blog

  • 🐽 PiG Podcast #38: Produktywne finanse – rozmowa z Łukaszem Grygielem

    W tym odcinku gościmy Łukasza Grygiela, który łączy pracę na etacie z działalnością gospodarczą, działalnością edukacyjną w internecie i życiem osobistym. Od 2017 roku prowadzi bloga StoMonet.pl i podcast o tej samej nazwie, oba poświęcone edukacji finansowej dzieci. Do tego promuje zdrowe zasady zarządzania budżetem domowym na FinansoweInfo.pl.

    W trakcie tego odcinka nasz gość odpowie na pytanie, czy finanse mogą być produktywne. Podpowie, od czego zacząć edukację finansową. Zdradzi również, jak powinniśmy podchodzić do kieszonkowego i płacenia za obowiązki domowe oraz kiedy rozmawiać z dziećmi o finansach. W końcu pokaże nam, jak zarządza swoim czasem, aby mieć go na wszystkie aktywności, których się podejmuje.

    Linki

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu


  • 🐽 PiG Podcast #37: Bezpieczeństwo i prywatność w sieci

    Tym razem dzielimy się naszymi patentami związanymi z bezpieczeństwem w sieci.

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu


  • 🐽 PiG Podcast #36: 12 tygodniowy rok

    To ostatnia z serii trzech nagrań na temat radzenia sobie z dużymi celami – choć ciężko byłoby nam obiecać, że już nigdy nie wrócimy do tego tematu. Tak jak obiecywaliśmy, w końcu bierzemy się za książkę Briana P. Morana i Michaela Lenningtona – 12 tygodniowy rok.

    Autorzy przedstawiają w niej metodę, która polega na planowaniu realizacji celów w perspektywie… 12 tygodni, zamiast robienia tego w perspektywie jednego roku.

    Z odcinka dowiesz się, na czym polega planowanie metodą 12 tygodni, jak wykorzystać ją w planowaniu celów, jakie są wady i zalety książki oraz co nam się w niej najbardziej podobało.

    Linki

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu


  • 🐽 PiG Podcast #35: Zjedz tę żabę

    W tym odcinku kontynuujemy poprzedni temat, czyli radzenia sobie z dużymi celami. I tak jak zapowiedzieliśmy, będziemy tym razem jedli żabę. Nie, nie prawdziwą. Pojęcie te ukuł Brian Tracy i rozpropagował w książce o tym samym tytule – Zjedz tę żabę!

    Może to być książka na jeden wieczór. Raptem 150 stron, ale jak przepełnionych wiedzą. To taka mała biblia zażądania czasem i radzenia sobie z celami, zwłaszcza tymi dużymi.

    Jeżeli jesteś ciekaw, co znaleźliśmy w książce, jakie są jej wady, a może widzimy w niej same zalety – w tym odcinku odpowiadamy na te pytania i kilka innych.

    Linki

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu


  • Nieoczywiste?

    Najpierw określ dla siebie, jakim człowiekiem pragniesz być, a następnie rób to, co w tym celu konieczne.
    EPIKTET

    Epiktet mówi o pracy nad sobą – pracy u podstaw, aby zacząć od planu, abyś wiedzieć dokąd prowadzi droga. To takie oczywiste i proste, a jednocześnie tak trudne. Ten cytat bardzo mi pomógł w ostatnich tygodniach – mam nadzieję, że przyda się i Tobie. Fajnego dnia!


  • szybko, szybciutko…

    Bywając na siłowni, zauważyłem wśród ludzi bardzo ciekawą rzecz: tak często życie kręci się wokół magicznego słowa „szybko”.

    Najbardziej typowymi powodami chodzenia na siłownię, są chęć schudnięcia lub zbudowania pięknej, umięśnione sylwetki. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że tak wiele osób pragnie osiągnięcia tego celu już po pierwszej wizycie na siłowni. Ci bardziej cierpliwi, są w stanie wytrzymać miesiąc, może dwa. Aby przyspieszyć cały proces, niektórzy gotowi są naginać zasady, próbują oszukać rzeczywistość – podnosząc większe ciężary, włączając wyższy poziom na bieżni, głodząc się albo i łykając dziwne substancje. Musimy mieć to co chcemy i to już. Nikt nie patrzy na drogę, na przemianę, która może w nas zajść w ciągu rocznego treningu – my chcemy widzieć efekty od razu. Musi być „szybko”.

    Wychodzę z siłowni, wracam spacerem do domu i znowu widzę to magiczne słowo, które wcześniej ujrzałem – pojawia się i tu, na ulicy. Mija mnie setka zdenerwowanych osób w samochodach – każdy chce być szybciej w domu, w pracy, na wakacjach… Mijam Mc Donalds’a – a tam ogromna kolejka – każdy czeka na szybkiejedzenie. Są nerwy, pretensje, czy obsługa nie potrafi szybciej?
    Idę dalej, dochodzę do skrzyżowania i czekam na zielone światło. Gdy tylko się ono pojawia, szturcha mnie ramieniem jakiś facet z tyłu – widocznie za bardzo się ociągam, a tu trzeba sprawnie, szybko, nie czas na spacerki. Zatrzymuję się zaraz za przejściem – ktoś na mnie spojrzał jak na wariata – po co ja się zatrzymałem? Patrzę w górę, widzę ogromny billboard. Przypomina, że w banku czekają na mnie z otwartymi ramionami, gdybym potrzebował jakiś szybki kredyt – na telewizor, dom, czy szybki samochód. Uśmiechnięty Pan z reklamy ma wypisane wręcz na twarzy: „Po co czekać? Nie musisz zbierać, my „damy” Ci pieniądze i szybko dostaniesz nowy komputer, może chcesz nowy smartfon?”

    Spuszczam głowę, idę dalej. Pójdę przez park, będzie przyjemniej. Widzę chłopca, spaceruje z psem. „Chodź szybciej” – słyszę. I ciągnie go gdzieś w stronę bloków. Pomyliłem się, on nie spaceruje, tylko wyprowadza tego psa na siku. Szybkie siku.
    Na przekór wszystkim, siadam na ławce – nie spieszy mi się. Zastanawiam się, po co w tym parku tyle ławek, i tak nikt z nich nie korzysta. Wystarczyłyby same ścieżki – dzięki nim, ludzie wracający z pracy, mogą szybko dojść do domu. Ławki są zbędne. Z resztą drzewa też. W sumie to one tylko przeszkadzają przechodniom. Należałoby je szybko usunąć.

    Idę dalej. Mijam sklepy, szybkie dyskonty, z szybkimi kasami. W środku mnóstwo ludzi, każdy w kolejce po szybkie jedzenie, szybkiezupki, szybkie mrożonki, szybki alkohol – po którym trzeba też szybkowytrzeźwieć, ale i na to są szybkie sposoby. Obok apteka – i tu każdy chce szybko: stanąć na nogi, wypięknieć, szybciej się nauczyć na egzaminy, szybciej zasnąć, szybciej wstać. Kolejne budynki – fryzjer, kosmetyczka, wiadomo jakie, szybkie. Sznurki ludzi na chodniku, każdy gdzieś pędzi. Może do domu? Pewnie na Netflixie czeka serial – dobrze, że teraz od razu udostępniają wszystkie odcinki na raz – nie trzeba czekać, jest o wiele szybciej. Zostanie nawet trochę czasu na szybkiseks, szybki prysznic, i szybki sen. A potem poranek, krótki, więc trzeba szybko, może wystarczy czasu na śniadanie – szybkieoczywiście.
    W końcu można iść do pracy. I to szybko

    Patrzę sobie na to wszystko i wiem, że można inaczej. Trzeba inaczej. Że takie pędzenie do… no właśnie – do czego? Do szybkichprzyjemności? Pozornego szczęścia? W każdym razie, to pędzenie, nie ma najmniejszego sensu. I cieszę się, że udaje mi się to zaobserwować, że potrafię przysiąść na ławce w parku i nauczyć się czegoś od małego chłopca, który wyprowadza psa. Warto rozglądać się każdego dnia – i próbować coś w sobie poprawić. Co ważne – obserwować i uczyć się możemy powoli.


  • gdy pada deszcz

    Zdarza Ci się czasem spacerować w deszczu? Ja bardzo to lubię i ostatnio coraz częściej decyduję się na takie właśnie małe, mokre wyprawy. I oczywiście nie chodzi w nich o to, aby gdzieś dojść, tylko aby po prostu iść – i pozwolić kroplom deszczu, by spadały i delikatnie chłodziły moje ciało. Bardzo fajne uczucie, szczególnie w ciepłe dni. Zresztą, nie tylko spacery w deszczu uznaję za przyjemne, również bieganie w taką pogodę daje mnóstwo satysfakcji i radości – choć może ciężko Ci w to uwierzyć. W każdym razie, spacerując ostatnio, zacząłem zastanawiać się, dlaczego właściwie tak bardzo to lubię – nawet więcej, postanowiłem pomyśleć, dlaczego ktokolwiek mógłby polubić spacerowanie, gdy pada deszcz.

    I jak to zwykle u mnie bywa, doszedłem do wniosku, że powody te można podzielić na dwie kategorie, zależne od podejścia do samego deszczu, a pewnie i życia. Spadające z nieba krople, można uznać za błogosławieństwo albo przekleństwo. Inaczej pisząc, deszcz może być dla nas pozytywny albo negatywny. Może być ograniczeniem, niedogodnością, bólem, albo słodkim cukierkiem, rogalikiem z dżemem czy plasterkiem najlepszego sera. Uświadomienie sobie, jak podchodzimy do tego typu okoliczności, pozwala zagłębić się w siebie, by zrozumieć, dlaczego właściwie wychodzimy na deszcz. I, co okazało się dla mnie niezwykle ciekawe, wyznaczyłem całkiem sporo możliwych powodów, dla których ktoś miałby chcieć spacerować w deszczu, uznając go za coś niedobrego, i tylko jeden powód – tych, co faktycznie to lubią. A gdy przystępowałem do tworzenia mojej listy, spodziewałem się, że proporcje te będą totalnie odwrotne.

    Zacznę więc od tych „negatywnych” powodów – były zdecydowanie trudniejsze do analizy.

    1. Aby się ukarać, pocierpieć. To pierwsze, co przyszło mi do głowy. Wyjście na deszcz, szczególnie bardzo intensywny, to tak dobry sposób, aby się ukarać… Gdy coś nam nie wyjdzie, gdy zrobimy coś wbrew sobie, taki wypad może być wspaniałą karą, jaką sobie wyznaczymy. Aż dziwne, że księża w kościele, każą odmawiać jakieś zdrowaśki za popełnione grzechy, zamiast zalecić godzinny spacer podczas ulewy.
    2. Aby od czegoś uciec. Ucieczka w deszcz wydaje się tak bardzo oczywista – i prawie tak prosta do identyfikacji, jak „kara” z wcześniejszego punktu. Deszcz daje wolność – od ludzi, rzeczy, sytuacji. Potrafi sprawić, że przestajemy myśleć, widzieć i czuć. Staje się on w tym przypadku narzędziem – chyba do pewnego rodzaju medytacji.
    3. Ponieważ jest się zwyczajnie… szalonym. Sam nie wiem, dlaczego taki powód przyszedł mi do głowy. Postanowiłem go jednak zapisać w moim notatniku i włożyć do tej wiadomości. Wyobrażam sobie, że jeżeli ktoś nie ma żadnego powodu, aby spacerować w deszczu, nie ucieka przed niczym, nie idzie w żadną konkretną stronę, nie ma w sobie żadnych emocji związanych z takim spacerem – może być zwyczajnie szalony, prawda?
    4. Z rozpaczy. Choć powód ten, może czasem pokrywać się z tym, z punktu 2. – ucieczką, to jednak czasem wychodzisz też na deszcz, aby trochę porozpaczać, nie uciekać, ale zwyczajnie popłakać. Deszcz jakoś sprzyja rozpaczaniu, prawda? A może po prostu naoglądałem się za dużo romantycznych filmów w telewizji? Tam bohaterowie zawsze rozpaczają w deszczu.
    5. Aby zmoknąć. Tak zwyczajnie. By poczuć się fizycznie mokrym, by czuć potrzebę przebrania się, by znaleźć się w niedogodnej sytuacji, by stanąć przed przeciwnościami losu.
    6. Aby zrobić z siebie męczennika. By inni widzieli, że jesteś mokry, że cierpisz. By pokazać, że chcesz i musisz cierpieć. Bez żadnych oczekiwań.
    7. Aby pokazać, że potrzebujesz pomocy. Potrafisz sobie wyobrazić kogoś, kto moknie, aby pokazać, że moknie? To właśnie jest powyższy punkt. W tym, pomyślałem, że ktoś może moknąć, bo potrzebuje pomocy. Tak samo, jak wyżej, pokazuje wtedy, że jest mu źle, ale oczekuje, że ktoś zwróci na to uwagę i poda pomocną dłoń.
    8. Aby pobyć samemu. W odróżnieniu od jednego z wcześniejszych powodów – ucieczki, czasem potrzebujemy kilku samotnych chwil, przemyślenia czegoś, potrzebujemy wyjść sami z domu i nie chcemy, aby ktoś nam przeszkadzał. Nie koniecznie oznacza to ucieczkę, a może małą potrzebę bycia przez chwilę samemu.

    Myślę, że takich powodów, w których deszcz jest tym negatywnym bohaterem, jest znacznie więcej. Te kilka przyszło mi na początku do głowy. Po drugiej stronie mojej listy pojawił się tylko jeden „pozytywny” powód. Dziwię się, że nie znalazłem niczego więcej – choć wierzę, że takich sytuacji może być sporo więcej. I może tylko mnie jest ciężko sobie wyobrazić, jakie one mogą być. Ten jeden rodzynek na mojej liście to:

    • Ponieważ deszcz jest fajnym elementem życia, a ja chcę i (co ważniejsze) umiem się nim cieszyć. „Nim” – deszczem i „nim” – życiem. Deszcz jest zwyczajnie fajny!

    Jak się pewnie domyślasz, moja świadomość mówi mi, że to właśnie ostatni powód jest tym moim – tym, dla którego wyskakuję ostatnio z domu, gdy zobaczę przez okno, że zaczyna kropić. Przeszukuję wtedy głowę, w poszukiwaniu jakiegokolwiek z wcześniej opisanych powodów – one wydają się takie oczywiste. Szukam, czy przypadkiem i ja nie potrzebuję pomocy, czy nie uciekam od czegoś, czy nie oszukuję samego siebie – w końcu odkrycie i uświadomienie sobie swoich własnych problemów, to pierwszy krok do ich wyleczenia. Ale nie. Nie znajduję żadnych oznak tych powodów. Idę chodnikiem, pada deszcz, a ja się uśmiecham. Nie rozpaczam, nie oglądam się za siebie, idę i cieszę się podróżą. Zostają więc chyba dwie opcje: albo naprawdę ten spacer sprawia mi przyjemność, albo… jestem po prostu szalony…?

    To co? Wybierzesz się ze mną na spacer w deszczu? 🙂


  • 🐽 PiG Podcast #34: Jak zjeść słonia, czyli nasze sposoby na duże cele

    W tym odcinku rozmawiamy o radzeniu sobie z dużymi celami, takimi wielkimi jak słonie, takimi, które nas przerażają, paraliżują lub wzbudzają w nas wątpliwości. Każdy z nas staje czasami przed takim dużym celem i zaczyna czuć, że może jednak to nie jest dla niego, że nie da rady. A na każdy cel jest sposób.

    W ty odcinku podpowiadamy, co zrobić, żeby było nam łatwiej osiągać takie cele. Na czym skupić się na początku, jak poradzić sobie w trakcie i jak kontrolować postępy, by się nie zgubić. W końcu podpowiadamy co zrobić, by taki duży cel przestał być taki duży.

    Linki

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu


  • 🐽 PiG Podcast #33: Budujemy system produktywności za 500 zł

    W tym odcinku podpowiadamy Jankowi – naszemu wymyślonemu bohaterowi – jak stworzyć system produktywności, aby łatwiej było mu osiągać cele i wykonywać codziennie zadania. Tak naprawdę to dajemy dwa gotowe rozwiązania, każde za 500 zł. Jeden z systemów jest bardziej cyfrowy drugi zdecydowanie bardziej analogowy. Jeden z nich stworzył Grzegorz, drugi Piotr. Daj znać który z nich bardziej przypadł Ci do gustu, a może wybierzesz mix rozwiązań z obu systemów?

    Linki

    System produktywności od Grzegorza – narzędzia:

    System produktywności od Piotra – narzędzia:

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu


  • Wiara i odwaga

    Sponsorem dzisiejszego dnia jest moja starsza córka – to ona, kilkanaście minut temu, zrobiła mi dzień. A tym samym, zainspirowała, aby usiąść i napisać do Ciebie kilka słów. Z dziećmi to jest tak, że nie zawsze chcą słuchać rodziców. I bardzo dobrze! Bo dzięki temu dochodzą do rzeczy fajnych i wielkich.

    Sam nie wiem, czy powinienem pisać do Ciebie o tak prywatnych sprawach, chyba nadal jestem w szoku po tym, co niedawno usłyszałem, po tym, co zrobiła moja mała córeczka, po tym, jak odwróciła bieg wydarzeń, jak wyszła z (drobnych, ale jednak!) opresji.

    Ale wszystko po kolei.

    W życiu każdego rodzica przychodzi taki moment, w którym musi pozwolić swojemu dziecku chodzić czy jeździć samemu do szkoły. Pamiętam moją pierwszą taką podróż, było to w drugiej klasie szkoły podstawowej, mieszkałem wtedy w Błoniu – małym miasteczku, pod Warszawą. Nie znałem jeszcze dobrze okolicy – rodzice sprowadzili mnie w tamto miejsce raptem kilka miesięcy wcześniej. Początkowo do szkoły zaprowadzała mnie mama albo babcia, aż przyszedł w końcu dzień, w którym poszedłem sam. Do przejścia miałem około kilometra, ale droga była prosta – właściwie należało iść cały czas prosto, i do pokonania był tylko jeden skręt, mniej więcej w połowie drogi.

    No i właśnie, ten jeden skręt… Wiesz, jak to jest – pech pierwszego razu – i tego pierwszego, pamiętnego dnia, nie skręciłem gdzie trzeba. Pamiętam, jak po wielu, wielu minutach dreptania z plecakiem i workiem z kapciami, dotarłem do stacji kolejowej – i choć nie znałem dobrze miasta, to wiedziałem, że jestem w totalnie złym miejscu. Stanąłem, wzruszyłem ramionami i zawróciłem do domu 😁. Pamiętam minę mojej babci, gdy zobaczyła mnie pod drzwiami naszego domu. Szybko złapała rower i przetransportowała mnie do szkoły. Był to pierwszy i zarazem jedyny raz, gdy zgubiłem się w drodze do szkoły. Dzięki tamtej „przygodzie” nauczyłem się, którędy iść i więcej nie miałem problemów.

    Znowu przynudzam długim wstępem? Wybacz. Ale dzisiejsza sytuacja tak bardzo przypomniała mi ten mój pierwszy raz.

    Ok, do rzeczy.

    Moja Ala.

    Ona ma trochę dalej do swojej szkoły, niż miałem ja. Zamiast kilometra, ma ich aż pięć. Na szczęście, jeżdżą u nas autobusy – i to właściwie spod naszego domu. Wystarczy wsiąść na przystanku po drugiej stronie ulicy i potem wysiąść koło szkoły. Proste, nie?

    Oczywiście, gdy masz dziesięć lat i musisz to zrobić po raz pierwszy, jest stresik – normalne. I moja Ala była lekko zestresowana, choć chyba bardziej było po niej widać podekscytowanie. Chyba ja – tata – bardziej bałem się i panikowałem niż ona. Uznałem, że pierwszy ten pierwszy raz, przydałaby się jakaś kontrola i jak już wsadziłem Alę do autobusu, czym prędzej popędziłem za nią hulajnogą elektryczną.

    No co?

    Chciałem sprawdzić, czy dotarła cała i zdrowa do szkoły. Śmiałem się potem sam z siebie przez całą drogę, ale wolałem być pewny, że nic się nie wydarzy. A nawet, gdy już coś pójdzie nie tak – to jednak móc podać pomocną dłoń. Oczywiście nic się nie wydarzyło, Ala wysiadła z autobusu, doszła kawałek piechotą i zniknęła za wielkimi drzwiami szkoły. A ja, na szczęście niezauważony, wróciłem na moich dwóch kółkach do domu. Tak wyglądał jej pierwszy raz samotnej podróży do szkoły. I teraz jeździ w ten sposób co drugi dzień. Jeżeli w tym momencie zastanawiasz się, czy i ja pędzę za nią za każdym hulajnogą – oczywiście nie, już nie. Zresztą moja mała Ala doskonale daje sobie radę, nawet w trudnych sytuacjach…

    I w ten właśnie sposób przechodzę do jej dzisiejszego wyczynu.

    Otóż wyobraź sobie, że moja Ala, pojechał dzisiaj – już po raz kolejny – sama autobusem do szkoły, tylko tym razem zapomniała wysiąść na swoim przystanku. No zagapiła się i przejechała szkołę. Zdarza się najlepszym, prawda? Musisz jednak wiedzieć, że u nas przystanki nie są rozmieszczone co 100 czy 200 m, niektóre z nich oddalone są od siebie o kilometr, albo i więcej. Oczywiście Ala mogła wziąć swój (ogromniasty) plecak na kółkach i powędrować piechotą drogą powrotną do szkoły, ale tego nie zrobiła. Zamiast tego, poszła do kierowcy i poprosiła…….. aby zawrócił autobus. Bo ona przegapiła swój przystanek.

    ………. 😂

    Tak w ogóle, to zanim wpakowałem moją córkę pierwszy raz samą do autobusu, przeszliśmy długą rozmowę, o tym, co należy robić w różnych dziwnych sytuacjach, o tym, jak działają autobusy, o tym, co można a co nie. Gdy pytałem, co by zrobiła, gdyby przytrafiła się taka sytuacja, że przejedzie swój przystanek, zawsze bez wachania odpierała, że poprosiłaby kierowcę, by zawrócił. Oczywiście sprowadzałem ją wtedy na ziemię i tłumaczyłem, że tak nie działa ten świat i kierowca autobusu komunikacji miejskiej, nie może ot tak sobie zboczyć z trasy i zawrócić, tylko dlatego, że ktoś przegapił przystanek. A przynajmniej tak mi się wydawało…..

    Nie wiem, ile w tym jest prawdy, a ile przypadku, ale moja Ala opowiedziała mi dzisiaj, że faktycznie poprosiła kierowcę, aby zawrócił, bo ona przegapiła swój przystanek, a ten… zawrócił i zawiózł ją do szkoły 😎

    I co Wy na to?

    Tak będąc już całkiem z Tobą szczery, to myślę, że kierowca dojechał po prostu do oddalonej o kilka kilometrów od szkoły pętli i po prostu na niej zawrócił, być może – co najwyżej – lekko przy tym wyprzedzając rozkład jazdy. A może faktycznie zrobił „to” gdzieś w środku trasy? W sumie to i tak nie jest ważne. Najważniejsze jest to, moja Ala miała odwagę, aby go zapytać, i jej plan się powiódł – została odwieziona na miejsce. Wbrew temu, co mówił tata, że to nie ma prawa się udać. Ja z pewnością nie odważyłbym się na zadanie takiego pytania. Jak można iść do kierowcy autobusu i poprosić, aby zawrócił, bo ktoś przegapił swój przystanek? 🙂

    Z jednej strony chciałbym córce wytłumaczyć, że w „normalnym świecie” takie rzeczy się nie zdarzają i miała wyjątkowo dużo szczęścia połączonego z superfajnym kierowcą, ale z drugiej – wcale nie chcę jej tego mówić. Kurcze, tym drobnym kroczkiem zrobiła coś całkiem niesamowitego. I jestem dumny z niej i ze świata wokół niej.

    I taki jej mały kroczek z pewnością dodał mi z 10% do wiary w cuda, wiary w ludzi. Tak właśnie tworzy się fajne życie.

    A co niesamowitego Tobie się ostatnio przytrafiło? Jaki autobus udało Ci się zawrócić? 🙂