Tag: rozmyślania

  • O niczym i o oknie…

    Lubię czasem stanąć w kuchni przy oknie i patrzeć na toczące się za szybą życie. To okno jest moim telewizorem, a to, co za nim – filmem dokumentalnym. A przynajmniej z taką nadzieją patrzę. A może to jedynie film inspirowany prawdziwymi wydarzeniami? Ubarwiony, aby ładniej wyglądał dla oglądającego? Może ten przejeżdżający właśnie samochód, wcale nie jest prawdziwy i jedzie tylko dlatego, że ja patrzę? Może ktoś specjalnie wysłał tego chłopczyka na spacer z psem? Oglądam to, niczym serial na Netflixie, z nadzieją, że jest w tym choć trochę prawdy.

    Patrzę na blokowe okna, które mnie otaczają – za każdym z nich rozgrywa się jakaś historia. Widzę takie jedno na trzecim piętrze, z typowo kuchenną firanką. Zastanawiam się, czy ktoś tam gotuje obiad. Jest sobota, godzina odpowiednia – to prawdopodobne. A może nikogo tam dzisiaj nie ma? Może mieszkańcy wybrali się na wycieczkę? Może do lasu albo parku? Ciekawi mnie, ile osób mieszka za tą szybą. Obok tego typowo kuchennego okna, widzę drugie, z ładnymi żaluzjami, pewnie od jakiegoś pokoju. Tak wyglądające okno chciałbym mieć w małym pokoiku – musi to ładnie wyglądać od wewnątrz. Obok mocno zabudowany balkon – tak, jakby ktoś chciał powiększyć sobie mieszkanie. Pewnie w ciepłe dni traktują te kilka metrów kwadratowych jak dodatkowy pokój. No właśnie – podświadomie zakładam, że mieszka tam kilka osób, pewnie cała rodzina. Te okna właśnie tak wyglądają.

    Gdy tak stoję i patrzę przez to okno, zazwyczaj w mojej kuchni leci muzyka – w końcu, czym byłby film, bez przepięknej muzyki? Ona jest częścią tego wspaniałego spektaklu. Dzisiaj śpiewa Kate Bush, ona zawsze wprowadza mnie w tak specyficzny nastrój, wręcz spowalnia rzeczywistość. To aż nieprawdopodobne, jak dobrze komponuje się z tym, na co patrzę. Jest tak samo niezwykłą artystką, jak niezwykłe jest życie toczące się za tym moim kuchennym oknem. Pozwala mi jednocześnie nie myśleć i zastanawiać się nad czymś bardzo głęboko. To chyba jej zawdzięczasz nastrój tego listu, jak i fakt, że – pomimo wielu słów – niewiele się dzisiaj dowiesz.

    Mógłbym tak stać godzinami, nic nie robić, tylko słuchać tej muzyki i gapić się na życie za szkłem. Szukać każdego najmniejszego ruchu na tym wielkim drzewie, które zapewnia mi cień w ten słoneczny dzień. Wypatrywać przelatujących ptaków, zastanawiać się, dokąd one właściwie tak lecą. I czekać. Sam nie wiem na co. Aż minie czas? A może aż przyjdzie czas?

    I wtedy przypominam sobie, że to przecież wcale nie jest prawda, że patrzę jedynie na film, który ktoś dla mnie stworzył. Że to, co widzę, powstało, bym patrzył. Choć, w odróżnieniu od normalnego Netflixa, nie mogę tego wszystkiego zatrzymać, to jednak mogę to wyłączyć. I sam zagrać w filmie. Moim.