Tag: sport

  • 📗 doceniam poranki

    Poranek nabiera zupełnie innego wymiaru, gdy naprawdę zaczynam doceniać moje życie. W dzisiejszych dziennikach dzielę się refleksjami z takich właśnie chwil – kiedy wstaję bez presji, planuję dzień z głową pełną spokoju, i jak ten spokój wpływa na moje podejście do codziennych wyzwań, pracy oraz pasji prowadzenia bloga. Co więcej, odkrycie nowych, niespodziewanych przyjemności, takich jak siedzenie po turecku, czyli ze skrzyżowanymi nogami, skłoniło mnie do zastanowienia się nad tym, jak dbanie o zdrowie fizyczne i odpowiednie nawyki mogą prowadzić do małych, ale znaczących zmian w codziennym życiu.

    📅 wpis z 7 sierpnia 2024 r.

    lubię moje życie. ostatnio mocno je doceniam, szczególnie o poranku. wstaję, dopiero wtedy zastanawiam się, co będę tego dnia robił, spokojnie idę przez dzień. fajnie jest. nawet z pracą nie mam takich problemów, jest spoko. cieszy mnie to, bo przez długi czas praca była dla mnie źródłem stresu, a teraz naprawdę możemy się dogadać.
    chciałbym jedynie iść dalej z blogiem. pisanie sprawia mi radość i czuję, że mam wiele do przekazania, ale czasem brakuje mi konsekwencji.
    chyba zaczynam lubić siedzenie ze skrzyżowanymi nogami. sam fakt, że MOGĘ, jest już na tyle fajny, że mi się to podoba, i pewnie dlatego tak siadam częściej. ciekawe, czy miał na to wpływ 4flex, czy tylko same ćwiczenia i taniec. długo nie wierzyłem w takie suplementy, ale faktem jest, że stan moich stawów mocno się poprawił.
    tyle tylko, że również bardziej o nie dbam – nauczyłem się ich używać, dzięki trenerom, zarówno na siłowni, jak i na tańcach. zobaczyłem, jak ważne jest odpowiednie rozciąganie i dbanie o stawy – i staram to robić. czuję, że to naprawdę działa i daje mi większy komfort w codziennym życiu. w ćwiczeniach. w tańcu. mam nadzieję, że to nie jest chwilowe, że to będzie trwać. cenna lekcja przy wprowadzeniu nowych nawyków.

    Prowadzenie dziennika pozwala mi nie tylko lepiej zrozumieć siebie i docenić codzienne drobne przyjemności, ale również zauważyć i celebrować własne postępy i zmiany. Z tych notatek uczę się, jak ważne jest dbanie o siebie, zarówno mentalnie, jak i fizycznie, co przekłada się na ogólną jakość życia. Warto prowadzić dziennik, ponieważ pomaga w refleksji nad sobą i swoim życiem, a także w śledzeniu i docenianiu własnych osiągnięć oraz tego, jak nawet drobne nawyki mogą wpłynąć na samopoczucie.

  • 📗 dzień może się odmienić

    W dzisiejszych dziennikach dzielę się… niepokojem, rozdrażnieniem i zdenerwowaniem, które pojawia się na początku pewnego dnia. Zastanawiam się nad własnym zmęczeniem, stresem i obawami związanymi między innymi z pracą. Analizuję, co tak wpływa na moje samopoczucie oraz jak zmieniające się realia codzienności odbijają się na nastroju. A jednak, pomimo przytłaczających myśli, udaje mi się znaleźć sposób na odzyskanie równowagi i radości. Poprzez małe kroki i pewne działania, odkrywam, jak ważne jest dbanie o siebie.

    📅 wpis z 10 kwietnia 2024 r.

    08:40. jestem zmęczony. czy to po weekendzie (*****)? a może to przez brak samochodu? czy powinienem go kupić? czy to zapewni mi więcej spokoju w życiu? czy wręcz przeciwnie?? jest mi dzisiaj źle. trochę posprzątałem, ale nadal nie czuję się dobrze, choć lepiej. nie wiem, co mam robić, wszystko jest takie przytłaczające.. ale mogę to zmienić, uporządkować. znowu. tak, wiem, że mogę. i mogę próbować tyle razy, ile tylko zechcę.

    10:16. nie bardzo wiem, jak wrócić do rzeczywistości, jak wrócić ten dzień by był taki jak trzeba. szczerze mówiąc, to mi się nie chce.

    11:35. nadal zmęczony i jakiś zestresowany, czyżby stres jeszcze nie przeszedł? boję się zaległości w pracy, utraty klienta. w tym boję się, że stracę (*****). a przecież chcę wziąć na siebie nowe zobowiązanie na kolejne lata. warto dodawać sobie stresu?

    11:47. czy ja jeszcze czuję się dobrze w moim domu? czy ja jeszcze mam dom?

    13:18. nie może tak być, że po każdej zmianie codzienności po dłuższym spotkaniu (*****), ja przez dwa dni odzyskuję kontrolę nad sobą i życiem.

    15:07. a może właśnie takie dni jak dzisiaj są potrzebne? by coś zmienić? by zrozumieć?

    15:18. czy dobrze robię, że idę dziś na siłownię i na tańce, mimo że jestem zmęczony?

    16:29. kurna no. 10 minut orbitreka i od razu mi lepiej! zmęczenie minęło.

    17:58. nie mogę powiedzieć, aby moje ciało było w dobrym stanie. im więcej się ruszam, tym bardziej widzę, jak bardzo jestem zaniedbany.

    22:51. odzyskałem radość dnia! siłownia i taniec zrobiły swoje i znów jestem szczęśliwy 🙂

    Prowadzenie dziennika daje mi nieocenione korzyści – pomaga w analizie własnych emocji, rozwiązywaniu dylematów oraz w podejmowaniu decyzji. Wniosek jest prosty: dzięki regularnemu zapisywaniu myśli, mogę zyskać jasność umysłu i lepiej zarządzać swoim życiem.

  • you can dance?

    Centra handlowe w Warszawie to moje ulubione miejsca do pisania, pracy, czytania. Lubię gwar, jaki tu panuje – pod warunkiem tylko, że znajdę sobie spokojne miejsce, z którego mogę ten gwar jedynie obserwować, bez bycia jego uczestnikiem. Pisałem do Ciebie niedawno o trampolinie w Galerii Młociny, dzisiaj piszę z Blue City – innego, warszawskiego miejsca zakupowego. Tak się złożyło, że właśnie dziś, odbywa się tu specjalne wydarzenie, na które trafiłem całkiem przypadkowo, a które tak bardzo pasuje do tematu mojego listu. Okazało się, że chcąc wybrać się na spokojną kawę, trafiłem na sam finał Egurrola Cup – konkursu tanecznego dla dzieciaków.

    Znalazłem tu sobie takie fajne miejsce na pisanie – z jednej strony mogę skupić się, spokojnie pisać, jednak jednocześnie od czasu do czasu zerkam na szaleństwa, jakie odbywają się na scenie. I muszę przyznać, że z każdą kolejną minutą, z każdym kolejnym występem, coraz bardziej żałuję, że siedzę tu z kawą, a nie ruszam się z tymi dzieciakami w rytm lecącej muzyki.

    Kilka miesięcy temu rozpocząłem lekcje tańca i dzisiaj przyszedł ten dzień, kiedy postanowiłem Ci trochę o tym opowiedzieć. Co Ty na to? Nie będzie to jednak list opowiadający o tym, jak fajnym zajęciem jest taniec – jest to oczywiście bardzo subiektywne i nie śmiałbym nawet nikogo próbować nim zarażać. Zamiast tego, chciałbym Ci poopowiadać o tym, w jaki sposób radziłem sobie z tą – niezbyt łatwą dla mnie – pasją, za którą z miliona różnych powodów… nie powinienem się zabierać.

    Na początek więc może trochę tła, z którego – jeżeli czytasz mnie nie od dzisiaj – większość możesz już znać. Mam 40 lat. Przez spory kawałek życia „prowadziłem się”… raczej mało sportowo i chyba niezbyt zdrowo. Siedząca praca przy komputerze, restauracyjno-fastfoodowa dieta, papierosy, godziny spędzane codziennie w samochodzie, jakieś przyjęcia, imprezy. Może nie było aż tak źle, patrząc na to z perspektywy całego naszego społeczeństwa, jest to raczej typowy styl życia, jednak z perspektywy mojego dzisiejszego dnia i moich dzisiejszych standardów – widzę, jak spory był to błąd. Przyszedł na szczęście moment, w którym postanowiłem to wszystko pozmieniać. Naprawić. Proces ten trwa już kilka lat i daleko mi jeszcze do tego, by być w pełni zadowolonym z efektów, z mojego ciała, ale i tak jest o niebo (O NIEBO!) lepiej, niż w momencie startu. Nie raz opowiadałem Ci o różnych sportach, za jakie się zabierałem – i na ogół były to względnie proste, raczej łatwe do nauczenia, przystępne – dla osoby takiej jak ja – aktywności. Rolki, łyżwy, bieganie, rower, pływanie, ping-pong – spokojnie można zacząć uprawiać te sporty, właściwie z dnia na dzień, niezależnie od Twojej wagi, poziomu wysportowania, rozciągnięcia, czy wytrzymałości. Choć pewnie istotne jest tutaj dodanie ważnego założenia: są to względnie przystępne aktywności, w zakresach i na poziomie, w jakich mnie one interesowały. Z tańcem było trochę inaczej. A przynajmniej z rodzajami tańca, za jakie się zabrałem, a co za tym idzie – również celami, jakie sobie wyznaczyłem.

    Moje taneczne początki były dość nieśmiałe. Mając do dyspozycji internet, a w nim YouTube’a, zacząłem wyszukiwać sobie proste lekcje dla początkujących. Ot tak, by sprawdzić, czy tego tak naprawdę szukam, może by trochę przygotować się na to, co – już chyba wtedy wiedziałem – nadejdzie. Szybko zgromadziłem dość potężną bazę filmów z lekcjami idealnymi dla mnie. Każdego ranka brałem się za coś nowego, nieporadnie próbując nadążyć za ruchami pokazywanymi na ekranie. Choć już wtedy nie było łatwo, a moja świadomość tego, co robię (albo raczej próbuję robić) była bardzo mała, to cieszył mnie każdy moment, w którym mogłem poruszać się przy dźwiękach muzyki. Nie potrzebowałem wiele czasu, by dojść do decyzji: jestem gotowy, by iść na prawdziwe zajęcia stacjonarne!

    Oczywiście, mógłbym zapisać się na lekcje tańca towarzyskiego, najlepiej takie dla seniorów, spokojnie uczyć się prostych, niewymagających ogromnego przygotowania, rozciągnięcia czy wytrenowania kroków, jest mnóstwo „bezpiecznych” (fizycznie oraz EMOCJONALNIE) rodzajów lekcji, na które mogłem się zapisać. Ja jednak wiedziałem, że totalnie nie o to mi chodzi. Ukształtowany i zainspirowany programami typu „You Can Dance”, „Taniec z Gwiazdami”, filmami „Dirty dancing”, „Step Up”, czy nawet uwielbianymi przez moje dzieci serialami „Soy Luna” i „Go! Żyj po swojemu” (swoją drogą uwielbiam ten ostatni tytuł! Właśnie za tytuł 🙂) – pragnąłem uczyć się tańca nowoczesnego. Jej, cóż za marzenie! Zacząłem więc poszukiwania odpowiedniej szkoły tańca. I tu – nie wiem, czy będzie to dla Ciebie zaskoczeniem – niespodzianka: jest ich mnóstwo! Tylko właściwie wszystkie dla dzieciaków. Ech…

    Przeciwności losu są jednak dla mnie bardzo dobrym czynnikiem motywującym, więc nie ustałem w poszukiwaniach mojego nowego, ulubionego miejsca. I w końcu udało mi się takie znaleźć. Los sprawił, że znalazłem szkołę tańca, która wystartowała raptem dwa miesiące wcześniej, a oznaczało to, że jeszcze nie zdążyła ukierunkować się wyłącznie na dzieci 🙂.

    Pierwsze, regularne zajęcia, na jakie się zapisałem (ku mojemu własnemu przerażeniu) były zajęciami z modern jazzu. Być może niewiele mówi Ci ta nazwa, więc podrzucam szybko krótką jego charakterystykę:

    Modern jazz łączy w sobie techniki tańca klasycznego, opartego na balecie (!) z zasadami modern i jazzową izolacją. Modern to taniec ruchu. Silne i gwałtowne zmiany są znacząco usprawnione poprzez dobrą technikę baletową w tle. Modern jazz opiera się również na możliwościach ciała i wykonywaniu bardzo naturalnych ruchów. Tancerz w modern jazzie może wyrazić się na wiele sposobów. Korzysta z różnorodnych środków, przez które może pokazać swoją osobowość oraz prawdziwą naturę. Przykład tańca w stylu modern jazz możesz zobaczyć tutaj.

    Drugi styl, po który sięgnąłem (równolegle do tego pierwszego), nazywa się contemporary. Jest to pewnego rodzaju mieszanka jazzu, modern jazzu i tańca współczesnego ze sporą liczbą obrotów, swobodnych przejść w podłodze, po różnego rodzaju inne akrobacje. Przykład tańca w stylu contemporary możesz podejrzeć tutaj.

    Nie poprzestałem jednak na tych dwóch tylko stylach, chciałem dalej eksplorować taniec, poznając inne nowsze techniki, jak również różne podejścia i sposoby nauczania instruktorów. Poszukując swojej drogi, spróbowałem więc również zajęć z hip-hopu, waackingu, czy stylu house. Wymieniam to wszystko, aby pokazać Ci z jednej strony, jak bardzo zaangażowałem się w nową pasję, ale i jak długą, trudną i wymagającą drogę sobie wybrałem. Na większość zajęć, na które uczęszczałem i uczęszczam, przychodzą osoby o połowę ode mnie młodsze i są to praktycznie wyłącznie dziewczyny. A te dwa czynniki wcale nie pomagają, nie dodają skrzydeł i pewności siebie – rzeczy, których tak bardzo potrzebowałem, aby pojawiać się na każdych kolejnych zajęciach.

    Droga była trudna, nawet bardzo – chyba głównie pod względem emocjonalnym. Przejmowałem się wszystkim, czym tylko mogłem: osobami, które razem ze mną chodziły na zajęcia, tym, jak słabo mi na początku szło, opiniami ludzi, instruktorów, nawet moimi własnymi. Niewiarygodnym wsparciem okazały się za to osoby wokół mnie, znajomi, przyjaciele, którzy potrafili powiedzieć kilka prostych słów:

    nie przejmuj się niczym, rób co lubisz.

    Kilka razy usłyszałem to zdanie i z pewnością był to ważny głos wsparcia, szczególnie na początku mojej drogi.

    Drugim i chyba najważniejszym sprzymierzeńcem w drodze do realizacji mojej pasji, był (i nadal jest) mój dziennik – miejsce, w którym mogłem przeżywać każde kolejne zajęcia, w którym mogłem analizować postępy, zmagać się z problemami, opisywać i wylewać emocje, był moim przyjacielem, krytykiem, terapeutą. Dziennik jest narzędziem, które pomogło mi poradzić sobie właśnie z emocjami związanymi z moją nową, trudną pasją. Narzędziem, które pomogło mi zrozumieć co, i dlaczego, właściwie czuję, oraz jak sobie z tym poradzić. Jestem absolutnie przekonany, że przerwałbym tę podróż już dawno temu, gdyby nie pomoc, jaką znalazłem w samym sobie – właśnie za sprawą dziennika.

    I w tym miejscu, mój 🐦 wróbelku, kończy się nasza dzisiejsza podróż. Ten list, o pasji do tańca, jest jednocześnie zaproszeniem do wsparcia mojego bloga i zostania „🪽 niebieskim ptakiem” albo „🪶 papierowym ptakiem”. Na osoby, które wspierają mnie w ramach tych dwóch planów, mogą iść ze mną dalej, przez kolejny, długi wpis zajrzeć do mojego dziennika – który już na nie czeka w skrzynce mailowej i na blogu – i przejrzeć najbardziej prywatne wpisy dotyczące mojej pasji do tańca i tego, jak sobie z nią radziłem, właśnie z pomocą dziennika. To co? Czytasz dalej? Klikaj i czytaj 🙂

    A tymczasem, do zobaczenia za tydzień i fajnego dnia!

  • droga do pasji, droga do tańca – 📗 dzienniki

    Opowiadałem w listach o wspanialej podróży, w jaką w tym roku wyruszyłem i wpis, który teraz czytasz, jest kontynuacją tamtego listu. Mam oczywiście na myśli moją przygodę z tańcem. Jest ona piękna, ale i niezwykle trudna. Kosztowała mnie dość dużo – nerwów i emocji – o czym za chwilę będziesz mogła, mógł się przekonać.

    Dzisiaj pisze mi się (już) o tym dużo łatwiej. Pasja do tańca sprawia, że słowa praktycznie same się wypisują, ale emocje, które towarzyszyły początkom mojej drogi, były trudne, nawet bardzo. Były one też i w tamtym czasie mega ciężkie do opisania. Jednak to właśnie o nich chciałbym, abyś dziś mogła, mógł poczytać.

    Chcę Ci pokazać to, co przeżywałem podczas pierwszych tygodni i miesięcy mojej nauki, dam Ci spojrzeć do najbardziej prywatnej szuflady z zapiskami, jaką mam – do mojego dziennika. Poniżej możesz przeczytać fragmenty moich wpisów z ostatnich miesięcy, które dotyczyły właśnie lekcji tańca. Są to oryginalne 24 fragmenty mojego dziennika, które pokazują, co przeżywałem, zapisując się, a potem uczęszczając na zajęcia.

    Niezwykle przyjemnie jest mi sięgać po te zapiski po tak długim czasie – wiem, że gdybym kiedyś nie spisał moich emocji związanych z rozpoczęciem nauki, dziś z pewnością bym o nich nie pamiętał. I nie mógłbym napisać tego listu. Chciałbym, abyś dzięki temu zobaczyła, zobaczył, jak ogromnie wartościowe jest prowadzenie dziennika, opisywanie czegoś tak ulotnego i zmiennego – jak emocje. Jeżeli do tej pory nie próbowałaś, nie próbowałeś spisać swoich myśli, emocji, wrażeń – niech będzie to dla Ciebie lekcja i zachęta – by spróbować.

    Zapraszam do przejścia przez historię mojej nauki tańca.

    📅 wpis w dzienniku, 19 kwietnia 2023 – 5 dni do pierwszej lekcji

    No dobra, zrobiłem jakiś mały kroczek, wysłałem maila do studia tańca w sprawie lekcji baletu i wybrałem się do (drugiej) szkoły – Revolution Dance Center. Choć w to drugie miejsce nie wszedłem – było zamknięte i już nie wystarczyło mi odwagi, by dziś czekać, to zadzwoniłem tam i idę jutro! 🙂 Kurde, mam nadzieję, że się nie wygłupię za bardzo……….. 🙂

    Przeżywałem dość mocno sam fakt zapisania się na zajęcia.

    📅 wpis w dzienniku, 20 kwietnia 2023 – 4 dni do pierwszej lekcji

    Szukam swojej drogi. Śpiewać nie potrafię i… chyba nie chcę się uczyć. Rolki są piękne, ale nie dlatego, że to rolki, tylko dlatego, że mam muzykę i… praktycznie na nich tańczę. I chyba właśnie z tym tańcem chcę spróbować. Bez rolek. I spróbuję!

    Dość długo dochodziłem do tego, co lubię i chcę robić. Dzisiaj aż ciężko mi uwierzyć, że jeszcze rok temu nie było tych lekcji w moim życiu. Dziś są – kilka razy w tygodniu. I sprawiają, że czuję się coraz bardziej spełniony.

    📅 wpis w dzienniku, 22 kwietnia 2023 – 2 dni do pierwszej lekcji

    Boję się poniedziałku i pierwszej lekcji modern jazzu. I nawet nie o to chodzi, że ktoś mnie wyśmieje – choć taka obawa również istnieje. Największą obawą jest to, że… nie będę się nadawał. I wtedy co? Czy zrezygnuję? Czy zmotywuje mnie to do jeszcze większej pracy? Podświadomie czuję, że to może być otwarcie dla mnie nowe drzwi, albo zamknięcie ich na długo. Próbuję, aby nie wiem czy dam radę. W sumie to nie wiem, czy chcę poznać odpowiedź na pytanie: CZY SIĘ NADAJĘ?

    📅 wpis w dzienniku, 23 kwietnia 2023 – 1 dzień do pierwszej lekcji

    Boję się pierwszej lekcji tańca. Nie dlatego (że myślę), że sobie nie poradę, a przynajmniej nie tylko. Boję się, że nie będę się nadawał. I nawet nie o to chodzi, że powiedzą, że się nie nadaję, boję się, że sam tak stwierdzę, że się poddam. Że zwątpię w moje marzenia, że one legną w gruzach. A tego mogę nie przeżyć. To marzenia utrzymują mnie na powierzchni. Póki wierzę, że mogę je zrealizować, wstaję rano i robię co mogę, aby się do nich przybliżyć. Co będzie, jak przestanę wierzyć? Jednak z drugiej strony, muszę w końcu zacząć, ruszyć. Rolki odpuściłem, ponieważ nie chciałem się iść w stronę, w którą mogłem pójść, wiem też dziś, że to nie była moja droga. I to dobrze, one nie dałyby mi pełnego szczęścia. Tylko częściowe. To jest tym, czego pragnę. Z rolkami, czy bez. Teraz muszę tylko dobrać go odpowiednio – hiphop chyba nie jest w 100% tym, czego szukam… choć jeszcze go przecież nawet nie spróbowałem. Modern jazz, contemporary… tak nieśmiało zerkam z tę stronę. Daj z siebie wszystko – wiem, że możesz i potrafisz!

    Przed pierwszymi zajęciami emocje sięgały zenitu. Obawy i niepewności mnożyły się dość szybko.

    📅 wpis w dzienniku, 24 kwietnia 2023 – pierwszy dzień

    Pierwsza lekcja.
    To było ż-e-n-u-j-ą-c-e. Ja byłem żenujący.
    Ale kurna, podobało mi się tak bardzo.
    To był . No, może jeszcze nie do końca w moim wykonaniu. Ale w sumie jednak!
    Ale
    Sam nie wiem co dalej. Widzę jak daleko jestem, ile pracy przede mną.
    Boooooooże, co ja robię?
    To co? Postanowione? Taniec full-opcja? Zamiana rolek i innych aktywności na taniec?
    Sam nie wiem…
    Same dziewczyny. I ja jeden.
    Moje rozciągnięcie: poziom „dno”
    Moja koordynacja ruchowa: poziom „żaden”
    Spięcie (ciała): poziom „max”
    CO JA ROBIĘ?!?
    To co?
    Robimy to?
    To zmienia wszystko.
    WSZYSTKO.
    Chcesz tego?
    Będzie:
    a) żenująco
    b) bolało (oj będzie wszystko bolało)
    c) trudno
    d) ciężko
    e) duuużo wyrzeczeń
    f) beznadziejnie przez długi czas
    Matko, myślałem, że coś tam może umiem, że ostatnie lata ćwiczeń dadzą jakieś efekty, że będzie łatwiej. A nie jest.
    Ale decyzję już i tak podjąłem.

    Wyrzucenie wszystkiego z głowy i z serca (do dziennika) po pierwszych zajęciach dało tak wielką ulgę!

    📅 wpis w dzienniku, 26 kwietnia 2023

    You can’t dance
    Dzisiaj były pierwsze zajęcia z Contemporary. Oj nie było dobrze. Dzisiaj to myślałem, że ktoś mnie zaraz zapyta, czy nie pomyliłem sali.
    W poniedziałek byłem po zajęciach podekscytowany, lekko (mocno) zażenowany, ale patrzyłem z nadzieją. Dzisiaj jest inaczej.
    Nie wiem, czy na sali był ktoś powyżej 20 roku życia. Poza mną oczywiście.
    Chyba dotarło do mnie jak bardzo się ośmieszam.

    📅 wpis w dzienniku, 27 kwietnia 2023

    Czy ośmieszać się dalej? Może to nie jest to, czym jeszcze mogę się zajmować w życiu?

    Dziennik jest tak dobrym miejscem na wątpliwości. Dzięki temu zostają one na papierze, a nie w mojej głowie. Podzieliłem się nimi, a potem poszedłem dalej.

    📅 wpis w dzienniku, 28 kwietnia 2023

    Boli kolano. Wstałem i noga trochę boli. Nie dość, że kolana mnie bolały od wczoraj po PRÓBIE tańca, to jeszcze doszedł sam staw. Niemniej jednak było fajnie wczoraj.

    Drobne kontuzje, choć nie powstrzymały mnie przed dalszymi zajęciami, były dość uciążliwe. Z czasem nauczyłem się jednak, jak ich unikać.

    📅 wpis w dzienniku, 16 maja 2023

    Wczoraj jedna z dziewczyn na zajęciach powiedziała mi, że podziwia mnie za to, że przychodzę, że wracam, że nie poddaję się. I że jest o niebo lepiej, niż było na początku. Co pokazuje tylko, że choć idzie mi słabo, to są jakieś tam efekty :))

    📅 wpis w dzienniku, 17 maja 2023

    Dzisiaj, pierwszy raz, poziom zadowolenia z zajęć był wyższy, niż poziom zażenowania i uczucie porażki. I to o wiele lepszy! Mimo że dzisiaj nie mam za dobrego dnia ogólnie i nawet zastanawiałem się, czy przypadkiem nie zrezygnować dzisiaj z zajęć. Jak dobrze, że tego nie zrobiłem!
    Było naprawdę dobrze, a J(…) jest bardzo dobrym nauczycielem. Czuję, że bardzo dobrze dobrałem sobie zajęcia…

    📅 wpis w dzienniku, 31 maja 2023

    Hip-hop. Pozytywne emocje opadają. Nie jest dobrze. Hip-hop okazuje się być dla mnie o wiele trudniejszy niż ten pieprzony modern jazz czy contemporary. S(…) – instruktor – nie była chyba też zadowolona z tych zajęć, dla niej również nie było to dobre doświadczenie. Czy wrócę? Na szczęście wykupiłem PRZEZ PRZYPADEK karnet na ten miesiąc, więc wrócę 🙂 Czy bym wrócił, gdyby nie karnet? Nie wiem. Ale być może nie.

    📅 wpis w dzienniku, 7 czerwca 2023

    Drugi hip-hop. I już było o wiele lepiej. Jest ciężko, ale lepiej. Drugie zajęcia o wiele bardziej mi się podobało. A contemporary? Super, jak zawsze.

    📅 wpis w dzienniku, 14 czerwca 2023

    Środa. Wracam z tańców. Boże, jakie to są emocje. Nie mogę ochłonąć. Nie chcę ochłonąć! Ale mi z tym dobrze. Jestem Harrym Potterem 🙂 zupełnie jak on chodzę do szkoły czarodziejstwa i magii. Ale tak cholernie się boję… Że ktoś mi powie: obudź się, pora wstawać. I skończy się ten piękny sen. Sen, z którego nie chcę, nie mogę się obudzić… To jest to jedno zajęcie, o którym zawsze marzyłem. Ja tańczę! TAŃCZĘ! 🙂 Nadal nie mogę w to uwierzyć.

    Dziennik to idealne miejsce na to, by poszukać i opisać swoje emocje.

    📅 wpis w dzienniku, 15 czerwca 2023

    Boli. Nogi dzisiaj dość mocno bolą… wspaniałe uczucie :)) Środa, jak widać, staje się dla mnie festiwalem tańca. Wspaniały dzień, a biorąc pod uwagę, że w poniedziałek zajęcia zostały odwołane, i cholera wie, czy dalej tak się nie będzie działo, może trzeba będzie na maxa zakochać się w tej środzie.

    📅 wpis w dzienniku, 22 czerwca 2023

    Wczoraj musiałem wyjść ze swojej strefy komfortu dwa razy podczas lekcji tańca. Po pierwsze, na Contemporary tańczyliśmy bez skarpetek – niby drobiazg, ale to taka kolejna mała cegiełka. I to była ta łatwiejsza sprawa. Na hip-hop było dotykanie, ćwiczenia z udziałem drugiej osoby 🙂 I to było już dziwniejsze doświadczenie.

    📅 wpis w dzienniku, 27 czerwca 2023

    Wdzięczność. Jestem wdzięczny za to, że jeszcze nie jestem za stary na spełnianie marzeń, za to, że mam sprawne nogi, że mam silne ręce, że potrafię się przełamać pomimo śmieszności mojej sytuacji.

    Praktykowanie wdzięczności jest dla mnie bardzo ważnym elementem przy uzupełnianiu mojego dziennika. Staram się dość regularnie tworzyć podobne wpisy. To cenne ćwiczenie.

    📅 wpis w dzienniku, 27 czerwca 2023

    Momentami myślę, że mi odbija. Co ja właściwie robię i sobie myślę? W wieku 40 lat zaczynam tańczyć? Z 20-latkami? W szkole tańca? Nawet nie wiem, czy robię to z właściwych powodów. Myślę, że z tych szczerych, z zakochania w muzyce, ale pewności nie mam.

    📅 wpis w dzienniku, 3 lipca 2023

    Czwartki to teraz moje ulubione dni. Nie środy, ale właśnie czwartki. W środę jeszcze nie zdaję sobie sprawy z tego, że już za chwilę taniec tak bardzo poprawi mi humor. Choć jestem najsłabszym elementem na wszystkich zajęciach, to jednak daje mi to ogromną satysfakcję… Dzisiaj zaspałem i nie mam z tym problemu. Zostaję w domu i również nie mam z trym problemu.

    📅 wpis w dzienniku, 18 lipca 2023

    Wczorajsze lekcje tańca dały mi tyyyyle radości. Choć byłem potwornie zmęczony, to było świetnie. Choć jestem w tym tak bardzo nieudolny, to było świetnie. Choć jestem za stary, to było świetnie. Czy ja jestem w stanie być w tym dobry? Może… czasem zaczynam w to wierzyć.

    📅 wpis w dzienniku, 24 lipca 2023

    Nie jestem dobry w tańcu. Właściwie to jestem beznadziejny. Ale głównie dlatego, że jestem za gruby i za mało rozciągnięty. A jedno i drugie można przecież poprawić.

    Huśtawka emocji, ale też dochodzenie do nowych wniosków – analiza wpisów z dziennika dużo mi daje.

    📅 wpis w dzienniku, 9 sierpnia 2023

    Nie ma dróg na skróty.

    📅 wpis w dzienniku, 11 sierpnia 2023

    Wczoraj były kolejne zajęcia contemporary z F(…). Było ok, choć muszę przyznać, że ciężko z nim mam, a to dlatego, że sam jestem słaby. W ogóle często czuję się w tej szkole tańca jak taki niepełnosprawny umysłowo chłopaczek, który przyszedł się pobawić. I tak właśnie często mi to wychodzi. Ale i tak się cieszę, że tam chodzę. Tak po cichu spełniam swoje marzenia, nawet jeżeli wygląda to śmiesznie dla innych.

    📅 wpis w dzienniku, 16 sierpnia 2023

    Bolą mnie plecy. Znowu. Kolano przestaje boleć, a plecy są nie do wytrzymania. Starość? Nigdy. Awaria, kontuzja, źle wykonywane rzeczy. Tyle. Nie poddam się.

    I na koniec jeszcze jeden, nieco dłuższy fragment, który jest pewnego rodzaju podsumowaniem tego kawałka drogi, zbiorem przemyśleń po pierwszych kilku miesiącach zajęć, a jednocześnie deklaracją przed samym sobą i prognozą na przyszłość.

    📅 wpis w dzienniku, 17 sierpnia 2023

    Taniec poprawia mi humor i mnie jako całość – fizycznie. Sprawia, że nie jestem stary. Jestem młodszy, niż faktycznie jestem. Wow.
    Dawno nie mialem tak dobrego dnia. Taniec dał mi na prawdę mnóstwo radości dzisiaj. I nie, nie chodzi o same ćwiczenia, to taniec. Kurna, jak żałuję, że zwlekałem z tym tyle lat. Mogłem już od 40 lat tańczyć. Plus jest taki, że mogę tańczyć kolejne 40 lat i nikt i nic mi w tym nie przeszkodzi. Tak dobrze się z tym czuję, aż mi się mordka śmieje.
    Czy ja boję się starości? Nie, ja po prostu jej nie akceptuję. Nie przyjmuję do wiadomości, że się zbliża. Nie chcę i nie mogę tego akceptować. Za każdym razem, gdy coś zaboli, znajomi tłumaczą, że tak będzie coraz częściej, że taka jest kolei rzeczy i trzeba pogodzić się z tym, że lepiej już nie będzie. Ja w takich sytuacjach tłumaczę sobie: „kontuzja, przejdzie”. Wierzę, że zrobiłem po prostu coś nie tak i muszę zmienić moje postępowanie, by więcej nie nabawić się podobnych rzeczy. Biorę odpowiedzialność za ból!
    Ostatnie miesiące, być może nawet lata, obudziły we mnie jakąś nową świadomość. Po latach zaniedbywania mojego ciała wziąłem się za siebie. Najpierw powoli, nieśmiało, zacząłem małymi kroczkami – chyba nie do końca wierząc, że w życiu coś można zmienić. Ale z każdym kroczkiem, okazywało się, że nie tylko można iść dalej, ale ścieżka, po której podążam, jest coraz szersza, ciekawsza i coraz bardziej wciągająca. Inaczej rzecz ujmując: spodobało mi się. I zapragnąłem więcej. Znajomi w moim wieku coraz częściej zaczęli przebąkiwać o tym, że tu boli, tam strzyka, że tego już nie mogą, tamtego im się nie chce, a ja… ja sięgałem po coraz to nowsze i fajniejsze zajęcia, przekraczałem kolejne bariery, które do niedawna wydawały mi się nie do pokonania. A w miarę jedzenia apetyt rośnie.
    Niezwykle ważna okazała się w tej sytuacji praca nad wizją mojego życia. Musiałem dowiedzieć się, czego chcę, aby nie robić wielu fajnych, ale na dłuższą metę nie do końca mnie zadowalających rzeczy. Dzięki temu potrafiłem zrezygnować z wielu ciekawych, ale nie do końca „moich” zajęć.
    Siedzę teraz w poczekalni. Gra muzyka, siedzę na bosaka. Skończyłem jedne zajęcia i czekam na kolejne. Jestem tu dzisiaj jedynym facetem. Jestem tu też dzisiaj jednym prawie 40-latkiem. Jestem też jedyną osobą, która ma więcej niż 30 lat. Pewnie też nawet jedyną z niewielu osób, które mają więcej, niż 20 lat. To w sumie nie jest aż takie ważne, ale dla mnie jednak było dość potężną barierą do pokonania, gdy się tu pierwszy raz zapisywałem. Jestem w szkole tańca.
    Nawet sobie nie wyobrażasz, ile odwagi musiałem w sobie zebrać, aby zapisać się tu na pierwsze zajęcia. Robiłem kilka podejść, najpierw zbadałem okolicę, przyjechałem zapytać o same zajęcia, zobaczyć szkołę… i pewnego razu po prostu się zapisałem. Pewnie wiele osób nie miałoby z tym takiego problemu, ja jednak długo ze sobą walczyłem.
    Dzisiaj dziękuję sobie za tamten krok.

    Cieszę się, że ten ostatni wpis pojawił się w moim dzienniku – jest on tak dobrym podsumowaniem kawałka drogi, jaką przebyłem. Moja przygoda trwa oczywiście dalej. Minęło kilka miesięcy, emocje opadają, a zadowolenie tylko rośnie. Podobnie z resztą, jak moje umiejętności.

    Dałem Ci dzisiaj zerknąć w przegląd moich myśli, emocji, uczuć związanych z nauką tańca – chyba jednego z trudniejszych zajęć, za jakie się zabrałem w życiu. Dostałaś, dostałeś moje najbardziej prywatne rzeczy – fragmenty z dziennika. I – skoro czytasz te słowa – udało Ci się przez nie przebrnąć.

    Mam nadzieję, że ta historia naładuje Cię odwagą do brania się za podobnie trudne tematy, do sięgania po największe i najbardziej absurdalne marzenia, ale i jednocześnie zachęci Cię do dokumentowania Twojej drogi w dzienniku. Z nim jest o wiele łatwiej.

  • każdy ma jakiegoś bzika, bo tak łatwo się zakochać

    Pani Ula, bardzo sympatyczna osoba, z którą mam okazję od dłuższego czasu współpracować, zna mnie już dość dobrze i wie, że uwielbiam aktywny styl życia. Pani Ula jest fanką sportów zimowych, głównie jazdy na nartach. Często, gdy przychodzą chłodniejsze miesiące, i zaczyna planować swój kolejny wyjazd na narty, zachęca mnie, abym i ja kiedyś spróbował. Bo widzicie, jakoś tak wyszło, że nigdy nie mialem okazji jeździć na nartach. Pani Ula o tym wie i kusi mnie często opowieściami, jak to fajnie jest na stoku. Moja odpowiedź na to jest zawsze taka sama: „Niestety, nie mogę. Ponieważ zakocham się i będzie klops”.

    Tak właśnie wyglądają od dłuższego czasu moje przygody z każdym nowym sportem, aktywnością. Zaczynam, jeden raz, potem drugi, trzeci i… zatracam się całkowicie. No, może nie tak całkowicie, ale każda z takich aktywności, dość mocno mnie wciąga. Tak było z bieganiem, łyżwami, rolkami, pływaniem, ping-pongiem… droga jest zazwyczaj bardzo podobna. Zaczynam, czasem obudowuję się kilkoma gadżetami związanymi z danym sportem (dodaje pewności siebie i łatwiej wtedy zacząć), wchodzę pełną parą w nową rzecz i… zakochuję się.

    Dzieje się tak, z dwóch powodów.

    Pierwszy to mój sposób na nowe aktywności. Moje – dość emocjonalne podejście – do nowych rzeczy w życiu, opisałem w jednym z ostatnich wpisów na blogu: Wstań z kanapy ->. Jest to w gruncie rzeczy też moja instrukcja na to, jak się zakochać, choć zdaję sobie sprawę, że nie u wszystkich może zadziałać. U mnie jednak taki schemat sprawdza się nadzwyczaj dobrze.

    I tu pojawia się pewien problem, ponieważ najprościej by było, gdybym biorąc się za nowe zajęcie, porzucał – czy raczej przestawał kochać – jedno z tych dotychczasowych. A niestety tak nie jest, dokładam więc do kotła namiętności kolejne rzeczy i moje serce stale musi powiększać się o nowe ukochane elementy. W miłości to chyba nazywa się: wierność? 🤔 Albo: bigamia 🤣 Efekt jednak jest taki, że miałem jakiś czas temu dzień, w którym wstałem wcześnie rano, wyskoczyłem pobiegać, potem złapałem rower, spakowałem na niego rolki i wyruszyłem w objazdową trasę pomiędzy miejscami, w których mogę sobie popracować, a wieczorem dojechałem jeszcze na halę na trening rolkowy. A i tak żałowałem, że nie mam jeszcze zajęć z jazzu, basenu, czy chociaż ping-ponga – każdą z nich mógłbym jeszcze z radością wcisnąć w mój dzień. Jednak to właśnie wielogodzinna aktywność tamtego dnia uświadomiła mi, jak bardzo ruch, ciągły ruch, stał się ważny w moim życiu.

    W pewnym momencie zadałem jednak sobie pytanie: czy to jest ok? Czy nie przesadzam? Gdzie jest granica pomiędzy pasją a uzależnieniem? I moja odpowiedź prowadzi do drugiego powodu, przez który tak łatwo się zakochuję. A jest on taki, że podświadomie czuję, co w tym przypadku w mojej głowie graniczy wręcz z pewnością, że ze wszystkich uzależnień świata, to związane z aktywnym stylem życia, jako jedyne mi nie przeszkadza i jest całkiem ok.

    W moim życiu podążałem wieloma ścieżkami, miałem całkiem sporo „sensów życia”, przeróżne cele. Z perspektywy czasu, widzę jednak, że moja dzisiejsza droga, która zakłada tak dużo ruchu, a co za tym idzie dbania o zdrowie, o moje ciało – powinna być podstawą każdego z tych „sensów”. Moim najważniejszym założeniem dzisiaj jest właśnie zdrowie. Tak przynajmniej sobie tłumaczę moje zafiksowanie na punkcie „ciągłego ruchu”.

    A na punkcie czego Ty masz (dzisiaj) bzika?

  • ginący gatunek – manifest

    Dochodzę czasem do wniosku, że „człowiek dorosły” to przekreślony przez ludzkość gatunek. Taki, który po prostu nie ma przyszłości. Skazany na wymarcie. A przynajmniej tak właśnie my, dorośli, często się zachowujemy.

    Jest początek września – to taki naturalny czas, gdy po wakacjach wszystko na nowo startuje. Wynika to z faktu, że zaczyna się szkoła, za chwilę obudzą się uczelnie, ale i dla osób pracujących to również naturalny nowy początek. Taki trochę nowy rok, tylko nie w styczniu. Razem ze szkołą ruszają różne instytucje oferujące wszelkiego rodzaju, tak zwane, „zajęcia dodatkowe”. Świetny czas. Dla mnie to moment, gdy znowu mogę chodzić na treningi rolkowe, startują nowe kursy w mojej szkole tańca, baseny ponownie działają pełną parą. Szczerze mówiąc, całe wakacje nie mogłem się doczekać właśnie września – tak wiele moich ulubionych miejsc w okresie wakacyjnym albo totalnie nie działa, albo przechodzi do trybu odpoczynkowego, a więc działa na pół gwizdka.

    W tym roku rozpocząłem całkiem nową aktywność. Coś, co wydaje się kresem mojej wieloletniej podróży, poszukiwania tej jednej, właściwej rzeczy, którą chcę robić. Choć słowo „poszukiwanie” nie do końca właściwie oddaje moje uczucia związane z tą aktywnością, to jednak na chwilę obecną pozostanę właśnie przy nim. Zacząłem naukę tańca. Potrzebowałem chwili, by być gotowym, by Ci o tym opowiedzieć. I myślę, że nadszedł już ten moment. Jednak nie wydarzy się to jeszcze dzisiaj, więc proszę, uzbrój się w cierpliwość, w kolejnych listach będę dużo więcej na ten temat pisał.

    Dlaczego jednak o tym wspominam właśnie teraz? Ponieważ w związku z tym, że szukam w ostatnim czasie w internecie sporo rzeczy związanych z tańcem, w tym nowych miejsc, gdzie mogę rozwijać moją pasję, Instagram i inne podobne serwisy, podrzucają mi bardzo dużo reklam, które „powinny mnie zainteresować”. I fakt – dobrze im to wychodzi, ponieważ rzeczy związane z tańcem mocno mnie interesują i większość z podrzucanych mi w ten sposób reklam przeglądam dość dokładnie. Dodając do tego fakt, że mamy początek września, możesz łatwo wydedukować, że wiele z tych reklam dotyczy rozpoczęcia nowych sezonów w przeróżnych szkołach tańca. I powiem szczerze: nie sądziłem, że dookoła mnie jest ich aż tak dużo. Wręcz dochodzę do wniosku, że chyba prawie na każdym rogu działa jakaś szkoła tańca. I pewnie powinienem w tym momencie bardzo się cieszyć, w końcu mogę wybierać dla siebie zajęcia z wielu miejsc. I… właśnie nie do końca. Ponieważ 95% tych zajęć (albo i więcej), to zajęcia dla dzieci. Rola rodzica sprowadza się tu głównie do doprowadzenia dziecka na zajęcia.

    Kilka lat temu zacząłem też moją przygodę z rolkami. Pamiętam, gdy zapisałem się razem z moimi córkami pierwszy raz na zajęcia. Takie fajne, z trenerem, na dużej hali. Byłem wtedy jedną z niewielu osób dorosłych na tych zajęciach, chyba poza mną był jeszcze jeden rodzic. A już fakt, że potrafiłem też czasem przyjść sam na trening, bez córek, był wręcz ewenementem. Zajęcia tego typu organizowane są głównie dla dzieci. Dorosły, a więc rodzic – bo tylko takiego typu dorosłego można się było spodziewać na zajęciach – miał raczej przygotowane z boku krzesełko, na którym ma sobie wygodnie usiąść i co najwyżej popatrzeć na świetnie bawiące się dziecko.

    Bardzo podobna sytuacja dotyczy innych aktywności, o których sobie pomyślisz. Gdy przeglądam szkoły językowe, to większość z nich powstaje z myślą o dzieciach. Nauka pływania – przewidziana przede wszystkim dla dzieci. Szkółki jazdy na łyżwach – dzieci, młodzież. Gimnastyka – dzieci. Akrobatyka – dzieci i młodzież. Kluby ping-pongowe – dokładnie to samo. Wymieniam tu tylko rodzaje aktywności, które znam, którymi się interesowałem i które sprawdzałem. Podejrzewam jednak, że w innych jest podobnie. I oczywiście nie chodzi mi o to, że zajęć dla dorosłych nie ma, oczywiście są, jednak stanowią one malutki margines wszystkich zajęć. Zajęcia dla dorosłych powstają przy okazji tych dla dzieci, są uzupełnieniem. A przecież dzieci (mam tu na myśli osoby poniżej 18. roku życia) to zaledwie 20% (według danych GUS) populacji naszego kraju. Jak to możliwe?
    Ekonomia podpowiada, że problem zapewne leży w samych dorosłych, którzy mają tego typu zajęcia w nosie. Po osiągnięciu pewnego wieku, aktywności, jakie nas interesują to umiejętność prowadzenia samochodu, zamawiania jedzenia do domu, odpoczynku na kanapie, jednoczesnego jedzenia i oglądania serialu w tv, imprezowania przy stole itd.… te proste rzeczy wygrywają z aktywnością fizyczną, dbaniem o kondycję, czy zdrowiem. W efekcie, pojęcie „dorosły” zaczyna coraz częściej kojarzyć się ze słowami: stary, schorowany, otyły, zmęczony.

    Nie jest jednak łatwo zawrócić z takiej drogi. Nasze społeczeństwo skonstruowane jest w ten właśnie sposób, tak mamy myśleć. Każdy przecież dąży do swojego fajnego życia, które tak często dzisiaj kojarzy się z wygodnym życiem. Wygodnym, czyli nastawionym na zaspokojenie tych (niestety) najgłupszych „potrzeb”, które chyba jednak wolę nazywać „zachciankami”. Lubimy zjeść, posiedzieć, poleżeć, pooglądać coś w tv, poklikać w telefonie, pograć na konsoli. Jednak do żadnej z tych rzeczy nie zostaliśmy przecież stworzeni. A zmiana i powrót do prawdziwych wartości, z każdym dniem stają się coraz trudniejsze.

    Co nie znaczy jednak, że nie jest to możliwe.

    Mój blog, cała moja historia, jest właśnie opowieścią o tym, jak zawrócić, jak zmienić drogę, jak pokonać to głupie przeznaczenie, jakie wyznacza nam dzisiejszy świat. Choć zadanie jest trudne, to możliwe. Chcę być na to dowodem i opowiadać o tym – co zamierzam dalej robić.
    Do następnego tygodnia więc 🙂

  • 32 wnioski z przejechania 200 km podczas wycieczek rowerowych

    Jazda na rowerze jest najczęściej wybieranym i ulubionym sposobem na aktywność Polaków. Szczególnie w piękne, letnie dni. Przed bieganiem, które wybiera 30% osób, i ćwiczeniami na siłowni – z 18% wynikiem, to właśnie jazda na rowerze, z 38% popularnością, jest najpowszechniejszą formą sportu uprawianą w naszym kraju. Dzieje się tak chyba głównie dlatego, że bariera wejścia w ten sport jest dość niska – wystarczy mieć rower – a całą resztę można już robić totalnie po swojemu.

    Od dwóch tygodni i ja mam rower – sam się sobie dziwię, że dopiero po tak długim czasie do mnie trafił. I wiecie co? Zakochuję się. Ba! Chyba już się zakochałem.

    Mam już przejechane 200 km, choć raptem w kilku wyprawach – oczywiście łącznie – i w mojej głowie, jak i w moim notesie, pojawiło się całkiem sporo wniosków, którymi chciałbym się z Wami podzielić. Warto chyba abym tu zaznaczył, że moje przemyślenia dotyczą dłuższych wypraw rowerowych i chyba raczej takiego podejścia do tej aktywności, niż krótkich, porannych wycieczek do sklepu po mleko czy bułki. 

    Nie przedłużając jednak więc tego wstępu, idę do moich wniosków.

    • Woda – lepiej nosić, niż prosić. Niby Żabki, Gucie i inne sklepy, są na każdym kroku, na każdym rogu, ale gdy kończy mi się woda, a pić się chce, to nigdy nie mam gdzie kupić. Jak wychodzę z domu, biorę 1 litr wody, z zamiarem w miarę szybkiego dokupienia po drodze kolejnych butelek.
    • Decathlon to świetny sklep sportowy (wiem to od dawna), jego asortyment rowerowy jeszcze bardziej mnie w tym utwierdził. Jazda na rowerze to kolejny sport, który – za stosunkowo niewielkie pieniądze – mogę uprawiać dzięki Decathlonowi. Pamiętajcie jednak, by nie kupować za dużo, regały pełne są rzeczy, ale to wcale nie znaczy, że każda z nich jest nam potrzebna, i to dotyczy oczywiście nie tylko roweru, ale ogólnie zakupów.
    • Na drogach jest mnóstwo nieuważnych i lekkomyślnych osób, które potocznie nazywam – szczególnie gdy jadę i ich mijam – „debilami”. Jeżdżą bez trzymanki (od prawej do lewej) z nosem w telefonie albo grupami, całą szerokością drogi, rozmawiając sobie w najlepsze i nie zwracając uwagi na nikogo poza sobą. I nic na to nie poradzę – staram się tu stosować stoickie podejście – mogę tylko sam być dwa razy bardziej skupiony, uważny, przyhamować odpowiednio wcześniej i ominąć takie osoby jak najszybciej i jak najbezpieczniej. Choć oczywiście, nie zmienia to faktu, że sytuacje z takimi osobami mogą być momentami niebezpieczne.
    • Dieta pudełkowa, catering dietetyczny, idealnie sprawdza się na wyprawach rowerowych. Jedzenie, odpowiednie jedzenie, to coś, czym nie chcę zaprzątać sobie głowy, przygotowując się do wyprawy rowerowej. Zaopatruję się w Nice To Fit You – wszystko pięknie spakowane, tylko wrzucam do torby rowerowej i wiem, że nie będę ani głodny, ani zapchany niewłaściwym jedzeniem w czasie dłuższej drogi.
    • Nie próbuj od razu przejechać 200 km za jednym razem. Trzeba stopniowo zwiększać pokonywany dziennie dystans. Już po pierwszej, testowej przejażdżce, zamarzyła mi się podróż do miejsca oddalonego o 250 km, ale widzę, że w życiu nie dałbym rady bez wcześniejszego, stopniowego rozjeżdżania. Dopiero czwarta wyprawa miała u mnie powyżej 50 km i wiem, że na te 250 km jeszcze przez jakąś chwilę się nie zdecyduję. Stopniowo będę dochodził do takich odległości.
    • Serwis roweru jest chyba nawet ważniejszy niż serwis samochodu. No dobra, jedno i drugie jest tak samo ważne. Przed dłuższą jazdą, warto wybrać się do serwisu na przegląd, sprawdzenie, czy wszystko gra. Potem, w czasie drogi, nawet drobna wada, może być bardzo kłopotliwa.
    • Warto mieć ze sobą podstawowe narzędzia i klucze rowerowe – najlepiej w jakiejś skondensowanej formie, można takie kupić w sklepach z wyposażeniem rowerowym. Po przejechaniu 40 km niektóre rzeczy zaczęły mi się luzować, dokręciłem na przystanku i było git. Nawet głupie lusterko, które się poluzuje i lata na wszystkie strony, potrafi mocno zirytować podczas drogi.
    • Jak coś się wydarzy na trasie – jesteś zdany na siebie. Podczas jednej z wypraw spadł mi łańcuch – pierwszy raz, więc był lekki stresik! – łańcuch niestety mocno się zaplątał i długo nie mogłem tego naprawić. Byłem sam i musiałem sobie poradzić. Oczywiście w końcu się udało, ale przez cały ten czas, dookoła nie było nikogo, kogo mógłbym w razie czego poprosić o pomoc. 
    • Warto mieć zawsze coś do umycia i wytarcia rąk. Po tym, jak naprawiłem zepsuty łańcuch… byłem dość brudny. Dobrze, że mialem chociaż resztkę wody, szkoda, że tylko tyle.
    • Słuchawki, a w nich muzyka albo podcast – idealnie pasują do roweru. Kilka godzin jazdy może zmęczyć nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Odpowiednie dźwięki w słuchawkach mocno poprawiają samopoczucie. Moje to Air Pods 3 – i uwielbiam je, są idealne do jazdy na rowerze.
    • Apple Watch to świetny kompan rowerowy, tylko… bateria. Po przejechaniu 60 km zostaje mi kilkanaście procent baterii. A więc decyzja o wymianie starego zegarka, Apple Watch SE 1, na Apple Watch Ultra, który jeszcze lepiej sprawdzi się jako mój partner na rowerze – została chyba podjęta 😉. A do czego używam właściwie takiego zegarka? Włączam tryb jazdy na rowerze w plenerze i informuje on mnie o średniej prędkości, przejechanych kilometrach, tętnie, czasie jazdy i kilku innych przydatnych podczas jazdy rzeczach. Z poziomu zegarka mogę też sterować muzyką, czy podcastem.
    • Bateria w moim telefonie nie wystarcza na bardzo długą podróż (nawigacja, płacenie w sklepie telefonem, sprawdzanie trasy, muzyka, podcasty itd.). Powerbank się bardzo przydaje.
    • Mapy Google potrafią nakierować na zamkniętą drogę lub na drogę, po której bardzo słabo się jedzie rowerem. Chyba muszę poszukać alternatywy – a jest ich całkiem sporo. Nie wiem, czy znajdę coś lepszego i wygodniejszego od map Google, ale z pewnością będę testował inne rozwiązania. Szkoda, że rowerowe Mapy Apple – które z pewnością by najlepiej wspólpracowały ze sprzętem, który mam – nie działają w Polsce. Mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni. Czego używacie do nawigacji na rowerze?
    • Nawigacja głosowa to złoto! Dlaczego tak późno się zorientowałem? Patrzenie w mapę na telefonie rozprasza i do tego marnuje baterię telefonu. A przecież Mapy Google potrafią mówić co i kiedy powinienem robić. Nie lubię nawigacji głosowej w samochodzie, ale na rowerze uwielbiam.
    • Uchwyt na telefon na rowerze, nie powinien zasłaniać ani milimetra ekranu mojego smartfona. Okazuje się, że w czasie drogi akurat te zasłonięte milimetry są potrzebne. Mapy wykorzystują praktycznie cały ekran i lepiej go nie zasłaniać. Na początku kupiłem uchwyt, który zabezpieczał telefon również częściowo od przodu – błąd – już zmieniłem sobie na inny – co okazało się bardzo dobrą decyzją.
    • Lusterko rowerowe jest wspaniałe! Jak można w ogóle jeździć bez niego? Tak bardzo podnosi poziom bezpieczeństwa (może tylko u mnie), dzięki niemu wiem, co się dzieje wokół mnie, gdy jadę. Widzę nie tylko innych rowerzystów, którzy próbują mnie wyprzedzić, ale również (albo i przede wszystkim!) samochody, które mogą mnie przecież staranować. Myślę, że takie lusterko może nawet uratować życie, mi przydało się nie raz, a najbardziej, gdy jeden raz zobaczyłem TIR-a, który planuje wyprzedzić mnie w bardzo niedużej odległości na drodze. Widząc to w lusterku, mogłem zjechać na pobocze z drogi i nie ryzykować kontaktu z „nieco” większym uczestnikiem drogi.
    • Dzwonek w rowerze jest po to, aby go używać. Na TIR-a, czy inne samochody raczej się nie sprawdzi, ale na innych rowerzystów i pieszych – już jak najbardziej. Ludzie najczęściej nie wiedzą, że jedziesz i to małe „dzyń” często sprawia, że nie musisz hamować i kombinować.
    • Bez kasku nie wsiadaj na rower. Aż dziwne, że tak wiele osób jeździ… w czapce, zamiast w kasku. Możesz być mistrzem kierownicy (rowerowej), ale inni wcale nie muszą być. Przy większości zdarzeń drogowych, bez kasku nie masz szans. Zwróć też uwagę, aby wybrany kask, był właśnie rowerowy, a nie na przykład rolkowy. Kaski rowerowe mają specjalną podłużną konstrukcję, która chroni głowę przy najczęstszych wypadkach na rowerze, czyli takich, przy których przelecisz przez kierownicę do przodu. Warto też pamiętać o tym, że gdy mamy już jakieś zdarzenie na rowerze i uderzymy kaskiem o asfalt, beton, ziemię, nawet gdy nie widać na kasku pęknięć, może on wymagać już wymiany, ze względu na naruszenie jego konstrukcji. To z resztą tyczy się nie tylko kasków rowerowych, ale wszystkich.
    • Jazda na rowerze to wspaniały sport. O ile taka jazda na siłowni – dla samej jazdy, dla budowania mięśni, nigdy nie przypadła mi do gustu, to gdy mam do przebycia konkretną trasę, a najlepiej jeszcze, gdy muszę po coś jechać – jest wspaniale.
    • Dwa lata aktywnego, bardzo aktywnego życia, zaprocentowały na rowerze. Chyba w żadnej innej dyscyplinie sportowej nie doceniłem tak bardzo tego, jak „rozruszany” jestem. Nie wierzyłem, że będę tak dawał radę. Więc polecam ruszać się każdego dnia, nie tylko w czasie gdy planujemy letnie wyprawy rowerowe.
    • Jazda na rowerze wzmacnia nie tylko mięśnie nóg (łydki, dwugłowy i czworogłowy uda), ale również pośladków, ramion, brzucha, kręgosłupa, grzbietu. Gdy podczas wycieczek dochodzą podjazdy, zjazdy, balansujemy całym ciałem – wtedy pracują praktycznie wszystkie nasze mięśnie. Szybko to odczułem – szczególnie „następnego dnia”.
    • Dupa przyzwyczai się do wszystkiego. Nawet do jazdy na rowerze. Jednak odpowiednie siodełko + nakładka piankowa bardzo pomagają. Jednak raczej trzeba liczyć się z tym, że kilkudziesięciokilometrową jazdę odczujemy pewnie dość boleśnie na naszej pupie.
    • Rozgrzewka i rozciąganie przed jazdą, mocno poprawią później komfort samej jazdy. Dopiero nauka tańca pokazała mi, jak ważne jest przygotowanie do każdego treningu, że warto się rozgrzewać i rozciągać. Wykorzystuję to teraz przed każdą jazdą, ale i przed uprawianiem jakiejkolwiek innej dyscypliny sportu.
    • Obcisłe spodenki – ja używam takich do biegania – bardzo ułatwiają jazdę na rowerze. Zresztą, odpowiedni strój sportowy przydaje się w każdym sporcie. Dzięki niemu jest wygodnie. Jeansy na rowerze, rolkach czy w innej dyscypliny sportowej – nie sprawdzą się za dobrze.
    • Dobrze, że zainwestowałem kiedyś w fajne, sportowe okulary przeciwsłoneczne z filtrem UV (#Decathlon) – przydają mi się na trasie. Nie tylko poprawiają komfort, ale i – co jest niezwykle ważne – chronią nasze oczy przed wielogodzinnym nastawieniem na promieniowanie UV!
    • Skoro już chronimy oczy, warto zadbać i o skórę – krem z filtrem UV to must-have na wyprawę rowerową. Przy pierwszej dłuższej wyprawie nie pomyślałem o tym i wieczorem odczułem, jak mocno potrafi opalić słońce na rowerze. A przecież warto pamiętać, że to nie jest tylko kwestia niedogodności związanych ze zbyt dużym opaleniem, ale i naszego zdrowia.
    • Jazda pod wiatr jest dużo gorsza psychicznie niż fizycznie. A wiecie, co jest gorsze od jazdy pod wiatr? Jazda pod górkę ORAZ pod wiatr. Plus taki, że w drugą stronę będzie z górki – pokonując trasę z Grodziska Mazowieckiego do Mszczonowa, jechałem ze średnią prędkością 15 km/h, a wracałem już szybciej – 19 km/h, mimo że byłem przecież bardziej zmęczony. W pierwszą stronę nie było łatwo, zmaganie się z takimi przeciwnościami, jak górka i wiatr, może nie być proste, jednak w czasie wyprawy, trzeba i przez takie momenty przejść.
    • Przerzutki w rowerze to wynalazek na miarę nagrody Nobla! Znam osoby, które jeżdżą – sporadycznie i bardzo rekreacyjnie, a czasem i na dłuższe wyprawy – bez używania przerzutek. Głównie dlatego, że nie wiedzą, jak ich używać. Tylko że tak się nie da jeździć, serio! Przerzutki w rowerze są biegami w naszym samochodzie – i raczej ciężko sobie wyobrazić, że jedziemy samochodem ciągle na jednym i tym samym biegu.
    • Zakup sakw rowerowych, które transformują się w normalny plecak, był strzałem w dziesiątkę. Gdy jadę – są jak zwykłe sakwy, zamontowane na bagażniku z tyłu, gdy jednak chcę iść na kawę / basen / zakupy – zdejmuję sakwy z roweru, zmieniam je w (bardzo pojemny, ale i wygodny) plecak i mogę spacerować.
    • Damski rower może być bardzo wygodny i być tak samo męski, jak każdy inny 😉. Plus – biały to ładny kolor 😁 Tak się złożyło, że jeżdżę na rowerze w wersji damskiej, tak zwanej damce. Wyróżnia się on charakterystyczną budową ramy, gdzie górna rura jest poprowadzona o wiele niżej, niż w wersji „normalnej”. Dzięki temu wsiadanie i zsiadanie z takiego roweru jest znacznie łatwiejsze. Poza tym, rowery damskie nie różnią się niczym więcej od męskich, jeżeli chodzi o konstrukcję.
    • Warto zapisywać swoje przemyślenia, wnioski, emocje po dłuższych wyprawach rowerowych – dzięki temu sprawisz, że kolejne wycieczki będą jeszcze lepsze. Wykorzystaj do tego swój dziennik, a jeżeli go nie masz – to świetna okazja, aby taki zacząć prowadzić. Dzięki temu, że ja spisałem moje przemyślenia, możesz teraz czytać ten wpis. Jak zawsze więc gorąco polecam prowadzenie swojego własnego dziennika.
    • iPad znowu okazał się świetnym urządzeniem – pakuje go w plecak i gdy mam ochotę na przerwę, zatrzymuję się, siadam na ławce / przystanku / w kawiarni i mogę napisać kolejny wpis w dzienniku, na blogu, na przykład o tym, jak fajna jest jazda na rowerze 🙃.

    Uuuch, nazbierało się tego trochę. Jak widzisz, mam całkiem sporo przemyśleń związanych z moją nową miłością, jaką staje się bardzo szybko jazda na rowerze. Czuję, że czeka mnie jeszcze wiele przygód związanych z wyprawami rowerowymi i już nie mogę się doczekać ich przeżycia. Rower jest wspaniałym, ekologicznym i oszczędnym środkiem transportu. W połączeniu z pociągiem i na przykład małym namiotem, może się okazać, że jest wspaniałym sposobem nie zwiedzanie nie tylko najbliższej okolicy, ale i odległych zakątków, naszego kraju, może kontynentu? Gorąco zachęcam do wypróbowania i zakochania się w podróżach rowerowych tak samo, jak ja. Mam nadzieję, że miniemy się kiedyś na trasie.

  • wstań z kanapy

    Wdałem się ostatnio w ciekawą dyskusję na temat tricków i sposobów na to, by skutecznie wstać z kanapy, porzucić chipsy i zacząć żyć zdrowiej, aktywniej, pełniej. Proces zmiany miał szeroki i opierać się na zmianie filozofii życiowej i budowaniu innej, nowej tożsamości. Tamta dyskusja szybciutko uruchomiła procesy myślowe w mojej głowie i na jej bazie udało mi się dojść do czteroetapowego planu działania, potrzebnego do zrealizowania takiego – jakże fajnego – zadania. I chciałbym się dzisiaj nim z Tobą podzielić. Jest to system, który u mnie działa i pomaga mi cały czas budować moje fajne życie. 

    Zapraszam Cię więc do przejścia przez moją instrukcję: Jak zbudować nową tożsamość i przejść od kanapy i chipsów do spacerów i warzyw.

    Pierwszy, najważniejszy, to wyjście od… marzenia

    Sama chęć do wstania z kanapy może okazać się czymś trochę za małym, aby spowodować jakąś większą zmianę w życiu. Musi być coś większego, jakieś marzenie – marzenie, o innym życiu – bez tego ciężko jest zacząć, a jeszcze trudniej utrzymać to, co już zacząć się udało. Marzenie może być odjechane, niezwykle trudne do zrealizowania, ale powinno być jednak możliwe w jakiś sposób do osiągnięcia. I powinno być dość kompleksowe, dotyczyć całego życia, a nie drobnej transformacji. Jeżeli takim marzeniem jest: „chcę schudnąć 10 kg” albo „chcę spędzać bardziej aktywnie czas”, to chyba nawet nie ma co wstawać z kanapy 😉. Nawet gdy wycelujesz w coś dużego, ale jednak jednorazowego, na przykład przebiegnięcie maratonu – to po co? Takie rzeczy powinny być co najwyżej elementami tego większego marzenia, krokami do jego realizacji. Marzenie powinno być czymś większym, szerszym, całościowym, niejednorazowym.

    Na bazie tego marzenia można budować wizję całego życia, obudować to marzenie codziennością, wchodzić w coraz drobniejsze szczegóły. I tak zbudowana wizja doprowadzi do planu działania. Konkretnego planu działania. Potem przychodzi codzienność – i są dni, gdy wystarczy spojrzeć na listę, na ten plan działania, by wykonać kolejny zaplanowany krok. A bywają dni, gdy trzeba sięgnąć znowu do tego pierwotnego, wielkiego marzenia, by zmotywować się do tego, by nie usiąść na kanapie i nie przesiedzieć całego wieczoru z chipsami i filmem. No i ciągłe, ale to ciągłe motywowanie się. Czytanie książek, artykułów, oglądnie filmów na youtubie o tym marzeniu, o tym, jak to jest żyć w sposób, do jakiego dążysz – na mnie to działa, bardzo działa, ale pod warunkiem, że i ja działam, że robię chociaż malutkie kroczki.

    Drugi krok to… wyrzucenie kanapy 🙂

    Symbolicznie i dosłownie.

    Działa to na podobnej zasadzie jak z tym marzeniem. Gdy masz słabszy dzień, patrzysz na to piękne marzenie o swoim cudownym życiu, do którego dążysz. To dodaje sił do działania. Patrzenie na kanapę działa tak samo, tylko w drugą stronę. Więc trzeba pozbyć się jej pozbyć. I chipsów też. Chodzi o to, by – najprościej mówiąc – nie kusiły. Oczywiście, zamiast wyrzucać tak dosłownie, może wystarczy lekko przestawić meble, by oglądanie seriali z kanapy nie kojarzyło się tak bardzo z przyjemnością.

    Trzecia rzecz to: pójście na całość, zafiksowanie się

    To znaczy, jeżeli już chcesz zmienić styl życia, to nie ograniczaj się do zmiany jednej, czy dwóch godzin z tego życia. A więc nie zamieniaj jedynie popołudniowego siedzenia na kanapie na godzinę biegania i dietetyczny obiad. Zmień wszystko. WSZYSTKO! 🙂 Obuduj się elementami marzenia – tymi wielkimi i tymi najmniejszymi. Pij wodę, jedz wyłącznie zdrowe posiłki, zamień samochód na komunikację miejską, spaceruj, biegaj, wymieniaj powoli ubranie na bardziej sportowe, zamiast chipsów sięgaj po marchewki, zamiast kina idź basen itd. itd. Żyj życiem, do którego dążysz – najbardziej jak się da. W wersji idealnej, po miesiącu, dwóch, pięciu – wszystkie te zmiany z Tobą zostaną, być może nawet na dłużej, jak coś się nie uda, to może chociaż połowa? A przecież dobre i to 🙂

    Czwarta, ostatnia rzecz to: śledzenie postępów i rozmowa z samym sobą

    Chyba za każdym razem, gdy odpisuję proces zmiany, wspominam o tym, jak cudownym narzędziem jest dziennik ☺️. Tym razem również muszę o tym napisać. Opisywanie mojej drogi w dzienniku, rozmowa o tym, jak się czuję, gdy robię dla siebie coś dobrego, a jak, gdy dzieją się niewłaściwe rzeczy – pomogła mi tak wiele razy. W przypadku diety wręcz kluczowe wydaje mi się opisywanie tego, jak się czujesz, gdy trzymasz się zdrowego jedzenia, a jak, gdy wkraczają fast-foody i chipsy. To dzięki zapisywaniu postępów i obserwowaniu zależności dostajesz kolejną dawkę motywacji do działania, wiesz, po co każdego dnia robisz to, co robisz, ale też możesz obserwować postępy i przebytą drogę. To trochę jak obserwowanie poruszającej się kropki w nawigacji w mapach Google, gdy jedziesz na wakacje, z każdą sekundą jesteś bliżej 😉.

    Inaczej, niż wszyscy

    Kroki, które opisałem, realnie pomogły mi (i pomagają nadal) w osiąganiu najbardziej zwariowanych rzeczy, przemian w życiu. Nie jest to podejście do wprowadzania nowych nawyków, polecane przez większość poradników. Specjaliści od zmian radzą zazwyczaj, aby wprowadzać zmiany jedna po drugiej, robić małe kroczki, ja wychodzę z totalnie odwrotnego założenia. Jest to moje podejście do tematu – i to chciałbym bardzo mocno podkreślić. U Ciebie może nie zadziałać, a może właśnie będzie strzałem w dziesiątkę. 

    Pamiętaj, że kluczem jest „marzenie”, to wielkie, z pierwszego punktu. Jeżeli zostanie dobrze wybrane, to nie ma szans na to, aby robić małe kroczki. To jak postawić na stole piękne, duże ciasto czekoladowe (atrakcyjne marzenie) w momencie, gdy jesteś bardzo głodna (potrzeba zmiany) i powiedzieć sobie: spróbuję tylko dwa okruszki (małe kroczki). No nie da się 😉.

    Trzeba tylko znaleźć to swoje czekoladowe ciasto (marzenie). Gdy już je masz, a jesteś głodna, głodny, zjesz w całości, albo przynajmniej prawie w całości. I to „prawie” będzie i tak czymś więcej niż kiedykolwiek wyśniłaś, wyśniłeś.

    Można do tego tematu też podejść lekko inaczej – i na takie wskazówki trafiałem już kilka razy w różnego rodzaju poradnikach. Jeżeli chcesz, aby w Twoim życiu było więcej sportu, zacznij zachowywać się jak sportowiec. Od razu i w szerokim zakresie. Z takim podejście już chyba łatwiej się spotkać we wszelkiego rodzaju poradnikach, prawda? 😉

    Natomiast ważne dla mnie tu jest przebywanie w tym świecie, do którego dążę, dzięki temu wszystko dookoła jest jednym, motywującym na maxa obrazkiem. Otwieram Instagrama – widzę mój świat, YouTube też już wie, co mi polecać, w szafie tylko sportowe ubrania, jedzenie w lodowce – wyłącznie dla sportowców, buty też tylko jednego rodzaju do wyboru w szafce (trzymam się celu, jakim jest „sport”) itd. I oczywiście nawet w takim środowisku przytrafiają się słabsze dni, zwątpienia, ale o ile łatwiej jest je pokonać, gdy gdzie się nie obejrzysz, masz już ten świat, do którego chcesz iść. Łatwiej wtedy ciągnąć to, co się już dzieje wokół Ciebie, niż zawrócić.

    I teraz najważniejsze… jak wybrać to jedno, wielkie „marzenie”? To proste, musisz jedynie dokończyć zdanie:

    „Chcę schudnąć 10 kg, aby…….”

    A więc pytasz o większy powód, szukasz prawdziwej potrzeby zmiany.

    Mój przykład: wiele lat temu postanowiłem dokończyć zdanie:

    „Chcę rzucić palenie, aby…”

    i okazało się, że uzupełniłem je słowem:

    „…żyć.”

    Następnie rozwinąłem to krótkie marzenie na „Żyć jak najdłużej, być zdrowym, korzystać z życia, ze zdrowia, być aktywnym”, żyć pełnią życia.

    I okazało się, że za tym zdaniem kryje się o wiele więcej, niż tylko rzucenie palenia co rozpoczęło lawinę innych rzeczy. Właściwie dobrane marznie, odkrycie prawdziwych powodów stojących za małą potrzebą zmiany doprowadziło mnie do ogromnych transformacji.

    Zdanie z „10 kg mniej…” również dokończyłem po swojemu. Efektem jest stracone 12 kg przez ostatnie dwa lata i zatrzymywać się na tym nie planuję 🙂. Ale i tu musiałem mieć mega marzenie. Jest to już jednak zupełnie inna opowieść, na którą z pewnością Cię zaproszę.

    Teraz czas na Twój ruch. Skoro dotarłaś, dotarłeś aż do tego momentu mojego wpisu, więc i w Tobie z pewnością drzemie jakieś marzenie. Trzymam kciuki za Twoją zmianę!

  • jak aktywność fizyczna pomaga walczyć ze zmęczeniem

    Im więcej siedzisz, tym bardziej zmęczony jesteś – zabawne, ale tak bardzo prawdziwe. Oto ciekawy, inspirujący fragment wpisu, jaki znalazłem na blogu Rośnij w siłę (🔗):

    Możesz pomyśleć, że trening fizyczny, gdy jesteś zmęczony, przynosi efekt przeciwny do zamierzonego. Jednak ćwiczenia są niezwykle przydatne w walce ze zmęczeniem. Ćwiczenia pomagają poprawić wytrzymałość i siłę mięśni, co sprawia, że z czasem czujesz się mniej zmęczony.
    Pomagają również w dystrybucji składników odżywczych i tlenu do komórek, co pozwala organizmowi pracować wydajniej. Kiedy twój organizm pracuje wydajniej, nie czujesz się tak zmęczony podczas aktywności fizycznej, ponieważ twój organizm nie musi pracować podwójnie.

    Aktywny tryb życia jest z pewnością moim odkryciem ostatniej dekady. W szkole podstawowej uwielbiałem sport – jak chyba wielu 10-letnich chłopaków. Grałem w piłkę (nawet przez krótką chwilę w lokalnym klubie piłkarskim!), biegałem, rowerowałem…

    Ruch był naturalnym elementem mojego życia. Potem przyszła szkoła średnia i ekscytacje zupełnie innymi rzeczami. Choć i tak głównym środkiem transportu nadal były moje nogi – więc nie odczuwałem skutków odwrócenia się od sportu aż tak bardzo – to i tak moja aktywność fizyczna znacząco spadła. Zacząłem obracać się w „środowisku”, w którym nie królował sport. W tamtym czasie imponował mi zupełnie inny świat i odwróciłem się od sportu, od aktywnego życia. Potem było jeszcze gorzej, gwoździem do mojej sportowej trumny był, jak pewnie dla wielu, samochód – ten okazał się na tyle wygodnym, użytecznym i wyręczając, codziennym narzędziem, że powoli zaczęła we mnie zanikać potrzeba codziennego ruchu.

    Dziś naprawiam tamte błędy.

    Widzę teraz, jak bardzo zmęczone jest moje ciało, gdy… się nie męczy. Gdy nie daję mu codziennej dawki aktywności, wysiłku. Choć to może wydawać się zabawne, to tak właśnie jest. Najlepsze poranki mam wtedy, gdy dnia poprzedniego wieczorem jestem w stanie ledwo doczołgać się do łóżka. Oczywiście mam tu na myśli momenty, gdy dzień wcześniej „dam sobie wycisk”, gdy do upadłego trenuję na rolkach, na maxa gram w unihokeja, pływam, biegam… gdy to aktywność jest głównym elementem mojego dnia. Budzę się wtedy i wiem, że żyję, że zrobiłem mojemu ciału wspaniały prezent, dostarczając mu siły, motywacji i inspiracji do lepszego działania. Im większy wycisk sobie sprawię, tym lepiej się czuję. Nauczyłem się leczyć zmęczenie wysiłkiem fizycznym i jest to jedna z lepszych umiejętności mojego dorosłego życia. I nie jest w stanie zrozumieć tego nikt, kto tego nie spróbował.

  • ibuprofen jak cukierki

    W serwisie Lifehacker znalazłem ostatnio artykuł, z pytaniem w tytule: Czy naprawdę tak źle jest brać środki przeciwbólowe przed treningiem? (Meredith Dietz). Od razu mnie on zainteresował, ale nie ze względu na potencjalną użyteczność, a z uwagi na oburzenie, jakie się od razu w mojej głowie pojawiło. Meredith, stworka artykułu, zaczyna w bardzo niepokojący sposób:

    I grew up in a pro-ibuprofen household. To this day, my father insists that “a little Advil never hurt anybody.”

    (tłumaczenie: Dorastałam w gospodarstwie domowym proibuprofenowym. Do dziś mój ojciec nalega, aby „mały Advil nigdy nikogo nie skrzywdził”).

    Należę do grona osób, które (jeżeli tylko mogą), unikają leków. Oczywiście, gdy jest to konieczne – jest to konieczne. Ale „pakowanie” w siebie wyniszczącą chemię bez wyraźnej potrzeby… nie mieści się w mojej głowie. Dlatego artykuł Meredith od razu zwrócił moją uwagę.

    Jest to dla mnie prawdziwie przerażające i szokujące, gdy pomyślę sobie, co ludzie są w stanie zrobić, albo raczej ile są w stanie poświęcić, by osiągnąć swój cel. Czasem dość słaby cel, jakim jest chwila pozornej przyjemności czy pokonanie pewnych ograniczeń naszego ciała, które pokonywane być nie powinny. Lek w tym wypadku staje się używką, taką samą jak papierosy, alkohol, czy inne środki odurzające. Ma uśmierzyć ból, który przecież jest nam tak bardzo potrzebny. Potrzebny do tego, by identyfikować co możemy, a czego nie powinniśmy robić. Jest wyznacznikiem granic, których nie powinniśmy przekraczać.

    Choć mnie również zdarza się posmarować bolącą po treningu nogę maścią przeciwbólową – szczególnie że ma ona działanie nie tylko przeciwbólowe – to jednak wiem, że sam ból pojawił się nie bez powodu i trzeba zrobić przerwę, coś zmienić, poprawić – a nie cisnąć jeszcze bardziej. 

    W ostatnich dniach sam zmagałem się z, na szczęście lekką, kontuzją kolana. Pojawił się ból, więc wiedziałem, że coś się dzieje.

    Uruchomiłem profilaktykę, odciążenie, opaskę stabilizującą, jak i maść przeciwzapalną, z właściwościami przeciwbólowymi. Wiedziałem jednak, że fakt, że po jakimś czasie już mniej boli, nie oznacza, że od razu wróciłem do pełnej sprawności. Wręcz nie za bardzo pasowało mi to, że ból po maści znika – odczuwałem lekki brak kontroli nad kontuzją, nie miałem sygnałów od mojego ciała, jakie ruchy mogę wykonywać, a jakich nie powinienem. 

    Priorytetem w naszych dążeniach, niezależnie od obszaru działania, powinno być długie życie w zdrowiu – tak najogólniej rzecz biorąc. Wszystkie nasze cele powinny być wyznaczane w zgodzie z tym jednym, nadrzędnym zadaniem. To zdrowe podejście zdrowego człowieka.

    Artykuł Meredith porusza istotny wątek zażywania niesteroidowych leków przeciwzapalnych przed treningiem, w celu zapobiegania potencjalnym urazom. Co długofalowo jest oczywiście mocno głupie. Na szczęście, artykuł kończy się podsumowaniem dokładnie takim, jakiego bym oczekiwał:

    There are risks to any medication; the more you take, the bigger the risk. Before you pop a pre-workout NSAID, remember that the science suggests that there are no significant physiological benefits, but there are potential long-term drawbacks (such as stomach ulcers and liver failure) if you consistently take too much for too long.
    If ongoing pain is an issue during exercise, consider reaching out to a professional instead of regularly self-medicating. Pain relievers are a short term fix if you need them to get through the day, but don’t take any more than you need to.

    (tłumaczenie: Istnieje ryzyko związane z każdym lekiem; im więcej bierzesz, tym to ryzyko jest większe. Zanim weźmiesz NLPZ (niesteroidowe leki przeciwzapalne) przed treningiem, pamiętaj, że nauka sugeruje, że nie ma znaczących korzyści fizjologicznych, ale istnieją potencjalne długoterminowe wady (takie jak wrzody żołądka i niewydolność wątroby), jeśli konsekwentnie przyjmujesz zbyt dużo przez zbyt długi czas. Jeśli ciągły ból jest problemem podczas ćwiczeń, rozważ skontaktowanie się z profesjonalistą zamiast regularnego samoleczenia. Leki przeciwbólowe to rozwiązanie krótkoterminowe, jeśli potrzebujesz ich na cały dzień. Nie bierz ich więcej niż potrzebujesz.)

    Przeczytaj cały artykuł (🔗).