zhakować czytanie – czyli jak prawie na amen zabiłem jeden z najważniejszych nawyków w moim życiu

W ostatnim co słychać? pisałem o wielkim projekcie powrót do korzeni, który rozgrywa się w moim życiu. Jego celem jest odnalezienie na nowo radości z rzeczy, które kiedyś dawały mi jej ogromnie dużo, a w ostatnim czasie zaczęły gdzieś tę radość gubić. Nazywam to projektem, jednak bardziej pasowałaby tu inna nazwa, której częściej używam i o wiele lepiej oddaje to, co dzieje się u mnie – temat.

Jednym z elementów powrotu do korzeni jest czytanie. Coś, co tak kiedyś lubiłem, a co w ostatnich dwóch latach mocno próbowałem zhakować (złamać, oszukać, zakombinować, zniekształcić, przyspieszyć – wybierz sobie słowo, każde pasuje). Zrozumiałem to, czytając wpis na blogu Grega Morrisa, który chciał podobną rzecz zrobić z podcastami:

Około dwóch lat temu postanowiłem, że jest jedno medium, z którego powinienem czerpać więcej – podcasty. Spędzałem sporo czasu, słuchając ich podczas jazdy samochodem, spacerów z psem i innych codziennych czynności. Słuchałem wielu interesujących audycji, ale poza czystą przyjemnością na powierzchownym poziomie, niewiele z nich wynosiłem. Wtedy postanowiłem, że muszę podejść do tego inaczej, podobnie jak zrobiłem z czytaniem – zacząłem notować wszystkie interesujące mnie punkty. I myliłem się.

Greg opisuje jak w procesie wyciskania z podcastów więcej i więcej, tracił jednocześnie przyjemność z ich słuchania i z czasem przestał ich słuchać.

Nie zajęło mi to dużo czasu, aby się wypalić i nie chcieć już niczego słuchać.

U mnie podobie było z czytaniem. Czegokolwiek. Chciałem być mądry w czytaniu (read wise), a stawałem się coraz głupszy. Ale po kolei.

Dwa lata temu, rozpocząłem subskrypcję usługi Readwise, wspaniałego narzędzia, które miało mi pomóc w wyciąganiu z czytania wszelkiego rodzaju treści o wiele, wiele więcej. Założenia były fajne, aplikacja wydaje się wspaniałym kompanem dla każdego, kto lubi czytać. Narzędzie to miało wynieść moje czytanie (i czerpanie z tego korzyści) na zupełnie inny poziom. Okazało się jednak, że ostatecznie mocno je zahamowało.

Zasada działania Readwise jest prosta – zbiera ona wszystkie notatki i wycinki (zaznaczenia) fragmentów z książek, ebooków, artykułów z internetu do jednej bazy, a następnie wybiera dla mnie 5 takich fragmencików każdego dnia do przejrzenia i refleksji nad nimi. Proces zbierania notatek został bardzo dobrze przemyślany i zautomatyzowany na tyle, na ile to było tylko możliwe – co sprawiało, że wypełnianie Readwise danymi nie zabierało wiele dodatkowego czasu. Jeżeli znalazłem ciekawy fragment tekstu w artykule w internecie, mogłem użyć dodatku do przeglądarki, by automatyczne wpadł on do aplikacji, zaznaczenia z ebooków i aplikacji read later (z zachowanymi artykułami do czytania na później) również dość łatwo były importowane do Readwise. Autorzy aplikacji przemyśleli nawet sposób dodawania fragmentów tesktów z książek papierowych: podczas czytania wystarczyło zrobić w aplikacji zdjęcie stronie, którą aktualnie czytamy, by została ona automatycznie zamieniona ze zdjęcia na tekst, co pozwalało na wybranie interesującego fragmentu. Myślę, że mogę powiedzieć, że notatki zbierały się praktycznie same. Do tego w aplikacji mogłem przeglądać wszystkie wybrane wcześniej fragmenty z danego artykułu, czy książki. Mało tego, mogłem też sprawdzić, jakie fragmenty z tej książki zaznaczyli inni użytkownicy aplikacji! No wspaniały kombajn dla każdego czytelnika w wersji pro.

Początkowo byłem zachwycony i zafascynowany takim systemem, który przecież mocno wspomagał i wykorzystywał mój własny, wypracowany już dawno temu nawyk zaznaczania ciekawych fragmentów tekstów w książkach. Przepiękna sprawa, centralne miejsce, do którego wpadają wszystkie notatki i wybrane fragmenty z książek i artykułów – idealnie zadziałało to na moje prymitywne poczucie marnowanego potencjału tych kawałków treści. Nic się nie marnuje! Do każdego przeglądanego w aplikacji fragmentu, mogłem dodawać tagi, opisywać je własnymi notatkami, poprawiać, tłumaczyć na inny język – teoretycznie idealne narzędzie dla każdego, kto lubi czytać i uczyć się z czytanych treści. Przepiękny pomysł, wspaniała wizja. Baza moich ulubionych treści, cytatów, notatek, budowała się sama. Mało tego, Readwise potrafiło synchronizować taką bazę wycinków i notatek z aplikacjami do przechowywania notatek, np. z Evernote, Reflect Notes, Notion, czy Logseq. Dzięki temu mogłem mieć pod ręką, w mojej aplikacji ogarniania życia, wszystkie fragmenty i notatki z książek. Readwise miało też wbudowany moduł grywalizacji, który polegał na tym, że każdego dnia musiałem (musiałem?) przejrzeć 5 wybranych dla mnie fragmentów, i tworzący się w ten sposób łańcuszek kolejnych dni był zliczany i porównywany z łańcuszkami innych użytkowników – tworząc ranking najlepszych. Och, to bardzo, bardzo niedobrze działało na mój talent rywalizacji. Zresztą, jestem ostatnio bardziej świadomy tego, jak działają na mnie podobne systemy. Pamiętam, jak wspinałem się szybko w rankingu, czułem satysfakcję z tego, że inni rezygnują, a ja idę dalej. I to był początek końca.

W tamtym momencie przestałem już czytać codziennie Stoicyzm na każdy dzień roku – przecież miałem już i tak dużo mądrości na każdy dzień mojego roku – moje 5 wybranych fragmentów. I teoretycznie każdy z nich był już moim ulubionym wycinkiem tekstu, wybraną wcześniej przeze mnie mądrością, czymś, co postanowiłem wcześniej, że chcę zapamiętać. Z tego samego powodu oraz rzadziej sięgałem po nowe książki – miałem czym się karmić, moja baza treści w Readwise była dość obszerna, choć przestała się z czasem powiększać.

Readwise, poza rankingiem wytrwałych użytkowników, miało jeszcze kilka innych systemów pomagających w nieprzerwaniu łańcuszków robienia regularnych przeglądów. Poza systemami przypomnień (w postaci powiadomień w komórce, maili, przypomnień w samej aplikacji), była to również możliwość zrobienia sobie krótkiej (do 7 dni) przerwy od codziennych przeglądów. Jeżeli jednego dnia zapomniałem, bądź nie miałem ochoty przeglądać zapisanych w aplikacji treści (5 wybranych wycinków), mogłem w ciągu następnych siedmiu dni wrócić do nich i odrobić pominięty dzień. Wtedy oczywiście musiałem zrobić przegląd nie 5 notatek, ale już łącznie 10 (5 z dzisiaj i 5 zaległych). Bywało i tak, że tych pominiętych dni uzbierało się kilka, więc i przeglądy stawały się dłuższe. Z czasem zacząłem jedynie bezmyślnie klikać w przycisk dalej (bez czytania, refleksji), który potwierdzał przegląd danej notatki – wszystko po to, by nie utracić miejsca w rankingu (ależ debilnie to brzmi). A więc łańcuszek i głupi ranking stawały się powoli głównymi powodami, dla których zaczynałem robić przeglądy…

Wspominałem już, że Readwise nie należy do najtańszych aplikacji? Tak, jeszcze za to wszystko płaciłem, i to wcale niemało.

Wytrzymałem tak 458 dni – do czerwca 2024 roku.

Dopiero przejście kursu Sztuka notowania od Pawła Kadysza zasiało we mnie ziarno wątpliwości. Przejście tego kursu uświadomiło mi, jak bezwartościowe są tak kolekcjonowane notatki. Nie były to moje przemyślenia, ale słowa napisane przez innych – one nie należały do mnie. Po uświadomieniu sobie tego faktu, pierwsze co zrobiłem, to wyłączyłem przesyłanie treści z Readwise do mojej aplikacji do ogarniania życia (notatki, zadania, dziennik itd.) – w tamtym momencie używałem narzędzia Logseq. Och, jaka to była ulga, gdy pozbyłem się z mojego notesu wszystkich tych cytatów, notatek i treści zaimportowanych z Readwise. Następnym krokiem było już całkowite zrezygnowanie z wykonywania codziennych przeglądów.

Twórcy Readwise tak bardzo chcieli zrewolucjonizować proces czytania, że z czasem zaczęli tworzyć też drugą aplikację, Readwise Reader, która miała stać się nowym najsprytniejszym (smart), uniwersalnym narzędziem do zbierania wszelkich treści w internecie. Miała to być idealna aplikacja do czytania. I w pewnym sensie im się to udało. Aplikacja pod względem funkcjonalności jest mega. MEGA! Można by o niej opowiadać przez godzinę – integracje z innymi usługami, obsługiwane media, ułatwienia, automatyzacje, możliwości personalizacji, organizacji – perfekcyjna aplikacja do zbierania, przechowywania i konsumowania treści w internecie!

Dla mnie stała się jednak gwoździem do trumny mojego czytania i sprawiła, że całkowicie porzuciłem ten wspaniały nawyk.

Readwise Reader obiecywał wiele i na papierze miało to całkiem sporo sensu. Była nowoczesnym, uniwersalnym, zintegrowanym z innymi narzędziami narzędziem do czytania. Jej podstawowym zadaniem było funkcjonowanie jako usługa read later, a więc miała zastąpić mi tak bardzo przestarzałą aplikację Instapaper, której od lat używałem do czytania internetu. Zasada działania takich usług jest prosta: gdy znajdziesz w internecie artykuł, który chcesz przeczytać, ale nie masz na to w danej chwili czasu, dodajesz go do swojej biblioteki w aplikacji, a w niej artykuł ten czeka sobie spokojnie na moment, w którym do niego powrócisz. Artykuły przechowywane w takiej aplikacji pozbawione są później wszelkich rozpraszaczy: reklam, popupów, komunikatów itd. – zostaje sam tekst, który dodatkowo można na wiele sposobów dostosować do swoich preferencji (od wielkości i rodzaju czcionki, po kolor tła, liter, czy rodzaj wyrównania tekstu). Jednak Readwise Reader poszedł o wiele dalej! Aplikacja pozwalała przechowywać również e-bloki, filmy z youtuba, posty z twittera, miała skrzynkę e-mailową, do której mogły automatycznie wpadać wszystkie czytane przeze mnie newslettery, artykuły mogły być zamienione na wersje audio (czytane przez przepiękne, niezwykle naturalne głosy wspomagane przez AI, również po polsku!), w aplikacji można było wygenerować (stworzone przez AI) krótkie (albo i długie) podsumowanie każdego artykułu, newslettera, dokumentu, rozmawiać i zadawać pytania do dodanych treści (np.: „co autor danego artykułu sądzi na temat procesu czytania?”), były tagi, notatki, integracja z usługą Readwise (do automatycznego zbierania wybranych fragmentów)… no jednym słowem cudo! Kompletna aplikacja do czytania! Mega uznanie dla twórców za to, co udało im się stworzyć.

Wspaniała sprawa, prawda? No właśnie niekoniecznie – przynajmniej dla mnie. Aplikacja została tak zaprojektowana, że właściwie wszystko mogło się robić samo, nie trzeba było już niczego czytać. Więc z czasem przestałem to robić. Samoczytane ebooki, podsumowania artykułów, wyszukiwanie z całej bazy dodanych treści, automatyczne zbieranie artykułów z internetu. Zaczynam się w tym momencie zastanawiać, czy twórcy Readwise i Readwise Reader to miłośnicy czytania, czy… może wręcz przeciwnie? Zrobili tak wiele, by w swoich aplikacjach pozwolić na zarządzanie dodanymi treściami, jednocześnie nie ułatwiając samego procesu czytania. Po co czytać artykuł, skoro AI może przeczytać go za Ciebie? …albo streścić go? …wypisać 10 najważniejszych punktów? …opisać kluczowe założenia?

Zacząłem niedawno proces wyjścia z Readwise Reader. To, co tam zastałem po zrobieniu porządnego przeglądu, wprawiło mnie w osłupienie. Łączna liczba rzeczy, jakie miałem tam do przeczytania, wynosiła… prawie 3000 (trzy tysiące!!) NIEPRZECZYTANYCH elementów. Wliczały się w to newslettery (1500), prawie drugie tyle artykułów odłożonych na później, filmy z youtue’a, ebooki, PDF-y, tweety i bóg jeden raczy wiedzieć co jeszcze. P-a-r-a-n-o-j-a. I choć Readwise Reader już od dawna pełnił dla mnie rolę bazy wszelkich rzeczy do czytania – na teraz i w przyszłości – to jednak liczba 3000 pokazuje, że coś poszło mocno nie tak. Szczególnie jeżeli wezmę pod uwagę, że w momencie, gdy rok temu przenosiłem się z (przestarzałego) Instapaper do Readwise Reader, na mojej liście do przeczytania miałem łącznie kilkadziesiąt (może koło 30) artykułów, z 10 książek załadowanych do Kindle i pewnie kolejne 10 pozycji w nieprzeczytanych newsletterach. I przechodziłem do Readwise Reader, by tę moją bazę nieprzeczytanych elementów zmniejszać, by czytać więcej.

Jak pewnie się już domyślasz, tak ogromna baza rzeczy do czytania, wcale nie sprawiła, że zacząłem więcej czytać. Przeciwnie. Praktycznie przestałem. Po niby miałbym to robić? I kiedy? Przecież zawsze, jak otwierałem Readwise Reader, musiałem walczyć z natłokiem nowych rzeczy do czytania, organizowania, przeglądania, oznaczania, kasowania, archiwizowania, kasowania, generowania streszczeń, tagowania – robiłem wszystko, poza najważniejszym, poza czytaniem. I na dokładkę to wszystko było mega męczące.

dzisiaj

Kilka dni temu skasowałem ostatecznie zarówno Readwise, jak i Readwise Reader ze wszystkich moich urządzeń. Z powrotem używam mojego starego systemu do czytania: przestarzały Instapaper + kilkuletni, mocno ograniczony Kindle. W pierwszym z nich mam aktualnie do przeczytania 34 artykuły, w czytniku załadowanych jest 5 książek. Wszystko wybrane z bazy 3000 pozycji, którą trzymałem w Readwise Reader. W moim systemie nie ma teraz nic wise (z ang.: mądre), ale jest czytanie, które ponownie daje mi ogrom radości. Ponownie czytam i cieszę się tym wspaniałym nawykiem, za którym tak bardzo tęskniłem. Wróciłem do korzeni.