. Albo raczej pretekstem do tego, by się nie ruszać. Woził mnie wszędzie skurczybyk, powoli, ale bardzo skutecznie przyczyniając się do zakodowania w mojej głowie tej destrukcyjnej myśli: nogi służą człowiekowi do wciskania pedałów w samochodzie, nie do poruszania się.
Proces zmiany takiego myślenie trwał u mnie dość długo. W końcu podróżowanie – a używając tego słowa mam również na myśli wyprawy na zakupy czy do pracy – wydaje się tak bardzo łatwiejsze, gdy mamy do dyspozycji cztery kółka, które nas wszędzie zawiozą.
Właśnie… „łatwiejsze”. Chyba lepiej nawet użyć słowa „wygodniejsze”.
Jednak wygoda nie zawsze idzie w parze z korzyściami dla zdrowia i samopoczucia. Zrozumienie tego faktu i decyzja o zakupie (pierwszego) biletu miesięcznego na komunikację miejską, zamiast codziennego korzystania z samochodu, stało się dla mnie symbolem zmiany podejścia do własnego zdrowia i aktywności fizycznej. Ta drobna zmiana jednocześnie otworzyła i uwolniła moją głowę od wielu ograniczeń. Sam fakt, że nie ciągnę za sobą tego bagażu, który trzeba zaparkować, zatankować, umyć, odkurzyć, o który trzeba się martwić, by nie został zarysowany, uszkodzony, czy skradziony – jest mocno uwalniający. Jednak korzyści jest tak wiele więcej:
Oszczędność pieniędzy. Nie namawiam Cię do całkowitego pozbycia się samochodu (choć nie twierdzę, że nie byłoby to ciekawym rozwiązaniem), to zachęcam do ograniczenia jego używania. Choć nie znikają wtedy koszty związane z ubezpieczeniem, czy przeglądami, ale zdecydowanie rzadziej wymagane jest tankowanie, naprawy, czy koszty parkowania „na mieście”. A z czasem może się również okazać, że tak naprawdę nie wcale nie potrzeba mieć aż tak drogiego samochodu, jaki do tej pory wydawało się, że warto mieć.
Podróżowanie komunikacją miejską przyczynia się do zmniejszenia ruchu na drogach i emisji spalin, co poprawia jakość powietrza i zmniejsza negatywny wpływ na środowisko. Tak, wiem, oklepany slogan. Ale to przecież najświętsza prawda! 🙂
Podróżowanie komunikacją miejską to również… czas! Poruszanie się autobusem daje możliwość lepszego wykorzystania go w trakcie podróżowania. Nie trzeba skupiać się na prowadzeniu samochodu, a można np. poczytać książkę, porozmawiać przez telefon ze znajomymi lub po prostu odpocząć. Jadąc autobusem do pracy, znajdziesz czas na przeczytanie książki, posłuchanie audiobooka lub podcastu. Możesz ten czas wykorzystać również na skupieniu i pracy ze swoim oddechem – a więc medytacji. Przyda się tu zakup małego, lekkiego czytnika ebooków, i można jeździć!
Jeżeli mieszkasz w dużym mieście – choć pewnie tych mniejszych również to może dotyczyć – komunikacja miejska pomoże Ci również odzyskać część ulatującego czasu za sprawą o wiele szybszego podróżowania po zatłoczonych ulicach. Autobusy mają często wydzielone specjalne pasy, by nie stały w korkach, metro i tramwaje również nie muszą stać w długich, miejskich kolejkach. Choć może, gdy tylko polubisz się z komunikacją miejską – tak jak mnie – zawsze będzie Ci brakowało jeszcze kilku dodatkowych minut podróż na dokończenie kolejnego rozdziału książki, czy odcinka ulubionego podcastu.
Być może wydaje Ci się, że podróżowanie własnym samochodem jest pewniejszym rozwiązaniem – w końcu można wszędzie dojechać, nawet gdy coś się akurat dzieje na drodze. Na przykład, w przypadku ogromnych opadów śniegu, deszczu, czy jakiegoś rodzaju awarii. Pamiętaj jednak, że samochody poruszają się po tych samochodach (zalanych, czy zasypanych) drogach, co autobusy. Jednak różnica polega na tym, że w przypadku gdy coś się wydarzy, raczej nie porzucisz swojego samochodu, by kontynuować swoją podróż w inny sposób, co oczywiście możesz zrobić podróżując komunikacją miejską. Gdy coś się zepsuje, to nie będzie na Twojej głowie. To ograniczenie odpowiedzialności było właśnie jedną z najbardziej uwalniających elementów zmiany, którą dziś opisuję.
I na koniec, krótko, podróżowanie autobusami jest bezpieczniejsze, niż swoim własnym samochodem. Z danych statystycznych wynika, że w Polsce więcej osób ginie w wypadkach samochodowych niż w wypadkach komunikacji miejskiej.
Wszystko to składa się na obraz zmiany, która, choć na pierwszy rzut ok może wydawać się malutka, w rzeczywistości przynosi ogrom korzyści. Nie tylko pomogła mi w codziennych, drobnych sprawach, ale stała się także motorem dla zmiany globalnej – przyczyniła się do poprawy mojego zdrowia oraz… samopoczucia. Zrozumiałem, że wygoda nie zawsze jest najważniejsza, a i częściej myliłem ją ze zwykłym przyzwyczajeniem.
Zmiana te stała się również kolejnym symbolem innego podejścia do życia, deklaracją – czymś, co jest niezwykłe istotne w budowaniu. Była kolejną cegiełką w zwiększaniu aktywności fizycznej w moim życiu. Otworzyła moją głowę na nowe możliwości i uwolniła od wielu ograniczeń. Zmiana, która pomogła mi zrozumieć, że czasami warto zrobić coś, co na początku może wydawać się nielogiczne, trudne, może niewygodne, ale w dłuższej perspektywie nabiera ogromnego sensu. I słowo „wygoda” nabiera zupełnie innego znaczenia.
Zachęcam Cię do poszukiwania takich małych zmian, które mogą przynieść wiele korzyści. Może to być coś tak prostego, jak zakup biletu miesięcznego na komunikację miejską, ale może to być także coś innego, co pomoże Ci poprawić Twoje zdrowie, samopoczucie, a nawet jakość życia. Pamiętaj, że zmiana zaczyna się od małych kroków, a każdy krok, nawet najmniejszy, może być krokiem w dobrym kierunku.
Jazda na rowerze jest najczęściej wybieranym i ulubionym sposobem na aktywność Polaków. Szczególnie w piękne, letnie dni. Przed bieganiem, które wybiera 30% osób, i ćwiczeniami na siłowni – z 18% wynikiem, to właśnie jazda na rowerze, z 38% popularnością, jest najpowszechniejszą formą sportu uprawianą w naszym kraju. Dzieje się tak chyba głównie dlatego, że bariera wejścia w ten sport jest dość niska – wystarczy mieć rower – a całą resztę można już robić totalnie po swojemu.
Od dwóch tygodni i ja mam rower – sam się sobie dziwię, że dopiero po tak długim czasie do mnie trafił. I wiecie co? Zakochuję się. Ba! Chyba już się zakochałem.
Mam już przejechane 200 km, choć raptem w kilku wyprawach – oczywiście łącznie – i w mojej głowie, jak i w moim notesie, pojawiło się całkiem sporo wniosków, którymi chciałbym się z Wami podzielić. Warto chyba abym tu zaznaczył, że moje przemyślenia dotyczą dłuższych wypraw rowerowych i chyba raczej takiego podejścia do tej aktywności, niż krótkich, porannych wycieczek do sklepu po mleko czy bułki.
Nie przedłużając jednak więc tego wstępu, idę do moich wniosków.
Woda – lepiej nosić, niż prosić. Niby Żabki, Gucie i inne sklepy, są na każdym kroku, na każdym rogu, ale gdy kończy mi się woda, a pić się chce, to nigdy nie mam gdzie kupić. Jak wychodzę z domu, biorę 1 litr wody, z zamiarem w miarę szybkiego dokupienia po drodze kolejnych butelek.
Decathlon to świetny sklep sportowy (wiem to od dawna), jego asortyment rowerowy jeszcze bardziej mnie w tym utwierdził. Jazda na rowerze to kolejny sport, który – za stosunkowo niewielkie pieniądze – mogę uprawiać dzięki Decathlonowi. Pamiętajcie jednak, by nie kupować za dużo, regały pełne są rzeczy, ale to wcale nie znaczy, że każda z nich jest nam potrzebna, i to dotyczy oczywiście nie tylko roweru, ale ogólnie zakupów.
Na drogach jest mnóstwo nieuważnych i lekkomyślnych osób, które potocznie nazywam – szczególnie gdy jadę i ich mijam – „debilami”. Jeżdżą bez trzymanki (od prawej do lewej) z nosem w telefonie albo grupami, całą szerokością drogi, rozmawiając sobie w najlepsze i nie zwracając uwagi na nikogo poza sobą. I nic na to nie poradzę – staram się tu stosować stoickie podejście – mogę tylko sam być dwa razy bardziej skupiony, uważny, przyhamować odpowiednio wcześniej i ominąć takie osoby jak najszybciej i jak najbezpieczniej. Choć oczywiście, nie zmienia to faktu, że sytuacje z takimi osobami mogą być momentami niebezpieczne.
Dieta pudełkowa, catering dietetyczny, idealnie sprawdza się na wyprawach rowerowych. Jedzenie, odpowiednie jedzenie, to coś, czym nie chcę zaprzątać sobie głowy, przygotowując się do wyprawy rowerowej. Zaopatruję się w Nice To Fit You – wszystko pięknie spakowane, tylko wrzucam do torby rowerowej i wiem, że nie będę ani głodny, ani zapchany niewłaściwym jedzeniem w czasie dłuższej drogi.
Nie próbuj od razu przejechać 200 km za jednym razem. Trzeba stopniowo zwiększać pokonywany dziennie dystans. Już po pierwszej, testowej przejażdżce, zamarzyła mi się podróż do miejsca oddalonego o 250 km, ale widzę, że w życiu nie dałbym rady bez wcześniejszego, stopniowego rozjeżdżania. Dopiero czwarta wyprawa miała u mnie powyżej 50 km i wiem, że na te 250 km jeszcze przez jakąś chwilę się nie zdecyduję. Stopniowo będę dochodził do takich odległości.
Serwis roweru jest chyba nawet ważniejszy niż serwis samochodu. No dobra, jedno i drugie jest tak samo ważne. Przed dłuższą jazdą, warto wybrać się do serwisu na przegląd, sprawdzenie, czy wszystko gra. Potem, w czasie drogi, nawet drobna wada, może być bardzo kłopotliwa.
Warto mieć ze sobą podstawowe narzędzia i klucze rowerowe – najlepiej w jakiejś skondensowanej formie, można takie kupić w sklepach z wyposażeniem rowerowym. Po przejechaniu 40 km niektóre rzeczy zaczęły mi się luzować, dokręciłem na przystanku i było git. Nawet głupie lusterko, które się poluzuje i lata na wszystkie strony, potrafi mocno zirytować podczas drogi.
Jak coś się wydarzy na trasie – jesteś zdany na siebie. Podczas jednej z wypraw spadł mi łańcuch – pierwszy raz, więc był lekki stresik! – łańcuch niestety mocno się zaplątał i długo nie mogłem tego naprawić. Byłem sam i musiałem sobie poradzić. Oczywiście w końcu się udało, ale przez cały ten czas, dookoła nie było nikogo, kogo mógłbym w razie czego poprosić o pomoc.
Warto mieć zawsze coś do umycia i wytarcia rąk. Po tym, jak naprawiłem zepsuty łańcuch… byłem dość brudny. Dobrze, że mialem chociaż resztkę wody, szkoda, że tylko tyle.
Słuchawki, a w nich muzyka albo podcast – idealnie pasują do roweru. Kilka godzin jazdy może zmęczyć nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Odpowiednie dźwięki w słuchawkach mocno poprawiają samopoczucie. Moje to Air Pods 3 – i uwielbiam je, są idealne do jazdy na rowerze.
Apple Watch to świetny kompan rowerowy, tylko… bateria. Po przejechaniu 60 km zostaje mi kilkanaście procent baterii. A więc decyzja o wymianie starego zegarka, Apple Watch SE 1, na Apple Watch Ultra, który jeszcze lepiej sprawdzi się jako mój partner na rowerze – została chyba podjęta 😉. A do czego używam właściwie takiego zegarka? Włączam tryb jazdy na rowerze w plenerze i informuje on mnie o średniej prędkości, przejechanych kilometrach, tętnie, czasie jazdy i kilku innych przydatnych podczas jazdy rzeczach. Z poziomu zegarka mogę też sterować muzyką, czy podcastem.
Bateria w moim telefonie nie wystarcza na bardzo długą podróż (nawigacja, płacenie w sklepie telefonem, sprawdzanie trasy, muzyka, podcasty itd.). Powerbank się bardzo przydaje.
Mapy Google potrafią nakierować na zamkniętą drogę lub na drogę, po której bardzo słabo się jedzie rowerem. Chyba muszę poszukać alternatywy – a jest ich całkiem sporo. Nie wiem, czy znajdę coś lepszego i wygodniejszego od map Google, ale z pewnością będę testował inne rozwiązania. Szkoda, że rowerowe Mapy Apple – które z pewnością by najlepiej wspólpracowały ze sprzętem, który mam – nie działają w Polsce. Mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni. Czego używacie do nawigacji na rowerze?
Nawigacja głosowa to złoto! Dlaczego tak późno się zorientowałem? Patrzenie w mapę na telefonie rozprasza i do tego marnuje baterię telefonu. A przecież Mapy Google potrafią mówić co i kiedy powinienem robić. Nie lubię nawigacji głosowej w samochodzie, ale na rowerze uwielbiam.
Uchwyt na telefon na rowerze, nie powinien zasłaniać ani milimetra ekranu mojego smartfona. Okazuje się, że w czasie drogi akurat te zasłonięte milimetry są potrzebne. Mapy wykorzystują praktycznie cały ekran i lepiej go nie zasłaniać. Na początku kupiłem uchwyt, który zabezpieczał telefon również częściowo od przodu – błąd – już zmieniłem sobie na inny – co okazało się bardzo dobrą decyzją.
Lusterko rowerowe jest wspaniałe! Jak można w ogóle jeździć bez niego? Tak bardzo podnosi poziom bezpieczeństwa (może tylko u mnie), dzięki niemu wiem, co się dzieje wokół mnie, gdy jadę. Widzę nie tylko innych rowerzystów, którzy próbują mnie wyprzedzić, ale również (albo i przede wszystkim!) samochody, które mogą mnie przecież staranować. Myślę, że takie lusterko może nawet uratować życie, mi przydało się nie raz, a najbardziej, gdy jeden raz zobaczyłem TIR-a, który planuje wyprzedzić mnie w bardzo niedużej odległości na drodze. Widząc to w lusterku, mogłem zjechać na pobocze z drogi i nie ryzykować kontaktu z „nieco” większym uczestnikiem drogi.
Dzwonek w rowerze jest po to, aby go używać. Na TIR-a, czy inne samochody raczej się nie sprawdzi, ale na innych rowerzystów i pieszych – już jak najbardziej. Ludzie najczęściej nie wiedzą, że jedziesz i to małe „dzyń” często sprawia, że nie musisz hamować i kombinować.
Bez kasku nie wsiadaj na rower. Aż dziwne, że tak wiele osób jeździ… w czapce, zamiast w kasku. Możesz być mistrzem kierownicy (rowerowej), ale inni wcale nie muszą być. Przy większości zdarzeń drogowych, bez kasku nie masz szans. Zwróć też uwagę, aby wybrany kask, był właśnie rowerowy, a nie na przykład rolkowy. Kaski rowerowe mają specjalną podłużną konstrukcję, która chroni głowę przy najczęstszych wypadkach na rowerze, czyli takich, przy których przelecisz przez kierownicę do przodu. Warto też pamiętać o tym, że gdy mamy już jakieś zdarzenie na rowerze i uderzymy kaskiem o asfalt, beton, ziemię, nawet gdy nie widać na kasku pęknięć, może on wymagać już wymiany, ze względu na naruszenie jego konstrukcji. To z resztą tyczy się nie tylko kasków rowerowych, ale wszystkich.
Jazda na rowerze to wspaniały sport. O ile taka jazda na siłowni – dla samej jazdy, dla budowania mięśni, nigdy nie przypadła mi do gustu, to gdy mam do przebycia konkretną trasę, a najlepiej jeszcze, gdy muszę po coś jechać – jest wspaniale.
Dwa lata aktywnego, bardzo aktywnego życia, zaprocentowały na rowerze. Chyba w żadnej innej dyscyplinie sportowej nie doceniłem tak bardzo tego, jak „rozruszany” jestem. Nie wierzyłem, że będę tak dawał radę. Więc polecam ruszać się każdego dnia, nie tylko w czasie gdy planujemy letnie wyprawy rowerowe.
Jazda na rowerze wzmacnia nie tylko mięśnie nóg (łydki, dwugłowy i czworogłowy uda), ale również pośladków, ramion, brzucha, kręgosłupa, grzbietu. Gdy podczas wycieczek dochodzą podjazdy, zjazdy, balansujemy całym ciałem – wtedy pracują praktycznie wszystkie nasze mięśnie. Szybko to odczułem – szczególnie „następnego dnia”.
Dupa przyzwyczai się do wszystkiego. Nawet do jazdy na rowerze. Jednak odpowiednie siodełko + nakładka piankowa bardzo pomagają. Jednak raczej trzeba liczyć się z tym, że kilkudziesięciokilometrową jazdę odczujemy pewnie dość boleśnie na naszej pupie.
Rozgrzewka i rozciąganie przed jazdą, mocno poprawią później komfort samej jazdy. Dopiero nauka tańca pokazała mi, jak ważne jest przygotowanie do każdego treningu, że warto się rozgrzewać i rozciągać. Wykorzystuję to teraz przed każdą jazdą, ale i przed uprawianiem jakiejkolwiek innej dyscypliny sportu.
Obcisłe spodenki – ja używam takich do biegania – bardzo ułatwiają jazdę na rowerze. Zresztą, odpowiedni strój sportowy przydaje się w każdym sporcie. Dzięki niemu jest wygodnie. Jeansy na rowerze, rolkach czy w innej dyscypliny sportowej – nie sprawdzą się za dobrze.
Dobrze, że zainwestowałem kiedyś w fajne, sportowe okulary przeciwsłoneczne z filtrem UV (#Decathlon) – przydają mi się na trasie. Nie tylko poprawiają komfort, ale i – co jest niezwykle ważne – chronią nasze oczy przed wielogodzinnym nastawieniem na promieniowanie UV!
Skoro już chronimy oczy, warto zadbać i o skórę – krem z filtrem UV to must-have na wyprawę rowerową. Przy pierwszej dłuższej wyprawie nie pomyślałem o tym i wieczorem odczułem, jak mocno potrafi opalić słońce na rowerze. A przecież warto pamiętać, że to nie jest tylko kwestia niedogodności związanych ze zbyt dużym opaleniem, ale i naszego zdrowia.
Jazda pod wiatr jest dużo gorsza psychicznie niż fizycznie. A wiecie, co jest gorsze od jazdy pod wiatr? Jazda pod górkę ORAZ pod wiatr. Plus taki, że w drugą stronę będzie z górki – pokonując trasę z Grodziska Mazowieckiego do Mszczonowa, jechałem ze średnią prędkością 15 km/h, a wracałem już szybciej – 19 km/h, mimo że byłem przecież bardziej zmęczony. W pierwszą stronę nie było łatwo, zmaganie się z takimi przeciwnościami, jak górka i wiatr, może nie być proste, jednak w czasie wyprawy, trzeba i przez takie momenty przejść.
Przerzutki w rowerze to wynalazek na miarę nagrody Nobla! Znam osoby, które jeżdżą – sporadycznie i bardzo rekreacyjnie, a czasem i na dłuższe wyprawy – bez używania przerzutek. Głównie dlatego, że nie wiedzą, jak ich używać. Tylko że tak się nie da jeździć, serio! Przerzutki w rowerze są biegami w naszym samochodzie – i raczej ciężko sobie wyobrazić, że jedziemy samochodem ciągle na jednym i tym samym biegu.
Zakup sakw rowerowych, które transformują się w normalny plecak, był strzałem w dziesiątkę. Gdy jadę – są jak zwykłe sakwy, zamontowane na bagażniku z tyłu, gdy jednak chcę iść na kawę / basen / zakupy – zdejmuję sakwy z roweru, zmieniam je w (bardzo pojemny, ale i wygodny) plecak i mogę spacerować.
Damski rower może być bardzo wygodny i być tak samo męski, jak każdy inny 😉. Plus – biały to ładny kolor 😁 Tak się złożyło, że jeżdżę na rowerze w wersji damskiej, tak zwanej damce. Wyróżnia się on charakterystyczną budową ramy, gdzie górna rura jest poprowadzona o wiele niżej, niż w wersji „normalnej”. Dzięki temu wsiadanie i zsiadanie z takiego roweru jest znacznie łatwiejsze. Poza tym, rowery damskie nie różnią się niczym więcej od męskich, jeżeli chodzi o konstrukcję.
Warto zapisywać swoje przemyślenia, wnioski, emocje po dłuższych wyprawach rowerowych – dzięki temu sprawisz, że kolejne wycieczki będą jeszcze lepsze. Wykorzystaj do tego swój dziennik, a jeżeli go nie masz – to świetna okazja, aby taki zacząć prowadzić. Dzięki temu, że ja spisałem moje przemyślenia, możesz teraz czytać ten wpis. Jak zawsze więc gorąco polecam prowadzenie swojego własnego dziennika.
iPad znowu okazał się świetnym urządzeniem – pakuje go w plecak i gdy mam ochotę na przerwę, zatrzymuję się, siadam na ławce / przystanku / w kawiarni i mogę napisać kolejny wpis w dzienniku, na blogu, na przykład o tym, jak fajna jest jazda na rowerze 🙃.
Uuuch, nazbierało się tego trochę. Jak widzisz, mam całkiem sporo przemyśleń związanych z moją nową miłością, jaką staje się bardzo szybko jazda na rowerze. Czuję, że czeka mnie jeszcze wiele przygód związanych z wyprawami rowerowymi i już nie mogę się doczekać ich przeżycia. Rower jest wspaniałym, ekologicznym i oszczędnym środkiem transportu. W połączeniu z pociągiem i na przykład małym namiotem, może się okazać, że jest wspaniałym sposobem nie zwiedzanie nie tylko najbliższej okolicy, ale i odległych zakątków, naszego kraju, może kontynentu? Gorąco zachęcam do wypróbowania i zakochania się w podróżach rowerowych tak samo, jak ja. Mam nadzieję, że miniemy się kiedyś na trasie.
Siedzę w samochodzie. Jest wieczór, ciemno. Latarnie i przejeżdzające samochody oświetlają delikatnie ulicę.
Włączam lampkę, potem muzyka, nalewam sobie gorącej herbaty. iPad już czeka, naładowany i gotowy – kładę go na kolanach i zaczynam pisać. Mój cotygodniowy rytuał. W ten sposób bardzo często powstają listy do Ciebie, w każdy poniedziałek, o 18:15 – dokładnie o tej godzinie moja córka zaczyna lekcje tańca, a ja mam godzinę na pisanie. Nie zawsze udaje mi się skończyć w tym czasie, ale powstaje tu zawsze zdecydowana większość listu – mogę dokończyć go następnego dnia rano. Wcześniej pisałem w kawiarni – miałem już nawet takie jedno, ulubione miejsce (pamiętasz jak wspominałem, że lubię obserwować ludzi?), ale… niestety jest zamknięta. Wszystko jest zamknięte. I muszę przyznać – chwilami nawet mi to pasuje.
To nie będzie długi list, opowiem Ci dzisiaj o moim wiernym towarzyszu, którego ze mną mnie ostatnio dużo – czyli o… samochodzie. A dokładniej chodzi o miejsce, jakie potrafiłem sobie w nim zaaranżować.
Siedzę z tyłu, na miejscu pasażera. Raz na środkowym fotelu, innym razem z boku – mogę wtedy swobodnie wyciągnąć nogi na całej kanapie – prawie jak salonie przy kominku. Klawiatura iPada pozwala wygodnie pisać w takiej pozycji. Nad głową wisi lampka – taka turystyczna, niewielka, którą kupuje się do namiotu na wakacje – idealnie się tu sprawdza. Wisi na specjalnie przymocowanej pod sufitem, zbudowanej z dwóch kijków, półce, zaraz obok mikrofonu, którego używam, gdy nagrywam w samochodzie podcast. Całość tworzy śmieszną konstrukcję, której nie spotkasz w żadnym innym samochodzie. Pomiędzy lampką i mikrofonem, przymocowany jest jeszcze głośnik – mały, czarny, bezprzewodowy. Dzięki niemu dokładnie w tej chwili mogę słuchać spokojnej, relaksującej muzyki, która swoim rytmem narzuca klimat tej wiadomości. Nie przeszkadza mi już nawet, że od czasu do czasu zagląda tu jakiś ciekawy przechodzień 🙂.
Tytuł dzisiejszego listu jest fragmentem piosenki, której często tu słucham. Zapętlam ją czasem – pomogła mi w niejednej wiadomości do Ciebie. To właśnie ona zainspirowała mnie do tego, aby opowiedzieć Ci dzisiaj o moim małym, samochodowym świecie. Choć muszę Ci się przyznać, że nie łatwo mi jest odsłaniać rzeczy, które wiem, że mogą wydać się dziwne. Zresztą odsłanianie dziwactw – a każdy swoje ma – nigdy nie jest proste. Jednak to na tyle cenne ćwiczenie, że staram się powtarzać je co jakiś czas. Poza tym, po to chyba jest ten blog? I Ty po to też tu jesteś, prawda? Aby o tych dziwactwach czytać, i może wynieść z nich coś cennego dla siebie?
Od kiedy pozamykali wszystkie kawiarnie, ten – przekształcony na mini-studio, mini-salon – samochód, to moje miejsce, gdzie piszę listy, gdzie powstają wpisy na bloga, gdzie czasem pracuję. Są dni, gdy spędzam tu po kilka godzin. Dzisiaj jest tu za mną termos z herbatą, ale bywają i kanapki, czasem cały obiad. Mam tu stoliczek – idealny do pracy, ale przydatny też, gdy chcę wygodnie zjeść. Miejsca jest całkiem sporo, a i ja przyzwyczaiłem się do takich warunków. Dzięki temu mogę pracować: w lesie, na parkingu, właściwie w dowolnym miejscu. Ten samochód pozwala mi na bycie niezależnym, pozwala planować wspaniałe rzeczy, zachęca do przekraczania granic. Mam sporo związanych z nim planów. Pisałem już o tym – pamiętasz Szwecję? Choć nie jest to dobry czas na podróżowanie, to idealny na przygotowania. I próby. A gdy przyjdzie czas… zobaczymy 🙂.
Moje dzisiejsze pytanie do Ciebie: Masz wokół siebie rzeczy, miejsca, które inspirują Cię i motywują do działania? Opowiesz mi o nich? Dla mnie jedną z takich rzeczy jest samochód. Dzięki niemu mogę snuć plany, przekraczać kolejne granice – również, a może i przede wszystkim, te w głowie. Dla Ciebie to może być coś zupełnie innego, drobnego, niepozornego. To może być miejsce, rzecz, a nawet osoba. Co to jest?
ps. „Czasem śmieję się sam z siebie” – Tak zaczynam wpisy i listy, w których nie jestem zbyt pewny siebie. To takie zdanie, które wypowiadam, aby to, co za chwilę napiszę w newsletterze, na blogu czy w social mediach, nie brzmiało tak absurdalnie jakie wydaje mi się, że w rzeczywistości jest. Abym w razie czego, jak nie spodoba Ci się to, co piszę, sam mógł to trochę obśmiać i powiedzieć, że to faktycznie jest dziwne i śmieszne, a w ogóle to nic takiego. Pewność siebie to trudny temat. Cieszę się, że tym razem to zauważyłem i mogłem wykasować to zdanie z początku wiadomości.
ps. 2 Nagraliśmy z Piotrem niedawno odcinek 🐽 PiG Podcastu na temat wychodzenia ze strefy komfortu – o czym dzisiaj całkiem sporo pisałem. Zachęcam Cię do przesłuchania, myślę, że znajdziesz tam kilka wartościowych rzeczy 🙂.
Jeżeli zaglądasz czasem do mnie na bloga lub przynajmniej czytasz newsletter, to wiesz, że bardzo lubię podcasty. Uwielbiam szczególnie te, które potrafią zainspirować. Niewątpliwie takim właśnie podcastem jest jeden z pierwszych, jakie w ogóle zacząłem słuchać – „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” Michała Szafrańskiego. Ostatni odcinek, który miałem okazję przesłuchać, tylko to potwierdza. Michał zaprosił do rozmowy Karola Lewandowskiego, z bloga „Busem przez świat” i Panowie rozmawiali o podróżowaniu oraz blogowaniu. Wow, chyba idealne połączenie 🙂 Po przesłuchaniu sam miałem ochotę rzucić wszystko, kupić starego busa i wybrać się w podróż dookoła świata!
Nie był to pierwszy raz, kiedy miałem okazję posłuchać historii Karola – „spotkałem” go już wcześniej dwa razy, podczas konferencji na których występował. Jedno z tych wystąpień zamykało w 2016 roku Blog Poznań Conference na której byłem. Zastanawiałem się wtedy, czy nie odpuścić sobie tej jednej, ostatniej prelekcji aby zdążyć na wcześniejszy pociąg do domu. Zostałem. Karol opowiadał o początkach blogowania, pierwszych podróżach i rewolucji jaką sobie zafundował w życiu. Było to najlepsze wystąpienie. Karol wie jak spełniać marzenia i inspirować do tego innych!
Jeżeli nie znasz Karola Lewandowskiego i bloga Busem przez świat, polecam Ci abyś przesłuchał wywiad, jaki przeprowadził z nim Michał Szafrański, a wcześniej obejrzał film, który Karol pokazał właśnie podczas Blog Poznań Conference w 2016 roku:
Jednak ten wpis nie powstał po to abym malował laurkę dla obu Panów (choć niewątpliwie im się należy). Nie ukrywam, że styl życia jaki prowadzi Karol Lewandowski bardzo mi się podoba. Podróżuje i bloguje – i jeszcze te dwa zajęcia pozwalają mu się utrzymać… Kto z Was by tak nie chciał? 🙂
Zainspirowany taki stylem życia, postanowiłem, że i ja wyruszę w podróż. Nie dziś, nie jutro, pewnie nie busem i pewnie nie na kilka miesięcy. Choć właściwie czemu nie? Najważniejsze jednak jest, abym zaczął od planu. Od przemyślenia wszystkiego, przygotowania mapy mojej podróży i zrobienia pierwszych kilku kroków.
Zacząłem więc szperać w internecie i na podstawie wielu artykułów jakie znalazłem, przygotowałem sobie przewodnik – takie „krok po kroku” do podróży dookoła świata! I dzisiaj dziele się nim z Tobą 🙂
Przewodnik obejmuje 10 kroków, jakie trzeba wykonać, aby mądrze zaplanować podróż dookoła świata 🙂 Nawet jeżeli planujesz miesięczną wyprawę na jeden tyko kontynent, warto przygotowywać się jak na podróż dookoła całego globu!
Krok 1 – wybór miejsc
Niby oczywiste, ale kto by pomyślał, aby od tego właśnie zacząć? Gdybym planował taką podróż bez żadnej pomocy, pewnie na początku pomyślałbym o liście rzeczy do spakowania… a to oczywiście niewłaściwa droga. Bo niby skąd wiedzieć czy potrzebny będzie parasol czy krótkie spodenki, skoro jeszcze nie wiadomo czy jedziesz do Londynu, czy lecisz na Teneryfę?
Więc na początku warto ustalić jakie Państwa chcesz tak na prawdę odwiedzić. Wziąć mapę i przypiąć pinezki – takie prawdziwe – na papierowej mapie, albo te wirtualne – na Mapie Googlowej. Taka lista pokaże również jak długo będzie potrwać podróżą, a dalej – jaki budżet zgromadzić.
Z gotową listą miejsc, jakie chcesz odwiedzić, możesz zacząć planować właściwą już trasę przejazdu. Zaznaczone na mapie miejsca trzeba połączyć. Wybrać Państwa przez które będziesz musiał przejechać, określić środki transportu jakie wykorzystasz, zaznaczyć drogi którymi będziesz się poruszać. Warto również wziąć pod uwagę pogodę jaka może występować w miejscach do których będziesz podróżować.
Jeżeli wiesz już jakie miejsca chcesz odwiedzić oraz jak się do nich dostaniesz, możesz zacząć planować budżet całej podróży! Być może nie będzie to najprzyjemniejszy moment całego planowania, ale bez tego z pewnością się nie uda 🙂 Musisz wiedzieć ile będziesz potrzebował pieniędzy, aby nie zakończyć podróży bez pieniędzy w samochodzie bez paliwa 300 km od domu.
Planując budżet Twojej wycieczki, warto odwiedzić różne blogi podróżnicze, na przykład właśnie „Busem przez świat”, gdzie Karol pokazuje jak z małym budżetem wybrać się w taką podróż życia.
Twój spis wydatków powinien być podzielony na Państwa, i zawierać transport, zakwaterowanie, jedzenie i picie oraz opłaty za rzeczy dodatkowe, np. wizy. Gdy poznasz kwotę jaka będzie Ci potrzebna do zrealizowania podróży, będziesz mógł zacząć ją dostosowywać do możliwości finansowych. Zamieniać hotele na hostele albo odwrotnie. To bardzo istotny krok – jego odpowiednie przygotowanie zaważy na powodzeniu całych przygotowań.
Krok 4 – zorganizuj pieniądze na wyjazd
Niestety, samo zaplanowanie budżetu to za mało aby móc wyruszyć w podróż. Potrzebne pieniądze trzeba jeszcze zgromadzić. Musisz też zaplanować jak będziesz przechowywał zebrane pieniądze. Nie chcesz chyba wozić ze sobą worka z gotówką? Być może odpowiednim rozwiązaniem będzie wykorzystanie kart wielowalutowych, np. Revoluta – popularnej usługi pozwalającej relatywnie tanio wymieniać pieniądze pomiędzy walutami. Warto również zastanowić się, co być zrobił, gdy Twoja karta zostałaby skradziona. Czy masz zaplanowane jakieś wyjście awaryjne? Czy takie wydarzenie pokrzyżowałoby Ci plany? Czy złodziej miałby dostęp do wszystkich Twoich pieniędzy i musiałbyś z tego powodu zakończyć podróż? Oczywiście nie życzę Ci takiego scenariusza – ale jedziesz w daleką podróż, lepiej być gotowym i na takie przygody.
Krok 5 – zapisz podróż w kalendarzu
Czas na kolejny duży i konkretny krok. Umiejscowienie Twojej podróży w czasie. Weź kalendarz i wpisz wszystkie daty. Zacznij od momentu wyjazdu, i opisuj każdy kolejny dzień. Weź pod uwagę potrzebny czas podróży i liczbę dni jaką chcesz pozostać w każdym mieście. Na koniec sprawdź czy łączny czas podróży jaki Ci wyszedł pokrywa się z pierwotnymi założeniami.
Krok 6 – paszport i wizy
Jeżeli Twoja podróż będzie obejmowała tylko Unię Europejską, nie będziesz potrzebować ani wiz, ani paszportu. Jeżeli jednak faktycznie chcesz wyruszyć dookoła świata – wtedy ten krok będzie niezwykle istotny. Paszport to podstawa, bez niego nie tylko nic nie załatwisz, ale i nigdzie dalej nie pojedziesz. Pamiętaj, że wyrabianie paszportu trochę trwa – weź to pod uwagę w swoich planach. Jeżeli paszport masz już wyrobiony – sprawdź koniecznie jego ważność, aby nie skończyła się w połowie podróży.
Druga sprawa to wizy – musisz sprawdzić każde z Państw do których planujesz podróż oraz te przez które będziesz tylko przejeżdżał. Wypisz miejsca do których będzie Ci potrzebna wiza i zajmij się ich wyrobieniem.
Krok 7 – Zacznij rezerwować!
Jeżeli doszedłeś do kroku 7, to nie ma już na co czekać i chyba trzeba rezerwować! 🙂 Wypisz sobie miejsca, w których musisz dokonać rezerwacji. Twoja lista może być krótka, ale i bardzo długa – w zależności od specyfiki podróży. Pamiętaj aby wziąć pod uwagę transport (lot, autobus, pociąg, wynajem samochodu), zakwaterowanie (hotel, motel, hostel, camping, airbnb) oraz atrakcje turystyczne których nie chcesz ominąć a które wymagają wcześniejszej rezerwacji. Skorzystaj z list sporządzonych w poprzednich krokach. Mądrze zrobione rezerwacje mogą Ci też pozwolić na pewne oszczędności – w niektórych miejscach obowiązują zniżki w przypadku odpowiednio wcześniej dokonanych rezerwacji.
Krok 8 – dom, praca…
Zadbaj o to, abyś miał do czego wracać. Odpowiednio długi urlop w pracy, powiadomienie współpracowników, rodziny i przyjaciół o podróży i tym, że może być z Tobą utrudniony kontakt. Sąsiadka, która podczas nieobecności podleje kwiatki i nakarmi koty to również dobry pomysł. To tylko kilka z rzeczy o których warto pomyśleć.
Krok 9 – zaszczep się, weź potrzebne leki, dokumenty
Jeżeli Twoja wyprawa to podróż dookoła świata, koniecznie zadbaj o odpowiednie szczepienia. Na kilka miesięcy przez wyruszeniem w trasę, powinieneś udać się do lekarza specjalisty w poradni chorób tropikalnych, który zleci odpowiednie badania i szczepienia. Ochronią Cię one przez niektórymi, powszechnie występującymi i często groźnymi chorobami. Więcej informacji na ten temat znajdziesz na stronach Pańswtowej Inspekcji Sanitarnej.
Krok 10 – spakuj się
Spakowanie się na podróż dookoła świata może być nie lada wyzwaniem. Aby nie była ona zbyt uciążliwa, nie możesz zabrać zbyt wielu rzeczy, z drugiej jednak strony musisz też być przygotowanym na zmiany klimatu w kolejnych państwach. Tworząc listę rzeczy do spakowania skorzystaj z wcześniejszych list, gdzie wypisałeś państwa jakie zamierzasz odwiedzić oraz pogodę jaką możesz w nich zastać.
Bonus – ubezpiecz się
Jeżeli udajesz się w dłuższą podróż, a ta dookoła świata bez wątpienia do takich właśnie należy, bezwzględnie powinieneś siebie i swoją wycieczkę ubezpieczyć. Wybierz odpowiednią firmę, która pokryje zarówno koszty ewentualnego leczenia, ale i zwróci pieniądze w przypadku odwołanego lotu czy zagubionego bagażu. Jest duża szansa, że takie ubezpieczenie nie będzie Ci potrzebne, czego Ci oczywiście życzę. Jednak w sytuacjach gdy się przydaje – zazwyczaj ratuje życie.
Kto z nas nie marzy o wielkiej podróży przez świat. I wcale nie musi być to wyprawa Busem jak Karol Lewandowski, choć przyznam, że zazdroszczę mu ogromnie 🙂 Ale prawda jest taka, że każdy z nas jest w stanie w taką podróż się udać, kwestia tylko dobrego planu i przygotowania. I właśnie po to lista 10 kroków potrzebnych do przygotowania takiej podróży. Jeżeli i Ty o niej marzysz – weź kartkę papieru, mapę i, zgodnie z krokiem pierwszym, wypisz państwa do których chciałbyś pojechać. Zrób ten pierwszy mały kroczek – i nieważne, czy ta lista będzie sobie leżała i czekała miesiąc, rok, czy pięć lat, w oczekiwaniu na krok drugi. Ważne, że wykonasz ten pierwszy – i będziesz o 10% bliżej spełnienia marzenia 🙂
I na koniec jeszcze jedno… być może ktoś z Twoich przyjaciół albo znajomych zasługuje na spełnienie tak pięknego marzenia jakim jest podróż w świat? Jeżeli znasz taką osobę – daj jej znać o moim artykule. Być może sama weźmie kartkę i zacznie planować… 🙂
Google właśnie sprawiło fajną niespodziankę wszystkim, którzy marzą o wizycie w Disneylandzie (Kalifornia, USA) i Disney World (Orlando, Floryda, USA). Dzięki Street View – usłudze panoramicznych widoków z poziomu ulicy, dostępnej w Google Maps i Google Earth – możemy odbyć podróż do tych wspaniałych miejsc, nie wychodząc z domu! Google daje nam teraz możliwość wirtualnego podróżowania do 11 parków Disneya:
We’re all about new fantastic points of view. Today Street View is going the distance, from California to Florida, to make Disney part of your world. Be our guest at 11 Disney Parks, and with Street View, anything your heart desires will come to you – castles, rides, attractions to infinity and beyond.
Parki Disneya, które można oglądać za pośrednictwem Street View:
Disneyland to marzenie każdego dziecka. Tak? A może to już „nie te czasy”? Moje dzieciaki z pewnością byłyby w siódmym niebie. Ja również. Może kiedyś?