blog

  • 🐽 PiG Podcast #28: Jak blogować?

    Opowiadamy o tym, czym jest blogowanie i czy trzeba mieć bloga, by być blogerem. Zastanawiamy się czy w 2021 roku w ogóle warto jeszcze blogować, a jeżeli tak (bo warto!), to zdradzamy jak założyć bloga, jak go prowadzić. Opowiadamy też oczywiście, jak sami to robimy… ?

    Linki

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu


  • Cały mój introwertyczny świat

    Pisanie do Ciebie to jedno z moich ulubionych zajęć z całego tygodnia. Mam jeszcze kilka podobnych perełek: cosobotnie rolki z córką, piątkowe spotkania z przyjaciółmi w naszym kółku angielskich rozmówek, następujące po nich wieczorne oglądnie jednego (czasem dwóch) odcinka jakiegoś fantastycznego serialu z Ewą, uwielbiam też wyskoczyć na targ – porozmawiać ze sprzedającymi, którzy miło uśmiechają się na mój widok o 6 rano w każdą środę i sobotę. To takie moje rytuały, które sprawiają, że jestem szczęśliwy, że mogę mówić o fajnym życiu. Małe skarby mej introwertycznej duszy.

    Opowiadałem ostatnio znajomemu o jednym z ostatnich odcinków 🐽 PiG Podcastu, audycji o produktywności i lepszym życiu, którą nagrywamy razem z Piotrkiem – a konkretnie, mówiłem o odcinku, w którym opowiadaliśmy, jak to jest być introwertykiem. Sam nie wiem, dlaczego jestem tak dumny akurat z tego odcinka – być może dlatego, że po raz kolejny odsłoniłem kawałek mojego skrytego i prywatnego życia, a może po prostu jestem tak samo dumny z każdego kolejnego odcinka, który uda nam się nagrać. W każdym razie – wykorzystałem okazję i pochwaliłem się i tym razem. Osoba, która bardzo uważnie wysłuchała mojej rekomendacji, zadała mi w zamian tylko jedno krótkie pytanie:

    • Grześ, a Ty postrzegasz siebie jako introwertyka?

    Zamurowało mnie.

    • „A co, nie widać?!?!?” – pomyślałem. 

    I w tamtej właśnie chwili uświadomiłem sobie, że być może ostatnio właśnie nie za bardzo to widać… 

    Oczywiście, od razu zaznaczam, nie oznacza nic dobrego, ani złego. Oznacza jedynie zmianę. Tyle ostatnio robię, tak często wychodzę ze swojej strefy komfortu, że być może na pierwszy rzut oka… momentami… nie widać już ile siedzi we mnie introwertyka. I ile pracy kosztuje wykonanie, często dość prostych i oczywistych dla innych, kilku małych kroków.

    Rozmyślam tak sobie dzisiaj o tym wszystkim, bo w ostatni weekend przeżyłem jeden z fajniejszych dni tego roku. Spokojnie przebija on większość stałych perełek, które na co dzień wprawiają mnie w dobry humor. Jeżeli obserwujesz mnie na instagramie, być może domyślasz się, o co chodzi. Calutki dzień spędziłem w kuchni i gotowałem. Przez 8 godzin praktycznie nie usiadłem, ciężko pracowałem, przygotowując wspaniałe dania dla dziesięciu osób. A bawiłem się przy tym, jak nastolatek w wesołym miasteczku (nastolatki jeszcze to lubią? Ja, pamiętam, że uwielbiałem!). Zakazałem Ewie i dzieciakom wstępu do kuchni przez cały dzień – w zamian obiecałem, że przygotuję ich ukochane dania. Ewa (i nasi starsi goście) zajadała się więc całą niedzielę sushi, natomiast dzieciaki jako swój przysmak wybrały frytki z nuggets’ami. Pomimo faktu, że cały poniedziałek odczuwałem później wyraźne zmęczenie weekendem, była to dla mnie świetna zabawa.

    To właśnie takie samotne chwile w kuchni pozwalają mi naładować na długo mój akumulator introwertyka. Nauczyliśmy się z Ewą dzielić obowiązkami w domu, gdy mamy gości. Ja zagarnąłem wszystkie rzeczy związane z gotowaniem, ona z kolei spełnia się, dopieszczając gości. Ja zarządzam piekarnikiem, ona talerzami na stole, ja kroję ciasto, ona podaje kawę. I choć potrzebowaliśmy dziesięciu lat, aby do tego dojść, to cieszę się, że teraz każde z nas wykonuje zadania zgodne z jego duszą. W takich właśnie chwilach cieszę się najbardziej, że jesteśmy z Ewą tak różnymi osobami.

    Moje pytanie do Ciebie: Jesteś introwertyczką/kiem czy ekstrawertyczką/kiem? Jeżeli zechcesz odpowiedzieć mi na to pytanie, wejdź proszę na stronę 🐽 PiG Podcastu i w ankiecie, którą przygotowaliśmy, kliknij swoją odpowiedź – w trzydziestym odcinku podcastu, będziemy z Piotrkiem rozmawiać na temat wyników ankiety. Zapraszam do słuchania 🙂.


  • 🐽 PiG Podcast #27: Odcinek o uczeniu się

    W dzisiejszym o odcinku zastanawiamy się, czy warto się jeszcze uczyć, czy edukacja kończy się za drzwiami szkoły. Wspominamy czasy szkolne, a także opowiadamy o nauce w pracy i o tym czego my najbardziej lubimy się uczyć. Będzie też o płaskoziemcach i kilku innych smutnych statystykach.

    Linki: 

    Cytaty:

    Wszyscy ludzie z natury pragną wiedzy. – Arystoteles

    Wiedza jest drugim słońcem dla ludzi. – Platon

    Nauka to pokarm dla rozumu. – Lew Tołstoj

    Podobnie jak dla rzeźbiarza niezbędny jest kawał marmuru, tak dla duszy niezbędna jest wiedza. – Thomas Edison

    Lepiej być żebrakiem, niż nieukiem, bo pierwszemu brak tylko pieniędzy, drugiemu zaś człowieczeństwa. – Arystyp z Cyreny

    Wiedza jest jedyną rzeczą, która wzbogaca, a której nikt nie może nikomu odebrać. – Ignacy Paderewski

    Nauka umacnia wrodzoną siłę. – Horacy

    Nauka prowadzi nas do zrozumienia tego, jaki jest świat, a nie tego, jaki chcielibyśmy, by był. – Carl Sagan

    Wiedza jest dla młodych rozsądkiem, dla wiekowych pociechą, dla biednych bogactwem, dla bogatych ozdobą. – Diogenes

    Wszystko nam mogą ukraść, ale wiedzy nam nie zabiorą. – Piotr Szostak

    Większość nauczycieli traci czas na to, by dowiedzieć się, czego uczniowie nie wiedzą. Tymczasem prawdziwa sztuka zadawania pytań polega na tym, by odkryć, co uczeń wie lub czego jest w stanie się dowiedzieć. – Albert Einstein

    Nauka w szkołach powinna być prowadzona w taki sposób, aby uczniowie uważali ją za cenny dar, a nie za ciężki obowiązek”. – Albert Einstein

    Najważniejsze, czego uczymy się w szkole jest to, że najważniejszego nie można nauczyć się w szkole. – Haruki Murakami

    Uczeń przychodzi do szkoły z dwoma plecakami. W jednym ma książki i zeszyty, w drugim cały swój świat: samotność, rozwód rodziców, marzenie o sukcesie sportowym albo chorobę dziadka. Nauczyciel powinien zawsze o tych dwóch bagażach pamiętać. – Krystyna Baryś

    Standardowa edukacja zapewni Ci przeżycie. Samokształcenie – fortunę. – Jim Rohn.

    Nie wstyd nie wiedzieć, lecz wstyd nie pragnąć swojej wiedzy uzupełnić. – Feliks Chwalibóg

    Każdemu zdarza się być głupcem przynajmniej przez 5 minut dziennie. Mądrość polega na tym, by nie przekroczyć limitu”. – Elbert Hubbard

    Wiem, że nic nie wiem. – Sokrates

    Prawdziwa mądrość zaczyna się, kiedy przestajesz cytować innych ludzi… – Chuck Palahniuk

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu


  • Życie jest piękne, gdy lecą Spice Girls…

    Lubię wracać myślami do czasów młodości. Niewiele z osób, które znam, uważa swoje dzieciństwo za udane. Ciekawe dlaczego? 

    Szczerze mówiąc, jest dla mnie dość zaskakujące, że tak mało jest ludzi, którzy zaznali szczęścia w młodości, albo raczej takich, którzy potrafią cieszyć się z ich własnej historii życia. A przecież w gruncie rzeczy to właśnie dzieciństwo ukształtowało nas takimi, jakimi teraz jesteśmy. Dzisiejszy dzień jest owocem wyborów dokonanych przed laty. Być może na tym polega problem – że nie lubimy siebie takimi, jakimi dzisiaj jesteśmy?

    Sam nie wiem dokładnie kiedy, ale nauczyłem się być wdzięczny za to, że doprowadziłem siebie do momentu, w którym teraz jestem, być zadowolonym ze wszystkiego, co mnie do tej pory spotkało. Myślę, że każdy powinien być. Oczywiście, przez lata ja również miałem swoje problemy, popełniałem błędy, doznałem nie jednej niesprawiedliwości, porażki, zawodu – jak każdy. Jednak i te chwile trzeba umieć docenić.

    Piszę dzisiaj do Ciebie przy dźwiękach Spice Girls – zespołu, który był na topie „za moich czasów”. Zapętliłem sobie kilka wybranych piosenek i rozpływam się w dźwiękach sprzed lat. Każda kolejna nuta wpycha mnie jeszcze bardziej w lata młodości, wyciskając jednocześnie z serducha małe łezki tęsknoty za tym pięknym czasem. Oczami wyobraźni widzę siebie, jak – jako nastolatek – siedzę na parapecie w moim pokoju i do późna słucham lecącej z czarnego, plastikowego magnetofonu muzyki. Prawię czuję ten delikatny chłód, jaki wiał na mnie wtedy ze szpar w oknie… Potrafiłem tak siedzieć godzinami. Siedzieć i słuchać muzyki.

    Życie było wtedy proste, beztroskie, kolorowe – choć nie raz komplikowałem sobie codzienność drobnymi – teraz tak nieistotnymi – problemami. Mimo to świetnie się bawiłem, a przynajmniej dzisiaj mam takie wspomnienie tamtego okresu. Wiem natomiast, że kiedyś wcale nie myślałem w ten sposób, nie potrafiłem cieszyć się mijającymi chwilami. Dopiero teraz potrafię docenić każdą minutę z czasów dzieciństwa. Gdybym tylko mógł wrócić i przeżyć to wszystko jeszcze raz. Nie musiałbym nawet nic zmieniać, po prostu przewinąć cały ten film do początku i wcisnąć „play”.

    I tak siedząc i słuchając kolejnej piosenki, uświadamiam sobie, że z jednej strony tamte czasy bezpowrotnie minęły, że moje lata młodości mam już za sobą, ale przecież jeszcze tyle przede mną. Dzieciństwo, beztroska, kolorowy świat – to wszystko nadal trwa. Wprawdzie w mojej głowie jest szereg ograniczeń, regulaminów, zasad – ale przecież za kolejne trzydzieści-kilka lat, to dzień dzisiejszy będę uważał za najpiękniejszy okres w moim życiu. Czy mogę więc tego nie wykorzystać? Czy mogę siedzieć bezczynnie i patrzeć jak płynie życie?

    Znalazłem ostatnio drobną, z pozoru nie za bardzo przydatną aplikację (dla iPhone’a)– nazywa się Life: Just One. Spełnia ona tylko jedną funkcję: pokazuje mi, na jakim etapie życia jestem. A konkretniej – przypomina, ile lat już przeżyłem oraz ile (teoretycznie) mi ich jeszcze do przeżycia zostało – przy dość optymistycznym założeniu, że dożyję dziewięćdziesiątki (a przecież od kilku lat robię wszystko, żeby tak się stało!). Aplikacja pokazuje te dane w fajnej, wizualnej formie, dzięki temu mocno działa na wyobraźnię. W aplikacji widzę swoje życie w postaci prostokąta, składającego się z malutkich, osiemnastu kwadracików (szerokość trzech kwadratów, wysokość sześciu kwadratów, razem osiemnaście – myślę, że potrafisz sobie to wyobrazić). Cały prostokąt symbolizuje moje dziewięćdziesięcioletnie życie, a każdy kwadrat to jego 1/18. Kwadraty są kolorowe, ale te, „które już przeżyłem”, zaznaczone są o wiele mocniejszymi kolorami, natomiast te, które jeszcze przede mną, są wygaszone. Krótko mówiąc, pokazuje mi to, ile życia mam już za sobą. I wiesz co? Mój prostokąt nie jest nawet w połowie podświetlony! Zaznaczonych jest tylko 7 (z 18.) kwadratów. Oznacza to, że moja życiowa przygoda dopiero się rozpoczęła, szklanka nie jest nawet w połowie pełna. Nawet nie wiesz, jak bardzo otworzyło mi to oczy, jak potężną dawkę motywacji otrzymałem, gdy pierwszy raz zobaczyłem ten jakże prosty wykres. Dlatego też widget (podgląd) z Life: Just one, umieściłem sobie na ekranie iPhone’a – aby patrzeć na niego każdego dnia – i teraz nie muszę nawet włączać aplikacji, aby przypomnieć sobie, jak dużo życia jeszcze przede mną. Dzięki temu każdego kolejnego dnia widzę, że moje dzieciństwo nadal trwa!

    Mam też pytanie do Ciebie: Jakie fajne chwile Ty pamiętasz z dzieciństwa?

    ps. Znamy się na Instagramie? Ostatnio trochę bardziej się tam uaktywniłem, staram się wrzucać codziennie coś nowego, a i na kolejne dni mam kilka ciekawych pomysłów na publikacje. Jeżeli jeszcze się tam nie znamy, może to zmienimy? 🙂


  • Jestem człowiek z księżyca. Co jest po drugiej stronie?

    Siedzę w samochodzie. Jest wieczór, ciemno. Latarnie i przejeżdzające samochody oświetlają delikatnie ulicę. 

    Włączam lampkę, potem muzyka, nalewam sobie gorącej herbaty. iPad już czeka, naładowany i gotowy – kładę go na kolanach i zaczynam pisać. Mój cotygodniowy rytuał. W ten sposób bardzo często powstają listy do Ciebie, w każdy poniedziałek, o 18:15 – dokładnie o tej godzinie moja córka zaczyna lekcje tańca, a ja mam godzinę na pisanie. Nie zawsze udaje mi się skończyć w tym czasie, ale powstaje tu zawsze zdecydowana większość listu – mogę dokończyć go następnego dnia rano. Wcześniej pisałem w kawiarni – miałem już nawet takie jedno, ulubione miejsce (pamiętasz jak wspominałem, że lubię obserwować ludzi?), ale… niestety jest zamknięta. Wszystko jest zamknięte. I muszę przyznać – chwilami nawet mi to pasuje.

    To nie będzie długi list, opowiem Ci dzisiaj o moim wiernym towarzyszu, którego ze mną mnie ostatnio dużo – czyli o… samochodzie. A dokładniej chodzi o miejsce, jakie potrafiłem sobie w nim zaaranżować.

    Siedzę z tyłu, na miejscu pasażera. Raz na środkowym fotelu, innym razem z boku – mogę wtedy swobodnie wyciągnąć nogi na całej kanapie – prawie jak salonie przy kominku. Klawiatura iPada pozwala wygodnie pisać w takiej pozycji. Nad głową wisi lampka – taka turystyczna, niewielka, którą kupuje się do namiotu na wakacje – idealnie się tu sprawdza. Wisi na specjalnie przymocowanej pod sufitem, zbudowanej z dwóch kijków, półce, zaraz obok mikrofonu, którego używam, gdy nagrywam w samochodzie podcast. Całość tworzy śmieszną konstrukcję, której nie spotkasz w żadnym innym samochodzie. Pomiędzy lampką i mikrofonem, przymocowany jest jeszcze głośnik – mały, czarny, bezprzewodowy. Dzięki niemu dokładnie w tej chwili mogę słuchać spokojnej, relaksującej muzyki, która swoim rytmem narzuca klimat tej wiadomości. Nie przeszkadza mi już nawet, że od czasu do czasu zagląda tu jakiś ciekawy przechodzień 🙂.

    Tytuł dzisiejszego listu jest fragmentem piosenki, której często tu słucham. Zapętlam ją czasem – pomogła mi w niejednej wiadomości do Ciebie. To właśnie ona zainspirowała mnie do tego, aby opowiedzieć Ci dzisiaj o moim małym, samochodowym świecie. Choć muszę Ci się przyznać, że nie łatwo mi jest odsłaniać rzeczy, które wiem, że mogą wydać się dziwne. Zresztą odsłanianie dziwactw – a każdy swoje ma – nigdy nie jest proste. Jednak to na tyle cenne ćwiczenie, że staram się powtarzać je co jakiś czas. Poza tym, po to chyba jest ten blog? I Ty po to też tu jesteś, prawda? Aby o tych dziwactwach czytać, i może wynieść z nich coś cennego dla siebie?

    Od kiedy pozamykali wszystkie kawiarnie, ten – przekształcony na mini-studio, mini-salon – samochód, to moje miejsce, gdzie piszę listy, gdzie powstają wpisy na bloga, gdzie czasem pracuję. Są dni, gdy spędzam tu po kilka godzin. Dzisiaj jest tu za mną termos z herbatą, ale bywają i kanapki, czasem cały obiad. Mam tu stoliczek – idealny do pracy, ale przydatny też, gdy chcę wygodnie zjeść. Miejsca jest całkiem sporo, a i ja przyzwyczaiłem się do takich warunków. Dzięki temu mogę pracować: w lesie, na parkingu, właściwie w dowolnym miejscu. Ten samochód pozwala mi na bycie niezależnym, pozwala planować wspaniałe rzeczy, zachęca do przekraczania granic. Mam sporo związanych z nim planów. Pisałem już o tym – pamiętasz Szwecję? Choć nie jest to dobry czas na podróżowanie, to idealny na przygotowania. I próby. A gdy przyjdzie czas… zobaczymy 🙂.

    Moje dzisiejsze pytanie do Ciebie: Masz wokół siebie rzeczy, miejsca, które inspirują Cię i motywują do działania? Opowiesz mi o nich? Dla mnie jedną z takich rzeczy jest samochód. Dzięki niemu mogę snuć plany, przekraczać kolejne granice – również, a może i przede wszystkim, te w głowie. Dla Ciebie to może być coś zupełnie innego, drobnego, niepozornego. To może być miejsce, rzecz, a nawet osoba. Co to jest?

    ps. „Czasem śmieję się sam z siebie” – Tak zaczynam wpisy i listy, w których nie jestem zbyt pewny siebie. To takie zdanie, które wypowiadam, aby to, co za chwilę napiszę w newsletterze, na blogu czy w social mediach, nie brzmiało tak absurdalnie jakie wydaje mi się, że w rzeczywistości jest. Abym w razie czego, jak nie spodoba Ci się to, co piszę, sam mógł to trochę obśmiać i powiedzieć, że to faktycznie jest dziwne i śmieszne, a w ogóle to nic takiego. Pewność siebie to trudny temat. Cieszę się, że tym razem to zauważyłem i mogłem wykasować to zdanie z początku wiadomości.

    ps. 2 Nagraliśmy z Piotrem niedawno odcinek 🐽 PiG Podcastu na temat wychodzenia ze strefy komfortu – o czym dzisiaj całkiem sporo pisałem. Zachęcam Cię do przesłuchania, myślę, że znajdziesz tam kilka wartościowych rzeczy 🙂.


  • Już nie jestem głodny

    Gdy kilka tygodni temu rozpocząłem etap zmieniania moich nawyków żywieniowych, były osoby, które śmiały się i stukały w głowę. Dzisiaj te same osoby dołączają do mnie w wieczorno-porannym niejedzeniu i bardzo chwalą sobie efekty. Post przerywany stał się nie tylko moją nową bronią w walce o zdrowsze jutro, ale również, a może i przede wszystkim, wspaniałym narzędziem do kształtowania charakteru. Cieszę się też, że udało mi się do tego, zarazić nim kilka osób.

    Obiecałem Ci niedawno, że opowiem o nowej diecie, jaką sobie zafundowałem…

    Jej, właśnie przeczytałem powyższe zdanie i przez sekundę oczami wyobraźni widziałem Annę Lewandowską, która swym zdecydowanym głosem zachęca do przejścia na nową dietę: „wystarczy, że będziesz jadł to co ja, a w końcu będziesz wyglądał jak ja”. W mojej diecie chodzi oczywiście zupełnie o coś innego. Od dawna szukałem jakiejś fajnej zmiany w tym zakresie, ale moim głównym celem nigdy nie było, aby wyglądać jak Anna Lewandowska, czy nawet jej Robert. Choć oczywiście byłby to fenomenalny skutek uboczny (🙂) i nie miałbym nic przeciwko temu, aby mi się przytrafił. Powiedzmy, że jest to mój mniejszy cel – numer dwa. Przede wszystkim jednak chodzi o zdrowie i lepsze samopoczucie – a te dwie rzeczy można osiągnąć dość szybko przy diecie, jaką stosuję.

    Przez ostatnie lata nauczyłem się, że to, co jem, bezpośrednio przekłada się na to, jak się czuję. Ma to tak samo ogromny wpływ na moją odporność. Jedno smaczne, ale niezbyt zdrowe danie, może nie tylko pozbawić mnie energii na wiele godzin, ale również spowodować w moim organizmie spustoszenie podobne do wypicia kilku kieliszków wódki czy wypalania paczki papierosów. Chwilowy zachwyt kończy się później niezbyt fajnym kacem.

    Jak wspomniałem na początku tej wiadomości, zmianą, jaką wprowadziłem i której chcę Ci dzisiaj opowiedzieć, jest post przerywany. Słowo „post” kojarzy nam się często ze wigilią Świąt Bożego Narodzenia – tradycja nakazuje nam wtedy nie jeść mięsa i objadać się po uszy wszystkim innym. Post, który ja stosuję, to całkowite powstrzymywanie się od jedzenia – zamiennym słowem może być tu chyba „głodówka”. Zasada działania jest banalnie prosta – wystarczy nie jeść w określonych porach dnia lub nocy. Jest wiele wariantów postu przerywanego, jedni praktykują go, nie jedząc przez jeden, cały dzień w tygodniu, inni rezygnują z obiadów, dla niektórych pierwszym posiłkiem jest dopiero późny lunch. Możliwości może być tyle, co osób stosujących post. Ja wybrałem dla siebie wariant polegający na tym, że jem tylko od godziny 6 rano do 16 – jest to tak zwany wariant 14:10 (14 godzin jedzenia, 10 godzin postu). Zrezygnowałem więc z kolacji i pierwszego, wczesnego śniadania, które to jadałem zazwyczaj o 4 rano (wstaję o 3:30).

    Pierwsze dni, tygodnie były dość ciężkie. Okazuje się bowiem, że odstawianie jedzenia niewiele różni się od rzucania papierosów. Chodziłem spać zwyczajnie głodny, nie mówiąc już o tym, jak ciężkie były poranki. Nie raz otwierałem z rana po dziesięć razy lodówkę, walcząc sam ze sobą o to, czy warto skończyć te męczarnie i sięgnąć po kawałek szynki, sera czy chociaż małą rzodkiewkę… Jednak wytrzymałem i z czasem mój organizm przyzwyczaił się do nowego trybu działania. Przestałem odczuwać głód zarówno wieczorem, jak i też rano. Post zaczął przynosić pierwsze efekty – choćby te na wadze – a ja zacząłem obserwować bardzo dziwne rzeczy… Kilka z nich dotyczyło biegania. O 5:30 rano, gdy zazwyczaj idę biegać, powinienem być chyba totalnie pozbawiony energii, teoretycznie powinien to być mój najgorszy moment dnia – w końcu minęło prawie 10 godzin od mojego ostatniego posiłku, prawda? Jest natomiast całkiem odwrotnie, poranny bieg stał się nagle lekki, jestem dużo bardziej skoncentrowany, post spowodował, że poranne wyjście jest dla mnie jeszcze większą przyjemnością (a w gorsze dni, mniejszą męczarnią). Bałem się, że gdy wyjdę rano na dwór (a mamy przecież zimę! O 5:30 rano nie jest za ciekawie) będzie mi zimno – ale i tu się pomyliłem. O dziwo, moje ciało zaczęło sobie lepiej radzić z zimnem. Mało tego, okazało się, że dużo lepiej radzę sobie z niskimi temperaturami nie tylko, gdy jestem „na głodzie”, ale przez cały dzień. Wierzę, że i w tym post ma swój udział. 

    Inną cenną umiejętnością okazało się to, że nauczyłem się mówić „nie” jedzeniu. Takie ćwiczenie silnej woli bardzo się przydaje. Wcześniej ciężko było mi powstrzymać się od sięgnięcia po „coś dobrego”, gdy nadarzała się okazja. Nie ćwiczyłem powstrzymywania się od jedzenia, więc nie bardzo wiedziałem jak odmawiać, gdy ktoś częstował mnie jakimś smakołykiem, często też jadałem więcej niż powinienem. Post nauczył mnie jak nie jeść – i ta umiejętność okazała się bardzo cenna.

    Muszę oczywiście też wspomnieć o kwestii technicznej mojego małego wyzwania związanego z niejedzeniem. Jak się pewnie domyślasz, gdy tylko zdecydowałem się na rozpoczęcie postu, sięgnąłem do sklepu z aplikacjami w moim iPhonie, aby sprawdzić, czy są tam jakieś narzędzia, które mogą mi w tym pomóc. Ku mojemu zaskoczeniu, wybór był ogromny! Nie dość, że większość aplikacji, które pomagają w liczeniu kalorii (ja używam Lifesum), ma wbudowane liczniki postu, to jeszcze znalazłem całą masę aplikacji dedykowanych tej aktywności. Po wypróbowaniu kilku z nich stwierdziłem ostatecznie, że dam sobie radę sam z pilnowaniem siebie samego, aby od 16-tej nie jeść.

    Moje pytanie do Ciebie na dzisiaj: Co ostatnio zmieniłaś/zmieniłeś w swoim życiu, aby lepiej zadbać o swoje zdrowie? Być może sam skorzystam z Twojej odpowiedzi 🙂

    ps. Nagraliśmy z Piotrem fajny odcinek 🐽 PiG Podcastu, o tym, jak to jest być introwertykiem. Wyszło nam bardzo osobiście, ale warto posłuchać, do czego Cię serdecznie zapraszam 🙂


  • 🐽 PiG Podcast #26: Jak to jest być introwertykiem?

    Najbardziej denerwuje mnie, gdy ktoś pyta: Czemu jesteś taki cichy i nic nie mówisz? Ja nie pytam ekstrawertyków: Czemu są tacy głośni i tak dużo gadają? – Keanu Reeves

    Dzisiaj dwaj introwertycy, czyli Grzegorz i Piotr poopowiadają Wam jak to jest, być introwertykiem. Rozmawiamy o plusach i minusach, zabawnych i mniej zabawnych sytuacjach, związanych z byciem introwertykiem. Zastanawiamy się też, czy możliwe jest wyleczenie się z introwertyzmu (sic!) i czy to prawda, że introwertycy nie lubią ludzi i nie interesują się losem innych (sic! po raz drugi).

    Linki

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu


  • Jestem głodny.

    Byliście kiedyś na diecie? Ja tam ich nie cierpię. Założenie, że przez tydzień, dwa czy pięć tygodni, nie możemy jeść pewnych rzeczy, a potem wracamy do wcześniejszych nawyków, jest dla mnie mocno słabe. Jedzenie, szczególnie kompulsywne, jest nałogiem. Gdy dołożymy do tego rodzaj jedzenia, jaki często w siebie pakujemy – to spożywanie pokarmów bardzo łatwo można myślę porównać na przykład do palenia papierosów. A tych przecież nie odstawiamy czasowo, aby odtruć nasz organizm, i potem wrócić do pysznego, trującego dymu. Papierosy, jak już rzucamy, to na zawsze! Przynajmniej taki zawsze jest plan. Dlaczego więc w kontekście jedzenia przechodzimy na dietę, którą – już z założenia – odstawiamy na półkę po jakimś czasie? Nigdy tego nie pojmowałem, choć pewnie jest cała masa medycznych, sportowych, filozoficznych, naukowych, ideologicznych, kulturowych i innych ważnych powodów, dla których tego rodzaju chwilowe zmiany sposobu żywienia są właściwe. Ja tego po prostu nie kupuję – zamiast diety, wolę stałą zmianę sposobu żywienia. Wychodzę z założenia, że jeżeli coś jest dla nas dobre, należy pracować nad tym, aby było permanentne, a nie chwilowe. Mylę się?

    No właśnie… I z takim moim restrykcyjnym podejściem szukam sobie od lat jakiegoś fajnego sposobu na życie, na codzienność, na jedzenie, na posiłki, na zakupy. Choć i tak poczyniłem już ogromne postępy, zmieniając kilka lat temu nawyki zakupowe. Przestałem wtedy kupować jedzenie w marketach. Mam swojego jednego Carrefour’a (choć równie dobrze mogłem wybrać Tesco czy Aldiego), w którym kupuję chemię do prania, płyny do mycia naczyń i podłóg, czy pastę do zębów – i to raczej wszystko. Z jedzenia w moim markecie mogę co najwyżej sięgnąć po ulubiony ketchup, majonez czy ciasto do pizzy. Choć nawet z tych produktów 95% rzeczy w na półkach nie nadaje się do spożycia. Serio! Nie mogę uwierzyć, że ludzkość tak bardzo przestraszyła się koronawirusa, a pakuje w siebie tony jedzenia, któremu z punktu widzenia składu bliżej chyba do torebki foliowej, niż czegoś, co można nazwać zdrowym produktem. Zapakowana w folię, chemiczna szynka z takiego marketu nie powinna być nawet nazywana jedzeniem. Choć oczywiście, również w markecie można sięgać po zdrowe rzeczy – niestety jest to chyba wielokrotnie trudniejsze, niż na bazarku czy targu. W ogóle to świat pod tym kątem jest taki dziwny – miasta pełne są Mc’Donaldów, KFC, Pizzy Hut i innych fast food’ów, których głównym zadaniem wcale nie jest nas zdrowo nakarmić, ale zarobić (na nas) jak najwięcej, wydając na produkcję tego „jedzenia” jak najmniej, ale pakując to jednocześnie składnikami, które będą w stanie oszukać nasze zmysły – które będą w stanie nam wmówić, że to, co jest nam serwowane, jest smaczne. Ma być tanio, smacznie i zapełnić nam brzuchy. Myślę, że gdyby tylko pozwalało na to prawo, a ludzie nie zauważyliby różnicy, w najtańszym cheeseburgerze z pewnością mielibyśmy dodatkową warstwę wypełniacza w postaci styropianu czy waty.

    No dobra, nakręciłem się strasznie – wybacz – ale tak już mam, gdy myślę sobie o tym, jakiego rodzaju jedzenie często w siebie pakujemy. Szczególnie że i mnie zdarza się od czasu do czasu wpaść do „Maca” czy „na skrzydełko”. Mam wtedy ogromne wyrzuty sumienia i żywy dowód na to, jak silnym nałogiem jest jedzenie. Czasem ulegam. Na co dzień kupuję jedzenie od sprawdzonych ludzi na targu, ale co jakiś (na szczęście dłuższy) czas, sięgam w Carrefourze po dwie wielkie paki chipsów i wieczorem siadam z dzieciakami do oglądania śmiesznego filmu. Moja droga do zdrowego jedzenia rozpoczęła się już kilka lat temu, ale do celu jeszcze bardzo daleko.

    No i zobacz, miałem Ci dzisiaj opowiedzieć o tym, że chodzę ostatnio mocno głodny – szczególnie w określonych porach dnia (i nocy). Zamiast tego rozpisałem się o zakupach, fast food’ach i niezdrowym jedzeniu. Historię związaną z jedzeniem i moim nowym sposobem żywienia dokończę więc za tydzień, dzisiaj napiszę Ci tylko, że udało mi się znaleźć bardzo fajny sposób na ograniczenie i kontrolę tego, co i kiedy jem. Do tego sposób ten jest mega prosty. Stosuję go od kilku tygodni i jestem więcej niż zadowolony! Widzę już efekty na wadze, lepsze wyniki podczas biegania i mocny trening silnej woli. Choć tej ostatniej podobno lepiej nie trenować, a oszczędzać… Ale to historia na jeszcze inną wiadomość 🙂

    Jak co tydzień, mam też do CIebie pytanie: czy jesteś zadowolona/zadowolony z tego co jesz? Twoja odpowiedź na to pytanie przyda mi się do kolejnej wiadomości – tej, którą napiszę za tydzień. Kliknij więc „odpowiedz” i daj znać 🙂 Możesz po prostu napisać „tak” albo „nie”, choć z przyjemnością poznam też Twoją szerszą opinię na ten temat. Jestem mega ciekawy, jaki jest Twój stosunek do zakupów i jedzenia.


  • Rok ciężkiej pracy

    Ostatnie dwanaście miesięcy minęły zupełnie inaczej, niż większość z nas sobie zaplanowała. Nikt chyba nie mógł przewidzieć skali pandemii, z jaką mieliśmy – i niestety nadal mamy – do czynienia. Dla wielu nie był to dobry rok, pewnie nie jeden/jedna z Was opisze go jako najgorszy w ich życiu. Mój taki nie był. Dla mnie był to bardzo udany okres – wszystko przez zobowiązanie, jakie wziąłem na siebie rok temu.

    Rok odwagi

    W styczniu 2019 roku, jak co roku, wybrałem sobie temat, w zgodzie z którym chciałbym działać przez następne 12 miesięcy. Podjąłem wtedy decyzję, że będzie to rok odwagi. 

    Słowo odwaga dla każdego oznacza coś innego. Wybierając sobie je jako temat roku, chciałem dokonać pewnych transformacji w życiu. Nie do końca jednak wiedziałem jakich. Potrzebowałem więc pozwolenia na poszukiwania, pozwolenia na kwestionowanie tego co mam, na próby, na zmiany. Wiązało się to z nastawianiem na nowe rzeczy, na śmiałe działania, na szerokie otwarcie oczu na zmianę, na poszukiwania nowego, odwaga miała być słowem-kluczem, które towarzyszyć mi miało przez cały rok. Czy mi się to udało? 

    Bardzo, bardzo „tak”. 

    Rok odwagi uważam za wielki sukces – mój prywatny sukces. Dzisiaj przyszła pora podsumować to, co się działo i oficjalnie zakończyć ten wspaniały okres. 

    Wybranie tematu, w zgodzie z którym będzie się działało przez następne dwanaście miesięcy, nie należy do zadań prostych. Jest to bardzo poważne zobowiązanie i ostatecznie ma wpływ na większość podejmowanych potem decyzji. Każdego dnia dokonujemy przecież wielu wyborów, a narzucenie sobie tematu, sprawia, że mocno ograniczamy sobie pole manewru. Rok odwagi oznaczał dla mnie zmiany, poszukiwania i wybór mniej oczywistych rozwiązań. Miałem próbować nowego, nie bać się, nie unikać nieznanego. Już od samego początku wziąłem się ostro do roboty, zaczynając od poszukiwań nowego systemu produktywności – wystartowałem w lutym burząc kompletnie wszystko i kwestionując każdy element dotychczasowego schematu, w jakim działałem. Moje poszukiwania trwały kilka miesięcy (pisałem o tym w cyklu „Bunt maszyn” na blogu), ale w końcu doszedłem do ładu i teraz jestem ogromnie zadowolony ze zmian w moim systemie produktywności. Inną ważną, odważną decyzją była podróż przez Szwecję, którą odbyłem na samym początku roku. Cieszę się, że mi się to udało, zanim koronawirus na dobre rozgościł się w Europie. W ciągu kilku następnych miesięcy odbyłem też kilka innych, mniejszych wycieczek – po Polsce. Rok odwagi spowodował, że podejmowałem przy tym decyzje, których wcześniej unikałem, a które sporo mnie nauczyły. Dowiedziałem się, że mogę wyjechać na kilka dni, pracować i spać w samochodzie – odkryłem też, że bardzo mi to odpowiada. Okazało się, że kocham podróże. Okazało się, że mogę je odbywać, kiedy tylko zechcę.

    Te dwanaście miesięcy to dla mnie również sporo zmian w biznesie – choć nie będę wchodził głęboko w szczegóły, to mogę powiedzieć, że kierując się właśnie odwagą, dokonałem kilku znaczących zmian i na tej płaszczyźnie – z każdej jestem bardzo zadowolony. Odnalazłem nowe osoby do współpracy – uwielbiam z nimi pracować i przebywać, odkryłem nowe płaszczyzny do pracy, nie bałem się podejmowania decyzji w obszarach dla mnie trudnych. No dobra, może i momentami się bałem, ale za każdym razem tłumaczyłem sobie, że jest to mój rok odwagi – mam więc pozwolenie na podjęcie ryzyka. A to przecież decyzje zawsze wiążą się z ryzykiem, że coś się nie uda. Jednak rok odwagi oznaczał przecież dla mnie również to, że podjętych decyzji nie będę żałował. I to się bardzo dobrze sprawdziło.

    To w końcu odwaga popchnęła mnie do tego, aby zaprosić Piotra do nagrywania wspólnego podcastu o produktywności (zapraszam do 🐽 PiG Podcastu!) – co nie tylko okazało się wspaniałą przygodą, ale i dużym sukcesem. W ramach tego projektu nie bałem się mierzyć z trudnymi tematami, zapraszać wspaniałych gości czy eksperymentować z moim mobilnym, samochodowym studiem do nagrywania.

    Odwaga panowała we wszystkich obszarach mojego życia, od pracy, po dom, małżeństwo, wychowanie dzieci, ścieżkę, jaką podążam w ramach rozwoju osobistego. 2020 rok to dla mnie przecież rozpoczęcie pięknej przygody z bieganiem, przerywanym postem (o którym już niedługo Ci opowiem) i tak szerokim otwarciem się na stoicyzm.

    To również dzięki odwadze zdecydowałem się zapisać do klubu rolkowego, choć muszę przyznać, że to ona też spowodowała kontuzję, jakiej się nabawiłem.

    Zmian było dużo, zyskał też mój blog, który nie tylko dostał nowy wygląd, ale i nazwę (z Fajne Życie zmieniłem na fajne.life) – a tego przecież raczej się nie robi.

    Odwaga towarzyszyła mi ona właściwie na każdym kroku i w ciągu roku nie było dnia, w którym nie pamiętałbym o decyzji, jaką podjąłem. Rok odwagi pozwolił mi marzyć, odkrywać siebie na nowo, próbować nowego – dzięki temu odkryłem, jak wiele rzeczy jeszcze na mnie w życiu czeka. Wróciłem do regularnego pisania na blogu, nagrywam podcasty, w moim domu zagościła też ostatnio gitara – na której zacząłem się uczyć grać. Bo czemu nie? Graliście kiedyś na jakimś instrumencie? Ja nigdy. Aż do 2020 roku 🙂. 

    Czas jednak zamknąć ten wspaniały okres mojego życia, zakończyć eksperymenty, włożyć do szuflady wszystko co nowe i skupić się na utrwalaniu tego, co udało mi się wypracować w tym czasie. Czas na…

    Rok ciężkiej pracy

    Długo myślałem, jaki temat wybrać na 2021 rok. Po dwunastu miesiącach odważnych działań, potrzebowałem stabilizacji, uspokojenia, być może nawet nudy. Potrzebowałem zacząć wykorzystywać to, czego nauczyłem się o sobie i świecie w poprzednich dwunastu miesiącach. I muszę przyznać, że w pewnym momencie decyzja sama na mnie spadła, wręcz mnie olśniło. Po okresie odwagi potrzebny jest czas ciężkiej pracy. Tylko w ten sposób mogę użyć wszystkich mocy, jakie w sobie odkryłem. Tak więc się stało, rok 2021 ogłaszam dla mnie rokiem ciężkiej pracy.

    Oznacza to koniec z eksperymentami, z szukaniem nowego, zmianami, marudzeniem, byciem wygodnym i wybrednym. Czas wykorzystać to, co wypracowałem. W poprzednim roku zacząłem poszukiwania nowego systemu produktywności, przeszedłem przez wszystkie programy do organizacji zadań, do organizacji notatek – w tym roku muszę się trzymać wyboru, jaki został dokonany. W ramach mojej firmy, byłem do tej pory otwarty na nowe współprace, czas teraz zadbać o te, które już mam. Pora zamknąć drzwi niepewności, ukrócić poszukiwania i skupić na tym, co tu i teraz. Czas dopracować wszystko co już zacząłem. W 2021 roku nie rozpocznę nowych projektów blogowych, nie sięgnę po nowy sport, nie zacznę kolejnej diety. Zamiast tego, chcę się skupić na maksymalnym wykorzystaniu wszystkiego, na co zdecydowałem się podczas roku odwagi. Będę doskonalił moją jazdę na rolkach, będę ciężko pracował z gitarą (rozpoczęcie nauki gry na gitarze było jedną z ostatnich decyzji roku odwagi – jak się cieszę, że ją podjąłem! Dzisiaj już raczej bym musiał sobie odpuścić), skupię się na byciu lepszym rodzicem, lepszym mężem, lepszym synem, lepszym blogerem, podcasterem, podróżnikiem, minimalistą. Będę się rozwijał z dobytkiem, jaki zebrałem. Publikując ten wpis, zamykam sobie oficjalnie drogę do zmiany aplikacji, w której prowadzę dziennik (w 2021 roku przeszedłem przez 5 różnych), przestaję się zastanawiać czy mój notatnik jest najlepszym, jaki mogę mieć, ograniczam zakupy, kwestionowanie rzeczy, które mam, rozglądanie się za ulepszeniami. Ma to być rok nudy, potu i harówki.

    Nie będzie to proste – eksperymentowanie jest tak bardzo fajniejsze, łatwiejsze, ciekawsze. Jednak decyzja o ciężkiej pracy jest mi potrzebna – jest naturalnym następstwem decyzji sprzed roku, ucięciem szaleństw, na jakie mogłem sobie pozwalać do tej pory. Cieszę się na to, choć nie ukrywam, że trochę się boję. Nie jestem pewien, czy moje wariactwa i eksperymenty z ostatnich dwunastu miesięcy doprowadziły mnie do rzeczy, z którymi jestem w stanie przetrwać najbliższy rok. Jednak mimo tej niepewności, podejmuję tę decyzję. Czy za kolejne dwanaście miesięcy będę o niej mówił z takim samym optymizmem, z jakim podsumowałem rok odwagi? Nie wiem. Czuję chyba jeszcze większą niepewność niż rok temu. Choć z drugiej strony, już teraz cieszę się z rzeczy, które uda mi się zrealizować. Rok odwagi był rokiem niepewności. Ciężka praca – to z kolei pewność, gwarancja sukcesu, efekty. Jeżeli więc uda mi się działać w zgodzie z tym tematem – czeka mnie wspaniała nagroda. Wiem, że będę o wiele dalej, niż jestem dzisiaj. W każdym obszarze mojego życia.

    Rok ciężkiej pracy uważam więc za rozpoczęty. Dla Ciebie oznacza to więcej wpisów, nagrań, prezentów – tu na blogu. I więcej historii związanych z moimi postępami. A więc do roboty! 🙂


  • 🤓 Planujący i 🥺 zablokowany

    Jednym z większych problemów, z jakim zmagam się na co dzień w blogowaniu, pracy, sporcie, właściwie w każdym obszarze mojego życia, są zbyt wysokie oczekiwania. Moje oczekiwania – wobec siebie. 

    Choć z drugiej strony, nie jest to precyzyjnie dobrane określenie. Lepsze byłoby powiedzenie, że liczba pomysłów, jakie wpadają mi do głowy, znacznie przewyższa liczbę pomysłów, jakie jestem stanie zrealizować. 

    Jednak nie, to określenie również nie oddaje kwintesencji problemu. Chyba najbardziej prawdziwe będzie, jeżeli napiszę, że liczba pomysłów, jakie wychodzą z mojej głowy, jest większa niż te, które daję radę zrealizować. Ważny jest tu z pewnością fakt, ze wiele z tych pomysłów zakłada dość znaczące wyjście ze strefy komfortu – a to może spowodować w kluczowych momentach blokadę, którą ciężko przeskoczyć.

    Często, gdy już uświadomię sobie, że mam opóźnienie w realizacji jakiegoś założenia czy projektu, zwalam całą winę na mój system produktywności, na sposób planowania, na aplikacje do zarządzania projektami, zadaniami, notatkami, na brak odpowiedniego planu… Szukam winy w Grzegorzu z wczoraj, który źle przygotował i zaplanował daną rzecz, zamiast obwiniać Grzegorza z dzisiaj, któremu nie do końca pasuje plan, który ma przed sobą. Towarzyszą temu często określenia, które pojawiają się w mojej głowie:

    • Może jutro to zrobię…
    • Dzisiaj nie mam ochoty, siły, energii…
    • Za mało spałem, aby się tym dzisiaj zająć…
    • Czekają inne, ważniejsze rzeczy do zrobienia…
    • Nie poradzę sobie z tym zadaniem dzisiaj…

    Zdarza się również, że „zablokowany” Grzegorz kwestionuje cały sens wykonywania danej czynności, choć „planujący” Grzegorz uznał ją wcześniej za kluczową w osiągnięciu jakiegoś większego celu. Takie walki bardzo często rozgrywają się w mojej głowie. I tylko niektóre z tych wojen wygrywa ta „planująca” cześć mnie – one z pewnością ciągnie w dobrym kierunku. Dzięki niej byłem w stanie rzucić palenie, oduczyć się spania do południa, zacząłem pić wodę, zmieniłem nawyki żywieniowe – wiele udało mi się wygrać, ale jest cała masa spraw, w których poległem. Ostatnie tygodnie szukałem więc wokół siebie rzeczy, które ciągną mnie w niewłaściwą, leniwą, złą stronę. Oto co znalazłem:

    • telewizja – wróg numer jeden. Niebyt często ją oglądam, ale gdy ktoś w domu włączy telewizor, bardzo łatwo zerknąć przez ramię na świecącą ramkę na ścianie i odpłynąć…
    • telefon – towarzyszy mi wszędzie, potrafi skutecznie zająć, gdy mi się nudzi albo gdy mam coś ważnego do zrobienia 
    • kanapa i fotel – zauważyłem, że te dwa meble bardzo, ale to bardzo przeszkadzają mi w robieniu tego co właściwe
    • Netflix, HBO GO, Amazon Prime Video – większość rzeczy, które można tam znaleźć, służy tylko jednemu – podkręcaniu emocji, co niezbyt dobrze działa na tą właściwą część mnie
    • YouTube – szukałem tam ostatnio pomocy w wymianie kółek w rolkach, dopiero po dwudziestu minutach zorientowałem się, że oglądam już trzecie wideo totalnie niezwiązane z tym, po co wpadłem…
    • media społecznościowe – tego chyba nie muszę rozwijać
    • bałagan – na biurku, w szafie, na półce – każdy bałagan przeszkadza i potrafi skurczenie odciągnąć mnie od tego, na czym powinienem się skupiać
    • FOMO – Fear Of Missing Out – coraz lepiej radzę sobie ze „strachem przed przegapieniem czegoś”, ale mimo wszystko nadal towarzyszy mi i wygrywa w tak wielu sytuacjach. Może być najgroźniejszy ze wszystkich rozpraszaczy

    Razem z listą rzeczy, które mi przeszkadzają, tworzyłem też jednocześnie drugą, z rzeczami, które pomagają mi w skupieniu się na tym, co ważne: 

    • moje talenty – działanie w zgodzie z nimi (mocne strony, zgodnie z Instytutem Gallupa) tak bardzo ułatwia mi życie!
    • wsparcie innych, bliskich mi osób – nie do przecenienia!
    • podcasty – mam bardzo dobrze dobraną półkę z podcastami, są tam albo tematy poradnikowe, albo związane z motywacją – wszystko, czego potrzeba, aby codziennie dawać radę 🙂
    • minimalizm – ograniczanie rzeczy, zadań, upraszczanie wszystkiego, co wokół mnie – dzięki temu jestem w stanie zlikwidować codzienny szum, który tak bardzo odciąga od robienia właściwych rzeczy
    • medytacja – działa trochę jak imbir w kuchni japońskiej, jest takim reduktorem, dzięki któremu nabieram dystansu do wszystkiego, ułatwia refleksję 
    • dbanie o zdrowie – w zdrowym ciele zdrowy duch – to chyba jedna z najważniejszych rzeczy z całej listy. Zdrowie fizyczne ma ogromny wpływ na mój umysł, poziom motywacji i chęci do działania
    • wizja życia – to dzięki niej wiem, co powinienem robić. Jest moją prywatną biblią
    • plan i trzymanie się go – jeżeli wizję życia porównać do celu podróży, to codzienne planowanie jest mapą, dzięki której mogę do tego celu dotrzeć 
    • motyw na dany rok – ułatwia podejmowanie codziennych decyzji (niedługo opowiem Ci, jaki wybrałem temat na 2021 rok)
    • prowadzenie dziennika – pomaga w porządkowaniu codzienności i refleksji 
    • miracle morning – właściwe rozpoczęcie ma ogromny wpływ na to, jak działam w ciągu dnia

    Tak szerokie spojrzenie na problem, poszukiwanie jego źródła i możliwych rozwiązań, bardzo pomagają mi w prowadzeniu czegoś, co nazywam fajnym życiem. Szczera i świadoma analiza działań znacznie ułatwia wywiązywanie się z codziennych założeń i realizację celów – stąd mój dzisiejszy temat wiadomości do Ciebie. Mam nadzieję, że może i Tobie uda się spojrzeć sobie głęboko w oczy (da się, serio! 🙂) i szczerze pogadać o tym, co i dlaczego Cię blokuje.

    Mam oczywiście do Ciebie pytanie: jaka jedna rzecz pomaga Ci w robieniu tego, co właściwe?

    ps. Wszystkiego fajnego w nowym roku! 🙂 Czy udało Ci się już zaplanować najbliższe 12 miesięcy? Jeżeli nie, zachęcam do przesłuchania jak ja i Piotrek planujemy rok, opowiadamy o tym w dwudziestym piątem odcinku 🐽 PiG Podcastu.

    ps 2. Jak co roku, przygotowałem dla Was – czytelników mojego newslettera i bloga – Kalendarz Celu na 2021 rok. To proste narzędzie pomoże Ci skutecznie budować nawyki przez cały rok. Zachęcam do pobrania swojego egzemplarza! Szczególnie, że Kalendarz udostępniam Wam bezpłatnie 🙂