Asia, moja znajoma, rzuca palenie. Od kilku lat. Jest już o krok od sukcesu – wszystko przygotowała. Podjęła decyzję i… właściwie tyle. Pozostał jej do wykonania drugi, finalny etap – przestać palić. Z realizacją tego kroku czeka jednak na odpowiedni moment. Asia, tak jak ja, pracuje w domu. To wprost wymarzone zajęcie dla poszukiwaczy wymówek.
W końcu zawsze znajdzie się klient, który swoimi poprawkami w projekcie doprowadza do szału – co jak wiadomo lekko opóźnia realizację wszelkich ważnych postanowień. Gdy w końcu przeprawa z klientem wydaje się być skończona, jest oczekiwanie na finalizację projektu, potem pieniądze – równie stresujące momenty i jeszcze gorszy czas na walkę z nałogami. Gdy klient zapłaci to albo jesteś już po uszy w kolejnym projekcie albo – co chyba gorsze – gorączkowo szukasz kolejnego zajęcia. Obydwa przypadki spokojnie wystarczą do skutecznego odwlekania decyzji o dalszej walce z nałogiem. I nawet gdy nadchodzi ten jeden idealny moment, ta jedna w roku chwila, gdy stary projekt się skończy, pieniądze z niego są już na koncie a nowy startuje dopiero za tydzień – łatwo jest odnaleźć milion powodów które powodują ogromny stres i uniemożliwiają podejmowanie wszelkich ważnych decyzji. Z pewnością to będzie moment, w którym akurat trzeba zapłacić podatki, ZUS, czy wyjaśnić problem z księgową albo chociaż pomyśleć nad zmianą logo firmy. Jak nie, to przecież trzeba sprzątnąć biurko i oczywiście pomyśleć o zmianie fotela – w końcu wygoda w pracy to podstawa. A jak najlepiej wybrać nowy fotel? Oczywiście z katalogiem Ikei, kawą i… papierosem.
Tak też rzuca palenie Asia. Całe życie. I, choć wcale jej do tego nie namawiam, średnio raz w miesiącu słyszę: „Jeszcze ten jeden projekt i już napewno rzucam. Tym razem już to zrobię, wiem że warto, ale jeszcze miesiąc albo dwa…”
Tak sobie myślę – czasem zamiast coś chcieć, trzeba po prostu to zrobić. Ten krótki wpis dedykuję każdemu z Was, kto obiecuje sobie „jeszcze ten jeden miesiąc…”.
Jeżeli zaglądasz czasem do mnie na bloga lub przynajmniej czytasz newsletter, to wiesz, że bardzo lubię podcasty. Uwielbiam szczególnie te, które potrafią zainspirować. Niewątpliwie takim właśnie podcastem jest jeden z pierwszych, jakie w ogóle zacząłem słuchać – „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” Michała Szafrańskiego. Ostatni odcinek, który miałem okazję przesłuchać, tylko to potwierdza. Michał zaprosił do rozmowy Karola Lewandowskiego, z bloga „Busem przez świat” i Panowie rozmawiali o podróżowaniu oraz blogowaniu. Wow, chyba idealne połączenie 🙂 Po przesłuchaniu sam miałem ochotę rzucić wszystko, kupić starego busa i wybrać się w podróż dookoła świata!
Nie był to pierwszy raz, kiedy miałem okazję posłuchać historii Karola – „spotkałem” go już wcześniej dwa razy, podczas konferencji na których występował. Jedno z tych wystąpień zamykało w 2016 roku Blog Poznań Conference na której byłem. Zastanawiałem się wtedy, czy nie odpuścić sobie tej jednej, ostatniej prelekcji aby zdążyć na wcześniejszy pociąg do domu. Zostałem. Karol opowiadał o początkach blogowania, pierwszych podróżach i rewolucji jaką sobie zafundował w życiu. Było to najlepsze wystąpienie. Karol wie jak spełniać marzenia i inspirować do tego innych!
Jeżeli nie znasz Karola Lewandowskiego i bloga Busem przez świat, polecam Ci abyś przesłuchał wywiad, jaki przeprowadził z nim Michał Szafrański, a wcześniej obejrzał film, który Karol pokazał właśnie podczas Blog Poznań Conference w 2016 roku:
Jednak ten wpis nie powstał po to abym malował laurkę dla obu Panów (choć niewątpliwie im się należy). Nie ukrywam, że styl życia jaki prowadzi Karol Lewandowski bardzo mi się podoba. Podróżuje i bloguje – i jeszcze te dwa zajęcia pozwalają mu się utrzymać… Kto z Was by tak nie chciał? 🙂
Zainspirowany taki stylem życia, postanowiłem, że i ja wyruszę w podróż. Nie dziś, nie jutro, pewnie nie busem i pewnie nie na kilka miesięcy. Choć właściwie czemu nie? Najważniejsze jednak jest, abym zaczął od planu. Od przemyślenia wszystkiego, przygotowania mapy mojej podróży i zrobienia pierwszych kilku kroków.
Zacząłem więc szperać w internecie i na podstawie wielu artykułów jakie znalazłem, przygotowałem sobie przewodnik – takie „krok po kroku” do podróży dookoła świata! I dzisiaj dziele się nim z Tobą 🙂
Przewodnik obejmuje 10 kroków, jakie trzeba wykonać, aby mądrze zaplanować podróż dookoła świata 🙂 Nawet jeżeli planujesz miesięczną wyprawę na jeden tyko kontynent, warto przygotowywać się jak na podróż dookoła całego globu!
Krok 1 – wybór miejsc
Niby oczywiste, ale kto by pomyślał, aby od tego właśnie zacząć? Gdybym planował taką podróż bez żadnej pomocy, pewnie na początku pomyślałbym o liście rzeczy do spakowania… a to oczywiście niewłaściwa droga. Bo niby skąd wiedzieć czy potrzebny będzie parasol czy krótkie spodenki, skoro jeszcze nie wiadomo czy jedziesz do Londynu, czy lecisz na Teneryfę?
Więc na początku warto ustalić jakie Państwa chcesz tak na prawdę odwiedzić. Wziąć mapę i przypiąć pinezki – takie prawdziwe – na papierowej mapie, albo te wirtualne – na Mapie Googlowej. Taka lista pokaże również jak długo będzie potrwać podróżą, a dalej – jaki budżet zgromadzić.
Z gotową listą miejsc, jakie chcesz odwiedzić, możesz zacząć planować właściwą już trasę przejazdu. Zaznaczone na mapie miejsca trzeba połączyć. Wybrać Państwa przez które będziesz musiał przejechać, określić środki transportu jakie wykorzystasz, zaznaczyć drogi którymi będziesz się poruszać. Warto również wziąć pod uwagę pogodę jaka może występować w miejscach do których będziesz podróżować.
Jeżeli wiesz już jakie miejsca chcesz odwiedzić oraz jak się do nich dostaniesz, możesz zacząć planować budżet całej podróży! Być może nie będzie to najprzyjemniejszy moment całego planowania, ale bez tego z pewnością się nie uda 🙂 Musisz wiedzieć ile będziesz potrzebował pieniędzy, aby nie zakończyć podróży bez pieniędzy w samochodzie bez paliwa 300 km od domu.
Planując budżet Twojej wycieczki, warto odwiedzić różne blogi podróżnicze, na przykład właśnie „Busem przez świat”, gdzie Karol pokazuje jak z małym budżetem wybrać się w taką podróż życia.
Twój spis wydatków powinien być podzielony na Państwa, i zawierać transport, zakwaterowanie, jedzenie i picie oraz opłaty za rzeczy dodatkowe, np. wizy. Gdy poznasz kwotę jaka będzie Ci potrzebna do zrealizowania podróży, będziesz mógł zacząć ją dostosowywać do możliwości finansowych. Zamieniać hotele na hostele albo odwrotnie. To bardzo istotny krok – jego odpowiednie przygotowanie zaważy na powodzeniu całych przygotowań.
Krok 4 – zorganizuj pieniądze na wyjazd
Niestety, samo zaplanowanie budżetu to za mało aby móc wyruszyć w podróż. Potrzebne pieniądze trzeba jeszcze zgromadzić. Musisz też zaplanować jak będziesz przechowywał zebrane pieniądze. Nie chcesz chyba wozić ze sobą worka z gotówką? Być może odpowiednim rozwiązaniem będzie wykorzystanie kart wielowalutowych, np. Revoluta – popularnej usługi pozwalającej relatywnie tanio wymieniać pieniądze pomiędzy walutami. Warto również zastanowić się, co być zrobił, gdy Twoja karta zostałaby skradziona. Czy masz zaplanowane jakieś wyjście awaryjne? Czy takie wydarzenie pokrzyżowałoby Ci plany? Czy złodziej miałby dostęp do wszystkich Twoich pieniędzy i musiałbyś z tego powodu zakończyć podróż? Oczywiście nie życzę Ci takiego scenariusza – ale jedziesz w daleką podróż, lepiej być gotowym i na takie przygody.
Krok 5 – zapisz podróż w kalendarzu
Czas na kolejny duży i konkretny krok. Umiejscowienie Twojej podróży w czasie. Weź kalendarz i wpisz wszystkie daty. Zacznij od momentu wyjazdu, i opisuj każdy kolejny dzień. Weź pod uwagę potrzebny czas podróży i liczbę dni jaką chcesz pozostać w każdym mieście. Na koniec sprawdź czy łączny czas podróży jaki Ci wyszedł pokrywa się z pierwotnymi założeniami.
Krok 6 – paszport i wizy
Jeżeli Twoja podróż będzie obejmowała tylko Unię Europejską, nie będziesz potrzebować ani wiz, ani paszportu. Jeżeli jednak faktycznie chcesz wyruszyć dookoła świata – wtedy ten krok będzie niezwykle istotny. Paszport to podstawa, bez niego nie tylko nic nie załatwisz, ale i nigdzie dalej nie pojedziesz. Pamiętaj, że wyrabianie paszportu trochę trwa – weź to pod uwagę w swoich planach. Jeżeli paszport masz już wyrobiony – sprawdź koniecznie jego ważność, aby nie skończyła się w połowie podróży.
Druga sprawa to wizy – musisz sprawdzić każde z Państw do których planujesz podróż oraz te przez które będziesz tylko przejeżdżał. Wypisz miejsca do których będzie Ci potrzebna wiza i zajmij się ich wyrobieniem.
Krok 7 – Zacznij rezerwować!
Jeżeli doszedłeś do kroku 7, to nie ma już na co czekać i chyba trzeba rezerwować! 🙂 Wypisz sobie miejsca, w których musisz dokonać rezerwacji. Twoja lista może być krótka, ale i bardzo długa – w zależności od specyfiki podróży. Pamiętaj aby wziąć pod uwagę transport (lot, autobus, pociąg, wynajem samochodu), zakwaterowanie (hotel, motel, hostel, camping, airbnb) oraz atrakcje turystyczne których nie chcesz ominąć a które wymagają wcześniejszej rezerwacji. Skorzystaj z list sporządzonych w poprzednich krokach. Mądrze zrobione rezerwacje mogą Ci też pozwolić na pewne oszczędności – w niektórych miejscach obowiązują zniżki w przypadku odpowiednio wcześniej dokonanych rezerwacji.
Krok 8 – dom, praca…
Zadbaj o to, abyś miał do czego wracać. Odpowiednio długi urlop w pracy, powiadomienie współpracowników, rodziny i przyjaciół o podróży i tym, że może być z Tobą utrudniony kontakt. Sąsiadka, która podczas nieobecności podleje kwiatki i nakarmi koty to również dobry pomysł. To tylko kilka z rzeczy o których warto pomyśleć.
Krok 9 – zaszczep się, weź potrzebne leki, dokumenty
Jeżeli Twoja wyprawa to podróż dookoła świata, koniecznie zadbaj o odpowiednie szczepienia. Na kilka miesięcy przez wyruszeniem w trasę, powinieneś udać się do lekarza specjalisty w poradni chorób tropikalnych, który zleci odpowiednie badania i szczepienia. Ochronią Cię one przez niektórymi, powszechnie występującymi i często groźnymi chorobami. Więcej informacji na ten temat znajdziesz na stronach Pańswtowej Inspekcji Sanitarnej.
Krok 10 – spakuj się
Spakowanie się na podróż dookoła świata może być nie lada wyzwaniem. Aby nie była ona zbyt uciążliwa, nie możesz zabrać zbyt wielu rzeczy, z drugiej jednak strony musisz też być przygotowanym na zmiany klimatu w kolejnych państwach. Tworząc listę rzeczy do spakowania skorzystaj z wcześniejszych list, gdzie wypisałeś państwa jakie zamierzasz odwiedzić oraz pogodę jaką możesz w nich zastać.
Bonus – ubezpiecz się
Jeżeli udajesz się w dłuższą podróż, a ta dookoła świata bez wątpienia do takich właśnie należy, bezwzględnie powinieneś siebie i swoją wycieczkę ubezpieczyć. Wybierz odpowiednią firmę, która pokryje zarówno koszty ewentualnego leczenia, ale i zwróci pieniądze w przypadku odwołanego lotu czy zagubionego bagażu. Jest duża szansa, że takie ubezpieczenie nie będzie Ci potrzebne, czego Ci oczywiście życzę. Jednak w sytuacjach gdy się przydaje – zazwyczaj ratuje życie.
Kto z nas nie marzy o wielkiej podróży przez świat. I wcale nie musi być to wyprawa Busem jak Karol Lewandowski, choć przyznam, że zazdroszczę mu ogromnie 🙂 Ale prawda jest taka, że każdy z nas jest w stanie w taką podróż się udać, kwestia tylko dobrego planu i przygotowania. I właśnie po to lista 10 kroków potrzebnych do przygotowania takiej podróży. Jeżeli i Ty o niej marzysz – weź kartkę papieru, mapę i, zgodnie z krokiem pierwszym, wypisz państwa do których chciałbyś pojechać. Zrób ten pierwszy mały kroczek – i nieważne, czy ta lista będzie sobie leżała i czekała miesiąc, rok, czy pięć lat, w oczekiwaniu na krok drugi. Ważne, że wykonasz ten pierwszy – i będziesz o 10% bliżej spełnienia marzenia 🙂
I na koniec jeszcze jedno… być może ktoś z Twoich przyjaciół albo znajomych zasługuje na spełnienie tak pięknego marzenia jakim jest podróż w świat? Jeżeli znasz taką osobę – daj jej znać o moim artykule. Być może sama weźmie kartkę i zacznie planować… 🙂
Praca przy komputerze to najczęściej również praca przy biurku. Więc długie godziny spędzone przy komputerze to problem zarówno dla głowy, jak i kręgosłupa. I obydwa te aspekty są ze sobą ściśle powiązane. Spadek efektywności, problemy z koncentracją, rozkojarzenie, trudności w skupieniu się – to tylko niektóre z dolegliwości związanych z długą pracą przy komputerze.
Popełniamy wiele błędów, przez które nie możemy w pełni wykorzystać możliwości i pokładów energii która w nas drzemie. Należysz do takich osób? Zmieniając niektóre elementy swojego „stanowiska pracy” jesteś w stanie wskoczyć na wyższy poziom produktywności. I dzisiaj przedstawię Ci kilka z moich sposobów na to jak być bardziej efektywnym przy komputerze.
Porządek na biurku
Podobno ludzie dzielą się na takich, którzy mają czyste, uporządkowane, wręcz puste biurka i… tych z artystycznym nieładem. Ja należę do tych pierwszych, ale nie zawsze tak było. Kiedyś moje biurko było istną stajnią Augiasza – pełne kartek, karteczek, przewodów, kubków i wszystkiego innego co mogło się na nim zmieścić. Przyszedł jednak kiedyś taki moment, w którym zrozumiałem jak bardzo mi to przeszkadza. I zmieniłem to. Teraz odczuwam wręcz zdenerwowanie, gdy na moim biurku znajduje się zbyt wiele rzeczy. Staram się, aby było ono czyste, uporządkowane i utrzymane w minimalistycznym stylu.
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko?
Długo zastanawiałem się nad tym zdaniem wypowiedzianym kiedyś przez Alberta Einsteina. Doszedłem do wniosku, że tu nie chodzi jednak o puste, ale o uporządkowane i „poukładane” biurko. Teoria Einsteina jest błędna już u podstaw – biurko puste mamy tylko i wyłącznie na samym początku gdy siadamy do niego pierwszy raz w życiu. Jeżeli już z niego korzystamy, przestaje być puste i może być co najwyżej uporządkowane.
Stan naszego miejsca pracy bezpośrednio odzwierciedla całe nasze życie. Zrobienie porządku na zagraconym biurku przywraca poczucie panowania nad sytuacja. Taką czynność porządkowania można porównać do oczyszczania umysłu. A gdy zrezygnujesz z niepotrzebnych rozpraszaczy i przeszkadzaczy, łatwiej będzie Ci skoncentrować się na faktycznej pracy. Każdy element odciągający uwagę od wykonywanego zajęcia, powoduje postępujący spadek efektywności. Jeżeli Twój umysł musi koncentrować się nie tylko na wykonywanym zajęciu, ale również na przedmiotach leżących w otoczeniu lub bezpośrednio na biurku przy którym pracujesz, będzie bardziej skłonny do porzucania właściwego zajęcia i zajmowania się czymś zupełnie innym.
Problem ten bardzo dobrze widać w naszych smartfonach, w których, tak samo jak na biurkach, bardzo często panuje bałagan związany z nadmiarem aplikacji. W efekcie zamiast zrobić tą jedną rzecz do której której sięgasz po telefon, często kończysz przeglądając statusy na Facebooku, zdjęcia na Instagramie lub wiadomości w Goolge News. Tylko dlatego, że ikony tych aplikacji były zaraz obok tej jednej właściwej którą chciałeś uruchomić… znasz to?
Postawa
Prawidłowa postawa przy biurku może znacznie poprawić wydajność Twojej pracy. Jednak zaniedbanie tego elementu to nie tylko słabsza produktywność, ale i późniejsze problemy ze zdrowiem. Długotrwałe siedzenie przy biurku w nieodpowiedniej pozycji może być przyczyną rozlicznych kłopotów zdrowotnych. W odróżnieniu od innych moich porad w tym artykule – tą jedną powinieneś wprowadzić niezależnie od tego, czy chcesz poprawić swoją wydajność w pracy czy nie.
Jak więc prawidłowo siedzieć i ustawić komputer? Warto skupić się przynajmniej na kilku podstawowych elementach. Pierwszym jest odpowiednio ustawiony monitor, który powinien być oddalony od oczu na odległość nie mniejszą niż 45 cm i ustawiony do nich na wprost tak, aby jego górna krawędź znajdowała się kilka centymetrów powyżej linii wzroku. Jeżeli Twój monitor jest za niski, warto dokupić do niego podstawkę, lub wykorzystać do tego celu na przykład stos książek. Drugi element to klawiatura i jej położenie – niezwykle istotny element Twojego stanowiska pracy, i wcale nie tylko gdy sporo piszesz. Powinna być ustawiona nie bliżej niż 15 cm od krawędzie biurka. Dzięki temu zostawiasz miejsce na nadgarstki. Kolejny element to fotel. Powinien być tak ustawiony, abyś Twoje stopy były oparte płasko na podłodze a kolana ugięte pod kątem 90 stopni. Jeżeli wysokość Twojego biurka na to nie pozwala, dostaw pod nogi podstawkę. Oparcie fotela powinno być wygięte lekko do przodu i podpierać mocno odcinek lędźwiowy kręgosłupa. Ostatni element to samo biurko, które powinno być na tyle duże, aby swobodnie postawić na nim monitor i ułożyć w odpowiedniej odległości od krawędzi klawiaturę.
Jest jeszcze jeden sposób na odpowiednią postawę w pracy przy komputerze: biurko stojące. Ale to temat na osobny wpis 🙂
Muzyka
Jeżeli uprawiasz jakiś sport, istnieje spora szansa, że robisz to przy muzyce. Dlaczego słuchawki na uszach to dość częsty atrybut sportowca? Ponieważ muzyka wspaniałe wyznacza rytm wykonywanych ćwiczeń. Idealnie sprawdza się na przykład przy bieganiu, gdzie ustawiając właściwy rodzaj muzyki, możesz biegać szybciej lub wolniej. Muzyka pomaga w zrelaksowaniu się podczas wykonywanych ćwiczeń, przy niej również szybciej mija czas.
Podobnie jak w sporcie, muzyka może również znacząco wpłynąć na efektywność podczas wykonywania zadań. Odpowiednio dobrana, pomoże w skupieniu się, będzie wyznaczała rytm i tempo pracy.
W prawdzie według badań z 2010 roku, opublikowanych w Applied Cognitive Psychology, muzyka lecąca w tle, może negatywnie wpływać na przyswajanie i zapamiętywanie nowych informacji, jednak przy wykonywaniu niektórych zajęć, może również poprawiać produktywność. Okazuje się również, że muzyka może poprawić zdolności kreatywne. Ważny jest jednak odpowiedni jej dobór. Taka, której tempo jest dość wysokie, może okazać się utrudnieniem dla umysłu. Nie powinieneś również na siłę zmuszać się do słuchania muzyki, której nie lubisz – tylko dlatego, że ktoś inny powiedział, że właśnie taka poprawi Twoją produktywność. Oczekiwany efekt możesz osiągnąć jedynie słuchając muzyki, którą lubisz.
Spore znaczenie ma również stopień zaawansowania umiejętności jakimi musisz się wykazać.
Jeśli ktoś posiada status eksperta w swojej dziedzinie, słuchanie muzyki poprawiało jego nastój, ale nie wpływało na produktywność. Inaczej natomiast było z osobami, których poziom umiejętności można by uznać za średniozaawansowany – w ich przypadku korzyści wynikające ze słuchania muzyki były największe. Z kolei u nowicjuszy w ręcz przeciwnie: słuchanie muzyki nie poprawiło ich wydajności.
– powiedziała Teresa Lesiuk, profesor edukacji muzycznej i muzykoterapii z Uniwersytetu w Miami, podczas rozmowy z magazynem Futurism.
Więcej o tym jak muzyka (i nie tylko) pomaga mi w skupieniu się podczas pracy pisałem w artykule Skupienie i Twój smartfon, do przeczytania którego gorąco się zachęcam.
Pomodoro
O technice pomodoro pisałem już dwa razy na blogu. W pierwszym wpisiewyjaśniałem na czym polega ta technika, w drugim dlaczego jej stosowanie jest nam tak bliskie i wprawia w pozytywny nastrój podczas pracy. Zachęcam Cię do zerknięcia do tych wpisów, w których szczegółowo opisuję ten prosty, tak bardzo szkolny system pracy.
Technika pomodoro towarzyszy mi każdego dnia. Dzięki niej, mogę podzielić swój dzień na bloki i planować realizację zadań na cały dzień z góry. Każdy pomidor (tak, wiem, używanie polskiej nazwy jest dość dziwne) kończy się dłuższą lub krótszą przerwą – to idealny czas na wypicie szklanki wody, wstawienie zupy lub włączenie pralki. Ten krótki oddech pozwala mi jednocześnie nabrać odrobiny dystansu do wykonywanego aktualnie zajęcia – a to bardzo często przyspiesza jego realizację.
Kiedyś do mierzenia czasu danej sesji, używałem bardzo dobrej aplikacji Tadamautorstwa Radka Pietruszewskiego. Jest prosta i bardzo ładnie wykonana, dostępna na platformę Mac. Nie jest bezpłatna, ale jej zakup zwraca się bardzo szybko w postaci poprawienia wydajności w pracy (oczywiście pod warunkiem, że po zakupie będziesz jej używać!). Jeżeli chcesz wiedzieć więcej o Tadam, zachęcam do przeczytania recenzji (po angielsku) w serwisie Macstories.
Jeżeli używasz aplikacji do zarządzania zadaniami opartej o usługę www, np. Todoist lub wspaniała, polską Nozbe, być może zainteresuje Cię PomoDone – usługa, która pozwala połączyć listę zadań z techniką pomodoro. Ja, pomimo kilku wcześniejszych podejść do takiego rozwiązania, nie zdołałem się przekonać do PomoDone, jednak sam pomysł uważam za bardzo ciekawy.
Połączenie listy zadań z licznikiem pomodoro nie trafiło w mój gust, ale już połączenie tej techniki z licznikiem czasu pracy okazało się być strzałem w dziesiątke. Do (samo)kontroli czasu pracy używam usługi Toggle a jej aplikacja dla Maca posiada super funkcję automatycznego zatrzymywania licznika po 25 minutach i rozpoczynania kolejnego 5-minutowego oznaczonego „pomodoro-break”. Oczywiście aplikacja wysyła przy tym odpowiednie powiadomienie informujące, że czas na przerwę. Dzięki temu nie tylko używam techniki pomodoro, robię regularne przerwy w pracy, ale również nie zapominam wyłączyć lub zmienić licznik gdy „przesiadam się” z jednego projektu na drugi.
Natura
Podczas pomidorowej przerwy, poza wykonaniem kilku przysiadów, uzupełnieniu płynów i skorzystaniu z toalety, warto jest podejść na chwilę do okna i popatrzeć na otaczającą naturę (zakładam, że z Twojego okna w pracy widać choć kawałek pobliskiego parku lub chociaż przyuliczne drzewo?). Przeprowadzone przez australijskich naukowców badania dowodzą, że takie obserwowanie natury, głównie zielonych roślin, podczas przerw od pracy, zapobiega spadkowi efektywności. Jeżeli nie masz czasu na pełną kilkuminutową przerwę, spróbuj przynajmniej raz na 30 minut podejść do okna i przez 30-40 sekund popatrzeć na liście drzew lub trawę. Już nawet tak krótkie obserwacje natury pozytywnie wpłyną na poprawę Twojej produktywności. Doktor Kate Lee z Uniwersytetu w Melbourne, gdzie zostały przeprowadzone badania które potwierdziły tę zależność, jest przekonana, że dzieje się tak dlatego, że kontakt wzrokowy z naturą poprawia samopoczucie a to sprawia, że jesteśmy bardziej skoncentrowani i efektywni.
Woda
Zakładam, że wysprzątałeś już swoje biurko, włączyłeś odpowiednią muzykę i ustawiłeś licznik pomodoro do startu (jeszcze nie włączaj!). Kolejnym elementem sprzyjającym produktywności będzie szklanka lub butelka wody na Twoim biurku. Zwykłej wody, do popijania. W przypadku butelki, pamiętaj że jeżeli będzie ona plastikowa, to musi być z odpowiedniego rodzaju plastiku, czyli taka która faktycznie może mieć styczność z wodą i po tygodniu nie będzie nadawała się tylko i wyłącznie do wyrzucenia – możesz użyć na przykład takiej albo takiej– tańszej i od razu z filtrem. Jednak doskonale sprawdzi się też butelka szklana – może taka, w stylu retro?
To kilka moich porad, których zastosowanie spowoduje wzrost koncentracji i produktywności podczas pracy przy komputerze. Podobały Ci się? Mam ich jednak znacznie więcej! I z pewnością jeszcze nie raz się nimi podzielę. Jeżeli ten artykuł przypadł Ci do gustu zapisz się aby otrzymywać mój newsletter– powiadomię Cię o kolejnych, podobnych artykułach na moim blogu. Będzie mi również bardzo miło, jeżeli udostępnisz ten artykuł w mediach społecznościowych. Być może pomoże on komuś z Twoich znajomych poprawić efektywność w jego pracy?
Audiobooki to temat, który początkowo zafascynował mnie do tego stopnia, iż początkowo myślałem, że nigdy więcej nie będę musiał czytać książek. Tak bardzo się pomyliłem. Moje zauroczenie nie trwało długo. Szybko uświadomiłem sobie, dlaczego ta forma przekazu książek nie jest w stanie pokonać tradycyjnych, papierowych wersji i samej czynności czytania. Gdy interesuje mnie przyswajanie treści w formie audio – wybieram najczęściej podcasty. Gdy sięgam po książkę, a w dużej większości są to poradniki, chcę mieć możliwość zmiany tempa czytania, robienia przerw na notatki i możliwości powtórnego przeczytania danego fragmentu. Chcę mieć możliwość zrobienia przerwy i zastanowienia się nad tym o przed chwilą przeczytałem.
Tak, wiem – audiobooki i aplikacje do ich obsługi, również po części na to pozwalają. Jednak nie jest to jeszcze zbyt wygodne. A dodając do tego fakt, że swoje notatki do książek sporządzam na iPhone’ie…. moje słuchanie audiobooków sprowadzało się do ciągłego przełączania pomiędzy aplikacją do słuchania (zatrzymaj, przewiń, powtórz, itd.) i tej do notowania. A to z kolei rozprasza i irytuje na tyle, że czasami przestawałem czerpać jakąkolwiek przyjemność ze słuchanych treści.
Jednak nie wszystkie książki, które czytam są z zakresu rozwoju osobistego i wymagają ode mnie tak uważnego patrzenia na literki. Wiele tytułów z mojej „biblioteczki” idealnie sprawdziło się w wersji audio. Mało tego – w wielu przypadkach audiobooki pozwalały na coś więcej. Efekty dźwiękowe, odpowiedni lektor – to sprawia, że słuchanie audiobooka może być prawdziwą przyjemnością. Fajnym tego przykładem jest powstająca od tak dawna już Biblia Audio – superprodukcja. Słuchanie tej książki w tak podanej formie to czysta przyjemność. Inny ciekawy przykład to Zaufanie, czyli waluta przyszłości Michała Szafrańskiego. Tutaj zacząłem od audiobooka, ale po jego przesłuchaniu (świetny! I do tego czytany przez samego autora) zdecydowałem się zakupić wersję papierową książki i przeczytać ją ponownie – ale traktując ją już nie jako ciekawą biografię, ale trochę jak poradnik.
Jak widzisz, mimo tego co napisałem na początku, sięgam czasami i do audiobooków. A wykorzystuję przy tym smartfona, który idealnie sprawdza się jako narzędzie do ich odtwarzania. Nie będę jednak dzisiaj namawiał Cię do słuchania konkretnych tytułów. Przedstawię za to cztery smartfonowe sposoby na to jak przy pomocy smarfona możesz odprężyć się przy audiobookach.
Audible
Biorąc pod uwagę jakość aplikacji mobilnej, komfort jej używania oraz liczbę audiobooków (głównie w języku angielskim) – jest tylko Audible i nic więcej. To jedyne rozwiązanie, które daje radę i sprawia, że słuchanie audiobooków jest czystą i prawdziwą przyjemnością.
Audible to, zakupiony przez Amazona w 2008 roku, ogromny sklep internetowy z audiobookami. Zamówione pozycje możemy słuchać zarówno przez stronę internetową, aplikacje mobilną dostępną na IOSi Androida, oraz za pomocą czytnika Kindle (słuchając przez słuchawki Bluetooth). Integracja z czytnikiem Amazona ma jedną ogromną zaletę: dzięki usłudze Kindle with Whispersync for Voice, postęp w czytanych książkach może być synchronizowany się z postępem w słuchanym audiobooku – oczywiście w ramach tego samego tytułu i pod warunkiem, że wersję „Kindlową” zakupisz w sklepie Amazona i dodatkowo dokupisz tą samą pozycję w wersji audiobookowej. Dzięki temu nie będziesz musiał szukać w audiobooku miejsca, w którym skończyłeś ostatnio czytać.
Audible działa na zasadzie miesięcznej subskrypcji, w ramach której otrzymujesz co miesiąc kredyt na zakup jednego, dowolnego audiobooka. Jeżeli w danym miesiącu masz ochotę dokupić drugiego (i więcej), oczywiście możesz to zrobić, wtedy cena kolejnych pozycji będzie już wyższa i uzależniona od tytułu.
Co ważne – nawet po wyłączeniu comiesięcznej, płatnej subskrypcji, masz dostęp do zakupionych wcześniej audiobooków. Każdy tytuł przed zakupem możesz przetestować, przesłuchując bezpłatna próbkę. Jezeli jednak zdecydujesz się na zakup a książka nie spełni Twoich oczekiwań – możesz ją zwrócić albo wymienić na inną.
Jedyny, ale dla niektórych z Was pewnie nie do przeskoczenia, minus Audible jest taki, że ogromna większość tytułów dostępnych w serwisie jest w języku angielskim. Jeżeli dobrze poszukasz, znajdziesz kilka polskich pozycji, ale stanowią one jedynie ułamek procenta „magazynu”. Jeżeli jednak nie jest to dla Ciebie przeszkodą, a chcesz używać najlepszej usługi do słuchania książek w wersji audio, koniecznie sprawdź Audible.
Amazon daje możliwość bezpłatnego przetestowania usługi – za pomocą tego linka, możesz zarejestrować się na pierwszy miesiąc za darmo. Gorąco polecam Ci wypróbowanie Audible właśnie dzisiaj, szczególnie, że jeżeli spodoba Ci się audiobookowy serwis od Amazona, to rejestrując się w listopadzie 2018 powinieneś załapać się na promocję „3 miesiące za pół ceny”, która dostępna jest do końca roku 2018. Musisz jednak jak najszybciej rozpocząć bezpłatny okres próbny, aby zakończyć go jeszcze w 2018 roku i przejść na płatną (ale przez trzy miesiące tylko w połowie) wersję. Nie przegap takiej okazji!
Storytel
Odmienne podejście do audiobookowego biznesu prezentuje szwedzka firma Storytel. Tu, w ramach jednej, stałej, miesięcznej opłaty (subskrypcji) 29,90 zł otrzymasz dostęp do całej biblioteki książek serwisu. Działa to bardzo podobnie do Spotify, Apple Music czy innych, podobnych muzycznych serwisów streamingowych. Tak długo jak będziesz płacić comiesięczny abonament, będziesz miał dostęp do serwisu i wszystkich audiobooków. Jeżeli lubisz słuchać, i planujesz konsumować więcej wiele pozycji w każdym miesiącu, być może właśnie taka usługa będzie dla Ciebie odpowiednia. Musisz jednak pamiętać, że w odróżnieniu np. od Audible, gdzie kupujesz audiobooki i masz do nich dostęp przez cały czas, nawet po wygaśnięciu płatnego abonamentu – Storytel daje Ci możliwość słuchania tylko w momencie gdy Twoja subskrypcja jest aktywna.
Do słuchania audiobooków, potrzebujesz bezpłatnej aplikacji serwisu. Dostępna jest ona zarówno na systemy z iOS, jak i z Androidem. Aplikację znajdziesz również w SmartTV oraz w sklepie WIndows.
Jeżeli chcesz wypróbować Storytel, pierwsze dwa tygodnie z usługą są bezpłatne. Taki okres próbny pozwoli Ci przetestować, czy serwis spełnia Twoje oczekiwania.
Audioteka
Audioteka to Polski, i jednocześnie najdłużej działający w naszym kraju, sklep z audiobookami. Działa na zasadach podobnych do Audible, ale w odróżnieniu od serwisu Amazona, posiada ogromną bazę tytułów czytanych po polsku.
W Audiotece możemy kupować pojedyncze książki płacąc za każdą z nich podobnie jak w każdej innej księgarni. Mamy do dyspozycji katalog tytułów wraz z cenami. Dla większości pozycji dostępna jest również próbka, którą możesz bezpłatnie przesłuchać zanim podejmiesz decyzję o zakupie. Serwis oferuje również usługę subskrypcji Audioteka Plus – dzięki której, podobnie jak w Audible, co miesiąc otrzymujemy jeden punkt, który możesz później wymienić na dowolnego audiobooka. Punkty pozostają na koncie do czasu wymiany na audiobooka, ale nie dłużej niż trzy miesiące. Koszt Audioteki Plus to 19,90 zł. Co ważne, z subskrypcji możesz w każdej chwili zrezygnować.
Inne serwisy
Warto również wspomnieć, że dostęp do wybranych audiobooków w ramach swoich subskrypcji oferują różne muzyczne serwisy streamingowe, np. Spotify, czy i Google (Google Play Music). Ich biblioteka nie jest może zbyt obszerna, ale jeżeli jesteś użytkownikiem jednego z nich – warto spojrzeć na dostępne pozycje.
Jak widzisz, jest kilka sposobów na to jak odprężyć się przy audiobookach i smartfonie. Jeżeli wykorzystujesz któryś z nich, albo znasz inne rozwiązania, które mogą być inspiracją dla innych – podziel się nimi w komentarzu do tego wpisu. Nie pogniewam się również, jeżeli udostępnisz ten wpis w mediach społecznościowych ???? Być może przyczynisz się do tego, że ktoś z Twoich znajomych zacznie czytać więcej książek – nawet w postaci audiobooków.
Bonus
Korzystanie ze smartfona do słuchania audiobooków to bardzo wygodne rozwiązanie – nie każdemu jednak przypadnie do gustu. Jeżeli należący do tych osób, i nie koniecznie chcesz wykorzystywać „komórkę” do słuchania książek, pamiętaj, że te zakupione np. w Audiotece lub innej księgarni z plikami audio, możesz pobrać na swój komputer i wrzucić na dowolny przenośny odtwarzacz plików mp3. Może być to jeden z najtańszych modeli (na przykład taki – link), którego zakup nie powinien być obciążeniem dla portfela, możesz wybrać taki z małym ekranem i większą liczbą opcji (na przykład taki – link z Amazona, lub taki – link, z Media Markt), który, pomimo małych rozmiarów, pozwoli Ci zrobić coś więcej niż tylko włączenie i wyłączenie odtwarzania.
Dawno już nie miałem okazji przeczytać papierowej książki. Pisałem o tym wcześniej na blogu w artykule o czytaniu na smartfonie. Czytanie książek na czytniku bardzo mi pasuje, dawno jednak nie weryfikowałem powodów dla których zdecydowałem się porzucić papierowe książki.
Trafiłem ostatnio na dwa artykuły związane z tym tematem. Pierwszy – na portalu eCzytelnik – o tym, czy (i dlaczego „tak”) warto zrezygnować z papierowych książek na rzecz czytnika ebooków. I drugi – Shawna Blanca, How to build your own index of notes and ideas when reading books, opublikowany na blogu The Focus Course z instrukcją jak stworzyć własny indeks notatek w książkach. Metoda Shawna dotyczy oczywiście książek papierowych i to właśnie je zachwala w swoim tekście. Obydwa artykuły stoją więc do siebie w lekkiej opozycji a ja po ich przeczytaniu zacząłem się zastanawiać…
W artykule na portalu Krzysztofa Ziemczaka, opisanych jest pięć zalet korzystania z czytników książek elektronicznych. Autor tekstu nie podszedł jednak do tematu zbyt kompleksowo, pomijając kilka dość istotnych cech czytników elektronicznych. Fakt ten dziwi tym bardziej, iż jak wynika z adnotacji na samym dole artykułu, jest to wpis gościnny (czytaj w tym wypadku sponsorowany przez sklep zajmujący się m.in. sprzedażą czytników) – i powinien być sporo bardziej zachęcający i o wiele lepiej przygotowany. Zacznę jednak od przejścia przez zalety przytoczone przez autora.
Pierwsza z nich, nie prosta do podważenia – jeżeli masz przy sobie czytnik (w moim przypadku ukochany Kindle), masz również ze sobą całą swoją bibliotekę. Fakt, to dość wygodne nosić ze sobą wszystkie zakupione książki. Ale, z drugiej strony… przydaje się jedynie gdy kończysz jedną książkę a nie masz zaplanowanych kolejnych pozycji do przeczytania. Jeżeli – tak jak ja – czytasz książki według ułożonego wcześniej planu czy listy, a rozpoczynasz każdą kolejną dopiero po skończeniu wcześniejszej, to ta cecha czytnika nie będzie dla Ciebie kluczowa. Wystarczy ostatniego dnia zabrać ze sobą dwie książki – tą, którą właśnie kończysz i nową z listy.
Druga opisana zaleta – oszczędności. Pozornie może wydawać się, że kupowanie ebooków jest oszczędne. Tylko czy napewno?
Postanowiłem zrobić mały test na trzech pozycjach – dwie z nich posiadałem już w mojej prywatnej biblioteczce, trzecią kupiłem w trakcie prac nad tym artykułem. W jakiej wersji? O tym na końcu 🙂
Pierwszą jest polskie wydanie książki Michaela Hyatta, „Platform. Get noticed in a noisy world” – „Twoja e-platforma. Jak się wybić w świecie pełnym zgiełku”. Uwielbiam Michaela i długo szykowałem się do zakupu tej pozycji.
Na początku ebook. Z pomocą serwisu Upoluj ebooka, sprawdzam ceny w wielu księgarniach jednocześnie. Upoluj ebooka to takie Ceneo dla książek elektronicznych, z opcją śledzenia cen ulubionych pozycji i powiadamianiem o promocjach. Sprawdzając ceny ebooka zaglądam więc najpierw w to miejsce. W momencie tworzenia wpisu ebook dostępny jest tylko w 3 internetowych księgarniach i w każdej z nich w cenie 31,92 zł. Biorąc pod uwagę, że wszystkie 3 internetowe księgarnie należą do tego samego wydawcy, identyczna cena nie jest zaskoczeniem. Zerknąłem jeszcze szybko na Allegro – jest jeden ebook, w cenie 39,90 zł.
Wersja papierowa. Wchodzę na Ceneo, wpisuję tytuł i… 33 pozycje, z czego najtańsza w cenie 16,32 zł (już z dostawą), spora część poniżej 20 zł, a większość w cenie pomiędzy 20 a 30 zł, również z wliczonymi kosztami przesyłki. 1:0 dla „papieru”.
Test numer dwa – Finansowy Ninja Michała Szafrańskiego. Dostępny tylko i wyłącznie za pośrednictwem strony www Michała. Nie trzeba przeszukiwać internetu, łatwo porównać ceny: wersja papierowa – 69,90 zł + 12,90 zł wysyłka kurierem, ebook – 69,90 zł. Oszczędzamy więc tylko na kosztach wysyłki. Michał jednak robi od czasu do czasu promocje, rezygnuje wtedy z opłaty za przesyłkę i cena wersji papierowej zrównuje się z tą za ebooka. Myślę, że ciekawa jest też informacja jaką na blogu podzielił się Michał, że wydanie i sprzedaż ebooka nie jest dla niego bardziej opłacalne, niż książki w wersji papierowej! Wynika to z różnych względów, między innymi z obniżonego VATu na książki papierowe. Michał bardzo dokładnie to wyliczył (a chyba nikt nie wątpi w to, że umie liczyć) :).
Trzeci test – Sekretne życie drzew, wspaniała książka Petera Wohllebena. Ebook (przez Upoluj ebooka). W momencie tworzenia mojego wpisu w internetowej czytelni Woblink była promocja -13% i elektroniczna książka kosztowała 18,19 zł. Ceneo znalazło 47 ofert wersji papierowej i najtańsza z nich 24,98 zł z wliczonymi już kosztami przesyłki. Allegro – jeszcze drożej. W tym wypadku wygrywa ebook. Nie bez znaczenia jest jednak fakt, że wersja papierowa została wydana w twardej, nie należącej do najtańszych, oprawie.
Werdykt? Myślę, że na podstawie powyższych trzech pozycji mogę uznać remis. Wiele zależy jak widać od tytułu którego szukamy.
Szybko przeszukałem więc internet w poszukiwaniu miejsc, gdzie takie można kupić. Znalazłem dwa – OLX (wiadomo) i Skup Szop. Można też oczywiście szukać używanych pozycji na Allegro. I teraz, przeszukując dwa pierwsze serwisy, najtańsze pozycje jakie znalazłem:
Michael Hyatt „Twoja e-platforma. Jak się wybić w świecie pełnym zgiełku” – w Skup Shop za 11,69 zł + dostawa od 3,90 zł (używana, ale jak nowa)
Michał Szafrański „Finansowy Ninja” – w Skup Shop za 65,99 zł (oferta archiwalna z Skup Szop, brak info o dostawie)
Peter Wohlleben „Sekretne życie drzew” – na OLX za 10 zł (brak śladów użytkowania) z odbiorem osobistym w Warszawie.
Totalny nokaut! 3:0 – wszystko na korzyść „papieru”! Kupując komplet trzech książek w wersji elektronicznej zapłaciłbym (przy cenach które znalazłem w dniu pisania tego wpisu) około 119 zł, natomiast kupując używane książki papierowe ok. 92 zł (poza Finansowym Ninja, na którego w podobnej cenie pewnie musiałbym chwilę poczekać).
Ale! Można też szukać jeszcze tańszych egzemplarzy na straganach i bazarach. Dochodzi też kolejna możliwość – biblioteki. Tu możemy wypożyczyć i przeczytać ulubioną książkę zupełnie za darmo. Warto przy tej okazji wspomnieć o fajnej akcji Michała Szafrańskiego Biblioteka 500+. Michał wydał książkę Finansowy Ninja zupełnie sam – i przekazał (ponad) 500 egzemplarzy całkowicie za darmo do różnych, zgłoszonych przez czytelników jego bloga, bibliotek. Dzięki temu każdy, kogo nie stać na zakup książki może sobie pozwolić na jej wypożyczenie i przeczytanie.
W przypadku ebooków, nie mamy możliwości odsprzedania swojego egzemplarza, nie wchodzi też w grę jego wypożyczenie. Z drugiej jednak strony, niektóre księgarnie internetowe oferują system abonamentowy. Rozwiązanie to pozwala, po uiszczeniu stałej miesięcznej opłaty, na dostęp do bazy książek elektronicznych danej księgarni.
Sprawa oszczędności w przypadku ebooków nie jest więc tak oczywista i jednoznaczna. Przeciwnie – jeżeli zdecydujesz się na pewne ustępstwa, możesz sporo zaoszczędzić wybierając wersje papierowe.
Kolejna zaleta czytnika według artykułu z serwisu eCzytelnik to – możliwość czytania przez całą dobę za względu na… podświetlany ekran. Hmm. mój Kindle nie ma podświetlanego ekranu a nie mam problemu z czytaniem wieczorami… przy lampce. Tak samo jest również w przypadku książek papierowych. Gdy kupowałem Kindle’a, zastanawiałem się nad wersją z podświetlanym ekranem. Zdecydowałem się na przetestowanie wersji bez tego dodatku i muszę przyznać, że niczego mi nie brakuje. Mój wcześniejszy czytnik „świecił w ciemności”, więc znam zalety takiego rozwiązania. Ale czytanie przy lampce ma swój urok i na chwilę obecną nie zamierzam z tego rezygnować.
Kolejny argument, który według autora artykułu, przemawia za czytaniem książek za pośrednictwem czytnika to „Tu i teraz”. Dostęp do zakupionego ebooka otrzymujesz zaraz po jego zakupie. Więc jeżeli w środku nocy najdzie Cię ochota na przeczytanie Esencjalisty(wspaniałej książki Gregora McKeowna) – wystarczy wejść na stronę księgarni i w ciągu kilku minut książka może być na Twojej wirtualnej półce. Ten argument również nie do końca do mnie przemawia. Dlaczego? Staram się nie działać impulsywnie w kwestii wyboru książek. Starannie dobieram pozycje które mam zamiar przeczytać i ustawiam je w kolejce, tak, aby zawsze czekało na mnie w kolejce zakupowej co najmniej kilka nowych. Gdy zainteresuję się nową książką, dodaję jej tytuł do listy zadań w Thingsach, gdzie spokojnie sobie czeka w kolejce do zakupu.
Ostatnia opisana zaleta czytników – dodatkowe funkcje. W mojej ocenie największe zło czytników elektronicznych 🙂 Wyraziłem już swoją opinię na ten temat w artykule o czytniku PocketBook Touch HD 2 i mogę podsumować ten temat dwoma swoimi wcześniejszymi zdaniami:
Czytnik powinien być czytnikiem a nie tabletem. Każdy kolejny dodatek sprawia, że odrywamy się od czytania, marnując niepotrzebnie czas.
Jeżeli więc miałbym brać pod uwagę jedynie zalety czytników opisane w serwisie eCzytelnik – to nigdy w życiu nie wybrałbym książki w wersji elektronicznej! Żałuję, że autor artykułu nie poruszył innych istotnych zalet czytnika. Znajduję ich co najmniej kilka.
Z pewnością ogromną zaletą jest zerowy ciężar kolejnych, dodawanych do wirtualnej półki, pozycji. Jeżeli posiadasz w domu swoją biblioteczkę papierowych książek, myślę, że chyba ciężko by Ci było znaleźć książkę tak lekką jak mój Kindle (mój 161 g!). Dla mnie ma to ogromne znaczenie zarówno gdy ruszam się z domu i chcę zabrać ze sobą ulubioną książkę, jak i podczas wieczornego czytania gdy jedną ręką bez żaden problemu przez dłuższy czas mogę utrzymać urządzenie.
Inną zaletą o której warto wspomnieć jest możliwość dostosowania wielkości czcionki (!!!) – papier Ci na to nie pozwoli! Korzystam z tej funkcji dość często i zmieniam rozmiar czcionki w zależności od rodzaju książki czy pory dnia.
Rozpadła Ci się kiedyś papierowa książka? Wytrzymałość jest kolejną istotną zaletą ebooków. Mój Kindle jest zdecydowanie trwalszym sprzętem niż nie jedna książka w wersji papierowej. A do tego, gdy się zepsuje rozpadnie czy w inny sposób zniszczy, łatwo wymienisz go na nowy model nie tracąc przy tym żadnej z książek. Uważam to za spory atut.
I jeszcze jedno – ebooki nie zbierają kurzu. Można podważać wszystkie wcześniejsze argumenty – ale ten nie 🙂
Nie mniej jednak, pomimo wielu zalet, jakie niewątpliwie posiadają czytniki ebooków, artykuł Shawna Blanca przekonał mnie do tego, aby ponownie spróbować z papierowymi książkami. Pierwszą, jaką od bardzo dawna kupiłem w wersji papierowej, jest „Twoja e-platforma. Jak się wybić w świecie pełnym zgiełku” Michaela Hyatta. Kolejną jest druga książka Michała Szafrańskiego „Zaufanie czyli waluta przyszłości”. Obydwie leżą już na mojej (fizycznej) półce i czekają w kolejce do czytania.
Myślę, że częściej będę sięgał po książki w wersji papierowej.
Jak wyglądają Twoje doświadczenia z książkami? Wybierasz te papierowe? Czy elektroniczne?
Witajcie. Ale się u mnie działo w ciągu ostatnich tygodni. Zastanawiam się od czego zacząć. To może zacznę od przedstawienia. Poznajcie Mikę.
Mika to piesek, mały szczeniaczek, który pojawił się w moim życiu. Ale od początku.
Na przełomie czerwca i lipca pojechaliśmy całą rodzinką na wakacje. Odwiedziliśmy Gdańsk – mamy tam jedno urocze miejsce gdzie lubimy spędzać urlop i zatrzymaliśmy się właśnie tam. Już przed wyjazdem pojawiały się u nas pierwsze rozmowy na temat pieska – rozważania, czy możemy, czy powinniśmy, czy damy sobie radę. Dzieciaki oczywiście od początku były na „tak”, ja również dość entuzjastycznie podchodziłem do całej sprawy. Ciągle jednak brakowało ostatecznej decyzji.
Na wakacjach byliśmy jednak otoczeni przez pieski, nie dało się nie myśleć o małej adopcji i tym czy nie warto spróbować. I na sam koniec naszego pobytu w Gdańsku, zapadła decyzja, że podejmiemy się tego wyzwania.
Powrót z wakacji zazwyczaj jest ciężkim momentem, kojarzącym się wielu z pourlopową lekką depresją i niechęcią do pracy. Można chyba porównać go do zmęczenia spowodowanego różnicą czasu po podróży samolotem (ang. jet lag – chyba nie ma ładnego polskiego odpowiednika tego słowa?). Tym razem jednak ominął mnie ten ponury stan. Wszystko dlatego, że miałem do czego wracać – czekała nie mnie Fajna Praca, Fajne Poranki, Fajne Jedzenie prosto z naszego targu (za którym moje dziewczyny bardzo tęskniły), wszystkie moje Fajny Rytuały. Nasz urlop udowodnił mi, że dla szczęśliwego człowieka całe życie to wakacje. A powrót z urlopu to tylko zmiana jednej przygody na drugą.
Gdy wróciliśmy, zacząłem planować. Oczywiście jako typowy pędziwiatr, pierwsze co zrobiłem, to wskoczyłem na OLX w poszukiwaniu ukochanego szczeniaczka. Długo przeglądałem ogłoszenia – zarówno te ze schronisk, jak i prywatnych osób. Już podczas pierwszego przeglądania dodałem kilkanaście pozycji do obserwowanych. Jedno z nich szczególnie zwróciło moją uwagę. Facet z Żyrardowa (kilkanaście kilometrów od nas) oddawał piękne szczeniaczki – miał dwóch samców i trzy albo cztery suczki. Postanowiłem dać sobie jeszcze kilka dni na podjęcie ostatecznej decyzji.
Środa. Zaraz po przebudzeniu wiedziałem, że dzisiaj jest ten dzień. Czułem ogromne podekscytowanie i jednocześnie lęk. Wiedziałem, że jesteśmy totalnie nieprzygotowani a cały ciężar opieki nad psem spadnie na mnie. Byłem na to gotowy i zdecydowany. Wtedy jeszcze nie wiedziałem na co się piszę.
Jak wiecie wstaję dość wcześnie i gdybym z samego rana (co dla mnie oznacza 4-tą rano) zadzwonił do faceta z ogłoszenia z pytaniem o psa, chyba dzisiaj nie miałbym o czym pisać. 🙂 Czekałem więc przygotowując listę rzeczy które muszę kupić. Wiedziałem już, że to musi być właśnie ten piesek z Żyrardowa. Nie znałem się kompletnie na rasach i połączenie Teriera Rosyjskiego i Cane Corso niewiele mi mówiło. Przejrzałem zdjęcia jednych i drugich, ale nie napotkałem na nic niepokojącego. Być może gdybym więcej postudiował na temat takiego połączenia, nie zadzwoniłbym z pytaniem o pieska.
Gdy wstały dzieciaki, stała się fajna rzecz – Ala przyszła do mnie i zapytała: „Tata, to kiedy w końcu będziemy mieli pieska?” Zupełnie jakby wiedziała, że od kilku dni biję się z myślami, planuję, zastanawiam i ostatniej nocy podjąłem decyzję. Uśmiechnąłem się i odpowiedziałem: „Zabawne że o to pytasz akurat dzisiaj. Piesek pojawi się w naszej rodzinie szybciej niż myślisz.” Szczęśliwa Ala wiedziała już, że to będzie tego dnia.
Po śniadaniu wyruszyłem jak niby nigdy nic do pracy. Ponieważ są wakacje, więc zarówno dzieciaki jak i moja żona (która pracuje jako nauczycielka – i wychodzi od września do czerwca) są w domu. W związku z tym częściej niż zwykle pracuję poza domem. Minusem tego okresu jest to, że mniej zajmuję się domem, mniej doglądam pewnych rzeczy, ale ogromny plus to moje nowe miejsca pracy – kawiarnie, ogrody i parki, w tym moje ukochane Radziejowice w których praca staje się czystą przyjemnością i jednym wielkim spacerem. Zawsze śmialiśmy się z Ewą, że Radziejowice to takie Łazienki Królewskie, tylko bez ludzi. I, z jednej strony nie chciałbym aby się to zmieniło, ale i tak namawiam każdego aby odwiedził to przepiękne miejsce. Ruszyłem więc do pracy. Dzień zaplanowałem w ten sposób, aby na początku załatwić wszystkie palące problemy w pracy a potem udać się na zakupy przygotowujące do adopcji pieska. Zacząłem od rozmowy z facetem z ogłoszenia. Dowiedziałem się, że pozostały mu już tylko dwie suczki a koszt ich adopcji wyniesie 100 zł. Co?!? Płacić za psa? NIe o to chodziło, ale byłem już zakochany w piesku ze zdjęcia, więc szybko podjąłem decyzję, że pojadę przynajmniej obejrzeć. Umówiliśmy się na 15-tą. Następne kilka godzin poświęciłem już na pracę.
Bałem się podróży. Psy nie lubią jeździć samochodem, a co dopiero małe szczeniaczki, które nawet tego nie znają – myślałem, że to będzie trudne. Szczególnie, że wszystko robiłem sam i nie nie było ze mną nikogo, kto mógłby w czasie drogi do domu trzymać pieska na kolanach. Nie chciałem angażować w to reszty rodzinki – dodatkowe nerwy i emocje nie były potrzebne.
Odwiedziłem kilka sklepów, kupiłem podkłady na fotel (aby szczeniaczek nie zabrudził samochodu), specjalny kocyk (aby było miękko i wygodnie), jedzenia dla malucha na początek i kilka drobiazgów, które większość z Was pewnie nazwałby niepotrzebnymi gadżetami. Stres narastał, zbliżała się umówiona z facetem od pieska godzina.
Był dość ciepły dzień. Całą drogę do Żyrardowa zastanawiałem się, czy lepsza dla szczeniaczka będzie klimatyzacja czy otwarte okno. Być może wyda Ci się to bzdurnym problem, ale pamiętam, że ja całą drogę o tym myślałem. Postanowiłem schłodzić samochód a gdy piesek do niego wsiądzie (heh), pozostać już tylko przy otwartych oknach. Na miejsce przybyłem sporo wcześniej. Gdy podjechałem, moim oczom ukazała się wielka, rudo-zielona, zardzewiała, blaszana brama. Odgradzała od ulicy ogromny, mocno zniszczony i zaniedbany dom. Całość wyglądała tragicznie. Na podwórku były niezbyt przyjaźnie nastawione psy, które na mój widok wpadały w szał. Zupełnie jakby chciały powiedzieć: „spadaj stąd, nie oddamy Ci naszego szczeniaka.”
Gdy facet wyszedł przez bramę, oznajmił, że może lepiej będzie jeżeli wyniesie te dwa pieski – jeden po drugim – na ulicę, bo jego psy (te niezbyt przyjaźnie nastawione) nikogo nie wpuszczają do środka. „Chyba niezbyt często masz gości facet” – pomyślałem, ale jednak mi ulżyło. Nie lubię obcować z obcymi psami. Po chwili oczekiwania wyszedł z pierwszą suczką. Trzymał ją na rękach jak worek ziemniaków, zupełnie bez emocji, nie bardzo chciał postawić aby nie uciekła. Gdy ją zobaczyłem, zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Była tragicznie brudna, zaniedbana, wychudzona i zapchlona. Obraz nędzy i rozpaczy. Ale miała przesłodkie oczka.
Staliśmy na środku chodnika. To było dość dziwne. Facet pokazywał mi ją z każdej strony zupełnie jakby sprzedawał używany telefon. Nie byłem zainteresowany prezentacją. Patrzyłem jej w oczy i szukałem odpowiedzi na pytanie: „Spróbujemy? Zaufasz mi?”.
Po chwili powiedział, że „to jest właśnie jedna, a zaraz przyniosę drugą do obejrzenia”. Gdy wypowiedział to zdanie wiedziałem już – jedziemy do domu! „Zaraz, chwila – krzyknąłem – niech Pan nie idzie. Po co mi Pan chce pokazać drugą? Mam je porównywać jak stare samochody? Sprawdzać, która ma ładniejsze łapy czy uszy? Jestem zdecydowany.” Chyba nie mógłbym patrzeć na dwa małe pieski i wybierać z nich jednego – miałbym wziąć tego radośniejszego? Czy raczej smutnego? Patrząc na obydwa psy, pewnie musiałbym zabrać do domu obydwa a tego chciałem uniknąć. Los sprawił, że jeden z nich wyszedł z tej zielonej bramy jako pierwszy i to właśnie on jest mi pisany. Szybko podjąłem decyzję i poinformowałem o tym faceta. „Proszę posadzić ją tutaj na przednim siedzeniu. Jestem zdecydowany.” Usłyszałem tylko na koniec „będzie Pan z niej zadowolony”, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu które towarzyszyło mi od pierwszego momentu gdy podjechałem pod tą tragiczną bramę: co by się dalej nie działo, pies będzie miał u mnie sto razy lepiej niż w tej ruderze.
Podróż nie należała do najłatwiejszych. Było bardzo gorąco, a ja zgodnie z postanowieniem nie planowałem włączać klimatyzacji. Jechaliśmy z otwartymi do połowy oknami. Przez pierwsze kilka kilometrów głaskałam tego malucha po główce, co sprawiało, że siedział spokojnie. Gdy w połowie drogi zerknąłem na swoją dłoń, przeraziłem się – była czarna od brudu. Nie mogłem jednak przestać głaskać. Za każdym razem gdy to robiłem, ten mały piesek spoglądał na mnie z wielkim smutkiem w oczach i zupełnie jakby chciał zapytać: „Dlaczego już nie głaszczesz? Głaszcz! Głaszcz!”.
Dojechaliśmy do domu. Nie było moich dziewczyn – ucieszyłem się, musiałem trochę przygotować dom na nowego członka rodziny i sam lekko ochłonąć.
Imię. Muszę Cię jakoś nazwać, prawda? Facet z zielonej bramy, gdy zapytałem o imię pieska, powiedział że jeszcze go nie ma a gdy coś od niej chciał, to wołał „łaciatka”. Taa, akurat – pomyślałem wtedy. Nie był do końca przekonany czy to właśnie ten piesek był „łaciatką” czy może ten drugi… Czyli nie miała imienia. Jak by tu Cię nazwać? „Jak chcesz się nazywać?” – zapytałem. Patrzyła na mnie tylko swoimi smutnymi oczami. Nie mogłem się dziwić. Godzinę wcześniej ktoś zabrał ją od matki i wrzucił do jakiegoś dziwnego jeżdżącego urządzenia.
„Będziesz Lili. To ulubione imię Amelki, zawsze je powtarza jak pytam jak chciałaby nazwać swojego pieska. Może dzięki temu łatwiej będzie nam wszystkim się zaaklimatyzować i polubić.”
Zabrałem z samochodu kocyk na którym jechała i położyłem w obmyślonym wcześniej miejscu w domu – tu miało być posłanie dla pieska a znajomy kocyk miał ułatwić sprawę. Jednak Lili postanowiła wybrać sobie zupełnie inne miejsce. Schowała się w małym koncie przy drzwiach, podkuliła ogon i nie miała zamiaru się z tamtąd ruszać. „Ok, masz prawo wybrać sobie dowolny kąt w tym domu” – pomyślałem. I w tym momencie zrozumiałem, że w naszej rodzinie pojawił się ktoś nowy. Ktoś, kto wywróci nam wszystko do góry nogami. Ktoś, kto będzie musiał się do nas przyzwyczaić, ale i do kogo my będziemy musieli się dostosować. Przed oczami zaczęły mi się pojawiać te wszystkie miejsca z tabliczką „zakaz psów”, których nigdy więcej nie odwiedzimy. Ten jeden moment, w którym Lili wybrała sobie swoje własne miejsce w domu uświadomił mi jak wielka odpowiedzialność na mnie spoczęła w momencie gdy powiedziałem „Jestem zdecydowany”.
Ok, Huston mamy problem. Lili ma pchły. To nie spodoba się ani Ewie ani dzieciakom. Trzeba coś z tym zrobić. Tylko co? Z weterynarzem muszę już chyba poczekać do jutra. Więc chyba pozostał mi sklep z artykułami dla zwierząt – może tam pomogą. Ale jak to zrobić? Pies w domu, ja do sklepu? Nie chciałem jej ciągnąć ze sobą, i tak miała tego dnia sporo stresu. Dobra – szybka decyzja, piesek zostaje sam, a ja pędzę.
Sklep z artykułami dla zwierzaków był ogromny. „Jej, przez najbliższe lata zostawię tu fortunę” – pomyślałem. „I gdzie ja tu mam cokolwiek znaleźć? Ten sklep jest ogromny, a ja potrzebuję tylko szamponu dla psów. Tylko dobrego, który wyleczy Lili z pcheł.” Po kilku minutach bezskutecznych poszukiwań postanowiłem poprosić o pomoc. Czułem, że chyba wiele razy będę musiał prosić ludzi o pomoc – przecież niewiele wiedziałem o wychowaniu psa. Intuicja to jedno, ale potrzebna jest wiedza. Na szczęście w takich sklepach jest zawsze więcej osób z obsługi niż kupujących. W wyborze szamponu pomagały mi więc aż dwie osoby. Kłóciły się ze sobą, który szampon będzie lepszy. „Ten jest mniej chemiczny”, „Ale ten skuteczniejszy”, „Ten dla szczeniaka”, „A ten tańszy”. Jej, dobra, decyzja.
Powrót. „Lili, jesteś?”. Była oczywiście, gdzie niby miała iść? Tak już będzie zawsze. Ona już zawsze będzie!
Długo musiałem czekać na powrót dziewczyn. Te młodsze były zachwycone – „Tato, na prawdę przywiozłeś pieska?”, „Ona już z nami zostanie?”. Ewa za to nie tryskała optymizmem – tak jak ja zdawała sobie sprawę ze zmian jakie będą potrzebne w naszym życiu. O ograniczeniach jakie nas czekają, o odpowiedzialności.
„Dobra dziewczyny, idziemy kąpać Lili bo jest strasznie brudna i ma mnóstwo pcheł.” Tylko jak to zrobić? Na szczęście jest YouTube. Problemem tak na prawdę nie było to jak się kąpie psa, tylko jak to zrobić aby pies nie zwariował. Znalazłem odpowiedni film, przeanalizowaliśmy go wspólnie z córkami i przystąpiliśmy do działania! Ala była odpowiedzialna za przekąski, którymi mieliśmy uspokajać Lili, Amelka miała trzymać ręcznik, ja zająłem się resztą.
Poszło dość łatwo. Okazało się, że rady z YouTuba bardzo się przydały i Lili jakoś zniosła kąpiel. Co ciekawsze, okazało się, że nasza suczka jest czarna a nie szara! Przepraszam, raczej „czarna, a nie brudno-szara”. Kąpiel dobrze jej zrobiła, choć przez kolejne 15 minut siedziała wtulona we mnie na kolanach lekko oszołomiona tym co się przed chwilą wydarzyło. Dobrze, że mamy lato – pomyślałem – w zimę nie pójdzie tak gładko.
Mój kolejny dzień rozpoczął się koło 5 rano. Jeżeli zaglądasz czasem na mojego bloga to wiesz, że jest to dla mnie dość późna godzina. Staram się wstawać godzinę-półtorej wcześniej. Jednak naładowany emocjami z dnia poprzedniego, tym razem się nie udało.
No tak, nasikała na podłogę. Chyba muszę się do tego przyzwyczaić. Choć Lili umiała załatwiać się na dworzu, poprzedniego dnia wieczorem nikt jej nie wyprowadził – co więc miała zrobić? Skorzystać z łazienki? Wtedy uświadomiłem sobie kolejną rzecz – chyba będę musiał zmienić swoje pory chodzenia spać i wstawania. Przesunąć czas spania na trochę poźniej. Aby późnym wieczorem wyjść z pieskiem na spacer a potem nie budzić jej „w środku nocy”. Musiałem trochę dostosować się do Lili.
„Lili? Co to za imię? Ty totalnie nie wyglądasz jak Lili. Muszę znaleźć Ci inne imię. Albo raczej odnaleźć takie, które do Ciebie pasuje.” Na szczęście jest internet (znowu), a w nim baza pięciu milionów imion dla psów.
Mika. Nazywasz się Mika. Może być?
Kolejne kilka dni spędziliśmy na przyzwyczajaniu się do siebie. Mika powoli oswajała się z nowym domem i naszą rodziną, my uczyliśmy się jej trybu życia i psich nawyków. Po dwóch dniach wiedziałem już, że minie sporo czasu, zanim moje małe dziewczyny w pełni zaufają pieskowi. Nie chciały się do tego przyznać, ale widziałem że są momenty, w których nie ufają Mice i wolą szybko odejść z lekkim przerażeniem w oczach. Spodziewałem się tego – był to również jeden z powodów dla których tak chciałem mieć pieska – moje małe dziewczyny panicznie bały się psów i była to jednocześnie dla nich terapia.
Ala szybko chłonęła wiedzę na temat wychowania i obcowania z psami. Widziałem jak powoli przełamywała swój strach – drugiego dnia mogła już pogłaskać Mikę po nosku i dać się obwąchać. Amelka trochę gorzej sobie radziła, ale nigdzie nam się nie spieszyło. Sprawy szły w dobrym kierunku.
Nadszedł dzień zaplanowanego dużo wcześniej wyjazdu dziewczyn do babci. Wakacje to fajny okres dla dzieci i rodziców-nauczycieli. Moje córki i żona zawsze dobrze wykorzystują ten czas. Zostałem sam z Miką. Czekało mnie sporo wyzwań. Mika była już po kilku wizytach u weterynarza, odrobaczaniu, czyszczeniu, szczelinach, konsultacjach… Dawaliśmy radę. Kolejne wyzwanie polegało na tym, że musiałem zostawić Mikę na pół dnia samą w domu. Ten test przebiegł nadzwyczaj dobrze. Piesek nie zdemolował nam niczego, załatwił się w prawdzie raz na podłodze – ale czego innego mogłem oczekiwać po 2 i pół miesięcznym szczeniaku, który został sam w domu na pół dnia? Test się udał. Przede mną było jednak większe wyzwanie. Zbliżał się mój 2-dniowy wyjazd służbowy. Tym razem nie mogłem zostawić Miki samej w domu, a i zabranie jej ze sobą nie wchodziło w grę. Miałem do wyboru dwie opcje: 1. poprosić kogoś z rodziny o pomoc w opiece nad pieskiem, 2. hotelik dla psów.
Jej, dopiero kilka dni Mika jest z nami a ja już muszę mierzyć się z takimi problemami. Szybki research – i znalazłem 3 hoteliki (dla psów) blisko naszego domu. Zaskakująco blisko nas. Nie chciałem obarczać Miką nikogo z rodziny – szczególnie, że wiązałoby się to pewnie z jakąś podróżą, tłumaczeniami a na końcu (pewnie słusznymi) pretensjami i garścią rad. Hotelik był dobrym rozwiązaniem. Z wytypowanych trzech, udało mi się umówić na spotkanie w jednym. Facet, który prowadził ten hotel nazywał sam siebie „zoopsycholog”. I jakkolwiek dziwnie to brzmi, po krótkiej rozmowie z nim, myślę, że zasłużył sobie na to określenie, choć nasza pierwsza rozmowa dość mocno mnie zdołowała.
Na wizytę oględzinową, postanowiłem pojechać bez Miki. Wiedziałem już, że doskonale sobie daje radę sama w domu, więc nie miałem problemu z wyjściem. Pojechałem.
Gdy zadzwoniłem specjalnym dzwonkiem na bramie, otworzył mi dziwnie wyglądający facet. Widząc kogoś po raz pierwszy zazwyczaj oceniamy go po wyglądzie, szufladkujemy. Oceniamy po okładce. To normalne. Widzimy też od razu, czy my przypadliśmy danej osobie do gustu. Ja jednak nie mogłem w żaden sposób rozgryźć tego faceta. Ciężko mi też było zorientować się co o mnie pomyślał.
Ile lat ma pies?
To mała suczka, koło 10 tygodni
O, faktycznie mała. Na jak długo Pan chce ją zostawić?
1 dzień
To nic z tego, niestety. Za krótko, nie wezmę jej, taki czas powoduje, że psy nie zdążą się przyzwyczaić do miejsca w którym przebywają, są potem zestresowane i źle im się takie miejsce kojarzy. 1 dzień to za krótko, niestety, do widzenia.
…………….
Ooo. Tego się nie spodziewałem. Ale to dobrze – dowiedziałem się przynajmniej czegoś wartościowego o wychowaniu psa. Niby logiczne, ale nie pomyślałem o tym wcześniej.
Niech Pan chwilkę poczeka, właściwie to są dwa dni. Tak, Mika może zostać dwa dni. Czy taki okres będzie już odpowiedni na początek?
2 dni? Dobrze, to już ma jakiś sens. Jeżeli pies ma się przyzwyczaić do danego miejsca, nie można zostawiać go zestresowanego i odbierać zanim jeszcze zdąży się odprężyć.
Dobra rada, będę o tym pamiętał.
Jaka to rasa?
Mieszaniec. Pół terier rosyjski a pół cane corso.
Miał Pan już psa? Czy to Pana pierwszy?
Pierwszy.
U, to nie poradzi Pan sobie, przykro mi.
……………
„Co tu się dzieje???” – pomyślałem. Ładnie mnie podsumował. Nie zamierzałem się jednak poddawać. Nie w tamtym momencie.
Okazało się, że facet z którym rozmawiam zna się na swojej robocie. I zna się na psach. Dostałem ogromną dawkę wiedzy na temat tych dwóch ras, elementów jakie suczka może odziedziczyć po mamie a jakie po tacie. Facet bardzo dokładnie opisał mi jaka Mika jest teraz i jaka będzie gdy dorośnie. Uświadomił mi również w jak ważny okres teraz wstępuje. Najbliższe tygodnie wychowania miały zaważyć na całym jej przyszłym życiu (i również całej naszej rodziny w związku z tym).
Mika będzie upartym psem. Jeżeli jednak poświęci Pan najbliższe miesiące na jej wychowanie – będziecie z nią mieli bardzo fajnie. Będzie wspaniałym obrońcą i przyjacielem rodziny. Ale potrzeba czasu aby wszystkiego się nauczyła.
To była petarda! Jak zaoczne studia w trybie mega-przyspieszonym. Przez chwilę zastanowiłem się, czy nie powinienem zapłacić za całą tą konsultację. Widziałem też, że to opowiadanie sprawiło mu sporą satysfakcję i radość. Widziałem, że jest odpowiednią osobą na właściwym miejscu. Wiedziałem też, że mogę powierzyć mu Mikę.
Dwudniowy wyjazd pozwolił mi jeszcze raz przemyśleć sytuacje domową. Sprawy nie wyglądały dobrze. Przede mną kolejny, prawie dwutygodniowy służbowy wyjazd i decyzja co zrobić z Miką. Opcje były cztery: zostawić ją w domu z moimi dziewczynami, zostawić ją ponownie w hotelu dla psów, poprosić o pomoc kogoś znajomego albo zabrać ją ze sobą.
Szybko wykluczyłem ostatnią opcję – nie było szans, aby Mika pojechała ze mną. Pierwsza możliwość również nie była dobrym rozwiązaniem, moje dziewczyny nie były gotowe na dwutygodniowy, samodzielny pobyt z Miką. Dzieciaki wciąż nie do końca ufały pieskowi, potrzeba było czasu. Zostały mi dwie możliwości. Ale żadna z nich nie była dobra. Zacząłem się zastanawiać… a co, jeżeli będę miał więcej podobnych wyjazdów? W mojej pracy robię przecież wiele aby tak właśnie było. Co wtedy będzie z Miką? Nawet jeżeli tym razem zostanie w hotelu dla psów, czy chcę za każdym razem ją tam wozić? To nie ma sensu.
Kolejne dwa dni biłem się z myślami. Analizowałem wszystkie za i przeciw. Tak, mogłem to zrobić zanim pojechałem po nią na samym początku, jednak wiedziałem że skoro nie zrobiłem tego wcześniej, to teraz jest ostatni moment na tego typu przemyślenia.
W międzyczasie bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Okazało się, że Mika polubiła wczesno-ranne wstawanie i równie wczesne chodzenie spać. Uczyliśmy się chodzić na spacery, zobaczyłem również, że Mika może być wspaniałym kompanem do biegania. Dogadaliśmy się również z podłogą – Mika przyjęła ostateczne ustalenia że służy ona wyłącznie do chodzenia a nie sikania. Było coraz fajniej. Wiedziałem, że decyzję o tym co dalej muszę podjąć natychmiast.
Pierwszego dnia, gdy przywiozłem Mikę do domu, zrobiłem kilka zdjęć i wrzuciłem na Facebooka. Usłyszałem kilka miłych słów (komentarzy) na temat mojego szczeniaczka. Było też kilka rad – jedna aby kupić drabinę, bo Mika będzie ogromna. Nie przestraszyło mnie to – początkowo chcieliśmy małego pieska, ale skoro los przysłał nam olbrzyma… no cóż, z losem się nie dyskutuje.
Ten wpis na Facebooku… siedział mi w głowie. Był decyzją którą podjąłem pierwszego dnia. Decyzją o tym, że Mika będzie z nami. Czy można zmienić decyzję?
Wieczorem decyzja została usunięta. Usunąłem decyzję. To znaczy usunąłem wpis, było to jednak dla mnie jednoznaczne z podjęciem kolejnej decyzji. Trudnej, ale taką, którą musiałem podjąć. Chciałem taką podjąć.
Nie musiałem nawet robić nowych zdjęć, te co miałem wspaniale oddawały to jakiego słodziaka mam do oddania. „Do oddania”. Okropnie to brzmi. Szukałem jej domu, lepszego niż hotel dla psów raz na dwa miesiące. Wybrałem tą samą drogę, którą ja znalazłem Mikę – OLX.
Od momentu publikacji minęło dopiero kilka godzin a do mnie już jechała rodzina zainteresowana adopcją Miki. Wow, ale szybko! Ale z drugiej strony kto by nie chciał takiego słodziaka?
Mieliśmy godzinę, może półtorej. Jej, nie spodziewałem się, że to będzie tak szybko. Rzuciłem wszystko i postanowiłem spędzić ten czas tylko z Miką. Najpierw szybki obiadek – aby była najedzona przed podróżą. Tylko nie za dużo, bo jednak podróż… Potem spacer. Ostatni nasz spacer. Nie był długi, Mika zatrzymała się 50 m od domu i nie chciała dalej iść. Dwa psy szczekały z zza bramy i zwyczajnie bała się dalszej drogi. Postaliśmy sobie na środku drogi kilka minut i wróciliśmy do domu. Spacerów się dopiero uczyła, ale nasze podwórko już dobrze znała i uwielbiała się na nim bawić. Resztę naszego czasu spędziliśmy na zabawie w ogrodzie. Lubiła to, ja również. A wiedziałem, że w naszym domu tylko ja mogłem się z nią tak bawić, moje dziewczyny jeszcze długo nie otworzyły by się tak przed Miką. To wymagałoby sporego zaufania. Mika biegała za mną po podwórku – bawiliśmy się jak dzieci.
Byliśmy umówienia około godziny 18. Postanowiłem więc, że pół godziny wcześniej pozwolę Mice się wyciszyć. Czekało ją jeszcze sporo emocji tego dnia.
Z samochodu, który podjechał pod bramę, wysiadły 3 osoby. Rodzice i, na oko 13-14 letni, syn. Cała rodzina. To dobrze – pomyślałem – całą rodziną podejmą się opieki nad Miką, to dużo lepsze rozwiązanie niż to, które ja wybrałem. Jednak Mika z dzisiaj to zupełnie inny pies, niż ten którego ja zabrałem od faceta z zielonej bramy. Jest czysta, nie męczy się z pchłami i innymi robakami, jest radosna, najedzona..
Gdy weszli do środka, Mika od razu do nich poleciała. Merdała ogonem. Zupełnie jakby wiedziała kto przyszedł. Po chwili wróciła jednak do mnie zawstydzona. Usiadała i czekała na moją decyzję.
„Oddajesz mnie czy nie?” – pytała swoimi wielkimi oczami.
Jeszcze nie byłem pewny. Nie wiedziałem, czy akurat ta rodzina może zająć się Miką. Rozmawialiśmy. Opowiedziałem im całą historię pieska. Od początku, ze wszystkimi szczegółami.
Nie szkoda Panu? – zapytała kobieta.
…
W naszej rozmowie było sporo emocji. Widzieli, że zdążyłem już pokochać tego szczeniaczka. A ja zobaczyłem, że i oni są w stanie go pokochać. Przyszła pora decyzji. Mama z synkiem byli zdecydowani. Decyzja należała jednak do ojca. Zastanawiali się, czy dadzą radę. Takie ostatnie wątpliwości przed poważną decyzją. Mądre i zdrowe.
Proszę się dobrze zastanowić – poprosiłem – Mika już swoje przeszła i potrzebuje teraz rozsądnej decyzji i stabilizacji.
Po kilku minutach Mika siedziała już na rękach ich syna. Ucieszyłem się. Wiedziałem, że minęłoby kilka miesięcy, zanim Ala albo Amelka odważyłby się wziąć Mikę na ręce. A i bardzo możliwe, że Mika wtedy byłaby już za ciężka aby ją podnosić.
Facet zostawił mi wizytówkę.
Gdyby chciał Pan kiedyś zobaczyć co u niej, proszę śmiało dzwonić.
Podziękowałem, ale już wtedy wiedziałem, że nigdy nie zadzwonię. Nie mógłbym.
Oddałem im wszystkie rzeczy Miki. To była szybka wyprowadzka.
Gdy wychodzili, powiedziałem jeszcze jedną rzecz:
Pamiętajcie, nazywa się Mika, ale jeszcze jest na tyle młoda, że…
…tak, wiem, jeszcze możemy zmienić. Jeszcze jest młoda. Do widzenia. – dokończył za mnie facet, zupełnie jakby chciał powiedzieć: „oczywiście, że zmienimy jej imię”.
W tym momencie zrozumiałem co się właśnie stało. Mika odeszła, zostałem sam.
Moja przygoda z Miką trwała 10 dni.
Czy żałuję?
Staram się nigdy nie podchodzić w ten sposób do spraw. Życie to decyzje i nie chcę nigdy żałować żadnej z nich. Podjąłem jedną – że biorę Mikę, a potem drugą – że ją oddaję. Dwie decyzje. Gdybym nie podjął żądnej z nich, Mika mogłaby dalej mieszkać za zieloną bramą. A może szybciej trafiłaby do tej właściwej rodziny? A może ta rodzina, która wzięła ode mnie Mikę, znalazłaby to samo ogłoszenie co ja, pojechałby do Żyrardowa, zobaczyła ją całą brudną, wychudzoną i zapchloną i nie wzięliby jej w takim stanie..? Nie wiem. I nie chcę wiedzieć. Cieszę się, że mieliśmy te 10 dni, że po naszym domu biegał w tym czasie piesek. Była to ważna lekcja dla mnie, ale i dla całej naszej rodziny.
To już z kolejny dzień, w którym siadam przed czystą kartką papieru i nie potrafię jej zapisać. Może coś mi przeszkadza? Zrobiłem jakiś błąd? A może wcale nie chcę pisać?
Tak na prawdę nie ma ani kartki ani papieru, jest iPad i pusta strona w Ulysses. Narzędzia nie mają jednak większego znaczenia, próbowałem na kartce, na komputerze, telefonie… Nie udaje się. I zastanawiam się dlaczego. Wydaje się, że tym razem zrobiłem już wszystko jak trzeba. Biurko jest pięknie wysprzątane, na nim tylko iPad, klawiatura, lampka, kubek z kawą i iPhone. Wszystko niby do siebie pasuje, nic nie powinno odwracać mojej uwagi. Nawet czas jest odpowiedni: 5 rano – idealna godzina. Poranny rytuał wykonany w stu procentach, smaczne śniadanie, medytacja, pamiętnik, pompki też zrobiłem.
A jednak słowa nie chcą płynąć. Być może muzyka w słuchawkach jest zła? O, wiem – kubek. Tak, to z pewnością wina kubka! Gdy poranną kawę przygotowywałem w starym, zielonym kubku, wszystko szło jak po maśle. Siadałem i pisałem. Od kiedy się zbił, pisanie nie przychodzi już tak łatwo. To musi być to. Wszystko jasne, muszę kupić nowy, ulubiony kubek.
Kolejny dzień. Jestem już po porannym rytuale. Jak zwykle.
Dzisiaj chyba trzeba zrobić porządek w Evernote. Albo zaległy przegląd tygodnia w Thingsach. To może przynajmniej zaplanuję porządnie dzień – przecież później może nie być na to czasu. A dopiero potem usiądę do pisania. Kończę kolejny raz zastanawiając się co dalej robić – bez przemyśleń, tekstu, dalszego planu. Może jutro się uda.
Dwa tygodnie później. Wczoraj wróciliśmy z wakacji. Jak zwykle w takich sytuacjach – nie ma świeżego mleka w lodówce, nie ma kawy w kubku, w domu bałagan, w głowie wspomnienia. A jednak siedzę i piszę. Wstałem godzinę wcześniej niż zwykle – łatwo poszło. Miałem nadrobić pracę, a jednak usiadłem do pisania.
Tym razem zrobiłem wszystko tak jak trzeba. Wymówki zostawiłem za sobą.
Jeszcze niecałe trzy lata temu każdy poranek był dla mnie koszmarem. Budzenie się to był jakiś horror. Otwarciu oczu towarzyszył lęk i strach. Podrywałem się zawsze z wielkim zdenerwowaniem, chcąc sięgnąć do wyjących od godziny budzików. Pierwsze trzy alarmy i tak były nieskuteczne. Wracałem po nich do łóżka i w najlepsze dalej spałem. Gdy byłem sam w domu, potrafiłem w ten sposób zaspać nawet i kilka godzin. Nie pomagało ustawianie kilku różnych budzików czy zmiana sygnału alarmów. I nawet gdy już udało mi się w końcu podnieść z łóżka, dalej robiłem wszystko źle. Brak jakiegokolwiek planu, zdrowych nawyków, poprawiających samopoczucie rytuałów – nie dawałem sobie nawet drobnej szansy na udany początek dnia. Zwlekałem się tylko szybko do kuchni, aby zjeść cokolwiek i udać się z byle jaką kawą na pobudzającego papierosa. Potem łyk coli i szybko do pracy. Po drodze może jeszcze jakieś śniadanie na mieście, coś na szybko. Koszmar. Szczerze nienawidziłem pierwszej części dnia. A jaki poranek taki cały dzień. I całe życie.
Mroczne czasy. A przecież praktykowałem to przez wiele lat. I czasem ciężko jest mi uwierzyć, że udało mi się odmienić wszystko o 180 stopni. Dzisiaj każda minuta mojego poranka jest na wagę złota. Budzi mnie jeden, cichy budzik, obok którego stoi przygotowana poprzedniego dnia butelka z wodą. Zaraz potem jestem już w łazience i krok po kroku realizuję plan poranka. Mycie twarzy, zębów, waga… wszystko według kolejności. Gdy skończę w łazience, czeka już na mnie przygotowane dzień wcześniej ubranie. Szybkie spojrzenie na pogodę w iPhonie, tweet na dzień dobry i do kuchni. Włączam tylko światło i siadam do medytacji. Następnie kilka zdań do dziennika i 15 pompek, podczas których słucham dwóch odcinków, codziennych newsowych podcastów ze świata technologii – Subnet i Daily Tech Headlines. Potem jest śniadanie, po nim poranna kawa i blog. Kocham ten czas.
A jakie są Twoje poranki? Zaliczasz je do przyjemnych części dnia? Jeżeli nie, być może warto nad tym popracować?Proponuję, abyś zaczął od listy rzeczy, których robić z rana nie powinieneś. Przygotowałem ich dla Ciebie 6:
Jeszcze 5 minut
Chyba nie muszę wyjaśniać o co chodzi, prawda? To chyba najczęściej wypowiadane z rana zdanie. Znasz to? Ja znam bardzo dobrze. I wiem, że do niczego dobrego nie prowadzi, co najwyżej do kolejnej 5-minutowej godziny nieplanowanego leniuchowania. Zamiast dodatkowej drzemki, która może popsuć cały poranek, polecam Ci, zaraz po przebudzeniu i wyłączeniu budzika, usiąść na łóżku i przez te same 5 minut posiedzieć. Dzięki Twój organizm rozbudzi się na tyle, aby podjąć właściwą decyzję i ruszyć do łazienki 🙂
Słodzone napoje zamiast wody
Od kiedy wprowadziłem zwyczaj wypijania małej butelki wody zaraz po przebudzeniu, poranne wstawanie stało się o wiele przyjemniejsze. Już kilka minut po otwarciu oczu jestem rozbudzony a mój organizm odpowiednio nawodniony. Jeżeli nie masz zwyczaju picia wody z samego rana – spróbuj, efekty tego małego kroku mogą Cię bardzo pozytywnie zaskoczyć. Jeżeli jednak zamiast wody, wstajesz i sięgasz po słodzone napoje, wiedz, że wyrządzasz swojemu organizmowi ogromną krzywdę. Lista negatywnych skutków spożywania takich napojów jest długa, a picie ich z samego rana jeszcze je zwielokratnia. Dotyczy to również napojów typu „zero”, które mimo iż nie zawierają cukru, również nie są bezpieczne. Nie podnoszą może poziomu glukozy, ale słodzone są słodzikami zawierającymi Aspartam, którego spożywanie sprzyja między innymi chorobom serca i nowotworom.
Pomijanie porannych ćwiczeń
Poranne ćwiczenia pobudzają metabolizm, spalanie kalorii i zwiększają naszą produktywność. Pomagają pokonać poranne ziewanie i naładować się pozytywną energią. I mogą w tym wyśmienicie zastąpić kawę, po którą nie warto sięgać zaraz po przebudzeniu. Jeżeli nie masz w zwyczaju rano biegać czy chodzić na siłownię, możesz zacząć od kilku prostych przysiadów i pompek, stopniowo zwiększając intensywność i różnorodność ćwiczeń. Aż dojdziesz swojego optymalnego zestawu. Ja uwielbiam biegać, pływać i uprawiać inne sporty, jednak na sam początek dnia wystarczy mi właśnie wykonanie 15 pompek.
Papieros z rana
Pamiętam, gdy jeszcze paliłem, zawsze pilnowałem się, aby nie zapalić pierwszego papierosa przed śniadaniem. W tamtym czasie wydawało mi się to już skrajną nieodpowiedzialnością (ale po śniadaniu już było ok – to dopiero odpowiedzialność). Teraz wiem, że palenie papierosa przed zjedzeniem śniadania sprawia, że w organizmie pozostaje więcej nikotyny, niż u osoby, która pali po porannym posiłku. Jeżeli palisz, najgorszy poranek jaki możesz sobie sprawić, to papieros w zestawie z kubkiem kawy przed śniadaniem.
Deser zamiast śniadania
Oczywiście nie chodzi tylko o zajadanie się sernikiem czy szarlotką z rana. Pisząc deser mam na myśli wszystko co zawiera duże ilości cukru. Zaliczają się do tego zarówno popularne, ale słodkie płatki śniadaniowe, jak i muffiny, wysoko słodzone dżemy, czy znana wszystkim dzieciom nutella. Warto za to sięgnąć po płatki kukurydziane, kasze manną na mleku podaną na przykład z owocami, czy grahamkę z twarożkiem i papryką. Takie śniadanie dostarczy Ci odpowiednią dawkę energii, aby dobrze rozpocząć dzień.
Najadanie się na cały dzień
Jeżeli na śniadanie pochłaniasz górę jedzenia i próbujesz w ten sposób zastąpić wszystkie inne posiłki w ciągu dnia – robisz sobie po prostu krzywdę. Śniadanie jest bardzo ważnym posiłkiem, głównie dlatego że jest pierwszym. Nie oznacza to jednak, że może być jedynym – nie powinieneś pomijać pozostałych posiłków. Warto zjeść wartościowe, ale niezbyt obfite śniadanie. Zrównoważona dieta zakłada, że powinieneś jeść od trzech do pięciu posiłków dziennie. Ja pierwsze śniadanie spożywam gdy wstanę, drugie jem kilka godzin później z żoną i córkami.
Jeżeli popełniasz rano błędy, które tu opisałem – na początek skup się na ich wyeliminowaniu. Następnie zachęcam Cię do przeczytania mojego wcześniejszego wpisu z porcją porannych porad. O swoich postępach w budowaniu perfekcyjnego poranka koniecznie powiadom mnie w komentarzach do tego wpisu 🙂
Gry jako sposób na pozbycie się stresu? Tak! I piszę to, pomimo faktu, że staram się omijać je szerokim łukiem. Po części dlatego, że wiem jak bardzo są skuteczne w odwracaniu uwagi od codziennych spraw. Preferuję inne formy spędzania wolnego czasu. Znalazły się jednak w mojej biblioteczce z aplikacjami pozycje, które chciałbym Wam polecić – właśnie z kategorii gry. Zabrały one kilka cennych godzin mojego życia i nie żałuję żadnej z nich!
Limbo
Kto lubi chodzić do kina ręka w górę. Ja uwielbiam. A pierwsza z gier, które dla Ciebie wybrałem jest jak najlepszy film w kinie.
Zazwyczaj nie szukam i nie instaluję gier na iPhonie – przeciwnie, unikam ich. Nie przeglądam zakładki „gry” w App Store, nie patrzę na nowe promocje tych pozycji, nie słucham recenzji. Totalnie nie mam więc pojęcia co skłoniło mnie do instalacji Limbo – być może ciekawa ikona, przypadkowo obejrzany film promocyjny w App Store? Faktem jest, że zainstalowałem Limbo i… zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Jej, jak ta gra jest dobrze zrobiona! Przepiękna, z doskonałym klimatem. Każdy dźwięk, obraz, postać, animacja, fabuła.. wszystko pasuje. Jak w najlepszych filmach Mela Gibsona. Gra okazała się wielkim sukcesem (na moim iPhonie) i wiele razy pozwoliła zapomnieć (się) na dłuższą chwilę o codziennych problemach.
Przygotowując się do tego wpisu, szukałem w internecie, co właściwie oznacza słowo „Limbo”. Odpowiedź znalazłem w serwisie Gry Online i nieco mnie ona zaskoczyła. Pasuje jednak jak ulał 🙂
Limbo: w teologii katolickiej otchłań, pustka, będąca częścią piekła, w której przebywają dusze osób zmarłych przed ukrzyżowaniem Jezusa i dzieci, które zmarły przed przyjęciem chrztu.
I niech zachętą do wypróbowania będzie dalsza część recenzji gry:
Uruchamiając po raz pierwszy Limbo, mniej więcej wiedziałem, czego się spodziewać, jednak nie byłem przygotowany na aż tak ciężki i brutalny klimat gry. Czarno-biała tonacja, pulsująca czerń w rogach ekranu, niczym na podniszczonej taśmie celuloidowej, rozmyte plany, czarna postać dziecka z odcinającą się od reszty ciała bielą oczu, niemal całkowity brak muzyki. Jedynie ciemny las i wydobywające się z głośników ambientowe dźwięki. Żadnego wprowadzenia, żadnego wyjaśnienia przyczyn znalezienia się w tym nieprzyjaznym i nieprzyjemnym miejscu. Po prostu jestem.
Powyższy opis bardzo dobrze oddaje klimat całej gry. A ja uzupełnię go jeszcze trailerem:
Musisz sprawdzić Limbo! I koniecznie napisz mi w komentarzach o swoich wrażeniach.
PLAYDEAD’s Inside
Nie wiem jaki mechanizm zadziałał na mnie w momencie, gdy instalowałem Limbo, ale bardzo podobna rzecz stała wiele miesięcy póżniej, gdy instalowałem Inside. Jakie było moje zdziwienie, gdy zorientowałem się (po dłuższej chwili), że mam do czynienia z grą firmy Playdead – czyli tej samej, która wcześniej zrobiła Limbo!
Na 10 trylionów gier w App Store, zainstalowałem drugą z nich.
W tym przypadku istotny był jeszcze jeden element: marzyłem, by znaleźć grę tak dobrą jak Limbo. Z podobnym klimatem, jakością wykonania, muzyką, fabułą… I w jakiś dziwny sposób udało się. Przypadek? Chyba nie. Playdead’s Inside pod wieloma względami jest podobna do Limbo. Z pewnością tak samo zachwyca, trzyma w napięciu i zaskakuje. Zadania przed jakimi staje główny bohater są ciekawe i nie zawsze oczywiste. Gra wymaga uwagi, refleksu a często i sprytu. Po skończeniu całej gry czułem jeszcze większy niedosyt niż po Limbo.
W Inside przenosimy się do świata, który przywodzi na myśl sceny opisane w „1984” lub innych dystopijnych tytułach. Widzimy więc szare, wysokie budowle, żołnierzy strzelających do bezbronnych cywilów, a także ogromne obiekty przemysłowe. Nie oznacza to jednak, że duńscy deweloperzy zrezygnowali z elementów fantastycznych. Te są obecne i świetnie wpisują się w klimat gry.
To początek recenzji Jacka Zięby z MyApple. Jeżeli polubiłeś Limbo, z pewnością tak jak ja zakochasz się w Inside.
Duńska firma Playdead już dawno dołączyła do grona tych, na których nowe produkty czekam z niecierpliwością. Na chwilę obecną, gra nie jest niestety dostępna dla smartfonów z Androidem. Jeżeli jednak jesteś posiadaczem iPhona – do dzieła!
Memorando
Kolejna pozycja na mojej liście jest totalnie inna od wcześniejszych dwóch. Nie ma fabuły, mrocznych postaci, pięknych scenerii, czy nastrojowej muzyki. Ma za to przesłanie od autorów: „Sprawny umysł zapewnia lepsze życie”.
Memorando – nie jest typową grą, ale zestawem wielu krótkich gier, które pomogą nie tylko się odprężyć, ale również poprawić funkcjonowanie Twojego mózgu. Memorando to zestaw gier do treningu umysłu. Znajdziesz tu szereg prostych (hmm… nie zawsze takich prostych) zadań, które mogą zarówno postawić Cię na nogi, jak i pozbyć się nadmiaru stresu po ciężkim dniu.
Przy pierwszym uruchomieniu, otrzymasz do wypełnienia krótki test. Ma on na celu ustalenie czego właściwie oczekujesz od aplikacji, które elementy funkcjonowania Twojego mózgu chciałbyś poprawić. Następnie aplikacja dobierze odpowiedni dla Ciebie indywidualny plan treningowy.
Gry są różne. Ale z pewnością każda z nich wymaga pewnego wysiłku umysłowego. Zaczynasz zawsze od poziomu łatwego, stopniowo przechodząc do coraz trudniejszych etapów. Dzięki temu z każdym dniem będziesz czuł wyraźny postęp. Zapamiętywanie stanie się łatwiejsze, a kojarzenie faktów szybsze.
Po wykonaniu dziennej dawki ćwiczeń, warto również wykonać, dostępne w aplikacji, ćwiczenie relaksacyjne. Dzięki temu Twój umysł odpocznie po wcześniejszych, wymagających wytężonej pracy, zadaniach.
Co jakiś czas otrzymasz możliwość wykonania tak zwanego Testu Umysłu. Dzięki niemu sprawdzisz jakie robisz postępy z aplikacją. Każdy kolejny wynik (punkty BQ) porównasz z wcześniejszym oraz poziomem przeciętnego użytkownika Memorando.
W aplikacji możesz zdefiniować swoje tygodniowe cele – liczbę dni w tygodniu, w których będziesz ćwiczyć umysł, oraz liczbę dni w których wysłuchasz relaksacyjnych sesji dźwiękowych.
Memorando oferuje bezpłatny oraz płatny dostęp. W wersji darmowej mamy do dyspozycji ograniczoną liczbę gier i funkcjonalności. Dla mnie – to w zupełności wystarcza. Jeżeli jednak uznasz, że chcesz więcej – Memorando jest bardzo przystępne cenowo w porównaniu do innych aplikacji tego typu.
Aplikacja dostępna jest w całości po Polsku, co znacznie ułatwia obsługę i rozwiązywanie dostępnych zadań.
Alto’s Adventure
Na koniec jeszcze jedna pozycja w mojej biblioteczce. Relaksująca, przepięknie wydana gra studia Snowman o przygodach pasterza-snowboardzisty – Alto’s Adventures.
Głównym jej atutem jest wspaniała oprawa graficzna i dźwiękowa. Gra sama w sobie nie jest ani bardzo wciągająca, ani angażująca (już słyszę sprzeciw wielu z Was), jednak efekty dźwiękowe i wizualne sprawiają, że często uruchamiam ją i odkładam telefon na bok – tylko po to, aby usłyszeć w słuchawkach przepiękną muzykę i odgłosy padającego deszczu czy śpiewu ptaków. Pod tym kątem Alto’s Adventures to prawdziwe arcydzieło. Gdy dołożę do tego cudowną grafikę – audiowizualna perełka.
Gra ma bardzo proste zasady. Alto jest pasterzem, który na desce snowboardowej podąża przez góry w poszukiwaniu swoich lam. Musi jedynie przeskakiwać napotkane po drodze przeszkody. To tyle jeżeli chodzi o fabułę 🙂
Mamy do dyspozycji dwa tryby: normalny i ZEN. Pierwszy z nich polega na pokonaniu jak najdłuższej trasy, osiąganiu kolejnych poziomów poprzez wykonywanie zadań i zebraniu określonej liczby lam. Gdy Alto się przewróci – gra się kończy. I gdyby twórcy udostępnili tylko ten jeden tryb – Alto’s Adventures z pewnością zniknęła by z mojego iPhona już po pierwszych pięciu minutach od uruchomienia. Na szczęście dostępny jest również wariant ZEN, czyli trym relaksacyjny. Nie ma tu ani poziomów, ani zadań, a Alto po przewróceniu się, wstaje i jedzie dalej. Wyłączony został element rywalizacji – pozostała niekończąca się przyjemność, przepiękna muzyka i nastrojowe krajobrazy.
Do obsługi gry wystarczy jeden palec – poprzez dotknięcie ekranu sprawiamy, że Alto podskakuje i pokonuje w ten sposób przeszkody albo wykonuje akrobacje.
Sam zobacz:
Przepiękne obrazy i wspaniała muzyka – te dwa elementy sprawiły, że Alto’s Adventures trafił i (co ważniejsze) pozostał w moim iPhonie na stałe. Polecam Wam spróbować.
To tyle na dziś. Cztery pozycje w kategorii gry, które często pomagają mi pokonać codzienne problemy i stres. Pozwalają odprężyć się i zrelaksować. Mam nadzieję, że pomogą i Tobie. A może zechcesz dołożyć do mojej listy jeszcze jedną grę? Pole „komentarze” czeka właśnie na Ciebie 🙂 Zachęcam Cię również abyś dopisał się do mojej listy na którą wysyłam newsletter. Dzięki temu pozostaniemy w kontakcie!
Życie w wielkim mieście, takim jak Warszawa czy Kraków, to często jedna wielka, droga impreza. Różnica w kosztach życia pomiędzy małymi, średnimi i dużymi miastami jest ogromna. Poczynając od najmu mieszkania, gdzie ceny za 50 m2 będą wahać się od 1600 zł – w Poznaniu, Łódzi, 2000 zł – w Krakowie, Wrocławiu i Gdańsku aż do 2800 zł w Warszawie. Do tego dochodzą koszty eksploatacyjne… i szereg innych, codziennych wydatków. Obiad, samochód, popołudniowe ciastko w kawiarni, wieczorny wypad na piwo poprzedzony oczywiście zakupami w galerii handlowej. Brzmi znajomo? Mam nadzieję, że nie 🙂 Żyjąc w dużym mieście łatwo stracić kontrolę nad wydatkami. Warto więc za wczasu zając się ograniczeniem kosztów takiego życia, aby w przyszłości nie odbiło się to czkawką.
The first step is to break down your budget and track your spending. Services like Mint and Acorns provide easy ways to track your spending and save. Planning your budget can help you build up an emergency fund and save for long-term goals like home ownership.
Spisywanie, kategoryzowanie i planowanie wydatków jest pierwszym krokiem. Jak to robić skutecznie, możesz dowiedzieć się na przykład z blogów Michała Szafrańskiego (polecam cykl Zaplanuj budżet domowy) albo Marcina Iwucia (podobny cykl – Budżet domowy krok po kroku). Ja do śledzenia i planowania wydatków używam aplikacji Money Pro (iOS) – prostą w obsłudze, bardzo ładnie wykonaną i niezwykle skuteczną aplikację dostępną na iOS, MAC i smartfony z Androidem. Jeżeli jej nie znasz, a zechcesz sprawdzić, polecam bezpłatną wersję próbną. Mogę również polecić aplikację Money Wiz – której używałem wcześniej a jest tak samo skuteczna, z nawet większą ilością funkcji niż Money Pro, tylko trochę mniej przyjemnym wyglądem. Dużym plusem obydwóch aplikacji jest to, że zostały przetłumaczone na język Polski.
Wracam jednak do głównego tematu. Allie, autorka artykułu w Dumb Little Men, podsuwa kilka fajnych wskazówek na to jak obniżyć koszty życia w wielkim mieście:
Znajdź odpowiednie mieszkanie – ekonomiczne, tanie w utrzymaniu, w „rozsądnej dzielnicy”. Jeżeli nie masz jeszcze swojego własnego lokum i mieszkanie wynajmujesz – warto abyś usiadł i przeanalizował, czy wybrałeś najlepszą z możliwych opcji. Może warto rozejrzeć się za czymś innym? Na przykład trochę dalej od centrum, ale w rozsądniejszej cenie?
Kupuj na rynku wtórnym – odwiedzaj sklepy z używanymi rzeczami, z tak zwanej drugiej ręki, lombardy, ale również serwisy aukcyjne jak Allegro – są pełne fajnych i wartościowych przedmiotów, często w bardzo atrakcyjnych cenach.
Korzystaj z transportu publicznego – to pozwoli Ci zaoszczędzić nie tylko pieniądze, ale i mnóstwo czasu oraz nerwów. Pamiętam gdy prawie każdego dnia marnowałem kilkadziesiąt minut na znalezienie miejsca do zaparkowania w centrum Warszawy. Okropne czasy. Dziś – staram się korzystać tylko z komunikacji miejskiej a gdy tylko mogę – z miejskich rowerów. To zdecydowanie mój ulubiony środek transportu po Warszawie 🙂
Ogranicz jedzenie poza domem – jedzenie „na mieście” nie należy do najtańszych opcji. Warto nauczyć się gotować i przygotowywał posiłki w domu. Dzięki temu nie tylko oszczędzisz pieniądze, ale będziesz wiedział co jesz – w restauracji czy ulicznym barku nie zawsze otrzymasz jedzenie takiej jakości, jakiej byś sobie życzył.
Minimalizuj wydatki, maksymalizując rozrywkę – np. zamieniając drogą telewizję cyfrową na jedną z tańszych subskrypcji wideo. Możesz też korzystać z bezpłatnej naziemnej telewizji cyfrowej, która w połączeniu z YouTubem da Ci nieograniczoną chyba dawkę rozrywki. Podobnych możliwości do zamiany znajdziesz w okół siebie wiele.
Tyle rad od Allie. Myślę, że skoro zasady te są skuteczne w Nowym Jorku, Los Angeles czy Salt Lake City (mieście autorki), sprawdzą się i w naszych mniejszych metropoliach 🙂
Muszę jednak dodać jeszcze dwa, swoje, ważne punkty do powyższej listy:
Zamień zakupy w hipermarkecie na targ, bazarek i małe osiedlowe sklepy. Hipermarkety stały się codziennością – szczególnie, gdy mieszkasz w dużym mieście. Galerie handlowe, ogromne sklepy, alejki okazji, półki wypełnione towarami, które kupujemy skuszeni coraz to bardziej wymyślnymi promocjami. W efekcie idąc do „sklepu” po kilogram cukru, wracamy do domu z pełnymi torbami zakupów. A i często w tych torbach nie ma tego cukru, po który do sklepu się wybraliśmy. Rewelacyjnie ilustruje to jeden z odcinków „Pamiętników Florki” – bajki, którą oglądałem kiedyś z córką. Musisz to obejrzeć! W bardzo prosty sposób ilustruje jak działają hipermarkety 🙂
Wydawaj tylko zaplanowane wcześniej pieniądze. Budżetuj wydatki. Ta zasada pozwoli Ci zapanować nad finansami – i przyda Ci się niezależnie od tego, czy żyjesz w dużym czy małym mieście. Analizując poniesione wcześniej koszty, możesz sporządzić listę potrzeb i zaplanować przyszłe wydatki. Dzięki temu do sklepu po zakupy pójdziesz nie tylko z konkretną listą zakupów, ale również z wyliczoną na ten cel kwotą.
Życie w wielkim mieście nie należy do tanich. Jednak trzymając się powyższych zasad i (chyba przede wszystkim) kierując rozsądkiem – będziesz w stanie ograniczyć niepotrzebne wydatki tak, aby żyć bardziej ekonomicznie.
Chcesz dopisać kolejną radę na ograniczenie kosztów życia w wielkim mieście? Zachęcam do komentowania 🙂