Tag: proces

  • nowości na jedną gwiazdkę ⭐️

    Dziś temat, który wpadł mi do głowy dość przypadkowo, a doprowadził mnie do bardzo ciekawych wniosków. Jednak pozwól, że zacznę od początku i od motywów, jakie mną pokierowały do napisania dzisiejszego listu.

    Słuchałem ostatnio podcastu ATP (Accidental Tech Podcast), odcinka 599, w którym jednym z prowadzących jest Marco Arment, twórca aplikacji Overcast do słuchania podcastów. Choć sam jej nie używam, to cenię Marco za jego kreatywność i precyzję jako dewelopera. Overcast od lat cieszy się dużą popularnością wśród osób słuchających podcasty, zwłaszcza w środowisku związanym z technologią i produktami firmy Apple (Overcast jest dostępny jedynie na urządzeniach z logiem jabłuszka). Marco od dłuższego czasu pracował nad całkowitą zmianą swojej aplikacji, napisał ją od nowa, zmieniając jednocześnie wygląd aplikacji. I tu pojawia się problem, ponieważ… ludzie – w całkiem sporej większości – nie lubią zmian, nie lubią nowego, szczególnie w obszarach życia, w których nie są nastawieni na rozwój. A tych ostatnich często nie mamy zbyt wiele. Drugi przypadek, w którym nie lubimy zmian, to taki, gdy zmiana nie idzie w parze z kierunkiem rozwoju, na jaki jesteśmy nastawieni – tu poza samą niechęcią do zmiany może też pojawić się początkowo silniejszy opór, jednak z uwagi na to, że już i tak jesteśmy otwarci na zmiany w tym obszarze, z czasem łatwiej dajemy się przekonać do pomysłu osoby, która zmianę wprowadza.

    Przykład przebudowy Overcast dobrze to ilustruje. Po wprowadzeniu nowej wersji Overcast otrzymał sporo negatywnych opinii i ocen w sklepie z aplikacjami – tylko dlatego, że w ulubionej aplikacji wielu osób nastąpiły jakiekolwiek zmiany. Oczywiście większość użytkowników oceniła zmianę pozytywnie, ale najbardziej interesujące są właśnie te oceny negatywne. Aplikacje w sklepie Apple można oceniać przyznając im gwiazdki – od jednej (totalne dno), do pięciu (kocham to!) oraz dodawać opinie tekstowe, a więc zwyczajnie napisać, co Ci się w aplikacji podoba, a co nie. Swoje oceny można później zmieniać, to znaczy, można najpierw ocenić aplikację na 5 gwiazdek, a potem zmienić tę ocenę na 3 gwiazdki itd. Marco poskarżył się w podcaście, że ludzie, zamiast zabierać mu (aplikacji) na przykład jedną gwiazdkę i dodać w opinii informację tekstową skąd taka zmiana i co nie podoba się w nowej wersji, zmieniali oceny z 5 gwiazdek na 1 albo 2 i pisali, że zmiana wyglądu to po prostu „tragedia” i koniec.

    Historia, którą opowiedział Marco, sprawiła, że usiadłem do mojego dziennika i zacząłem szukać. Zastanawiałem, się jak ja podchodzę do tego typu nowości. Wydawało mi się do tej pory, że jestem dość tolerancyjny i otwarty na zmiany, że wręcz je lubię, czekam na nie i ich oczekuję, a często i pożądam…

    Fajnym przykładem jest tu awaria samochodu, która przytrafiła mi się w pierwszej połowie tego roku. Ponieważ i tak planowałem od dawna, że będzie to dla mnie rok zmiany samochodu, więc uznałem, że nie będę się już bawić w naprawę tego starego (gdy się zepsuł). Nawet pomimo faktu, że awaria być może nie była duża (nie wiem, ponieważ nie chciałem nawet sprawdzać) a do tego nastąpiła dość niespodziewanie. Pozbyłem się starego samochodu najszybciej jak mogłem, a z zakupem nowego totalnie się nie spieszyłem, delektując się nowym, głównie pieszym, stylem życia. Cała ta historia mogła się wydarzyć, ponieważ byłem mocno nastawiony na rozwój w obszarze codziennej aktywności fizycznej. Niespodziewana awaria samochodu stała się okazją do eksplorowania tej dziedziny na zupełnie innym poziomie, takim, którego się totalnie nie spodziewałem. Starałem się nawet pogłębiać tę zmianę, coraz bardziej ustawiając moje życie na bycie poza domem, mikro podróże po mieście i sprawdzanie jak jeszcze fajniej można to wszystko zorganizować. Sprawdzałem nowe plecaki, torby, różne alternatywne środki codziennego transportu, pisałem o tym na blogu, rozmawiałem w mediach społecznościowych, ze znajomymi… zbudowałem cały, duży rozdział w moim życiu wokół tej jednej, narzuconej mi przez los zmiany.

    Inny przykład, który odnalazłem w moim dzienniku, to zamknięcie Wrotkarni w Warszawie – miejsca, w którym do końca 2022 roku spędzałem bardzo dużo czasu. Wręcz mogę powiedzieć, że była to większość z moich wolnych chwil. Mocno związałem się z tym miejscem, w pewnym momencie stało się ono dla mnie sposobem na stres, miejscem, gdzie mogę odpocząć, rozwijać się (fizycznie), osiągać nowe rzeczy, uczyć się i pokazywać to, czego się nauczyłem. Chyba nie jestem nawet w stanie teraz opisać, jak ważne było to dla mnie miejsce. Aż tu przyszedł nagle komunikat, że w ciągu dwóch tygodni zostanie ono bezpowrotnie zamknięte. Z jednej strony SZOK, strach, łzy. Byłem tak mocno związany z tym miejscem, że jego zamknięcie było dla mnie o wiele większą i trudniejszą zmianą, niż ta związana z rezygnacją z samochodu wiele miesięcy później. Wiedziałem, że tracę miejsce, w którym spędzałem ogromną część prawie każdego dnia, ludzi, których znałem i tak często tam spotykałem, możliwość rozwijania się w jednym z moich obszarów. A jednak jeszcze tego samego dnia, w którym dowiedziałem się, że Wrotkarnia zostanie zamknięta, wieczorem, napisałem w dzienniku:

    Cieszę się, że zamykają Wrotkarnię.

    Jeżeli mam być całkiem szczery, to sam byłem wtedy w lekkim szoku – że tak właśnie myślę, że właśnie TO piszę w moim dzienniku. Pisałem te słowa z łzami w oczach, ale wiedziałem, że taka zmiana wyjdzie mi bardzo na dobre.

    Znalazłem jeszcze jeden, chyba nawet ciekawszy wpis, który powstał raptem kilka dni po tym, jak Wrotkarnia została już zamknięta:

    Chciałbym, aby zamknięcie Wrotkarni było dla mnie jakimś nowym otwarciem się na rzeczy, o których śnię. Tak długo czekałem, aby móc robić to, co kocham i chcę to w końcu robić. Rolki były jedną z wizji mojej przyszłości, fajnych wizji, ale czeka na mnie coś innego – wiem to i chcę tego.

    Dzisiaj tak dobrze się czuję, z plecakiem, ale bez rolek, bez tego bagażu. Rolki zostały tam, gdzie powinny – w samochodzie. I choć nie chcę, aby tak było codziennie, to cieszę się, że dzisiaj mogę cieszyć się taką wolnością.

    Ta historia jest o wiele dłuższa i z pewnością doczeka się osobnego rozdziału na moim blogu, jednak dziś będzie tylko przykładem mojego podejścia do zmian. Zresztą, obydwie historie, są dobrymi przykładami narzuconych mi zmian, które przyjąłem od losu z wielkim zaufaniem i radością. Mam kilka innych, mniejszych przypadków takich nowości. Na przykład, w podobny sposób reaguję na każdą zmianę w aplikacjach z mojego systemu produktywności – testuję od jakiegoś czasu nową, jeszcze niedostępną publicznie funkcję w aplikacji Craft, która od jakiegoś czasu jest moim centrum produktywności. Pomimo faktu, że zmiana ta (o której opowiem, gdy tylko będę mógł) jest ogromna i całkowicie zmienia mój sposób zarządzania treściami w aplikacji, to już jestem w niej zakochany. Tak samo reaguję na każdą zmianę choreografii na zajęciach z tańca, czy tych na siłowni – ze smutkiem żegnam stare, ale z o wiele większą ekscytacją witam to, co nowe. Ostatnio dowiedziałem się też, że serwis, którego używam do hostowania moich podcastów, kończy swoją działalność, jednak zamiast być zły na taką sytuację, uznałem, że to dobra okazja do jeszcze szybszego rozwoju i przyjąłem ją z wdzięcznością (pisałem o tym w lipcowym 🗞️ Co słychać?), szybko organizując sobie zastępstwo. Długo mógłbym mnożyć podobne przykłady. Wspólnym ich mianownikiem jest właśnie słowo rozwój. Jestem otwarty na zmiany, w obszarach, w których jestem nastawiony na rozwój i zgodnie z kierunkiem mojego rozwoju.

    Jednak, dzięki mojemu dziennikowi, odkryłem też, że nie zawsze tak jest. W niektórych tematach reaguję na zmiany całkiem inaczej – właśnie, gdy zmiana nie idzie w parze z kierunkiem rozwoju, na jaki jestem nastawiony. I tu, jako wspaniały przykład, drobiazg: zmiana papierowych toreb (z białych na kartonowo-brązowe) i pudełek (na cieńszy plastik), w których dostaję codziennie jedzenie od firmy cateringowej… no powiedzmy, że bardziej mnie zdenerwowała, niż utrata samochodu. Co może wydawać się dość dziwne. Jednak po głębszej analizie tego problemu, zorientowałem się, że zwyczajnie ekologia (która, razem z optymalizacją kosztów firmy cateringowej, jest głównym powodem wprowadzenia obydwu zmian) nie jest obszarem mojego życia, w którym aktualnie jestem nastawiony na rozwój. Podobnie było ze zmianą nakrętek do butelek, które zaczęły być przytwierdzone do samych butelek… początkowo te dwie, niby drobne, ale w jakiś dziwny sposób dla mnie znaczące zmiany, wprawiły mnie w dużo gorszy i dłużej trwający zły nastrój, niż wszystkie wcześniej opisane dziś zmiany. Obydwie dostały ode mnie po jednej gwiazdce. I choć w końcu i te dwie nowości przyjąłem ze zrozumieniem i znalazłem w nich pole do własnego rozwoju, to jednak takie drobiazgi urosły w dwóch krótkich chwilach do rangi problemów. Dziś patrzę na to, jak na dwie fajne okazje do rozwoju – w obszarach, których do tej pory nawet nie starałem się rozwijać.

    Jakże jednak mógłbym dostrzec te wszystkie zależności, gdybym nie prowadził dziennika? Skąd miałbym pamiętać, że wkurzały mnie nakrętki do butelek, czy plastikowe opakowania na jedzenie, gdybym kiedyś sobie tego nie zapisał? Kto opowiedziałby mi, jaką walkę w sobą stoczyłem, gdy zamykali Wrotkarnię? Dziennik to potężne, być może nawet najpotężniejsze narzędzie, do zrozumienia siebie, do rozwoju, do zmian i poprawy. Dzięki niemu wiem już, że jeżeli jakaś zmiana wywołuje mój gniew, strach, niepokój, złość, zamiast w ataku szału dawać mu jedną gwiazdkę, lepiej jest usiąść, napisać o tym i znaleźć obszar, który taka zamiana może pomóc mi rozwinąć.

  • wierzący, praktykujący, piszący

    Uzupełniałem niedawno profil w jednym z serwisów internetowych i, z dużym zaskoczeniem, napotkałem tam na pytanie o… wiarę. Do tej pory najczęściej unikałem odpowiadania na tego typu pytania, traktując odpowiedzi, które mógłbym udzielić, jako pewnego rodzaju problem w przyszłości, może zaczepkę, powód do zbędnej dyskusji. Ludzie często manifestują swoje podejście do wiary, chcąc narzucać i przekonać pozostałych do swoich „racji”. Wydaje mi się, że ja, na ogół, w tej akurat kwestii, nie mam podobnych potrzeb, a i moimi przekonaniami nie chcę powodować dyskusji z osobami, które mają na ten temat inne zdanie. Tym razem jednak, natrafiając właśnie na to pytanie – o wiarę – zacząłem się zastanawiać…

    Prowadzenie dziennika, codzienne pisanie z samym sobą i do siebie samego, nauczyło mnie, by kwestionować rzeczy, które sobie opowiadam, a które na pierwszy rzut oka mogą wydawać się dla mnie oczywiste. Inaczej mówiąc, staram się za często nie wciskać kitu samemu sobie. Albo przynajmniej poddawać ten kit pod dyskusję. Nauczyłem się zadawać pytania. Takie, na które sam powinienem przed sobą odpowiadać. To cenna umiejętność, która wiele razy przywróciła mnie na właściwe tory.

    Przez długi czas wmawiałem sobie, że wiara to temat na tyle trudny i tak często wywołujący emocje, że nie warto go poruszać. Ani tu – na blogu, ani w innych miejscach, gdzie spotykam ludzi – z ich własnymi poglądami i odpowiedziami. To bezpieczne podejście. Z tym że… może jednak… nie do końca właściwe?

    Postanowiłem trochę głębiej spojrzeć na powody, dla których omijałem do tej pory właśnie temat wiary. Szczególnie że moje przekonania związane z tym, w co wierzę, a w co nie – są raczej bardzo silne i dość mocno ugruntowane.

    Temat jednak jest delikatny, więc zaczynam od poszukiwania definicji wiary – to zawsze jest dobrym punktem wyjścia. I szybko znajduję taką, która bardzo mnie zadowala:

    Nie ma jednej prostej definicji wiary, ponieważ różni ludzie mogą rozumieć ją na różne sposoby. Jednak ogólnie rzecz biorąc, wiara to przekonanie, że coś jest prawdziwe, słuszne lub wartościowe, nawet jeśli nie ma na to dowodów lub nie można tego zweryfikować. Wiara może dotyczyć religii, Boga, nadprzyrodzonych zjawisk, ale także własnych celów, marzeń, wartości czy relacji z innymi ludźmi. Wiara może być źródłem nadziei, pocieszenia, motywacji, ale także konfliktów, nieporozumień, ograniczeń. Wiara jest często indywidualną i osobistą sprawą, ale może też wiązać się z uczestnictwem w pewnej wspólnocie. Wiara może się zmieniać w zależności od doświadczeń, wiedzy, nastroju czy sytuacji życiowej. Wiara może być wyrażana na różne sposoby, np. przez modlitwę, medytację, uczynki, sztukę, muzykę itp. Wiara jest zjawiskiem bardzo ludzkim i uniwersalnym, ale jednocześnie niezwykle zróżnicowanym i indywidualnym.

    Bardzo mi się ona podoba! Bardzo, bardzo. Nie jest ukierunkowana, zamknięta, podchodzi do tematu dość szeroko, ale jednocześnie wyznacza pewne ramy. W pełni mnie ona satysfakcjonuje i jest dla mnie podstawą do dalszych przemyśleń.

    Druga rzecz, na której chcę się skupić, to to, na czym nie chcę się skupiać. To znaczy, o czym nie chcę pisać. Nie zależy mi, by ten wpis był w żaden sposób prowokujący, więc nie skupię się na rzeczach, w które nie wierzę – a tak przecież byłoby najłatwiej, to najprostsze podejście do tematu. Opowiadanie jednak o tym, w co nie wierzę, do którego kościoła nie chodzę – nie miałoby sensu, byłoby zachętą do kąśliwej dyskusji na temat zasadności i słuszności danej wiary. A przecież wcześniejsza definicja tak pięknie pokazała indywidualizm i niezależność tego, w co każdy z nas wierzy i może wierzyć.

    W co więc ja wierzę?

    w komedie romantyczne

    Na pierwszym miejscu pojawia się coś najbardziej dla mnie ulotnego, dziwnego i niezrozumiałego, jak i niezgodnego z tym… w co wierzę. Choć wiem, jak bardzo jest to zagmatwane, to chyba najlepiej oddaje moje uczucia związane z tym punktem. Od zawsze wierzyłem w filmowe komedie romantyczne. I od razu poczuwam się do tego, by coś wyjaśnić: nie wierzę przecież w same filmy. Doskonale zdaję sobie sprawę, jak działa umysł człowieka, czym są emocje związane z miłością, czy zauroczeniem, pasją, rozbawieniem, oraz jakie mechanizmy działają w takich przypadkach. Z jednej strony jest to odejście od racjonalnego myślenia – wiem przecież doskonale, jakie procesy chemiczne zachodzą w człowieku na każdym właściwie kroku, nie przeszkadza mi to ciągnąć ze sobą duszy romantyka. I wbrew temu, co mogłeś, mogłaś założyć – nie chodzi tylko o relacje pomiędzy ludźmi, jest to sposób na pojmowanie całego świata. LUBIĘ wierzyć w romantyczne, pełne pasji, radości, humoru i zauroczenia historie na każdym etapie życia, oraz to, że takie się wydarzają i mogą się wydarzyć – w każdej chwili. Tworzy je jedynie nasza głowa, ale dostarczają niezapomnianych wspomnień i przeżyć – na różnych etapach życia. I jest to najfajniejsza rzecz, w jaką mogę wierzyć. Takie to – momentami Don Kichotowe – podejście, sprawia mi mnóstwo frajdy, choć czasem nie wygląda zbyt poważnie.

    w marzenia

    Och, jak ja wierzę w marzenia. W to, że można je spełniać. W to, że trzeba marzyć. Ale nie wierzę, że mogłoby Cię to zdziwić po przeczytaniu wcześniejszego akapitu.

    To od marzenia wszystko się zaczyna, albo raczej powinno się zaczynać – każda droga i przygoda. Marzenia są jak gwiazdy na nocnym niebie, są drogowskazem. Oświetlają drogę, wyznaczają kierunek, inspirują i dają nadzieję. Wierzyć w marzenia to wierzyć w siebie. W to, że masz siłę, by osiągnąć nawet najdziwniejsze z pragnień. Że nie poddasz się, gdy napotkasz przeszkody, że nie posłuchasz głosów niedowiarków, którzy będą mówić, że Ci się nie uda, że nie dasz rady, że Twoje marzenie nie istnieje, że to tylko mrzonka. Tak, wierzę w marzenia, nawet te najbardziej absurdalne.

    w zmianę

    Wierzę, że można się zmienić. Na każdym etapie życia. A zakres samej zmiany zależy tylko i wyłącznie od nas samych. Ode mnie. Przeżyłem wiele zmian i zakrętów w życiu – i wiem, że są one możliwe oraz – co ważniejsze – często niezbędne. Potrzebuję ich, by dalej marzyć, by iść do przodu, by przygoda trwała.

    Choć w odpowiedzi na pytanie o zmiany, często (och jak często) słyszę wokół mnie słowa: „już za późno”, to wiem, że jest to największa bzdura, jaką można siebie karmić.

    Ze zmianą jest jak z marzeniami, wiara w nią oznacza wiarę w siebie – to wszystko tak pięknie się ze sobą łączy. Zmiana oznacza, że nie przyjmujesz status quo, lecz dążysz do czegoś innego, do czegoś więcej. Nie ma znaczenia, ile masz lat, gdzie jesteś, co robisz. Zawsze możesz zacząć od początku, możesz zrobić krok, kroczek, tyciutki kroczeczek – który coś zmieni. Uwielbiam wierzyć w zmianę, w to, że mogę się zmienić. A zmienia mnie wszystko, nawet ten list.

    w decyzje, deklaracje i postanowienia

    To one są podstawą zmian. Pozwalają mi zacząć wprowadzać zmiany w najlepszy, najskuteczniejszy i najszybszy sposób. Stanowią początek, pierwszy krok i zarys celu, nawet jeśli nie jestem pewny, dokąd właściwie zmierzam. Jest to połączenie afirmacji i wizualizacji – potężnych technik, które mogą pomóc w piękny sposób kształtować przyszłość. Moją przyszłość. Nie bez powodu mottem mojego bloga jest: Fajne życie to przede wszystkim deklaracja. Choć nie wszystkie decyzje, deklaracje, czy postanowienia, udaje mi się wprowadzić w życie, ciągnąć, utrzymać, to te, które przetrwają, są zawsze początkiem czegoś pięknego.

    w proces

    I tu mam coś, co pojawiło się w mojej głowie dopiero całkiem niedawno. To moja zmiana z ostatniego roku. Długo byłem typem samouka, introwertyka, który lubił uczyć się nie tylko sam, ale i po swojemu. Odkryłem jednak, że często za słownem samouk kryje się inna cecha: niecierpliwość. A to – w konsekwencji – skutkuje słabymi rezultatami. Albo raczej słabszymi, gdy u podstaw Twojego działania jest jakieś marzenie.

    Ostatnie lata to dla mnie czas intensywnej nauki, na wielu płaszczyznach. Miałem okazję spróbować ogromu nowych rzeczy i odkrywać je na bardzo różne sposoby. Nauczyło mnie to jednego: warto mieć cierpliwość i uwierzyć w proces. Choć nie jest to proste. Gdy jednak podążam za instrukcjami trenerów, instruktorów, przewodników, gdy uwierzę, że to, co mają mi do przekazania, ma jakiś głębszy sens, jest częścią większego planu, potrafi w najlepszy możliwy sposób doprowadzić do wymarzonego celu – wtedy wiem, że mam największą szansę na zrealizowanie każdego mojego marzenia. Gdy jednak włącza mi się niecierpliwość i chcę przeskoczyć kilka poziomów, gdy probuję po swojemu, omijając niektóre kroki, nauczyć się sam czegoś nowego – wtedy wiem, że mogę nie osiągnąć maksymalnych efektów. Jeżeli jednak uwierzę w proces, zaufam osobom, które chcą i potrafią mnie przez niego przeprowadzić – wtedy jestem w stanie wspiąć się na wyżyny moich możliwości i osiągnąć najlepsze możliwe wyniki. Choć muszę tu zaznaczyć, że nie zawsze te maksymalne efekty i najlepsze możliwe wyniki są tym, czego szukam i potrzebuję.

    w cel

    Wszystko, o czym do tej pory napisałem, sprowadza się do jednego – do celu. A jest on tym marzeniem, ale już spełnionym, zrealizowanym. Wierzę w to, że każda droga prowadzi do jakiegoś celu. A dusza romantyka każe mi patrzeć na każdy z nich, jak na najpiękniejsze marzenie, które nie tylko można… warto… ale wręcz należy… mieć, pielęgnować, kochać i osiągać.

    Jeżeli spojrzysz na strukturę tego wszystkiego, o czym do tej pory napisałem, zobaczysz schemat, który prowadzi właśnie tu,, do… celu.

    Komedie romantyczne – wiara w nie oznacza wiarę w przygodę, w Don Kichota, Harry’ego Pottera, Przyjaciół i wszystko inne, co ukształtowało mnie przez lata. Jest to otwarcie się na coś więcej w życiu. Jest to moje podejście, nastawienie, założenie. Wiara w romantyczne historie jest moimi różowymi okularami. Dzięki niej widzę świat w najlepszej możliwej wersji.

    Marzenia – to moja własna komedia romantyczna, mój prywatny scenariusz, w którym jestem główną postacią. Zamiana pięknej wizji innego życia w mój własny sen, taki, w którym to ja odgrywam główną rolę.

    Pozwala mi ona zerkać w moich różowych okularach przez okno – na piękny świat. Wiarą ta sprawia, że ten świat oglądam, cieszę się nim – jak filmem w kinie.

    Zmiana – jest ona pozwoleniem na wyruszenie w drogę, biletem w podróży, paszportem, przepustką. Wiara w zmianę daje siłę, by sprawić, że marzenie przestaje być tylko marzeniem. Jest przekonaniem, że mogę podejść do okna z marzeniami, że mogę je otworzyć, wyjść przez nie, że po zdjęciu moich różowych okularów, kolory się nie zmienią, że świat nadal będzie piękny, bo zawsze taki był.

    Decyzja, deklaracja i postanowienie – to początek drogi, okazja, by powiedzieć sobie: „start”, pierwszy krok, moment, w którym marzenie nie jest już marzeniem – staje się przyszłością. Jeszcze niezrealizowaną, ale już przyszłością. Decyzje i deklaracje sprawiają, że zamiast stać i patrzeć na to, jak oczami wyobraźni wychodzę przez moje okno marzeń, zamiast tylko wiedzieć, że mogę – faktycznie to robię. Są pierwszym, często najtrudniejszym krokiem.

    Proces – to mapa, przepis i obietnica osiągnięcia czegoś niebywałego. Jest sposobem na zrealizowanie marzenia. Jest wyciągniętą przez rodzica ręką, gdy potrzebujemy przejść bezpiecznie przez ulicę. Jest drabiną, która pozwala wspiąć się na tyle wysoko, bo przejść przez otwarte już okno – do świata marzeń. Tylko że w tym świecie, marzenia już nie są marzeniami, stają się rzeczywistością i codziennością.

    Cel – finał. Piękny, ostatni, ale i… najsmutniejszy krok. Choć jest kresem poszukiwań, punktem końcowym na mapie, czymś, czego przecież tak długo szukałem i do czego dążyłem, tym wyczekiwanym momentem, to jednak jest też chwilą, która… zabija marzenie, kończy jakąś drogę. Ale jest też dobrą okazją, by wyjrzeć przez kolejne okno i rozpocząć następną podróż.

    w uważność, medytację, skupienie i dystans

    Wszystkie dotychczasowe elementy, moje wierzenia, te, które w tym liście już opisałem, mogłyby spokojnie zawrócić mi w głowie i sprawić, że życie stałoby się beznadziejnie nieznośne. Wiecznie targany emocjami, ciągnięty przez coraz to nowsze i trudniejsze marzenia, spokojnie mógłbym popaść w bezkresną rozpacz. Znalazłem jednak kiedyś sposób na to, by zapanować nad tym różowym światem. Uwierzyłem w coś, co sprawiło, że nie tylko stał się on możliwy do przeżycia, ale nie mógł mi wyrządzić krzywdy, zaszkodzić, doprowadzić do zrezygnowania, załamania i depresji. Tymi niezbędnymi do spokojnego życia elementami są uważność, medytacja, skupienie i dystans. Wierzę w nie bardzo mocno, jednak jedynie w te formy, które nie mają żadnego związku z religią.

    Milosz Brzeziński, którego bardzo lubię słuchać, powiedział kiedyś podczas wywiadu, że:

    Z medytacją jest taki problem, że jedna trzecia osób odbiera ją skrajnie źle, a pozostałym dwóm trzecim osób nic specjalnie nie robi.

    Jednak później zapytany, czy sam probował kiedyś medytacji, stwierdził, że „właściwie to nie”… A szkoda. Miłosz, w tej samej rozmowie, bardzo wysoko oceniał rolę skupienia i uważności w życiu. A medytacja jest przecież tak dobrą drogą do osiągnięcia tych stanów w życiu.

    Uwielbiam słowa wypowiedziane kiedyś przez Dalaj Lamę:

    Gdyby każdego ośmiolatka nauczyć praktykowania medytacji, w ciągu jednego pokolenia świat uwolniłby się od przemocy.

    Jest w tym tak wiele prawdy.

    Medytacja, uważność, jak również stan, który nazywam umiejętnością stanięcia obok i spojrzenie na siebie z boku, to najcenniejsze z umiejętności, które pomogły mi w poradzeniu sobie z samym sobą. Choć nie chcę w tym liście tak bardzo skupiać się na samej medytacji, to muszę choć trochę opisać Ci jej zalety. A przecież jest ich tak wiele. Zaczynając od tego, że tak skutecznie studzi emocje, odpręża i uspokaja, aż po ogromną poprawę stanu psychicznego i uzyskanie kontroli nad ciałem i umysłem. Jednak nauka mówi również o ogromnych zaletach fizycznych, wręcz namacalnych, jakie niesie ze sobą medytacja: obniża ciśnienie krwi, zmniejsza poziom bólu, obniża też na niego naszą wrażliwość, poprawia przemianę materii, pomaga zwalczać stany depresyjne, zwiększa poziomy dopaminy i serotoniny, a obniża poziom tak zwanego hormonu stresu, a więc kortyzolu – a to pomaga w walce z wieloma groźnymi chorobami związanymi ze stresem oraz procesami zapalnymi w naszym organizmie. Medytacja aktywnie poprawia funkcjonowanie mózgu, przez to, że sprzyja tworzeniu się nowych połączeń neuronowych. Wszystkie te stuki fizyczne, prowadzą do jeszcze kolejnych zalet psychicznych – i tak dalej. To wszystko, w konsekwencji, może znacząco poprawić jakość życia.

    O medytacji i uważności mógłbym pisać i opowiadać długo – nie raz już to tu na blogu robiłem, i pewnie jeszcze nie raz to zrobię. Jednak, by zamknąć dzisiaj ten temat – medytacji i skupienia – podrzucę Ci jeszcze jeden cytat, który bardzo lubię. Tym razem będą to słowa Williama Burroughsa:

    Twój umysł odpowie na większość pytań, jeśli nauczysz się relaksować i czekać na odpowiedź.

    Na liście moich wierzeń, znajdują się jeszcze dwie, dość istotne rzeczy. Takie, które sprowadzają mnie na ziemię, są efektem uważności i dystansu, pomagają obudzić się z pięknego snu, gdy tylko tego potrzebuję. Wierzę bowiem…

    w przypadki

    Wyłącznie. Jakże twarde zejście na ziemię, prawda? Wszystko to, co do tej pory napisałem, jest jedynie wytworem mojej szalonej głowy, ponieważ wszystko w życiu i tak sprowadza się do czystego przypadku. Tak to właśnie widzę i to dla mnie bardzo zdrowy wniosek.

    Część z Was z pewnością wierzy w jakiś większy plan, który ktoś ma na ten świat, na nas wszystkich. A być może wierzysz w szczęście, które może przyjść, albo i Cię opuścić. I wspaniale. Ja jednak nie należę do tego grona. Nie wierzę w przeznaczenie, fatum, karmę, czy cokolwiek (lub kogokolwiek) innego, co stoi w opozycji do słów czysty przypadek. Wierzę jednak, że czasem warto trochę siebie pooszukiwać i postawić na szczęście – ponieważ to pozwala nam w trudnych chwilach pokonać wysokie góry, stojące na drodze… do szczęścia (ale tego drugiego). Wiara w przypadki nie przeszkadza mi bowiem być pozytywnie nastawionym do życia, choć na pierwszy rzut oka, te dwie rzeczy mogą się wykluczać.

    w mój dziennik

    Nie mogło tego zabraknąć. Och, jak ja bardzo wierzę w mój dziennik. A łączy on w sobie wszystkie punkty z tego listu. To w nim rozpoczynają się moje romantyczne historie, to on pozwala mi je tworzyć, napędzać, ale i kończyć, To on pomaga mi w zmianie – każdej kolejnej. To właśnie w dzienniku podejmuję większość decyzji, w nim trzymam moje marzenia, to dziennik jest świadkiem mojej codziennej drogi do każdego celu. To on pomógł mi dostrzec wartości, jakie niesie ze sobą proces, każdy kolejny. To w końcu dziennik jest podstawą mojego skupienia, uważności, a jego uzupełnianie, pisanie, jest jedną z najlepszych form medytacji. Pomaga mi stanąć obok. Jeżeli chcesz wynieść coś dla siebie z tego listu, niech będzie to właśnie on: dziennik i wartości, jakie niesie za sobą jego prowadzenie.

    Choć dziennik towarzyszami mi już od tak wielu lat, to długo trwało, zanim zrozumiałem, jak ważną wolę pełni w moim życiu. Dlatego też chcę o nim opowiadać więcej i więcej. Byś i Ty mógł, mogła odkrywać, korzyści, jakie płyną z jego prowadzenia. Odrobinę szybciej niż ja. To jest właśnie proces, o którym dziś już pisałem. Mój proces – dla Ciebie.

    W kolejnych miesiącach będę dalej opowiadał właśnie o prowadzeniu dziennika – ponieważ to on jest najlepszą drogą do fajnego życia. Pokażę Ci, jak z jego pomocą marzyć, ale i spełniać marzenia. Opowiem o zmianach, decyzjach, celach, ale i pokażę Ci drogę, którą możesz podążyć. A jeżeli jesteś 🪽 Niebieskim albo 🪶 Papierowym ptakiem, będziesz mógł, mogła jeszcze dokładniej śledzić moją przygódę, drogę, zerkać mi przez ramię i przeżywać ze mną szczęścia i porażki. Nie mogę się doczekać tego, co ma przynieść 2024 rok. Fajnego dnia!