Tag: wybory

  • Jaki masz odkurzacz?

    Przeprowadziłem ostatnio bardzo ciekawy, acz totalnie nieplanowany eksperyment społeczny. Jego wynik, jak i sam przebieg, totalnie mnie zaskoczyły. Pokazał też, że czasem z pozoru proste i niewinne pytanie, potrafi sprawić sporo trudności naszej głowie. Moim eksperymentem było pytanie: jaki masz odkurzacz?

    Od jakiegoś czasu zastanawiałem się nad kupnem odkurzacza. Przez ostatnie kilka lat obchodziłem się bez niego, używałem jego ręcznej i prostszej odmiany – zmiotki, czy może szczotki. Zwykłej, zielonej, zazwyczaj skutecznej i wystarczającej. Choć nie mogę powiedzieć, abym ostatnio jakoś wielce rozczarował się jej możliwościami, to jednak postanowiłem choć zbadać możliwość wymiany jej na odkurzacz. Trochę w ramach ułatwiania drobnych codziennych zadań, trochę by podnieść jakość wykonywanych porządków, a trochę… by coś poprawić i ulepszyć w życiu. Ten ostatni powód, choć nie jest moim ulubionym przy podejmowaniu decyzji zakupowych, czasem potrafi sporo zmienić. I właśnie na to liczyłem. Zdarza się, że Piotr (nagrywamy razem 🐽 PiG Podcast) opowiada w naszej audycji, jak zmywarka zmieniła jego życie. Wtedy zazwyczaj śmieję się z niego, twierdząc, że jest to jeden z tych zbędnych gadżetów – szczególnie dla (aspirującego) minimalisty, którego wszystkie naczynia w domu nie wypełniłyby nawet typowej zmywarki. Jednak sama idea posiadania urządzenia takiego jak zmywarka jest całkiem kusząca. Ja chwilowo nabrałem ochoty na posiadanie innego życiowego ułatwiacza.

    A więc odkurzacz. Nie wiedziałem jednak, jaki model byłby dla mnie odpowiedni. Moja gadżeciarskiej dusza krzyczała wręcz, aby skupić swoją uwagę na tych małych, automatycznych robotach odkurzających. Choć nie mam zbyt wielkiej powierzchni do odkurzania, to pomysł ten był bardzo kuszący. Poza praktycznym zakupem zaspokoiłbym również zachciankę technologiczną. Mój wewnętrzny minimalista podpowiadał jednak, aby nie zwracać uwagi na te małe, zwariowane i bajeranckie robociki, ale by wybrać pionowy model odkurzacza – jest praktyczny, praktyczny i jeszcze raz praktyczny – tak przynajmniej wtedy myślałem. Do tego jest wygodny i łatwo-przechowywalny, no i nie musi stale zajmować kawałka podłogi – a pustą przestrzeń w domu cenię sobie dość mocno. Chyba idealnie sprawdziłby się w moim mieszkaniu. Zakorzeniona w tradycji cząstka mnie krzyczała jednak na to, że to przecież tylko głupi odkurzacz i nie warto zaprzątać sobie głowy zastanawianiem się nad jego wyborem – mówiła, by iść do sklepu i kupić zwykły, tradycyjny workowy odkurzacz. Sprawdzał się wczoraj, sprawdzi się i dziś. I takie oto dylematy przede mną wyrosły.

    Choć wiedziałem, że w gruncie rzeczy ostateczną decyzję podejmę, gdy stanę w sklepie przed odpowiednią półką i po trzydziestominutowych rozważaniach wezmę ten jeden, pasujący mi egzemplarz, to postanowiłem jednak popytać wcześniej ludzi o ich doświadczenia z różnymi rodzajami odkurzaczy. Miało to był totalnie niewinne, kierowane zwykłą ciekawością, badanie rynku. I tu właśnie pojawia się to kluczowe pytanie, które zadaję ostatnio na prawo i lewo: jaki masz odkurzacz?

    Nie spodziewałem się, że to, z pozoru proste zdanie, wywoła tak wiele zamieszania wokół siebie. Zadawałem je przyjaciołom, rodzinie, klientom, współpracownikom… Trafiło do przedsiębiorców, prezesów, kucharzy, matek, mężów, córek… pytałem, kogo tylko mogłem. Moje badania początkowo nie miały być tak rozległe, ale gdy zobaczyłem, jak wiele problemów ludzie mają z odpowiedzią… uruchomiła się moja ciekawość z zupełnie nowego obszaru i postanowiłem badać szerzej. I wtedy już wcale nie chodziło o ten głupi odkurzacz – choć rady na ten temat były przydatne, to o wiele cenniejsze było obserwowanie reakcji pytanych ludzi.

    Po pierwsze, okazało się, że dla wielu osób, rodzaj posiadanego odkurzacza jest w pewnym stopniu wyznacznikiem statusu społecznego. Było to mega dziwne odkrycie – dla mnie jest to zwykłe urządzenie, które ma pomóc w porządkowaniu domu, ale dla innych, powód do wejścia na odpowiedni poziom na drabince społecznej – im lepszy odkurzacz, tym lepsza grupa, w której myślimy, że się znajdujemy. Królowali tu oczywiście posiadacze głównie odkurzaczo-robotów, i to tych bardziej inteligentnych. Oni bardzo lubili opowiadać o swoich doświadczeniach z odkurzaczem, nie pomyl tego jednak z odkurzaniem – w całej ich przygodzie, najczęściej wcale nie chodziło o proces odkurzania, a o doświadczenia związane z samym posiadaniem urządzenia. Aplikacje do zarządzania takimi odkurzaczami same z resztą do tego zachęcają – chociażby przez to, że „każą” nadawać urządzeniom imię, taki odkurzacz w rękach niektórych osób stawał się kolejnym zwierzątkiem domowym. Tylko lepszym – bo dającym się zaprogramować. Ja pytałem te osoby o zalety urządzania (które ma pomóc w sprzątaniu), a dostawałem garść informacji o pupilku, który „łazi” po ich mieszkaniu i wyczynia różne dziwne rzeczy. Czasem nie za wiele mogłem usłyszeć o samym procesie porządkowania.

    Drugą ciekawą rzeczą, którą dostrzegłem w odpowiedziach moich rozmówców, było to, że… część z nich wstydzi się odpowiadać na moje pytanie. I tu byłem najbardziej zdziwiony. Dlaczego jest Ci głupio z powodu rodzaju odkurzacza, jaki posiadasz – myślałem, patrząc na rozbiegane oczy i zaczerwienione policzki zapytanych. W tej kategorii przodowali użytkownicy najbardziej tradycyjnych, typowych odkurzaczy workowych. Choć odkurzacze te od lat wspaniale sprawdzają się w tym, co mają robić, to okazuje się jednak, że w dzisiejszych czasach taki sprzęt to już… obciach. Hmm.

    Wśród ciekawych i wartych odnotowania odpowiedzi znalazło się też kilka typu: „ja w domu nie odkurzam, u mnie zajmuje się tym Pani X” (osoba zatrudniona do sprzątania). Wypowiedzenie tego zdania łączyło się często z lekkim, ale dość charakterystycznym zadarciem noska ku górze – był to też gest pokazujący, że moje pytanie jest lekko niestosowne i zadałem je niewłaściwej osobie. Oczywiście taka odpowiedź była dla mnie totalnie nieprzydatna, w kontekście wyboru, jaki miałem dokonać – końcu nie zawierała informacji o tym, jakiego odkurzacza Pani X używa, ale z psychologicznego punktu widzenia, obserwowanie takiej reakcji było interesujące.

    Zauważyłem też kilka ciekawych schematów w wyborach dokonanych przez moich rozmówców. Automatyczne robociki sprzątające wybierane były często przez osoby, które mają raczej małe powierzchnie mieszkaniowe – co było dla mnie sporym zaskoczeniem, w końcu mogłoby się wydawać, że taki wybór będzie najlepszy dla osób, które mają trochę więcej do sprzątnięcia. Odkurzacze pionowe wybierane były przez osoby bardziej pewne siebie, i tu rzadziej trafiałem na zakłopotanie przy udzielaniu odpowiedzi. Osoby z takim sprzętem były raczej pewne swojego wyboru i – co ważne – były z niego zadowolone. Rzadziej kierowały się nowinkami technologicznymi, a częściej wygodą. Od tej grupy osób uzyskałem też najwięcej cennych informacji. Dowiedziałem się na przykład, że – w przypadku odkurzaczy bezprzewodowych – ważna jest bateria, z jaką kupujemy odkurzacz, ale również to, że z czasem jej jakość ulega pogorszeniu (niby logiczne, ale często o tym zapominamy). Ciekawe (choć równie dobrze mógłbym tu użyć słowa „szokujące”) było też to, że niektórzy posiadacze odkurzaczy pionowych, szczególnie tych „lepszych”, często znali na pamięć dokładny model odkurzacza, jaki posiadają (nie tylko nazwę producenta, ale dokładny model, np. Dx2298). Ja takie rzeczy, jeżeli oczywiście wiem, że mi się przydadzą w przyszłości, zapisuję w notatniku – i jak najszybciej z pamięci wyrzucam. Nie wyobrażam sobie zaprzątać głowy tego typu informacjami. Jak widać, co odkurzacz, to inna historia.

    Gdy pierwszy raz zadawałem pytanie: „jaki masz odkurzacz?”, nie spodziewałem się, że uruchamiam nim tak ciekawy proces psychologiczny. Chciałem dowiedzieć się, jakie są wady i zalety różnych sprzętów, a dowiedziałem się znacznie więcej. Z perspektywy wyboru, jaki chciałem dokonać, jedynie kilka procent przekazanych informacji było cennych – i z nich z pewnością skorzystałem przy dokonaniu mojego wyboru. Reszta była jak film w kinie – były emocje, duma, strach, tylko łez na szczęście nie widziałem. 🙂

    Ps. W całej tej historii nie jest zbyt ważne, jaki odkurzacz ostatecznie wybrałem, ale nie pozostawię Cię bez tej informacji. 😉 Po długich rozważaniach przy sklepowej półce, kupiłem najtańszy pionowy odkurzacz, jaki znalazłem. Jest przewodowy, bardzo prosty, mały i… odkurza. Niczego więcej mi nie potrzeba. Ciekawe więc, w której grupie, z tych poznanych ostatnio, bym się znalazł…

    A Ty? Jaki masz odkurzacz? 🙂

  • Talent do biegania

    Hmm.. obiecałem sobie (i Tobie chyba też?), że przez jakiś dłuższy czas nie będę męczył Cię opowieściami o bieganiu. Niestety, dzisiaj mi się to nie uda…

    Pamiętasz, jak chwaliłem się na prawo i lewo, że udało mi się przebiec 50 km przez cały wrzesień? Więc… znowu to zrobiłem, ale tym razem podwójnie 🙂 Mój cichy i nieśmiały cel na październik był dwa razy większy, niż ten z poprzedniego miesiąca. I udało się. Znowu! Przebiegłem 100 km! Sto kilometrów w ciągu 30 dni! Jestem z siebie mega zadowolony. Choć muszę przyznać – lekko nie było!

    Ostatni tydzień października, na który przypadło mi przebiegnięcie ostatnich dwudziestu pięciu kilometrów, był bardzo dziwny. Z jednej strony całkiem zniknęły już kolki, które jeszcze dwa tygodnie wcześniej pojawiały się w połowie tras, zniknęły zadyszki, które coraz mniej, ale jednak towarzyszy mi każdego dnia, zniknął kaprys, który pojawiał się na mojej twarzy, gdy musiałem wyjść pobiegać w przy niezbyt korzystnej pogodzie… Na maksa pokochałem bieganie. Ale poza miłością, pojawiło się jeszcze coś. Coś, czego się totalnie nie spodziewałem i czego do tej pory nie doświadczyłem. Pojawił się ból – lewej nogi.

    Po przebiegnięciu ostatniego, setnego kilometra, usiadłem sobie w domu, i – będąc nadal w lekkim szoku – zacząłem się zastanawiać: jak ja do cholery to zrobiłem? Jak to się stało, że pomimo faktu, iż od tygodnia boli mnie noga, dałem radę przebiec jeszcze ponad 25 kilometrów? No jak? Przecież moim nadrzędnym celem, tą najważniejszym na świecie, nieprzekraczalną, niemożliwą do złamania intencją jest ZDROWIE. I to takie przez duże „Z”! A bieganie z bolącą nogą nijak się ma do „zdrowia”. Nie zrozum mnie źle, wydaje mi się, że jestem wytrzymały na ból, nie boję się go odczuwać – ale ból oznacza, że coś się dzieje, coś złego. To jak siedzieć w stodole na sianie i poczuć nagle dym – ból jest tak samo niepokojącym objawem, oznacza, że coś się dzieje i jak nie zacznę działać, może być gorąco. Więc i owszem, zacząłem działać – poczytałem o rodzaju bólu, który zacząłem odczuwać, zaopatrzyłem się w superbajeranckie wkładki do butów i… poszedłem dalej biegać. A oczywiście musiałem (i chciałem) pokonywać coraz większe dystanse. W ostatnim tygodniu właściwie co drugi dzień biłem swój rekord odległości (dobrze, że przynajmniej o czas nie walczyłem), chciałem więcej i więcej. Poradniki, które czytałem krzyczały na mnie (oczywiście!), abym zrobił sobie tygodniową przerwę, groziły poważnymi konsekwencjami – ale im nie wierzyłem. Nie chciałem nawet zmienić trasę, którą codziennie pokonywałam, choć składa się ona w 100-procentach z twardego betonu – pogarszającego ból, a tym samym pewnie i uraz. Wkładki do butów wprawdzie pomogły i to sporo, ale nie wyeliminowały bólu – sygnału ostrzegawczego.

    Na szczęście nic sobie nie zrobiłem. Osiągnąłem swój cel, dobiegłem do ostatniego kilometra.

    I wtedy właśnie, ostatniego dnia października, gdy tak siedziałem w kuchni i po cichu świętowałem sukces, zacząłem się zastanawiać. Jak ja to zrobiłem? W jaki sposób udało mi się zmotywować samego siebie do porzucenia najważniejszych wartości, aby osiągnąć totalnie nieistotny, bzdurny, przyziemny cel. Przecież jeżeli uda mi się odkryć mechanizm, który mną kierował, i nauczę się go wykorzystywać w innych (być może właściwszych) celach – będę mógł osiągnąć, co tylko sobie wymarzę, prawda?! Jeżeli zamarzy mi się, aby schudnąć 15 kg – działając w ten sam sposób, dam radę to osiągnąć. Jeżeli wpadnę na pomysł wyprawy dookoła świata – kto mnie powstrzyma? Otworzenie restauracji, nauczenie się trzech nowych języków obcych, zrobienie doktoratu – przy użyciu systemu z biegania, mogłem spełniać dowolne marzenia! A z drugiej strony, nieznajomość tych wszystkich zależności, które doprowadziły mnie w październiku do setnego kilometra, może kiedyś sprowadzić mnie na bardzo złą drogę. To coś, co pomogło mi w bieganiu, może być równie dobrze moim prywatnym kryptonitem(znacie Supermena, prawda?). Musiałem więc odkryć o co chodzi. 

    I wiesz co? Znalazłem TO. Odkryłem w końcu co zrobiłem: użyłem moich talentów:

    • Poważanie
    • Rywalizacja
    • Odkrywczość
    • Bliskość
    • Osiąganie

    Ale to już historia na kolejny newsletter – i opowiem Ci ją tydzień 🙂.

    Mam jednak do Ciebie pytanie:Zdarzyło Ci się porzucić Twoje wartości dla zrobienia czegoś, co z perspektywy czasu, wydaje się totalnie niewarte takiego poświęcenia? Zastanawiałaś/eś się, dlaczego tak postąpiłaś/eś?

  • 🌱 morning pages – 22 04 2019

    Mam wybór. Zawsze go miałem. Każdego dnia podejmuję nowe decyzje i to dzięki nim jestem tym, kim jestem.

    To moje wybory kształtują mnie i moje życie. Nie talenty, czy predyspozycje, nie genetyka, medycyna, pieniądze ani rzeczy które posiadam. To właśnie moje wybory mówią kim jestem, to one mnie definiują, określają moją drogę. Nie zawsze jednak to rozumiałem, nie zawsze chciałem przyjąć tak wielką odpowiedzialność na swoje barki. Odpowiedzialność za swoje życie. Dopiero jednak, gdy to zrobiłem, gdy stanąłem przed lustrem, spojrzałemsobie głęboko w oczy i powiedziałem: „Mam wybór. Jestem tutaj dzięki wyborom, jakie dokonałem w przeszłości”, mogłem zacząć je zmieniać, panować nad nimi, planować je. Mogłem zacząć normalnie żyć.