blog

  • 🐽 PiG Podcast #58: Znajdź sobie hobby

    Pamiętacie piosenkę Fasolek „Każdy ma jakiegoś bzika? Jej refren brzmiał następująco: Każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma, a ja w domu mam chomika, kota, rybki oraz psa.

    I właśnie o pasjach, hobby i bzikach rozmawiamy z Piotrkiem w tym odcinku. Zastanawiamy się, czym jest hobby, czy praca może być hobby, czy każde zajęcie może nim być, czy może jednak jest jakaś magiczna lista pasji. Co prawda podrzucamy Wam pewne pomysły, ba, całkiem sporo pomysłów na hobby, jednak nie jest to lista zamknięta. A na koniec dodajemy kilka sposobów na to, jak odnaleźć swoje własne, jedyne i niepowtarzalne hobby – nawet gdy nie mamy na nie żadnego pomysłu i nie wiemy, czym chcielibyśmy się zająć.

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu


  • 🐽 PiG Podcast #57: Planowanie nowego roku

    Przełom roku to okazja do podsumowań i snucia planów na kolejne 12 miesięcy. W tym odcinku opowiadamy z Piotrkiem o tym, co działo się u nas w czasie ostatniego roku i co planujemy zrobić w kolejny. Od razu widać, że obydwaj mamy różne podejścia do tego, co robimy (i będziemy robić) oraz do tego, jak podchodzimy do samego planowania. I jest to duża zaleta – pokazujemy dwie metody planowania roku, kontroli postępów i tego, na czym warto się skupić.

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu


  • Po prostu jest…

    Życie po prostu jest. Trzeba płynąć wraz z nim. – Jerry Brown

    Wróciłem do nagrywania Morning Pages. Jerry Brown i jego słowa mnie do tego zainspirowały.

    Świat wokół nas pełen jest ciągłej zmiany. Czasem szybciej, czasem wolniej, ale nieustannie coś się dzieje, stale zaskakuje nas coś nowego. Żyjemy w wiecznym pędzie i pośpiechu, próbujemy wprowadzać w naszą codzienność nowe rozwiązania, które mają zapewnić nam lepsze i szczęśliwsze życie, chcemy coś poprawiać, usprawniać, modyfikować. Lubimy jednak mieć poczucie kontroli, szczególnie nad zmianami. Lecz dobrze jest rozumieć, że nie możemy kontrolować każdej sytuacji, w której się znajdziemy, każdej zmiany, która nas dotyka. Gdy sobie to uświadomimy, będziemy mogli po prostu usiąść i płynąć wraz z życiem. Nie ma sensu z nim walczyć. Czasem jedyne, co możemy, to obserwować, jak zmienia się nasze życie i zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby jak najlepiej je wykorzystać – życie i zmiany, jakie w nim następują. 

    Nawet jeśli nie potrafimy przyjąć, pogodzić się ze zmianami, nie znaczy to, że one nas ominą. Są one nieuniknioną częścią naszej opowieści.


  • Ballada o skarpetkach

    Wokół mnie jest tak wiele obszarów, które nie są zorganizowane na poziomie, jaki by mnie zadowalał. Są to obszary mojego życia, z którymi nie zawsze daję sobie radę tak dobrze, jak bym chciał… Gdy zaczynam je sobie wyliczać w głowie, to aż mi włosy dęba stają. 

    Choć w ostatnich latach poczyniłem ogromne postępy związane z moim rozwojem, to w wielu aspektach wciąż jestem z tyłu, bywa, że czuję się przytłoczony, wiem, że popełniam mnóstwo błędów. Najlepszym przykładem jest mój system do notowania – właściwie jestem wiecznie z niego niezadowolony i chcę / potrzebuję coś w nim usprawniać. Nie podoba mi się mój sposób radzenia sobie z notatkami, ich sposobu przechowywania, nawet sam program, którego używam do przechowywania notatek, bardzo często mnie denerwuje. I w sumie jest to ok, w końcu chęć poprawiania, ulepszania – sama w sobie nie jest zła. Niezadowolenie jest pierwszym krokiem do zmiany. Jednak szczerze mówiąc, nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się dojść do momentu, w którym akurat z tego obszaru będę zadowolony. I podobnie jest z wieloma innymi obszarami w moim życiu – życiu, które nie jest idealnie, wszędzie widzę miejsce na zmiany i poprawki.

    Ale! Jest kilka obszarów, z którymi doszedłem do ładu. I o jednym z nich chciałbym Ci dzisiaj opowiedzieć. Choć mój przykład może Ci się wydać śmieszny, to jeżeli skupisz się na tym, co tu napisałem, być może – tak jak ja – dojdziesz do wniosku, że w rozwiązaniu mojego „problemu” kryje się wiele uniwersalnych patentów, które można przełożyć na inne obszary życia.

    To stało się trochę ponad rok temu, postanowiłem wtedy maksymalnie uprościć jeden z obszarów mojego otoczenia – choć słowo „obszar” jest chyba tutaj zbyt duże. Porozmawiajmy więc o… skarpetkach.

    Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że będę pisał do ciebie list właśnie na taki temat… W końcu to (z pozoru) błaha, wręcz banalna sprawa, prawda? Ale prawda jest taka, że to właśnie ze skarpetkami radzę sobie w życiu najlepiej (brawo ja! 😊) i „system”, jaki zastosowałem do poradzenia sobie z nimi, staram się przenosić również na inne obszary mojego życia.

    Ale po kolei.

    Nie wiem, jak to wygląda u Ciebie, ale u mnie kiedyś miejscem na skarpetki był wiklinowy kosz. Skarpety, po wypraniu, trafiały tam w wersji zwiniętej lub luzem, czyli pojedynczo. Gdy miałem czas na ich „parowanie” i zwijanie w kłębek, wtedy mój kosz wypełniała sterta bawełnianych kulek. Gdy czasu (lub raczej chęci) brakowało, wrzucałem luzem cały stos czystych, różnokolorowych skarpet, pilnując jedynie, aby nie wpadły tam jakieś kobiece odmiany tej części garderoby (należące do pozostałych domowników OFC 😉). 

    Ponieważ miałem wiele różnych rodzajów i kolorów skarpet, nie zawsze znajdowałem czas na zabawę w domino i układanie ich w pary, co później dość mocno mnie denerwowało (będąc precyzyjnym: denerwowałem się sam na siebie). Lubię porządek, choć nie zawsze chce mi się go wprowadzać i utrzymywać.

    Przyszedł jednak kiedyś dzień, w którym postanowiłem coś z tym zrobić. Ze skarpetkami. Po pierwsze zmieniłem miejsce ich przechowywania. Wiklinowy kosz, który dotychczas spełniał to zadanie… no… właśnie nie spełniał go jak należy. Nie pozwalał na skuteczne porządkowanie zawartości. Wszystko w nim po prostu leżało w tak zwanej „kupie”. Wiedziałem, że zamiana tego kosza na coś innego to pierwszy, właściwy krok. Znalazłem więc niewielką szufladę, do której powędrowały wszystkie skarpety. Choć tak właściwie to właśnie nie wszystkie – szuflada była niewielka i nie dawała rady pomieścić całej zawartość kosza. I był to świetny moment do tego, aby – już na samym początku – pozbyć się części skarpet. W pierwszej chwili pomyślałem, że wyrzucę te najstarsze i zniszczone – jeżeli takie będą. Jednak po chwili zmieniłem zdanie i postanowiłem pozbyć się tych, które są w najlepszym stanie. Wyszedłem z założenia, że to właśnie tych skarpet nie (z)noszę. To o wiele lepsze rozwiązanie, ponieważ pozbywając się tych najstarszych i najbardziej zniszczonych, pozbawiłbym się prawdopodobnie par, w których najczęściej chodzę (ponieważ to właśnie one powinny nosić najwięcej śladów użytkowania), i zostałbym z tymi, których używam najmniej (w końcu powinny wyglądać prawie jak nowe). Pozbyłem się więc tych najmniej lubianych, z myślą, że te, które pozostały, będą stopniowo wymieniane na nowe. 

    Czy tylko ja mam talk emocjonalny stosunek do skarpet? 🙂 Pisząc ten list, czuję się trochę jak wariat, który odkrywa przed lekarzem skalę swojego szaleństwa 😉 Naprawdę nadal czytasz? 🙂

    Po zbadaniu skali mojego problemu i przefiltrowaniu zawartości kosza, okazało się, że w mojej nowej, małej szufladzie, jest całkiem sporo miejsca. Szybko wyszło na jaw, że nie za wiele było par, które faktycznie lubiłem i zakładałem. Szkoda mi było pozbywać się tych, którym nie udało się awansować do nowego, skarpetowego domu, jednak wiedziałem, że są to pary, których i tak nie lubię i raczej nie mam zamiaru nigdy nosić (a przynajmniej nosić z przyjemnością). 

    Po szybkiej ocenie zapasów przyszedł czas na ich uzupełnienie. Idąc za przykładem Stave’a Jobs’a i Marka Zuckenberga, postanowiłem zaopatrzyć się w tylko jeden rodzaj skarpet – tak, bym nie musiał już nigdy więcej zastanawiać się rano, które z nich chcę założyć. I to była arcyważna decyzja. Po dość krótkich poszukiwaniach, znalazłem skarpety, które spełniały moje oczekiwania dotyczące materiału, jakości wykonania i ceny, a następnie zacząłem stopniowo proces zapełniania szuflady. Choć ostatecznie wybrałem dwa rodzaje skarpet (sportowe i do codziennego chodzenia), to ograniczenie, jakie na siebie nałożyłem, okazało się wręcz przełomowe w tym małym obszarze mojego życia. 95% mojej szuflady stanowią te same, codzienne (i sportowe) skarpety. Tak proste, a tak skuteczne.

    Gdy zawartość mojej szuflady dzieliła się już na trzy wyraźne części (identyczne skarpety codzienne – 40%, identyczne skarpety sportowe – 50%, i inne, wizytowe, okazjonalne itp. – 10%), okazało się, że bardzo łatwo było nad całą tą zgrają zapanować. Dobieranie skarpet w pary stało się procesem wręcz niezauważalnym, który następował już przy zdejmowaniu ubrań z suszarki – po prostu zbierałem je na dwa małe stosiki. Z takiego punktu wyjścia, zwinięcie skarpet w „kulki” (choć właściwie już tego nie potrzebowałem, to nadal lubiłem je przechowywać właśnie w takiej formie) było już procesem banalnym i niewymagającym zbyt dużych zasobów mojej głowy. Skarpety właściwie same się porządkowały, albo raczej: przestały wymagać świadomego porządkowania.

    Ostatnim ważnym elementem całej tej dziwnej układanki, był sposób przechowywania, a właściwie układania, zawartości szuflady. Niczym w arkuszu kalkulacyjnym Excela, włączyłem odpowiednie sortowanie skarpetowych komórek i całość ułożyła się w niezwykle przyjemny i satysfakcjonujący dla mnie sposób. Jedną część szuflady zajęły skarpety codzienne, drugą – te sportowe. Pozostałe 10%, tych „innych”, powędrowało sobie w kąt tak, by na co dzień nie burzyły powstałego porządku.

    Teraz gdy wstaję rano, nie zastanawiam się nad tym, co trafi na moje stopy. Podchodzę do szuflady, biorę dwie pary skarpet: jedne na dzień, drugie na trening i… koniec. Proste, prawda?

    Choć cały ten list może Ci się wydać zabawny, niegodny uwagi, może nawet bzdurny, to mnie, cały proces dochodzenia do ładu ze skarpetami, pozwolił zrozumieć kilka niezwykle istotnych rzeczy:

    • jeżeli czegoś nie lubię, to tego nie lubię i nie muszę lubić
    • wolę cenić jakość zamiast ilości
    • ograniczenia mi tak bardzo służą
    • im mniej decyzji muszę podejmować każdego dnia, tym lepiej dla mnie i na korzyść dla tych decyzji
    • porządek wprowadza spokój w moje życie
    • skarpetki mogą odzwierciedlać całe życie 😉

    To co? Opowiesz mi, z czym Ty sobie radzisz w życiu? Może przebijesz moje skarpetki? 😉


  • Pożegnanie z butami

    Tak się złożyło, że na sam koniec tego roku, musiałem się pożegnać z kilkoma dość istotnymi elementami mojego dotychczasowego życia. Jednak dopiero dzisiaj, żegnając się z najbardziej banalną z tych wszystkich rzeczy – z butami (nie śmiej się!), zrozumiałem, że pożegnania są istotną częścią fajnego życia i tak bardzo ich potrzebuję.

    Nikt nie lubi się żegnać, szczególnie z tym, co lubi. Wręcz mogę pewnie powiedzieć, że pożegnania są jedną z najtrudniejszych rzeczy w życiu. Dlatego siedzimy i oglądamy po nocach kolejne odcinki tego samego serialu, nie mogąc oderwać się od naszego nowego, ulubionego bohatera. Latami nie zmieniamy pracy, jednocześnie marząc o innej, chodzimy do tych samych kawiarni, nudząc się przy kolejnej filiżance tej samej kawy, spotykamy się z tymi samymi ludźmi, choć nie zawsze możemy na nich patrzeć, w kolejne weekendy powtarzamy te same aktywności, mieszkamy w tym samym miejscu… pewnie mógłbym długo tak rozmyślać.

    Łatwo przywiązujemy się do tego, co wokół nas. To dobrze, to pozwala nam budować stabilne otoczenie, z którego wszyscy możemy się cieszyć. Jednak ta sama więź sprawia, że nie potrafimy iść do przodu. Na szczęście z pomocą przychodzi nam los, który lubi zmuszać nas do zmian, a co za tym idzie – pożegnań. Tylko wtedy często zaczynają się łzy…

    Nie chcę opowiadać Ci o tym, z czym w tym roku musiałem się pożegnać, nie o to w tym chodzi. Opowiem Ci za to, w którym momencie zrozumiałem, jak bardzo takie pożegnania są mi potrzebne. A sytuacja była dość… no… co najmniej zabawna.

    Kupiłem dla siebie dzisiaj nowe buty. Nic wielkiego, prawda? Dla mnie był to jednak dość istotny moment. Kupuję buty mniej więcej co pół roku. Dużo chodzę, nawet bardzo dużo, większość z moich dni liczę w pięciocyfrowych liczbach, jeżeli chodzi o liczbę wykonanych kroków. Wygodne buty są więc dla mnie bardzo ważnym elementem codzienności. Od wielu lat wybieram buty sportowe, które praktycznie same niosą mnie w moim szybkim marszu. Nie sięgam jednak po pierwsze lepsze buty ze sklepowej półki, przeciwnie – dość długo i dokładnie wybieram każdą kolejną parę, mam swoje ulubione marki, jednak wygoda jest najważniejszym parametrem, na który zwracam uwagę. Poszukiwania nowej pary trwają czasem i kilka tygodni. Po prostu nie chcę i nie mogę sobie pozwolić na niewygodne buty.

    Pomimo dość rozbudowanego procesu zakupowego, niezbyt często trafiam na buty idealne. W skali od 1 do 10 zazwyczaj kupuję siódemki, może ósemki. A i tak nie jest łatwo mi takie znaleźć. Dziewiątki trafiają się już raczej rzadko. Właściwie, chyba tylko raz udało mi się kupić buty, które mógłbym oznaczyć dziesiątką. Były to moje ostatnie buty, które kupiłem właśnie pół roku temu – były to buty, w których chodziłem każdego dnia, aż do dzisiaj, kiedy to w końcu zdecydowałem się na wymianę tych już lekko podniszczonych i wychudzonych Nike’ów. Nowe (dzisiejsze) buty oceniam mniej więcej na 7, może słabe 8. Dość spory spadek, biorąc pod uwagę, że przez ostatnie miesiące chodziłem w dziesiątce – czyli w naprawdę wygodnych butach. I choć długo przeszukiwałem internet w poszukiwaniu dokładnie takiej samej pary, jak te moje znoszone już Nike’i, to nie udało mi się już trafić na mój rozmiar. Model był widocznie zbyt stary. Trudno. Wybrałem więc w sklepie buty, które – choć dalekie od mojego ideału – są i tak najlepsze, na jakie trafiłem od dłuższego czasu.

    Kupiłem więc. I co dalej?

    W pierwszej chwili pomyślałem, że wyjdę ze sklepu, usiądę na pierwszej lepszej ławce, włożę nowe buty, a stare – razem z pudełkiem nowych – wyrzucę do najbliższego kosza.

    Ale zaraz… przecież to moje ulubione buty. Gdybym był nieco bardziej szalony, użyłbym nawet słowa „ukochane”. Mam je tak po prostu wyrzucić? Ot tak się pozbyć? A gdy będę jeszcze chciał raz, czy dwa, w nich się gdzieś przejść. Tak, są już stare i wymieniam je z ważnego, konkretnego powodu, ale to wciąż TE FAJNE buty.

    W tamtym właśnie momencie uświadomiłem sobie, że tak trudno czasem powiedzieć „żegnaj”. Do ludzi, miejsc, ale często i rzeczy. Nawet tych zabawniejszych – jak buty. Jednak tak bardzo tego potrzebujemy. Ja tego potrzebuję.

    Tak też zrobiłem. Pożegnałem się z tymi głupimi butami, wrzuciłem je do najbliższego kosze i poszedłem dalej, nie oglądając się za siebie. I cieszę się, że potrafiłem to zrobić.

    Opowiadam Ci o butach, ponieważ ich pożegnanie przytrafiło mi się dzisiaj, jednak w ostatnich tygodniach – jak już napisałem wcześniej – musiałem w podobny sposób zostawić kilka innych rzeczy, ludzi, miejsc. Tych ważnych. Były to trudne momenty i emocje z tym związane nie pozwoliły mi odpowiednio spojrzeć na tamte sytuacje. A tu przyszło pożegnanie z butami i dzięki temu mogłem przemyśleć cały proces i sposób pożegnania. Wręcz mogę powiedzieć, że te głupie buty pozwoliły mi pozostawić za sobą wcześniejsze, inne, trudne emocje. Cieszę się, że udało mi się dokonać tych kilku drobnych, ale jak ważnych obserwacji. Cenna lekcja na dalsze fajne życie. Mam nadzieję, że może i Tobie pozwoli trochę inaczej spojrzeć na trudne momenty pożegnania.


  • 🐽 PiG Podcast #56: Prezentownik

    Postanowiliśmy pobawić się z Piotrkiem w pomocników Świętego Mikołaja i podpowiedzieć mu, jakie produktywne prezenty może podrzucić pod choinkę. Obydwaj przygotowaliśmy oddzielne listy i wyszło z tego ponad 20 pomysłów prezentowych w PiG-podcastowym stylu.

    O czym mówiliśmy:

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu


  • 🐽 PiG Podcast #55: Nasze torby i biurka

    Czas zajrzeń do naszych plecaków, toreb, torebek i biurek. To jeden z krótszych ostatnio odcinków, ale za to wypełniony sprzętem i technologicznymi gadżetami związanymi z przemieszczaniem się i pracą.

    W tym odcinku opowiadamy z Piotrkiem, co mamy w biurkach oraz co nosimy w plecakach i torbach, gdy wybieramy się do pracy. To ciekawe, jak różne mamy podejścia nie tylko do tego, co ze sobą zabieramy, ale też do tego, jak o tym opowiadamy i jak podchodzimy do rzeczy, które ze sobą nosimy.

    Linki

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu


  • Życie jest jak…

    Ludzie od wieków zadają sobie przeróżne pytania na temat życia, jego celu, sensu… I choć ludzkość ma już za sobą tak długą historię, nikomu nie udało się udzielić na nie jednoznacznej odpowiedzi. To nasze życie… do czego ono nie było już porównywane? Wystarczy spędzić kilka minut w Googlu, by znaleźć setki sentencji, które spokojnie wystarczą na dziesiątki minut czytania, a i kolejne wiele godzin przemyśleń. Albert Einstein porównał kiedyś życie do jazdy na rowerze, podpowiadał, że aby utrzymać równowagę, musisz być w ciągłym ruchu, Marlan Coben porównywała je do rzeki, przypominając, że gdy zmieniamy kierunek, jesteśmy odpowiedzialni za to, dokąd pójdzie. Życie było już lustrem (które przecież samo się do Ciebie nie uśmiechnie), książką (której nie powinieneś zamykać, gdy dzieje się coś złego, a jedynie przewracać stronę), a nawet włosami (które zawsze układają się nie tak jak chcemy). Nie mogę też pominąć tak znanego z Foresta Gumpa porównania życia do pudełka czekoladek (w którym to nigdy nie wiesz, na co trafisz).

    Jest jakaś wielka magia w takich porównaniach. Często, gdy na nie trafiamy, wpadamy w chwilę zadumy, by następnie kiwnąć głową z przekonaniem i przyznać rację autorowi. Tak naprawdę każdy taki cytat, każde porównanie, w jakimś stopniu pasuje do tego, co nas otacza, każde z tych słów czegoś nas uczy o codzienności, pomaga nam przejść przez jakiś problem. Przekładamy w końcu coś tak skomplikowanego i niepojętego jak życie, na bardzo proste, codzienne sprawy, rzeczy, czynności, na coś, z czym sobie już poradziliśmy, na coś, co łatwiej nam zrozumieć. Kto z nas nie walczył kiedyś z nieukładającymi się włosami? Kto nie trzymał w ręku książki? Nie był zaskoczony smakiem czekoladki z bombonierki. Każdy ma to za sobą, każdy przez to przeszedł. Więc hipoteza, że z życiem jest dokładnie tak samo – jest dla nas jak wybawienie, jak rozwiązanie bardzo skomplikowanej zagadki matematycznej, do którego do tej pory dostęp mieli jedynie studenci czwartego roku Politechniki Warszawskiej. Choć podświadomie czujemy, że nie wszystko jest tak aż proste, jak w tych porównaniach jest to pokazane, to jednak patrzymy z nadzieją, że jednak ktoś przed chwilą uchylił przed nami rąbka jakiejś wielkiej tajemnicy. 

    Nie raz i mnie przydarzyło się tworzyć te wielkie porównywania. Patrzyłem na proste sytuacje z codzienności i przekładałem je na coś tak wielkiego, jak życie. Lubię takie analogie, dodają sił, odwagi. Fajnie jest pomyśleć, że moja ziemska wędrówka jest niczym więcej, niż spacerem przez wesołe miasteczko, podczas której wybieramy atrakcje, które nas interesują. Dobrze jest móc czasem usprawiedliwić się przed samym sobą, wiedząc, że życie to nic więcej, jak gotowanie, gdzie każdy z nas ma do dyspozycji ten sam przepis, ale i każdemu z nas wychodzi trochę inna potrawa.

    Fajnie jest poczytać mądrości innych, jeszcze fajniej stworzyć dla siebie kilka własnych. I póki prowadzi nas to w odpowiednie miejsca – warto to robić, jedno i drugie.


  • 🐽 PiG Podcast #54: Sekret

    Po raz kolejny wracamy do Was z filmem. Tym razem, na naszym warsztacie ląduje „Sekret” z 2006 roku. Jego autorka, Rhonda Byrne, odkrywa przed nami ukrywaną przez wieki prawdę. Ukrywali ją władcy, naukowcy i możni tego świata i to od starożytności – aby nie każdy mógł skorzystać z Sekretu i stać się bogatym. Tak, przede wszystkim bogatym.

    To tyle wstępem. Powiedzieć, że film jest specyficzny, to powiedzieć mało. Dyskutujemy o nim mocno, jeden go oskarża, drugi broni – w końcu każdy oskarżony musi mieć obrońcę.

    Jeżeli nie spotkałeś się jeszcze z tą produkcją, zapraszamy do posłuchania odcinka podcastu, jeżeli film masz już za sobą, to nie tylko posłuchaj nagrania, ale i daj znać w komentarzu, co myślisz o Sekrecie.

    Linki

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu


  • 🐽 PiG Podcast #53: Odpoczynek

    Odpoczęliście? My odpoczęliśmy i postanowiliśmy nagrać odcinek o odpoczywaniu, aby ten odpoczynek przedłużyć. A już poważnie, ponad 30% Polaków nie było w ciągu ostatniego roku na urlopie. Głównie odpoczywamy śpiąc (58%) lub spędzając czas przed ekranem telewizora (46%), ewentualnie komputera (38%). To zatrważające statystyki, a jeżeli dołożymy do nich jeszcze fakt, że Polacy są drugim najbardziej zapracowanym narodem Europy… to już robi się groźnie.

    W tym odcinku rozmawiamy z Piotrem o odpoczynku, o tym, do czego on nam w ogóle jest potrzebny oraz o tym jak można odpoczywać nie tylko przed ekranem.

    Linki

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu