Tag: życie

  • chłopaki, żyjmy dłużej, dwa razy dłużej, dziewczyny też

    Badania pokazują, że ciało człowieka jest przystosowane do życia od 120 do 150 lat. I z jednej strony wielkie „wow!”. Całkiem ładny wynik! Jednak z drugiej… no kurde, jakoś nie słyszę, by co chwilę ktoś obchodził 120. urodziny. Mało tego, dożycie nawet nędznych 100 lat jest rzadkością. Szacuje się, że mniej niż 0,02% światowej populacji osiąga ten wiek! A to przecież dopiero 80% minimalnego wykorzystania możliwości naszego ciała! Mało tego, jak się okazuje, w Polsce, kobiety mają czterokrotnie większe szanse na dożycie 100 lat niż mężczyźni. Granica 120 lat jest jeszcze trudniejsza do osiągnięcia. Szacuje się, że mniej niż 0,0001% światowej populacji osiąga ten wiek. W rzeczywistości bardzo niewiele osób w historii udokumentowanej medycyny dożyło 120 lat. Czy tylko ja czuję się, jakbym żył w średniowieczu czytając te słowa?

    Okazuje się, że trzeba się mocno postarać, by mądrze używać (ale nie zużyć za wcześnie) naszego ciała. I tu pojawia się mój blog – powstał, by pomóc mi zbliżyć się do tego wyniku. I już nawet nie chodzi o 120 lat – założyłem sobie mizerną dziewięćdziesiątkę, co i tak nie będzie łatwym zadaniem.

    W serwisie Medonet znalazłem bardzo ciekawy artykuł na ten temat. Monika Mikołajska, autorka, podsumowuje w nim wnioski, do jakich doszli naukowcy, na temat długiego życia i przyczyn, które uniemożliwiają nam jego osiągnięcie. Warto zerknąć na całość, ale mi w tym wpisie przyda się sam wstęp do tego artykułu:

    Starzenie się to inaczej stopniowa utrata zdolności organizmu do utrzymania równowagi fizjologicznej (odporności) – w miarę upływu czasu coraz wolniej wracamy do zdrowia po chorobie. W końcu ludzkie ciało traci całą swoją odporność, kolejne elementy organizmu ulegają awarii, konsekwencją tego jest śmierć. Wg uczonych istnieje sztywna granica czasu, w którym do tego dochodzi – to wyznacza maksymalną długość ludzkiego życia. Wynosi ona 150 lat.

    Ciekawy artykuł, który pokazuje rownież, dlaczego najczęściej nie udaje nam się tego pięknego wyniku (wieku) osiągnąć. A ile właściwie żyjemy? Okazuje się, że współczesna średnia długość życia na świecie wynosi 79 lat. Średnia. Kurna. W Polsce jest podobnie. Z tym że – jak udało mi się przeczytać w healthy&beauty:

    Umieralność mężczyzn w Polsce, podobnie jak w innych krajach europejskich, jest wyższa niż kobiet. Różnica dotyczy przeciętnego trwania życia. Jak wskazuje Główny Urząd Statystyczny, w 2023 roku przeciętne trwanie życia mężczyzn wynosiło 74,7 lat, a kobiet – 82 lata. Choć w ostatnim czasie ta różnica maleje, wciąż jest większa niż w innych krajach europejskich.

    74 lata?
    Coooo?!
    Czy Wy sobie żarty robicie ludzie?

    Kurde, 74,7 to o ponad 15 mniej, niż mój plan minimum. A i tak dopiero połowa naszej teoretycznej, maksymalnej granicy. A ja przecież wymyśliłem sobie, że chciałbym dożyć minimum do tej mojej mizernej 90-taki. Choć biorąc pod uwagę tekst z początku tego wpisu, to wydaje się i tak ogromnym marnotrawstwem, to jak zerkam na statystyki… staje się ona bardzo dużym wyzwaniem.

    Realny plan? Sam nie wiem. Z mojego dziennika wynika, że robię sporo, aby udało mi się go zrealizować, ale widzę również, jak wiele jeszcze zostało mi do zrobienia, zmiany, naprawy. Pytanie: czy wystarczy czasu? Cieszę się, że zacząłem coś robić, że znalazłem odwagę, by cokolwiek w życiu zmienić. Odgrzebałem ostatnio wpis sprzed 8 lat. Jeden z tych początkowych na moim blogu. Inaugurujących moją drogę.

    Pisząc go, 8 lat temu, już wiedziałem, że chcę żyć dłużej, niż te nędzne 74,7. Choć nie jest to proste, każdego dnia próbuję. Z jednych rzeczy rezygnuję, inne wprowadzam do mojego życia – wszystko po to, by jakoś dociągnąć do dziewięćdziesiątki. Minimum do 90.!

    Chociaż nie. Użyłem bardzo niewłaściwego słowa. Nie chcę „jakoś” dożyć tych 90. Ma być niesamowicie, wspaniale, spokojnie, naturalnie…

    Ma być…
    fajnie.

    A Ty?
    Ile planujesz żyć?

  • 9 rzeczy, których nauczyła mnie moja 2-letnia córeczka (Made in Cosmos)

    Two years ago I gave birth to the most wonderful person on this planet. Every day she brings a huge smile on my face and opens my eyes to so many things I was previously missing. Before she was born I thought it would be my job to teach her everything about the world. As it turns out, there are equally many things that I get to learn now from her.

    Wydaje mi się… że, jeżeli tylko zechcemy, to my – dorośli – możemy nauczyć się więcej (cennych rzeczy) od dzieci, niż one od nas. Myślę, że wręcz powinniśmy się od nich uczyć. Powinni otworzyć szkoły dla dorosłych i pozwolić wykładać tam dwulatkom. Pewnie ciężko by im było znaleźć tak małego nauczyciela – dzieci są zbyt mądre, by wpakować się w takie tarapaty, ale nam dorosłym, takie lekcje by się przydały. I oczywiście nie mówię tu tych bzdurnych umiejętnościach, które my dorośli tak bardzo cenimy, jak gotowanie, czytanie, pisanie, czy rozwiązywanie łamigłówek matematycznych – tego nie nauczy nas dwulatek. Mam na myśli prawdziwie cenne rzeczy – podejście do życia.

    Patrzę na moje córki i widzę, jak wiele dziwactw pochłonęły już z tego świata, każdego dnia obserwuję, jak zanika ich dziecięca beztroska i przedziwne wartości, jakimi kierują się maluchy, jak otoczenie wymusza od nich przystosowanie się do tego, co potrzebne, by poradzić sobie wśród ludzi.

    Pamiętam, jak jedna z moich córek, gdy była sporo mniejsza niż teraz, chodziła i powtarzała wszystkim uśmiechnięta od ucha do ucha: „najważniejsze w życiu jest życie”. Mówiła to w taki słodki, dziecięcy sposób i wiem, że sama w to wierzyła. To było dla niej naturalne. Dziś już nie pytam, co jest w życiu ważne, nie mówiąc już o tym, co najważniejsze. Pewnie jeszcze nie zdziwiłbym się odpowiedzią, ale jednak nie chcę ryzykować tego, że za którymś razem mogę usłyszeć: „trend na tik-toku”.

    Bardzo fajnie czytało mi się artykuł z bloga Made nie Cosmos – dlatego pomyślałem, że i Tobie go podrzucę, weź sobie jedną z tych dziecięcych mądrości i pochodź z nią przez najbliższe kilka dni, zobaczysz, jak będzie miło.

    Przeczytaj cały artykuł na Made in Cosmos.

  • o, cierpliwości…

    Miej cierpliwość. Wszystkie rzeczy są trudne, zanim staną się łatwe. – Saadi

    Przy odpowiedniej ilości cierpliwości, konsekwencji i poświęcenia, możliwe jest pokonanie każdej przeszkody. Nieważne, jak trudne coś może się wydawać, nie poddawaj się. Próbuj dalej, a w końcu się uda.

    Cierpliwość jest kluczem do sukcesu i ważne jest, by pamiętać, że potrzeba czasu, aby rzeczy się zadziały, wydarzyły. Nie zniechęcaj się, nie bądź przytłoczony, gdy nie widzisz wyników od razu. Z cierpliwością możesz sprawić, że Twoje marzenia staną się rzeczywistością.

    Nawet największe sukcesy składają się z małych kroków. Kiedy ćwiczysz cierpliwość, możesz podzielić duży cel na łatwe do wykonania i osiągalne zadania. Możesz poświęcić czas na zdobycie umiejętności i wiedzy niezbędnej do osiągnięcia sukcesu.

    Z cierpliwością i ciężką pracą, możesz stworzyć życie, którego pragniesz dla siebie.

  • Po prostu jest…

    Życie po prostu jest. Trzeba płynąć wraz z nim. – Jerry Brown

    Wróciłem do nagrywania Morning Pages. Jerry Brown i jego słowa mnie do tego zainspirowały.

    Świat wokół nas pełen jest ciągłej zmiany. Czasem szybciej, czasem wolniej, ale nieustannie coś się dzieje, stale zaskakuje nas coś nowego. Żyjemy w wiecznym pędzie i pośpiechu, próbujemy wprowadzać w naszą codzienność nowe rozwiązania, które mają zapewnić nam lepsze i szczęśliwsze życie, chcemy coś poprawiać, usprawniać, modyfikować. Lubimy jednak mieć poczucie kontroli, szczególnie nad zmianami. Lecz dobrze jest rozumieć, że nie możemy kontrolować każdej sytuacji, w której się znajdziemy, każdej zmiany, która nas dotyka. Gdy sobie to uświadomimy, będziemy mogli po prostu usiąść i płynąć wraz z życiem. Nie ma sensu z nim walczyć. Czasem jedyne, co możemy, to obserwować, jak zmienia się nasze życie i zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby jak najlepiej je wykorzystać – życie i zmiany, jakie w nim następują. 

    Nawet jeśli nie potrafimy przyjąć, pogodzić się ze zmianami, nie znaczy to, że one nas ominą. Są one nieuniknioną częścią naszej opowieści.

  • Życie jest jak…

    Ludzie od wieków zadają sobie przeróżne pytania na temat życia, jego celu, sensu… I choć ludzkość ma już za sobą tak długą historię, nikomu nie udało się udzielić na nie jednoznacznej odpowiedzi. To nasze życie… do czego ono nie było już porównywane? Wystarczy spędzić kilka minut w Googlu, by znaleźć setki sentencji, które spokojnie wystarczą na dziesiątki minut czytania, a i kolejne wiele godzin przemyśleń. Albert Einstein porównał kiedyś życie do jazdy na rowerze, podpowiadał, że aby utrzymać równowagę, musisz być w ciągłym ruchu, Marlan Coben porównywała je do rzeki, przypominając, że gdy zmieniamy kierunek, jesteśmy odpowiedzialni za to, dokąd pójdzie. Życie było już lustrem (które przecież samo się do Ciebie nie uśmiechnie), książką (której nie powinieneś zamykać, gdy dzieje się coś złego, a jedynie przewracać stronę), a nawet włosami (które zawsze układają się nie tak jak chcemy). Nie mogę też pominąć tak znanego z Foresta Gumpa porównania życia do pudełka czekoladek (w którym to nigdy nie wiesz, na co trafisz).

    Jest jakaś wielka magia w takich porównaniach. Często, gdy na nie trafiamy, wpadamy w chwilę zadumy, by następnie kiwnąć głową z przekonaniem i przyznać rację autorowi. Tak naprawdę każdy taki cytat, każde porównanie, w jakimś stopniu pasuje do tego, co nas otacza, każde z tych słów czegoś nas uczy o codzienności, pomaga nam przejść przez jakiś problem. Przekładamy w końcu coś tak skomplikowanego i niepojętego jak życie, na bardzo proste, codzienne sprawy, rzeczy, czynności, na coś, z czym sobie już poradziliśmy, na coś, co łatwiej nam zrozumieć. Kto z nas nie walczył kiedyś z nieukładającymi się włosami? Kto nie trzymał w ręku książki? Nie był zaskoczony smakiem czekoladki z bombonierki. Każdy ma to za sobą, każdy przez to przeszedł. Więc hipoteza, że z życiem jest dokładnie tak samo – jest dla nas jak wybawienie, jak rozwiązanie bardzo skomplikowanej zagadki matematycznej, do którego do tej pory dostęp mieli jedynie studenci czwartego roku Politechniki Warszawskiej. Choć podświadomie czujemy, że nie wszystko jest tak aż proste, jak w tych porównaniach jest to pokazane, to jednak patrzymy z nadzieją, że jednak ktoś przed chwilą uchylił przed nami rąbka jakiejś wielkiej tajemnicy. 

    Nie raz i mnie przydarzyło się tworzyć te wielkie porównywania. Patrzyłem na proste sytuacje z codzienności i przekładałem je na coś tak wielkiego, jak życie. Lubię takie analogie, dodają sił, odwagi. Fajnie jest pomyśleć, że moja ziemska wędrówka jest niczym więcej, niż spacerem przez wesołe miasteczko, podczas której wybieramy atrakcje, które nas interesują. Dobrze jest móc czasem usprawiedliwić się przed samym sobą, wiedząc, że życie to nic więcej, jak gotowanie, gdzie każdy z nas ma do dyspozycji ten sam przepis, ale i każdemu z nas wychodzi trochę inna potrawa.

    Fajnie jest poczytać mądrości innych, jeszcze fajniej stworzyć dla siebie kilka własnych. I póki prowadzi nas to w odpowiednie miejsca – warto to robić, jedno i drugie.

  • 🐽 PiG Podcast #52: Szczęście

    Ludzie nigdy nie wiedzą, że są szczęśliwi. Wiedzą tylko, kiedy byli szczęśliwi.

    Ten cytat brytyjskiego powieściopisarza Williama Somerseta Maugham stał się przyczynkiem do naszej dyskusji na temat szczęścia – tego czym ono jest, kiedy jesteśmy szczęśliwi, co daje nam szczęście. Rozmawialiśmy też o tym, co nas mami, oszukuje i sprowadza na manowce, łudząc mirażem szczęścia. Znaleźliśmy też czas, by zdradzić, co może nam dać szczęście.

    Sprawdzamy, ile trzeba zarabiać, by należeć do 20% najbogatszych ludzi na świecie oraz, czy można stawiać znak równości pomiędzy medytacją i duchowością.

    Linki

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu

  • Życie jest piękne, gdy lecą Spice Girls…

    Lubię wracać myślami do czasów młodości. Niewiele z osób, które znam, uważa swoje dzieciństwo za udane. Ciekawe dlaczego? 

    Szczerze mówiąc, jest dla mnie dość zaskakujące, że tak mało jest ludzi, którzy zaznali szczęścia w młodości, albo raczej takich, którzy potrafią cieszyć się z ich własnej historii życia. A przecież w gruncie rzeczy to właśnie dzieciństwo ukształtowało nas takimi, jakimi teraz jesteśmy. Dzisiejszy dzień jest owocem wyborów dokonanych przed laty. Być może na tym polega problem – że nie lubimy siebie takimi, jakimi dzisiaj jesteśmy?

    Sam nie wiem dokładnie kiedy, ale nauczyłem się być wdzięczny za to, że doprowadziłem siebie do momentu, w którym teraz jestem, być zadowolonym ze wszystkiego, co mnie do tej pory spotkało. Myślę, że każdy powinien być. Oczywiście, przez lata ja również miałem swoje problemy, popełniałem błędy, doznałem nie jednej niesprawiedliwości, porażki, zawodu – jak każdy. Jednak i te chwile trzeba umieć docenić.

    Piszę dzisiaj do Ciebie przy dźwiękach Spice Girls – zespołu, który był na topie „za moich czasów”. Zapętliłem sobie kilka wybranych piosenek i rozpływam się w dźwiękach sprzed lat. Każda kolejna nuta wpycha mnie jeszcze bardziej w lata młodości, wyciskając jednocześnie z serducha małe łezki tęsknoty za tym pięknym czasem. Oczami wyobraźni widzę siebie, jak – jako nastolatek – siedzę na parapecie w moim pokoju i do późna słucham lecącej z czarnego, plastikowego magnetofonu muzyki. Prawię czuję ten delikatny chłód, jaki wiał na mnie wtedy ze szpar w oknie… Potrafiłem tak siedzieć godzinami. Siedzieć i słuchać muzyki.

    Życie było wtedy proste, beztroskie, kolorowe – choć nie raz komplikowałem sobie codzienność drobnymi – teraz tak nieistotnymi – problemami. Mimo to świetnie się bawiłem, a przynajmniej dzisiaj mam takie wspomnienie tamtego okresu. Wiem natomiast, że kiedyś wcale nie myślałem w ten sposób, nie potrafiłem cieszyć się mijającymi chwilami. Dopiero teraz potrafię docenić każdą minutę z czasów dzieciństwa. Gdybym tylko mógł wrócić i przeżyć to wszystko jeszcze raz. Nie musiałbym nawet nic zmieniać, po prostu przewinąć cały ten film do początku i wcisnąć „play”.

    I tak siedząc i słuchając kolejnej piosenki, uświadamiam sobie, że z jednej strony tamte czasy bezpowrotnie minęły, że moje lata młodości mam już za sobą, ale przecież jeszcze tyle przede mną. Dzieciństwo, beztroska, kolorowy świat – to wszystko nadal trwa. Wprawdzie w mojej głowie jest szereg ograniczeń, regulaminów, zasad – ale przecież za kolejne trzydzieści-kilka lat, to dzień dzisiejszy będę uważał za najpiękniejszy okres w moim życiu. Czy mogę więc tego nie wykorzystać? Czy mogę siedzieć bezczynnie i patrzeć jak płynie życie?

    Znalazłem ostatnio drobną, z pozoru nie za bardzo przydatną aplikację (dla iPhone’a)– nazywa się Life: Just One. Spełnia ona tylko jedną funkcję: pokazuje mi, na jakim etapie życia jestem. A konkretniej – przypomina, ile lat już przeżyłem oraz ile (teoretycznie) mi ich jeszcze do przeżycia zostało – przy dość optymistycznym założeniu, że dożyję dziewięćdziesiątki (a przecież od kilku lat robię wszystko, żeby tak się stało!). Aplikacja pokazuje te dane w fajnej, wizualnej formie, dzięki temu mocno działa na wyobraźnię. W aplikacji widzę swoje życie w postaci prostokąta, składającego się z malutkich, osiemnastu kwadracików (szerokość trzech kwadratów, wysokość sześciu kwadratów, razem osiemnaście – myślę, że potrafisz sobie to wyobrazić). Cały prostokąt symbolizuje moje dziewięćdziesięcioletnie życie, a każdy kwadrat to jego 1/18. Kwadraty są kolorowe, ale te, „które już przeżyłem”, zaznaczone są o wiele mocniejszymi kolorami, natomiast te, które jeszcze przede mną, są wygaszone. Krótko mówiąc, pokazuje mi to, ile życia mam już za sobą. I wiesz co? Mój prostokąt nie jest nawet w połowie podświetlony! Zaznaczonych jest tylko 7 (z 18.) kwadratów. Oznacza to, że moja życiowa przygoda dopiero się rozpoczęła, szklanka nie jest nawet w połowie pełna. Nawet nie wiesz, jak bardzo otworzyło mi to oczy, jak potężną dawkę motywacji otrzymałem, gdy pierwszy raz zobaczyłem ten jakże prosty wykres. Dlatego też widget (podgląd) z Life: Just one, umieściłem sobie na ekranie iPhone’a – aby patrzeć na niego każdego dnia – i teraz nie muszę nawet włączać aplikacji, aby przypomnieć sobie, jak dużo życia jeszcze przede mną. Dzięki temu każdego kolejnego dnia widzę, że moje dzieciństwo nadal trwa!

    Mam też pytanie do Ciebie: Jakie fajne chwile Ty pamiętasz z dzieciństwa?

    ps. Znamy się na Instagramie? Ostatnio trochę bardziej się tam uaktywniłem, staram się wrzucać codziennie coś nowego, a i na kolejne dni mam kilka ciekawych pomysłów na publikacje. Jeżeli jeszcze się tam nie znamy, może to zmienimy? 🙂

  • Dzień dobry! Dzień życia!

    Gdy piętnaście lat temu pierwszy raz obchodziliśmy Narodowy Dzień Życia, powstała piosenka „Dom Pełen Skarbów”. Słowa i muzykę do niej napisał Jan Pospieszalski, a w nagraniu utworu uczestniczył między innymi Paweł Kukiz (nie łatwo dziś znaleźć tą piosenkę w internecie, ale jak chcecie posłuchać, podrzucam Wam link). Narodowy Dzień Życia to polskie święto, które powstało, abyśmy mogli choć na chwilę przypomnieć sobie jak cenne jest ludzkie życie, oraz jak bardzo jesteśmy za nie odpowiedzialni – szczególnie gdy chodzi o ludzi najmniejszych i najsłabszych.
    Zobaczcie, jakie to piękne święto na ten trudny dla nas wszystkich czas.

    A tak z innej beczki, ostatnio, w kontekście naszego złośliwego koronawirusa, coraz częściej słychać w telewizji słowo „lockdown”. Z każdym tygodniem wprowadza go więcej krajów. Pewnie i nas to czeka… A zastanawialiście się, co to słowo tak na prawdę znaczy?

  • Było sobie życie… czyli co tym razem mnie powstrzymało

    Czasem mam wrażenie, że co piąty odcinek Morning Pages, wpis na Facebooku, czy artykuł, który tworzę, zaczyna się tak samo: „wróciłem, przepraszam, że się nie odzywałem”. I dokładnie tak miałem ochotę zacząć i tym razem. Nawet wiem, dlaczego tak się dzieje – dużo obiecuję sobie i Wam (choć chyba głównie sobie), a potem przychodzi życie i wywraca wszystkie moje plany do góry nogami. Dokładnie tak było i tym razem: pod koniec wakacji usiadłem, ułożyłem wspaniały i przeładowany zadaniami plan na treści blogowe i… nie do końca się to udało 🙂 Założenie były bardzo fajne: w każdym kolejnym miesiącu, biorę się za jeden temat i tworzę treści właśnie wokół niego. Mam vloga i podcast „Morning Pages”, jest podcast „Fajne Życie”, są artykuły na blogu, wideo i newsletter. Dokładnie zaplanowałem wszystkie te kanały – wiedziałem co, gdzie i kiedy publikować, wystarczyło jedynie zrealizować ten plan. Wybrałem nawet tematy na pierwsze kilka miesięcy. Krótko mówiąc: wszystko dokładnie sobie poukładałem. Nie przewidziałem jednak jednego: życia. A dało ono o sobie znać już na samym początku.

    Żeby to wszystko było jeszcze bardziej zabawne, pierwszym tematem, jakim zacząłem się zajmować była „właściwa organizacja”. Uznałem, że takie zagadnienie jest idealne na początek – zarówno dla mnie, jak i moich czytelników. W końcu wrzesień to czas, w którym dzieciaki (w tym i moje oczywiście) ruszają do szkoły, a i my z żoną przestawiamy się z letnio-wakacyjnego trybu na jesienną mobilizację. To idealny czas, aby powrócić do zapomnianych przez wakacje zdrowych nawyków i przyzwyczajeń, wspaniały moment, aby wszystko na nowo poukładać. U mnie w domu „efekt września” jest jeszcze bardziej odczuwalny, ponieważ moja Ewa, jest nauczycielką – i razem z dzieciakami wraca do pracy po wakacyjnej przerwie. Ja z kolei – korzystając z pięknej pogody i faktu, że moje dziewczyny w wakacje są głównie w domu – przez większość lipca i sierpnia, pracowałem poza domem. Wrzesień jest więc dla mnie powrotem do domu… Krótko mówiąc: idealny czas, aby zająć się tematem organizacji.

    Niestety już na samym początku zaliczyłem falstart – powrót do szkoły moich dzieciaczków i powrót do pracy Ewy sprawiły, że nie wyrobiłem się na 1 września… Pierwszy odcinek drugiego sezonu Morning Pages – który miał przerwać moją wakacyjną absencję na blogu – wyszedł mniej więcej z dwutygodniowym opóźnieniem. Nie przejąłem się jednak zbytnio tym znakiem z nieba i postanowiłem kontynuować pierwotny plan, z tym że z drobnym przesunięciem czasowym. Początkowo szło nawet nieźle – nagrałem kilka odcinków Morning Pages, opublikowałem pierwszy z zaplanowanych artykułów i… wtedy życie postanowiło o sobie przypomnieć. 

    Było piękne, niedzielne, wrześniowe popołudnie, gdy Ewa przyszła do mnie i powiedziała, że znalazła na OLX’ie cudnego szczeniaczka. A musicie wiedzieć, że temat pieska przewijał się w naszym domu już od wielu miesięcy, i to głównie Ewa go blokowała, nie mogąc zdecydować się i przekonać do tak wielkiej odpowiedzialności i zmian w życiu, jakie wprowadza pojawienie się psa. Od czasu Miki (która gościła u nas niezbyt długo), pierwszy raz pomyślałem, że faktycznie możemy mieć w domu pieska! Również nasze dzieciaki szybko zorientowały się w sytuacji, wywęszyły szansę na wymarzonego szczeniaczka i rozpoczęliśmy wspólne działania szturmowe przeciwko Ewie, aby jak najszybciej jechać po pieska – zanim Ewa się rozmyśli. Efekt był taki, że kilka godzin później mały, biały, niewinny i przestraszony piesek, obsikiwał nam już podłogę 🙂

    Gdy byłem mały, przez mój rodzinny dom przewinęło się całkiem sporo zwierząt (choć ja sam opiekowałem się głównie moim małym kotkiem, który przeżył ze mną wspaniałe 17 lat). Mieliśmy kilka piesków, kotów, świnki morskie, króliczki, nawet małe kaczki i dwie białe kozy, które latem strzygły nam trawkę, a zimą – no cóż, głównie śmierdziały. Wiedziałem więc – chyba jako jedyny w domu – z czym wiąże się przygarnięcie małego szczeniaczka, spodziewałem się wywrócenia życia do góry nogami. I niestety nie pomyliłem się. Nasz nowy członek rodziny nazywał się Pirat – takie imię otrzymał od rodziny, od której go odebraliśmy. Tłumaczyli nam, że nadali mu je ze względu na łatkę przy jednym oku, ale patrząc na zachowanie tego gagatka, myślę, że powodów ku temu mogło być znacznie więcej! 

    Cóż… szybko okazało się, że maluch potrzebuje bardzo dużo miłości, cierpliwości i zmian, jakie musieliśmy wprowadzić w domu. To nie tylko zrujnowało cały mój blogowy plan na kolejne artykuły i nagrania, ale również totalnie zniszczyło moje poranki. Do tej pory, zaraz po przebudzeniu sięgałem po butelkę wody, później była poranna toaleta, często włączałem aplikację Elevate, która pomagała – równie skutecznie co woda – rozbudzić moje szare komórki, była medytacja, czasem joga, śniadanie, pisanie itd. Pojawienie się Pirata sprawiło, że z moich poranków została tylko woda, którą i tak mogłem wypić dopiero po przywitaniu się z piszczącym i stęsknionym po całej nocy pieskiem, znalezieniu wszystkich zasikanych w domu miejsc, umyciu podłogi i nakarmieniu tego małego wariata. Przez pierwsze dwa tygodnie nie udało mi się ani razu dotrzeć nawet do medytacji, nie mówiąc już o pisaniu czegokolwiek na bloga… I żebyście mnie dobrze zrozumieli – zakochałem się w tym maluchu już pierwszego dnia, uwielbiam wspólne spacery z nim (na razie po podwórku), ganiamy się, wygłupiamy, przytulamy i dużo ze sobą rozmawiamy (z psem też można!), ale faktem jest, że zdezorganizował on nasze życie już od pierwszego dnia gdy się pojawił. I gdybym musiał poradzić sobie tylko z tą jedną rzeczą, myślę, że udałoby mi się powrócić do pisania w miarę szybko, ale oczywiście życie postanowiło kolejny raz o sobie przypomnieć…

    Był piękny sobotni poranek (chyba wszystkie historie z tego wpisu będą zaczynały się w taki sposób) a ja wróciłem właśnie z wyprawy na targ z masą smakołyków. Razem z dzieciakami szykowaliśmy nasze standardowe, sobotnie śniadanie. A musisz wiedzieć, że weekendowe posiłki są u nas w domu szczególnie ważne i wszyscy bardzo się staramy, aby jak najlepiej je przygotować. Nawyk jedzenia wspólnych śniadań wprowadziliśmy kilka lat temu, jednak w tygodniu nie mamy zbyt wiele czasu, aby razem posiedzieć i porozmawiać przy śniadaniu. Pomimo faktu, że każdego ranka siadamy wspólnie, aby zjeść ten pierwszy posiłek, to od poniedziałku do piątku, mamy na to raptem 20 minut. W weekend jest inaczej – nie żałujemy sobie czasu na śniadanie, a każdy sobotni i niedzielny poranek jest u nas tak samo uroczysty co śniadanie wielkanocne. Serio! Chyba wszyscy kochamy nasze weekendowe śniadania. A więc nakrywaliśmy wspólnie stół, rozpakowując jednocześnie „targowe” zakupy, gdy nagle… moja najmłodsza córka gorzej się poczuła. Nie chcę za mocno wchodzić w szczegóły (wybacz, staram się jednak nie odsłaniać zbytnio tej sfery mojego życia), jednak kilka godzin później była już w szpitalu z przepisaną dwutygodniową kuracją, której nie mogła niestety odbyć w domu. Ustaliliśmy z żoną, że to ona zostanie z Amelką w szpitalu, a ja zajmę się domem, drugą córką i naszym małym pupilem, który dopiero uczył się przecież z nami żyć. Jak się zapewne domyślasz, to już totalnie zniszczyło moje plany związane z publikowaniem czegokolwiek na blogu. Poczułem, że mam dość. Poranki nadal wyglądały dość chaotycznie: zaraz po przebudzeniu leciałem do stęsknionego i piszczącego pieska, potem biegałem po domu z papierem i ścierkami, aby doprowadzić podłogę do stanu używalności, szybkie śniadanie i wyprawienie starzej córki do szkoły. A potem na zmianę – jeden dzień jechałem do szpitala, a drugi nadrabiałem pracę. Nie było łatwo, ale wtedy… życie postanowiło po raz kolejny o sobie przypomnieć….

    Od ostatnich wydarzeń minął równy tydzień, był piękny sobotni poranek (a jak!). Pomimo sytuacji w domu i faktu, że z powodu nieobecności Ewy i Amelki działaliśmy w mocnym osłabieniu, postanowiliśmy z Alicją – starszą córką – przygotować nasze tradycyjne wspaniałe, weekendowe śniadanie. Chcieliśmy choć trochę normalności w tej nienormalnej sytuacji, a śniadanie wydawało się dobrym na to sposobem. Przygotowaliśmy więc wszystko zgodnie z naszym zwyczajem i usiedliśmy do stołu. Nasza radość z tej namiastki spokoju trwała może z 15 minut, ponieważ po chwili Ala usłyszała dziwne syczenie (sssss) dochodzące z góry (nasz domek ma parter i piętro). Szybko udałem się na piętro, aby sprawdzić o co chodzi, a gdy tylko wszedłem na najwyższy stopień schodów, wpadłem (dosłownie) w ogromną kałużę. Może domyślacie się, jaka była moja pierwsza myśl po kilku tygodniach z małym, sikającym wszędzie szczeniakiem?

    • Pirat!!!!!

    Jednak po chwili namysłu, uświadomiłem sobie, że przecież nasz piesek nie był jeszcze dzisiaj na gorze, a i tak kałuża była na niego zdecydowanie za duża! I wtedy przypomniałem sobie o syczeniu, spojrzałem na rurę w korytarzu…

    Wiesz już, o co chodzi? Oczywiście przeciekała i wszystko na górze było zalane. Takie rzeczy zawsze przytrafiają się w najgorszym możliwym momencie, prawda? Choć z drugiej strony, nigdy nie ma odpowiedniego momentu na pękniętą rurę. Spora część soboty upłynęła więc na sprzątaniu i badaniu uszkodzenia. Na szczęście okazało się, że awaria dotyczy jedynie rury z ciepłą wodą, więc nie zostaliśmy totalnie odcięci od wody na kolejne dni. 

    I teraz mógłbym zacząć kolejną opowieść o tym, jak ciężko znaleźć hydraulika, który zdecyduje się przyjechać do takiego „drobiazgu”, czy o tym, że na początku kolejnego tygodnia dopadło nas z Alicją przeziębienie i musieliśmy trochę posiedzieć w domu. Ale nie o to chodzi, abym zasypywał Cię kolejnymi opowiadaniami tłumaczącymi, dlaczego przez trzy tygodnie nie udało mi się napisać ani nagrać nic na bloga. Ważne jest, że minęło kilka tygodni, mamy już kolejną niedzielę, jest godzinę 5:30, a moje dziewczyny śpią smacznie w swoich łóżkach (wszystkie już w domu!). Piesek, który w końcu nauczył się wołać i wychodzić na dwór gdy ma potrzebę, odpoczywa na swoim miejscu, a ja jestem po śniadaniu, kawie, herbacie i ponad dziesięciu tysiącach znaków, które napisałem dzisiaj na bloga. Zwarty i gotowy, aby dalej tworzyć! Wydarzenia ostatnich tygodni sprawiły, że jeszcze bardziej zapragnąłem, ładu i porządku w życiu. A dzięki temu jeszcze mocniej chcę pochylić się nad – tak już bardzo już opóźnionym – tematem organizacji, o którym postanowiłem opowiadać Ci już kilka miesięcy temu. Być może ostatnie wydarzenia powinny nauczyć mnie, żeby nie planować za dużo, nie obiecywać zbyt wiele, nie planować tak obficie. Ja jednak nie zamierzam poddawać się i hamować mojej ambicji, przeciwnie – postaram się wypełnić mój pierwotny plan, najwyżej z dużym opóźnieniem! Także zapraszam Was po raz kolejny do tego samego, co obiecywałem na początku września – do jeszcze lepszej organizacji, o której opowiem w Morning Pages, podcaście Fajne Życie i na blogu ????

  • #60 Morning Pages. Życie jest proste?

    Życie jest proste czy nie? Opinie są oczywiście podzielone. Znajdzie się pewnie garstka optymistów na świecie, która powie, że jest. Z pewnością jednak uzbiera się też większa grupa tych, którzy stwierdzą, że może nie do końca… I tym ostatnim chciałbym przypomnieć, że nie jesteśmy pierwsi na świecie. Przed nami żyły już miliony ludzi, miliardy, albo i jeszcze więcej. I wszyscy oni mieli swoje problemy – nie mniejsze od naszych. I dali radę, poradzili sobie z nimi, przetrwali. I my również przetrwamy – jeżeli sobie damy szansę i się nie poddamy. Bo przecież czy na prawdę wszystkie z naszych dzisiejszych problemów, warte są przejmowania się? Przecież większość z nich i tak rozwiąże się sama. 

    Ja jestem z tej grupki pozytywnych – życie jest proste, wystarczy żyć.