Obiecanki cacanki

Tydzień temu, pełen podekscytowania, napisałem Ci, że udało mi się osiągnąć coś bardzo dla mnie ważnego i dużego, pamiętasz? Przebiegłem pięćdziesiąt kilometrów w 30 dni. Właściwie to w momencie, gdy moja wiadomość leciała do Ciebie internetowymi kabelkami, ja dobijałem do mety tej wspaniałej podróży. Przycisk „wyślij” kliknąłem, gdy wychodziłem z domu z licznikiem 49 km. Więc wypada mi chyba potwierdzić – tak, udało mi się! Nic się po drodze nie wydarzyło i przebiegłem ten ostatni kilometr 🙂 Dawno nie byłem z siebie tak dumny!

Miałem Ci dzisiaj opowiedzieć o tym, jak wyglądała cała ta podróż, jednak zmieniłem zdanie. Jeszcze przyjdzie czas na marudzenie, jak ciężką sprawą jest biegania. Pomyślałem, że chciałbym Ci dzisiaj opowiedzieć o czymś innym – o dwóch lekcjach, jakie dały mi wrzesień i mój mały maraton. O pierwszej z nich zacząłem w poprzednim paragrafie, przy słowach „dumny”. Ważne właściwie jest całe zdanie: „Dawno nie byłem z siebie tak dumny”. Trochę skłamałem – często bywam z siebie dumny, jednak nie zawsze się tym chwalę – i może to jest błąd.

Pewnie już z milion razy pisałem Ci, że lubię swoją pracę – głównie za to, że mogę w niej tworzyć nowe, fajne rzeczy. Buduję strony internetowe, projektuję strony w czasopismach, tworzę szatę graficzną projektów, firm – i jestem z siebie dumny za każdym razem, gdy ktoś powie: „o, ładne”.

Często też zdarza się, że mam do rozwiązania problemy, z którymi przychodzą do mnie klienci, na przykład takie natury informatycznej, ze stronami www. Prawda jest taka, że nie zawsze od razu wiem jak te problemy rozwiązać. Czasem nad drobnymi rzeczami, wręcz bzdurami, siedzę godzinami… i zawsze, gdy uda mi się dojść samemu do rozwiązania, jestem z siebie mega dumny. Jednak nie tylko praca sprawia, że tak się czuję: gdy ugotuję coś smacznego, gdy uda mi się opublikować nowy wpis na blogu, gdy wyjdę rano pobiegać – w tak wielu sytuacjach jestem z siebie dumny. A wrzesień przypomniał mi o tym, że powinienem częściej o tym mówić, dzielić się moją dumą.

Druga lekcja, jaką wyniosłem z mojego wrześniowego wyzwania, jest jeszcze cenniejsza. Napisałem Ci o niej już tydzień temu:

Dla każdego, kto biega, przebiegnięcie 50-ciu kilometrów w miesiąc nie jest pewnie jakimś wielkim wyczynem, dla mnie jednak było ważne i bardzo trudne. Fakt, że mi się udało, sprawia, że czuję się świetnie. Przypomniałem sobie, że mogę wszystko! Jednocześnie uświadomiłem sobie, że zadania proste do wykonania dla jednych, mogą być mega trudne dla innych – najcenniejsza lekcja z całego września.

Gdy opublikowałem w mediach społecznościowych informację o tym, że udało mi się przebiec 50 km, pod jednym z postów pojawił się komentarz:

Co tak mało?

I jestem bardzo zadowolony, że ktoś napisał właśnie to zdanie, wręcz na nie czekałem. Nie wiem, czy było to szczere pytanie, i osoba, która je umieściła faktycznie uważa, że to mało, czy chodziło jedynie o zaczepkę – nieistotne. Ważne jest, że mam piękne potwierdzenie mojej drugiej wrześniowej lekcji – coś, co jest łatwe dla Ciebie, może okazać się bardzo trudne dla kogoś innego. Zawsze, gdy ktoś naśmiewa się z dokonań innych, przypominają mi się czasy szkoły. Pamiętasz swoją szkołę? Pamiętasz, jaką rolę odgrywałaś, albo odgrywałeś, w klasie? Może prymusa? Takiego, który niczym Hermiona Granger siedzi w pierwszej ławce i podnosi rękę, gdy tylko usłyszy pytanie nauczyciela? A może, zamiast się uczyć, wolałeś grać w okręty z kolegą w przedostatniej ławce i co roku ledwo udawało Ci się przejść do kolejnej klasy? Te dwie, bardzo kontrastowe, grupy dzieciaków w szkole zazwyczaj nie specjalnie się lubią. Ale prawda jest taka, że bardzo często ci, którzy błyszczą na matematyce i języku polskim, mają trochę więcej problemów na WFie, i odwrotnie. Ja, w szkole, należałem do trzeciej grupy uczniów: średniaków. Nie błyszczałem ani w klasie, ani poza nią. Nie raz jednak widzialnem, jak grupa szkolnych mięśniaków (nie wiem jak ich inaczej nazwać), wyśmiewa się z „kujonów”, gdy Ci ostatni nie dają rady przebiec jednego kilometra na WFie. A dla tych pierwszych nie było to wielkim wyzwaniem. Role odwracały się, gdy wracaliśmy do sali na chemię i był czas na odpowiadanie na pytania nauczyciela – wtedy Ci „powolniejsi” fizycznie triumfowali. Właśnie te sceny ze szkoły stanęły mi przed oczami, gdy dobiegłam do pięćdziesiątego kilometra.

Pytanie: Czego Ty nauczyłaś, lub nauczyłeś, się we wrześniu? Śmiało, kliknij „odpowiedz” i napisz do mnie.

Ps. Tym razem już obiecuję, że za tydzień napiszę więcej o moim bieganiu – tak bardzo chcę Ci o tym opowiedzieć. Powiem też, co wymyśliłem sobie na październik – no, chyba że wcześniej z tego zrezygnuję ☺️

Fajnego dnia!