Tag: stres

  • 📗 dzień może się odmienić

    W dzisiejszych dziennikach dzielę się… niepokojem, rozdrażnieniem i zdenerwowaniem, które pojawia się na początku pewnego dnia. Zastanawiam się nad własnym zmęczeniem, stresem i obawami związanymi między innymi z pracą. Analizuję, co tak wpływa na moje samopoczucie oraz jak zmieniające się realia codzienności odbijają się na nastroju. A jednak, pomimo przytłaczających myśli, udaje mi się znaleźć sposób na odzyskanie równowagi i radości. Poprzez małe kroki i pewne działania, odkrywam, jak ważne jest dbanie o siebie.

    📅 wpis z 10 kwietnia 2024 r.

    08:40. jestem zmęczony. czy to po weekendzie (*****)? a może to przez brak samochodu? czy powinienem go kupić? czy to zapewni mi więcej spokoju w życiu? czy wręcz przeciwnie?? jest mi dzisiaj źle. trochę posprzątałem, ale nadal nie czuję się dobrze, choć lepiej. nie wiem, co mam robić, wszystko jest takie przytłaczające.. ale mogę to zmienić, uporządkować. znowu. tak, wiem, że mogę. i mogę próbować tyle razy, ile tylko zechcę.

    10:16. nie bardzo wiem, jak wrócić do rzeczywistości, jak wrócić ten dzień by był taki jak trzeba. szczerze mówiąc, to mi się nie chce.

    11:35. nadal zmęczony i jakiś zestresowany, czyżby stres jeszcze nie przeszedł? boję się zaległości w pracy, utraty klienta. w tym boję się, że stracę (*****). a przecież chcę wziąć na siebie nowe zobowiązanie na kolejne lata. warto dodawać sobie stresu?

    11:47. czy ja jeszcze czuję się dobrze w moim domu? czy ja jeszcze mam dom?

    13:18. nie może tak być, że po każdej zmianie codzienności po dłuższym spotkaniu (*****), ja przez dwa dni odzyskuję kontrolę nad sobą i życiem.

    15:07. a może właśnie takie dni jak dzisiaj są potrzebne? by coś zmienić? by zrozumieć?

    15:18. czy dobrze robię, że idę dziś na siłownię i na tańce, mimo że jestem zmęczony?

    16:29. kurna no. 10 minut orbitreka i od razu mi lepiej! zmęczenie minęło.

    17:58. nie mogę powiedzieć, aby moje ciało było w dobrym stanie. im więcej się ruszam, tym bardziej widzę, jak bardzo jestem zaniedbany.

    22:51. odzyskałem radość dnia! siłownia i taniec zrobiły swoje i znów jestem szczęśliwy 🙂

    Prowadzenie dziennika daje mi nieocenione korzyści – pomaga w analizie własnych emocji, rozwiązywaniu dylematów oraz w podejmowaniu decyzji. Wniosek jest prosty: dzięki regularnemu zapisywaniu myśli, mogę zyskać jasność umysłu i lepiej zarządzać swoim życiem.

  • nowości na jedną gwiazdkę ⭐️

    Dziś temat, który wpadł mi do głowy dość przypadkowo, a doprowadził mnie do bardzo ciekawych wniosków. Jednak pozwól, że zacznę od początku i od motywów, jakie mną pokierowały do napisania dzisiejszego listu.

    Słuchałem ostatnio podcastu ATP (Accidental Tech Podcast), odcinka 599, w którym jednym z prowadzących jest Marco Arment, twórca aplikacji Overcast do słuchania podcastów. Choć sam jej nie używam, to cenię Marco za jego kreatywność i precyzję jako dewelopera. Overcast od lat cieszy się dużą popularnością wśród osób słuchających podcasty, zwłaszcza w środowisku związanym z technologią i produktami firmy Apple (Overcast jest dostępny jedynie na urządzeniach z logiem jabłuszka). Marco od dłuższego czasu pracował nad całkowitą zmianą swojej aplikacji, napisał ją od nowa, zmieniając jednocześnie wygląd aplikacji. I tu pojawia się problem, ponieważ… ludzie – w całkiem sporej większości – nie lubią zmian, nie lubią nowego, szczególnie w obszarach życia, w których nie są nastawieni na rozwój. A tych ostatnich często nie mamy zbyt wiele. Drugi przypadek, w którym nie lubimy zmian, to taki, gdy zmiana nie idzie w parze z kierunkiem rozwoju, na jaki jesteśmy nastawieni – tu poza samą niechęcią do zmiany może też pojawić się początkowo silniejszy opór, jednak z uwagi na to, że już i tak jesteśmy otwarci na zmiany w tym obszarze, z czasem łatwiej dajemy się przekonać do pomysłu osoby, która zmianę wprowadza.

    Przykład przebudowy Overcast dobrze to ilustruje. Po wprowadzeniu nowej wersji Overcast otrzymał sporo negatywnych opinii i ocen w sklepie z aplikacjami – tylko dlatego, że w ulubionej aplikacji wielu osób nastąpiły jakiekolwiek zmiany. Oczywiście większość użytkowników oceniła zmianę pozytywnie, ale najbardziej interesujące są właśnie te oceny negatywne. Aplikacje w sklepie Apple można oceniać przyznając im gwiazdki – od jednej (totalne dno), do pięciu (kocham to!) oraz dodawać opinie tekstowe, a więc zwyczajnie napisać, co Ci się w aplikacji podoba, a co nie. Swoje oceny można później zmieniać, to znaczy, można najpierw ocenić aplikację na 5 gwiazdek, a potem zmienić tę ocenę na 3 gwiazdki itd. Marco poskarżył się w podcaście, że ludzie, zamiast zabierać mu (aplikacji) na przykład jedną gwiazdkę i dodać w opinii informację tekstową skąd taka zmiana i co nie podoba się w nowej wersji, zmieniali oceny z 5 gwiazdek na 1 albo 2 i pisali, że zmiana wyglądu to po prostu „tragedia” i koniec.

    Historia, którą opowiedział Marco, sprawiła, że usiadłem do mojego dziennika i zacząłem szukać. Zastanawiałem, się jak ja podchodzę do tego typu nowości. Wydawało mi się do tej pory, że jestem dość tolerancyjny i otwarty na zmiany, że wręcz je lubię, czekam na nie i ich oczekuję, a często i pożądam…

    Fajnym przykładem jest tu awaria samochodu, która przytrafiła mi się w pierwszej połowie tego roku. Ponieważ i tak planowałem od dawna, że będzie to dla mnie rok zmiany samochodu, więc uznałem, że nie będę się już bawić w naprawę tego starego (gdy się zepsuł). Nawet pomimo faktu, że awaria być może nie była duża (nie wiem, ponieważ nie chciałem nawet sprawdzać) a do tego nastąpiła dość niespodziewanie. Pozbyłem się starego samochodu najszybciej jak mogłem, a z zakupem nowego totalnie się nie spieszyłem, delektując się nowym, głównie pieszym, stylem życia. Cała ta historia mogła się wydarzyć, ponieważ byłem mocno nastawiony na rozwój w obszarze codziennej aktywności fizycznej. Niespodziewana awaria samochodu stała się okazją do eksplorowania tej dziedziny na zupełnie innym poziomie, takim, którego się totalnie nie spodziewałem. Starałem się nawet pogłębiać tę zmianę, coraz bardziej ustawiając moje życie na bycie poza domem, mikro podróże po mieście i sprawdzanie jak jeszcze fajniej można to wszystko zorganizować. Sprawdzałem nowe plecaki, torby, różne alternatywne środki codziennego transportu, pisałem o tym na blogu, rozmawiałem w mediach społecznościowych, ze znajomymi… zbudowałem cały, duży rozdział w moim życiu wokół tej jednej, narzuconej mi przez los zmiany.

    Inny przykład, który odnalazłem w moim dzienniku, to zamknięcie Wrotkarni w Warszawie – miejsca, w którym do końca 2022 roku spędzałem bardzo dużo czasu. Wręcz mogę powiedzieć, że była to większość z moich wolnych chwil. Mocno związałem się z tym miejscem, w pewnym momencie stało się ono dla mnie sposobem na stres, miejscem, gdzie mogę odpocząć, rozwijać się (fizycznie), osiągać nowe rzeczy, uczyć się i pokazywać to, czego się nauczyłem. Chyba nie jestem nawet w stanie teraz opisać, jak ważne było to dla mnie miejsce. Aż tu przyszedł nagle komunikat, że w ciągu dwóch tygodni zostanie ono bezpowrotnie zamknięte. Z jednej strony SZOK, strach, łzy. Byłem tak mocno związany z tym miejscem, że jego zamknięcie było dla mnie o wiele większą i trudniejszą zmianą, niż ta związana z rezygnacją z samochodu wiele miesięcy później. Wiedziałem, że tracę miejsce, w którym spędzałem ogromną część prawie każdego dnia, ludzi, których znałem i tak często tam spotykałem, możliwość rozwijania się w jednym z moich obszarów. A jednak jeszcze tego samego dnia, w którym dowiedziałem się, że Wrotkarnia zostanie zamknięta, wieczorem, napisałem w dzienniku:

    Cieszę się, że zamykają Wrotkarnię.

    Jeżeli mam być całkiem szczery, to sam byłem wtedy w lekkim szoku – że tak właśnie myślę, że właśnie TO piszę w moim dzienniku. Pisałem te słowa z łzami w oczach, ale wiedziałem, że taka zmiana wyjdzie mi bardzo na dobre.

    Znalazłem jeszcze jeden, chyba nawet ciekawszy wpis, który powstał raptem kilka dni po tym, jak Wrotkarnia została już zamknięta:

    Chciałbym, aby zamknięcie Wrotkarni było dla mnie jakimś nowym otwarciem się na rzeczy, o których śnię. Tak długo czekałem, aby móc robić to, co kocham i chcę to w końcu robić. Rolki były jedną z wizji mojej przyszłości, fajnych wizji, ale czeka na mnie coś innego – wiem to i chcę tego.

    Dzisiaj tak dobrze się czuję, z plecakiem, ale bez rolek, bez tego bagażu. Rolki zostały tam, gdzie powinny – w samochodzie. I choć nie chcę, aby tak było codziennie, to cieszę się, że dzisiaj mogę cieszyć się taką wolnością.

    Ta historia jest o wiele dłuższa i z pewnością doczeka się osobnego rozdziału na moim blogu, jednak dziś będzie tylko przykładem mojego podejścia do zmian. Zresztą, obydwie historie, są dobrymi przykładami narzuconych mi zmian, które przyjąłem od losu z wielkim zaufaniem i radością. Mam kilka innych, mniejszych przypadków takich nowości. Na przykład, w podobny sposób reaguję na każdą zmianę w aplikacjach z mojego systemu produktywności – testuję od jakiegoś czasu nową, jeszcze niedostępną publicznie funkcję w aplikacji Craft, która od jakiegoś czasu jest moim centrum produktywności. Pomimo faktu, że zmiana ta (o której opowiem, gdy tylko będę mógł) jest ogromna i całkowicie zmienia mój sposób zarządzania treściami w aplikacji, to już jestem w niej zakochany. Tak samo reaguję na każdą zmianę choreografii na zajęciach z tańca, czy tych na siłowni – ze smutkiem żegnam stare, ale z o wiele większą ekscytacją witam to, co nowe. Ostatnio dowiedziałem się też, że serwis, którego używam do hostowania moich podcastów, kończy swoją działalność, jednak zamiast być zły na taką sytuację, uznałem, że to dobra okazja do jeszcze szybszego rozwoju i przyjąłem ją z wdzięcznością (pisałem o tym w lipcowym 🗞️ Co słychać?), szybko organizując sobie zastępstwo. Długo mógłbym mnożyć podobne przykłady. Wspólnym ich mianownikiem jest właśnie słowo rozwój. Jestem otwarty na zmiany, w obszarach, w których jestem nastawiony na rozwój i zgodnie z kierunkiem mojego rozwoju.

    Jednak, dzięki mojemu dziennikowi, odkryłem też, że nie zawsze tak jest. W niektórych tematach reaguję na zmiany całkiem inaczej – właśnie, gdy zmiana nie idzie w parze z kierunkiem rozwoju, na jaki jestem nastawiony. I tu, jako wspaniały przykład, drobiazg: zmiana papierowych toreb (z białych na kartonowo-brązowe) i pudełek (na cieńszy plastik), w których dostaję codziennie jedzenie od firmy cateringowej… no powiedzmy, że bardziej mnie zdenerwowała, niż utrata samochodu. Co może wydawać się dość dziwne. Jednak po głębszej analizie tego problemu, zorientowałem się, że zwyczajnie ekologia (która, razem z optymalizacją kosztów firmy cateringowej, jest głównym powodem wprowadzenia obydwu zmian) nie jest obszarem mojego życia, w którym aktualnie jestem nastawiony na rozwój. Podobnie było ze zmianą nakrętek do butelek, które zaczęły być przytwierdzone do samych butelek… początkowo te dwie, niby drobne, ale w jakiś dziwny sposób dla mnie znaczące zmiany, wprawiły mnie w dużo gorszy i dłużej trwający zły nastrój, niż wszystkie wcześniej opisane dziś zmiany. Obydwie dostały ode mnie po jednej gwiazdce. I choć w końcu i te dwie nowości przyjąłem ze zrozumieniem i znalazłem w nich pole do własnego rozwoju, to jednak takie drobiazgi urosły w dwóch krótkich chwilach do rangi problemów. Dziś patrzę na to, jak na dwie fajne okazje do rozwoju – w obszarach, których do tej pory nawet nie starałem się rozwijać.

    Jakże jednak mógłbym dostrzec te wszystkie zależności, gdybym nie prowadził dziennika? Skąd miałbym pamiętać, że wkurzały mnie nakrętki do butelek, czy plastikowe opakowania na jedzenie, gdybym kiedyś sobie tego nie zapisał? Kto opowiedziałby mi, jaką walkę w sobą stoczyłem, gdy zamykali Wrotkarnię? Dziennik to potężne, być może nawet najpotężniejsze narzędzie, do zrozumienia siebie, do rozwoju, do zmian i poprawy. Dzięki niemu wiem już, że jeżeli jakaś zmiana wywołuje mój gniew, strach, niepokój, złość, zamiast w ataku szału dawać mu jedną gwiazdkę, lepiej jest usiąść, napisać o tym i znaleźć obszar, który taka zamiana może pomóc mi rozwinąć.

  • audiobooki i twój smartfon

    Audiobooki to temat, który początkowo zafascynował mnie do tego stopnia, iż początkowo myślałem, że nigdy więcej nie będę musiał czytać książek. Tak bardzo się pomyliłem. Moje zauroczenie nie trwało długo. Szybko uświadomiłem sobie, dlaczego ta forma przekazu książek nie jest w stanie pokonać tradycyjnych, papierowych wersji i samej czynności czytania. Gdy interesuje mnie przyswajanie treści w formie audio – wybieram najczęściej podcasty. Gdy sięgam po książkę, a w dużej większości są to poradniki, chcę mieć możliwość zmiany tempa czytania, robienia przerw na notatki i możliwości powtórnego przeczytania danego fragmentu. Chcę mieć możliwość zrobienia przerwy i zastanowienia się nad tym o przed chwilą przeczytałem.

    Tak, wiem – audiobooki i aplikacje do ich obsługi, również po części na to pozwalają. Jednak nie jest to jeszcze zbyt wygodne. A dodając do tego fakt, że swoje notatki do książek sporządzam na iPhone’ie…. moje słuchanie audiobooków sprowadzało się do ciągłego przełączania pomiędzy aplikacją do słuchania (zatrzymaj, przewiń, powtórz, itd.) i tej do notowania. A to z kolei rozprasza i irytuje na tyle, że czasami przestawałem czerpać jakąkolwiek przyjemność ze słuchanych treści.

    Jednak nie wszystkie książki, które czytam są z zakresu rozwoju osobistego i wymagają ode mnie tak uważnego patrzenia na literki. Wiele tytułów z mojej „biblioteczki” idealnie sprawdziło się w wersji audio. Mało tego – w wielu przypadkach audiobooki pozwalały na coś więcej. Efekty dźwiękowe, odpowiedni lektor – to sprawia, że słuchanie audiobooka może być prawdziwą przyjemnością. Fajnym tego przykładem jest powstająca od tak dawna już Biblia Audio – superprodukcja. Słuchanie tej książki w tak podanej formie to czysta przyjemność. Inny ciekawy przykład to Zaufanie, czyli waluta przyszłości Michała Szafrańskiego. Tutaj zacząłem od audiobooka, ale po jego przesłuchaniu (świetny! I do tego czytany przez samego autora) zdecydowałem się zakupić wersję papierową książki i przeczytać ją ponownie – ale traktując ją już nie jako ciekawą biografię, ale trochę jak poradnik.

    Jak widzisz, mimo tego co napisałem na początku, sięgam czasami i do audiobooków. A wykorzystuję przy tym smartfona, który idealnie sprawdza się jako narzędzie do ich odtwarzania. Nie będę jednak dzisiaj namawiał Cię do słuchania konkretnych tytułów. Przedstawię za to cztery smartfonowe sposoby na to jak przy pomocy smarfona możesz odprężyć się przy audiobookach.

    Audible

    Biorąc pod uwagę jakość aplikacji mobilnej, komfort jej używania oraz liczbę audiobooków (głównie w języku angielskim) – jest tylko Audible i nic więcej. To jedyne rozwiązanie, które daje radę i sprawia, że słuchanie audiobooków jest czystą i prawdziwą przyjemnością.

    Audible to, zakupiony przez Amazona w 2008 roku, ogromny sklep internetowy z audiobookami. Zamówione pozycje możemy słuchać zarówno przez stronę internetową, aplikacje mobilną dostępną na IOSAndroida, oraz za pomocą czytnika Kindle (słuchając przez słuchawki Bluetooth). Integracja z czytnikiem Amazona ma jedną ogromną zaletę: dzięki usłudze Kindle with Whispersync for Voice, postęp w czytanych książkach może być synchronizowany się z postępem w słuchanym audiobooku – oczywiście w ramach tego samego tytułu i pod warunkiem, że wersję „Kindlową” zakupisz w sklepie Amazona i dodatkowo dokupisz tą samą pozycję w wersji audiobookowej. Dzięki temu nie będziesz musiał szukać w audiobooku miejsca, w którym skończyłeś ostatnio czytać.

    Audible działa na zasadzie miesięcznej subskrypcji, w ramach której otrzymujesz co miesiąc kredyt na zakup jednego, dowolnego audiobooka. Jeżeli w danym miesiącu masz ochotę dokupić drugiego (i więcej), oczywiście możesz to zrobić, wtedy cena kolejnych pozycji będzie już wyższa i uzależniona od tytułu.

    Co ważne – nawet po wyłączeniu comiesięcznej, płatnej subskrypcji, masz dostęp do zakupionych wcześniej audiobooków. Każdy tytuł przed zakupem możesz przetestować, przesłuchując bezpłatna próbkę. Jezeli jednak zdecydujesz się na zakup a książka nie spełni Twoich oczekiwań – możesz ją zwrócić albo wymienić na inną.

    Jedyny, ale dla niektórych z Was pewnie nie do przeskoczenia, minus Audible jest taki, że ogromna większość tytułów dostępnych w serwisie jest w języku angielskim. Jeżeli dobrze poszukasz, znajdziesz kilka polskich pozycji, ale stanowią one jedynie ułamek procenta „magazynu”. Jeżeli jednak nie jest to dla Ciebie przeszkodą, a chcesz używać najlepszej usługi do słuchania książek w wersji audio, koniecznie sprawdź Audible.

    Amazon daje możliwość bezpłatnego przetestowania usługi – za pomocą tego linka, możesz zarejestrować się na pierwszy miesiąc za darmo. Gorąco polecam Ci wypróbowanie Audible właśnie dzisiaj, szczególnie, że jeżeli spodoba Ci się audiobookowy serwis od Amazona, to rejestrując się w listopadzie 2018 powinieneś załapać się na promocję „3 miesiące za pół ceny”, która dostępna jest do końca roku 2018. Musisz jednak jak najszybciej rozpocząć bezpłatny okres próbny, aby zakończyć go jeszcze w 2018 roku i przejść na płatną (ale przez trzy miesiące tylko w połowie) wersję. Nie przegap takiej okazji!

    Storytel

    Odmienne podejście do audiobookowego biznesu prezentuje szwedzka firma Storytel. Tu, w ramach jednej, stałej, miesięcznej opłaty (subskrypcji) 29,90 zł otrzymasz dostęp do całej biblioteki książek serwisu. Działa to bardzo podobnie do Spotify, Apple Music czy innych, podobnych muzycznych serwisów streamingowych. Tak długo jak będziesz płacić comiesięczny abonament, będziesz miał dostęp do serwisu i wszystkich audiobooków. Jeżeli lubisz słuchać, i planujesz konsumować więcej wiele pozycji w każdym miesiącu, być może właśnie taka usługa będzie dla Ciebie odpowiednia. Musisz jednak pamiętać, że w odróżnieniu np. od Audible, gdzie kupujesz audiobooki i masz do nich dostęp przez cały czas, nawet po wygaśnięciu płatnego abonamentu – Storytel daje Ci możliwość słuchania tylko w momencie gdy Twoja subskrypcja jest aktywna.

    Do słuchania audiobooków, potrzebujesz bezpłatnej aplikacji serwisu. Dostępna jest ona zarówno na systemy z iOS, jak i z Androidem. Aplikację znajdziesz również w SmartTV oraz w sklepie WIndows.

    Jeżeli chcesz wypróbować Storytel, pierwsze dwa tygodnie z usługą są bezpłatne. Taki okres próbny pozwoli Ci przetestować, czy serwis spełnia Twoje oczekiwania.

    Audioteka

    Audioteka to Polski, i jednocześnie najdłużej działający w naszym kraju, sklep z audiobookami. Działa na zasadach podobnych do Audible, ale w odróżnieniu od serwisu Amazona, posiada ogromną bazę tytułów czytanych po polsku.

    W Audiotece możemy kupować pojedyncze książki płacąc za każdą z nich podobnie jak w każdej innej księgarni. Mamy do dyspozycji katalog tytułów wraz z cenami. Dla większości pozycji dostępna jest również próbka, którą możesz bezpłatnie przesłuchać zanim podejmiesz decyzję o zakupie. Serwis oferuje również usługę subskrypcji Audioteka Plus – dzięki której, podobnie jak w Audible, co miesiąc otrzymujemy jeden punkt, który możesz później wymienić na dowolnego audiobooka. Punkty pozostają na koncie do czasu wymiany na audiobooka, ale nie dłużej niż trzy miesiące. Koszt Audioteki Plus to 19,90 zł. Co ważne, z subskrypcji możesz w każdej chwili zrezygnować.

    Inne serwisy

    Warto również wspomnieć, że dostęp do wybranych audiobooków w ramach swoich subskrypcji oferują różne muzyczne serwisy streamingowe, np. Spotify, czy i Google (Google Play Music). Ich biblioteka nie jest może zbyt obszerna, ale jeżeli jesteś użytkownikiem jednego z nich – warto spojrzeć na dostępne pozycje.

    Jak widzisz, jest kilka sposobów na to jak odprężyć się przy audiobookach i smartfonie. Jeżeli wykorzystujesz któryś z nich, albo znasz inne rozwiązania, które mogą być inspiracją dla innych – podziel się nimi w komentarzu do tego wpisu. Nie pogniewam się również, jeżeli udostępnisz ten wpis w mediach społecznościowych ???? Być może przyczynisz się do tego, że ktoś z Twoich znajomych zacznie czytać więcej książek – nawet w postaci audiobooków.

    Bonus

    Korzystanie ze smartfona do słuchania audiobooków to bardzo wygodne rozwiązanie – nie każdemu jednak przypadnie do gustu. Jeżeli należący do tych osób, i nie koniecznie chcesz wykorzystywać „komórkę” do słuchania książek, pamiętaj, że te zakupione np. w Audiotece lub innej księgarni z plikami audio, możesz pobrać na swój komputer i wrzucić na dowolny przenośny odtwarzacz plików mp3. Może być to jeden z najtańszych modeli (na przykład taki – link), którego zakup nie powinien być obciążeniem dla portfela, możesz wybrać taki z małym ekranem i większą liczbą opcji (na przykład taki – link z Amazona, lub taki – link, z Media Markt), który, pomimo małych rozmiarów, pozwoli Ci zrobić coś więcej niż tylko włączenie i wyłączenie odtwarzania.

  • gry i twój smartfon

    Gry jako sposób na pozbycie się stresu? Tak! I piszę to, pomimo faktu, że staram się omijać je szerokim łukiem. Po części dlatego, że wiem jak bardzo są skuteczne w odwracaniu uwagi od codziennych spraw. Preferuję inne formy spędzania wolnego czasu. Znalazły się jednak w mojej biblioteczce z aplikacjami pozycje, które chciałbym Wam polecić – właśnie z kategorii gry. Zabrały one kilka cennych godzin mojego życia i nie żałuję żadnej z nich! 

    Limbo

    Kto lubi chodzić do kina ręka w górę. Ja uwielbiam. A pierwsza z gier, które dla Ciebie wybrałem jest jak najlepszy film w kinie.

    Zazwyczaj nie szukam i nie instaluję gier na iPhonie – przeciwnie, unikam ich. Nie przeglądam zakładki „gry” w App Store, nie patrzę na nowe promocje tych pozycji, nie słucham recenzji. Totalnie nie mam więc pojęcia co skłoniło mnie do instalacji Limbo – być może ciekawa ikona, przypadkowo obejrzany film promocyjny w App Store? Faktem jest, że zainstalowałem Limbo i… zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Jej, jak ta gra jest dobrze zrobiona! Przepiękna, z doskonałym klimatem. Każdy dźwięk, obraz, postać, animacja, fabuła.. wszystko pasuje. Jak w najlepszych filmach Mela Gibsona. Gra okazała się wielkim sukcesem (na moim iPhonie) i wiele razy pozwoliła zapomnieć (się) na dłuższą chwilę o codziennych problemach.

    Przygotowując się do tego wpisu, szukałem w internecie, co właściwie oznacza słowo „Limbo”. Odpowiedź znalazłem w serwisie Gry Online i nieco mnie ona zaskoczyła. Pasuje jednak jak ulał 🙂

    Limbo: w teologii katolickiej otchłań, pustka, będąca częścią piekła, w której przebywają dusze osób zmarłych przed ukrzyżowaniem Jezusa i dzieci, które zmarły przed przyjęciem chrztu.

    I niech zachętą do wypróbowania będzie dalsza część recenzji gry:

    Uruchamiając po raz pierwszy Limbo, mniej więcej wiedziałem, czego się spodziewać, jednak nie byłem przygotowany na aż tak ciężki i brutalny klimat gry. Czarno-biała tonacja, pulsująca czerń w rogach ekranu, niczym na podniszczonej taśmie celuloidowej, rozmyte plany, czarna postać dziecka z odcinającą się od reszty ciała bielą oczu, niemal całkowity brak muzyki. Jedynie ciemny las i wydobywające się z głośników ambientowe dźwięki. Żadnego wprowadzenia, żadnego wyjaśnienia przyczyn znalezienia się w tym nieprzyjaznym i nieprzyjemnym miejscu. Po prostu jestem.

    Powyższy opis bardzo dobrze oddaje klimat całej gry. A ja uzupełnię go jeszcze trailerem:

    Musisz sprawdzić Limbo! I koniecznie napisz mi w komentarzach o swoich wrażeniach.

    PLAYDEAD’s Inside

    Nie wiem jaki mechanizm zadziałał na mnie w momencie, gdy instalowałem Limbo, ale bardzo podobna rzecz stała wiele miesięcy póżniej, gdy instalowałem Inside. Jakie było moje zdziwienie, gdy zorientowałem się (po dłuższej chwili), że mam do czynienia z grą firmy Playdead – czyli tej samej, która wcześniej zrobiła Limbo!

    Na 10 trylionów gier w App Store, zainstalowałem drugą z nich.

    W tym przypadku istotny był jeszcze jeden element: marzyłem, by znaleźć grę tak dobrą jak Limbo. Z podobnym klimatem, jakością wykonania, muzyką, fabułą… I w jakiś dziwny sposób udało się. Przypadek? Chyba nie. Playdead’s Inside pod wieloma względami jest podobna do Limbo. Z pewnością tak samo zachwyca, trzyma w napięciu i zaskakuje. Zadania przed jakimi staje główny bohater są ciekawe i nie zawsze oczywiste. Gra wymaga uwagi, refleksu a często i sprytu. Po skończeniu całej gry czułem jeszcze większy niedosyt niż po Limbo.

    W Inside przenosimy się do świata, który przywodzi na myśl sceny opisane w „1984” lub innych dystopijnych tytułach. Widzimy więc szare, wysokie budowle, żołnierzy strzelających do bezbronnych cywilów, a także ogromne obiekty przemysłowe. Nie oznacza to jednak, że duńscy deweloperzy zrezygnowali z elementów fantastycznych. Te są obecne i świetnie wpisują się w klimat gry.

    To początek recenzji Jacka Zięby z MyApple. Jeżeli polubiłeś Limbo, z pewnością tak jak ja zakochasz się w Inside.

    Duńska firma Playdead już dawno dołączyła do grona tych, na których nowe produkty czekam z niecierpliwością. Na chwilę obecną, gra nie jest niestety dostępna dla smartfonów z Androidem. Jeżeli jednak jesteś posiadaczem iPhona – do dzieła!

    Memorando

    Kolejna pozycja na mojej liście jest totalnie inna od wcześniejszych dwóch. Nie ma fabuły, mrocznych postaci, pięknych scenerii, czy nastrojowej muzyki. Ma za to przesłanie od autorów: „Sprawny umysł zapewnia lepsze życie”.

    Memorando – nie jest typową grą, ale zestawem wielu krótkich gier, które pomogą nie tylko się odprężyć, ale również poprawić funkcjonowanie Twojego mózgu. Memorando to zestaw gier do treningu umysłu. Znajdziesz tu szereg prostych (hmm… nie zawsze takich prostych) zadań, które mogą zarówno postawić Cię na nogi, jak i pozbyć się nadmiaru stresu po ciężkim dniu.

    Przy pierwszym uruchomieniu, otrzymasz do wypełnienia krótki test. Ma on na celu ustalenie czego właściwie oczekujesz od aplikacji, które elementy funkcjonowania Twojego mózgu chciałbyś poprawić. Następnie aplikacja dobierze odpowiedni dla Ciebie indywidualny plan treningowy.

    Gry są różne. Ale z pewnością każda z nich wymaga pewnego wysiłku umysłowego. Zaczynasz zawsze od poziomu łatwego, stopniowo przechodząc do coraz trudniejszych etapów. Dzięki temu z każdym dniem będziesz czuł wyraźny postęp. Zapamiętywanie stanie się łatwiejsze, a kojarzenie faktów szybsze.

    Po wykonaniu dziennej dawki ćwiczeń, warto również wykonać, dostępne w aplikacji, ćwiczenie relaksacyjne. Dzięki temu Twój umysł odpocznie po wcześniejszych, wymagających wytężonej pracy, zadaniach.

    Co jakiś czas otrzymasz możliwość wykonania tak zwanego Testu Umysłu. Dzięki niemu sprawdzisz jakie robisz postępy z aplikacją. Każdy kolejny wynik (punkty BQ) porównasz z wcześniejszym oraz poziomem przeciętnego użytkownika Memorando.

    W aplikacji możesz zdefiniować swoje tygodniowe cele – liczbę dni w tygodniu, w których będziesz ćwiczyć umysł, oraz liczbę dni w których wysłuchasz relaksacyjnych sesji dźwiękowych.

    Memorando oferuje bezpłatny oraz płatny dostęp. W wersji darmowej mamy do dyspozycji ograniczoną liczbę gier i funkcjonalności. Dla mnie – to w zupełności wystarcza. Jeżeli jednak uznasz, że chcesz więcej – Memorando jest bardzo przystępne cenowo w porównaniu do innych aplikacji tego typu.

    Aplikacja dostępna jest w całości po Polsku, co znacznie ułatwia obsługę i rozwiązywanie dostępnych zadań. 

    Alto’s Adventure

    Na koniec jeszcze jedna pozycja w mojej biblioteczce. Relaksująca, przepięknie wydana gra studia Snowman o przygodach pasterza-snowboardzisty – Alto’s Adventures.

    Głównym jej atutem jest wspaniała oprawa graficzna i dźwiękowa. Gra sama w sobie nie jest ani bardzo wciągająca, ani angażująca (już słyszę sprzeciw wielu z Was), jednak efekty dźwiękowe i wizualne sprawiają, że często uruchamiam ją i odkładam telefon na bok – tylko po to, aby usłyszeć w słuchawkach przepiękną muzykę i odgłosy padającego deszczu czy śpiewu ptaków. Pod tym kątem Alto’s Adventures to prawdziwe arcydzieło. Gdy dołożę do tego cudowną grafikę – audiowizualna perełka.

    Gra ma bardzo proste zasady. Alto jest pasterzem, który na desce snowboardowej podąża przez góry w poszukiwaniu swoich lam. Musi jedynie przeskakiwać napotkane po drodze przeszkody. To tyle jeżeli chodzi o fabułę 🙂

    Mamy do dyspozycji dwa tryby: normalny i ZEN. Pierwszy z nich polega na pokonaniu jak najdłuższej trasy, osiąganiu kolejnych poziomów poprzez wykonywanie zadań i zebraniu określonej liczby lam. Gdy Alto się przewróci – gra się kończy. I gdyby twórcy udostępnili tylko ten jeden tryb – Alto’s Adventures z pewnością zniknęła by z mojego iPhona już po pierwszych pięciu minutach od uruchomienia. Na szczęście dostępny jest również wariant ZEN, czyli trym relaksacyjny. Nie ma tu ani poziomów, ani zadań, a Alto po przewróceniu się, wstaje i jedzie dalej. Wyłączony został element rywalizacji – pozostała niekończąca się przyjemność, przepiękna muzyka i nastrojowe krajobrazy.

    Do obsługi gry wystarczy jeden palec – poprzez dotknięcie ekranu sprawiamy, że Alto podskakuje i pokonuje w ten sposób przeszkody albo wykonuje akrobacje.

    Sam zobacz:

    Przepiękne obrazy i wspaniała muzyka – te dwa elementy sprawiły, że Alto’s Adventures trafił i (co ważniejsze) pozostał w moim iPhonie na stałe. Polecam Wam spróbować.

    To tyle na dziś. Cztery pozycje w kategorii gry, które często pomagają mi pokonać codzienne problemy i stres. Pozwalają odprężyć się i zrelaksować. Mam nadzieję, że pomogą i Tobie. A może zechcesz dołożyć do mojej listy jeszcze jedną grę? Pole „komentarze” czeka właśnie na Ciebie 🙂 Zachęcam Cię również abyś dopisał się do mojej listy na którą wysyłam newsletter. Dzięki temu pozostaniemy w kontakcie!

  • czytanie i twój smartfon

    Czytanie jest domeną ludzkości. Rozrywką i wiedzą. Przyjemnością. Zaniedbaną i niedocenianą?

    Jak wynika z raportu Biblioteki Narodowej, stan czytelnictwa w Polsce z roku na rok, jest na coraz niższym, coraz bardziej żenującym poziomie. Na początku wieku, ponad połowa z nas czytała więcej niż jedną książkę rocznie, a prawie jedna czwarta – nie mniej niż siedem. Dzisiaj niewiele ponad 1/3 Polaków w ciągu całego roku sięga po jedną książkę, tylko co dziesiąty z nas przeczyta ich 7 lub więcej. (AKTUALIZACJA: na stronie Biblioteki Narodowej ukazała się zapowiedź raportu dotyczącego czytelnictwa w 2017 roku. Dane są bardzo podobne do tych z przed roku. Pełny raport dostępny będzie w maju 2108 roku.)

    Z drugiej strony, pomimo słabych wyników czytelnictwa, rynek wydawniczy w Polsce rozwija się w całkiem nieźle. Jeszcze 15 lat temu, liczba wydawanych rocznie tytułów była na poziomie ok. 20 tys., dzisiaj jest to już prawie 35 tys. Gdzie więc leży problem?

    Arnaud Nourry, CEO Hachette Live Group – jednego z największych wydawnictw we Francji – w wywiadzie dla portalu scroll.in stwierdził, że przyczyną słabego poziomu czytelnictwa oraz wszelkich problemów branży wydawniczej są ebooki. Według niego są one niezbyt udanym produktem ukazującym wręcz nieudolność wydawnictw, które nie potrafiły wykorzystać początków cyfrowej ery. Nourry uważa, że tanie ebooki są powodem problemów rynku wydawniczego i zabijają nie tylko infrastrukturę wydawniczą, ale także księgarnie, supermarkety oraz przychody autorów. Co więcej – Nourry twierdzi, że większość czytelników nie przekona się do elektronicznych książek.

    Ebook to głupi produkt. To dokładnie to samo, co papier, tylko elektroniczny. Nie ma w nim nic kreatywnego, ulepszonego i brakuje mu rzeczywistego cyfrowego doświadczenia. Jako wydawcy, nie spisaliśmy się dobrze. Próbowaliśmy ulepszonych ebooków – nie zadziałało. Próbowaliśmy aplikacji, witryn z treścią – odnieśliśmy może ze dwa sukcesy, pośród setek porażek. Mówię o całej branży. Nie udało nam się. (…) Wydawcy i redaktorzy przyzwyczajeni są do tworzenia projektów na płaskiej stronie. Nie znają potencjału technologii 3D i formatów cyfrowych.

    W opozycyjny sposób podchodzi do tematu Krzysztof Zemczak, z portalu eCzytelnik – jego komentarz jest z pewnością warty uwagi:

    Wyczuwam tutaj małe kombinacje i próby ulepszenia czegoś, co działa dobrze, w sposób, który nie interesuje aktualnych eCzytelników – czy chodzi tutaj o przegapienie swojej szansy? (…) Książki elektroniczne mają więcej zalet, niż Nourry’emu się wydaje. I właśnie ebooki w takiej formie, z jaką obcujemy w dniu dzisiejszym, ludzi do nich przekonuje i dlatego możemy mówić o chociaż tych 20% rynku książki na zachodzie, a nie 2%. (…)

    O eCzytelnictwie jest coraz głośniej, a rynek ebooków wciąż się rozwija. Ludzie coraz chętniej czytają w tej formie, zatem nie możemy mówić o stagnacji lub o spadku jej popularności.

    Kto ma rację? W całym „sporze” to chyba właśnie Krzysztof jest bliżej prawdy, choć sprawa dotyczy chyba trochę szerszego podwórka, niż tylko ebooki.

    Czas pędzi do przodu, pojawiają się nowe technologie a my nie przestajemy czytać. Zmieniają się jedynie narzędzia, które nam to umożliwiają. Dzisiaj książka ciągle jeszcze wielu kojarzy się z papierowym przedmiotem, który po przeczytaniu odkładamy na drewnianą półkę w domu. Inni mają już na myśli ebooki czytane na plastikowych czytnikach. Ja idę dalej. Czytamy przecież cały czas. Artykuły w przeglądarce internetowej, aplikacji na smartfonie, dokumenty na tablecie, czy ebooki na czytniku. Artykuły na stronach www potrafią sięgać wielu tysięcy znaków i słów. Czym taka treść różni się zatem od książki? Stylem? Poziomem? Oprawą…? A jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że każdy artykuł w internecie możemy przerobić we własnym zakresiena ebooka, którego bez problemu prześlemy na czytnik elektroniczny – to mamy już do czynienia z książką czy jeszcze nie? Czytając taki artykuł podwyższamy czy obniżamy poziom czytelnictwa w naszym kraju? A jeżeli autor ze swojego długiego artykułu sam wykona ebooka i udostępni go czytelnikom? Gdzie dzisiaj, w dobie internetu, leży granica pomiędzy książką a artykułem? Czy obszerne recenzje nowych wersji systemu IOS, które co roku przygotowuje Federico Viticci, nazwiemy artykułami czy już książkami? Artykuł ten (ponieważ jest publikowany w internecie, na stronie www – więc artykuł, tak?) ma okładkę, rozdziały, spis treści, jest dłuższy niż niejedna książka, dopracowany, wielokrotnie sprawdzony, poddany szczegółowej korekcie, na bardzo dobrym poziomie stylistycznym, mocno merytoryczny. Czy taką pozycję zaliczymy już do książek? Co odróżnia książkę od artykułu? Numer ISBN?

    Moje myślenie na temat książek i czytania już dawno uległo zmianie. Od lat nie przeczytałem papierowej książki czy drukowanego artykułu np. w czasopiśmie – choć sam na co dzień zajmuję się projektowaniem książek i czasopism. Nie znaczy, że nie czytam, przeciwnie… Zmieniłem jednak nośnik tekstu.

    Doskonale pamiętam pierwszą książkę, którą przeczytałem na telefonie komórkowym. Urządzenie to nie nazywało się jeszcze nawet smartphone’em – bo i niewiele miało z nim wspólnego. Książką był Folwark Zwierzęcy a urządzeniem – Siemens S55. Było to jeszcze długo przed erą elektronicznych czytników. Amazon dopiero kilka lat później zaprezentował pierwszego Kindle’a. W tamtym czasie Siemens S55 był szczytem techniki. Proste aplikacje napisane w języku Java, kolorowy wyświetlacz, pojemna na ówczesne czasy pamięć, oszałamiające dzwonki… byłem zachwycony. Szukałem dla niego coraz to nowszych zastosowań. Jednym z nich okazało się… właśnie czytanie książek.

    Czytałem na tym niewielkim urządzeniu podczas codziennych podróży pociągiem. W tamtym czasie wydawało mi się to bardzo wygodne – zamiast papierowej, sporych rozmiarów książki, mogłem trzymać jedynie malutki telefon. Nie straszny był mi tłok, miejsce stojące, czy brak oświetlenia w pociągu. Nie przeszkadzało mi, że malutki ekran Siemensa, mieścił nie więcej niż jedno krótkie zdanie. Byłem tak podekscytowany faktem, że mogę wykorzystać telefon komórkowy do czytania książki, że nie widziałem żadnych minusów tego rozwiązania. Musisz wiedzieć, że były to czasy, gdy praktycznie nikt nie gapił się jeszcze całymi godzinami w telefon, jak ma to miejsce dzisiaj. Nie było powodu ani sensu. Internet w telefonie właściwie nie istniał, nie było jeszcze multimedialnych urządzeń, filmów online. Telefony nie miały nawet aparatów do robienia zdjęć. Wyobraź więc sobie miny ludzi którzy, nieprzyzwyczajeni do takiego widoku, obserwowali mnie i dziwili się po co przez godzinną podróż pociągiem wpatruję się z wypiekami na twarzy w mały ekran telefonu. A ja byłem akurat myślami na zebraniu, wśród buntujących się zwierząt lub uciekałem przed kolejną zjawą, jaką wymyślił mi Stephen King (jak ja uwielbiałem jego książki!).

    Minęło wiele lat, a ja do dzisiaj nie mogę się nadziwić jak to się stało, że byłem w stanie przeczytać cokolwiek na tak mikroskopijnym ekranie. Mimo wszystko zapamiętałem, że było to doświadczenie bardzo pozytywne. Czasy się jednak zmieniły. Dzisiaj widok osoby czytającej książkę czy nawet przeglądające strony www z komórki jest całkiem normalny. Możemy się z tym nie zgadzać, sprzeciwiać się i walczyć. Albo sami wykorzystać fakt, że nosimy w kieszeni, właściwie nieograniczoną niczym, skarbnicę wiedzy.

    Czytanie może nastawiać Cię pozytywnie każdego dnia, gdy jedziesz do pracy, pozwoli też obniżyć poziom stresu po całym dniu, gdy z niej wracasz. I możesz wykorzystać do tego smartfona. Zobacz jak ja to robię. 

    Kindle

    Ten wpis powstaje w ciekawym dla mnie momencie – otóż dwa miesiące temu kupiłem swojego pierwszego Kindle’a i powoli wsiąkam w jego świat. Do tej pory używałem, kupionego przed laty w Empiku, czytnika Trekstor i w pełni zaspokajał on moje potrzeby. Poza wyświetlaniem tekstu nie miał zbyt wielu funkcji, spełniał jednak swoje podstawowe zadanie. Używałem go w połączeniu z Calibre, bardzo fajną aplikacją do zarządzania biblioteką ebooków dla Maca. Calibre ma jedną, wspaniałą funkcję, której bardzo często używałem – zerkała co kilka dni na moją wirtualną półkę z artykułami w Instapaper (więcej o tym a chwilę), pobierała z niej wszystkie nowe artykuły, konwertowała do formatu ebook i wrzucała na czytnik. WSPANIAŁE!

    Pewnie nie zdecydowałbym się na zmianę, gdyby nie fakt, że Trestorek zaczął mnie niepokojąco często straszyć komunikatem „bateria rozładowana”. I gdy pewnego razu wyłączył mi się w środku bardzo ciekawego rozdziału książki, mocno wkurzony wygarnąłem mu co myślę o takim traktowaniu i musieliśmy się pożegnać. Wszedłem na Amazona i… nastała era Kindle’a.

    Mój wpis dotyczy czytania na smartfonie, więc możesz zastanawiać się co ma z tym wspólnego fizyczny czytnik? Odpowiedź jest jedna: Kindle. I nie mam na myśli czytnika, ale całą usługę, którą wraz z nim udostępnia Amazon. Kindle to coś o wiele więcej niż tylko czytnik – to również aplikacje na komputery, tablety, smartfony, jak i chmura Amazon’a, która pozwala synchronizować i czytać te same treści na każdym z naszych urządzeń. Dodane do biblioteki książki synchronizują się pomiędzy urządzeniami. Mam więc zawsze przy sobie całą moją biblioteczkę.

    Synchronizacji podlega również postęp w czytaniu, czyli kończąc książkę na danej stronie na czytniku, mogę chwycić iPhone’a, odpalić aplikację Kindle i czytać dalej. Bardzo wygodne rozwiązanie. Nie zawsze mam pod ręką plastikowego Kindle’a – a zdarza się, że muszę chwilę postać w kolejce w sklepie czy poczekać na mrozie na autobus. Mam nie więcej niż 10 minut – wyciągam smartfona i czytam. Gdy wieczorem chwycę Kindle’a, będę mógł kontynuować czytanie od miejsca, w którym skończyłem na iPhonie.

    Kindle, pozornie prosta aplikacja do czytania, to potężny kombajn napakowany przeróżnymi funkcjami. Wystarczy wspomnieć, że zarówno czytniki, jak i smartfonowe aplikacje, zintegrowane są z Goodreads – siecią społecznościową dla czytających książki, którą Amazon kupił w 2013 roku – oraz z Audible – serwisem do zakupu i słuchania audiobooków oczywiście również od Amazon’a. Chmura Kindle synchronizuje notatki i wycinki tekstu pomiędzy zarejstrowałem urządzeniami – dzięki temu mogę w wygodny sposób na komputerze odczytać zapisane w smartfonie czy czytniku notatki i wycinki książek. Aplikacja oferuje możliwość tworzenia kolekcji, czyli wirtualnych półek do grupowania książek i dokumentów.

    Kindle w wersji smartfonowej daje nam dostęp do wszystkich tych funkcji już od samego początku – ponieważ aby używać aplikacji, trzeba zalogować się do swojego konta Amazon. Aby jednak korzystać z tych samych dobrodziejstw na czytniku, musimy zarejestrować go w serwisie Amazon. Bez rejestracji, będzie on pełnił jedynie funkcję zwykłego czytnika – bez możliwości synchronizacji czy dodatkowych integracji. Po instrukcję rejestracji Kindle’a odsyłam do bloga eCzytelnik.

    Za pośrednictwem fizycznego Kindle’a, możemy też kupić nowe książki w sklepie Amazona. Każda zakupiona książka (zarówno przez czytnik, jak i stronę Amazona), wyląduje od razu na wszystkich naszych urządzeniach.

    Na koniec zostawiłem jeszcze jedną, najciekawszą chyba funkcję, wisienkę na torcie. Amazon każdemu swojemu użytkownikowi udostępnia dedykowany adres e-mail w domenie @kindle.com. Przesyłając na niego dowolnego ebooka, dodamy go automatycznie do naszej biblioteki Kindle i umieścimy w ten sposób na wszystkich zarejestrowanych urządzeniach. Nie musimy więc podłączać czytnika do komputera – zakupionego w dowolnym sklepie ebooka, bez problemu wyślemy mailem zarówno na czytnik, jak i do smartfona. Ale to nie koniec! Poza typowym ebookiem, na ten dedykowany adres e-mail, możemy również wysłać inne dokumenty: PDF, DOC czy HTML. Zostaną one przekonwertowane przez serwery Amazona do odpowiedniego formatu i również dodane do biblioteki! Wspaniała funkcja, która daje szereg nowych możliwości wykorzystania czytników. Aby jej używać, w ustawieniach konta Amazon musimy podać wszystkie nasze adresy e-mail, z których chcemy przesyłać książki na urządzenia (dzięki temu nikt obcy nie zacznie nam wysyłać reklam do naszej półki z książkami ☺️ ).

    Aplikacja Kindle dostępna jest na urządzenia z iOS oraz z Androidem. 

    Instapaper

    Internet to kopalnia wiedzy. I największy na świecie bank treści. Lepszych i gorszych. Trafiamy na nie każdego dnia, przeglądamy setki stron a na każdej kolejnej spędzamy coraz mniej czasu. W pociągu, autobusie, w drodze do pracy czy przerwie na lunch. Ciągle w biegu. Nawet gdy trafimy na wartościowy artykuł – najczęściej nie mamy czasu, aby go w danym momencie przeczytać. Z pomocą przychodzi Instapaper, który – w największym skrócie – jest aplikacją pozwalającą na odkładanie do przeczytania na później znalezionych w internecie artykułów. O ile Kindle jest moim wyborem w przypadku książek, Instapaper to miejsce do którego trafia każdy warty mojej uwagi artykuł.

    W momencie, gdy dodam do Instapaper link www, pobierana jest z niego treść artykułu strony i zapisywana w aplikacji. Znikają reklamy, paski menu, banery i różne inne rozpraszające elementy stron www. Instapaper wyciąga i podaje czystą esencję. Zamiast kolorowej strony www, dostaję ładnie ułożony tekst na odpowiednim tle (białym, lekko żółtawym, szarym lub czarnym – w zależności od wybranego motywu).

    Wygląd tekstów można dostosować zmieniając rodzaj czcionki, jej wielkość, odstępy pomiędzy wierszami i szerokość tekstu. To tak, jakbyśmy projektowali własną, idealną książkę z artykułami.

    Dodawanie treści do Instapaper jest niezwykle proste. Gdy natrafię w internecie na ciekawy artykuł, niezależnie od tego, czy będzie to na smartfonie, tablecie czy komputerze, klikam ikonę udostępnienia i wybieram Instapaper. To wszystko. Artykuł po chwili czeka w aplikacji, w wygodnej do czytania formie. Instapaper jest moim centrum i bazą treści. Trafia do niego wszystko, co wymaga dłuższego niż minutę czytania. Dodaję tam artykuły znalezione na stronach www, Twitterze, Facebooku czy dłuższe newslettery (takie, które mogę otworzyć w przeglądarce internetowej). Dodane treści można grupować w katalogi, oznaczać jako ulubione oraz udostępniać dalej – na przykład znajomym. Usługa zintegrowana jest również z usługą IFTTT i dzięki temu możliwe jest wykonywanie pewnych automatycznych zadań. Ja mam ma przykład ustawione, aby każdy dodany do Instapaper artykuł, pojawiał się automatycznie również w moim dzienniku Społecznościowym w Day One, a gdy oznaczę artykuł jako ulubiony, link do niego zostanie dodany do mojej listy zadań w Things – dzięki temu mogę oznaczać dla siebie treści, do których chcę później wrócić na komputerze.

    Archiwum przeczytanych artykułów jest dodatkowym atutem. Jeżeli będę w przyszłości chciał odnaleźć konkretny artykuł, wiem gdzie szukać.

    Wszystkie artykuły w Instapaper są oczywiście synchronizowane. Mogę więc czytać na iPhonie, iPadzie oraz na komputerze, za pośrednictwem strony www.

    Instapaper jest aplikacją bezpłatną, dostępną zarówno na telefony z iOS, jak i z Androidem.

    A Ty lubisz czytać na smartfonie?

  • prowadzenie dziennika i twój smartfon – recenzja Day One

    Prowadzenie dziennika w komórce jest wspaniałym przykładem wykorzystania smartfona do pozbycia się stresu, ostudzenia emocji oraz podsumowania i zamknięcia dnia, tygodnia lub innego, dłuższego okresu w życiu. Idealnie sprawdza się w planowaniu nowego roku, śledzeniu stanu swojego zdrowia czy postępów w odchudzaniu. Sklepy AppStore i Google Play Store oferują cały szereg aplikacji które to umożliwiają, a ja dzisiaj opisze najlepszą z nich – Day One.

    Day One było pierwszą aplikacją do prowadzenia dziennika, która dawno dawno temu zagościła w moim smartfonie. Nasza przyjaźń nie trwała jednak zbyt długo i już po pierwszych kilku dniach, musieliśmy się pożegnać. Po prostu nie przypadliśmy sobie do gustu. Aplikacja była przeładowana funkcjami, wydawała się być dla mnie zbyt profesjonalna a i jej wygląd pozostawiał w mojej ocenie wiele do życzenia. Nie było pomiędzy nami chemii. Szukałem czegoś ładniejszego, sprytniejszego i mniej wymagającego.

    Niedługo potem, w sklepie z aplikacjami dla iPhona, natknąłem się na Grid Diary – i zakochałem się od pierwszego kliknięcia. Przepiękny wygląd, przyjemne animacje i dźwięki, a do tego całkowicie odmienna zasada działania niż Day One. Prowadzenia dziennika sprowadzało się tylko do odpowiadania na pytania. To rozwiązanie było bardzo wygodne dla początkującej osoby, która nie bardzo jeszcze wie po co właściwie chce prowadzić dziennik. Uruchamiałem aplikację, dostawałem listę pytań, odpowiadałem na nie i z głowy. Mało tego, mogłem tak skonfigurować Grid Diary, aby zadawało pytania tak, by moje odpowiedzi sprowadzały się jedynie do krótkiego „tak” albo „nie”. Bez większego wysiłku mogłem w kilka minut stworzyć wpis – i mieć z głowy. Byłem fajnym gościem, który prowadzi dziennik. Choć tak na prawdę nigdy go nie prowadziłem.

    Taka zabawa trwała kilka tygodni – dzisiaj uważam, że i tak wytrwałem dość długo biorąc pod uwagę, że działałem z totalnie źle wyznaczonym celem. Zamiast skupić się na istocie prowadzenia dziennika, skupiałem się na jak najszybszym wykonaniu zadania w postaci stworzenia wpisu. W końcu aplikacja Grid Diary trafiła do kosza (wyleciała z iPhona) i musiałem zastanowić się co dalej.

    Był to bardzo dobry okres dla rozwoju platformy iOS, i w każdym tygodniu powstawało sporo nowych aplikacji, w tym wiele do prowadzenia dziennika. Starałem się przeglądać jak najwięcej z nich, szukałem swojego ideału. Z każdą jednak było coś nie tak. Jedne były słabo zaprojektowane, nie przemyślane, inne nie miały wersji dla iPada (co dla mnie jest dość istotne), jeszcze inna oferowały zbyt ubogi zestaw funkcji. Wyczerpałem wszystkie dostępne opcje. Zostały mi dwa rozwiązania: dziennik w wersji papierowej albo drugie podejście do Day One. Wybrałem obydwie i do dziś skutecznie łącze dziennik papierowy z aplikacją w iPhonie. Dzisiaj jednak opowiem Ci o samym Day One.

    Moje drugie podejście do Day One początkowo niewiele różniło się od pierwszego. Chciałem zacząć prowadzić dziennik i szukałem prostych rozwiązań, a aplikacja zasypywała mnie ogromną liczbą możliwości, powiadomieniami, przypomnieniami… Postanowiłem więc wykorzystać to, co początkowo urzekło mnie w Grid Diary – prostotę dodawania wpisów, dzięki odpowiadaniu na pytania. Przygotowałem sobie kilka takich, które miały zainspirować mnie do pisania (w odróżnieniu od pytań z Grid Diary, które zastępowały mi pisanie), zaciskałem zęby i uruchamiałem Day One. Takie prowadzenie dziennika wplotłem w moją poranną i wieczorną rutynę. Z czasem zamieniłem poranne pytania na czystą „kartkę” aplikacji i po prostu pisanie – wtedy wiedziałem już, że w końcu zaskoczyło 🙂

    Zrozumiałem, że ten pamiętnikowy kombajn jest najlepszym, co mogłem spotkać na swojej drodze dziennikarza (bo jak inaczej nazwać osobę, która prowadzi swój dziennik?). I może nie jest to aplikacja, która w prosty sposób pomaga w rozpoczęciu przygody z pamiętnikiem, z pewnością jest najlepszym wyborem dla kogoś, kto taką przygodę już rozpoczął.

    [Tweet „Day One jest najlepszym, co mogłem spotkać na mojej drodze małego dziennikarza”]

    Wśród użytkowników Day One, panuje ogólna opinia, że aplikacja ta jest piękna. Ja niestety nie mogę się pod tym podpisać. Jest ładna, w niektórych miejscach nawet bardzo ładna, ale to tyle. Jej wygląd jest po prostu ok, nie przeszkadza, ale i nie zachwyca. W skali od 1 do 10, dałbym jej nie więcej niż 6,5. Prawdziwa siła tkwi w funkcjach.
    Musisz wiedzieć, że jedynie 30% moich wpisów w Day One wprowadzanych jest bezpośrednio przez aplikację. Pozostałe 70% to wpisy, które wpadają tam automatycznie, lub za pośrednictwem innych aplikacji. Ale po kolei.

    W Day One możemy prowadzić kilka niezależnych dzienników. Każdy z nich synchronizowany jest z serwerem Day One, co z jednej strony jest fajnym zabezpieczeniem danych w przypadku utraty telefonu, a z drugiej pozwala na prowadzenie tych samych dzienników na kilku urządzeniach. Każdy prowadzony w Day One dziennik ma swoją nazwę i przewodni kolor. To ostatnie bardzo pomaga, gdy prowadzimy kilka dzienników – kolory, lepiej niż nazwy, pomagają odróżnić dzienniki. Synchronizowany dziennik możemy zabezpieczyć, aby na serwerze była przechowywana jego zaszyfrowana wersja możliwa do odczytania jedynie na naszych urządzeniach (poprzez klucz deszyfrujący). Również sama aplikacja może zostać zabezpieczona hasłem, bez którego nie będziemy w stanie jej uruchomić. Kolejnym ciekawym rozwiązaniem jest to, że możemy włączyć synchronizację jedynie dla wybranych dzienników. Wszystko to sprawia, że chyba nawet najbardziej wymagające w kwestii bezpieczeństwa danych osoby, dobiorą odpowiednią dla siebie konfigurację.

    Aplikację można połączyć z kilkoma profilami w mediach społecznościowych (Twitter, Facebook, Instagram, Foursquare) – dzięki temu Day One będzie śledził naszą aktywność i przypomni o niej przy wprowadzaniu nowego wpisu. Możemy również włączyć śledzenie naszej lokalizacji, kalendarza oraz zrobionych zdjęć. To wszystko w założeniu ma pomóc przypomnieć nam, co danego dnia robiliśmy,

    Po uruchomieniu Day One, widzimy nasz ostatnio używany na danym urządzeniu dziennik – funkcja ostatnio otwartego dziennika nie podlega synchronizacji. Oznacza to, że możesz prowadzić ich kilka – jeden z iPhona, drugi z iPada, i na każdym z tych urządzeń będzie otwierać się domyślnie tylko ten ostatnio na nim użyty. W moim przypadku to wygodne rozwiązanie, ponieważ na iPadzie, w ramach cyklicznych przeglądów, otwieram różne dzienniki, natomiast w iPhonie zawsze mam otwarty tylko jeden i ten sam, i po uruchomieniu aplikacji nie muszę zastanawiać się, czy jestem akurat we właściwym miejscu.

    Gdy już przełączymy się na interesujący nas dziennik, na głównym ekranie widzimy podzielony na dwie części ekran – góra w kolorze dziennika, dół z listą ostatnich wpisów. W części kolorowej są dwa duże przyciski: z ikoną aparatu, pozwalającą na zrobienie i dodanie do dziennika zdjęcia, oraz druga, z dużą ikoną „+” – co, jak się pewnie domyślasz, pozwala na szybkie rozpoczęcie tworzenia nowego wpisu w dzienniku. Pomiędzy tymi ikonami a listą wpisów, widzimy statystyki aplikacji – ile łącznie wpisów zostało wprowadzonych do danego dziennika, ile obejmują dni, ile jest dodanych zdjęć, oraz ile wpisów zostało dodanych w dniu dzisiejszym i całym tygodniu. Pod listą wpisów znajduje się jeszcze małe menu z pięcioma opcjami – cztery z nich dotyczą trybów przeglądania wpisów, a jedna (mały znak „+” na środku) dodawania. W odróżnieniu do opcji z górnej części ekranu, która po wybraniu przełącza nas od razu do trybu pisania nowego wpisu, wybranie znaku „+” z dolnego paska, powoduje otarcie menu dodawania wpisu. Możemy z niego wybrać jedną z czterech opcji:

    Activity Feed – to lista naszych aktywności z całego dnia (tweety, posty na Facebooku, zdjęcia zrobione smartfonem lub dodane do instagrama, lokalizacje, wydarzenia z kalendarza). Chronologiczna lista skutecznie przypomni co dzisiaj robiliśmy. Każdy z jej elementów możemy powiązać z nowo tworzonym wpisem.

    Zdjęcie – opcja ta powoduje przełączenie Day One w tryb aparatu. Możemy wykonać zdjęcie lub zdjęcia i na tej podstawie szybko utworzyć nowy wpis

    Bibliotek zdjęć – podobnie jak opcja powyżej, pozwala na stworzenie nowego wpisu na podstawie zdjęcia lub zdjęć. Różnica polega na tym, że tu wybieramy z biblioteki zdjęć smartfona.

    Ostatnia opcja to „Text” – czyli włączenie dokładnie tego samego trybu pisania, który uruchamia się po kliknięciu na znak „+” w kolorowej, górniej części okna głównego aplikacji.

    Day One oferuje również kilka ciekawych trybów przeglądania dodanych wcześniej wpisów. Domyślnie otwierany jest widok listy, gdzie znajdziemy wpisy – jeden pod drugim – w kolejności według daty. W drugim trybie możemy przeglądać wszystkie dodane do naszego dziennika zdjęcia z podziałem na daty. Kolejny tryb to mapa, na której zaznaczone są miejsca dodawania wpisów – przydatne, gdy podróżujemy i chcemy dotrzeć do wpisów wprowadzonych podczas konkretnych wyjazdów. Ostatni tryb to widok kalendarza, gdzie czarno na białym (właściwie to w wiodącym dla danego dziennika kolorze) skontrolujemy jak często dodajemy wpisy.

    Każdy nowy wpis ma kilka podstawowych parametrów:

    • datę dodania,
    • miejsce dodania – uzupełniane automatycznie za pomocą danych lokalizacyjnych smartfona lub wprowadzone ręcznie,
    • z danymi dotyczącymi miejsca powiązana jest również dodawana automatycznie pogoda,
    • urządzenie z jakiego wpis zostaje dodany,
    • liczba wpisów jakie zostały już dodane danego dnia, ale również tych dodanych tego samego dnia w poprzednich latach,
    • dziennik do którego wpis zostaje dodany,
    • tagi,
    • gwiazdka (możemy oznaczyć nasz wpis jako ulubiony),
    • ID wpisu (dzięki któremu możliwe jest zidentyfikowanie go na przykład w systemach do automatyzacji),
    • i inne powiązane dane (np. aktywność, liczba kroków, muzyka).

    Każdy wpis może zostać wyeksportowany albo usunięty.

    Gdy w końcu zaczniemy pisać, dostajemy całą gamę możliwości dotyczących formatowania tekstu – na szczęście, tak samo jak parametry samego wpisu, również i te „udogodnienia” są w miarę ukryte, więc nie przeszkadzają zbytnio w procesie tworzenia. Możemy używać boldowań, kursywy, wypunktowań, cytatów, wcięć, różnej wielkości nagłówków – wszystko co tylko będzie nam potrzebne. Każdy wpis może być również wyposażony w zdjęcia.

    Sporo jak na aplikację do prostego prowadzenia dziennika, prawda? Może przyprawić o zawrót głowy? Aplikacja jest jednak zrobiona na tyle fajnie, że możemy bez problemu przede wszystkim pisać, nie zwracając uwagi na wszystkie pozostałe opcje.

    Day One ma bardzo rozbudowany system powiadomień i przypomnień. Aplikacja, co chyba jest dość oczywiste, może nam przypominać o dodaniu nowego wpisu. Możemy ustawić, aby o wybranej porze dnia przypominała nam o dodanych tego samego dnia ale w poprzednich latach wpisach. Obydwa opisane powiadomienia mogą pojawiać się o ustalonej porze dnia (rano, południe, popołudnie), albo losowo wybranej godzinie.
    Kolejny moduł powiadomień dotyczy odwiedzonych miejsc. Day One może przypomnieć nam o dodaniu nowego wpisu za każdym razem gdy opuścimy dane miejsce – tak, aby można było od razu je opisać w dzienniku. Możemy również ustawić, aby powiadomienie wyskoczyło po odwiedzeniu 3 lub 5 miejsc albo o konkretnej godzinie informując nas jednoczenie ile miejsc danego dnia odwiedziliśmy. Możemy również tworzyć nowe powiadomienia z własną treścią, o ustalonym czasie, dotyczącą wybranego dziennika, z wybranym tagiem i szablonem.

    Prowadzę w Day One kilka dzienników, jeden z nich nazwałem „Społecznościowy” i nigdy nie uzupełniała go ręcznie. Jest on uzupełniany przez aplikację zewnętrzną – choć powinienem właściwie powiedzieć: usługę zewnętrzną. Day One integruje się bowiem z IFTTT (If This Than Than – usługa do automatyzacji), dzięki czemu możliwe jest dodawania do niej całkowicie automatycznych wpisów. Moje przykłady wykorzystania IFTTT:
    – Każdy mój tweet wpada jako nowy wpis do Day One. Bardzo fajną funkcją jest pobieranie tagów jakimi oznaczony jest tweet i dodawania ich jako tagów do wpisu w Day One.
    – Również każdy polubiono przeze mnie tweet zostanie zapisany w dzienniku.
    – Tak jak w przypadku Twittera, tak i każdy mój wpis na profilu prywatnym na Facebooku wpada automatycznie do Day One jako nowy wpis
    – Gdy dodaję artykuł do mojej listy czytania w Instapaper, informacja o tym (tytuł, link, data) wpada jako nowy wpis do dziennika „Społecznościowy”
    – Codziennie pod koniec dnia, gdy mój zegarek FitBit zsynchronizuje się z iPhonem, podsumowanie aktywności zostanie przesłane jako nowy wpis do Day One. Mam więc całe archiwum danych takich jak liczba wykonanych kroków, zdobytych pięter, spalonych kalorii, osiągniętych wysokości, pokonanych odległości, minuty spoczynku czy małej i wysokiej aktywności.
    – Za każdym razem, gdy dodam wagę do mojego iPhona, wpis z nią wpada również do Day One
    – Również moje tygodniowe podsumowanie snu umieszczane jest automatycznie jako nowy wpis
    Dzięki takiej liście, mój dziennik „Społecznościowy” powstaje w sposób całkowicie zautomatyzowany. Nic w nim nie zmieniam, nie kasuję, nie dodaję ręcznie – robię tylko jego przeglądy aby dane które wpadły przeanalizować i wyciągnąć odpowiednie wnioski.

    Powtórzę to, co napisałem na początku: Day One to prawdziwy kombajn do prowadzenia dziennika. Taki ogrom funkcji w żaden sposób nie przeszkodził twórcom w zaprojektowaniu dość skromnego interfejsu. Aplikacja jest nieskomplikowana, a wszystkie dodatkowe funkcje są w sprytny sposób ukryte, aby zbytnio nie przeszkadzały w tym, do czego aplikacja powinna służyć w pierwszej kolejności – czyli do pisaniu.

    [Tweet „Day One to prawdziwy kombajn do prowadzenia dziennika.”]

    Mój opis Day One dotyczy wersji dostępnej na iPhonie, jednak aplikację znajdziemy również na smartfony z Androidem. Występują pomiędzy nimi bardzo drobne różnice w wyglądzie i działaniu – wynikające ze specyfiki samych systemów operacyjnych i działania smartfonów.

    Podstawowa wersja Day One jest bezpłatna i polecam z niej na początku skorzystać. Gdy jednak nasze „dziennikarstwo” nabierze rozpędu, warto zastanowić się nad wykupieniem opcji Premium, która znacząco rozszerza możliwości aplikacji. Pobierz Day One:

     

    A Ty prowadzisz dziennik? Być może w klasycznej, papierowej formie? Podziel się swoimi doświadczeniami w tym temacie w komentarzu – może dzięki temu i ja usprawnię moje prowadzenie dziennika.

    Interesuje Cię temat prowadzenia dziennika, aplikacji takich jak Day One i moich rozwiązań w zakresie automatyzacji? Daj znać, czy chcesz czytać więcej takich wpisów 🙂

  • skupienie i Twój smartfon

    Druga kategoria antystresowych rozwiązań to zestaw aplikacji, które pomagają w skupieniu się podczas pracy (i nie tylko). Zanim jednak przejdę do samych rozwiązań, opowiem Ci krótko o różnych etapach / rodzajach mojej pracy – dzięki temu lepiej zrozumiesz kryteria doboru: 

    1. Tworzenie / pisanie.

    Dotyczy na przykład procesu powstawania tekstu który czytasz. Pisanie tekstów to rzecz, której nadal się uczę i jest to dla mnie ciągle jedno z tych trudnych zadań (choć daje ogromną satysfakcję). Wymaga sporego skupienia oraz maksymalnej koncentracji. Przynosi ogromną frajdę, ale wymaga wysiłku – więc i specjalnych warunków.

    2. Projektowanie.

    Dotyczy stron www albo stron czasopism. To moje codzienne zajęcie i główna praca. Zadania z tej grupy przychodzą mi dość łatwo i sprawiają ogromną przyjemność. Zajęcie to wymaga warunków sprzyjających kreatywności – ale takich, które nie będą mnie nie zbytnio rozpraszać.

    3. Realizacja.

    To cały zestaw codziennych, mniejszych i większych zadań, które ciężko zaliczyć do grupy „twórczych” ale z pewnością zaliczam do „koniecznych”. Każdą zaprojektowaną stronę www trzeba wykonać, wymyśloną stronę czasopisma – złożyć, skończyć i sprawdzić, a napisany tekst – opracować. Wiele z tych zadań jest dość monotonnych, często nudnych – i wymagają one otoczenia które w pewien sposób pomoże mi przez nie przejść.

    4. Organizacja.

    To cały szereg zadań administracyjnych związanych z utrzymaniem porządku, pilnowaniem planu dnia, planowaniem tygodnia, czy całego roku. 

    Jaki to ma związek z głównym tematem tego wpisu i dlaczego właściwie opowiadam Ci o mojej pracy? Już wyjaśniam.

    Zaryzykuję stwierdzenie, że większość osób podczas pracy słucha muzyki. Dla jednych są to serwisy streamingowe, dla innych radio czy mp3. Mało kto zastanawia się, jak to czego słucha, wpływa na wykonywaną pracę, poziom skupienia i stresu. Postanowiłem to przeanalizować i do odpowiednich zadań, dobrać odpowiednie dźwięki. Wybrałem cztery aplikacje i każdej z nich używam do innej grupy zadań. Analiza moich codziennych obowiązków, skategoryzowanie ich i dobranie odpowiednich pomocników w postaci aplikacji o których za chwilę przeczytasz, pozwoliło mi na łatwiejsze poradzenie sobie z zadaniami jakie mam do wykonania każdego dnia. To z kolei miało ogromny wpływ na zmniejszenie poziomu stresu przy ich wykonywaniu. Gdy piszę teksty używam zupełnie innych narzędzi, niż gdy przygotowuję czasopismo do wysłania do druku. Pierwsze zadanie wymaga maksymalnego skupienia, drugie – mniej twórcze, choć bardzo ważne w mojej pracy zadanie, jest czynnością często dość monotonną i potrzebuję przy nim innego rodzaju pomocnika, aby pozostać skupionym.

    Czas przejść do samych aplikacji.

    Brain.fm – tworzenie / pisanie

    Na pierwszym miejscu muszę opisać aplikację Brain.fm. Jest ona dla mnie wielkim odkryciem 2017 roku i niesamowitym pomocnikiem przy trudnych i wymagających wyjątkowego skupienia pracach. Najogólniej rzecz biorąc, Brain.fm ma za zadnie stymulować pracę naszego mózgu za pomocą odpowiednich dźwięków (zastanawiałeś się skąd nazwa?).

    Brain.fm ma 5 trybów pracy:

    • Focus – skupienie
    • Meditate – medytacja
    • Sleep – spanie
    • Nap – drzemka
    • Relax – relaks

    I każdy z nich zawiera inny rodzaj dźwięków, ubranych w różne sesje, które mają za zadanie ułatwić nam wykonywanie danego zajęcia. Ja wykorzystuję tylko pierwszy dostępnych trybów – Focus, i muszę przyznać, że efekty jego działania przeszły moje najśmielsze oczekiwania.

    Każda sesja trybu Focus składa się z 2-godzinnej porcji dźwięków stymulujących. I to właściwie tyle, co chcę napisać o Brain.fm. Jeżeli aplikacja (i sposób jej działania) Cię zaciekawi, możesz zerknąć na na jej stronę: www.brain.fm – gdzie znajdziesz porady dotyczące doboru odpowiednich słuchawek, przygotowania otoczenia i innych wskazówek.

    Brain.fm w wersji bezpłatnej pozwala na 5 sesji i streaming dźwięków (bez pobierania na urządzenie), co czasem powoduje problemy z odtwarzaniem. Warto jednak wypróbować i przekonać się, czy tego rodzaju rozwiązania pomagają Ci w wykonywaniu Twojej pracy. Dostępny dla: iPnone’a oraz Androida.

    Noizio – projektowanie

    Kolejna aplikacja służy do generowania tak zwanych dźwięków tła i jest moim kompanem przy projektowaniu, gdzie również potrzebuję skupienia, ale zupełnie innego, niż przy pisaniu. Projektowaniem zajmuję się na co dzień od wielu lat i zadanie to przychodzi mi z ogromnie większą łatwością niż pisanie. Nie potrzebuję więc do tego narzędzia, takiego jak Brain.fm, które to wyzwala we mnie maksymalny poziom koncentracji – co na dłuższą metę może być bardzo męczące dla mózgu. Dlatego przy projektowaniu używam Noizio.

    Noizio jest małą aplikacją, która generuje różne dźwięki otoczenia – do wyboru mamy kombinację dźwięków z pośród:

    • october rain (wrześniowy deszcz)
    • coffee house (kawiarnia)
    • thunderstorm (burza z piorunami)
    • campfire (ognisko)
    • winter wind (zimowy wiatr)
    • sea waves (fale morskie)
    • river stream (strumień rzeki)
    • summer night (letnia noc)
    • sunny day (słoneczny dzień)
    • deep space (głęboka przestrzeń)
    • sailing yacht (żeglujący jacht)
    • inside train (jadący pociąg)
    • on the farm (na farmie)
    • wind chimes (dzwonki na wietrze)
    • blue whales (wieloryby)
    • oraz dźwięki dodatkowe, płatne – każdy w cenie 4,99 zł. Wśród nich są takie perełki jak odgłos starej maszyny do pisania, odgłosy placu zabaw dla dzieci, ulicy, mruczenia kota, odgłosów bicia serca czy duchów (??!!). Niektóre z nich są baaardzo ciekawe. Dźwięki dodatkowe możemy sprawdzić przed zakupem – polecam więc zajrzeć do tej sekcji w aplikacji 🙂

    Tryby możemy ze sobą łączyć, tworząc czasem dość ciekawe połączenia, np. odgłosy farmy i deszcz, albo słonecznego dnia i żeglującego jachtu. Pamiętaj jednak, że niektóre połączenia mogą wywoływać lekki niepokój – na przykład ognisko i burza z piorunami. Mój ulubiony zestaw do pracy twórczej to odgłosy pociągu, padającego deszczu i burzy. To połączenie działa na mnie najlepiej i najczęściej je wybieram.

    Bardzo istotny jest fakt, że możemy dostosować głośność poszczególnych dźwięków, przyciszając na przykład odgłosy farmy a zwiększając jednocześnie dźwięk padającego deszczu. Wybrane połączenia możemy zapisać w aplikacji, nadając im swoje nazwy, co ułatwia w późniejszym czasie powrót do sprawdzonych już raz połączeń. Aplikacja ma też funkcję odliczania czasu, dzięki czemu możemy ustawić czas emisji dźwięków.

    Noizio jest aplikacją bezpłatną dostępną dla iPhone’a.

    Jeżeli używasz telefonu z Androidem, polecam bardzo podobną, jednak już płatną aplikację, Noisli – dostępna na obydwie platformy.

    Apple Music – realizacja

    Usług streamingowych jest sporo. Apple ma swoją, Google, Amazon, mamy też Spotify, Tidal. Testowałem większość z nich i mój wybór padł właśnie na Apple Music. Z Tidala korzystałem przez wiele miesięcy (z racji promocji w Play – Tidal bezpłatnie przez rok), jednak nigdy nie udało mi się polubić jego interfejsu. Tidal nie podrzucał mi też sam nowych utworów, dzięki którym mógłbym powiększać swoją bibliotekę. Korzystałem również ze Spotify – zaróno w wersji bezpłatnej, jak i Premium. I, pomimo porządnych algorytmów dzięki którym trafiałem na coraz to nowsze piosenki, nie polubiłem się z samą aplikacją. Byłem za to bardzo zadowolony z Google Play Music, szczególnie gdy przez jakiś czas używałem smartfona z Androidem, choć i na iPhonie aplikacja od Google działa bardzo dobrze. Dobór nowej muzyki przez algorytmy Google również był bardzo trafiony w moim przypadku. Właściwie przez prawie cały czas korzystania z usługi Google Play Music, miałem ustawioną jedną playlistę, która non stop sama uzupełniała się o nowe, podobne utwory. To rozwiązanie sprawdzało się dość dobrze. Moje używanie aplikacji sprowadzało się głównie do czterech czynności: odtwarzaj, zatrzymaj, następna i poprzednia. I chyba głównie o to chodzi? Jedyny minus polegał na tym, że takie używanie Google Play Music sprawiał, że nie miałem motywacji do budowania swojej biblioteki utworów. Polegałem na listach od Google. Nie do końca pasowało to do mojego świata (który każdego dnia staram się uporządkować coraz bardziej).

    Postanowiłem więc wypróbować Apple Music. Szybko okazało się, że nie ma ona tak rozbudowanych algorytmów polecających nowe utwory (jak Spotify), nie ma tak dynamicznie zmieniających się playlist (jak Google Music Play), nie mogę używać jej bezpłatnie (tak jak Tidala) ale i tak sprawiła, że zostałem z nią na stałe kasując (dosłownie) konkurencję.

    Apple wie jak osiągać wysoki poziom zadowolenia swoich klientów. I to pomimo faktu, że sprzęty czy aplikacje z od znaku jabłka, nie są wypakowane po brzegi nowościami i najbardziej zaawansowanymi funkcjami. Apple po prostu robi skuteczne rzeczy – takie, które działają. I tak też jest w przypadku Apple Music. Ciężko jest mi wymienić bezsprzeczne zalety Apple Music w stosunku do konkurencji, ale nie myślałem też ani razu o powrocie. I mojej opinii nie zepsuł nawet fakt, że w pewnym momencie Apple zaczęło podsuwać mi do słuchania niemieckie piosenki (których niestety całkowicie nie trawię) i przez wiele tygodni nie mogłem pozbyć się ich z rekomendacji (każdą z nich zaznaczając jako „nie lubię”).

    Usługa szybko i bardzo płynnie wpisała się w mój cotygodniowy workflow. Przyzwyczaiłem się, że we wtorek Apple zaproponuje mi mix z moich ulubionych utworów, w piątek podsunie playlistę z nowymi utworami a na niedzielę przygotuje Chill Mix, czyli składankę utworów na odprężenie po całym tygodniu. Taki pakiet pozwala mi stale rozszerzać moją bibliotekę i być bardzo zadowolonym użytkownikiem aplikacji oraz całej usługi.

    Jeżeli tak jak ja używasz iPhone’a, z pewnością docenisz też poziom integracji Apple Music z systemem iOS czy z asystentem głosowym od Aplle – Siri.

    Apple Music dostępny jest na iPhone’ach oraz telefonach z Androidem.

    Coffitivity – organizacja

    Na koniec jeszcze jedna, warta uwagi pozycja, która towarzyszami mi przy wszystkich pracach organizacyjnych – jak planowanie dnia, czy podsumowania tygodnia albo roku. Coffitivity, bo o niej mowa, to mała i zabawna aplikacja, która oferuje tylko jedną funkcjonalność: generuje „dźwięki kawiarni”. Dostajemy do dyspozycji 3 tryby: Morning Murmur, Lunchtime Lounge i University Undertones. Bardzo ciekawy jest fakt, że tryby te tak mocno różnią się od siebie.

    Aplikacja pozwala na połączenie z wybranymi usługami muzycznymi. Możemy wybrać muzykę jako nasz główny dźwięk pozwalając aby odgłosy kawiarni szumiały w tle, lub odwrotnie – przyciszyć muzykę kosztem dźwięków rozmów. To wszystko. Warto wypróbować Coffitivity – sprawdza się zadziwiająco dobrze. Aplikacja jest bezpłatna i możesz ją pobrać na iPhone’a, smrtphona z Androidem. Na stronie https://coffitivity.com/premium dostępna jest również wersja Premium (9$ / rok), dzięki której mamy do dyspozycji dodatkowe dźwięki. Ja nie zdecydowałem się na dodatkowy zakup, ale jeżeli miałeś możliwość sprawdzenia wersji Premium, koniecznie napisz mi w komentarzach swoje wrażenia 🙂

    Zapraszam do wypróbowania: iPhone, Android.

    I to wszystko na dziś. Cztery aplikacje, które każdego dnia pomagają mi radzić sobie z zadaniami w pracy. Jestem ciekawy czy i Ty dzielisz swoją pracę na podobne etapy? Napisz mi o tym w komentarzu! Używasz podobnych narzędzi co ja? Czy zupełnie innych? Może wiesz jak jeszcze mogę usprawnić moją pracę? Czekam na Twój komentarz 🙂