Tag: wiara

  • wierzący, praktykujący, piszący

    Uzupełniałem niedawno profil w jednym z serwisów internetowych i, z dużym zaskoczeniem, napotkałem tam na pytanie o… wiarę. Do tej pory najczęściej unikałem odpowiadania na tego typu pytania, traktując odpowiedzi, które mógłbym udzielić, jako pewnego rodzaju problem w przyszłości, może zaczepkę, powód do zbędnej dyskusji. Ludzie często manifestują swoje podejście do wiary, chcąc narzucać i przekonać pozostałych do swoich „racji”. Wydaje mi się, że ja, na ogół, w tej akurat kwestii, nie mam podobnych potrzeb, a i moimi przekonaniami nie chcę powodować dyskusji z osobami, które mają na ten temat inne zdanie. Tym razem jednak, natrafiając właśnie na to pytanie – o wiarę – zacząłem się zastanawiać…

    Prowadzenie dziennika, codzienne pisanie z samym sobą i do siebie samego, nauczyło mnie, by kwestionować rzeczy, które sobie opowiadam, a które na pierwszy rzut oka mogą wydawać się dla mnie oczywiste. Inaczej mówiąc, staram się za często nie wciskać kitu samemu sobie. Albo przynajmniej poddawać ten kit pod dyskusję. Nauczyłem się zadawać pytania. Takie, na które sam powinienem przed sobą odpowiadać. To cenna umiejętność, która wiele razy przywróciła mnie na właściwe tory.

    Przez długi czas wmawiałem sobie, że wiara to temat na tyle trudny i tak często wywołujący emocje, że nie warto go poruszać. Ani tu – na blogu, ani w innych miejscach, gdzie spotykam ludzi – z ich własnymi poglądami i odpowiedziami. To bezpieczne podejście. Z tym że… może jednak… nie do końca właściwe?

    Postanowiłem trochę głębiej spojrzeć na powody, dla których omijałem do tej pory właśnie temat wiary. Szczególnie że moje przekonania związane z tym, w co wierzę, a w co nie – są raczej bardzo silne i dość mocno ugruntowane.

    Temat jednak jest delikatny, więc zaczynam od poszukiwania definicji wiary – to zawsze jest dobrym punktem wyjścia. I szybko znajduję taką, która bardzo mnie zadowala:

    Nie ma jednej prostej definicji wiary, ponieważ różni ludzie mogą rozumieć ją na różne sposoby. Jednak ogólnie rzecz biorąc, wiara to przekonanie, że coś jest prawdziwe, słuszne lub wartościowe, nawet jeśli nie ma na to dowodów lub nie można tego zweryfikować. Wiara może dotyczyć religii, Boga, nadprzyrodzonych zjawisk, ale także własnych celów, marzeń, wartości czy relacji z innymi ludźmi. Wiara może być źródłem nadziei, pocieszenia, motywacji, ale także konfliktów, nieporozumień, ograniczeń. Wiara jest często indywidualną i osobistą sprawą, ale może też wiązać się z uczestnictwem w pewnej wspólnocie. Wiara może się zmieniać w zależności od doświadczeń, wiedzy, nastroju czy sytuacji życiowej. Wiara może być wyrażana na różne sposoby, np. przez modlitwę, medytację, uczynki, sztukę, muzykę itp. Wiara jest zjawiskiem bardzo ludzkim i uniwersalnym, ale jednocześnie niezwykle zróżnicowanym i indywidualnym.

    Bardzo mi się ona podoba! Bardzo, bardzo. Nie jest ukierunkowana, zamknięta, podchodzi do tematu dość szeroko, ale jednocześnie wyznacza pewne ramy. W pełni mnie ona satysfakcjonuje i jest dla mnie podstawą do dalszych przemyśleń.

    Druga rzecz, na której chcę się skupić, to to, na czym nie chcę się skupiać. To znaczy, o czym nie chcę pisać. Nie zależy mi, by ten wpis był w żaden sposób prowokujący, więc nie skupię się na rzeczach, w które nie wierzę – a tak przecież byłoby najłatwiej, to najprostsze podejście do tematu. Opowiadanie jednak o tym, w co nie wierzę, do którego kościoła nie chodzę – nie miałoby sensu, byłoby zachętą do kąśliwej dyskusji na temat zasadności i słuszności danej wiary. A przecież wcześniejsza definicja tak pięknie pokazała indywidualizm i niezależność tego, w co każdy z nas wierzy i może wierzyć.

    W co więc ja wierzę?

    w komedie romantyczne

    Na pierwszym miejscu pojawia się coś najbardziej dla mnie ulotnego, dziwnego i niezrozumiałego, jak i niezgodnego z tym… w co wierzę. Choć wiem, jak bardzo jest to zagmatwane, to chyba najlepiej oddaje moje uczucia związane z tym punktem. Od zawsze wierzyłem w filmowe komedie romantyczne. I od razu poczuwam się do tego, by coś wyjaśnić: nie wierzę przecież w same filmy. Doskonale zdaję sobie sprawę, jak działa umysł człowieka, czym są emocje związane z miłością, czy zauroczeniem, pasją, rozbawieniem, oraz jakie mechanizmy działają w takich przypadkach. Z jednej strony jest to odejście od racjonalnego myślenia – wiem przecież doskonale, jakie procesy chemiczne zachodzą w człowieku na każdym właściwie kroku, nie przeszkadza mi to ciągnąć ze sobą duszy romantyka. I wbrew temu, co mogłeś, mogłaś założyć – nie chodzi tylko o relacje pomiędzy ludźmi, jest to sposób na pojmowanie całego świata. LUBIĘ wierzyć w romantyczne, pełne pasji, radości, humoru i zauroczenia historie na każdym etapie życia, oraz to, że takie się wydarzają i mogą się wydarzyć – w każdej chwili. Tworzy je jedynie nasza głowa, ale dostarczają niezapomnianych wspomnień i przeżyć – na różnych etapach życia. I jest to najfajniejsza rzecz, w jaką mogę wierzyć. Takie to – momentami Don Kichotowe – podejście, sprawia mi mnóstwo frajdy, choć czasem nie wygląda zbyt poważnie.

    w marzenia

    Och, jak ja wierzę w marzenia. W to, że można je spełniać. W to, że trzeba marzyć. Ale nie wierzę, że mogłoby Cię to zdziwić po przeczytaniu wcześniejszego akapitu.

    To od marzenia wszystko się zaczyna, albo raczej powinno się zaczynać – każda droga i przygoda. Marzenia są jak gwiazdy na nocnym niebie, są drogowskazem. Oświetlają drogę, wyznaczają kierunek, inspirują i dają nadzieję. Wierzyć w marzenia to wierzyć w siebie. W to, że masz siłę, by osiągnąć nawet najdziwniejsze z pragnień. Że nie poddasz się, gdy napotkasz przeszkody, że nie posłuchasz głosów niedowiarków, którzy będą mówić, że Ci się nie uda, że nie dasz rady, że Twoje marzenie nie istnieje, że to tylko mrzonka. Tak, wierzę w marzenia, nawet te najbardziej absurdalne.

    w zmianę

    Wierzę, że można się zmienić. Na każdym etapie życia. A zakres samej zmiany zależy tylko i wyłącznie od nas samych. Ode mnie. Przeżyłem wiele zmian i zakrętów w życiu – i wiem, że są one możliwe oraz – co ważniejsze – często niezbędne. Potrzebuję ich, by dalej marzyć, by iść do przodu, by przygoda trwała.

    Choć w odpowiedzi na pytanie o zmiany, często (och jak często) słyszę wokół mnie słowa: „już za późno”, to wiem, że jest to największa bzdura, jaką można siebie karmić.

    Ze zmianą jest jak z marzeniami, wiara w nią oznacza wiarę w siebie – to wszystko tak pięknie się ze sobą łączy. Zmiana oznacza, że nie przyjmujesz status quo, lecz dążysz do czegoś innego, do czegoś więcej. Nie ma znaczenia, ile masz lat, gdzie jesteś, co robisz. Zawsze możesz zacząć od początku, możesz zrobić krok, kroczek, tyciutki kroczeczek – który coś zmieni. Uwielbiam wierzyć w zmianę, w to, że mogę się zmienić. A zmienia mnie wszystko, nawet ten list.

    w decyzje, deklaracje i postanowienia

    To one są podstawą zmian. Pozwalają mi zacząć wprowadzać zmiany w najlepszy, najskuteczniejszy i najszybszy sposób. Stanowią początek, pierwszy krok i zarys celu, nawet jeśli nie jestem pewny, dokąd właściwie zmierzam. Jest to połączenie afirmacji i wizualizacji – potężnych technik, które mogą pomóc w piękny sposób kształtować przyszłość. Moją przyszłość. Nie bez powodu mottem mojego bloga jest: Fajne życie to przede wszystkim deklaracja. Choć nie wszystkie decyzje, deklaracje, czy postanowienia, udaje mi się wprowadzić w życie, ciągnąć, utrzymać, to te, które przetrwają, są zawsze początkiem czegoś pięknego.

    w proces

    I tu mam coś, co pojawiło się w mojej głowie dopiero całkiem niedawno. To moja zmiana z ostatniego roku. Długo byłem typem samouka, introwertyka, który lubił uczyć się nie tylko sam, ale i po swojemu. Odkryłem jednak, że często za słownem samouk kryje się inna cecha: niecierpliwość. A to – w konsekwencji – skutkuje słabymi rezultatami. Albo raczej słabszymi, gdy u podstaw Twojego działania jest jakieś marzenie.

    Ostatnie lata to dla mnie czas intensywnej nauki, na wielu płaszczyznach. Miałem okazję spróbować ogromu nowych rzeczy i odkrywać je na bardzo różne sposoby. Nauczyło mnie to jednego: warto mieć cierpliwość i uwierzyć w proces. Choć nie jest to proste. Gdy jednak podążam za instrukcjami trenerów, instruktorów, przewodników, gdy uwierzę, że to, co mają mi do przekazania, ma jakiś głębszy sens, jest częścią większego planu, potrafi w najlepszy możliwy sposób doprowadzić do wymarzonego celu – wtedy wiem, że mam największą szansę na zrealizowanie każdego mojego marzenia. Gdy jednak włącza mi się niecierpliwość i chcę przeskoczyć kilka poziomów, gdy probuję po swojemu, omijając niektóre kroki, nauczyć się sam czegoś nowego – wtedy wiem, że mogę nie osiągnąć maksymalnych efektów. Jeżeli jednak uwierzę w proces, zaufam osobom, które chcą i potrafią mnie przez niego przeprowadzić – wtedy jestem w stanie wspiąć się na wyżyny moich możliwości i osiągnąć najlepsze możliwe wyniki. Choć muszę tu zaznaczyć, że nie zawsze te maksymalne efekty i najlepsze możliwe wyniki są tym, czego szukam i potrzebuję.

    w cel

    Wszystko, o czym do tej pory napisałem, sprowadza się do jednego – do celu. A jest on tym marzeniem, ale już spełnionym, zrealizowanym. Wierzę w to, że każda droga prowadzi do jakiegoś celu. A dusza romantyka każe mi patrzeć na każdy z nich, jak na najpiękniejsze marzenie, które nie tylko można… warto… ale wręcz należy… mieć, pielęgnować, kochać i osiągać.

    Jeżeli spojrzysz na strukturę tego wszystkiego, o czym do tej pory napisałem, zobaczysz schemat, który prowadzi właśnie tu,, do… celu.

    Komedie romantyczne – wiara w nie oznacza wiarę w przygodę, w Don Kichota, Harry’ego Pottera, Przyjaciół i wszystko inne, co ukształtowało mnie przez lata. Jest to otwarcie się na coś więcej w życiu. Jest to moje podejście, nastawienie, założenie. Wiara w romantyczne historie jest moimi różowymi okularami. Dzięki niej widzę świat w najlepszej możliwej wersji.

    Marzenia – to moja własna komedia romantyczna, mój prywatny scenariusz, w którym jestem główną postacią. Zamiana pięknej wizji innego życia w mój własny sen, taki, w którym to ja odgrywam główną rolę.

    Pozwala mi ona zerkać w moich różowych okularach przez okno – na piękny świat. Wiarą ta sprawia, że ten świat oglądam, cieszę się nim – jak filmem w kinie.

    Zmiana – jest ona pozwoleniem na wyruszenie w drogę, biletem w podróży, paszportem, przepustką. Wiara w zmianę daje siłę, by sprawić, że marzenie przestaje być tylko marzeniem. Jest przekonaniem, że mogę podejść do okna z marzeniami, że mogę je otworzyć, wyjść przez nie, że po zdjęciu moich różowych okularów, kolory się nie zmienią, że świat nadal będzie piękny, bo zawsze taki był.

    Decyzja, deklaracja i postanowienie – to początek drogi, okazja, by powiedzieć sobie: „start”, pierwszy krok, moment, w którym marzenie nie jest już marzeniem – staje się przyszłością. Jeszcze niezrealizowaną, ale już przyszłością. Decyzje i deklaracje sprawiają, że zamiast stać i patrzeć na to, jak oczami wyobraźni wychodzę przez moje okno marzeń, zamiast tylko wiedzieć, że mogę – faktycznie to robię. Są pierwszym, często najtrudniejszym krokiem.

    Proces – to mapa, przepis i obietnica osiągnięcia czegoś niebywałego. Jest sposobem na zrealizowanie marzenia. Jest wyciągniętą przez rodzica ręką, gdy potrzebujemy przejść bezpiecznie przez ulicę. Jest drabiną, która pozwala wspiąć się na tyle wysoko, bo przejść przez otwarte już okno – do świata marzeń. Tylko że w tym świecie, marzenia już nie są marzeniami, stają się rzeczywistością i codziennością.

    Cel – finał. Piękny, ostatni, ale i… najsmutniejszy krok. Choć jest kresem poszukiwań, punktem końcowym na mapie, czymś, czego przecież tak długo szukałem i do czego dążyłem, tym wyczekiwanym momentem, to jednak jest też chwilą, która… zabija marzenie, kończy jakąś drogę. Ale jest też dobrą okazją, by wyjrzeć przez kolejne okno i rozpocząć następną podróż.

    w uważność, medytację, skupienie i dystans

    Wszystkie dotychczasowe elementy, moje wierzenia, te, które w tym liście już opisałem, mogłyby spokojnie zawrócić mi w głowie i sprawić, że życie stałoby się beznadziejnie nieznośne. Wiecznie targany emocjami, ciągnięty przez coraz to nowsze i trudniejsze marzenia, spokojnie mógłbym popaść w bezkresną rozpacz. Znalazłem jednak kiedyś sposób na to, by zapanować nad tym różowym światem. Uwierzyłem w coś, co sprawiło, że nie tylko stał się on możliwy do przeżycia, ale nie mógł mi wyrządzić krzywdy, zaszkodzić, doprowadzić do zrezygnowania, załamania i depresji. Tymi niezbędnymi do spokojnego życia elementami są uważność, medytacja, skupienie i dystans. Wierzę w nie bardzo mocno, jednak jedynie w te formy, które nie mają żadnego związku z religią.

    Milosz Brzeziński, którego bardzo lubię słuchać, powiedział kiedyś podczas wywiadu, że:

    Z medytacją jest taki problem, że jedna trzecia osób odbiera ją skrajnie źle, a pozostałym dwóm trzecim osób nic specjalnie nie robi.

    Jednak później zapytany, czy sam probował kiedyś medytacji, stwierdził, że „właściwie to nie”… A szkoda. Miłosz, w tej samej rozmowie, bardzo wysoko oceniał rolę skupienia i uważności w życiu. A medytacja jest przecież tak dobrą drogą do osiągnięcia tych stanów w życiu.

    Uwielbiam słowa wypowiedziane kiedyś przez Dalaj Lamę:

    Gdyby każdego ośmiolatka nauczyć praktykowania medytacji, w ciągu jednego pokolenia świat uwolniłby się od przemocy.

    Jest w tym tak wiele prawdy.

    Medytacja, uważność, jak również stan, który nazywam umiejętnością stanięcia obok i spojrzenie na siebie z boku, to najcenniejsze z umiejętności, które pomogły mi w poradzeniu sobie z samym sobą. Choć nie chcę w tym liście tak bardzo skupiać się na samej medytacji, to muszę choć trochę opisać Ci jej zalety. A przecież jest ich tak wiele. Zaczynając od tego, że tak skutecznie studzi emocje, odpręża i uspokaja, aż po ogromną poprawę stanu psychicznego i uzyskanie kontroli nad ciałem i umysłem. Jednak nauka mówi również o ogromnych zaletach fizycznych, wręcz namacalnych, jakie niesie ze sobą medytacja: obniża ciśnienie krwi, zmniejsza poziom bólu, obniża też na niego naszą wrażliwość, poprawia przemianę materii, pomaga zwalczać stany depresyjne, zwiększa poziomy dopaminy i serotoniny, a obniża poziom tak zwanego hormonu stresu, a więc kortyzolu – a to pomaga w walce z wieloma groźnymi chorobami związanymi ze stresem oraz procesami zapalnymi w naszym organizmie. Medytacja aktywnie poprawia funkcjonowanie mózgu, przez to, że sprzyja tworzeniu się nowych połączeń neuronowych. Wszystkie te stuki fizyczne, prowadzą do jeszcze kolejnych zalet psychicznych – i tak dalej. To wszystko, w konsekwencji, może znacząco poprawić jakość życia.

    O medytacji i uważności mógłbym pisać i opowiadać długo – nie raz już to tu na blogu robiłem, i pewnie jeszcze nie raz to zrobię. Jednak, by zamknąć dzisiaj ten temat – medytacji i skupienia – podrzucę Ci jeszcze jeden cytat, który bardzo lubię. Tym razem będą to słowa Williama Burroughsa:

    Twój umysł odpowie na większość pytań, jeśli nauczysz się relaksować i czekać na odpowiedź.

    Na liście moich wierzeń, znajdują się jeszcze dwie, dość istotne rzeczy. Takie, które sprowadzają mnie na ziemię, są efektem uważności i dystansu, pomagają obudzić się z pięknego snu, gdy tylko tego potrzebuję. Wierzę bowiem…

    w przypadki

    Wyłącznie. Jakże twarde zejście na ziemię, prawda? Wszystko to, co do tej pory napisałem, jest jedynie wytworem mojej szalonej głowy, ponieważ wszystko w życiu i tak sprowadza się do czystego przypadku. Tak to właśnie widzę i to dla mnie bardzo zdrowy wniosek.

    Część z Was z pewnością wierzy w jakiś większy plan, który ktoś ma na ten świat, na nas wszystkich. A być może wierzysz w szczęście, które może przyjść, albo i Cię opuścić. I wspaniale. Ja jednak nie należę do tego grona. Nie wierzę w przeznaczenie, fatum, karmę, czy cokolwiek (lub kogokolwiek) innego, co stoi w opozycji do słów czysty przypadek. Wierzę jednak, że czasem warto trochę siebie pooszukiwać i postawić na szczęście – ponieważ to pozwala nam w trudnych chwilach pokonać wysokie góry, stojące na drodze… do szczęścia (ale tego drugiego). Wiara w przypadki nie przeszkadza mi bowiem być pozytywnie nastawionym do życia, choć na pierwszy rzut oka, te dwie rzeczy mogą się wykluczać.

    w mój dziennik

    Nie mogło tego zabraknąć. Och, jak ja bardzo wierzę w mój dziennik. A łączy on w sobie wszystkie punkty z tego listu. To w nim rozpoczynają się moje romantyczne historie, to on pozwala mi je tworzyć, napędzać, ale i kończyć, To on pomaga mi w zmianie – każdej kolejnej. To właśnie w dzienniku podejmuję większość decyzji, w nim trzymam moje marzenia, to dziennik jest świadkiem mojej codziennej drogi do każdego celu. To on pomógł mi dostrzec wartości, jakie niesie ze sobą proces, każdy kolejny. To w końcu dziennik jest podstawą mojego skupienia, uważności, a jego uzupełnianie, pisanie, jest jedną z najlepszych form medytacji. Pomaga mi stanąć obok. Jeżeli chcesz wynieść coś dla siebie z tego listu, niech będzie to właśnie on: dziennik i wartości, jakie niesie za sobą jego prowadzenie.

    Choć dziennik towarzyszami mi już od tak wielu lat, to długo trwało, zanim zrozumiałem, jak ważną wolę pełni w moim życiu. Dlatego też chcę o nim opowiadać więcej i więcej. Byś i Ty mógł, mogła odkrywać, korzyści, jakie płyną z jego prowadzenia. Odrobinę szybciej niż ja. To jest właśnie proces, o którym dziś już pisałem. Mój proces – dla Ciebie.

    W kolejnych miesiącach będę dalej opowiadał właśnie o prowadzeniu dziennika – ponieważ to on jest najlepszą drogą do fajnego życia. Pokażę Ci, jak z jego pomocą marzyć, ale i spełniać marzenia. Opowiem o zmianach, decyzjach, celach, ale i pokażę Ci drogę, którą możesz podążyć. A jeżeli jesteś 🪽 Niebieskim albo 🪶 Papierowym ptakiem, będziesz mógł, mogła jeszcze dokładniej śledzić moją przygódę, drogę, zerkać mi przez ramię i przeżywać ze mną szczęścia i porażki. Nie mogę się doczekać tego, co ma przynieść 2024 rok. Fajnego dnia!

  • Wiara i odwaga

    Sponsorem dzisiejszego dnia jest moja starsza córka – to ona, kilkanaście minut temu, zrobiła mi dzień. A tym samym, zainspirowała, aby usiąść i napisać do Ciebie kilka słów. Z dziećmi to jest tak, że nie zawsze chcą słuchać rodziców. I bardzo dobrze! Bo dzięki temu dochodzą do rzeczy fajnych i wielkich.

    Sam nie wiem, czy powinienem pisać do Ciebie o tak prywatnych sprawach, chyba nadal jestem w szoku po tym, co niedawno usłyszałem, po tym, co zrobiła moja mała córeczka, po tym, jak odwróciła bieg wydarzeń, jak wyszła z (drobnych, ale jednak!) opresji.

    Ale wszystko po kolei.

    W życiu każdego rodzica przychodzi taki moment, w którym musi pozwolić swojemu dziecku chodzić czy jeździć samemu do szkoły. Pamiętam moją pierwszą taką podróż, było to w drugiej klasie szkoły podstawowej, mieszkałem wtedy w Błoniu – małym miasteczku, pod Warszawą. Nie znałem jeszcze dobrze okolicy – rodzice sprowadzili mnie w tamto miejsce raptem kilka miesięcy wcześniej. Początkowo do szkoły zaprowadzała mnie mama albo babcia, aż przyszedł w końcu dzień, w którym poszedłem sam. Do przejścia miałem około kilometra, ale droga była prosta – właściwie należało iść cały czas prosto, i do pokonania był tylko jeden skręt, mniej więcej w połowie drogi.

    No i właśnie, ten jeden skręt… Wiesz, jak to jest – pech pierwszego razu – i tego pierwszego, pamiętnego dnia, nie skręciłem gdzie trzeba. Pamiętam, jak po wielu, wielu minutach dreptania z plecakiem i workiem z kapciami, dotarłem do stacji kolejowej – i choć nie znałem dobrze miasta, to wiedziałem, że jestem w totalnie złym miejscu. Stanąłem, wzruszyłem ramionami i zawróciłem do domu 😁. Pamiętam minę mojej babci, gdy zobaczyła mnie pod drzwiami naszego domu. Szybko złapała rower i przetransportowała mnie do szkoły. Był to pierwszy i zarazem jedyny raz, gdy zgubiłem się w drodze do szkoły. Dzięki tamtej „przygodzie” nauczyłem się, którędy iść i więcej nie miałem problemów.

    Znowu przynudzam długim wstępem? Wybacz. Ale dzisiejsza sytuacja tak bardzo przypomniała mi ten mój pierwszy raz.

    Ok, do rzeczy.

    Moja Ala.

    Ona ma trochę dalej do swojej szkoły, niż miałem ja. Zamiast kilometra, ma ich aż pięć. Na szczęście, jeżdżą u nas autobusy – i to właściwie spod naszego domu. Wystarczy wsiąść na przystanku po drugiej stronie ulicy i potem wysiąść koło szkoły. Proste, nie?

    Oczywiście, gdy masz dziesięć lat i musisz to zrobić po raz pierwszy, jest stresik – normalne. I moja Ala była lekko zestresowana, choć chyba bardziej było po niej widać podekscytowanie. Chyba ja – tata – bardziej bałem się i panikowałem niż ona. Uznałem, że pierwszy ten pierwszy raz, przydałaby się jakaś kontrola i jak już wsadziłem Alę do autobusu, czym prędzej popędziłem za nią hulajnogą elektryczną.

    No co?

    Chciałem sprawdzić, czy dotarła cała i zdrowa do szkoły. Śmiałem się potem sam z siebie przez całą drogę, ale wolałem być pewny, że nic się nie wydarzy. A nawet, gdy już coś pójdzie nie tak – to jednak móc podać pomocną dłoń. Oczywiście nic się nie wydarzyło, Ala wysiadła z autobusu, doszła kawałek piechotą i zniknęła za wielkimi drzwiami szkoły. A ja, na szczęście niezauważony, wróciłem na moich dwóch kółkach do domu. Tak wyglądał jej pierwszy raz samotnej podróży do szkoły. I teraz jeździ w ten sposób co drugi dzień. Jeżeli w tym momencie zastanawiasz się, czy i ja pędzę za nią za każdym hulajnogą – oczywiście nie, już nie. Zresztą moja mała Ala doskonale daje sobie radę, nawet w trudnych sytuacjach…

    I w ten właśnie sposób przechodzę do jej dzisiejszego wyczynu.

    Otóż wyobraź sobie, że moja Ala, pojechał dzisiaj – już po raz kolejny – sama autobusem do szkoły, tylko tym razem zapomniała wysiąść na swoim przystanku. No zagapiła się i przejechała szkołę. Zdarza się najlepszym, prawda? Musisz jednak wiedzieć, że u nas przystanki nie są rozmieszczone co 100 czy 200 m, niektóre z nich oddalone są od siebie o kilometr, albo i więcej. Oczywiście Ala mogła wziąć swój (ogromniasty) plecak na kółkach i powędrować piechotą drogą powrotną do szkoły, ale tego nie zrobiła. Zamiast tego, poszła do kierowcy i poprosiła…….. aby zawrócił autobus. Bo ona przegapiła swój przystanek.

    ………. 😂

    Tak w ogóle, to zanim wpakowałem moją córkę pierwszy raz samą do autobusu, przeszliśmy długą rozmowę, o tym, co należy robić w różnych dziwnych sytuacjach, o tym, jak działają autobusy, o tym, co można a co nie. Gdy pytałem, co by zrobiła, gdyby przytrafiła się taka sytuacja, że przejedzie swój przystanek, zawsze bez wachania odpierała, że poprosiłaby kierowcę, by zawrócił. Oczywiście sprowadzałem ją wtedy na ziemię i tłumaczyłem, że tak nie działa ten świat i kierowca autobusu komunikacji miejskiej, nie może ot tak sobie zboczyć z trasy i zawrócić, tylko dlatego, że ktoś przegapił przystanek. A przynajmniej tak mi się wydawało…..

    Nie wiem, ile w tym jest prawdy, a ile przypadku, ale moja Ala opowiedziała mi dzisiaj, że faktycznie poprosiła kierowcę, aby zawrócił, bo ona przegapiła swój przystanek, a ten… zawrócił i zawiózł ją do szkoły 😎

    I co Wy na to?

    Tak będąc już całkiem z Tobą szczery, to myślę, że kierowca dojechał po prostu do oddalonej o kilka kilometrów od szkoły pętli i po prostu na niej zawrócił, być może – co najwyżej – lekko przy tym wyprzedzając rozkład jazdy. A może faktycznie zrobił „to” gdzieś w środku trasy? W sumie to i tak nie jest ważne. Najważniejsze jest to, moja Ala miała odwagę, aby go zapytać, i jej plan się powiódł – została odwieziona na miejsce. Wbrew temu, co mówił tata, że to nie ma prawa się udać. Ja z pewnością nie odważyłbym się na zadanie takiego pytania. Jak można iść do kierowcy autobusu i poprosić, aby zawrócił, bo ktoś przegapił swój przystanek? 🙂

    Z jednej strony chciałbym córce wytłumaczyć, że w „normalnym świecie” takie rzeczy się nie zdarzają i miała wyjątkowo dużo szczęścia połączonego z superfajnym kierowcą, ale z drugiej – wcale nie chcę jej tego mówić. Kurcze, tym drobnym kroczkiem zrobiła coś całkiem niesamowitego. I jestem dumny z niej i ze świata wokół niej.

    I taki jej mały kroczek z pewnością dodał mi z 10% do wiary w cuda, wiary w ludzi. Tak właśnie tworzy się fajne życie.

    A co niesamowitego Tobie się ostatnio przytrafiło? Jaki autobus udało Ci się zawrócić? 🙂

  • #22 Morning Pages. Cel

    Gdy dążysz do osiągnięcia swojego celu, i wcale nie ważne, czy ogromnego, który jest Twoim życiowym wyzwaniem, czy drobnego, jednodniowego, który ma tylko na chwilę poprawić Twój humor, gdy chcesz go osiągnąć, Twoim największym wrogiem staje się zwątpienie. Moment, w którym przestaniesz wierzyć w sens, czy możliwość osiągnięcia swojego celu, może stać się momentem, w którym jego zdobycie będzie już niemożliwe… Dlatego nigdy nie przestawaj w siebie wierzyć, nie trać nadziei, nie przestawaj ufać sobie, nie pozwól, aby cokolwiek lub ktokolwiek na świecie wmówił Ci, że nie dasz rady, że nie jesteś wystarczająco dobry, że nie zasłużyłeś. Nie przestawaj marzyć, a osiągniesz swój cel.