Praktykowanie wdzięczności pomaga mi pozbyć się negatywnych uczuć oraz wielu – najczęściej nieuzasadnionych – obaw. Dzięki wdzięczności mogę skupiać się w większym stopniu na tych wspaniałych apsektach mojej codzienności – tych, które dość często umykają w natłoku wrażeń i przepływie uczuć.
Praktykując wdzięczność, mogę:
zmienić perspektywę, spojrzeć na codzienność z innego punktu widzenia,
poprawić nastrój, dzięki innemu spojrzeniu na codzienne, drobne problemy,
poczuć się spokojniejszym w obliczu wielkich wyzwań.
Jednak praktykowanie wdzięczności pomaga również zmniejszyć ryzyko wpadnięcia w stany depresyjne, wystąpienia zaburzeń lękowych, jak i walki z uzależnieniami, jest cennym sprzymierzeńcem w przeciwdziałaniu procesom samo-wyniszczającym. Blokuje toksyczne emocje, takie jak zazdrość, zawiść, gniew, niechęć, chciwość, czy żal, które mogą tak łatwo zniszczyć szczęście. Niemożliwe jest przecież jednoczesne odczuwanie zazdrości i wdzięczności.
Potężna tawdzięczność, prawda? 💪
Jaki jest mój sposób na taką praktykę? Dziennik! A w nim codzienne zapiski na temat tego, co piękne, wartościowe i pomocne w moim życiu. Nie liczy się struktura, liczy się rozmowa. Z samym sobą.
Granica pomiędzy byciem inspirującym i byciem śmiesznym jest często bardzo cienka. Bywa i tak, że jedno i drugie się pokrywa. Jeżeli nie jesteś dokładnie taki sam jak inni w społeczeństwie, wtedy jesteś dziwakiem.
Twoje wybory oceniane są jako niewłaściwe, złe, stajesz się chodzącą pomyłką, albo przynajmniej znakiem zapytania. Ludzi patrzą na Ciebie i zastanawiają się, stukają się w głowę.
Jednak w oczach niektórych, można też czasem zauważyć iskrę inspiracji. Ludzie śmieją się, ale coś do nich dociera, coś zaczynają rozumieć. Czasem nie ma ich dużo – ludzie wolą siedzieć zamknięci w swoich bańkach i nie wystawiać z nich nosa. To bezpieczne. Proste. Dlatego bronią sytuacji, w jakiej się znajdują i nie dopuszczają do siebie myśli, że można inaczej. A można. Wiem to, w końcu często to ja jestem ten „śmieszny”, ten, który czegoś spróbował. I zdarza się, że słyszę: „miałeś rację, można”. I jest to największa nagroda. Nagroda, która daje siłę, aby dalej być śmiesznym. I czasem inspirować.
Oto pierwszy odcinek, drugiego sezonu Morning Pages! Ale się cieszę, że znów nagrywam, moja wakacyjna przerwa trwała zdecydowanie zbyt długo. A jakby tego było mało, to już na starcie mam opóźnienie – planowałem ruszyć 1 września, ale potrzebowałem dodatkowych dwóch tygodni, aby wszystko przygotować. A sporo się zmieniło – i będzie dalej zmieniać. Ale o tym już opowiadam w podcaście i wideo. Zapraszam do oglądania 🙂
Pamiętam, jak śmiałem się z wielu rzeczy, sposobów, jakie Leo Babauta próbuje przekazać mi za pośrednictwem książki „Minimalizm”. Czytałem ją lata temu, gdy jeszcze totalnie nie byłem gotowy na słowa w niej zawarte, a sam minimalizm był dla mnie pojęciem dość egzotycznym, ale idea tego prostego życia fascynowała mnie już wtedy. Czytając wpadałem w skrajne emocje – gdy Leo opowiadał o porządku, małej ilości rzeczy – potakiwałem z aprobatą głową, aby za chwilę stukać się w czoło, gdy próbował przekonać mnie do prostego jedzenia, skromnego ubioru… „Minimalizm” wywoływał we mnie bunt. Dzisiaj, po latach, postanowiłem powrócić do książki. Dopiero teraz mogę ją studiować, w pełni czerpać z niej wiedzę. Jestem już po prostu na nią gotowy – od dawna małymi krokami wprowadzam minimalizm w moje życie. Ta idea rosła we mnie przez lata.
Ktoś mnie zapytał przedwczoraj po co właściwie tworzę Morning Pages. Chociaż nie, pytanie tak nie brzmiało. Mój rozmówca w pełni rozumiał i popierał sam pomysł tworzenia tego dziennika, nie rozumiał jednak dlaczego go udostępniam. A będąc całkiem precyzyjnym, zapytał „po co wychodzę z tym do ludzi”. I tak dwa dni chodziłem z tym pytaniem przypominając sobie motywacje jakie mną kierowały, gdy tworzyłem pierwszą stronę, oraz te, które skłoniły mnie do nagrania podcastu, wideo, a następnie wypuszczenia ich w świat. I musze przyznać, że nazbierałam ich chyba całkiem sporo. Dlatego też zawrę je w tym właśnie, jubileuszowym, 50-tym odcinku Mornig Pages.
Zacznijmy od samego dziennika. Pomimo faktu, że mój dociekliwy rozmówca nie kwestionował samej idei prowadzenia dziennika, to przeanalizowałem sobie to, czym na początku były moje Morning Pages. A były przede wszystkim ćwiczeniem, które miało nauczyć mnie regularnego pisania. I ten cel zdecydowanie osiągnąłem – w końcu to to już pięćdziesiąty raz – choć tak na prawdę, zanim zacząłem publikować dziennik na blogu, prowadziłem go też wcześniej, że tak powiem, w ukryciu, więc wpisów jest dużo więcej – i nie mam zamiaru na tym poprzestawać. Mało tego, wyrobiłem w sobie nawyk tej porannej czynności, sprawiłem, że jest dla mnie ważna, nauczyłem się organizować czas na takie codzienne zajęcie. Dla mnie to bardzo dużo. Kolejna sprawa, to to, że od zawsze miałem problemy z regularnością przy prowadzeniu bloga czy nagrywaniu podcastu. Potrzebowałem nauczyć się systematyczności – ten cel również został osiągnięty. Przeglądając moje wpisy w Morning Pages, zobaczyłem również, jak bardzo zmieniły się moje wpisy. Od takich, które pisałem tylko i wyłącznie dla siebie, zaczęły się również takie, które powstawały, ponieważ chciałem coś powiedzieć, albo coś głośno przemyśleć. To również coś, co dla mnie jest bardzo ważne. Wyrabiam sobie tu powoli mój styl.
Wszystko fajnie, ale znowu pytanie: dlaczego zacząłem publikować dziennik w sieci? Najpierw w formie podcastu, a później wideo? Oj, tu powodów jest też sporo… Po pierwsze: dla siebie. Po prostu chciałem nauczyć się tworzenia podcastów, chciałem zacząć nagrywać, przełamać pewne swoje bariery. I wiesz co? To również mi się udało, nauczyłem się. I wiem, że dzięki kontynuowaniu nagrań, będę dalej się uczył i rozwijał. Gdy nagrywałem pierwszy odcinek tego podcastu, używałem całego, małego studia, z ramieniem do mikrofonu, pop filtrem, oczywiście samym mikrofonem, małym iPadem przypiętym do statywu, abym mógł łatwo odczytać tekst dziennika. Przygotowania do nagrania trwały godzinę… A teraz? Po tych kilkudziesięciu odcinkach? Gdy mam nagrywać, biorę mikrofon w rękę i zaczynam mówić. A czasem, jak przy poprzednim odcinku, wystarczy nawet sam iPhone. Nie robię już dwudziestu prób, nagrywam zazwyczaj za pierwszym, drugim czy trzecim razem. To samo dotyczy wideo. Gdy tworzyłem pierwszy film, poustawiałem w pokoju statywy do iPadów, iPhone’a, mikrofonu, mój dom znowu zmienił się na krótką chwilę w studio nagrań. Teraz jest zupełnie inaczej – potrzebuję tylko iPhone’a, może kijek do selfie i już. Dla mnie to ogromny postęp na którym bardzo mi zależało. Kolejna rzecz jest taka, że zawsze chciałem jak najwięcej rzeczy robić na iPadzie – a nagrywanie i obróbka podcastów oraz wideo bardzo dobrze wpisują się w to moje hobby. Między innymi z tego powodu tworzenie Morning Pages sprawia mi tak ogromną frajdę… No i chciałem pokonać swoją nieśmiałość, swój opór do nagrywania siebie, zarówno głosu, jak i obrazu – bo chyba taką waśnie dość nieśmiałą osobą jestem, ale pomyślałem, że mogę to spróbować zmienić. I pokonać opór nie tylko do samego nagrywania, ale i publikowania takich nagrań. To również udało mi się osiągnąć. Udało mi się też nagrać kilka odcinków poza bezpiecznym domem. W tym jeden w parku pełnym ludzi, a drugi w centrum Warszawy… – to dopiero były wyzwania dla nieśmiałości. Pamiętam taki bezpośredni impuls, który spowodował, że chwyciłem za iPhone’a i zacząłem nagrywać wideo – to było w 37 odcinku, nazywał się „bez zastanowienia” – jest to pierwszy odcinek udostępniony w formie wideo. To właśnie słowa w nim zawarte skłoniły mnie do rozpoczęcia nagrań. A pomijając już te wszystkie wartości, jakie daje mi publikowanie Morning Pages, te nagrania okazały się być również świetną zabawą, jak więc mógłbym to przerwać? Mam z tego tyle frajdy, nauki, no i tworzę treści na mojego bloga. To wszystko tak fajnie wpisuje się w filozofię „fajnego życia”. Ale jest jeszcze jeden powód – mam nadzieję, że może uda mi zarazić kilka, albo choć jedną osobę, do tego, aby również zaczęła prowadzić dziennik, pisać, nagrywać, publikować…
Temat prowadzenia dziennika jest jednym z najpopularniejszym na moim blogu. Szczerze mówiąc, trochę mnie to dziwiło początkowo, ale tak właśnie jest. Ludzie najczęściej trafiają na moje wpisy właśnie o dziennikach i pamiętnikach. Więc pomyślałem, że może warto pokazać jak ja to robię. Dlatego też Morning Pages nie jest jedynym dziennikiem jaki publikuję na blogu, wrzucam również swój foto dziennik, moje podsumowania tygodniowe, miesięczne – choć narazie z mniejsza regularnością niż Morning Pages. Ale może i to uda mi się zmienić. I widzisz, te wszystkie powody sprawiły, że zacząłem pisać, a następnie publikować na blogu – i wszędzie indziej, gdzie tylko się da – moje Morning Pages. Mam nadzieję, że mój rozmówca przeczyta, posłucha, albo obejrzy moją odpowiedź na jego pytanie i powie mi, czy ta odpowiedź go satysfakcjonuje. Ja natomiast bardzo Ci dziękuję rozmówco, ponieważ dzięki Twojemu pytaniu mogłem ponownie przemyśleć sobie sens nagrywania i publikacji mojego dziennika. I utwierdziłem się w przekonaniu, że nadal chcę to robić!
Nagrałem też osobny odcinek mojego drugiego podcastu o prowadzeniu dziennika. Jeżeli ten temat Cię interesuje, być może zechcesz posłuchać podcastu Fajne Życie, w którym opowiadam więcej na ten temat.
Jedni mówią, że jesteś tym co jesz, a ja powiem: jesteś tym, co wybierasz. Jesteś swoim wyborem. Tak. To właśnie wybory decydują o tym kim jesteśmy. Nasze codzienne wybory, nie talenty, zdolności, bogactwa, ale wybory – to one definiują nas i naszą drogę. Dlatego w chwilach słabości, w chwilach zwątpienia, gdy się zgubisz, zaczniesz zastanawiać, stań przed lustrem i powiedz sam do siebie: „Mam wybór. Zawsze. A jestem tu, ponieważ kiedyś dokonałem już wyboru. A one niosą ze sobą konsekwencje. Zawsze.”
W ten sposób nie tylko otworzysz się na kolejne wybory, ale również przyjmiesz odpowiedzialność za siebie, za swoje decyzje. A to jedyna droga do życia w zgodzę ze sobą, oraz do tego, aby kiedyś móc powiedzieć: „wybieram inaczej”.
Dzisiejszy poranek poświęcam ciszy. Tej w głowie, w tle, ciszy na papierze, na dworzu i w domu, tej nocnej, jak i tej zimowej. Takiej, która jest boskim ukojeniem, która pozwala usłyszeć, odpocząć, skupić się. Dzisiaj już tak rzadko jej doświadczamy, a jej występowanie często kojarzymy od razu z czymś złym. Na przykład z burzą, albo gorzej – z nudą. Ale możesz ją czasem spotkać. W tych kilku wspaniałych miejscach, na przykład po południu w bibliotece, rano również. Być może będzie czekała na Ciebie w kinie – gdy światła już zgasną, a zaspany pracownik spóźni się z filmem… Bladym świętem nad jeziorem, albo późnym wieczorem w domu, gdy dzieci pójdą już spać. Każda chwila ciszy jest inna, ale wszystkie są piękne. Wystarczy się wsłuchać. W ciszę.
Nasz ojczysty język kryje w sobie wiele dziwnych rzeczy, a ja dzisiaj natrafiłem na jedną z nich. Zauważyłem, że tym samym wyrazem oznacza się u nas bycie zadowolonym z życia, jak i trafienie na jakąś życiową okazję. Chodzi o szczęście. Czy to nie dziwne? Mieć szczęście i być szczęśliwym – niby podobne, a jednak tak różne stwierdzenia. A przecież bardzo często utożsamiamy te dwie rzeczy. Myślimy, że jak dopisze nam szczęście, to będziemy szczęśliwi. A gdy widzimy kogoś szczęśliwego, to pewnie dlatego, że dopisało mu szczęście. Tymczasem rzeczywistość okazuje się być zupełnie inna. Ludzie szczęśliwi to Ci, którzy wcale nie potrzebują szczęścia. A gdy tak namiętnie go szukamy i na niego czekamy, wtedy nie potrafimy go osiągnąć. Tak łatwo się pomylić. Niby jedno i drugie to szczęście.
Jeżeli chcesz przenieść wielką górę, zacznij od małego kamienia. Jednego, potem drugiego, i tak do czasu aż cała góra znajdzie się w nowym miejscu.
Każdy kolejny, nawet drobny kamień, będzie Twoim kolejnym małym krokiem i jednocześnie wielkim postępem. Czasem ciężko jest dostrzec, czy posuwasz się do przodu, ciężko jest zobaczyć różnicę. Łatwo być przygnębionym, gdy cel nie zbliża się tak szybko jakbyś chciał. Pamiętaj wtedy, że mimo wszystko cel jest coraz bliżej, a z każdym kolejnym kamieniem, Twoja góra rośnie. Pozwól sobie na przerwy, chwile zwątpienia, załamania i błędy – są one naturalną częścię całego procesu i to również dzięki nim osiągasz swój cel. Bez oglądania się za siebie. Kamień po kamieniu.
Mam wybór. Zawsze go miałem. Każdego dnia podejmuję nowe decyzje i to dzięki nim jestem tym, kim jestem.
To moje wybory kształtują mnie i moje życie. Nie talenty, czy predyspozycje, nie genetyka, medycyna, pieniądze ani rzeczy które posiadam. To właśnie moje wybory mówią kim jestem, to one mnie definiują, określają moją drogę. Nie zawsze jednak to rozumiałem, nie zawsze chciałem przyjąć tak wielką odpowiedzialność na swoje barki. Odpowiedzialność za swoje życie. Dopiero jednak, gdy to zrobiłem, gdy stanąłem przed lustrem, spojrzałemsobie głęboko w oczy i powiedziałem: „Mam wybór. Jestem tutaj dzięki wyborom, jakie dokonałem w przeszłości”, mogłem zacząć je zmieniać, panować nad nimi, planować je. Mogłem zacząć normalnie żyć.