Kategoria: artykuły

  • 2023 rok – temat, plany

    Stoję i piszę, jak to zwykle bywa, przy kuchennym oknie, moim ulubionym miejscu – to dobrze. Dwanaście miesięcy temu nie wiedziałem jeszcze, czy będę to robił. 2022 był moim rokiem klocków Lego – każda decyzja, każda aktywność, miały zostać poddana analizie. Miałem chodzić z wypisanymi na czole pytaniami: Czy warto? Czy chcę? Nie wiedziałem, czy będzie blog, nie wiedziałem, czy będzie sport, z kim będę się spotykał, kogo omijał. Dwanaście miesięcy później stanąłem przed kolejnym wyborem: w którą stronę chcę tym razem iść. O dziwo, odpowiedź na to pytanie przyszła do mnie bardzo szybko, kierunek na 2023 rok praktycznie sam się wyznaczył, ja musiałem jedynie się pod nim podpisać. Choć podsumowanie poprzedniego i plany na ten rok, publikuję ostatecznie bardzo późno – dopiero po kilku miesiącach od rozpoczęcia roku.

    Jednak po kolei.

    Gdy zamykałem 2021 rok, w mojej głowie było tak wiele znaków zapytania. Nie byłem pewny drogi, nie rozumiałem kierunku, w którym podążam. To było ciężkie podsumowanie i jeszcze cięższe planowanie. Dałem sobie jednak wtedy czas na pytania, niepewność, pozwoliłem sobie na eksperymenty. Postanowiłem wtedy, że kolejny rok będę realizował pod szyldem „klocków lego”. Klocki te miały reprezentować decyzje, które codziennie podejmuję. Chciałem się im bardzo dokładnie przyjrzeć. Potrzebowałem sprawdzić, które budowle z nich chcę tak naprawdę budować. Był to rok zadawania pytań, szukania odpowiedzi, eliminacji, ale i próbowania. Nie spodziewałem się, że po dwunastu miesiącach, będę tak bardzo zadowolony z drogi, którą sobie wyznaczyłem.

    Choć 2022 z założenia miał być – i w gruncie rzeczy był – rokiem spokojnym, rokiem analizy, skupienia, to jednak obfitował również w momenty, które spokojnie mógłbym nazwać „przewrotne”, lecz w lżejszym tego słowa znaczeniu. I choć, po cichu trochę na takie momenty liczyłem, to szczerze mówiąc, za bardzo się ich nie spodziewałem. Cieszę się, że mam narzędzia, które pozwalają mi popatrzeć na minione miesiące i wyciągać z nich wnioski. Bez nich, usiadłbym do tego podsumowania i o większości rzeczy nie byłbym sobie w stanie przypomnieć. Gdy dużo się dzieje, a myślę, że u mnie tak właśnie jest, łatwo zapomnieć, pomylić daty, przerysować w niewłaściwy sposób zapisane na karcie naszej historii informacje.

    Dziennik – najlepszym przyjacielem

    To właśnie on – mój dziennik – jest najważniejszym narzędziem, do którego sięgam, pisząc to podsumowanie. On jako jedyny wie, co mi się przytrafiło w ciągu ostatnich 12 miesięcy, zna wszystkie 365 dziennych historii mojego całorocznego życia. Jestem tak bardzo wdzięczny samemu sobie, że 19 lipca 2016 roku napisałem pierwszy w nim wpis. Lubię z resztą do niego wracać:

    Wydaje się, że łatwiej jest radzić sobie z sukcesami niż z porażkami. A tu niespodzianka — jest zupełnie odwrotnie.

    Było pierwsze zapisane w moim dzienniku zdanie. Dzienniku, który prowadzę do dzisiaj. I choć zapis ten dotyczył wtedy moich potyczek z rzucaniem palenia, to dziś widzę, jak bardzo uniwersalny jest.

    To dzięki dziennikowi widzę, co w poprzednim roku było nie tak, które sytuacje wywoływały uśmiech, a które smutek na mojej twarzy. Którzy ludzie dostarczali pozytywne, a którzy negatywne emocje mojej głowie. Dziennik jest moim barometrem, kompasem i wyrocznią. To dziennik pomógł mi odnaleźć tak silne zależności pomiędzy tym, co jem, a tym, jak się czuję. To samo dotyczy snu – jego długości, regularności, jakości i potem przełożenia tego na moją produktywność, samopoczucie, siły. Te wszystkie rzeczy, te zależności, nie byłyby możliwe do zaobserwowania, gdybym nie rozmawiał sam ze sobą za pośrednictwem dziennika.

    I dziś, kiedy chcę podsumować 2022 rok, to właśnie do dziennika zaglądam na początku. I widzę tam, jak dużo się działo – w mojej głowie. Choć wydawało mi się początkowo, że poprzedni rok przeszedł dość gładko, po wpisach w dzienniku mogę stwierdzić, że nie do końca tak było. Było sporo zmian, nowych osób, miejsc, ale i kilka ważnych pożegnań. Układałem budowle z moich klocków. I po skończonym już roku, mogę powiedzieć, że jestem zadowolony z tego, co udało mi się zbudować.

    2023 jest rokiem…

    Jeżeli śledzisz moje poczynania tu na blogu, to wiesz już od dawna, jaki temat wybrałem sobie na 2023 rok. Opowiadałem o tym już kilka miesięcy temu w PiG Podcaście – i tam też chciałbym Cię odesłać, jeżeli chcesz posłuchać o moim procesie wyboru tematu i planowania roku zgodnie z nim. Brakowało mi jednak cały czas pewnego rodzaju domknięcia tego zobowiązania – co niniejszym czynię tym wpisem. Moim tematem 2023 roku jest…partnerstwo serca i rozumu.

    Nadawanie nazw różnym rzeczom czy sytuacjom od zawsze dostarczało mi sporo radości. Lubiłem wymyślać przeróżne nazwy kolejnym samochodom, którymi się poruszałem (była żaba, furtka, czarny baran… ☺️), mój telefon, tablet, czy komputer – również mają swoje nazwy, po imieniu zwracał się nie tylko do mojego małego chomiczka, ale i do wszystkich roślin, jakie rosną sobie u mnie w domu. Także i każdy mój rok ma jakąś swoją nazwę. Tym razem jest ona bardzo ważna i znacząca – partnerstwo serca i rozumu, to tak wiele znaczy, jest dla mnie zarówno wskazówką, jak i przestrogą. Po zeszłorocznym temacie, jakim były klocki lego, gdzie miałem się zastanawiać czego chcę i w co chcę inwestować samego siebie, tym razem daję sobie konkretne polecenie: słuchaj nie tylko serca, podążaj też za rozumem. Każda moja decyzja – większa, czy mniejsza – miała, i dalej ma być, zatwierdzona przez specjalną, dwuosobową komisję, wewnętrzną radę nadzorczą, składającą się z mojego serca i mojego rozumu.

    W gruncie rzeczy oznacza to dodanie do mojego procesu decyzyjnego – który do tej pory był tak mocno związany z emocjami, radościami, smutkami, miłościami – suchego, konsekwentnego, bezlitosnego podejścia rozumu. Takie połączenie moich dwóch supermocy ma sprawić, że będę mógł wspiąć się na wyższy poziom w tym, co robię na co dzień.

    Kompromis

    Gdy dokonywałem wyboru tematu 2023 roku, nie do końca wiedziałem jeszcze, jak w praktyce będzie to wyglądało. Wiedziałem, czego chcę, wiedziałem, jak powinno to wyglądać w tym roku, jednak nie byłem pewny, czy dam radę działać zgodnie z tymi początkowymi założeniami mojego tematu. Jednak mamy już maj – i doskonale widzę, czy cały mój plan na te dwanaście miesięcy się sprawdza. I: „tak” – bardzo się sprawdza. Najważniejszym słowem tego roku stał się „kompromis”. Podejmując każdą, często nawet drobną decyzję, poddaję ją pod dyskusję, uruchamiam panel, w którym bierze udział serce i rozum. A sam stoję sobie spokojnie z boku i czekam na kompromis, który wypracują. Może to brzmi nieco zabawnie, ale trochę tak właśnie się czuję. Jakbym przestał podejmować jakiekolwiek decyzje, tylko słuchał, co zdecydują za mnie te dwa duszki, które o wiele lepiej wiedzą, co dla mnie dobre.

    Minimalizm, unifikacja, skupienie

    Te trzy słowa pojawiły się u mnie już dość dawno temu i płynnie przechodzą z roku na rok, jako pewnego rodzaju podtematy mojej codzienności. To z nimi na ramieniu ciężko pracowałem w 2021 roku, podejmowałem decyzje dotyczące budowli, jakie chcę, aby powstawały z moich klocków w 2022 roku, i to one pomagają mi w negocjacjach pomiędzy sercem i rozumem w tym roku.

    Minimalizm wydaje się być moim motywem przewodnim ostatniej dekady. To minimalizm zapoczątkował u mnie przemianę, to dzięki niemu jest ten blog i idea fajnego życia. I choć moja droga minimalisty długo nie była usłana różami, mialem szereg wątpliwości, nie zgadzałem się z wieloma aspektami związanymi z taką filozofią, to teraz, po latach jej studiowania, wiem już, że jest ona moim domem.

    Choć ciągle mam wrażenie, że moje życie to ciągła walka o jeszcze większy, lepszy i bardziej dopracowany minimalizm, to cieszę się, że jest częścią mojego życia i pomaga wyznaczać mi właściwe kierunki.

    Zjednoczenie, czyli pewnego rodzaju unifikacja, jest z kolei projektem, który ciągnę od kilku lat i który w dużej części mogę uznać za sukces. Zjednoczenie to proces połączenia mojego życia, albo raczej żyć, w jedno i przebiega to u mnie pod patronatem słowa „fajne” – to właśnie ono wyznacza mi kierunek i staje się moim miejscem. I cieszy mnie fakt, że ludzie coraz częściej patrzą na mnie właśnie przez pryzmat tego słowa, zaczynają mnie z nim kojarzyć. Intencjonalne traktowanie (i nazywanie) wszystkiego, co wokół mnie „fajnym” przynosi pozytywne efekty. Jednym z większych i ważniejszych etapów zjednoczenia, była zeszłoroczna zmiana, jakiej dokonałem – po 14 latach – nazwy mojej firmy na „fajne.work”. Zjednoczenie jest jednocześnie tak silnie związane, i wręcz wymuszone, przez minimalizm. Więcej na ten temat, mam nadzieję, będę mógł napisać za kilka tygodni.

    Skupienie jest chyba najtrudniejszym z moich podtematów, choć przecież tak bardzo łączącym się z tym głównym tematem każdego mojego roku – czy to ciężka praca, czy budowanie z klocków lego, czy moje tegoroczne partnerstwo – to wszystko w gruncie rzeczy oznacza i symbolizuje skupianie się na właściwych rzeczach. A jednak nie jest łatwo koncentrować się tylko na tym, na czym powinienem. Zaprzątam moją głowę wieloma różnymi rzeczami i dopiero gdy przypomnę sobie to jedno słowo – skupienie – często potrafię wrócić do tego, co powinienem i chcę robić. Mam bardzo wiele małych patentów, narzędzi, które pomagają mi w utrzymaniu skupienia.

    Do boju!

    Choć planów mam – jak zawsze – mnóstwo, to wiem, że drogą do ich zrealizowania jest trzymanie się wyznaczonej ścieżki. W walce o moje marzenia wystawiłem w tym roku bardzo silną armię, z walczącymi jak jeden mąż sercem i rozumem w pierwszej linii, wspomaganymi przez minimalizm, zjednoczenie i skupienie w linii drugiej. Gdzie uda mi się zawędrować z taką armią? Tego nie wiem. Jestem jednak pewny, że podróż ta była – bo mamy już prawie połowę roku – nadal jest i z pewnością dalej będzie ekscytująca i pełna przygód. A ja, jak zwykle, zapraszam Cię do odbycia jej ze mną!

  • sztuczna inteligencja i blogowanie

    Nagraliśmy niedawno z Piotrem fajny odcinek PiG Podcastu o blogowaniu. W całości poświęciliśmy go na poopowiadanie o tym, jak na co dzień tworzymy treści w Internecie… na blogu, w mediach społecznościowych, czy w podcaście. Nasze opowieści poprzedza krótka rozmowa o AI, sztucznej inteligencji, która wkracza od jakiegoś czasu w nasz internetowy świat.

    W pierwszej chwili, gdy zobaczyłem możliwości, jakie niosą ze sobą narzędzia takie jak ChatGPT, pomyślałem: „Ups, moje blogowanie jest zagrożone, teraz AI będzie blogować”.

    W drugiej chwili: „Super, teraz będę mógł pisać, bez pisania, AI zrobi to za mnie”. 

    I w trzeciej chwili: „Ale mam fajnego asystenta do tworzenia treści – wyszuka odpowiednie informacje, zinterpretuje je, poprawi tekst, podpowie słowo”.

    Ostatecznie doszedłem do tego, że przy moim prowadzeniu bloga, ani ChatGPT, ani żadna jego implementacja w programach do pisania, notowania, szkicowania – raczej mi się nie przyda. Przeciwnie – korzystanie z tego typu narzędzi może mnie (i mojemu blogowaniu) tylko zaszkodzić. Sprawić, że przestanę tworzyć, a będę jedynie publikował.

    I bardzo ładnie to opisał na swoim blogu Greg, którego lubię czasem poczytać. 

    Greg napisał na gr36 (🔗):

    A blog post is like a conversation between a writer and a reader. You can tell when the post has been crafted and constructed using experience and thought. It hasn’t been pumped out for clicks. Unfortunately, as tools become easier to use, like those built into Notion and Craft, bloggers may take the easy route, but at that point they won’t be bloggers any more.

    (tłumaczenie: Wpis na blogu jest jak rozmowa pisarza z czytelnikiem. Możesz zobaczyć, kiedy post został stworzony i, że powstał przy użyciu doświadczenia i przemyśleń. Nie został utworzony do kliknięć myszką. Niestety, ponieważ narzędzia (AI) stają się coraz łatwiejsze w użyciu, jak te wbudowane w narzędzia do pisania, Notion i Craft, blogerzy mogą obrać łatwą drogę, ale w tym momencie nie będą już blogerami).

    …i jest to świetne podsumowanie tego, co i ja myślę o AI.

    Przeczytaj cały artykuł na gr36 (🔗)

  • strategia trzech godzin w procesie odnajdywania swojej pasji

    Szukaliśmy ostatnio z Piotrem w 🐽 PiG Podcaście sposobu na odkrycie swojego wymarzonego hobby. Już po nagraniu odcinka, trafiłem na blogu Edyty Zając na bardzo fajny sposób poszukiwań ulubionego dla siebie zajęcia. Edyta nazwała to strategią trzech godzin i myślę, że to może być ciekawy sposób na zaspokojenie wewnętrznych potrzeb związanych z kreatywnością, niezależnie od tego, czy poszukujesz swojej życiowej pasji, czy nie. Strategia ta, jak sama nazwa wskazuje, polega na zarezerwowaniu sobie trzech godzin, i wykorzystaniu każdej z nich na rozwój nieco innego obszaru, pobudzanie innych zmysłów:

    godzina piękna – to czas, w którym wychodzisz ze świata, w którym rządzi umysł, emocje i cała Twoja codzienna praca. Najczęściej to porządny, męczący trening i czas na zatrzymanie się, zauważenie swojego ciała, sygnałów, jakie wysyła.⁣⁣⁣ To zauważenie tego, co dzieje się z Twoim ciałem.
    godzina ekscytacji – to chwila, którą wypełniać ma energia. Idealnie byłoby, gdybyś wtedy zajmowała się czymś nowym, nieznanym. Czasem wystarczy jeśli odstawisz na bok obowiązki i spędzisz beztroski czas robiąc coś nowego.
    godzina spokoju – to czas samotności i ciszy, które ładują Twoje baterie. Daj sobie taką chwilę wieczorem – regeneracja, zapiski w dzienniku, oczyszczanie myśli – to jest nie do przecenienia.)

    Jeżeli nie wiesz, od czego zacząć poszukiwania, jeżeli nie wiesz, co lubisz, być może sposób Edyty otworzy Ci oczy. Myślę, że nawet jeżeli masz już swoje hobby, to stworzenie sobie – na przykład raz w tygodniu, czy miesiącu – takiego bloku składającego się z godziny piękna, godziny ekscytacji i godziny spokoju, może być bardzo pożyteczne. Te trzy, proste elementy, zaspokajają w końcu potrzeby, które posiada każdy z nas.

    Cały artykuł na edytazajac.pl

  • Odwiąż liny

    Spraw, aby każdy dzień miał szansę stać się najpiękniejszym dniem twojego życia. – Mark Twain

    Mam czasem ochotę wypisać sobie na suficie te, przypisywane Markowi Twainowi, słowa. Tuż nad łóżkiem, by codziennie rano moc spojrzeć na nie i przypomnieć sobie, że chcę, aby każdy dzień się liczył. Choć nie do końca lubię tak to określać, nie celuję w takie – jak w tym przypadku – ekstrema, nie oczekuję, że każdy kolejny dzień będzie tym najpiękniejszym, nie musi być lepszy od poprzedniego, wystarczy, że każdy będzie fajny, że z każdego będę zadowolony. 

    Mark, pomimo burzliwej i zawiłej historii swojego życia, był cenionym twórcą. Ludzie lubili go słuchać, uwielbiali jego słowa, również te pisane – co potrafił zgrabnie wykorzystać. Jego życie to upadki i wzloty… choć sam pewnie by tak tego nie opisał. 

    Zawsze, gdy ktoś o nim wspomina, przypomina mi się ciekawy fakt z jego historii: otóż podczas wojny secesyjnej, Mark walczył najpierw po jednej, a następnie po drugiej stronie – najpierw w armii Unii, następnie Konfederacji. Obydwie z resztą porzucił. 

    Zastanawiam się, jak dalece był człowiekiem zagubionym, a jak bardzo świadomym, żądnym przygód, szukającym wyzwań. Co sprawiło, że ludzie go kochali? Czy to dlatego, że w jego słowach zawsze pojawiała się nuta wielkiej przygody? Do jej przeżycia w końcu tak mocno zachęcał. W jego każdym kolejnym zdaniu widać przecież cień przygód Hucka Finna i Toma Sawyera, których stworzył i wyniósł na podium literatury. Z pewnością był ciekawym człowiekiem, takim, którego chciałbym poznać osobiście. I, choć szansy na to nie mam, to mogę zawsze spojrzeć na kolejne, przepełnione przygodami słowa płynące z jego utworów.

    Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj. – Mark Twain

  • Wbrew rozsądkowi

    Jeżeli robisz to, co łatwe, Twoje życie będzie trudne. Jeśli robisz to, co trudne, Twoje życie będzie łatwe. – Les Brown

    Podobno kompromis jest kluczem do zgody. Zastanawiam się czasem nad tym. Właściwie to dość często o tym myślę.

    Nie wszystko pasuje mi w takim podejściu. Szczególnie gdy muszę iść na kompromis z samym sobą, gdy muszę zgodzić się na coś, co jest tylko w części zgodne ze mną. Nawet jeżeli jest to ta większa cząstka. 

    Choć tak często są to bardzo trudne wybory, to jednak zazwyczaj mówię: „nie”. Wbrew zdrowemu rozsądkowi. Nie idę na wojnę, nie walczę, ale nie biorę też tego kawałka, które akurat porzuciło mi życie. Nie idę na kompromis. Szukam dalej. Wybieram puste „nic”, niż cząstkę tego, czego pragnę. Zostawiam wróbla i idę po gołębia na dachu. I choć bywa, całkiem nierzadko, że muszę gonić go po całym mieście – chyba jeszcze nigdy nie żałuję. Nawet jeżeli muszę dochodzić do „jeszcze nigdy” bardzo długo.

    (…) Brzmi to tak jakby kompromis był zaletą, cechą zawsze dodatnią i pożądaną; a przecież czasem jest on zwykłym świństwem, tchórzostwem… Często godną pochwały jest postawa skrajnie przeciwna – bezkompromisowa. – Wojciech Cejrowski, Młot na lewicę

    Bycie tchórzem jest takie łatwe.
    Wiem, to trudne…

  • Gdzie ten spokój?

    Ego mówi: kiedy wszystko się ułoży, znajdę spokój. Dusza mówi: kiedy znajdę spokój, wszystko się ułoży.
    MARIANNE WILLIAMSON

    Ile razy myślałem w przeszłości, że odnajdę spokój, gdy zarobię odpowiednią ilość pieniędzy, gdy pozamykam niektóre ważne sprawy, gdy znajdę odpowiednią pracę, gdy skończę remont, gdy kupię samochód, gdy przyjdzie lato… mógłbym tak wymieniać godzinami. Prawda jest jednak taka, że żadna z tych rzeczy, zrealizowanie żadnego z tych celów, nie przyniosło oczekiwanego efektu, nie znalazłem spokoju. Na horyzoncie za każdym razem pojawiał się nowy skarb, który trzeba było zdobyć. Nie miało to większego sensu.

    Do czasu. Aż zrozumiałem, że problem tkwi zupełnie gdzie indziej. We mnie. Nie w tym, co mnie otacza. To ja musiałem sam się zmienić, aby odnaleźć spokój, nie sytuacja, w jakiej byłem. Potrzebowałem akceptacji, zrozumienia i odpowiedniej perspektywy. I gdy udało mi się to osiągnąć – odnalazłem upragniony spokój. I wtedy wszystko inne zaczęło się układać.

  • Zasady

    Zapamiętać należy jednak, że niezależnie od tego, co się stało i jak rozczarowany jesteś swoim zachowaniem, zasady pozostają niezmienne. W dowolnym momencie możesz wrócić do nich i ponownie zacząć się do nich stosować. To, co zdarzyło się wczoraj, a nawet pięć minut temu, jest przeszłością. W każdej chwili możesz zacząć od nowa.
    HOLIDAY RYAN, HANSELMAN STEPHEN

    Zasady są podstawą. Naszej codzienności. Dają nam wytyczne i granice, według których możemy żyć. Mogą dotyczyć wszystkiego – od tego, jak się zachowywać, po to, jak się ubrać, co jeść, są naszym prywatnym scenariuszem fajnego życia. Reguły są niezbędne do utrzymania porządku i harmonii – ciała i duszy, ale gdy brakuje im elastyczności, mogą wydawać się one dla nas zbyt restrykcyjne. Bywa wtedy, że trudno nam jest się ich trzymać. I zbaczamy z obranego kursu.

    Jednak zasady pozostają takie same i zawsze możesz zacząć ich przestrzegać na nowo. Być może w pewnym momencie złamiesz niektóre z twych zasad, ale to nie znaczy, że nie możesz spróbować ponownie i zacząć ich słuchać – całkiem od nowa.

  • Możesz zacząć od nowa.

    „Twych zasad nic nie może unicestwić, chyba że wygasisz karmiące je myśli; stałe rozniecanie nowych jest twoim zadaniem […] Możesz zacząć żyć od nowa! Spójrz na sprawy w nowy sposób, tak jak już kiedyś uczyniłeś. Na tym polega odrodzenie życia!”
    MAREK AURELIUSZ, ROZMYŚLANIA, 7.2

    W tych, z pozoru prostych, kilku zdaniach Marka, kryje się tak wiele wskazówek, które mogą doprowadzić do fajnego życia. „Zasady”, „myśli”, „rozniecanie”, „życie”, „sprawy”, „od nowa”, „odrodzenie” – na te słowa-klucze warto zwrócić uwagę. I żadnego nie pominąć w swoich rozmyślaniach.

  • Fajne miejsce…

    You spend most of your life in your head. Make it a good place to live.

    Tłumaczenie: Większość życia spędzasz w swojej głowie. Spraw, by było to dobre miejsce do życia.

    Sam już nie pamiętam, gdzie i kiedy znalazłem to zdanie, ale tak bardzo mi się spodobało, że szybko trafiło do mojego Notatnika i pomyślałem, że podzielę się nim z Tobą. Czy istnieje lepsza zachęta do tego, aby jeszcze trochę bardziej zadbać o swoją głowę? By mniej w niej nosić problemów, zmartwień, trosk? By było w niej jak najwięcej przestrzeni, ciszy, spokoju?

  • Kolejny rok, kolejny temat – czas ruszyć w 2022!

    Ale mi się zeszło z zamknięciem 2021 roku. Jest koniec stycznia, a ja dopiero rozliczam się z tym, co było i podejmuję decyzję o tym, co dalej. Późno. Miałem jednak swoje powody.

    Proces

    Nowy rok wielu kojarzy się głównie z postanowieniami – i to pewnie w dużej większości z takimi, które są trudne do zrealizowania. Postanawiamy rzucić palenie, schudnąć, ćwiczyć, biegać, pościć, zmienić pracę… Ta symboliczna wymiana cyferek w dacie daje nam powód do tego, aby zamarzyć o czymś innym, by choć przez kilka sekund poczuć się jak ktoś, kto coś robi, kto działa, aby było lepiej, jest to nasze alibi, pozwolenie na marzenia o lepszej przyszłości. Jednak niewiele osób wytrzymuje z tą nagłą, nieprzemyślaną zmianą dłużej niż tydzień, dzień, czasem już po pierwszej godzinie się poddajemy. Sama idea postanowienia zmiany jest świetna, ale… chyba nie ta noworoczna – bo do tej startujemy najczęściej całkowicie nieprzygotowani.

    Z tych właśnie powodów, już dawno temu porzuciłem wszelkie postanowienia noworoczne. One po prostu nigdy nie wychodziły. Mam za to swój proces zamykania starego i otwierania nowego roku – długi, przemyślany, sprawdzony – wiąże się z wyznaczeniem tematu, w zgodzie z którym chcę działać przez kolejne 12 miesięcy.

    Temat roku to nic innego, jak idea, kilka słów, pod których szyldem planuję działać. Na przykład rok 2020 stał u mnie pod znakiem odwagi – taki temat sobie wtedy wyznaczyłem dwa lata temu. Przez 12 miesięcy starałem się działać w zgodzie z tym hasłem, próbowałem być odważny – w codziennych decyzjach, planowaniu, relacjach, pracy. Dzięki temu był to dla mnie rok wielu wspaniałych i nowych rzeczy, zasmakowałem w podróżach, miałem swoją trudną i ekscytującą wyprawę przez Szwecję, zdobyłem kilka polskich szczytów, odwiedziłem wiele nowych miejsc, zacząłem nagrywać podcasty, jeden z nich był nawet przez długi czas moim codziennym podcastem – co również wymagało odwagi, nawet decyzja o uruchomieniu konta na Instagramie zapadła w duchu tematu, jaki wtedy wybrałem. To był trudny, ale bardzo udany rok. I chcę, aby taki też był każdy kolejny – dlatego procesowi wyboru tematu poświęcam bardzo dużo czasu i energii.

    Rok ciężkiej pracy

    Ostatnie 12 miesięcy było u mnie bardzo dziwne. W grudniu 2020 roku podjąłem decyzję, że zbliżający się rok – czyli ten, który, patrząc z dzisiejszej perspektywy, niedawno się skończył – będzie u mnie stał pod znakiem ciężkiej pracy. To był wspaniały temat. Pamiętam, że decydując się na niego, byłem mocno podekscytowany. Wybierając właśnie taki kierunek, dałem sobie znak, że chcę skupić się na rozwijaniu tego, co mam – bez kombinowania i zastanawiania się. Miało być pracowicie i bezmyślnie – choć zgodnie z wyznaczanym planem. U podstawy tej decyzji stała potrzeba ograniczania nowości i zmian oraz skupienie się na rozpoczętych już rzeczach, projektach, sprawach, aktywnościach. I pierwsze sześć miesięcy 2021 roku dokładnie takie były. Trzymałem się wytyczonej drogi, tego, co udało mi się do tej pory zbudować – dokładnie to było moim głównym celem – i starałem się jak mogłem, aby nie zboczyć z obranego kursu. Pracowałem – i nie chodzi mi oczywiście o pracę w rozumieniu zarabiania pieniędzy. Rok ciężkiej pracy dotyczył wszystkich obszarów mojego życia. I choć biorąc na siebie tak szerokie spektrum skupienia uwagi, nie mogłem iść bardzo mocno do przodu w jednym tylko obszarze – więc ani mój blog, ani podcasty, ani praca, czy nawet życie rodzinne nie zaliczyły mocnego skoku – to byłem zadowolony. Balansowałem na fajnym, stabilnym poziomie, ciężko pracowałem i cieszyłem się efektami tej pracy. Było spokojnie, było bezpiecznie.

    Po sześciu miesiącach, w okolicach lipca, zrobiłem sobie przerwę – na podsumowanie i przegląd. Postanowiłem sprawdzić mapę mojej podróży, przebytą już drogę i zastanowić się, czy nie jest przypadkiem potrzebna jakaś korekta kursu, wcisnąłem przycisk „sprawdzam”.

    Proces ten – przeglądu i wyciągania wniosków – trochę mi zajął i, co ważniejsze, doprowadził do kilku ważnych decyzji. Mega ważnych decyzji. Okazało się, że o ile w sporej większości, praca, którą wykonywałem rozwijając poszczególne obszary mojego życia, przynosiła pozytywne efekty – dała powolny, ale stabilny rozwój, zapewniła spokój i bezpieczeństwo – o tyle dostrzegłem, że chyba podążałem nie do końca właściwą drogą… Wiesz, jak to jest, gdy jesteś w trakcie robienia czegoś i nagle zaczynasz orientować się, że cała Twoja praca jest… trochę bez sensu? Że budujesz coś, co i tak, wcześniej czy później, musi się zawalić? Że Twój statek płynie prosto na górę lodową? Cel całej wycieczki jest poprawny, ale trasa już nie do końca – z małymi szansami na dopłynięcie. Poczułem się trochę jak kapitan Titanica, który odkrył, że prowadzi swój wielki, wspaniały statek prosto na górę lodową – a przecież wszyscy wiemy, jak skończyło się tamto spotkanie.

    Doszedłem do wniosku, że rok ciężkiej pracy był moją wewnętrzną próbą dla wielu rzeczy, które robię w życiu. Pozwolił mi na jakiś czasu rzucić się w wir codzienności i nie myśleć o sensie drogi. Na sześć miesięcy stałem się tylko i wyłącznie pracownikiem firmy, która jest moim własnym życiem. Zorientowanym w sytuacji, wykwalifikowanym, ale jednak pracownikiem. A szef pojechał na urlop. Nie wiem, czy widzisz już, do czego zmierzam. Wybór „ciężkiej pracy” jako tematu roku sprawił, że zmieniłem perspektywę – mogłem stanąć trochę z boku mojego życia. Być właśnie tym pracownikiem, który nie wyznacza kierunku działania, a jedynie ciężko pracuje – co sprawiło, że zacząłem dostrzegać zupełnie inne rzeczy, niż szef. W końcu to właśnie pracownicy najlepiej widzą, co dolega firmie, jakie problemy trzeba rozwiązać, które rzeczy zmienić. Przychodzą z tą wiedzą do swojego szefa, który na bazie doświadczenia tego pracownika, może podjąć decyzję, czy coś zmienić. A przynajmniej tak to powinno działać. I w lipcu poprzedniego roku, zrobiłem takie właśnie spotkanie firmowe, na którym obydwaj (ja, szef i ja, pracownik) doszliśmy do wniosku, że coś jest nie tak.

    Ach… wiem, mocno to zagmatwane. Ale dobrze odzwierciedla to, co działo się ze mną w połowie 2021 roku.

    Potrzebna więc była korekta kursu – cholernie trudne zadanie. Bo jak zawrócić tak wielki statek? Jak wytłumaczyć to pasażerom? Czy wystarczy paliwa na inną trasę? Czy płynąc nowym szlakiem, nie trafię na jeszcze większą górą lodową? Tak wiele pytań, żadnych odpowiedzi – ale przecież wiem dokładnie, co się wydarzy, jeżeli nic nie zrobię… widziałem to, góra lodowa rozpruje mój okręt i nigdzie nie dopłynę. Musiałem zaryzykować, zaplanować zmianę kursu. Zostało mi niecałe pół roku na wykonanie jeszcze jednej, bardzo ciężkiej pracy. Ale podjąłem to wyzwanie.

    Efekt jest taki, że sześć miesięcy później, jestem już na zupełnie innym ocenie, ale ponownie na trasie, i to do tego samego celu. Udało się zrobić duży zawrót, wręcz ogromny zwrot, opłynąłem przeszkody, skorygowałem kurs i wytyczyłem nową trasę. Przede mną wiele mniejszych gór lodowych, ale przez chmury widzę trasę, którą mogę dopłynąć do celu – muszę tylko płynąć w skupieniu, aby na żadną nie wpaść.

    Wakacje 2021 roku okazały się jednymi z kilku przełomowych momentów w moich życiu. Zawdzięczam to planowi, jaki sobie na ten rok wytyczyłem. Kilka miesięcy ciężkiej pracy pozwoliły mi na pewnego rodzaju oderwanie się od planowania, myślenia o sytuacji, w jakiej się znajdowałem. Pracowałem nad tym, co wydawało mi się słuszne. Dzięki temu, podczas wakacyjnej przerwy, mogłem spojrzeć na wykonaną pracę i trochę „na sucho” przeanalizować punkt, w jakim się znajduję i trasę, jaką podążam. Tylko dzięki temu postrzegłem, że potrzebna jest korekta, mocna korekta.

    Konsekwencje zmian, jakie wtedy wprowadziłem, będę odczuwał bardzo długo. Wiem jednak, że były potrzebne, wręcz niezbędne. Trochę trwało, zanim mogłem uznać, że jestem ponownie na trasie do właściwego celu. Dalej ciężko pracowałem, ale tym razem nad korektą trasy. I po kolejnych sześciu miesiącach – na przełomie 2021 i 2022 roku – nadszedł czas na kolejne podsumowanie.

    Rok ciężkiej pracy uznaję za udany. Choć na samym jego początku nie sądziłem, że mógłbym się kiedykolwiek znaleźć w punkcie, w którym dzisiaj jestem, to wiem, że było to niezbędne i konieczne. Podążam dalej do celu, jakim jest… fajne życie.

    2022 – rokiem…

    Długo zastanawiałem się nad kierunkiem, jaki chcę obrać w tym roku. Po tak trudnych i burzliwych sześciu miesiącach, pomyślałem początkowo, aby skierować się w stronę spokoju – więc 2022 miał stać się rokiem stabilizacji. Idealny temat, dzięki któremu mógłbym trochę odpocząć, potrzebowałem tego, chciałem uspokoić pewne rzeczy, trzymać się wytyczonej trasy, żeglując spokojnie po oceanie życia. Idea wyciszenia, jakie miał mi przynieść rok stabilizacji, była bardzo kusząca. Cały grudzień (2021) chodziłem z myślą, że od stycznia zacznę w końcu odpoczywać, że zrzucę z siebie wszelką presję, zamknę się w moim świecie i uspokoję wszystko, z czym mam styczność.

    Jednak… z każdym kolejnym dniem nabierałem sił i dochodziłem do wniosku, że chyba jednak nie powinienem tego robić, że nie mogę sobie na to pozwolić, nie teraz. Stabilizacja jest potrzebna, pragnę jej bardzo – ale nie mogę osiąść i odpoczywać, gdy za bardzo nie mam jeszcze na czym. Przecież przede mną cała masa małych gór lodowych, które muszę pokonać. Jeżeli zamknę oczy i pozwolę sobie na dryfowanie… efekty mogą być złe, bardzo złe, nawet gorsze, niż w przypadku zderzenia z tą jedną, wielką górą lodową, na którą kiedyś płynąłem. Czasem, nawet pomimo zmęczenia, nie można odpuszczać. Trzeba wiedzieć, kiedy jest czas na odpoczynek, a kiedy na działanie, a ja z tych dwóch rzeczy bardziej potrzebowałem jednak działania. Wiedziałem, że muszę być mocno skupiony. W końcu nie znam jeszcze nowej trasy, nie wiem jakie nowe przeszkody czekają na mnie na tym oceanie.

    W mojej głowie bardzo powoli zaczęła pojawiać się myśl przewodnia na nowy rok. Zamiast stabilizacji, miał on być czasem DRUGIEGO KROKU. Tak, to piękny temat! W 2021 roku powiedziałem „A”, więc w 2022 roku czas powiedzieć „B”, iść za ciosem. „Drugi krok” zakładał, że będę rozwijał to, co już mam. Że przestanę rozglądać się za nowym, ale wejdę na wyższy poziom z tym, co już udało mi się osiągnąć. To taki rok ciężkiej pracy, ale już niebezmyślnej – rok, w którym jednocześnie będę planował to, co mam dalej robić, jak i będę to robił, rok pracy nad rozwojem. Tak, to był świetny pomysł, zamiast spokoju i stabilizacji, potrzebowałem działania i rok drugiego kroku właśnie mi to zapewniał.

    Ale…

    Zawsze pojawia się to „ale…”, prawda?

    Coś nie do końca mi szło. Byłem zadowolony z obranego kierunku, ale jakoś nie mogłem sam ze sobą przybić piątki, aby przypieczętować to postanowienie, nie udawało mi się ciągle podpisać kontraktu z samym sobą i zdecydować się na tak mocne pójście do przodu. Siadałem przed czystą (wirtualną) kartą, na której miałem spisać założenia roku „drugiego kroku” i… nie mogłem. Serce i rozum walczyły ze sobą nieustannie. Z jednej strony marzyłem o stabilizacji, a z drugiej, o czymś totalnie odwrotnym – o wniesieniu każdego z obszarów mojego życia na TEN wyższy poziom. Kolejne dni przemyśleń i analiz sprawiły, że znowu coś zrozumiałem… Pierwszy kierunek, ta moja stabilizacja, schowanie głowy w piasek, odwrót z podkulonym ogonem – w mojej obecnej sytuacji nie doprowadzi mnie do niczego więcej jak jakaś forma depresji. Zły kierunek. Natomiast drugi temat, to równie prosta droga, ale do autodestrukcji – to było po prostu za dużo na wymęczone po zmianie kursu barki. Dwa, ekstremalne kierunki działania. Nie mogłem sobie pozwolić na żaden z nich. Rok drugiego kroku ma sens, ale w sytuacji, gdy rejs nie jest jeszcze stabilny, gdy fundamenty mojego życia jeszcze nie wyschły, gdy klocki całej mojej budowli jeszcze nie…….

    Tak!

    Klocki!

    Był styczniowy poranek, gdy właśnie z taką myślą się obudziłem. Klocki. Lego.

    Moje rozważania mogą wydać Ci się bezsensowne, wręcz zabawne. W końcu czy to ma jakiekolwiek znaczenie, co napiszę w tym wpisie? Czy będzie to rok taki, czy inny?

    Otóż dla mnie ma. Bardzo duże. Jest to mój najważniejszy czas całego roku. Nie tylko siadam do podsumowań, myślę o wszystkim, co się działo, ale i podejmuję decyzję o tym, co będzie, biorę na siebie zobowiązanie, którego potem mocno się trzymam, zawieram przymierze – na temat przyszłości. Wyznaczam trasę, a następnie nią podążam. Ufam samemu sobie – w tym, że podjąłem dobrą decyzję. I przez kolejnych kilka miesięcy staram się jej nie kwestionować, ślepo realizuję wyznaczony plan. Dlatego tak ważny jest cały ten proces – konsekwencję podjętych decyzji będę przecież ponosił przez resztę mojego życia.

    Wróćmy do klocków…

    Dokładnie na tym etapie jesteś – powiedziałem po cichu sam do siebie, leżąc jeszcze w łóżku – klocków Lego. To jest to, idealnie pasuje do tego, jak się czuję, co chcę i – co najważniejsze – powinienem w tym roku zrobić. Uprzątnąłem mój pokój, siedzę na podłodze, a przede mną rozsypane całe pudełko klocków Lego. A ja buduję – jak Bob Budowniczy składam do kupy budowlę mojego życia, niczym Phileas Fogg planuję podróż dookoła świata. Tak, tak, TAK, to świetnie pasuje, dokładnie tak chcę, aby wyglądał rok 2022. W końcu to poczułem!

    Kolejne kilka dni byłem bardzo zadowolony. Zanim ostatecznie przybiła piątkę z samym sobą, pochodziłem jeszcze kilka dni i dałem sobie czas na dalsze przemyślenia. W końcu, gdy opadną emocje, i ta jedna decyzja może wydać mi się nie do końca właściwa. Tym razem jednak tak się nie stało. Nadal bardzo dobrze czułem się z moją klockową ideą.

    Przyszedł więc czas na szczegóły planu. Co dokładnie oznacza dla mnie wybór takiego tematu? Przede wszystkim skupienie się na strategii, ale i samo budowanie – myślenie i działanie. Klocki mają tak wiele płaszczyzn, znaczeń. Tworzę moją budowlę – będzie dość duża, wysoka, ale i stabilna – tego chcę. Każdego dnia wybieram elementy, jakie do niej dokładam, a tu każdy ma znaczenie. Wyjście z domu w kurtce przeciwdeszczowej, zakup marchewki na targu, nagranie kolejnego odcinka podcastu, stworzenie wpisu na bloga, uporządkowanie szuflady, szklanka wody o poranku, odcinek serialu na Netflixie, godzina treningu, poranne pompki – wszystko ma znaczenie, każdy klocek jest tak samo ważny. Nie ma przypadków, nie ma przymykania oka. Muszę pamiętać o każdym kolejnym wyborze, jakiego dokonuję. Ma być stabilnie, ale i pięknie – taką budowlę chcę zobaczyć na koniec tego roku. Nie chcę łączyć przypadkowych kolorów ani rozmiarów klocków. Jeżeli dokonam niewłaściwego wyboru, cofam się, zdejmuję kilka elementów, i koryguję moją budowlę. 2022, za sprawą obranego tematu, będzie rokiem strategicznego, ale i kreatywnego działania. Będzie czymś pomiędzy rokiem ciężkiej pracy, stabilizacji, spokoju i drugiego kroku. Jest lżejszą wersją każdego z tych wariantów, a jednocześnie jednym z ważniejszych momentów mojego życia. Kolejnym.

    Wybór tematu na 2022 rok był jednym z trudniejszych, jakie musiałem dokonać. Z poprzednimi było o wiele łatwiej. Tym razem aż dwa razy bylem bardzo blisko podjęcia niewłaściwej decyzji – teraz widzę to bardzo dobrze. Dałem sobie jednak czas na przemyślenia, dlatego też moje podsumowanie 2021 i rozpoczęcie 2022 roku, powstaje tak późno – na przełomie stycznia i lutego. Jednak jestem bardzo zadowolony z całego tego procesu. Z jednej strony zaufałem intuicji – gdy nie zdecydowałem się na obranie złego kierunku na te 12 miesięcy – z drugiej, zorganizowałem sobie przestrzeń na przemyślenia i dokonanie innego, (mam nadzieję) właściwego wyboru. Czy tak będzie? No cóż… przeczytasz za rok, tu na blogu 🙂.