Tag: wymówki

  • 🐽 PiG Podcast #43: Wymówki

    Myśleliśmy z Piotrem, że tego odcinka nie da się nagrać. Pewnie znalazłaby się jakaś wymówka, która by nas usprawiedliwiła, ale my nie lubimy wymówek. I mimo wczesnej pory (jak wczesnej, tego dowiesz się z odcinka) nagraliśmy godzinę materiału o tym czym są wymówki, skąd się biorą i w końcu jak sobie z nimi radzić. A dokładniej, jak poradzić sobie z ponad dwudziestoma pięcioma wymówkami.

    Linki

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu

  • Było sobie życie… czyli co tym razem mnie powstrzymało

    Czasem mam wrażenie, że co piąty odcinek Morning Pages, wpis na Facebooku, czy artykuł, który tworzę, zaczyna się tak samo: „wróciłem, przepraszam, że się nie odzywałem”. I dokładnie tak miałem ochotę zacząć i tym razem. Nawet wiem, dlaczego tak się dzieje – dużo obiecuję sobie i Wam (choć chyba głównie sobie), a potem przychodzi życie i wywraca wszystkie moje plany do góry nogami. Dokładnie tak było i tym razem: pod koniec wakacji usiadłem, ułożyłem wspaniały i przeładowany zadaniami plan na treści blogowe i… nie do końca się to udało 🙂 Założenie były bardzo fajne: w każdym kolejnym miesiącu, biorę się za jeden temat i tworzę treści właśnie wokół niego. Mam vloga i podcast „Morning Pages”, jest podcast „Fajne Życie”, są artykuły na blogu, wideo i newsletter. Dokładnie zaplanowałem wszystkie te kanały – wiedziałem co, gdzie i kiedy publikować, wystarczyło jedynie zrealizować ten plan. Wybrałem nawet tematy na pierwsze kilka miesięcy. Krótko mówiąc: wszystko dokładnie sobie poukładałem. Nie przewidziałem jednak jednego: życia. A dało ono o sobie znać już na samym początku.

    Żeby to wszystko było jeszcze bardziej zabawne, pierwszym tematem, jakim zacząłem się zajmować była „właściwa organizacja”. Uznałem, że takie zagadnienie jest idealne na początek – zarówno dla mnie, jak i moich czytelników. W końcu wrzesień to czas, w którym dzieciaki (w tym i moje oczywiście) ruszają do szkoły, a i my z żoną przestawiamy się z letnio-wakacyjnego trybu na jesienną mobilizację. To idealny czas, aby powrócić do zapomnianych przez wakacje zdrowych nawyków i przyzwyczajeń, wspaniały moment, aby wszystko na nowo poukładać. U mnie w domu „efekt września” jest jeszcze bardziej odczuwalny, ponieważ moja Ewa, jest nauczycielką – i razem z dzieciakami wraca do pracy po wakacyjnej przerwie. Ja z kolei – korzystając z pięknej pogody i faktu, że moje dziewczyny w wakacje są głównie w domu – przez większość lipca i sierpnia, pracowałem poza domem. Wrzesień jest więc dla mnie powrotem do domu… Krótko mówiąc: idealny czas, aby zająć się tematem organizacji.

    Niestety już na samym początku zaliczyłem falstart – powrót do szkoły moich dzieciaczków i powrót do pracy Ewy sprawiły, że nie wyrobiłem się na 1 września… Pierwszy odcinek drugiego sezonu Morning Pages – który miał przerwać moją wakacyjną absencję na blogu – wyszedł mniej więcej z dwutygodniowym opóźnieniem. Nie przejąłem się jednak zbytnio tym znakiem z nieba i postanowiłem kontynuować pierwotny plan, z tym że z drobnym przesunięciem czasowym. Początkowo szło nawet nieźle – nagrałem kilka odcinków Morning Pages, opublikowałem pierwszy z zaplanowanych artykułów i… wtedy życie postanowiło o sobie przypomnieć. 

    Było piękne, niedzielne, wrześniowe popołudnie, gdy Ewa przyszła do mnie i powiedziała, że znalazła na OLX’ie cudnego szczeniaczka. A musicie wiedzieć, że temat pieska przewijał się w naszym domu już od wielu miesięcy, i to głównie Ewa go blokowała, nie mogąc zdecydować się i przekonać do tak wielkiej odpowiedzialności i zmian w życiu, jakie wprowadza pojawienie się psa. Od czasu Miki (która gościła u nas niezbyt długo), pierwszy raz pomyślałem, że faktycznie możemy mieć w domu pieska! Również nasze dzieciaki szybko zorientowały się w sytuacji, wywęszyły szansę na wymarzonego szczeniaczka i rozpoczęliśmy wspólne działania szturmowe przeciwko Ewie, aby jak najszybciej jechać po pieska – zanim Ewa się rozmyśli. Efekt był taki, że kilka godzin później mały, biały, niewinny i przestraszony piesek, obsikiwał nam już podłogę 🙂

    Gdy byłem mały, przez mój rodzinny dom przewinęło się całkiem sporo zwierząt (choć ja sam opiekowałem się głównie moim małym kotkiem, który przeżył ze mną wspaniałe 17 lat). Mieliśmy kilka piesków, kotów, świnki morskie, króliczki, nawet małe kaczki i dwie białe kozy, które latem strzygły nam trawkę, a zimą – no cóż, głównie śmierdziały. Wiedziałem więc – chyba jako jedyny w domu – z czym wiąże się przygarnięcie małego szczeniaczka, spodziewałem się wywrócenia życia do góry nogami. I niestety nie pomyliłem się. Nasz nowy członek rodziny nazywał się Pirat – takie imię otrzymał od rodziny, od której go odebraliśmy. Tłumaczyli nam, że nadali mu je ze względu na łatkę przy jednym oku, ale patrząc na zachowanie tego gagatka, myślę, że powodów ku temu mogło być znacznie więcej! 

    Cóż… szybko okazało się, że maluch potrzebuje bardzo dużo miłości, cierpliwości i zmian, jakie musieliśmy wprowadzić w domu. To nie tylko zrujnowało cały mój blogowy plan na kolejne artykuły i nagrania, ale również totalnie zniszczyło moje poranki. Do tej pory, zaraz po przebudzeniu sięgałem po butelkę wody, później była poranna toaleta, często włączałem aplikację Elevate, która pomagała – równie skutecznie co woda – rozbudzić moje szare komórki, była medytacja, czasem joga, śniadanie, pisanie itd. Pojawienie się Pirata sprawiło, że z moich poranków została tylko woda, którą i tak mogłem wypić dopiero po przywitaniu się z piszczącym i stęsknionym po całej nocy pieskiem, znalezieniu wszystkich zasikanych w domu miejsc, umyciu podłogi i nakarmieniu tego małego wariata. Przez pierwsze dwa tygodnie nie udało mi się ani razu dotrzeć nawet do medytacji, nie mówiąc już o pisaniu czegokolwiek na bloga… I żebyście mnie dobrze zrozumieli – zakochałem się w tym maluchu już pierwszego dnia, uwielbiam wspólne spacery z nim (na razie po podwórku), ganiamy się, wygłupiamy, przytulamy i dużo ze sobą rozmawiamy (z psem też można!), ale faktem jest, że zdezorganizował on nasze życie już od pierwszego dnia gdy się pojawił. I gdybym musiał poradzić sobie tylko z tą jedną rzeczą, myślę, że udałoby mi się powrócić do pisania w miarę szybko, ale oczywiście życie postanowiło kolejny raz o sobie przypomnieć…

    Był piękny sobotni poranek (chyba wszystkie historie z tego wpisu będą zaczynały się w taki sposób) a ja wróciłem właśnie z wyprawy na targ z masą smakołyków. Razem z dzieciakami szykowaliśmy nasze standardowe, sobotnie śniadanie. A musisz wiedzieć, że weekendowe posiłki są u nas w domu szczególnie ważne i wszyscy bardzo się staramy, aby jak najlepiej je przygotować. Nawyk jedzenia wspólnych śniadań wprowadziliśmy kilka lat temu, jednak w tygodniu nie mamy zbyt wiele czasu, aby razem posiedzieć i porozmawiać przy śniadaniu. Pomimo faktu, że każdego ranka siadamy wspólnie, aby zjeść ten pierwszy posiłek, to od poniedziałku do piątku, mamy na to raptem 20 minut. W weekend jest inaczej – nie żałujemy sobie czasu na śniadanie, a każdy sobotni i niedzielny poranek jest u nas tak samo uroczysty co śniadanie wielkanocne. Serio! Chyba wszyscy kochamy nasze weekendowe śniadania. A więc nakrywaliśmy wspólnie stół, rozpakowując jednocześnie „targowe” zakupy, gdy nagle… moja najmłodsza córka gorzej się poczuła. Nie chcę za mocno wchodzić w szczegóły (wybacz, staram się jednak nie odsłaniać zbytnio tej sfery mojego życia), jednak kilka godzin później była już w szpitalu z przepisaną dwutygodniową kuracją, której nie mogła niestety odbyć w domu. Ustaliliśmy z żoną, że to ona zostanie z Amelką w szpitalu, a ja zajmę się domem, drugą córką i naszym małym pupilem, który dopiero uczył się przecież z nami żyć. Jak się zapewne domyślasz, to już totalnie zniszczyło moje plany związane z publikowaniem czegokolwiek na blogu. Poczułem, że mam dość. Poranki nadal wyglądały dość chaotycznie: zaraz po przebudzeniu leciałem do stęsknionego i piszczącego pieska, potem biegałem po domu z papierem i ścierkami, aby doprowadzić podłogę do stanu używalności, szybkie śniadanie i wyprawienie starzej córki do szkoły. A potem na zmianę – jeden dzień jechałem do szpitala, a drugi nadrabiałem pracę. Nie było łatwo, ale wtedy… życie postanowiło po raz kolejny o sobie przypomnieć….

    Od ostatnich wydarzeń minął równy tydzień, był piękny sobotni poranek (a jak!). Pomimo sytuacji w domu i faktu, że z powodu nieobecności Ewy i Amelki działaliśmy w mocnym osłabieniu, postanowiliśmy z Alicją – starszą córką – przygotować nasze tradycyjne wspaniałe, weekendowe śniadanie. Chcieliśmy choć trochę normalności w tej nienormalnej sytuacji, a śniadanie wydawało się dobrym na to sposobem. Przygotowaliśmy więc wszystko zgodnie z naszym zwyczajem i usiedliśmy do stołu. Nasza radość z tej namiastki spokoju trwała może z 15 minut, ponieważ po chwili Ala usłyszała dziwne syczenie (sssss) dochodzące z góry (nasz domek ma parter i piętro). Szybko udałem się na piętro, aby sprawdzić o co chodzi, a gdy tylko wszedłem na najwyższy stopień schodów, wpadłem (dosłownie) w ogromną kałużę. Może domyślacie się, jaka była moja pierwsza myśl po kilku tygodniach z małym, sikającym wszędzie szczeniakiem?

    • Pirat!!!!!

    Jednak po chwili namysłu, uświadomiłem sobie, że przecież nasz piesek nie był jeszcze dzisiaj na gorze, a i tak kałuża była na niego zdecydowanie za duża! I wtedy przypomniałem sobie o syczeniu, spojrzałem na rurę w korytarzu…

    Wiesz już, o co chodzi? Oczywiście przeciekała i wszystko na górze było zalane. Takie rzeczy zawsze przytrafiają się w najgorszym możliwym momencie, prawda? Choć z drugiej strony, nigdy nie ma odpowiedniego momentu na pękniętą rurę. Spora część soboty upłynęła więc na sprzątaniu i badaniu uszkodzenia. Na szczęście okazało się, że awaria dotyczy jedynie rury z ciepłą wodą, więc nie zostaliśmy totalnie odcięci od wody na kolejne dni. 

    I teraz mógłbym zacząć kolejną opowieść o tym, jak ciężko znaleźć hydraulika, który zdecyduje się przyjechać do takiego „drobiazgu”, czy o tym, że na początku kolejnego tygodnia dopadło nas z Alicją przeziębienie i musieliśmy trochę posiedzieć w domu. Ale nie o to chodzi, abym zasypywał Cię kolejnymi opowiadaniami tłumaczącymi, dlaczego przez trzy tygodnie nie udało mi się napisać ani nagrać nic na bloga. Ważne jest, że minęło kilka tygodni, mamy już kolejną niedzielę, jest godzinę 5:30, a moje dziewczyny śpią smacznie w swoich łóżkach (wszystkie już w domu!). Piesek, który w końcu nauczył się wołać i wychodzić na dwór gdy ma potrzebę, odpoczywa na swoim miejscu, a ja jestem po śniadaniu, kawie, herbacie i ponad dziesięciu tysiącach znaków, które napisałem dzisiaj na bloga. Zwarty i gotowy, aby dalej tworzyć! Wydarzenia ostatnich tygodni sprawiły, że jeszcze bardziej zapragnąłem, ładu i porządku w życiu. A dzięki temu jeszcze mocniej chcę pochylić się nad – tak już bardzo już opóźnionym – tematem organizacji, o którym postanowiłem opowiadać Ci już kilka miesięcy temu. Być może ostatnie wydarzenia powinny nauczyć mnie, żeby nie planować za dużo, nie obiecywać zbyt wiele, nie planować tak obficie. Ja jednak nie zamierzam poddawać się i hamować mojej ambicji, przeciwnie – postaram się wypełnić mój pierwotny plan, najwyżej z dużym opóźnieniem! Także zapraszam Was po raz kolejny do tego samego, co obiecywałem na początku września – do jeszcze lepszej organizacji, o której opowiem w Morning Pages, podcaście Fajne Życie i na blogu ????

  • 🌱 morning pages – Odpuszczanie

    Już od samego rana człowiek szuka tylko wymówek, aby nie robić tego co właściwe i zająć się tym, co banalne, szybkie, niezdrowe, wygodne.

    Aby dawać radę, muszę sobie ciągle przypominać o tym co ważne i dlaczego właściwie chcę to robić. Wstaję rano i patrzę na iPhone’a, aby przypomniał mi co teraz – jakby to było takie trudne do zapamiętania: woda, mycie, ubranie, joga, medytacja, zadania… A nawet jak już dowiem się co mam robić, to i tak tylko kombinuję jak by tu by tego nie zrobić. A, bo za wcześnie wstałem, to mogę odpuścić jedno, jest zimno, to odpuszczam drugie, dzieci śpią niespokojnie, to odpuszczam trzecie – aby ich nie obudzić oczywiście, tak jakby na co dzień się budziły… I tak potem kończę dzień z jednym tylko nawykiem odznaczonym w mojej aplikacji do ich śledzenia: odpuszczanie.

  • 🌱 morning pages – 04 03 2019

    Ewa zapytała mnie wczoraj, jakie wydarzenie z dzieciństwa wpłynęło na mnie najbardziej – oczywiście chodziło o ten negatywny wpływ…

  • wymówki, tajna broń naszego umysłu

    Cześć! Od czego tu dzisiaj zacząć? Tyle się dzieje… Jeżeli czytaliście wcześniejszy wpis, to wiecie już, że tytuł mojego bloga nie jest przypadkowy – inspiracją była potrzeba i chęć zmian w życiu. Wiele udało mi się już zrobić, ale wiem, że to dopiero początek drogi. A jest ona trudna i z przeszkodami – i jedną z nich są wymówki. To one najczęściej sprawiają, że nie udaje nam się wytrwać w postanowieniu.

    Od zawsze pragnąłem, aby sport był istotną częścią mojego życia. Z zazdrością oglądałem maratończyków, piłkarzy na boisku czy nawet zwykłych ludzi biegających w parku. I wcale nie chodziło o poprawę kondycji fizycznej czy kwestie zdrowotne – wiedziałem, że sport to przede wszystkim wielka frajda. Jeżeli dodać do tego wizję, że każdego dnia można przebiec o kilka metrów więcej, przepłynąć kolejny basen, czy wykonać jeszcze jedną pompkę – historia robi się wspaniała. Każdego dnia jesteś w stanie pokonać samego siebie i stać się realnie lepszym. Żadne inne zajęcie nie daje tak szybkich i pozytywnych efektów.

    Tak na prawdę już kilka razy zaczynałem swoje przygody ze sportem, jednak za każdym razem kończyły się one podobnie szybko. Działo się tak przez brak odpowiedniego planu – wkraczały wymówki i wszystko się sypało. Lenistwo zwyciężało! Żaden system motywacyjny nie pomagał, popełniałem ciągle te same błędy. Wiedziałem, że muszę zmienić podejście i przeanalizować wszystkie problemy i wymówki, jakie mogę napotkać i jakie jest w stanie wykreować mój umysł. Tak, bo to właśnie umysł jest największą przeszkodą w zmianie naszych przyzwyczajeń.

    Zacząłem więc od wprowadzenia codziennych ćwiczeń – początkowo porannych, a później zamieniłem je na wieczorne. Zmiana ta podyktowana była właśnie próbą uniknięcia jednej z wymówek, ale o tym później. Ustaliłem więc dokładny plan działania i, co ważniejsze, wypisałem sobie wszystkie możliwe wymówki. Dzisiaj właśnie o nich chciałbym Wam opowiedzieć.

    Zanim przejdę jednak do mojej listy, chciałbym abyście zwrócili uwagę na jedną istotną rzecz. Wszystkie punkty, które opisuję dotyczą mojego cyklu ćwiczeń i biegania, ale spokojnie można w większości przypiąć je do dowolnego, innego postanowienia. Podobne “problemy” pojawiały się, gdy rzucałem palenie papierosów, zmieniałem dietę na zdrową, czy uczyłem się rano wstawać. Większość z opisanych wymówek pojawia się w naszej głowie przekonwertowana i przystosowana do danej sytuacji.

    Zacznijmy więc!

    1. Te ćwiczenia mi nie pasują

    Gdy planowałem jak będą wyglądały moje ćwiczenia, zacząłem od wybrania odpowiedniego zestawu. Skupiłem się na popularnym, 7-minutowym planie. Nie chciałem na początku poświęcać na ćwiczenia zbyt dużo czasu, wiedziałem, że czas mogę później wydłużać a zbyt długi i wyczerpujący zestaw początkowy, szybko zniechęci mnie albo spowoduje uraz. Już pierwszego dnia okazało się, że nawet ten zestaw dla początkujących, jest dla mnie dość trudny do zrealizowania i nie udało mi się w 100% wykonać wszystkich ćwiczeń w założonym czasie 7 minut. Przez moją głowę przeszła myśl, że chyba na początek będę musiał odłożyć mój plan i poszukać innego, jeszcze łatwiejszego zestawu. Takiego, który będę mógł w całości wykonać. Byłoby to oczywiście błędem i pierwszym krokiem do rezygnacji z ćwiczeń w ogóle.

    Skupianie się na poszukiwaniu idealnego zestawu ćwiczeń to częsta wymówka, która sprawia że szybko się poddajemy. Jeden będzie za trudny, inny zbyt łatwy, kolejny zabierze nam za dużo czasu itd. Testuj różne zestawy ćwiczeń i dobieraj je tak, aby nie były dla Ciebie zbyt ciężkie do wykonania, ale nie pozwól, aby wybór zestawu stał się ważniejszy niż same ćwiczenia! Pamiętaj, że nie chodzi o to, aby wykonać dany zestaw ćwiczeń w 100%, tylko o sam fakt, że ćwiczysz. Jeżeli z zaplanowanego 7-minutowego zestawu, dasz radę tylko pierwsze 4 minuty, to wcale nie jesteś do tylu o 3 minuty, tylko do przodu o 4! Może następnego dnia uda Ci się poprawić wynik, może potrzebujesz na to więcej czasu – nie przejmuj się. Przypomnij sobie o co w tym wszystkim chodzi, przecież z nikim się nie ścigasz. Wybierz zestaw i pozostań z nim przez jakiś czas.

    2. Nie mam (dzisiaj) czasu, mój kalendarz jest pełny

    Na początku przygody ze sportem, ciężko jest wpleść go na stałe w nasz kalendarz. Często okazuje, że mamy zaplanowane różne inne zajęcia a nasze ćwiczenia łatwiej przecież przesunąć w czasie czy odłożyć na kilka dni.

    Jeżeli jednak nie potraktujesz ćwiczeń jak stałego elementu każdego dnia i całego swojego życia, nigdy nie znajdziesz na nie czasu. Zarezerwuj sobie odpowiedni czas w kalendarzu i to najlepiej na miesiąc do przodu, dzięki temu planując pozostałe zajęcia będziesz pamiętać o zaplanowanych ćwiczeniach. Nie pozwól, aby tak banalna wymówka sprawiała, że zrezygnujesz ze sportu i swojego zdrowia. Traktuj czas ćwiczeń jak coś najważniejszego każdego dnia i od ich planowania zaczynaj ustawiać kalendarz na każdy kolejny dzień.

    3. Dzisiaj wagaruję.

    W szkole wagary kojarzyły nam się z czymś fajnym (a może tylko mnie?) :). Plusem szkolnych wagarów było jednak to, że nauczycielka, wraz z rodzicami, pilnowali aby były to jednorazowe wybryki. W przypadku naszych codziennych nawyków, rzadko jest ktoś, kto może nas przypilnować. Często jednorazowe wagary od naszych postanowień, to początek drogi do całkowitej rezygnacji z przyzwyczajenia – również z ćwiczeń. Z drugiej jednak strony, naiwne jest myślenie: “od dzisiaj ćwiczę każdego dnia, bez wyjątku” – ponieważ każdemu przytrafiają się sytuacje, które mogą skutecznie uniemożliwić nam ćwiczenia danego dnia. Może to być na przykład wesele – nasze, czy takie, na które jesteśmy zaproszeni jako gość, lub całodniowa podróż wakacyjna. Równie dobrze może to być uraz czy zwykłe przemęczenie. Proponuję więc, abyście wyznaczyli sobie swoje zasady i regulamin codziennych ćwiczeń. Punktem pierwszym może być na przykład to, że ćwiczenia będziesz wykonywać minimum 5 dni w tygodniu. Kolejnym, że ewentualne przerwy nie będą trwały dłużej niż jeden dzień. Warto też przygotować sobie plan ćwiczeń, tak, aby uwzględnić w nim zarówno zwykłe, jak i te mniej wyczerpujące ćwiczenia, potrzebne na okres regeneracji organizmu.

    Jeżeli już przytrafią Ci się wagary od ćwiczeń, zadbaj o to, aby był to jednorazowy wybryk. Koniecznie przemyśl powody dla których przytrafiła Ci się ta „wpadka” – musisz zrobić jak najwięcej aby jej nie powtórzyć. Z jednej strony nie musisz się obawiać, bo przecież cały czas działasz według ustalonego planu, który zakłada, że musisz ćwiczyć minimalnie 5 dni w tygodniu, jednak nie bagatelizuj tej przerwy – pamiętaj, że za każdym razem, gdy zrezygnujesz z wykonywania swoich zaplanowanych ćwiczeń, szansa na to, że następnego dnia do nich nie powrócisz rośnie! To najlepsza droga do porzucenia wypracowanego już zwyczaju.

    4. Buty, ubrania, siłownia, aplikacje do ćwiczeń – to wszystko tyle kosztuje…

    Nie zapominaj, że Twoje codzienne ćwiczenia to nie buty, ubrania czy inne dodatki – to nie pokaz mody. Najważniejszy w sporcie jest sport. A do jego uprawiania potrzebujesz przede wszystkim chęci. Wszystko inne jest jedynie uzupełnieniem. Nie musisz mieć najlepszych butów do biegania czy ćwiczeń – możesz kupić zwykłe buty albo używać tych, które już posiadasz. Z czasem może uda Ci się skompletować lepszy sprzęt. Może zafundujesz sobie karnet na siłownie, lepszą torbę na ubrania, czy wspaniałe buty, ale nie pozwól aby wszystko to stało się ważniejsze od samego sportu.

    5. Czy naprawdę muszę ćwiczyć codziennie…

    Nic nie musisz! Sport ma być dla Ciebie przyjemnością a nie obowiązkiem (a najlepiej przyjemnym obowiązkiem). Najlepsze efekty przyniosą jednak codzienne ćwiczenia, a i łatwiej zmobilizować się wiedząc, że każdy dzień rozpoczyna się lub kończy ćwiczeniami. Możesz jednak, a nawet powinieneś/powinnaś, uwzględnić w swoim tygodniowym planie ćwiczeń, dni, w których dajesz sobie większy wycisk oraz te z mniej wyczerpującymi ćwiczeniami, przeznaczone na okres regeneracji Twojego organizmu po mocniejszej dawce ćwiczeń.

    6. Już tydzień ćwiczę a efektów brak

    Pozytywne efekty ćwiczeń zauważysz dość szybko, jednak nie zniechęcaj się, gdy nie pojawią się od razu – daj sobie trochę czasu. Jeżeli myślisz, że już po pierwszym dniu odczujesz wzrost formy i lepsze samopoczucie, to możesz się przeliczyć. Wszystko wymaga czasu – ale za wytrwałość i regularność z pewnością spotka Cię nagroda.

    7. Chyba wolę spędzać ten czas z rodziną lub przyjaciółmi, i tak nie poświęcam im wystarczająco dużo czasu

    To rozsądny powód, jednak dlaczego nie wciągniesz swojej rodziny i przyjaciół do wspólnych, codziennych ćwiczeń? Z drugiej strony, ćwiczenia to zaledwie kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt minut dziennie – nie znajdziesz nawet tak małego kawałka czasu? Pamiętaj też, że wysiłek związany z ćwiczeniami poprawia Twoje samopoczucie, formę fizyczną i zdrowie – Twoja rodzina i przyjaciele z pewnością to docenią.

    8. Nie dzisiaj – to był ciężki dzień

    Jeżeli masz ciężki dzień, tym bardziej nie możesz rezygnować z codziennych ćwiczeń! Podczas wysiłku, związanego z uprawianiem sportu, wydzielają się w naszym mózgu endorfiny a im dłużej trwa wysiłek, tym więcej się ich pojawia. Efektem wydzielania endorfin jest poprawa naszego nastroju. Pozwoli Ci to odreagować ciężki dzień i pozbyć się negatywnych emocji z nim związanych. Tak więc im cięższy dzień, tym więcej ćwiczeń! 🙂

    9. Nikt nie docenia tego co robię

    Ćwiczysz dla siebie czy dla kogoś? Jeżeli wybierasz odpowiedź numer dwa, to Twoja motywacja jest radzi słaba i ciężko Ci będzie wytrwać w postanowieniu. Nie oczekuj więc pochwał, wsparcia i motywacji ze strony najbliższych – ponieważ, gdy skończą się pochwały a osoby z Twojego otoczenia będą miały ważniejsze sprawy niż Twoje zajęcia, to okaże się, że i Twój zapał zmniejszył się razem z ich zainteresowaniem. Ćwicz dla siebie, lepszego zdrowia i samopoczucia – to jedyna droga do sukcesu.

    10. Zaczynam! …od jutra

    Możesz tak sobie powtarzać każdego dnia i nigdy nie zacząć ćwiczyć. Jeżeli chcesz zacząć zmieniać swoje życie i jedną z tych zmian mają być codziennie ćwiczenia czy bieganie, nie czekaj na właściwy moment, zacznij już teraz! Możesz zacząć od kilku przysiadów czy pompek, krótkiego biegu, a następnie usiąść do przygotowania solidnego planu Twoich ćwiczeń na kolejne dni. Nie odkładaj rzeczy na później i przestań czekać. Żyjesz tu i teraz i nie znajdziesz lepszego momentu na zmiany w swoim życiu, niż dokładnie ta chwila. Zacznij od ćwiczeń, a zobaczysz jak pozytywne efekty będzie to miało na Twoje inne decyzje w życiu.

    11. Nie mam motywacji aby (dzisiaj) ćwiczyć

    Jeżeli brakuje Ci motywacji do tego, aby każdego kolejnego dnia kontynuować już zaczęty, codzienny cykl, polecam zastosowanie pewnej metody motywacyjnej. Po każdym zakończonym cyklu ćwiczeń zapisuj co czujesz – postaraj się opisać wszystkie swoje odczucia. Zapisz też wiadomość dla siebie na następny dzień, np. „Nie rezygnuj, te ćwiczenia Ci pomagają!”. Pamiętaj aby zrobić to zaraz po skończonych ćwiczeniach, gdy w Twojej głowie płynie jeszcze morze endorfin. A następnego dnia, przed kolejnymi ćwiczeniami, przeczytaj notatkę z dnia poprzedniego – dzięki temu przypomnisz sobie po co ćwiczysz i ile pozytywnej energii Ci to daje. Notatki i emocje związane z ćwiczeniami możesz też zbierać w formie pamiętnika i wracać do niego w chwilach słabości. O pozytywnych aspektach prowadzania pamiętnika dowiesz się więcej tutaj.

    12. Jestem za stary(a), za gruby(a) albo zbyt chory(a) na ćwiczenia

    Serio? Przecież ćwiczenia właśnie mają to wszystko zmienić! Możesz mi wierzyć – tydzień porannego biegania i wieczornych ćwiczeń potrafi przynieść lepsze efekty, niż dwutygodniowy pobyt w spa. Potrafi odmłodzić, wyleczyć z choroby, odchudzić a w największym stopniu odbudować pewność siebie! Jeżeli nie wierzysz – spróbuj, nic nie tracisz. Przekonaj się na własnej skórze jak bardzo może zmienić się Twoje życie zaledwie w dwa, trzy tygodnie. A następnie koniecznie mi o tym napisz!

    13. W domu nie mam miejsca, na siłownie za daleko a na dworzu zobaczą mnie sąsiedzi

    To kolejne mnożenie śmiesznych problemów, choć musze przyznać, że miewałem i takie. W moim planie założyłem sobie, że bieganie i ćwiczenia wykonuję rano, gdy wszyscy u mnie w domu śpią. Problem polegał jednak na tym, że włączenie muzyki, podpowiedzi głosowych do ćwiczeń i samo wykonywanie ćwiczeń, sprawiały sporo hałasu. Mogłem wszystkich obudzić. Wyjazd na siłownie o 5 nad ranem raczej tez nie wchodził w grę. Okazało się jednak, że wystarczy lekko zmodyfikować założenia i kolejny powód do wymówki znika. Rano – bieganie, a ćwiczenia – wieczorem, gdy wszyscy powoli szykują się do snu, ale jeszcze nie zasnęli. W ten sposób nikogo nie obudzę. Innym rozwiązaniem oczywiście są poranne ćwiczenia na dworzu – i nie przejmowanie się innymi ludźmi – tak również zdarza mi ćwiczyć.

    14. Przecież nie będę ćwiczył czy biegał w deszczu

    A dlaczego nie? Moja żona lubi powtarzać: nie ma złej pogody na spacer, jest tylko nieodpowiednie ubranie. To bardzo mądra myśl, która dotyczy w identycznym stopniu ćwiczeń, biegania i wielu innych spraw. Wystarczy odpowiednie ubranie i ani deszcz, ani śnieg nie będą już żadną przeszkodą.

    15. Ajjj… zakwasy… mięśnie bolą…

    Nie ważne, czy dopiero zaczynasz ćwiczyć, czy ćwiczysz już pół roku, zakwasy i bóle mięśni to coś, co już zawsze będzie Ci towarzyszyć. Nie musisz jednak się martwić i rezygnować przez to z dalszych ćwiczeń czy biegania. Zakwasy oznaczają tylko i wyłącznie, że zaczynasz odczuwać efekty swojego wysiłku. Chcę wytłumaczyć Ci to najprościej jak się da: zakwasy to takie mikrouszkodzenia mięśni – stąd odczuwanie bólu. Ale dzięki tym małym uszkodzeniom, mięśnie regenerują się i to o wiele mocniejsze niż wcześniej. To właśnie w te dni, gdy odczuwasz w swoich mięśniach efekty dotychczasowych ćwiczeń, Twoje mięśnie się powiększają. Nie jest to jednak powód aby całkowicie rezygnować z ćwiczeń. Zamiast tego zaplanuj sobie na te dni, bardzo lekkie zajęcia rozciągające. Dzięki temu będziesz dalej realizować swój codzienny plan ćwiczeń pracując dalej nad utrwaleniem przyzwyczajenia i nie nabawisz się urazu.

    Uff.. to 15 najczęstszych wymówek, jakie pojawiały się, i czasem dalej pojawiają, w mojej głowie gdy mam iść pobiegać albo wystartować z pierwszym, wieczornym ćwiczeniem. Dużo ich 🙂 Przestudiuj je wszystkie bardzo uważnie i weź pod uwagę, gdy będziesz tworzyć swój własny plan ćwiczeń. Mam nadzieję, że moje podpowiedzi jak sobie z nimi poradzić, pomogą Ci zwyciężyć z własnymi słabościami i leniwym umysłem. Łatwo nie będzie, ale uwierz mi, że i tak warto 🙂