Ostatnie półtora tygodnia to dla mnie bardzo ciekawy czas. Po raz kolejny obserwuję u siebie, jak bardzo połączone są ze sobą moje nawyki. Z pozoru niezwiązane ze sobą rzeczy mają na siebie tak duży wpływ. Od półtora tygodnia żyłem trochę inaczej niż przez wcześniejsze miesiące. Uraz kolana, który przytrafił mi się na rolkach, sprawił, że musiałem na jakiś czas zmienić kilka rzeczy w mojej codzienności. Biurko stojące zamieniłem na siedzące, nauczyłem się inaczej siadać, leżeć i wstawać – tak, aby dać odpocząć słabszej chwilowo nodze. Porzuciłem bieganie, ograniczyłem chodzenie, zawiesiłem ćwiczenia. Same oczywiste rzeczy, które pomagają w rehabilitacji lekko skręconej nogi. Oczywiście wszystkie z nich się opłaciły, z nogą już właściwie jest ok, zaczynam wracać do normalności, i patrzę wstecz na ostatnie 10 dni. Ciekawe jest to, że moja głowa, dzięki tymczasowej zmianie trybu działania, znalazła sobie powód, aby zawiesić na kołku kilka innych aktywności – które nie mają zbyt wielkiego związku z urazem, z jakim się zmagałem. Jedną z nich to na przykład śledzenie czasu. Najwredniejszy z moich nawyków.
Zupełnie, jakby zabrakło mi nagle sił, do pielęgnowania tej cennej aktywności, choć teoretycznie nie nie ma ona żadnego związku z bolącą nogą. Jednak, z uwagi na fakt, że wymaga zafundowania sobie odrobiny dyskomfortu, moja głowa stwierdziła, że skoro mam okres przerwy, mogę sobie odpuścić i to.
Z nawykiem śledzenia czasu witam się i żegnam dość regularnie. To jedna z najbardziej upierdliwych i jednocześnie najmocniej przydatnych aktywności, jakie sobie funduję. Porzucam śledzenie czasu, gdy tylko zachodzi w moim życiu jakaś zmiana – zupełnie, jakbym stale szukał powodu, aby tego nie robić (pisałem o tym na przykład tutaj, krótki cytat z lipca tego roku: „Śledzenie czasu zakończyłem w ciągu paru chwil. Po prostu skasowałem tę cholerną aplikację, a razem z nią inne…”). W sumie nawet się sobie nie dziwię. Śledzenie każdej minuty dnia, to zupełnie, jak jazda samochodem z policjantem siedzącym na fotelu pasażera. Za każdym razem, gdy chcesz przyspieszyć, on wyjmuje blankiet z mandatami i grozi karą za złamanie przepisów. Zwariować można! W moim śledzeniu czasu chodzi dokładnie o to samo – nie robię tego, aby na koniec tygodnia czy miesiąca analizować dokładnie co robiłem (choć to byłoby niezwykle przydatne), ale po to, aby w chwili, w której zaczynam robić jakąkolwiek rzecz, móc ją nazwać i wrzucić w odpowiednią kategorię. A więc, w momencie, gdy idę pobiegać, włączam w aplikacji do śledzenia czasu przycisk „sport” (duma), gdy spędzam czas z dziećmi, wciskam „dzieci” (duma), gdy piszę do Ciebie – „blog” (duma), ale gdy włączam Facebooka, muszę wcisnąć przycisk z napisem „marnowanie czasu” (wstyd), gdy wchodzę do centrum handlowego – „zakupy” (trochę jak marnowanie czasu). Do tego, aplikacja przypomina mi co kilkanaście minut o tym, co w danej chwili robię. Gdy więc siedzę na tym nieszczęsnym Facebooku, co chwilę muszę oglądać przypomnienie: „marnujesz czas już 11 minut”. To sprawia, że udaje mi się pilnować siebie samego właściwie przez większość część dnia. Czas śledzę przy pomocy aplikacji w telefonie i nawet gdy próbuję trochę oszukać mój własny system i zostawię telefon „przypadkowo” w innym pokoju (aby nie widzieć powiadomień) i usiądę sobie z iPadem na kanapie, by poszperać po Twitterze – telefon wysyła mi powiadomienia na zegarek i po kilku minutach widzę… „marnujesz czas już 13 minut”. A świadomość tego, że w danej chwili robię coś niewłaściwego, jest dla mnie chyba najgorszą z możliwych kar. Nic więc dziwnego, że moja podświadomość szuka ciągle okazji do porzucenia nawyku śledzenia czasu. Podświadomie chcę wakacji od bycia porządnym 🙂.
Czas odpoczynku jednak zbliża się ku końcowi. Tak właściwie, postanowiłem tym listem do Ciebie zakończyć sam przed sobą urlop związany z kontuzją – noga odzyskała sprawność mniej więcej w 80% (ostatnie 20% będzie pewnie ciągnęło się za mną pewnie jeszcze przez długie tygodnie, nie powinienem jej więc za bardzo forsować) i czas wziąć się powrotem w garść. Wraz z ostatnią kropką tej wiadomości, przestawię komputer do biurka stojącego, fotel odstawię na bok a w telefonie wcisnę przycisk „zakupy” (dochodzi 5:30, więc wybieram się zaraz na targ). Spróbuję powrócić do codzienności sprzed urazu – bez porzucania żadnych z cennych nawyków.
Moje pytanie do Ciebie na ten tydzień: czy masz swojego prywatnego policjanta, który pomaga Ci być porządnym? Lepszym?
ps. Napisałem ostatnio o ośmiu rzeczach, których warto pozbyć się ze swojego życia, aby znaleźć szczęście. Oczywiście to tylko moja lista, ale myślę, że nie jedna osoba podpisze się pod nią. Z którą z tych rzeczy Ty masz największy problem? Zapraszam do artykułu „8 rzeczy, których pozbycie się poprawi Twoje życie”.