Tag: taniec

  • 📗 fajna muzyka, mój dziennik dźwięków

    Dzielę się moją muzyką. Tym, co leci codziennie w moich słuchawkach, głośnikach, w samochodzie, na siłowni – i jest to bardzo ważny kawałek mnie. Każdego pierwszego dnia miesiąca tworzę nową playlistę i przez kilka tygodni dodaję do niej utwory, które mnie zachwycają, inspirują, a czasem i przerażają. Znajduję je na zajęciach z tańca, na ulicy w przejeżdżających samochodach, na rolkach, w autobusie, w słuchawkach współpasażera z pociągu. Każdy z tych utworów sprawia, że zaczynam inaczej myśleć, ruszać się, nie ważne, czy jestem na przejściu dla pieszych, gram w pingponga, czy jem z dzieciakami kolację. To mój dziennik dźwięków. Dzisiaj się nim dzielę. I co miesiąc będą tu pojawiać się nowe playlisty – częstuj się, jeżeli tylko chcesz.

    Na dole tego wpisu znajdziesz playlisty z poprzednich miesięcy.

    inne playlisty

    Poza moją comiesięczną, mam zapisanych w bibliotece w Spotify, również kilka innych playlist, które towarzyszą mi w konkretnych sytuacjach. Jedną z nich jest playlista o nazwie ”reading harry potter ⚡️”, zawierająca spokojne dźwięki wspomagające skupienie w momentach, w których tego potrzebuję. Włączam ją gdy piszę, ale fajnie sprawdza się również, gdy potrzebuję odprężyć się po długim i ciężkim dniu.

    painting&writing to playlista z muzyką, która pomaga mi wejść w jeszcze głębszy stan skupienia. Uruchamiam ją, gdy wiem, że potrzebuję utrzymać wyższy poziom koncentracji przez dłuższą chwilę – również podczas pisania.

    Używałem kiedyś aplikacji Endel do puszczania specjalnych dźwięków dla poprawienia mojej koncentracji, zmaksymalizowania skupienia. Z Endel już zrezygnowałem, ale znalazłem w Spotify playlistę z dźwiękami z tej aplikacji. Czasem używam – gdy potrzebuję maksymalnego skupienia.

    (więcej…)
  • nauczyć się tracić i rezygnować

    Ostatnie tygodnie przyniosły mi sporo przemyśleń na temat umiejętności porzucania, odpuszczania, rezygnacji. To bardzo cenna, choć cholernie trudna umiejętność.

    Pisałem niedawno o pewnym miejscu, do którego zbyt mocno się przywiązałem i którego zamknięcie sprawiło mi trochę problemów z samym sobą – choć ostatecznie pozwoliło mi uwolnić się, odkryć nową, inną, lepszą dla mnie drogę. Przepracowałem ten temat z moim prywatnym terapeutą (dziennikiem) i obiecałem sobie, że więcej nie pozwolę być więźniem miejsc, rzeczy, czy nawet moich wcześniejszych przekonań. I tak się złożyło, że musiałem się ostatnio sprawdzić właśnie w umiejętności rezygnowania w jednym z istotnych dla mnie obszarów mojego życia.

    Jak już wiesz z bloga, uczę się tańczyć. Już od ponad półtora roku – dość intensywnie. Chodzę regularnie na zajęcia – mam szkołę tańca, z którą się związałem. Pamiętam jednak o moim postanowieniu – braku przywiązania. Dlatego też, w tym roku zdecydowałem się poszukać dla siebie kilku innych miejsc, w których mogę również uczyć się tańca. Odwiedziłem kilka z nich, wybrałem się nawet na próbne zajęcia. Okazało się to bardzo dobrym pomysłem – dzięki temu udowodniłem sobie samemu, że moim głównym celem jest nauka tańca, a nie nauka w szkole tańca, w konkretnej szkole tańca, do której akurat uczęszczam. Niezwykle istotna różnica.

    Jednak samo znalezienie tych innych miejsc nie było wielkim wyzwaniem – w końcu z niczego nie rezygnowałem, przygotowywałem sobie co najwyżej wyjście awaryjne na wypadek… no, powiedzmy, że na różne wypadki. Trochę, jakbym wybrał się do salonu samochodowego, aby sprawdzić, czy aby napewno mają tam samochody, no może jeszcze z jazdą próbną. Moja próba wymagała ode mnie jedynie lekkiego wyjścia ze strefy komfortu, związanego z udaniem się do nowego miejsca i zapisanie się na jednorazowe zajęcia do całkiem nieznanego instruktora i całkowicie nowej grupy. W tamtym momencie czułem lekki dyskomfort, również podekscytowanie – ale to tyle. Nie było to jakieś trudne, nie wymagało podjęcia żadnej prawdziwej decyzji związanej z moim postanowieniem o braku przywiązania. Pomimo faktu, że coś robiłem, to spokojnie można to uznać za małą zasłonę dymną, za którą stoję sobie wygodnie tak samo przywiązany jak wcześniej.

    Swoją drogą, o ile prostsze była ta nowa wizyta, niż moja pierwsza w szkole tańca… jej, wtedy to był stres! Zresztą ciągnął się on za mną jeszcze przez wiele tygodni od momentu rozpoczęcia nauki. Ale dzisiaj opowiadam o rezygnowaniu, nie o zaczynaniu nowych rzeczy. Choć jedno i drugie nie jest proste. Wracając do wcześniejszego wątku…

    W szkole tańca, w której się uczę (tak, pilnuję się, by nie używać formy w „mojej szkole tańca”), jestem na kilku równoległych kursach. Choć skupiam się na dwóch stylach tańca współczesnego, to tak naprawdę jestem w kilku grupach i na kilku poziomach. Wybrałem taką, dość intensywną formę nauki i muszę przyznać, że bardzo mi ona odpowiada. Uwielbiam każde z (pięciu) zajęć, jak i każdego z prowadzących je trenerów. A każdy instruktor prowadzi swoje zajęcia totalnie inaczej. Uczą mnie artyści, profesjonaliści, wspaniali ludzie – i każdy jest inny. Są zajęcia, na które przychodzę i dokładnie wiem, co będę robił przez najbliższe półtorej godziny – ponieważ przez cały miesiąc ćwiczymy dokładnie to samo, poprawiając tylko błędy z poprzedniej lekcji, a są i takie, które za każdym razem są nową niespodzianką, przygodą, doświadczeniem – bo dany trener nie lubi niczego powtarzać i na każde zajęcia szykuje dla nas coś totalnie odmiennego, odjechanego, raz łatwego, innym razem wybitnie (dla nas) trudnego. Uwielbiam wszystkie te formy i cieszę się, że mój tydzień jest nimi przeplatany.

    Swoją drogą, jak wielką satysfakcję odczuwam, będąc szkolony przez tak wielu wspaniałych tancerzy – jestem szczerze wzruszony i wdzięczny. Nigdy wcześniej nie uczyłem się niczego tak pokornie, z takim zaufaniem i zaangażowaniem. Do tej pory, ucząc się nowej rzeczy, wynajdowałem sobie swoje małe, indywidualne sposoby na naukę, zawsze byłem przez to trochę z boku każdej grupy, do której dołączałem. Tutaj, ucząc się tańca, daje się prowadzić za rączkę jak małe dziecko, i dzięki temu mogę cieszyć się efektami – po które przecież do tej szkoły przychodzę. Wybacz dygresję, znowu odpływam od brzegu w mojej historii…

    Jak się pewnie domyślasz, mimo że lubię każde zajęcia, mam też te bardziej, jak i najbardziej ulubione. Normalne, prawda? Nie jestem robotem, często kieruję się emocjami. Jednak sam fakt, że to dostrzegam, że jestem tego świadomy, powala mi już w pewnym stopniu nad tym panować. Nie zawsze w takim, jak bym chciał, ale robię postępy. Zresztą, sam fakt, że powstaje ten wpis, że spisuję te rozważania, jest już dla mnie dobrym ćwiczeniem wykorzystywania świadomości tych nie zawsze łatwych do okiełznania emocji.

    Wrzesień to zawsze taki nowy początek. Nie inaczej jest w szkole tańca, w której się uczę. Kończy się tryb wakacyjny, wracają niektóre, uśpione przez dwa-trzy miesiące zajęcia, w innych zachodzą korekty godzin, bywa i tak, że zmieniają się niektórzy instruktorzy. No cóż, wiemy jak to jest ze zmianami – niespecjalnie za nimi przepadamy, szczególnie w naszych ulubionych obszarach. Powakacyjne roszady spowodowały, że stanąłem przed dość poważnym wyborem. Od dawna uczęszczałem na zajęcia do Kamili, mega utalentowanej, młodej instruktorki, która – w ciągu półtoragodzinnych, cotygodniowych zajęć – potrafiła wyzwolić tak ogromne emocje, przygotować z nas (osób uczących się) tak wspaniałe widowisko, że już dawno temu, wszystkie głosy w mojej głowie, jednogłośnie okrzyknęły te właśnie zajęcia moimi ulubionymi. Było to coś więcej, niż lekcje tańca, pod wodzą Kamili zbliżaliśmy się momentami do czegoś, co z powodzeniem mogłem nazwać minispektaklami. Momentami były to spektakle wykonane z gracją słoni, ale satysfakcja z każdego była ogromna. Zajęcia nie należały do łatwych, wymagały sporego wysiłku, często całkiem dużego wyjścia ze strefy komfortu, ale Kamila bardzo dobrze nas przez to wszystko przeprowadzała. Była to też najstarsza grupa, do której uczęszczałem. Grupy w szkole czasem się „resetują”, to znaczy, jak liczba uczęszczających osób spada do kilku, to często następuje obniżenie poziomu do początkującego, renabór do grupy i cały kurs startuje niejako od nowa. Całkiem zrozumiałe – w końcu szkoła tańca to biznes i jej właściciele chcą mieć jak największą liczbę klientów. I choć poziom zawsze jest dostosowywany do umiejętności uczestników, to jednak „na papierze”, grupa Kamili była tą najstarszą, na najwyższym poziomie – z tych, do których uczęszczałem.

    Jak już wspomniałem, wrzesień to zmiany. Powrót, reaktywacja zajęć, niektóre kursy startują od nowa, inne zyskują nowe godziny. Zazwyczaj z sympatią witam takie zmiany – oznaczają coś nowego, często krok do przodu. Tegoroczny nowy sezon przyniósł jednak dla mnie jedną niespodziankę, a wraz z nią decyzję, którą musiałem podjąć. Zajęcia u Kamili nakładały się na inne zajęcia, na które chciałem uczęszczać. Musiałem więc dokonać wyboru i z jednych zrezygnować.

    W pierwszym momencie decyzja była prosta: skoro tak bardzo cenię zajęcia u Kamili, jej grupa jest najstarsza (stażem, poziomem) i są to najbardziej odmienne od pozostałych zajęcia – powinienem je wybrać. Szczególnie że te drugie, nakładające się, startowały od początku, poziom się zerował, nie mialem pewności, czy grupa się utworzy, jak długo będzie kontynuowana… wiele przemawiało za tym, bym pozostał w grupie Kamili. Pewnie już się domyślasz, do czego zmierzam. Wybrałem jednak opcję drugą, rezygnując z ulubionych zajęć.

    Powody? No cóż, najogólniej mogę chyba napisać, że wybrałem ciężką pracę zamiast przyjemności i podkręcania emocji. Nowe zajęcia, choć tak naprawdę nie takie do końca nowe, to dla mnie również kontynuowanie pewnych umiejętności, doskonalenie elementów, których uczę się od dawna. Wybrałem nudny, monotonny warsztat podstaw. No może nie jest tak źle, powiedzmy, że te drugie zajęcia prowadzi moja druga ulubiona instruktorka 🙂 A i same zajęcia są mega fajne.

    Najważniejsze jednak w tej decyzji jest to, że potrafiłem ją podjąć odkładając emocje na bok, patrząc na całą moją taneczną przygodę nie przez pryzmat emocji, ale jednak celu, jaki chcę (chciałbym) osiągnąć, nabywanych umiejętności. Że potrafiłem zrezygnować, odpuścić sobie coś, co bardzo lubiłem, kierując się rozsądkiem. To właśnie w momencie podejmowania tej decyzji, wypełniłem moje postanowienie o unikaniu przywiązania. Ten aspekt miał z pewnością spory wpływ na moją decyzję.

    Nieco ciężkawa lekcja, którą sobie celowo zafundowałem, ale bardzo mi potrzebna. Nawet jeżeli ostatecznie okaże się, że dokonałem złego wyboru w kontekście samych lekcji tańca, to przeszedłem ważne ćwiczenie w obszarze odpuszczania, porzucania i rezygnacji. Poza tym mój wybór wpisuję się w filozofię „mniej wygodnie”. Ale o tym jeszcze opowiem…

  • mama na zajęciach, a więc jak przetrwać, gdy każdy ruch boli

    Co jakiś czas rozpoczynam nowe kursy tańca w szkole, w której się uczę. Kursy startują, czasem się kończą (gdy grupa się rozpada) i wtedy poziom się zeruje, kurs startuje niejako od nowa. Mimo że uczę się już dość długo, nie tylko nie przeszkadza mi startowanie w kolejnych kursach na poziomie początkującym, takich totalnie od zera, ale wręcz bardzo to lubię i doceniam fakt, że mogę pod okiem trenerów pracować nad podstawami – pracuję wtedy zupełnie inaczej, niż osoby, które dopiero pierwszy raz pojawiają się na zajęciach. Zresztą, mam podobne podejście również w innych obszarach mojego życia – cenię pracę u podstaw.

    Taki pierwszy dzień zajęć nowego kursu, to trochę jak początek stycznia na siłowni – przychodzi zawsze kilka osób, które na fali jakiegoś impulsu zapragnęły nauczyć się tańczyć, ale jeszcze do końca nie wiedzą jak to będzie wyglądało. I to jest całkiem ok.

    Przypominam sobie moją pierwszą lekcję. Byłem tak samo zdezorientowany, przestraszony, nie za bardzo wiedziałem, co się będzie działo, czy mam mieć buty, gdzie się ustawić, co robić… Początek to zawsze fajny, ale i mocno stresujący moment – przynajmniej dla większości osób. I za każdym razem, gdy startują nowe zajęcia w szkole tańca, w oczach wielu osób widzę podobne obawy.

    Historia, którą chcę Ci opowiedzieć, wydarzyła się właśnie w takim momencie – gdy startowały nowe zajęcia w szkole tańca. Przyszła na nie mama z dwiema córkami. Fajnie – pomyślałem – takie rodzinne zajęcie się dla nich szykuje. Do tego drugie „fajnie”, ponieważ w szkole, w której się uczę, bardzo rzadko pojawia się ktoś w okolicy mojego wieku – a przynajmniej na zajęciach tańca współczesnego, które ja wybieram.

    Zawsze kibicuję nowym osobom w tacki sytuacjach. Tym bardziej że taniec współczesny jest bardzo wymagający i nie łatwo jest zacząć. Czasem na nowych zajęciach pojawiają się osoby, które wcześniej niewiele robiły ze swoim ciałem. I to jest również całkiem ok. Tyle tylko, że nie jest łatwo. Wręcz jest bardzo, bardzo ciężko.

    I taki też jest każdy nowy, startujący kurs – ciężki.

    Typowe zajęcia trwają półtorej godziny i podzielone są na trzy części: rozgrzewka, ćwiczenie techniki i choreografia. Całość dostosowana do poziomu grupy, ale mimo wszystko, są to rzeczy dość wymagające (tak, wiem, już z dziesiąty raz to podkreślam). Początkowo, patrzysz tylko na zegarek i odliczasz każdą minutę do końca, prosząc w duchu czas, by leciał szybciej (pamiętam dokładnie jak to było!). Z czasem jednak wszystko wywraca się do góry nogami i po dziewięćdziesięciominutowych zajęciach dziwisz się, że lekcja kończy się tak szybko.

    A więc rozpoczęła się rozgrzewka. Szok dla nowych osób, widać to po twarzach. Po kilku minutach wielu osobom oczy wychodzą z orbit, pot prawie leje się po twarzy. Takie pierwsze zderzenie z rzeczywistością sali treningowej. Lubię wtedy zerkać na miny tych nowych osób, mam zawsze wtedy ochotę jakoś dodać im otuchy, krzyknąć: nie poddawaj się, wytrzymaj jeszcze chwilę, dasz radę!. To właśnie pierwsze 30 minut jest najgorsze – ten szok. Trzeba jednak przetrwać i potem wrócić na kolejne zajęcia – efekty w końcu się pojawią, a i te mordercze ćwiczenia stają się powoli prawdziwą i ogromną przyjemnością.

    Jednak nie każdemu udaje się wytrwać. Mama, która przyszła z córkami, po 10 minutach rozgrzewki… wyglądała na przerażoną. Znane mi już bardzo dobrze ruchy, które zawsze wykonywaliśmy podczas rozgrzewki – a które dla niej były tak nowe – sprawiały przeogromną trudność. Dokładnie tak samo, jak podczas moich pierwszych zajęć. Jej, mój pierwszy raz w szkole tańca był straszny. Zapisałem wtedy w moim dzienniku:

    Pierwsza lekcja.
    To było ż-e-n-u-j-ą-c-e. Ja byłem żenujący.
    Ale kurna, podobało mi się tak bardzo.
    To był . No, może jeszcze nie do końca w moim wykonaniu. Ale w sumie jednak!
    Ale
    Sam nie wiem co dalej. Widzę jak daleko jestem, ile pracy przede mną.
    Boooooooże, co ja robię?
    (…)
    Chcesz tego?
    Będzie:
    a) żenująco
    b) bolało (oj będzie wszystko bolało)
    c) trudno
    d) ciężko
    e) duuużo wyrzeczeń
    f) beznadziejnie przez długi czas
    Matko, myślałem, że coś tam może umiem, że ostatnie lata ćwiczeń dadzą jakieś efekty, że będzie łatwiej. A nie jest.

    Patrzyłem więc na tę mamę i po cichu trzymałem za nią kciuki. Widziałem, że jest na granicy, że zastanawia się, co ona tu właściwie robi. Jednak z każdą minutą była bliżej ukończenia tej pierwszej, najtrudniejszej lekcji. Jeszcze tylko chwila i przejdziemy do techniki, potem do choreografii i będzie już bardzo fajnie.

    Mama jednak po chwili odpuściła.

    Przerwała ćwiczenia, wstała, usiadła pod ścianą. Nie brała już udziału w zajęciach. Spędziła resztę czasu z telefonem w ręku. Nawet nie zerkała na to, co dzieje się na sali.

    Nie uwierzyła – pomyślałem. Szkoda, wielka szkoda.

    To zawsze jest taka szansa na zmianę swojego życia. Nie chodzi oczywiście tylko o taniec, podobne obrazki oglądam czasem na zajęciach grupowych na siłowni. Wielu osobom, które nie chodzą na siłownię, kojarzy się ona z wysportowanymi chłopakami i dziewczynami, którzy pojawiają się tam, by popisywać się przed innymi. Prawda jest taka, że siłownia to miejsce, gdzie ludzie walczą ze swoimi słabościami, próbują się zmienić, często naprawić. Tam również widuję ból w oczach ludzi, którzy dopiero zaczynają – taki ból fizyczny, ale i psychiczny, związany z przełamywaniem własnych ograniczeń i barier. Widzę to bardzo często. Walkę ludzi o lepsze życie. Przychodzą osoby młode, starsze, niektóre mocno starsze, po urazach, kontuzjach, chorobach, szczupłe, otyłe, mocno otyłe – na siłowni każdy z czymś walczy. Często ta walka jest niezwykle trudna. Oj, jak często.

    I gdy tamta mama zrezygnowała, już na początku rozgrzewki, tak mi się smutno zrobiło. Nie dlatego, że znowu nie będzie nikogo w moim wieku na zajęciach, totalnie nie o to chodziło. Zobaczyłem, jak ona rezygnuje ze zmiany, jaką te zajęcia reprezentowały. Z przemiany, jaką mogła sobie zafundować. Wystarczyło pomęczyć się te pierwsze 90 minut. Potem wyżalić się córkom w domu jak to było ciężko i przyjść za tydzień. To takie proste.

    Każdego dnia podejmujemy szereg różnych decyzji. Mniejszych, większych, każda z nich jest ważna. Jest deklaracją – naszej drogi. Podejmujemy walkę o lepsze jutro, albo z niej rezygnujemy. Dla jednych będą to kolejne zajęcia na siłowni, dla innych lekcje tańca, a dla jeszcze innych niesięgnięcie po kolejnego kebaba, papierosa, piwo, czy wybranie się do lekarza, by spróbować poprawić, czy naprawić coś, co wydaje się nienaprawialne. Każdy ma swoją walkę i każdy z nas może ją wygrać. Wystarczy tylko przetrwać rozgrzewkę i nie usiąść pod ścianą z telefonem w ręku.

  • 📗 dzień może się odmienić

    W dzisiejszych dziennikach dzielę się… niepokojem, rozdrażnieniem i zdenerwowaniem, które pojawia się na początku pewnego dnia. Zastanawiam się nad własnym zmęczeniem, stresem i obawami związanymi między innymi z pracą. Analizuję, co tak wpływa na moje samopoczucie oraz jak zmieniające się realia codzienności odbijają się na nastroju. A jednak, pomimo przytłaczających myśli, udaje mi się znaleźć sposób na odzyskanie równowagi i radości. Poprzez małe kroki i pewne działania, odkrywam, jak ważne jest dbanie o siebie.

    📅 wpis z 10 kwietnia 2024 r.

    08:40. jestem zmęczony. czy to po weekendzie (*****)? a może to przez brak samochodu? czy powinienem go kupić? czy to zapewni mi więcej spokoju w życiu? czy wręcz przeciwnie?? jest mi dzisiaj źle. trochę posprzątałem, ale nadal nie czuję się dobrze, choć lepiej. nie wiem, co mam robić, wszystko jest takie przytłaczające.. ale mogę to zmienić, uporządkować. znowu. tak, wiem, że mogę. i mogę próbować tyle razy, ile tylko zechcę.

    10:16. nie bardzo wiem, jak wrócić do rzeczywistości, jak wrócić ten dzień by był taki jak trzeba. szczerze mówiąc, to mi się nie chce.

    11:35. nadal zmęczony i jakiś zestresowany, czyżby stres jeszcze nie przeszedł? boję się zaległości w pracy, utraty klienta. w tym boję się, że stracę (*****). a przecież chcę wziąć na siebie nowe zobowiązanie na kolejne lata. warto dodawać sobie stresu?

    11:47. czy ja jeszcze czuję się dobrze w moim domu? czy ja jeszcze mam dom?

    13:18. nie może tak być, że po każdej zmianie codzienności po dłuższym spotkaniu (*****), ja przez dwa dni odzyskuję kontrolę nad sobą i życiem.

    15:07. a może właśnie takie dni jak dzisiaj są potrzebne? by coś zmienić? by zrozumieć?

    15:18. czy dobrze robię, że idę dziś na siłownię i na tańce, mimo że jestem zmęczony?

    16:29. kurna no. 10 minut orbitreka i od razu mi lepiej! zmęczenie minęło.

    17:58. nie mogę powiedzieć, aby moje ciało było w dobrym stanie. im więcej się ruszam, tym bardziej widzę, jak bardzo jestem zaniedbany.

    22:51. odzyskałem radość dnia! siłownia i taniec zrobiły swoje i znów jestem szczęśliwy 🙂

    Prowadzenie dziennika daje mi nieocenione korzyści – pomaga w analizie własnych emocji, rozwiązywaniu dylematów oraz w podejmowaniu decyzji. Wniosek jest prosty: dzięki regularnemu zapisywaniu myśli, mogę zyskać jasność umysłu i lepiej zarządzać swoim życiem.

  • chodź, opowiem Ci bajkę…

    Dawno się nie odzywałem i chyba nadszedł w końcu czas, aby opowiedzieć Ci, co się ze mną działo. Piętnaście miesięcy temu postanowiłem zrobić coś totalnie szalonego. Wspominałem Ci już o tym wcześniej:

    Zacząłem uczyć się tańczyć.

    Było to zwariowane przedsięwzięcie, zwłaszcza dla 38-latka, który nigdy wcześniej nie miał styczności z tańcem. Pomysł wydawał się równie ekscytujący, co przerażający. Pamiętam, jak wiele osób stukało się w głowę, gdy o tym opowiadałem.

    I wiesz, od samego początku moja nauka szła dość nieporadnie. Było ciężko, niezręcznie, momentami wręcz tragicznie. Bywały dni, gdy byłem całkowicie załamany. Każdy krok, każdy ruch wymagał ogromnej determinacji i wytrwałości. Uczyłem się na nowo chodzić, stać, skakać. Walczyłem z przyzwyczajeniami (złymi) kilkudziesięciu lat. Często czułem się, jakbym znalazł się w szkole tańca totalnie przez pomyłkę.

    Były momenty, kiedy myślałem, że się poddam, że odpuszczę i wrócę do wygodnego fotela, zrezygnowany. Jednak mimo trudności, nie poddałem się. Pracowałem ciężko każdego dnia, walcząc z ograniczeniami i słabościami. Jedynie mój dziennik był światkiem tego, co przeżywałem.

    I wczoraj, równiutko w moje 40 urodziny, w Revolution Dance Center – szkole, która męczyła się ze mną przez ostatnie miesiące, cierpliwie znosząc moje próby i błędy – odbył się pokaz. Był to niezwykły moment, na który czekałem z ogromnym napięciem.

    Wziąłem w nim udział i tańczyłem z trzema różnymi grupami. Każdy występ był dla mnie krokiem milowym w mojej tanecznej podróży. Czułem się pełen energii i dumy, że dotarłem tak daleko. Z tego, że występuję. Pierwszy raz w moim 40-letnim życiu.

    To była wspaniała przygoda, którą dopiero zaczynam. Nauka tańca okazała się nie tylko wyzwaniem, ale także pasją, którą chcę rozwijać dalej.

    Przygotowałem film podsumowujący te ostatnie 15 miesięcy mojego życia. Mam nadzieję, że będzie dla Ciebie inspiracją do spełniania Twoich marzeń. Nawet tych najbardziej dziwacznych i absurdalnych.

  • you can dance?

    Centra handlowe w Warszawie to moje ulubione miejsca do pisania, pracy, czytania. Lubię gwar, jaki tu panuje – pod warunkiem tylko, że znajdę sobie spokojne miejsce, z którego mogę ten gwar jedynie obserwować, bez bycia jego uczestnikiem. Pisałem do Ciebie niedawno o trampolinie w Galerii Młociny, dzisiaj piszę z Blue City – innego, warszawskiego miejsca zakupowego. Tak się złożyło, że właśnie dziś, odbywa się tu specjalne wydarzenie, na które trafiłem całkiem przypadkowo, a które tak bardzo pasuje do tematu mojego listu. Okazało się, że chcąc wybrać się na spokojną kawę, trafiłem na sam finał Egurrola Cup – konkursu tanecznego dla dzieciaków.

    Znalazłem tu sobie takie fajne miejsce na pisanie – z jednej strony mogę skupić się, spokojnie pisać, jednak jednocześnie od czasu do czasu zerkam na szaleństwa, jakie odbywają się na scenie. I muszę przyznać, że z każdą kolejną minutą, z każdym kolejnym występem, coraz bardziej żałuję, że siedzę tu z kawą, a nie ruszam się z tymi dzieciakami w rytm lecącej muzyki.

    Kilka miesięcy temu rozpocząłem lekcje tańca i dzisiaj przyszedł ten dzień, kiedy postanowiłem Ci trochę o tym opowiedzieć. Co Ty na to? Nie będzie to jednak list opowiadający o tym, jak fajnym zajęciem jest taniec – jest to oczywiście bardzo subiektywne i nie śmiałbym nawet nikogo próbować nim zarażać. Zamiast tego, chciałbym Ci poopowiadać o tym, w jaki sposób radziłem sobie z tą – niezbyt łatwą dla mnie – pasją, za którą z miliona różnych powodów… nie powinienem się zabierać.

    Na początek więc może trochę tła, z którego – jeżeli czytasz mnie nie od dzisiaj – większość możesz już znać. Mam 40 lat. Przez spory kawałek życia „prowadziłem się”… raczej mało sportowo i chyba niezbyt zdrowo. Siedząca praca przy komputerze, restauracyjno-fastfoodowa dieta, papierosy, godziny spędzane codziennie w samochodzie, jakieś przyjęcia, imprezy. Może nie było aż tak źle, patrząc na to z perspektywy całego naszego społeczeństwa, jest to raczej typowy styl życia, jednak z perspektywy mojego dzisiejszego dnia i moich dzisiejszych standardów – widzę, jak spory był to błąd. Przyszedł na szczęście moment, w którym postanowiłem to wszystko pozmieniać. Naprawić. Proces ten trwa już kilka lat i daleko mi jeszcze do tego, by być w pełni zadowolonym z efektów, z mojego ciała, ale i tak jest o niebo (O NIEBO!) lepiej, niż w momencie startu. Nie raz opowiadałem Ci o różnych sportach, za jakie się zabierałem – i na ogół były to względnie proste, raczej łatwe do nauczenia, przystępne – dla osoby takiej jak ja – aktywności. Rolki, łyżwy, bieganie, rower, pływanie, ping-pong – spokojnie można zacząć uprawiać te sporty, właściwie z dnia na dzień, niezależnie od Twojej wagi, poziomu wysportowania, rozciągnięcia, czy wytrzymałości. Choć pewnie istotne jest tutaj dodanie ważnego założenia: są to względnie przystępne aktywności, w zakresach i na poziomie, w jakich mnie one interesowały. Z tańcem było trochę inaczej. A przynajmniej z rodzajami tańca, za jakie się zabrałem, a co za tym idzie – również celami, jakie sobie wyznaczyłem.

    Moje taneczne początki były dość nieśmiałe. Mając do dyspozycji internet, a w nim YouTube’a, zacząłem wyszukiwać sobie proste lekcje dla początkujących. Ot tak, by sprawdzić, czy tego tak naprawdę szukam, może by trochę przygotować się na to, co – już chyba wtedy wiedziałem – nadejdzie. Szybko zgromadziłem dość potężną bazę filmów z lekcjami idealnymi dla mnie. Każdego ranka brałem się za coś nowego, nieporadnie próbując nadążyć za ruchami pokazywanymi na ekranie. Choć już wtedy nie było łatwo, a moja świadomość tego, co robię (albo raczej próbuję robić) była bardzo mała, to cieszył mnie każdy moment, w którym mogłem poruszać się przy dźwiękach muzyki. Nie potrzebowałem wiele czasu, by dojść do decyzji: jestem gotowy, by iść na prawdziwe zajęcia stacjonarne!

    Oczywiście, mógłbym zapisać się na lekcje tańca towarzyskiego, najlepiej takie dla seniorów, spokojnie uczyć się prostych, niewymagających ogromnego przygotowania, rozciągnięcia czy wytrenowania kroków, jest mnóstwo „bezpiecznych” (fizycznie oraz EMOCJONALNIE) rodzajów lekcji, na które mogłem się zapisać. Ja jednak wiedziałem, że totalnie nie o to mi chodzi. Ukształtowany i zainspirowany programami typu „You Can Dance”, „Taniec z Gwiazdami”, filmami „Dirty dancing”, „Step Up”, czy nawet uwielbianymi przez moje dzieci serialami „Soy Luna” i „Go! Żyj po swojemu” (swoją drogą uwielbiam ten ostatni tytuł! Właśnie za tytuł 🙂) – pragnąłem uczyć się tańca nowoczesnego. Jej, cóż za marzenie! Zacząłem więc poszukiwania odpowiedniej szkoły tańca. I tu – nie wiem, czy będzie to dla Ciebie zaskoczeniem – niespodzianka: jest ich mnóstwo! Tylko właściwie wszystkie dla dzieciaków. Ech…

    Przeciwności losu są jednak dla mnie bardzo dobrym czynnikiem motywującym, więc nie ustałem w poszukiwaniach mojego nowego, ulubionego miejsca. I w końcu udało mi się takie znaleźć. Los sprawił, że znalazłem szkołę tańca, która wystartowała raptem dwa miesiące wcześniej, a oznaczało to, że jeszcze nie zdążyła ukierunkować się wyłącznie na dzieci 🙂.

    Pierwsze, regularne zajęcia, na jakie się zapisałem (ku mojemu własnemu przerażeniu) były zajęciami z modern jazzu. Być może niewiele mówi Ci ta nazwa, więc podrzucam szybko krótką jego charakterystykę:

    Modern jazz łączy w sobie techniki tańca klasycznego, opartego na balecie (!) z zasadami modern i jazzową izolacją. Modern to taniec ruchu. Silne i gwałtowne zmiany są znacząco usprawnione poprzez dobrą technikę baletową w tle. Modern jazz opiera się również na możliwościach ciała i wykonywaniu bardzo naturalnych ruchów. Tancerz w modern jazzie może wyrazić się na wiele sposobów. Korzysta z różnorodnych środków, przez które może pokazać swoją osobowość oraz prawdziwą naturę. Przykład tańca w stylu modern jazz możesz zobaczyć tutaj.

    Drugi styl, po który sięgnąłem (równolegle do tego pierwszego), nazywa się contemporary. Jest to pewnego rodzaju mieszanka jazzu, modern jazzu i tańca współczesnego ze sporą liczbą obrotów, swobodnych przejść w podłodze, po różnego rodzaju inne akrobacje. Przykład tańca w stylu contemporary możesz podejrzeć tutaj.

    Nie poprzestałem jednak na tych dwóch tylko stylach, chciałem dalej eksplorować taniec, poznając inne nowsze techniki, jak również różne podejścia i sposoby nauczania instruktorów. Poszukując swojej drogi, spróbowałem więc również zajęć z hip-hopu, waackingu, czy stylu house. Wymieniam to wszystko, aby pokazać Ci z jednej strony, jak bardzo zaangażowałem się w nową pasję, ale i jak długą, trudną i wymagającą drogę sobie wybrałem. Na większość zajęć, na które uczęszczałem i uczęszczam, przychodzą osoby o połowę ode mnie młodsze i są to praktycznie wyłącznie dziewczyny. A te dwa czynniki wcale nie pomagają, nie dodają skrzydeł i pewności siebie – rzeczy, których tak bardzo potrzebowałem, aby pojawiać się na każdych kolejnych zajęciach.

    Droga była trudna, nawet bardzo – chyba głównie pod względem emocjonalnym. Przejmowałem się wszystkim, czym tylko mogłem: osobami, które razem ze mną chodziły na zajęcia, tym, jak słabo mi na początku szło, opiniami ludzi, instruktorów, nawet moimi własnymi. Niewiarygodnym wsparciem okazały się za to osoby wokół mnie, znajomi, przyjaciele, którzy potrafili powiedzieć kilka prostych słów:

    nie przejmuj się niczym, rób co lubisz.

    Kilka razy usłyszałem to zdanie i z pewnością był to ważny głos wsparcia, szczególnie na początku mojej drogi.

    Drugim i chyba najważniejszym sprzymierzeńcem w drodze do realizacji mojej pasji, był (i nadal jest) mój dziennik – miejsce, w którym mogłem przeżywać każde kolejne zajęcia, w którym mogłem analizować postępy, zmagać się z problemami, opisywać i wylewać emocje, był moim przyjacielem, krytykiem, terapeutą. Dziennik jest narzędziem, które pomogło mi poradzić sobie właśnie z emocjami związanymi z moją nową, trudną pasją. Narzędziem, które pomogło mi zrozumieć co, i dlaczego, właściwie czuję, oraz jak sobie z tym poradzić. Jestem absolutnie przekonany, że przerwałbym tę podróż już dawno temu, gdyby nie pomoc, jaką znalazłem w samym sobie – właśnie za sprawą dziennika.

    I w tym miejscu, mój 🐦 wróbelku, kończy się nasza dzisiejsza podróż. Ten list, o pasji do tańca, jest jednocześnie zaproszeniem do wsparcia mojego bloga i zostania „🪽 niebieskim ptakiem” albo „🪶 papierowym ptakiem”. Na osoby, które wspierają mnie w ramach tych dwóch planów, mogą iść ze mną dalej, przez kolejny, długi wpis zajrzeć do mojego dziennika – który już na nie czeka w skrzynce mailowej i na blogu – i przejrzeć najbardziej prywatne wpisy dotyczące mojej pasji do tańca i tego, jak sobie z nią radziłem, właśnie z pomocą dziennika. To co? Czytasz dalej? Klikaj i czytaj 🙂

    A tymczasem, do zobaczenia za tydzień i fajnego dnia!

  • droga do pasji, droga do tańca – 📗 dzienniki

    Opowiadałem w listach o wspanialej podróży, w jaką w tym roku wyruszyłem i wpis, który teraz czytasz, jest kontynuacją tamtego listu. Mam oczywiście na myśli moją przygodę z tańcem. Jest ona piękna, ale i niezwykle trudna. Kosztowała mnie dość dużo – nerwów i emocji – o czym za chwilę będziesz mogła, mógł się przekonać.

    Dzisiaj pisze mi się (już) o tym dużo łatwiej. Pasja do tańca sprawia, że słowa praktycznie same się wypisują, ale emocje, które towarzyszyły początkom mojej drogi, były trudne, nawet bardzo. Były one też i w tamtym czasie mega ciężkie do opisania. Jednak to właśnie o nich chciałbym, abyś dziś mogła, mógł poczytać.

    Chcę Ci pokazać to, co przeżywałem podczas pierwszych tygodni i miesięcy mojej nauki, dam Ci spojrzeć do najbardziej prywatnej szuflady z zapiskami, jaką mam – do mojego dziennika. Poniżej możesz przeczytać fragmenty moich wpisów z ostatnich miesięcy, które dotyczyły właśnie lekcji tańca. Są to oryginalne 24 fragmenty mojego dziennika, które pokazują, co przeżywałem, zapisując się, a potem uczęszczając na zajęcia.

    Niezwykle przyjemnie jest mi sięgać po te zapiski po tak długim czasie – wiem, że gdybym kiedyś nie spisał moich emocji związanych z rozpoczęciem nauki, dziś z pewnością bym o nich nie pamiętał. I nie mógłbym napisać tego listu. Chciałbym, abyś dzięki temu zobaczyła, zobaczył, jak ogromnie wartościowe jest prowadzenie dziennika, opisywanie czegoś tak ulotnego i zmiennego – jak emocje. Jeżeli do tej pory nie próbowałaś, nie próbowałeś spisać swoich myśli, emocji, wrażeń – niech będzie to dla Ciebie lekcja i zachęta – by spróbować.

    Zapraszam do przejścia przez historię mojej nauki tańca.

    📅 wpis w dzienniku, 19 kwietnia 2023 – 5 dni do pierwszej lekcji

    No dobra, zrobiłem jakiś mały kroczek, wysłałem maila do studia tańca w sprawie lekcji baletu i wybrałem się do (drugiej) szkoły – Revolution Dance Center. Choć w to drugie miejsce nie wszedłem – było zamknięte i już nie wystarczyło mi odwagi, by dziś czekać, to zadzwoniłem tam i idę jutro! 🙂 Kurde, mam nadzieję, że się nie wygłupię za bardzo……….. 🙂

    Przeżywałem dość mocno sam fakt zapisania się na zajęcia.

    📅 wpis w dzienniku, 20 kwietnia 2023 – 4 dni do pierwszej lekcji

    Szukam swojej drogi. Śpiewać nie potrafię i… chyba nie chcę się uczyć. Rolki są piękne, ale nie dlatego, że to rolki, tylko dlatego, że mam muzykę i… praktycznie na nich tańczę. I chyba właśnie z tym tańcem chcę spróbować. Bez rolek. I spróbuję!

    Dość długo dochodziłem do tego, co lubię i chcę robić. Dzisiaj aż ciężko mi uwierzyć, że jeszcze rok temu nie było tych lekcji w moim życiu. Dziś są – kilka razy w tygodniu. I sprawiają, że czuję się coraz bardziej spełniony.

    📅 wpis w dzienniku, 22 kwietnia 2023 – 2 dni do pierwszej lekcji

    Boję się poniedziałku i pierwszej lekcji modern jazzu. I nawet nie o to chodzi, że ktoś mnie wyśmieje – choć taka obawa również istnieje. Największą obawą jest to, że… nie będę się nadawał. I wtedy co? Czy zrezygnuję? Czy zmotywuje mnie to do jeszcze większej pracy? Podświadomie czuję, że to może być otwarcie dla mnie nowe drzwi, albo zamknięcie ich na długo. Próbuję, aby nie wiem czy dam radę. W sumie to nie wiem, czy chcę poznać odpowiedź na pytanie: CZY SIĘ NADAJĘ?

    📅 wpis w dzienniku, 23 kwietnia 2023 – 1 dzień do pierwszej lekcji

    Boję się pierwszej lekcji tańca. Nie dlatego (że myślę), że sobie nie poradę, a przynajmniej nie tylko. Boję się, że nie będę się nadawał. I nawet nie o to chodzi, że powiedzą, że się nie nadaję, boję się, że sam tak stwierdzę, że się poddam. Że zwątpię w moje marzenia, że one legną w gruzach. A tego mogę nie przeżyć. To marzenia utrzymują mnie na powierzchni. Póki wierzę, że mogę je zrealizować, wstaję rano i robię co mogę, aby się do nich przybliżyć. Co będzie, jak przestanę wierzyć? Jednak z drugiej strony, muszę w końcu zacząć, ruszyć. Rolki odpuściłem, ponieważ nie chciałem się iść w stronę, w którą mogłem pójść, wiem też dziś, że to nie była moja droga. I to dobrze, one nie dałyby mi pełnego szczęścia. Tylko częściowe. To jest tym, czego pragnę. Z rolkami, czy bez. Teraz muszę tylko dobrać go odpowiednio – hiphop chyba nie jest w 100% tym, czego szukam… choć jeszcze go przecież nawet nie spróbowałem. Modern jazz, contemporary… tak nieśmiało zerkam z tę stronę. Daj z siebie wszystko – wiem, że możesz i potrafisz!

    Przed pierwszymi zajęciami emocje sięgały zenitu. Obawy i niepewności mnożyły się dość szybko.

    📅 wpis w dzienniku, 24 kwietnia 2023 – pierwszy dzień

    Pierwsza lekcja.
    To było ż-e-n-u-j-ą-c-e. Ja byłem żenujący.
    Ale kurna, podobało mi się tak bardzo.
    To był . No, może jeszcze nie do końca w moim wykonaniu. Ale w sumie jednak!
    Ale
    Sam nie wiem co dalej. Widzę jak daleko jestem, ile pracy przede mną.
    Boooooooże, co ja robię?
    To co? Postanowione? Taniec full-opcja? Zamiana rolek i innych aktywności na taniec?
    Sam nie wiem…
    Same dziewczyny. I ja jeden.
    Moje rozciągnięcie: poziom „dno”
    Moja koordynacja ruchowa: poziom „żaden”
    Spięcie (ciała): poziom „max”
    CO JA ROBIĘ?!?
    To co?
    Robimy to?
    To zmienia wszystko.
    WSZYSTKO.
    Chcesz tego?
    Będzie:
    a) żenująco
    b) bolało (oj będzie wszystko bolało)
    c) trudno
    d) ciężko
    e) duuużo wyrzeczeń
    f) beznadziejnie przez długi czas
    Matko, myślałem, że coś tam może umiem, że ostatnie lata ćwiczeń dadzą jakieś efekty, że będzie łatwiej. A nie jest.
    Ale decyzję już i tak podjąłem.

    Wyrzucenie wszystkiego z głowy i z serca (do dziennika) po pierwszych zajęciach dało tak wielką ulgę!

    📅 wpis w dzienniku, 26 kwietnia 2023

    You can’t dance
    Dzisiaj były pierwsze zajęcia z Contemporary. Oj nie było dobrze. Dzisiaj to myślałem, że ktoś mnie zaraz zapyta, czy nie pomyliłem sali.
    W poniedziałek byłem po zajęciach podekscytowany, lekko (mocno) zażenowany, ale patrzyłem z nadzieją. Dzisiaj jest inaczej.
    Nie wiem, czy na sali był ktoś powyżej 20 roku życia. Poza mną oczywiście.
    Chyba dotarło do mnie jak bardzo się ośmieszam.

    📅 wpis w dzienniku, 27 kwietnia 2023

    Czy ośmieszać się dalej? Może to nie jest to, czym jeszcze mogę się zajmować w życiu?

    Dziennik jest tak dobrym miejscem na wątpliwości. Dzięki temu zostają one na papierze, a nie w mojej głowie. Podzieliłem się nimi, a potem poszedłem dalej.

    📅 wpis w dzienniku, 28 kwietnia 2023

    Boli kolano. Wstałem i noga trochę boli. Nie dość, że kolana mnie bolały od wczoraj po PRÓBIE tańca, to jeszcze doszedł sam staw. Niemniej jednak było fajnie wczoraj.

    Drobne kontuzje, choć nie powstrzymały mnie przed dalszymi zajęciami, były dość uciążliwe. Z czasem nauczyłem się jednak, jak ich unikać.

    📅 wpis w dzienniku, 16 maja 2023

    Wczoraj jedna z dziewczyn na zajęciach powiedziała mi, że podziwia mnie za to, że przychodzę, że wracam, że nie poddaję się. I że jest o niebo lepiej, niż było na początku. Co pokazuje tylko, że choć idzie mi słabo, to są jakieś tam efekty :))

    📅 wpis w dzienniku, 17 maja 2023

    Dzisiaj, pierwszy raz, poziom zadowolenia z zajęć był wyższy, niż poziom zażenowania i uczucie porażki. I to o wiele lepszy! Mimo że dzisiaj nie mam za dobrego dnia ogólnie i nawet zastanawiałem się, czy przypadkiem nie zrezygnować dzisiaj z zajęć. Jak dobrze, że tego nie zrobiłem!
    Było naprawdę dobrze, a J(…) jest bardzo dobrym nauczycielem. Czuję, że bardzo dobrze dobrałem sobie zajęcia…

    📅 wpis w dzienniku, 31 maja 2023

    Hip-hop. Pozytywne emocje opadają. Nie jest dobrze. Hip-hop okazuje się być dla mnie o wiele trudniejszy niż ten pieprzony modern jazz czy contemporary. S(…) – instruktor – nie była chyba też zadowolona z tych zajęć, dla niej również nie było to dobre doświadczenie. Czy wrócę? Na szczęście wykupiłem PRZEZ PRZYPADEK karnet na ten miesiąc, więc wrócę 🙂 Czy bym wrócił, gdyby nie karnet? Nie wiem. Ale być może nie.

    📅 wpis w dzienniku, 7 czerwca 2023

    Drugi hip-hop. I już było o wiele lepiej. Jest ciężko, ale lepiej. Drugie zajęcia o wiele bardziej mi się podobało. A contemporary? Super, jak zawsze.

    📅 wpis w dzienniku, 14 czerwca 2023

    Środa. Wracam z tańców. Boże, jakie to są emocje. Nie mogę ochłonąć. Nie chcę ochłonąć! Ale mi z tym dobrze. Jestem Harrym Potterem 🙂 zupełnie jak on chodzę do szkoły czarodziejstwa i magii. Ale tak cholernie się boję… Że ktoś mi powie: obudź się, pora wstawać. I skończy się ten piękny sen. Sen, z którego nie chcę, nie mogę się obudzić… To jest to jedno zajęcie, o którym zawsze marzyłem. Ja tańczę! TAŃCZĘ! 🙂 Nadal nie mogę w to uwierzyć.

    Dziennik to idealne miejsce na to, by poszukać i opisać swoje emocje.

    📅 wpis w dzienniku, 15 czerwca 2023

    Boli. Nogi dzisiaj dość mocno bolą… wspaniałe uczucie :)) Środa, jak widać, staje się dla mnie festiwalem tańca. Wspaniały dzień, a biorąc pod uwagę, że w poniedziałek zajęcia zostały odwołane, i cholera wie, czy dalej tak się nie będzie działo, może trzeba będzie na maxa zakochać się w tej środzie.

    📅 wpis w dzienniku, 22 czerwca 2023

    Wczoraj musiałem wyjść ze swojej strefy komfortu dwa razy podczas lekcji tańca. Po pierwsze, na Contemporary tańczyliśmy bez skarpetek – niby drobiazg, ale to taka kolejna mała cegiełka. I to była ta łatwiejsza sprawa. Na hip-hop było dotykanie, ćwiczenia z udziałem drugiej osoby 🙂 I to było już dziwniejsze doświadczenie.

    📅 wpis w dzienniku, 27 czerwca 2023

    Wdzięczność. Jestem wdzięczny za to, że jeszcze nie jestem za stary na spełnianie marzeń, za to, że mam sprawne nogi, że mam silne ręce, że potrafię się przełamać pomimo śmieszności mojej sytuacji.

    Praktykowanie wdzięczności jest dla mnie bardzo ważnym elementem przy uzupełnianiu mojego dziennika. Staram się dość regularnie tworzyć podobne wpisy. To cenne ćwiczenie.

    📅 wpis w dzienniku, 27 czerwca 2023

    Momentami myślę, że mi odbija. Co ja właściwie robię i sobie myślę? W wieku 40 lat zaczynam tańczyć? Z 20-latkami? W szkole tańca? Nawet nie wiem, czy robię to z właściwych powodów. Myślę, że z tych szczerych, z zakochania w muzyce, ale pewności nie mam.

    📅 wpis w dzienniku, 3 lipca 2023

    Czwartki to teraz moje ulubione dni. Nie środy, ale właśnie czwartki. W środę jeszcze nie zdaję sobie sprawy z tego, że już za chwilę taniec tak bardzo poprawi mi humor. Choć jestem najsłabszym elementem na wszystkich zajęciach, to jednak daje mi to ogromną satysfakcję… Dzisiaj zaspałem i nie mam z tym problemu. Zostaję w domu i również nie mam z trym problemu.

    📅 wpis w dzienniku, 18 lipca 2023

    Wczorajsze lekcje tańca dały mi tyyyyle radości. Choć byłem potwornie zmęczony, to było świetnie. Choć jestem w tym tak bardzo nieudolny, to było świetnie. Choć jestem za stary, to było świetnie. Czy ja jestem w stanie być w tym dobry? Może… czasem zaczynam w to wierzyć.

    📅 wpis w dzienniku, 24 lipca 2023

    Nie jestem dobry w tańcu. Właściwie to jestem beznadziejny. Ale głównie dlatego, że jestem za gruby i za mało rozciągnięty. A jedno i drugie można przecież poprawić.

    Huśtawka emocji, ale też dochodzenie do nowych wniosków – analiza wpisów z dziennika dużo mi daje.

    📅 wpis w dzienniku, 9 sierpnia 2023

    Nie ma dróg na skróty.

    📅 wpis w dzienniku, 11 sierpnia 2023

    Wczoraj były kolejne zajęcia contemporary z F(…). Było ok, choć muszę przyznać, że ciężko z nim mam, a to dlatego, że sam jestem słaby. W ogóle często czuję się w tej szkole tańca jak taki niepełnosprawny umysłowo chłopaczek, który przyszedł się pobawić. I tak właśnie często mi to wychodzi. Ale i tak się cieszę, że tam chodzę. Tak po cichu spełniam swoje marzenia, nawet jeżeli wygląda to śmiesznie dla innych.

    📅 wpis w dzienniku, 16 sierpnia 2023

    Bolą mnie plecy. Znowu. Kolano przestaje boleć, a plecy są nie do wytrzymania. Starość? Nigdy. Awaria, kontuzja, źle wykonywane rzeczy. Tyle. Nie poddam się.

    I na koniec jeszcze jeden, nieco dłuższy fragment, który jest pewnego rodzaju podsumowaniem tego kawałka drogi, zbiorem przemyśleń po pierwszych kilku miesiącach zajęć, a jednocześnie deklaracją przed samym sobą i prognozą na przyszłość.

    📅 wpis w dzienniku, 17 sierpnia 2023

    Taniec poprawia mi humor i mnie jako całość – fizycznie. Sprawia, że nie jestem stary. Jestem młodszy, niż faktycznie jestem. Wow.
    Dawno nie mialem tak dobrego dnia. Taniec dał mi na prawdę mnóstwo radości dzisiaj. I nie, nie chodzi o same ćwiczenia, to taniec. Kurna, jak żałuję, że zwlekałem z tym tyle lat. Mogłem już od 40 lat tańczyć. Plus jest taki, że mogę tańczyć kolejne 40 lat i nikt i nic mi w tym nie przeszkodzi. Tak dobrze się z tym czuję, aż mi się mordka śmieje.
    Czy ja boję się starości? Nie, ja po prostu jej nie akceptuję. Nie przyjmuję do wiadomości, że się zbliża. Nie chcę i nie mogę tego akceptować. Za każdym razem, gdy coś zaboli, znajomi tłumaczą, że tak będzie coraz częściej, że taka jest kolei rzeczy i trzeba pogodzić się z tym, że lepiej już nie będzie. Ja w takich sytuacjach tłumaczę sobie: „kontuzja, przejdzie”. Wierzę, że zrobiłem po prostu coś nie tak i muszę zmienić moje postępowanie, by więcej nie nabawić się podobnych rzeczy. Biorę odpowiedzialność za ból!
    Ostatnie miesiące, być może nawet lata, obudziły we mnie jakąś nową świadomość. Po latach zaniedbywania mojego ciała wziąłem się za siebie. Najpierw powoli, nieśmiało, zacząłem małymi kroczkami – chyba nie do końca wierząc, że w życiu coś można zmienić. Ale z każdym kroczkiem, okazywało się, że nie tylko można iść dalej, ale ścieżka, po której podążam, jest coraz szersza, ciekawsza i coraz bardziej wciągająca. Inaczej rzecz ujmując: spodobało mi się. I zapragnąłem więcej. Znajomi w moim wieku coraz częściej zaczęli przebąkiwać o tym, że tu boli, tam strzyka, że tego już nie mogą, tamtego im się nie chce, a ja… ja sięgałem po coraz to nowsze i fajniejsze zajęcia, przekraczałem kolejne bariery, które do niedawna wydawały mi się nie do pokonania. A w miarę jedzenia apetyt rośnie.
    Niezwykle ważna okazała się w tej sytuacji praca nad wizją mojego życia. Musiałem dowiedzieć się, czego chcę, aby nie robić wielu fajnych, ale na dłuższą metę nie do końca mnie zadowalających rzeczy. Dzięki temu potrafiłem zrezygnować z wielu ciekawych, ale nie do końca „moich” zajęć.
    Siedzę teraz w poczekalni. Gra muzyka, siedzę na bosaka. Skończyłem jedne zajęcia i czekam na kolejne. Jestem tu dzisiaj jedynym facetem. Jestem tu też dzisiaj jednym prawie 40-latkiem. Jestem też jedyną osobą, która ma więcej niż 30 lat. Pewnie też nawet jedyną z niewielu osób, które mają więcej, niż 20 lat. To w sumie nie jest aż takie ważne, ale dla mnie jednak było dość potężną barierą do pokonania, gdy się tu pierwszy raz zapisywałem. Jestem w szkole tańca.
    Nawet sobie nie wyobrażasz, ile odwagi musiałem w sobie zebrać, aby zapisać się tu na pierwsze zajęcia. Robiłem kilka podejść, najpierw zbadałem okolicę, przyjechałem zapytać o same zajęcia, zobaczyć szkołę… i pewnego razu po prostu się zapisałem. Pewnie wiele osób nie miałoby z tym takiego problemu, ja jednak długo ze sobą walczyłem.
    Dzisiaj dziękuję sobie za tamten krok.

    Cieszę się, że ten ostatni wpis pojawił się w moim dzienniku – jest on tak dobrym podsumowaniem kawałka drogi, jaką przebyłem. Moja przygoda trwa oczywiście dalej. Minęło kilka miesięcy, emocje opadają, a zadowolenie tylko rośnie. Podobnie z resztą, jak moje umiejętności.

    Dałem Ci dzisiaj zerknąć w przegląd moich myśli, emocji, uczuć związanych z nauką tańca – chyba jednego z trudniejszych zajęć, za jakie się zabrałem w życiu. Dostałaś, dostałeś moje najbardziej prywatne rzeczy – fragmenty z dziennika. I – skoro czytasz te słowa – udało Ci się przez nie przebrnąć.

    Mam nadzieję, że ta historia naładuje Cię odwagą do brania się za podobnie trudne tematy, do sięgania po największe i najbardziej absurdalne marzenia, ale i jednocześnie zachęci Cię do dokumentowania Twojej drogi w dzienniku. Z nim jest o wiele łatwiej.