Tag: spacer

  • 📗 finał ME, a ja siedzę i piszę

    Prowadzenie dziennika to coś więcej niż tylko zapis wydarzeń. To okazja do zatrzymania się w codziennym pędzie, spojrzenia w głąb siebie i zrozumienia, co tak naprawdę jest dla nas ważne. Dziś w dziennikach chciałbym podzielić się z Tobą dwoma wpisami z mojego prywatnego dziennika, które pokazują, jak niezwykłe mogą być korzyści płynące z takiej praktyki.

    W pierwszym z nich znajdziecie moją refleksję na temat znaczenia prostych spacerów i jak niesamowicie potrafią one oczyścić umysł i podnieść na duchu. Drugi wpis to moje przemyślenia nad tym, jak świadomie wybierając, co robić w czasie wolnym, można podnieść jakość swojego życia. W obu przypadkach dziennik okazał się nieocenionym narzędziem do zrozumienia siebie i moich (dość prostych) wyborów, a także do cieszenia się chwilą.

    📅 wpis z 14 lipca 2024 r.

    chyba powinienem częściej wychodzić z domu na takie zwykłe spacery. siedzę sobie teraz w parku i piszę w dzienniku. zrobiłem 20-minutowy spacer. jest 21:00, bardzo przyjemny wieczór. nic mnie tu nie rozprasza, nie woła komputer, nie woła lodówka, filmy, seriale, nawet sprzątanie. mam siebie, swoje myśli i słowa, które wrzucam do ipada. dobrze, że nie wziąłem komputera. a tak w ogóle to siedzę na ławce po turecku i – co najważniejsze – ta pozycja nie jest już tak niewygodna, jak jeszcze kilka tygodni temu!

    heh, w telewizji jest finał mistrzostw europy w piłce nożnej, a ja nie oglądam i jestem z tego powodu bardzo zadowolony. ale to by była strata czasu! nawet, jeżeli w perspektywie nie mam nic innego do roboty i jedyne co robię, to piszę w dzienniku. dumny i zadowolony, że życie tak się układa. i że dokonuję takich wyborów. bo to są też moje wybory przecież, nie przypadek. nawet jeżeli wybory, które wspomagane są sytuacją.

    Te dwa wpisy pokazują, jak prowadzenie dziennika może pomóc znaleźć spokój i radość w codziennych czynnościach. Spacer po parku stał się momentem wyciszenia, a świadomy wybór rezygnacji z oglądania telewizji dał mi poczucie kontroli nad własnym czasem.

    Prowadzenie dziennika daje przestrzeń do refleksji, introspekcji i świadomego podejmowania decyzji. To dzięki niemu mogłem lepiej zrozumieć swoje potrzeby i pragnienia, co niewątpliwie wpłynęło na poprawę jakości mojego życia.

  • moja tajna broń na wszystko (serio, na wszystko!)

    Dla jednych to codzienna rutyna, dla innych nuda, a dla mnie s-u-p-e-r-m-o-c. I to taka, która działa na absolutnie wszystko. A chodzi o… chodzenie.

    Przesadzam? Nic podobnego, stosuję chodzenie na wszystko. Dawaj, zabieram Cię na spacer. Po moim świecie. Gdzie każdy krok ma magiczne właściwości.

    Idziemy! 🚶 🚶‍♀️ 🚶‍♂️ 🚶 🚶‍♀️ 🚶‍♂️ 🚶 🚶‍♀️ 🚶‍♂️ 🚶 🚶‍♀️ 🚶‍♂️

    🚶‍♂️ Niech pomyślę…

    Gdy nie wiem co zrobić – idę na spacer. Poważnie. Stosuję chodzenie na lepsze myślenie i mogę Ci przysiąc, że podczas marszu pomysły i rozwiązania pojawiają się w mojej głowie szybciej niż ziarna popcornu w mikrofalówce.

    🚶 Życie, życie, krótkie życie…

    Już dawno zapomniałem o eliksirach młodości, teraz stosuję chodzenie na życia wydłużenie. Kroczek w prawo, kroczek w lewo – i już czuję, jak zegar biologiczny zaczyna się rozciągać. Toż to prawdziwa magia chodzenia!

    🚶‍♂️ Zmarszczki? E tam…

    Spacer to mój naturalny lifting. Stosuję chodzenie na ciała odmłodzenie i mogę przysiąc, że widać efekty. Może nie z dnia na dzień, ale hej, rzeźbienie cudów wymaga czasu.

    🚶‍♂️ Po jedzeniu, na brzuszek…

    Zamiast pękać z przejedzenia, stosuję chodzenie na lepsze trawienie. To jak wewnętrzny masaż żołądka. Bonus: nie potrzebuję drogich suplementów.

    🚶 Mięśnie jak z marmuru…

    Siłownia? I owszem, ale na siłowni świat się nie kończy! Stosuję chodzenie na mięśni żłobienie. Kto by pomyślał, że coś tak prostego może działać jak naturalny rzeźbiarz?

    🚶‍♂️ Stres? Pfff…

    Nie ma takiego stresu, którego nie dam rady rozdeptać. Stosuję chodzenie na stresu zmniejszenie i z każdym krokiem czuję, jak mój wewnętrzny Hulk wraca do ludzkiej postaci.

    🚶‍♂️ Energia na nieludzkim poziomie…

    Gdy tylko potrzeba. Stosuję chodzenie na energii mnożenie. Serio, im więcej chodzę, tym więcej mam siły. To jak ładowanie baterii, i to bezprzewodowo.

    🚶 Nic już nie boli…

    Stosuję chodzenie na bólu zmniejszenie i choć to może brzmieć absurdalnie, działa. Zamiast leżeć i narzekać, idę. I po kilku minutach? Pyk, ból znika.

    🚶‍♂️ Głowa w chmurach…

    Gdy potrzebuję oddechu. Stosuję chodzenie na głowy dotlenienie. Świeże powietrze, kroki – i od razu mózg pracuje jak nowy. Ej, zaraz, nowy mózg chyba nie pracuje zbyt dobrze…

    🚶‍♂️ Duchu podnieś się…

    I trwaj! Stosuję chodzenie na ducha wzmocnienie – każde wyjście na spacer to zastrzyk odwagi, pewności siebie i gotowości do działania.

    🚶 Lepiej niż na siłowni…

    Stosuję chodzenie na formy poprawienie. Może to nie brzmi jak hardcore trening, ale dla mnie to najlepszy sposób, by czuć się fit bez nadmiernego spinania mięśni.

    🚶‍♂️ Na humorki…

    Gdy dzień gorszy. Stosuję chodzenie na nastroju zmienienie. Deszczowy dzień? Zły humor? Wychodzę na spacer, a wracam z uśmiechem od ucha do ucha.

    🚶‍♂️ Zamiast nudy…

    Tak! Stosuję chodzenie na nicnierobienie. Bo czasem po prostu idę, nigdzie, bez celu, i to jest właśnie najpiękniejsze. I lepsze niż „nic”.

    🚶 Na zdrowie…

    By nic nie szwankowało. Stosuję chodzenie na zdrowia chronienie. Każdy krok to jak polisa ubezpieczeniowa. Wiem, że im więcej chodzę, tym mniej muszę się martwić o zdrowie.

    🚶‍♂️ Wpisowe…

    Gdy pomysłów i weny brak. Stosuję chodzenie na postów tworzenie. Tak, tak! To podczas spacerów wpadają mi do głowy najlepsze pomysły na blogowe niespodzianki.

    🚶‍♂️ Po co się tak złościć…

    Kiedy jestem wkurzony, stosuję chodzenie na złości skończenie. Każdy krok dosłownie gasi ogień złości, jakby ziemia pochłaniała moje nerwy.

    🚶 Chaos się skończy…

    …gdy wyjdę z domu. Stosuję chodzenie na życia ułożenie. Jeśli mam wrażenie, że wszystko się sypie, biorę buty, wychodzę i po kilku(set) krokach wiem, co robić.

    🚶‍♂️ Gdy widzę pożar…

    Gdy czuję, że emocje zaczynają mnie przytłaczać. Stosuję chodzenie na emocji gaszenie. Kroczek w lewo, kroczek w prawo i znów czuję spokój.

    🚶‍♂️ Skupienie w ruchu…

    Tak się da! Stosuję chodzenie na medytacji włączenie. To nie tylko chodzenie – to ruchome zen. Każdy krok to wdech… wydech… wdech… wydech…

    🚶 Maksymalne obroty…

    Stosuję chodzenie na siły wzmocnienie. I fizycznie, i psychicznie. Po spacerze czuję się jak nowo narodzony.

    🚶‍♂️ Gdy humor w dół…

    Kiedy czuję się buuuuu. Stosuję chodzenie na smutku zniszczenie. Bo smutki, tak jak kałuże, można ominąć, przeskoczyć albo po prostu rozdeptać. Ej, zaraz…

    🚶‍♂️ Poszukiwany, poszukiwana…

    Na minki zmianę. Stosuję chodzenie na uśmiechu przywrócenie. Zawsze znajdę go gdzieś po drodze, czasem w mocno nieoczywistym miejscu.

    🚶 Gdy robię się ciemno…

    Gdy noc już blisko. Stosuję chodzenie na wieczorne wyciszenie. Przed snem krótki spacer, a potem zasypiam jak dziecko – bez myślenia, bez kręcenia się w łóżku. Choć ostatnio i tak wcale w łóżku nie sypiam

    🚶‍♂️ Sen jak marzenie…

    Gdy dzień się kończy. Stosuję chodzenie na snu pogłębienie. Po aktywnym dniu spać się chce jak nigdy. A więc zaraz spacer i… dobranoc.

    Koniec? Nie, nie, dopiero początek!

    Każdy krok to nowy sposób na życie. Dlatego, gdy coś w Twoim życiu zaczyna się psuć, kiedy czujesz, że masz dość, wkurzasz się lub po prostu brakuje Ci energii, bierz buty i na dwór. Na spacer. Pochodzić. Stosuj chodzenie na Twego świata polepszenie! 🚶‍♂️🚶🚶‍♀️

    No dobra, to idę na wieczorny spacer…

  • gdy pada deszcz

    Zdarza Ci się czasem spacerować w deszczu? Ja bardzo to lubię i ostatnio coraz częściej decyduję się na takie właśnie małe, mokre wyprawy. I oczywiście nie chodzi w nich o to, aby gdzieś dojść, tylko aby po prostu iść – i pozwolić kroplom deszczu, by spadały i delikatnie chłodziły moje ciało. Bardzo fajne uczucie, szczególnie w ciepłe dni. Zresztą, nie tylko spacery w deszczu uznaję za przyjemne, również bieganie w taką pogodę daje mnóstwo satysfakcji i radości – choć może ciężko Ci w to uwierzyć. W każdym razie, spacerując ostatnio, zacząłem zastanawiać się, dlaczego właściwie tak bardzo to lubię – nawet więcej, postanowiłem pomyśleć, dlaczego ktokolwiek mógłby polubić spacerowanie, gdy pada deszcz.

    I jak to zwykle u mnie bywa, doszedłem do wniosku, że powody te można podzielić na dwie kategorie, zależne od podejścia do samego deszczu, a pewnie i życia. Spadające z nieba krople, można uznać za błogosławieństwo albo przekleństwo. Inaczej pisząc, deszcz może być dla nas pozytywny albo negatywny. Może być ograniczeniem, niedogodnością, bólem, albo słodkim cukierkiem, rogalikiem z dżemem czy plasterkiem najlepszego sera. Uświadomienie sobie, jak podchodzimy do tego typu okoliczności, pozwala zagłębić się w siebie, by zrozumieć, dlaczego właściwie wychodzimy na deszcz. I, co okazało się dla mnie niezwykle ciekawe, wyznaczyłem całkiem sporo możliwych powodów, dla których ktoś miałby chcieć spacerować w deszczu, uznając go za coś niedobrego, i tylko jeden powód – tych, co faktycznie to lubią. A gdy przystępowałem do tworzenia mojej listy, spodziewałem się, że proporcje te będą totalnie odwrotne.

    Zacznę więc od tych „negatywnych” powodów – były zdecydowanie trudniejsze do analizy.

    1. Aby się ukarać, pocierpieć. To pierwsze, co przyszło mi do głowy. Wyjście na deszcz, szczególnie bardzo intensywny, to tak dobry sposób, aby się ukarać… Gdy coś nam nie wyjdzie, gdy zrobimy coś wbrew sobie, taki wypad może być wspaniałą karą, jaką sobie wyznaczymy. Aż dziwne, że księża w kościele, każą odmawiać jakieś zdrowaśki za popełnione grzechy, zamiast zalecić godzinny spacer podczas ulewy.
    2. Aby od czegoś uciec. Ucieczka w deszcz wydaje się tak bardzo oczywista – i prawie tak prosta do identyfikacji, jak „kara” z wcześniejszego punktu. Deszcz daje wolność – od ludzi, rzeczy, sytuacji. Potrafi sprawić, że przestajemy myśleć, widzieć i czuć. Staje się on w tym przypadku narzędziem – chyba do pewnego rodzaju medytacji.
    3. Ponieważ jest się zwyczajnie… szalonym. Sam nie wiem, dlaczego taki powód przyszedł mi do głowy. Postanowiłem go jednak zapisać w moim notatniku i włożyć do tej wiadomości. Wyobrażam sobie, że jeżeli ktoś nie ma żadnego powodu, aby spacerować w deszczu, nie ucieka przed niczym, nie idzie w żadną konkretną stronę, nie ma w sobie żadnych emocji związanych z takim spacerem – może być zwyczajnie szalony, prawda?
    4. Z rozpaczy. Choć powód ten, może czasem pokrywać się z tym, z punktu 2. – ucieczką, to jednak czasem wychodzisz też na deszcz, aby trochę porozpaczać, nie uciekać, ale zwyczajnie popłakać. Deszcz jakoś sprzyja rozpaczaniu, prawda? A może po prostu naoglądałem się za dużo romantycznych filmów w telewizji? Tam bohaterowie zawsze rozpaczają w deszczu.
    5. Aby zmoknąć. Tak zwyczajnie. By poczuć się fizycznie mokrym, by czuć potrzebę przebrania się, by znaleźć się w niedogodnej sytuacji, by stanąć przed przeciwnościami losu.
    6. Aby zrobić z siebie męczennika. By inni widzieli, że jesteś mokry, że cierpisz. By pokazać, że chcesz i musisz cierpieć. Bez żadnych oczekiwań.
    7. Aby pokazać, że potrzebujesz pomocy. Potrafisz sobie wyobrazić kogoś, kto moknie, aby pokazać, że moknie? To właśnie jest powyższy punkt. W tym, pomyślałem, że ktoś może moknąć, bo potrzebuje pomocy. Tak samo, jak wyżej, pokazuje wtedy, że jest mu źle, ale oczekuje, że ktoś zwróci na to uwagę i poda pomocną dłoń.
    8. Aby pobyć samemu. W odróżnieniu od jednego z wcześniejszych powodów – ucieczki, czasem potrzebujemy kilku samotnych chwil, przemyślenia czegoś, potrzebujemy wyjść sami z domu i nie chcemy, aby ktoś nam przeszkadzał. Nie koniecznie oznacza to ucieczkę, a może małą potrzebę bycia przez chwilę samemu.

    Myślę, że takich powodów, w których deszcz jest tym negatywnym bohaterem, jest znacznie więcej. Te kilka przyszło mi na początku do głowy. Po drugiej stronie mojej listy pojawił się tylko jeden „pozytywny” powód. Dziwię się, że nie znalazłem niczego więcej – choć wierzę, że takich sytuacji może być sporo więcej. I może tylko mnie jest ciężko sobie wyobrazić, jakie one mogą być. Ten jeden rodzynek na mojej liście to:

    • Ponieważ deszcz jest fajnym elementem życia, a ja chcę i (co ważniejsze) umiem się nim cieszyć. „Nim” – deszczem i „nim” – życiem. Deszcz jest zwyczajnie fajny!

    Jak się pewnie domyślasz, moja świadomość mówi mi, że to właśnie ostatni powód jest tym moim – tym, dla którego wyskakuję ostatnio z domu, gdy zobaczę przez okno, że zaczyna kropić. Przeszukuję wtedy głowę, w poszukiwaniu jakiegokolwiek z wcześniej opisanych powodów – one wydają się takie oczywiste. Szukam, czy przypadkiem i ja nie potrzebuję pomocy, czy nie uciekam od czegoś, czy nie oszukuję samego siebie – w końcu odkrycie i uświadomienie sobie swoich własnych problemów, to pierwszy krok do ich wyleczenia. Ale nie. Nie znajduję żadnych oznak tych powodów. Idę chodnikiem, pada deszcz, a ja się uśmiecham. Nie rozpaczam, nie oglądam się za siebie, idę i cieszę się podróżą. Zostają więc chyba dwie opcje: albo naprawdę ten spacer sprawia mi przyjemność, albo… jestem po prostu szalony…?

    To co? Wybierzesz się ze mną na spacer w deszczu? 🙂

  • Pirat i inne barany

    Jest piąta rano. A on już czeka! Czasem mówię o nim „Łobuz”, innym razem „Gałgan” – i często nimi jest, ale ktoś mu kiedyś dał na imię Pirat – i tak już zostało. Myślę, że byłby idealnym kompanem Mikołajka i zgrai jego kolegów, bohaterów przecudnej książki Rene Goscinnego, którą czasem czytam moim dziewczynom na dobranoc. Gdyby tylko miał zegarek, wiedziałby, że jeszcze godzina, że chcę najpierw napisać coś na #DzieńDobry – a potem pójdziemy. Ruszamy zawsze o 6 rano. Choć zaczęliśmy też wychodzić drugi raz, o 6 wieczorem – przed pójściem spać. Dla wielu z Was godzina osiemnasta to pewnie nadal wczesne popołudnie (🙂), dla mnie to już czas wieczornych rytuałów, a wieczorny spacer doskonale się w nie wpisuje.

    Schemat jest zawsze ten sam. Po pierwsze należy się stosownie ubrać i zabrać wszystkie potrzebne rzeczy. Kierujemy się zasadą, że nie ma złej pogody na spacer, jedynie nieodpowiednie ubranie. Z resztą spacer na przykład w deszczu zazwyczaj jest o wiele ciekawszy, niż ten, gdy jest piękna pogoda.

    Ubieram się nie tylko ja – Pirat ma swoje czerwone szelki i smyczkę. Ustawia się zawsze w tej samej, niewygodnej dla mnie i bardzo dziwnej pozycji do ich zakładania – zdążyłem się już do tego przyzwyczaić, ale nadal nie rozumiem jakim cudem wpadł na to aby właśnie w ten sposób ustawiać się do ubierania.

    W końcu wychodzimy! Pirat zawsze ciągnie mnie do furtki, nie może się doczekać wyjścia za nią.

    Ja już mam słuchawki na uszach – postanowiłem sobie, że będę wykorzystywał połowę naszego spacerowego czasu na słuchanie audiobooków. Aktualnie studiuję „Magię sprzątania” Marie Kondo – obowiązkową pozycję każdego kto aspiruje do bycia minimalistą. Nauczyłem się też robić notatki z wysłuchanych fragmentów i spisywać co ciekawsze cytaty. Jednak szkoda by mi było poświęcić cały czas na powietrzu na książkę, więc druga część spaceru to słuchanie dźwięków natury. Nie mniej jednak nawet te kilkanaście minut z audiobookiem to bardzo fajnie spędzony czas.

    Mamy z Piratem stałą trasę: prosto, prosto, do końca ulicy, następnie skręcamy w kierunku baranów. Tak, mieszkam, 100 metrów od wielkiej działki, po której biega stado baranów. Wyobrażacie sobie? W sumie to chyba są tu owce i barany, ale zwykłem nazywać je po prostu „baranami”. Kiedyś mieszkały tu jeszcze konie, jeszcze wcześniej Daniele. Magiczne miejsce te moje Opypy! 

    Gdy dochodzimy do siatki, zaczyna się głośne „beeeee”. Zastanawiam się wtedy co one właściwie mówią? Zawiadamiają się nawzajem, że przyszliśmy? A może krzyczą coś do mnie a nie do siebie? ”Dzień dobry”? Bardzo ciekawy jest fakt, że barany te siedzą w tym samym miejscu codziennie o 6 rano. Ale gdy zdarzy nam się z Piratem przyjść pół godziny później, baranów już nie ma. Przechodzą wtedy na drugą część działki, i musimy dochodzić do nich kawał drogi. Skąd one wiedzą, że jest 6:30?!? Być może jeden ma zegarek…

    Nie zatrzymujemy się od razu przy pierwszym kontakcie z siatką, obchodzimy ją dookoła – mamy swoje miejsce przy którym zawsze stajemy. Wydeptaliśmy już sobie tam mały kawałek. Cały nasz spacer to jeden, wielu zbiór przyzwyczajeń i wydeptanych miejsc.

    Gdy tylko dojedziemy do naszego miejsca, barany podnoszą się na 4 łapy. Barany mają łapy, prawda? Czy może kopytka? Hmm… (🙂) W każdym razie, zaczynają do nas biec. Serio! No warianty, mówię Wam, te szare, przybrudzone kulki normalnie wstają i biegną niczym rasowe konie na torze służewieckim. Wygląda to przekomicznie! W tym samym momencie Pirat wpada zawsze w jakiś szał i zaczyna krzyczeć na mnie: „najpierw ja, najpierw ja!”.

    W całym tym zamieszaniu chodzi oczywiście o suche bułki, które przynosimy codziennie baranom. One to uwielbiają! I przyzwyczailiśmy je z Piratem, że zawsze im przynosimy. Pirat z resztą też zjada sporą część tych bułek. Czy psy mogą w ogóle jeść suche pieczywo? Pirat w każdym razie to uwielbia, choć czasem sobie myślę, że zjada to tylko dlatego, że nie zniósłby myśli, że karmię barany a nie jego. 

    Na początku karmiłem barany z ręki. Tak się składa, że ich pyszczki (cholera, co mają barany? Mordkę? Pysk? Buźkę? Bo chyba nie twarz? 😀 Totalnie nie znam się na baranologii!) mają kształt otworów w siatce – mogą więc z łatwością wystawić swój „otwór chłonący jedzenie” przez siatkę. Ale gdy tylko Pirat rozsmakował się w suchym pieczywie, zaczął im zwyczajnie wykradać z pysków to, co ode mnie dostawały. Teraz więc rzucam im porozrywane bułki przez siatkę a Pirat dostaje swoją część po naszej stronie płotu.

    Gdy skończymy z baranami, ruszamy dalej. Czeka nas przejśćie kilkuset metrów piękną ulicą. Nasze spacery nie są długie, trwają zwykle nie więcej niż 30 minut, a zwiedzamy zazwyczaj te same dwie ulice i wracamy do domu. Czasem zdarzy nam się gdzieś skręcić, ale staramy się, aby nie było to częściej niż raz w tygodniu. No dobra, tylko ja się staram – ale Pirat też lubi stałe strasy. A po drodze tyle się dzieje… Czasem gdy idąc spojrzę w górę, mogę dostrzec skaczące jak małpy po drzewach wiewiórki, innym razem trafiamy na szalejące na niebie stada ptaków, są też dni, gdy słychać jakieś dziwne i mocno podejrzane odgłosy różnych zwierząt. A to i tak tylko część atrakcji jakie nas spotykają. Często zastanawiam się w jakim ja miejscu wylądowałem! To jakaś bajkowa kraina, czy tylko ja to widzę? I wtedy przypominam sobie, że tak tu było od zawsze, tylko do niedawna nie zwracałem na tą bajkę uwagi. 

    Musimy dojść do domu Sołtysa – to nasz punkt zwrotny. Czasem wyobrażam sobie, że Sołtys zerka na nas co rano przez okno i krzyczy do żony: O, patrz! Znowu przyszli obsikać naszą furtkę!

    Ja w każdym razie tam nie sikam.

    Po osiągnięciu celu naszej wyprawy, zawracamy. I czasem w tym momencie mojemu Piratowi coś odbija i zaczyna biec do domu! Tak po prostu pędzi przed siebie – i nie jestem do końca pewny, czy chce biegać ze mną, czy po prostu przede mną ucieka. Ja w każdym razie lubię się z nim pościgać, choć w naszym sprincie to on jest bardziej zawzięty. Ja najczęściej wymiękam w połowie drogi do domu i prawie na kolanach proszę go by poczekał. Niezły z niego cwaniak, w końcu gdy wrócimy, to on się położy i będzie przez godzinę odpoczywał. Ja za to wrzucę relację z naszej podróży na Insta.

    Na sam koniec, gdy już dotrzemy do furtki naszego ogrodzenia, Pirat obdarza mnie jeszcze jednym znaczącym, pełnym wyrazu spojrzeniem, które wręcz prosi mnie: chodźmy jeszcze raz…