blog

  • Czy używanie e-papierosów ma sens?

    Nigdy nie byłem zwolennikiem papierosów elektronicznych. Szczególnie, stosowanych jako bezpieczniejsza wersja tych tradycyjnych. Wychodzę z założenia, że nie ma znaczenia jak silną truciznę stosujesz – ważne, że jest to trucizna. Bez wątpienia jednak, e-papierosy są znacznie wygodniejsze: mniej śmierdzą od tradycyjnych, są też od nich tańsze i można je palić w (nie wszystkich, ale jednak) miejscach publicznych.

    Gdy jeszcze paliłem, próbowałem przez jakiś czas odzwyczaić się od nałogu stosując papierosy elektroniczne. Niestety ze słabym efektem. Z każdym pociągnięciem mruczałem pod nosem: zamienił stryjek siekierkę na kijek… Bo tak właśnie się czułem. Zamieniałem jeden beznadziejny nałóg na drugi, a do tego taki, który dawał o wiele mniejsze doznania (tradycyjny dym z palącego się papierosa znacznie skuteczniej otumania). A i niewiele pomagał z walce z nałogiem – bo i sam nim był. Trochę jak przestawienie się z Coca Coli na Sprite’a.

    Nie jestem więc zbyt przychylny stosowaniu e-papierosów. Nie uważam ich za bezpieczniejszą wersję tych regularnych, nie uważam również, że pomagają w rzuceniu palenia. Z pewnością, podobnie jak zwykłe papierosy – są szkodliwe a ich stosowanie jest równie dużym problemem co tych tradycyjnych. Należę jednak do pokolenia, które w czasach młodości nie znało papierosów elektronicznych. Dla mnie był to środek, który miał (w czystej teorii) pomóc w rzuceniu palenia, ewentualnie go zastąpić. Nie sięgałem po nie, aby palić – miały być pomocą a nie używką samą w sobie. Jednak, jeżeli weźmiemy pod uwagę dzisiejszą młodzież, która sięga po papierosy elektroniczne patrząc na nie tak samo jak młodzież z mojego okresu patrzyła na zwykłe papierosy, mamy do czynienia z zupełnie innym problemem. Coś, co dla „mojego pokolenia” miało być środkiem do pozbycia się jednej mody, stało się dla pokolenia dzisiejszej młodzieży modą samą w sobie.

    Niestety okazuje się, że coraz częściej pojawiają się doniesienia o związku między stosowaniem przez młodzież papierosów elektronicznych, a rozpoczynaniu później przez nich palenia tradycyjnych papierosów. Przeczytałem ostatnio w serwisie jakrzucicpalenie.pl:

    Cztery badania przeprowadzone w UK wykazały, że istnieje większe prawdopodobieństwo palenia papierosów przez młodzież, która używała e-papierosów. W 2015 r przebadano ponad 2000 osób pomiędzy 11 a 18 rokiem życia. W badanej grupie ponad 91% nie próbowało stosowania e-papierosów. Badanie powtórzono po roku. W grupie młodzieży niestosującej e-papierosów, tylko niecałe 13% (250 osób) zaczęło palić tradycyjne papierosy, a wśród młodych ludzi, którzy wcześniej stosowali e-papierosy ponad 40% (73 osoby) rozpoczęło palenie.
    To kolejny przykład badań, których wyniki wskazują, że młodzi, nigdy nie palący częściej podejmą próbę palenia papierosów, jeśli spróbują e-papierosa.
    — Pełny tekst na jakrzucicpalenie.pl/2018/12/27/czy-uzywanie-e-papierosow-sprzyja-rozpoczynaniu-palenia/

    Wygląda na to, że e-papierosy, które początkowo miały przede wszystkim pomagać, same stały się źródłem początkowego problemu.

    A jaki jest Twój stosunek do e-papierosów?


  • Powietrze, które zabija…

    Zanieczyszczenie powietrza to bardzo poważny problem, szczególnie w naszym kraju. Coraz częściej na ulicach dużych polskich miast, można spotkać ludzi w maskach – w założeniu mają one pomóc w niewdychaniu szkodliwych substancji z powietrza. Jednak czy naprawdę są skuteczne? Przeprowadzone w Pekinie, w 2008, a następnie powtórzone w 2012 roku, badania pokazują, że tak. Okazuje się, że osoby, które podczas testów regularnie nosiły maskę przeciwsmogową, miały znacząco niższe ciśnienie krwi oraz zwiększoną zmienność rytmu zatokowego – parametry obniżające ryzyko zdarzeń sercowo-naczyniowych (np. zawału serca czy udaru mózgu) – w stosunku do tych, które nie zakładały masek.

    Ale czy zanieczyszczone powietrze to problem tylko dla układu krwionośnego? Okazuje się, że nie.

    (…) W roku 2018, naukowcy (…) przebadali dzieci oraz młodzież z Południowej Kalifornii, w tym z zanieczyszczonego Los Angeles. Interesowało ich, czy skład powietrza może być powiązany z tak zwanymi zachowaniami przestępczymi młodzieży (definiowanymi i ocenianymi na podstawie Child Behavior Checklist).

    Dlaczego właśnie te nieprawidłowe zachowania interesowały autorów badań? Ponieważ wcześniejsze analizy wykazały, że rejonem mózgu, w którym zanieczyszczenia wywołują najwięcej zmian patologicznych, jest kora przedczołowa, która nie tylko współodpowiada za funkcjonowanie pamięci roboczej, ale także pozwala planować działania, hamować gwałtowne reakcje emocjonalne czy przewidywać konsekwencje działań. Z tego też powodu, osoby o uszkodzonej korze przedczołowej mogą zachowywać się impulsywnie i w sposób nieakceptowany społecznie. Innymi słowy, nastolatki, u których występują nieprawidłowości w obrębie omawianej struktury mogą wykazywać wzorcowe oznaki demoralizacji.

    Idąc tym tropem, badacze z Południowej Kalifornii przeanalizowali przypadki ponad 680 dzieci w wieku od 9 do 18 lat. Uczestnicy byli badani pod kątem zachowań przestępczych co 2-3 lata, a równolegle analizowano narażenie dzieci na obecność PM2,5, czyli pyłu zawieszonego w powietrzu, o średnicy nie większej niż 2,5 μm (najbardziej szkodliwa grupa aerozoli atmosferycznych). Wykazano, że zarówno wielkość pierwotnego narażenia na PM2,5 (przed wkroczeniem w wiek nastoletni), jak i kumulatywne narażenie na te pyły były istotnie powiązane z obecnością zachowań przestępczych u młodzieży. Innymi słowy, dzieci z rejonów bardziej zanieczyszczonych wykazywały więcej niepożądanych wzorców zachowania.
    — Pełny tekst na www.crazynauka.pl/jak-zanieczyszczone-powietrze-niszczy-mozg/

    Zanieczyszczone powietrze to problem większy, niż może się wydawać a jego skutki mogą okazać się katastrofalne. Warto wiedzieć, że Polska należy do czołowych „producentów smogu” w Europie, a z powodu stanu powietrza, każdego roku umiera w naszym kraju ponad 45 tys. ludzi. To 10 razy więcej, niż liczba zgonów w wypadkach drogowych.

    Zachęcam Cię do obejrzenia bardzo ciekawego dokumentu na ten temat – „Cały ten smog”.

    I gdy następnym razem uśmiechniesz się pod nosem, mijając na ulicy kogoś w masce antysmogowej – zastanów się, kto tak na prawdę wygląda głupio.


  • Jak znaleźć czas na czytanie?

    Chyba zgodzisz się ze mną, że w dzisiejszych czasach znalezienie wolnej chwili (na cokolwiek) nie jest łatwe, prawda? Nie inaczej jest z czytaniem książek – a przynajmniej ja tak mam. Czuję wieczny niedosyt jeżeli chodzi o czas jaki spędzam z książką. Zawsze znajdzie się masa przeszkód, powodów i problemów aby nie czytać. Niewątpliwie posiadanie czytnika (aktualnie mój ukochany Kindle Paperwhite) część z nich rozwiązało, ponieważ teraz zawsze mam wszystkie swoje książki przy sobie. Nie zmiania to jednak faktu, że i tak trzeba znaleźć chwilę na to, aby ten czytnik wyjąć i trochę poczytać. A to – jak już napisałem – nie zawsze jest proste.

    Za poszukiwanie czasu na czytanie zabrał się Krzysztof Zemczak a ja przytaczam jego dwa sposoby, które najbardziej spodobały mi się w artykule. Obydwa do wdrożenia! 🙂 Oto one: 

    Idę do pracy około piętnastu minut piechotą. Wyrobiłem w sobie nawyk wykorzystywania tego kwadransu na czytanie – dopasowanie wielkości tekstu sprawia, że mogę wygodnie czytać duży tekst podczas szybszego spaceru. Wyrobiłem w sobie również nawyk, aby nie wpadać pod samochody, kiedy skupiam się na tekście Czuję się jakbym oglądał serial, gdzie przekraczając próg biura firmy, w której pracuję, zamykam czytnik i muszę wyczekiwać kolejnego odcinka. Ale ten kwadrans to i tak dużo. Zamiast przewijać tablicę na Facebooku, jestem piętnaście minut, kilkanaście stron do przodu w książce, którą chcę przeczytać.

    (…)

    Zastanawiałem się czy nie odpuścić tego akapitu. Ale w sumie – dlaczego o tym nie wspomnieć? W końcu najbardziej przyziemnym przykładem doskonałego momentu na relaks z książką jest… wizyta w toalecie. Bierzesz telefon? Pewnie, przecież kolejne warzywa czekają na zebranie na Twojej wirtualnej farmie. A może weź czytnik? Przeczytaj kilka stron. Kiedyś miałem jeden model czytnika, który przebywał wyłącznie w łazience na użytek wszystkich domowników znajdujących się “w potrzebie”.

    — Więcej na www.eczytelnik.com/jak-znalezc-czas-na-czytanie/

    Czytnik nie sprawdzi się podczas każdego spaceru, ale z pewnością nadaje się na znane, często pokonywane trasy. Również drugi, łazienkowy sposób jest ciekawy 🙂 Spróbuję zastosować obydwa, zobaczymy co z tego wyjdzie.

    A może i Ty masz jakieś ciekawe sposoby na czytanie?


  • dlaczego jedzenie na krótko przed snem to kiepski pomysł

    Pisałem już o tym jak, i dlaczego warto, zaplanować swój sen (wcześniejszy wpis – klik). Jednym z punktów było zadbanie o wieczorną dietę. W serwisie Crazy Nauka znalazłem kilka słów na jej temat i dodatkowych problemów, jakie mogą się pojawić, gdy nie będzie jej przestrzegać. Pomyślałem, że podrzucę Ci kawałek tego tekstu:

    Badania pokazują, że kiedy jemy późno w nocy, funkcjonując w typowym cyklu snu i czuwania, nasz organizm jest bardziej skłonny do przechowywania tych kalorii w postaci tłuszczu, aniżeli do ich spalania. Przyczyną tego może być nasza ewolucyjna spuścizna – nasi przodkowie, jedząc późno w nocy, “przedłużali” wydajność tego posiłku na następny poranek, co było sposobem na zaoszczędzenie deficytowego towaru, jakim było jedzenie. My dziś mamy go pod dostatkiem i stąd nasze problemy.

    W 2015 roku fizjolog Marta Garaulet z Universidad de Murcia w Hiszpanii zauważyła, że spożywanie lunchu po godz. 16.30 utrudnia metabolizowanie węglowodanów, a u ludzi jedzących późne posiłki zaobserwowała zmniejszoną tolerancję glukozy, co może prowadzić do rozwoju cukrzycy. Jedzenie przed snem może spowodować niestrawność, bóle żołądka i zgagę – na takie problemy skarży się, według badań TNS OBOP, dwie trzecie Polaków, a aż 20 proc. odczuwa je kilka razy w miesiącu.

    Objadanie się na noc może też pogłębić dolegliwości związane z refluksem – cofaniem się treści pokarmowej z żołądka do przełyku, co wywołuje zapalenie przełyku, a nawet może prowadzić do nowotworu. W 2005 roku naukowcy przeprowadzili badania z udziałem 350 osób, a wynikało z nich, że zjedzenie posiłku w czasie krótszym niż trzy godziny przed snem może prowadzić do refluksu.
    — Więcej na www.crazynauka.pl/dlaczego-jedzenie-krotko-snem-niebezpieczne/

    Straszne, prawda? Następnym razem zanim zdecydujesz się na jeszcze jedną kanapeczkę przed samym snem zastanów się, czy nie lepiej poczekać z nią do rana. Zamiast tego, wypij szklankę wody. Dzięki niej nie tylko zapełnisz żołądek redukując uczucie wieczornego głodu, ale również zapobiegniesz innym dolegliwościom na jakie jesteś narażony podczas snu – na przykład wysuszaniu błon śluzowych. Wieczorna woda pomaga też w utrzymaniu odpowiedniej termoregulacji ciała podczas snu oraz wspomaga oczyszczanie organizmu z toksyn.

    Jeżeli więc masz w zwyczaju opychanie się na noc – proponuję jeszcze raz przemyśleć, czy ta chwila wątpliwej przyjemności, faktycznie warta jest konsekwencji jakie ze sobą niesie.


  • nic mi nie będzie, palę tylko na imprezach

    O szkodliwości papierosów nie muszę chyba nikomu z Was przypominać. Ale czy wiedzieliście, że w połączeniu z alkoholem mogą wyrządzić jeszcze większe szkody? Okazuje się, że alkohol sprzyja wnikaniu szkodliwych substancji z papierosa do organizmu…

    Kilka słów na ten temat z krótkiego sylwestrowego wpisu w serwisie jakrzucicpalenie.pl:

    Niestety, jak pokazują badania naukowe jednoczesne palenie papierosów i picie alkoholu znacząco zwiększa ryzyko wystąpienia szeregu nowotworów, nie tylko raka płuca. Alkohol ułatwia wnikanie rakotwórczych substancji z papierosa do organizmu, w szczególności w obrębie jamy ustnej oraz gardła, przyczyniając się do znacznego zwiększenia ryzyka wystąpienia nowotworów głowy i szyi. Szacuje się, że zaprzestanie palenia papierosów oraz picia alkoholu redukuje to ryzyko nawet o ponad 80%!
    — jakrzucicpalenie.pl/2018/12/31/bawic-sie-bez-papierosa/

    Popularne określenie: „palę tylko na imprezach”, nabiera nieco innego sensu, prawda? 🙂


  • piękna i bestia, czyli jak zmieniłem ukochane Things 3 na paskudny OmniFocus

    Domyślam się, że nie jest to wpis dla każdego z Was, jednak ten temat jest dla mnie bardzo ważny i postanowiłem się nim podzielić. Piękna i bestia – to określenie chyba najlepiej chyba najlepiej oddaje moje uczucia względem moich dwóch ulubionych aplikacji do zarządzania zadaniami – Things i OmniFocus. Ostatnio dokonałem małej (a właściwie dość dużej) zamianki i przestałem używać tej pięknej na „korzyść” bestii.

    Ale po kolei.

    Przełom roku to dla mnie zawsze czas podsumowań i wyciągania wniosków. Wiele z nich dotyczy systemu pracy, narzędzi z których korzystam, jak i projektów, w które chcę się zaangażować. Kilka z tych rzeczy opisałem niedawno na blogu (tutaj – klik). Na listę tematów do przemyślenia trafiła w tym roku również aplikacja Things 3, która dość długo już wspomagała mnie w ogarniania życia. Chyba warto w tym miejscu wspomnieć, że aplikacja do zarządzania zadaniami to jedno z najważniejszych narzędzi jakie używam każdego dnia. A Things 3 przez długi czas sprawdzało się w roli idealnie. Nie dość, że pilnowała wszystkich nieukończonych przeze mnie zadań, to robiła to w przepięknym stylu. Ale mimo to, postanowiłem zweryfikować mój system działania w tym zakresie.

    Efektem przemyśleń stała między innymi zmiana własnie tej ukochanej aplikacji na, o wiele bardziej zaawansowanego pod względem funkcjonalności, konkurenta – OmniFocus.

    Co ciekawe, kiedyś już przechodziłem identyczny proces. Wiele lat temu, gdy aplikacja Things była jeszcze w wersji 1 (która później dość szybko została uaktualniona do wersji 2), tak jak dzisiaj uważałem ją za najładniejszą i najprzyjemniejszą aplikację w swojej kategorii i – podobnie jak do niedawna – używałem do codziennego zarządzania zadaniami. Jednak zawsze brakowało mi czegoś więcej – większych możliwości konfiguracji oraz kilku dodatkowych funkcjonalności. Więc po pewnym czasie używania Thingsów – dokładnie tak jak teraz – skierowałem się w stronę sporo brzydszego (niestety), ale o wiele bardziej potężnego OmniFocusa. Odstraszał mnie jednak trochę wygląd, słaby poziom dopracowania, jak i nawet sama geneza powstania aplikacji… OmniFocus powstał jako efekt uboczny aplikacji do tworzenia notatek i konspektów – OmniOutliner’a. W odróżnieniu od Thingsów, nie został zaplanowany i zbudowany jako nowa, samodzielna aplikacja, był odłamem i przeróbką – i do dnia dzisiejszego widać wiele podobieństw pomiędzy obydwiema. No i wygląd OmniFocusa… który w porównaniu z Thingsami wypadał raczej słabiutko. Aplikacja nie była tak dopracowana… Brakowało mi wielu prostych, ale tak bardzo użytecznych rozwiązań, znanych z Thingsów. Jednak… OF baz cienia wątpliwości nadrabiał innymi funkcjonalnościami. Dlatego też moja przygoda z Thingsami 1, a potem 2, nie trwała zbyt długo. Możliwości okazały się ważniejsze niż wygląd – choć długo broniłem się przed takim podejściem. Zostałem z OmniFocus.

    W maju 2017 roku, po wielu latach oczekiwań, w końcu pojawiła się wersja 3 Thingsów. Przemyślana na nowo, z jeszcze lepszym wyglądem, nowymi funkcjami. Nie mogłem nie spróbować! Był to okres, w którym nie używałem już OmniFocusa – żonglowałem pomiędzy różnymi aplikacjami – sprawdziłem dość dokładnie Todoist, 2Do, Firetask i kilka innych. Chyba najbliżej ideału była polska, świetna aplikacja do zarządzania zadaniami – Nozbe, jednak i ona nie podbiła do końca mojego serca. Decyzja o powrocie do Thingsów nie była więc w tamtym momencie trudna.

    Wersja 3 okazała się być na prawdę dobra – jeszcze ładniejsza, na nowo przemyślana i bardziej dopracowana niż ta, którą znałem z przed lat… Szybko zdecydowałem że idę z nią na całość! Po kilku tygodniach używania, ponownie byłem zakochany i nie myślałem aby oglądać się za siebie ???? Do tego średnio co dwa-trzy miesiące twórcy wprowadzali kolejne udoskonalenia, dodające coraz to nowsze funkcjonalności. Wytrzymaliśmy razem półtora roku.

    Po tym czasie – dokładnie jak wcześniej – zaczęły mi doskwierać pewne braki Thingsów. W porównaniu do OmniFocusa (który również w niedługim czasie doczekał się swojej nowej wersji 3), pod względem funkcjonalności wypadały średnio. Moje rozterki doskonale oddaje tweet jaki wypuściłem w połowie 2018 roku:

    Po jego publikacji korespondowałem nawet przez jakiś czas z twórcami Thingsów, którzy chcieli dowiedzieć się czego brakuje mi w ich aplikacji. Rozważania z tamtego okresu doprowadziły mnie do przekonania, że przyjemność używania aplikacji znacznie przewyższa korzyści płynące z większej liczby funkcjonalności. Myślałem, że uda mi się dostosować filozofię działania Thingsów do moich wymagań. A właściwie to wpasować moje wymagania w filozofię aplikacji.

    Aby potwierdzić takie rozumowanie, postanowiłem przenieść się z zadaniami na jakiś czas do OmniFocus (Ha! ????) Musiałem sprawdzić, czy może nie jestem w stanie pracować w nieco mniej „atrakcyjnych warunkach”, ale w sporo potężniejszym środowisku. A ponieważ z tyłu głowy wiedziałem, że jest to jedynie test, na końcu którego i tak wrócę do Thingsówo, więc po kilku dniach zrobiłem spektakularny odwrót – jak syn marnotrawny powróciłem do „domu” z ogromnym bałaganem w zadaniach. Moja próba może nie była zbyt mądra, ale miała mi dać kopa do tego aby chciało mi się jeszcze więcej wycisnąć z moich Thingsów. Miała na celu utwierdzenie mnie w przekonaniu, że wygląd i przyjemność działania zrekompensują mi brak dodatkowych funkcji. Ten test przypomniał mi jednak o kilku niezaprzeczalnych plusach OmniFocusa. Tak na prawdę, ma on dla mnie jedną ogromną przewagę nad całą konkurencją: system do przeglądów projektów (Review), której na próżno szukać w jakiejkolwiek innej aplikacji tego typu. Dziwię się, że żadna inna aplikacja nie oferuje podobnych rozwiązań.

    Przez kolejne kilka miesięcy bacznie obserwowałem swój system pracy z Thingsami. Zastanawiałem się, czy jestem w stanie zrobić z tej aplikacji mój program do zarządzania całym życiem, czyli nie tylko zadaniami, ale również nawykami oraz (choć częściowo) notatkami. Powodowało to jednak spore zamieszanie na codziennej liście zadań do wykonania, która to stawała się coraz dłuższa i dłuższa, a jej filtrowanie nie należało do najwygodniejszych (szczególnie na iPhonie i iPadzie).

    Zbliżał się koniec 2018 roku, więc był to dla mnie naturalny czas przemyśleń i podsumowań. W ramach nich zdecydowałem o kilku zmianach w moim systemie produktywności:

    • postanowiłem iść na całość z Evernote w ramach notatek i nie używać do tego celu żadnych innych programów (był taki moment w 2018 roku, gdy używałem jednocześnie 4 aplikacji do notatek – Agedna, do tych związanych z klientami, Evernote gdzie trzymałem pomoce do blogowania, Bear jako baza materiałów oraz Notatki Apple do wszystkich innych, w tym prywatnych) 
    • uznałem, że jestem mocno niezadowolony z aplikacji jakich do tej pory używałem do rejestrowania wydatków (Money Pro, a następnie Money Wiz). Skierowałem się w stronę sławnego YNAB.
    • postanowiłem mocno usprawnić system przechowywania skanowanych dokumentów na komputerze (poza niezbędnymi dokumentami firmowymi, nie przechowuję żadnych papierowych dokumetów). Tutaj wybrałem do testowania Paperless 3, aplikację na Maca. Choć nie mam jeszcze pewności, czy przy niej pozostanę.
    • oraz… w końcu odejść od Thingsów, które – przez coraz większą liczbę zadań jakie miałem do wykonania – przestawały spełniać swoją podstawową rolę, jaką było pilnowanie czy wszystko zrobiłem.

    W tym ostatnim przypadku zdecydowałem się przejść na stałe (i z pełną świadomością, że rezygnuję z wielu udogodnień jakimi rozpieszczały mnie Thingsy) na OmniFocus. I tak też zrobiłem – już na samym początku 2019 roku.

    Proces przyzwyczajania się do nowego systemu zadań będzie jeszcze trwał długo, ale powoli zaczynam widzieć jego pozytywne efekty. OmniFocus to skomplikowana maszyna – i bardzo pomaga inspirowanie się wskazówkami innych. Podpatruję rozwiązania między innymi u Miłosza Bolechowskiego (dość stary, ale nadal świetny artykuł w Fabryce Pikseli i przez płatne wpisy Miłosza w serwisie Patreonie), Davida Sparksa (zakupiłem między innymi u Davida OmniFocus Field Guide, który pomógł mi uporządkować wiele rzeczy związanych z aplikacją) czy serwis LearnOmniFocus. Moje refleksje i postępy z używania OF umieszczam na bieżąco w cotygodniowych podsumowaniach, które publikuję na Facebookowej grupie: Fajne Życie – Fajne Grupa. Pomimo faktu, że kiedyś przez całkiem spory kawałek czasu pracowałem z OmniFocus, postanowiłem poznać ją całkiem na nowo. Wskoczyłem w rolę ucznia, który chce się jak najwięcej nauczyć. Dzięki takiemu podejściu, byłem w stanie otworzyć się na całkowitą zmianę systemu, który jeszcze kilka lat temu, podczas wcześniejszego podejścia na OF – nie sprawdził się tak jak tego oczekiwałem. Musiałem później poszukiwać innych rozwiązań – a tym razem chciałbym tego uniknąć.

    Widzę, że machina-OmniFocus powoli zaczyna działać. A ja mam tylko nadzieję, że wystarczy mi sił i cierpliwości, aby w pełni ją okiełznać.

    Co ciekawe, podobne odczucia mam związane z YNAB (You Need A Budget) – choć w tym przypadku mam do czynienia nie tylko z jedną z najbardziej zaawansowanych aplikacji ze swojej kategorii, ale również jedną z ładniejszych. Wybór był zatem znacznie prostszy, choć sposób działania YNAB jest totalnie inny niż poprzednio używanych przeze mnie rozwiązań. Ale to już historia na zupełnie inny wpis…


  • dominikanie.pl – katolicki Netflix i do tego po Polsku?

    Odkryłem ostatnio bardzo ciekawą, polską platformę – Dominikanie.pl. Jest coś w rodzaju katolickiego Netflixa z treściami właśnie o tematyce katolicko-teologicznej. Inicjatorem przedsięwzięcia jest znany polski dominikanin ojciec Adam Szustak, który też bardzo dobrze czuje się przed kamerą 🙂 Swoją drogą, oglądanie zakonnika robiącego tego typu religijny show, prowadzącego swój daily vlog, do tego z zegarkiem Aple Watch na ręku, rodzi uśmiech na mojej twarzy 🙂 A przecież Adam Szostak nie od dzisiaj inwestuje swój czas w internet – wystarczy przejrzeć jego kanał Langusta na Palnie na YouTubie.

    Chyba nie należę do grupy docelowej platformy streamingowej Dominikanie.pl, jednak bardzo miło popatrzeć, gdy ktoś z pasją podchodzi do swojej – no właśnie – chyba „misji” a nie „pracy”? A może i sam czasem zajrzę…

    Z resztą zobaczcie sami jak miło się ogląda! 🙂

    Myślę, że musisz tam zajrzeć – Dominikanie.pl. Ps. mam nadzieję, że ojciec Adam nie obrazi się za rysunek? 🙂


  • superbohaterowie są w(śród) nas

    Wierzysz w Superbohaterów? Jeżeli masz więcej niż 12 lat, to istnieje spora szansa, że już nie… Ale nie martw się, ja kiedyś też nie wierzyłem 🙂 Wierze jednak, że ten wpis przekona Cię, że oni na prawdę istnieją!

    Na początek kilka faktów. Superbohater to postać, która ma nadludzkie moce, tak? Nie koniecznie. Napewno pamiętasz z dzieciństwa Supermana, Spidermana czy Batmana, prawda? Każdy z nich wyróżniał się swoimi niezwykłymi umiejętnościami i zdolnościami. Co ciekawe, tylko dwóch z nich, zawdzięczało je nadprzyrodzonym mocom. Oznacza to, że teoretycznie jedna z tych postaci mogłaby istnieć naprawdę. Wystarczą obcisłe majtki, super bryka, trochę wygibasów po dachach i każdy może być Batmanem :-). Oczywiście nie jest to AŻ TAK proste, ale z pewnością możliwe i do wykonania. A to oznacza nic innego, tylko tyle że SUPERBOHATEROWIE na prawdę istnieją, albo przynajmniej mogą istnieć.

    A teraz mam dla Ciebie mega wiadomość, która być może raz na zawsze zmieni Twoje życie: Ty również masz w sobie superbohatera! I to nie jednego – a wielu. Takich prawdziwych!

    Skąd to wiem – zapytasz pewnie. Bo siedzą w każdym z nas, tylko nie zawsze potrafimy ich dostrzec, docenić i, co najważniejsze, zaakceptować. W pierwszym odcinku mojego podcastu, w ramach krótkiego przedstawienia siebie, opowiedziałem Ci o sześciu moich superbohaterach. Takich, którzy od dawna we mnie drzemali a ich wybudzanie zacząłem już jakiś czas temu odkrywając coraz to nowsze ich moce 🙂 Oto i oni.

    Familyman

    Mój pierwszy superbohater. Jego tajemne moce polegają na tym, że uwielbia swoje życie rodzinne i wszelkie zajęcia z tym związane. Na przykład bycie tatą, czy mężem. Tak właśnie jest ze mną. Moje córki, Amelka i Alicja, oraz żona – Ewa, codziennie sprawiają, że jestem szczęśliwym człowiekiem 🙂 I pomimo faktu, że czasem ciężko wytrzymać z trzema dziewczynami w domu… to uwielbiam tę rolę! Cudownie jest zakładać strój superbohatera-taty i lecieć do szkoły na zebranie, pędzić razem na łyżwy czy nawet przytulić się na kanapie i (lekko) przysnąć na kolejnym odcinku Barbie czy Luny 🙂 Wspaniałe uczucie gdy jako superbohater-mąż mogę wybrać się z żoną na randkę do kina czy przygotować jej ulubione danie na nasz wspólny obiad. To właśnie mój pierwszy superbohater – szczęśliwy Familyman.

    iGeek

    Drugi z superbohaterów, jakich udało mi się odnaleźć, to iGeek! Tego jednego znam i pielęgnuję chyba najdłużej ze wszystkich, odkryłem go już wiele wiele lat temu. Skąd ta dziwna nazwa i co właściwie oznacza? Geek, to podobno „człowiek, który dąży do pogłębiania swojej wiedzy i umiejętności w jakiejś dziedzinie w stopniu daleko wykraczającym poza zwykłe hobby”. W skrócie maniak albo zapaleniec – chyba tak najprościej można go opisać? I ja właśnie jestem takim geekiem jeżeli chodzi o technologie, a w szczególności tą, która tworzy Apple 🙂 A już najbliżej mi napewno do iPad’ów, iPhon’ów i iWatch’ów (oj wiem, że nazywa się Apple Watch, ale tak ładniej wygląda w mojej wyliczance) – stąd to „i” na początku. Uwielbiam te urządzenia i dzięki nim moja praca jest dla mnie nieprzerwanie czystą przyjemnością. Od kiedy stałem się szczęśliwym posiadaczem dużego iPada Pro (trochę więcej na ten temat w moim poprzednim wpisie), staram się wykorzystywać go do wszystkich rzeczy związanych z blogowaniem, podcastem czy moją pracą. Nie zawsze mi się to jeszcze udaje, ale już coraz rzadziej muszę wyciągać MacBooka aby przeskoczyć jakiś dołek, z którym iPada nie daje sobie rady.

    Bloggerman

    A więc bloguję – o czym z pewnością wiesz, bo przecież jesteś właśnie na moim blogu 🙂 I wiesz co? Kocham to! Mój kolejny superbohater to bloggerman a jego tajemne moce polegają nie tylko na tym, że prowadzi bloga, ale chyba przede wszystkim na tym, że uwielbia to zajęcie. Bo co to za superbohater, który nie kocha swojego zajęcia? Czy Spiderman, Batman i Superman (tak, wiem, mój zakres superbohaterów jest już dość przestarzały ????) robiliby to co robili, gdyby pomaganie innym nie sprawiało im frajdy? Superbohater bloggerman towarzyszy mi od niedawna, bo raptem od dwóch i pół roku, jednak z każdym dniem odkrywam w nim nowe moce i pokłady energii. To daje mi siłę do działania i pokonywania kolejnych barier, w tym, ciągle dla mnie nowym i nieznanym zajęciu, jakim jest blogowanie. Czy za jakiś czas do grupy moich superbohaterów dołączy Podcast-er-men? (????) Mam taką nadzieję!

    Housewife

    Housewife to nic innego jak… kura domowa 🙂 A właściwie w tym przypadku powinien to być kur domowy. Tak tak – ten znienawidzony przez wiele osób zestaw domowych, codziennych obowiązków, jest tym, co tygryski lubią najbardziej 🙂 Oczywiście, dla tych niedowierzających, piszę o sobie.

    Wielu moich znajomych przez długi czas stukało się w głowę, gdy opowiadałem, jak bardzo lubię swoje domowe obowiązki którym mogę każdego dnia się oddawać. Gdy przedstawiałem im mojego superbohatera Kura Domowego, nie dowierzali, że robię to bo lubię. W sumie nie mam się co dziwić, w końcu sam dopiero dwa lata temu odkryłem jego istnienie. Wcześniej niezbyt często spędzałem dni w domu. O praniu czy zmywaniu nie nawet nie wspominając. Jej, jak sobie tak wszystko podsumuję, to okres ostatnich kilku lat zmienił mnie całkowicie! I tak też jest z obowiązkami domowymi, które – jak się okazało – mogą sprawiać wielką frajdę i dawać jeszcze większą satysfakcję. Gdy moje dziewczyny wychodzą do domu, pracy i przedszkola, ja mogę – w miarę możliwości, bo jak widzisz w całym moim wpisie, zajęć mam sporo – zajmować się moim kochanym domkiem i zadaniami jakie przede mną stawia. Posprzątać po śniadaniu, pozmywać, wstawić pranie, sprzątnąć podłogę, dosypać jedzenie do karmnika dla ptaków, podlać kwiatki… Panie i Panowie – oto właśnie mój superbohater Housewife.

    Cookerman

    Gotowanie od zawsze było moją pasją. Już jako mały dzieciak przygotowywałem sobie wymyślne dania co nie raz wprawiało w zdziwienie, a czasem i złość, moich rodziców. To drugie występowało głównie wtedy, gdy w środku nocy zaczynałem smażyć, piec czy gotować… hmm… nie wiem o co im chodziło, w końcu komu przeszkadza delikatny zapach pieczonego ciasta francuskiego o drugiej w nocy? 😉

    Pomimo pasji, jaką niewątpliwie było dla mnie gotowanie, nigdy nie myślałem, aby robić to zawodowo. I nawet, gdy jakimś niewiarygodnym zrządzeniem losu, znalazłem się w swojej pierwszej pracy w restauracji sushi jako pomocnik kucharza, wiedziałem, że jest to dla mnie tylko tymczasowa przygoda i nie potrwa dłużej niż dwa, trzy miesiące. Jednak trwała ich równo osiem. I była to najlepsza praca, jaką kiedykolwiek miałem. Robiłem to co kocham i to przez prawie 12 godzin na dobę 🙂 Nie było łatwo, ale satysfakcja pozostawała ogromna.

    Teraz, po latach, wstaję każdego dnia rano i otwieram swoją małą, domową restaurację 🙂 Zazwyczaj mam trójkę stałych klientów – moje trzy dziewczyny. Teraz to dla nich najczęściej gotuję i, choć nie zawsze są łatwymi klientkami (szczególnie te dwie młodsze), uśmiechy na ich twarzach gdy próbują coś nowego, są dla mnie najlepszym napiwkiem jaki kiedykolwiek dostałem 🙂 To one sprawiają, że mój superbohater Cookerman każdego dnia rośnie w siłę i zyskuje coraz to nowsze nadprzyrodzone moce.

    Businessman

    W 2018 roku, dokładnie pierwszego października, minęło 10 lat od kiedy założyłem swoją firmę. Wow, kawał czasu. Jednak dopiero dwa lata temu zrobiłem z niej swoją wymarzoną pracę 🙂 I wtedy też pojawił się mój superbohater Businessman – który uwielbia swoje firmowe zajęcia. Oczywiście istnieje szereg rzeczy, których nie znoszę – cała „papierkowa” robota, rozliczenia z klientami (tak, nie lubię części rozliczeniowej w mojej firmie! 🙂 ), przesyłanie dokumentów do urzędu skarbowego, ZUSu, przypominanie o niezapłaconych fakturach, wysyłanie ofert, blech.. O tych wszystkich rzeczach staram się nie myśleć i przekładam je na później gdy tylko mogę. Część z nich na szczęście robi za mnie moja księgowa, ale innych – jak rozliczenia z klientami – raczej nie pozbędę się tak łatwo. Często śmieję się, że może łatwiej by było, gdybym na fakturze zamiast mojego numeru konta, podawał ten z elektrowni, albo wodociągów… I niech elektrownia w przypadku mojego niezapłaconego rachunku odzywa się bezpośrednio do moich klientów, zamiast do mnie 🙂 Idealne rozwiązanie, prawda? Mógłbym się wtedy skupić na tym, w czym mój superbohater jest najlepszy – w tworzeniu. Bo właśnie na tym polega moja praca. Tworzę strony – takie do czasopism które znajdujesz później na półce w Empiku, oraz te internetowe. Zajmuję się również doradztwem i obsługą tych ostatnich. I wiesz co? Każde z tych zajęć sprawia mi ogromną frajdę 🙂 A chyba najlepszym dowodem na to jest mój blog – czyli tak na prawdę moja praca, po pracy 🙂 W końcu moim ulubionym zajęciem poza regularną pracą, jest dokładnie to samo – tworzenie i prowadzenie swojej własnej strony. A kto mnie zna dłużej wie, że od zawsze do tego dążyłem. Ponieważ to uwielbiam 🙂 I to właśnie jest supermoc mojego superbohatera businessmana.

    Sportsman (nowicjusz)

    Dzisiaj tak ciężko mi uwierzyć, że jako młody chłopak nie lubiłem sportu. Do drugiej klasy podstawówki, jak prawie każdy dzieciak w tym wieku, uwielbiałem kopać piłę – ba, nawet byłem kilka razy na treningu w drużynie piłkarskiej z prawdziwego zdarzenia, takiej z mojego rodzinnego miasta.

    Jednak później coś mi się przestawiło w głowie i wszelką aktywność fizyczną zacząłem traktować jak najgorszy sposób spędzania czasu. Jak to w ogóle możliwe? 

    No cóż, minęło wiele lat i moje podejście znowu zmieniło się o 180 stopni. Na nowo pokochałem sport i to w bardzo wielu odmianach. Oczywiście taki w postaci rekreacyjnej, nie wyczynowej. Rower, rolki, łyżwy, joga, pływanie, bieganie, a nawet kilka prostych porannych ćwiczeń – każda z tych rzeczy sprawia, że jestem szczęśliwym człowiekiem. Taki właśnie jest mój superbohater Sportsman – zafascynowany sportem, na nowo 🙂 Dlaczego „nowicjusz”? Przez te wszystkie lata, gdy unikałem sportu jak ognia, narobiłem sobie wiele zaległości. Gdy dwa lata temu, zaraz po rzuceniu palenia, pierwszy raz poszedłem pobiegać, ledwo doczołgałem się do końca ulicy – a liczy ona raptem kilkadziesiąt metrów. Z każdym dniem było lepiej, obserwowałem ogromne, czasem wręcz niewiarygodne, postępy, jednak zawsze czułem, i pewnie jeszcze długo będę czuł, że przez te zmarnowane lata – jestem mocno do tyłu. Za każdym razem gdy wskakuję na rolki czy łyżwy wiem, że gonię dzieciaki które jeżdżą od zawsze. Gdy wchodzę do basenu, widzę jak muszę uczyć się podstaw. Na szczęście radość jaką daje mi sport motywuje mnie do dalszej pracy. Dzięki temu wiem, że przyjdzie dzień, w którym mój superbohater Sportsman zrzuci plakietkę „nowicjusz” 🙂

    To moja siódemka uzdolnionych, wspaniałych superbohaterów, którzy każdego dnia pomagają mi zmieniać świat na lepsze. Mój świat 🙂 Teraz Twoja kolej, potrafisz odszukać i wymienić swoich Superbohaterów? Nie wstydzić się żadnego z nich? Zaakceptować ich nadprzyrodzone moce? I najważniejsze: czy Ty w ogóle wierzysz w superbohaterów?? Czekam na Twoje komentarze 🙂

    Jeżeli chcesz porozmawiać na ten i inne tematy, zapraszam Cię również do mojej Facebookowej grupy: Fajne Życie – Fajne Grupa.


  • takie tam (noworoczne?) zmiany

    Przełom roku to dla wielu osób czas podsumowań, refleksji i zmian. Ja, jak pewnie wiesz, lubię zmiany i nowe rzeczy 🙂 Ale tylko z dziedziny takich, które prowadzą do czegoś fajniejszego. Takie, które mogę nazwać „rozwojem”.

    Postanowiłem więc pozmieniać to i owo na blogu.

    Wygląd

    Proces zmiany wyglądu bloga rozpocząłem już jakiś czas temu i od wielu tygodni robiłem większe i mniejsze eksperymenty w tym temacie. Daleki jestem od pisania „skończyłem”, ale wiem już w którą stronę podążam. Odchodzę od zbyt wielu kolorów, które szalały sobie po stronie, zbyt wielu nic nie mówiących zdjęć – podążam w tą bardziej minimalistyczną stronę. Zamiast dodawać i komplikować – zabieram i upraszczam.

    Będę starał się, utrzymać bardziej taką skromną w barwy kolorystykę bloga, tak samo ewentualnych zdjęć i grafik. Ach, jeszcze apropos grafik – będę przygotowywał ich coraz więcej sam. Taki też mam plan na zdjęcia – robić własne, nie kupować gotowe. Będzie to dla mnie totalnie nowa rzecz, ale mam nadzieję, że odnajdę się w takim hobby. Trochę boję się mojego podejścia do fotografii – nigdy nie należałem do osób, które „cykają” zdjęcia kiedy tylko mogą. Jednak chcę się tego nauczyć i zacząłem już nawet kurs, który ma mi w tym pomóc. OCZYWIŚCIE moim aparatem fotograficznym będzie nic innego, tylko iPhone 🙂

    Taki kierunek wizualny obieram na ten rok dla bloga. Ps. co myślisz o nowej stronie głównej? Nareszcie każdy odwiedzający stronę Fajne Życie, będzie mógł łatwo, bez szukania, dowiedzieć się o czym tak na prawdę jest mój blog.

    Podcast!

    Tak, tak, tak! Decyzję podjąłem już baaardzo dawno temu i nawet nie wiesz jak długo ociągałem się z nagrywaniem. Ale jest… pierwszy odcinek mojego podcastu 🙂 Tyle się nakombinowałem…

    Myślałem o nazwie – miałem chyba ze dwadzieścia różnych pomysłów, jak również na samą formę formę podcastu, wykupiłem wiele domen z wybranymi już nazwami… ale ostatecznie pozostałem przy takiej samej jak sam blog 🙂 Czyli podcast nazywa się Fajne Życie – po prostu, bez kombinowania.

    Jeszcze większe problemy niż z nazwą miałem z muzyką… Przesłuchałem z milion dźwięków do podcastowego intro we wszystkich możliwych serwisach z muzyką jakie znalazłem w internecie a ostatecznie wybrałem kawałek, który na moją listę „potencjalnych utworów do intro” trafił jako pierwszy 🙂 Jednak przez cały ten czas przesłuchałem go tak wiele razy, że w końcu nabrałem podejrzeń, czy przypadkiem nie słyszałem go już w innym podcaście… ech… namieszałem strasznie, zamiast podejść do tematu najprościej jak się da 🙂 Wyrażenie „bez kombinowania” powinno stać się moim tematem roku 2019.

    Gdy już okiełznałem wszelkie problemu związane z produkcją samego podcastu, wymyśliłem szereg dodatków, które miałbym wykonywać do każdego odcinka – co oczywiście skutecznie uniemożliwiło mi już skończenie czegokolwiek… 🙂

    Na szczęście powiedziałem „DOŚĆ!”, wziąłem swoje notatki i zacząłem nagrywać. I oto jest 🙂 Zapraszam Cię do przesłuchania i (koniecznie) recenzji!

    Link do strony podcastu.

    Link do pierwszego odcinka.

    Nie mogę pominąć bardzo ważnego wątku: w stworzeniu podcastu pomógł mi kurs Marka Jankowskiego z Małej Wielkiej Firmy – PodcastPro. Choć zamiast słowa „pomógł”, powinienem użyć „umożliwił”. Jeżeli przeszło Ci kiedyś przez myśl nagrywanie własnego podcastu – koniecznie zacznij od kursu Marka! Śmiem twierdzić, że to najbardziej merytoryczny i praktyczny kurs do jakiego miałem okazję przystąpić 🙂 Trąbie o tym na prawo i lewo, ale jestem mega wdzięczny Markowi za to, że poświecił czas aby taki kurs przygotować.

    Narzędzia

    Przełom 2018 i 2019 roku to dla mnie również potężna zmiana jeżeli chodzi o urządzenia na których pracuję. Do tej pory moim podstawowym narzędziem był komputer, laptop – MacBook Air z dwoma pomocnikami – iPadem (tym najtańszym i najbardziej podstawowym z 2017 roku) i iPhonem (8). I pomimo faktu, że większość rzeczy dotyczących bloga i tak starałem się tworzyć właśnie przy pomocy iPada, to jednak MacBook zawsze leżał obok i bardzo często pomagał, a bywało, że i przejmował pałeczkę. Efekt był taki, że poza samym pisaniem, niewiele rzeczy robiłem z wykorzystaniem tylko i wyłącznie iPada.

    Jednak ostatnio to się zmieniło – po wielu miesiącach sprawdzania, czytania recenzji, rozważań, testów, zdecydowałem się na zakup… iPada Pro, tego dużego, największego, 12,9 cala – starszej, ale bardzo fajnej wersji (najnowsze iPady są jednak zbyt drogie póki co). I oczywiście jestem zakochany w tym sprzęcie… W połączeniu z klawiaturą (Apple Smart Keyboard) i rysikiem (Apple Pencil), mam właściwie idealne urządzenie, które stało się jednocześnie moim podstawowym narzędziem pracy, pisania, blogowania i (prawie) wszystkiego innego. Niestety nie mogę jeszcze na iPadzie opracowywać czasopism – a między innymi tym zajmuję się w mojej codziennej pracy. Jednak wierzę, że i to już bardzo niedługo się zmieni 🙂

    Pojawienie się u mnie iPada Pro spowodowało, że postanowiłem przemyśleć nie tylko sprzęty, na których pracuję, ale również aplikacje, których używam. Proces ten zacząłem właściwie jeszcze zanim nowy iPad do mnie przyjechał. Przede wszystkim wziąłem swojego iPhona i starszego iPada i sprawdziłem ile aplikacji się w nich znajduje. Mogę to chyba porównać do sprawdzania bagażnika w samochodzie w celu sprawdzenia ile zbędnych gratów się w nim znajduje. I w moich bagażnikach było łącznie… 378 aplikacji! Nie zastanawiając się wiele, przystąpiłem do porządków – pozbywając się prawie połowy (po czystkach zostało łącznie 191) aplikacji. Poza wyrzuceniem tych, których nie używałem, postanowiłem też zmniejszyć liczbę aplikacji, które faktycznie wykorzystuję. Zamiast używać trzech aplikacji do obsługi kalendarza (tak, używałem 3!), przestawiłem się na jedną – tą podstawową, od Apple. Zamiast kilku aplikacji do gromadzenia notatek, pozostałem przy jednej – Evernote, rozszerzając jednocześnie zakres w jakim ją wykorzystuję. I tak dalej. Wykasowałem wszystko co nie było mi potrzebne albo odciągało mnie od pracy. Ciekawym procesem była dla mnie rezygnacja z aplikacji Tweetbot do przeglądania Twittera. Postanowiłem „przejść” na oficjalną aplikację i nie była to łatwa decyzja. Ci z Was, którzy znają Tweetbota pewnie stukają się tej chwili w głowę – bo tak na prawdę Tweetbot jest o niebo lepszy on tej oficjalnej apki. Dlaczego więc zdecydowałem się na taką zmianę? Z prostego powodu: za dużo czasu spędzałem na czytaniu Twittera, a za mało na pisaniu. I udało się 🙂 Zmiana spowodowała, że zwyczajnie straciłem przyjemność spędzania kilkudziesięciu minut dziennie na przeglądaniu timelane’u i przestałem to robić. Twitterowy nałóg w dużej mierze zniknął 🙂

    Dzięki czystkom wśród aplikacji i skupieniu się na pojedynczych rozwiązaniach, praca na iurządzeniach znowu stała się przyjemnością. Mam również o połowę mniej rzeczy, które mnie rozpraszają. Właściwie zostały jedynie aplikacje, których faktycznie używam i potrzebuję. Pozbyłem się śmieci, zbędnych narzędzi oraz aplikacji, których do tej pory nie zdarzyło mi się nawet raz włączyć. Tak przygotowany odebrałem mojego nowiutkiego iPada Pro i zacząłem działać 🙂 Efekty tej pracy czytasz i (mam nadzieję) będziesz czytał oraz słuchał (podcast również nagrywam tylko i wyłącznie przy pomocy iPada).

    Grupa na Facebooku

    Od jakiegoś czasu rozmyślałem też nad moją działalnością na Facebooku. Totalnie nie jestem zadowolony z tej dotychczasowej na fanpage’u, który to stał się niestety głownie słupem ogłoszeniowym o nowych wpisach na blogu. A to z kolei totalnie nie zachęca Was do komentowania i rozmowy – i to jest całkiem normalne. Tylko, że ja już tak nie chcę! Chcę rozmawiać, dyskutować, rozwiązywać problemy – swoje i Wasze. Chcę pokazać Ci jak osiągam swoje cele i dowiedzieć się czegoś o Twoich.

    Jednak w ramach samego fanpage’a niewiele mogę zrobić – również ze względu na fakt, że sam Facebook nie podchodzi już do nich zbyt poważnie. Od kilku miesięcy obserwuję za to, jak swoją społeczność tworzą inni blogerzy – na przykład Dominik Juszczyk, czy Miłosz Bolechowski. Obydwaj udzielają dostępu do tej społeczności dopiero po uiszczeniu niewielkiej opłaty – i ja doskonale to rozumiem, bo dzięki temu do ich grup dołączają jedynie osoby, które faktycznie chcą w nich brać udział i się udzielać. Bardzo mi się podoba ich sposób działania i postanowiłem również zacząć tworzyć podobną społeczność – właśnie na Facebooku, ale nie w fanpage’u, tylko w grupie. Różnica polega będzie polegała na tym, że za dostęp do mojej grupy nie zapłacisz ani grosza. Jednak w zamian będę oczekiwał, że będziesz się w niej udzielał/udzielała. 

    Zapraszam do nowej grupy Fajne Życie.

    Ale uprzedzam jeszcze raz: nie chcę, aby była to martwa grupa, zamierzam sporo w niej pisać (już to robię) i mocno się udzielać oraz – oczywiście – zachęcać Was do tego samego. Sam fanpage pozostanie na razie bez zmian, głównie słupem ogłoszeniowym… bo i taki się przecież przydaje 🙂

    A co dokładnie będzie się działo na grupie? O czym będę z Wami na niej rozmawiał? Możesz się tego dowiedzieć na dwa sposoby: pierwszy to oczywiście po prostu dołączając 🙂 a drugi – z mojego newsletteraw którym będę często o grupie wspominał, i do którego subskrypcji bardzo Cię zachęcam.

    Treści na blogu

    W tym roku planuję również lekko rozszerzyć tematykę mojego bloga o treści związane z produktywnością, wykorzystaniem iPada w pracy, jak i w życiu codziennym, tworzeniem własnego bloga oraz moich próbach wprowadzanie minimalizmu w życiu 🙂 brzmi jak sporo pracy, prawda? Ale wiele z niej już wykonałem i w najbliższych tygodniach będziesz mógł obserwować efekty.

    Mam nadzieję, że będzie Ci się podobało 😉


  • podcast fajne życie, odcinek 1, Witaj świecie!

    Tadam! Skończyłem!

    Udało się, w końcu mogę przedstawić Ci pierwszy odcinek podcastu Fajne Życie, w którym opowiadam o sobie, superbohaterach, podcaście i… fajnym życiu. Zapraszam do słuchania i czekam z niecierpliwością na Twój komentarz ????

    Więcej na temat rzeczy o których mówię w pierwszym odcinku:


    Tu znajdziesz wszystkie odcinki podcastu Fajne życie