blog

  • 32 wnioski z przejechania 200 km podczas wycieczek rowerowych

    Jazda na rowerze jest najczęściej wybieranym i ulubionym sposobem na aktywność Polaków. Szczególnie w piękne, letnie dni. Przed bieganiem, które wybiera 30% osób, i ćwiczeniami na siłowni – z 18% wynikiem, to właśnie jazda na rowerze, z 38% popularnością, jest najpowszechniejszą formą sportu uprawianą w naszym kraju. Dzieje się tak chyba głównie dlatego, że bariera wejścia w ten sport jest dość niska – wystarczy mieć rower – a całą resztę można już robić totalnie po swojemu.

    Od dwóch tygodni i ja mam rower – sam się sobie dziwię, że dopiero po tak długim czasie do mnie trafił. I wiecie co? Zakochuję się. Ba! Chyba już się zakochałem.

    Mam już przejechane 200 km, choć raptem w kilku wyprawach – oczywiście łącznie – i w mojej głowie, jak i w moim notesie, pojawiło się całkiem sporo wniosków, którymi chciałbym się z Wami podzielić. Warto chyba abym tu zaznaczył, że moje przemyślenia dotyczą dłuższych wypraw rowerowych i chyba raczej takiego podejścia do tej aktywności, niż krótkich, porannych wycieczek do sklepu po mleko czy bułki. 

    Nie przedłużając jednak więc tego wstępu, idę do moich wniosków.

    • Woda – lepiej nosić, niż prosić. Niby Żabki, Gucie i inne sklepy, są na każdym kroku, na każdym rogu, ale gdy kończy mi się woda, a pić się chce, to nigdy nie mam gdzie kupić. Jak wychodzę z domu, biorę 1 litr wody, z zamiarem w miarę szybkiego dokupienia po drodze kolejnych butelek.
    • Decathlon to świetny sklep sportowy (wiem to od dawna), jego asortyment rowerowy jeszcze bardziej mnie w tym utwierdził. Jazda na rowerze to kolejny sport, który – za stosunkowo niewielkie pieniądze – mogę uprawiać dzięki Decathlonowi. Pamiętajcie jednak, by nie kupować za dużo, regały pełne są rzeczy, ale to wcale nie znaczy, że każda z nich jest nam potrzebna, i to dotyczy oczywiście nie tylko roweru, ale ogólnie zakupów.
    • Na drogach jest mnóstwo nieuważnych i lekkomyślnych osób, które potocznie nazywam – szczególnie gdy jadę i ich mijam – „debilami”. Jeżdżą bez trzymanki (od prawej do lewej) z nosem w telefonie albo grupami, całą szerokością drogi, rozmawiając sobie w najlepsze i nie zwracając uwagi na nikogo poza sobą. I nic na to nie poradzę – staram się tu stosować stoickie podejście – mogę tylko sam być dwa razy bardziej skupiony, uważny, przyhamować odpowiednio wcześniej i ominąć takie osoby jak najszybciej i jak najbezpieczniej. Choć oczywiście, nie zmienia to faktu, że sytuacje z takimi osobami mogą być momentami niebezpieczne.
    • Dieta pudełkowa, catering dietetyczny, idealnie sprawdza się na wyprawach rowerowych. Jedzenie, odpowiednie jedzenie, to coś, czym nie chcę zaprzątać sobie głowy, przygotowując się do wyprawy rowerowej. Zaopatruję się w Nice To Fit You – wszystko pięknie spakowane, tylko wrzucam do torby rowerowej i wiem, że nie będę ani głodny, ani zapchany niewłaściwym jedzeniem w czasie dłuższej drogi.
    • Nie próbuj od razu przejechać 200 km za jednym razem. Trzeba stopniowo zwiększać pokonywany dziennie dystans. Już po pierwszej, testowej przejażdżce, zamarzyła mi się podróż do miejsca oddalonego o 250 km, ale widzę, że w życiu nie dałbym rady bez wcześniejszego, stopniowego rozjeżdżania. Dopiero czwarta wyprawa miała u mnie powyżej 50 km i wiem, że na te 250 km jeszcze przez jakąś chwilę się nie zdecyduję. Stopniowo będę dochodził do takich odległości.
    • Serwis roweru jest chyba nawet ważniejszy niż serwis samochodu. No dobra, jedno i drugie jest tak samo ważne. Przed dłuższą jazdą, warto wybrać się do serwisu na przegląd, sprawdzenie, czy wszystko gra. Potem, w czasie drogi, nawet drobna wada, może być bardzo kłopotliwa.
    • Warto mieć ze sobą podstawowe narzędzia i klucze rowerowe – najlepiej w jakiejś skondensowanej formie, można takie kupić w sklepach z wyposażeniem rowerowym. Po przejechaniu 40 km niektóre rzeczy zaczęły mi się luzować, dokręciłem na przystanku i było git. Nawet głupie lusterko, które się poluzuje i lata na wszystkie strony, potrafi mocno zirytować podczas drogi.
    • Jak coś się wydarzy na trasie – jesteś zdany na siebie. Podczas jednej z wypraw spadł mi łańcuch – pierwszy raz, więc był lekki stresik! – łańcuch niestety mocno się zaplątał i długo nie mogłem tego naprawić. Byłem sam i musiałem sobie poradzić. Oczywiście w końcu się udało, ale przez cały ten czas, dookoła nie było nikogo, kogo mógłbym w razie czego poprosić o pomoc. 
    • Warto mieć zawsze coś do umycia i wytarcia rąk. Po tym, jak naprawiłem zepsuty łańcuch… byłem dość brudny. Dobrze, że mialem chociaż resztkę wody, szkoda, że tylko tyle.
    • Słuchawki, a w nich muzyka albo podcast – idealnie pasują do roweru. Kilka godzin jazdy może zmęczyć nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Odpowiednie dźwięki w słuchawkach mocno poprawiają samopoczucie. Moje to Air Pods 3 – i uwielbiam je, są idealne do jazdy na rowerze.
    • Apple Watch to świetny kompan rowerowy, tylko… bateria. Po przejechaniu 60 km zostaje mi kilkanaście procent baterii. A więc decyzja o wymianie starego zegarka, Apple Watch SE 1, na Apple Watch Ultra, który jeszcze lepiej sprawdzi się jako mój partner na rowerze – została chyba podjęta 😉. A do czego używam właściwie takiego zegarka? Włączam tryb jazdy na rowerze w plenerze i informuje on mnie o średniej prędkości, przejechanych kilometrach, tętnie, czasie jazdy i kilku innych przydatnych podczas jazdy rzeczach. Z poziomu zegarka mogę też sterować muzyką, czy podcastem.
    • Bateria w moim telefonie nie wystarcza na bardzo długą podróż (nawigacja, płacenie w sklepie telefonem, sprawdzanie trasy, muzyka, podcasty itd.). Powerbank się bardzo przydaje.
    • Mapy Google potrafią nakierować na zamkniętą drogę lub na drogę, po której bardzo słabo się jedzie rowerem. Chyba muszę poszukać alternatywy – a jest ich całkiem sporo. Nie wiem, czy znajdę coś lepszego i wygodniejszego od map Google, ale z pewnością będę testował inne rozwiązania. Szkoda, że rowerowe Mapy Apple – które z pewnością by najlepiej wspólpracowały ze sprzętem, który mam – nie działają w Polsce. Mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni. Czego używacie do nawigacji na rowerze?
    • Nawigacja głosowa to złoto! Dlaczego tak późno się zorientowałem? Patrzenie w mapę na telefonie rozprasza i do tego marnuje baterię telefonu. A przecież Mapy Google potrafią mówić co i kiedy powinienem robić. Nie lubię nawigacji głosowej w samochodzie, ale na rowerze uwielbiam.
    • Uchwyt na telefon na rowerze, nie powinien zasłaniać ani milimetra ekranu mojego smartfona. Okazuje się, że w czasie drogi akurat te zasłonięte milimetry są potrzebne. Mapy wykorzystują praktycznie cały ekran i lepiej go nie zasłaniać. Na początku kupiłem uchwyt, który zabezpieczał telefon również częściowo od przodu – błąd – już zmieniłem sobie na inny – co okazało się bardzo dobrą decyzją.
    • Lusterko rowerowe jest wspaniałe! Jak można w ogóle jeździć bez niego? Tak bardzo podnosi poziom bezpieczeństwa (może tylko u mnie), dzięki niemu wiem, co się dzieje wokół mnie, gdy jadę. Widzę nie tylko innych rowerzystów, którzy próbują mnie wyprzedzić, ale również (albo i przede wszystkim!) samochody, które mogą mnie przecież staranować. Myślę, że takie lusterko może nawet uratować życie, mi przydało się nie raz, a najbardziej, gdy jeden raz zobaczyłem TIR-a, który planuje wyprzedzić mnie w bardzo niedużej odległości na drodze. Widząc to w lusterku, mogłem zjechać na pobocze z drogi i nie ryzykować kontaktu z „nieco” większym uczestnikiem drogi.
    • Dzwonek w rowerze jest po to, aby go używać. Na TIR-a, czy inne samochody raczej się nie sprawdzi, ale na innych rowerzystów i pieszych – już jak najbardziej. Ludzie najczęściej nie wiedzą, że jedziesz i to małe „dzyń” często sprawia, że nie musisz hamować i kombinować.
    • Bez kasku nie wsiadaj na rower. Aż dziwne, że tak wiele osób jeździ… w czapce, zamiast w kasku. Możesz być mistrzem kierownicy (rowerowej), ale inni wcale nie muszą być. Przy większości zdarzeń drogowych, bez kasku nie masz szans. Zwróć też uwagę, aby wybrany kask, był właśnie rowerowy, a nie na przykład rolkowy. Kaski rowerowe mają specjalną podłużną konstrukcję, która chroni głowę przy najczęstszych wypadkach na rowerze, czyli takich, przy których przelecisz przez kierownicę do przodu. Warto też pamiętać o tym, że gdy mamy już jakieś zdarzenie na rowerze i uderzymy kaskiem o asfalt, beton, ziemię, nawet gdy nie widać na kasku pęknięć, może on wymagać już wymiany, ze względu na naruszenie jego konstrukcji. To z resztą tyczy się nie tylko kasków rowerowych, ale wszystkich.
    • Jazda na rowerze to wspaniały sport. O ile taka jazda na siłowni – dla samej jazdy, dla budowania mięśni, nigdy nie przypadła mi do gustu, to gdy mam do przebycia konkretną trasę, a najlepiej jeszcze, gdy muszę po coś jechać – jest wspaniale.
    • Dwa lata aktywnego, bardzo aktywnego życia, zaprocentowały na rowerze. Chyba w żadnej innej dyscyplinie sportowej nie doceniłem tak bardzo tego, jak „rozruszany” jestem. Nie wierzyłem, że będę tak dawał radę. Więc polecam ruszać się każdego dnia, nie tylko w czasie gdy planujemy letnie wyprawy rowerowe.
    • Jazda na rowerze wzmacnia nie tylko mięśnie nóg (łydki, dwugłowy i czworogłowy uda), ale również pośladków, ramion, brzucha, kręgosłupa, grzbietu. Gdy podczas wycieczek dochodzą podjazdy, zjazdy, balansujemy całym ciałem – wtedy pracują praktycznie wszystkie nasze mięśnie. Szybko to odczułem – szczególnie „następnego dnia”.
    • Dupa przyzwyczai się do wszystkiego. Nawet do jazdy na rowerze. Jednak odpowiednie siodełko + nakładka piankowa bardzo pomagają. Jednak raczej trzeba liczyć się z tym, że kilkudziesięciokilometrową jazdę odczujemy pewnie dość boleśnie na naszej pupie.
    • Rozgrzewka i rozciąganie przed jazdą, mocno poprawią później komfort samej jazdy. Dopiero nauka tańca pokazała mi, jak ważne jest przygotowanie do każdego treningu, że warto się rozgrzewać i rozciągać. Wykorzystuję to teraz przed każdą jazdą, ale i przed uprawianiem jakiejkolwiek innej dyscypliny sportu.
    • Obcisłe spodenki – ja używam takich do biegania – bardzo ułatwiają jazdę na rowerze. Zresztą, odpowiedni strój sportowy przydaje się w każdym sporcie. Dzięki niemu jest wygodnie. Jeansy na rowerze, rolkach czy w innej dyscypliny sportowej – nie sprawdzą się za dobrze.
    • Dobrze, że zainwestowałem kiedyś w fajne, sportowe okulary przeciwsłoneczne z filtrem UV (#Decathlon) – przydają mi się na trasie. Nie tylko poprawiają komfort, ale i – co jest niezwykle ważne – chronią nasze oczy przed wielogodzinnym nastawieniem na promieniowanie UV!
    • Skoro już chronimy oczy, warto zadbać i o skórę – krem z filtrem UV to must-have na wyprawę rowerową. Przy pierwszej dłuższej wyprawie nie pomyślałem o tym i wieczorem odczułem, jak mocno potrafi opalić słońce na rowerze. A przecież warto pamiętać, że to nie jest tylko kwestia niedogodności związanych ze zbyt dużym opaleniem, ale i naszego zdrowia.
    • Jazda pod wiatr jest dużo gorsza psychicznie niż fizycznie. A wiecie, co jest gorsze od jazdy pod wiatr? Jazda pod górkę ORAZ pod wiatr. Plus taki, że w drugą stronę będzie z górki – pokonując trasę z Grodziska Mazowieckiego do Mszczonowa, jechałem ze średnią prędkością 15 km/h, a wracałem już szybciej – 19 km/h, mimo że byłem przecież bardziej zmęczony. W pierwszą stronę nie było łatwo, zmaganie się z takimi przeciwnościami, jak górka i wiatr, może nie być proste, jednak w czasie wyprawy, trzeba i przez takie momenty przejść.
    • Przerzutki w rowerze to wynalazek na miarę nagrody Nobla! Znam osoby, które jeżdżą – sporadycznie i bardzo rekreacyjnie, a czasem i na dłuższe wyprawy – bez używania przerzutek. Głównie dlatego, że nie wiedzą, jak ich używać. Tylko że tak się nie da jeździć, serio! Przerzutki w rowerze są biegami w naszym samochodzie – i raczej ciężko sobie wyobrazić, że jedziemy samochodem ciągle na jednym i tym samym biegu.
    • Zakup sakw rowerowych, które transformują się w normalny plecak, był strzałem w dziesiątkę. Gdy jadę – są jak zwykłe sakwy, zamontowane na bagażniku z tyłu, gdy jednak chcę iść na kawę / basen / zakupy – zdejmuję sakwy z roweru, zmieniam je w (bardzo pojemny, ale i wygodny) plecak i mogę spacerować.
    • Damski rower może być bardzo wygodny i być tak samo męski, jak każdy inny 😉. Plus – biały to ładny kolor 😁 Tak się złożyło, że jeżdżę na rowerze w wersji damskiej, tak zwanej damce. Wyróżnia się on charakterystyczną budową ramy, gdzie górna rura jest poprowadzona o wiele niżej, niż w wersji „normalnej”. Dzięki temu wsiadanie i zsiadanie z takiego roweru jest znacznie łatwiejsze. Poza tym, rowery damskie nie różnią się niczym więcej od męskich, jeżeli chodzi o konstrukcję.
    • Warto zapisywać swoje przemyślenia, wnioski, emocje po dłuższych wyprawach rowerowych – dzięki temu sprawisz, że kolejne wycieczki będą jeszcze lepsze. Wykorzystaj do tego swój dziennik, a jeżeli go nie masz – to świetna okazja, aby taki zacząć prowadzić. Dzięki temu, że ja spisałem moje przemyślenia, możesz teraz czytać ten wpis. Jak zawsze więc gorąco polecam prowadzenie swojego własnego dziennika.
    • iPad znowu okazał się świetnym urządzeniem – pakuje go w plecak i gdy mam ochotę na przerwę, zatrzymuję się, siadam na ławce / przystanku / w kawiarni i mogę napisać kolejny wpis w dzienniku, na blogu, na przykład o tym, jak fajna jest jazda na rowerze 🙃.

    Uuuch, nazbierało się tego trochę. Jak widzisz, mam całkiem sporo przemyśleń związanych z moją nową miłością, jaką staje się bardzo szybko jazda na rowerze. Czuję, że czeka mnie jeszcze wiele przygód związanych z wyprawami rowerowymi i już nie mogę się doczekać ich przeżycia. Rower jest wspaniałym, ekologicznym i oszczędnym środkiem transportu. W połączeniu z pociągiem i na przykład małym namiotem, może się okazać, że jest wspaniałym sposobem nie zwiedzanie nie tylko najbliższej okolicy, ale i odległych zakątków, naszego kraju, może kontynentu? Gorąco zachęcam do wypróbowania i zakochania się w podróżach rowerowych tak samo, jak ja. Mam nadzieję, że miniemy się kiedyś na trasie.


  • gdy śpię, to śpię

    🙋
    O której chodzisz spać i budzisz się rano?
    #fajnepytania #dzienniki

    Przez prawie 40 lat życia, moja odpowiedź na to pytanie zmieniała się niejednokrotnie. Jako dziecko uwielbiałem spać – co chyba jest całkiem normalne w tym wieku, choć oczywiście, uwielbiałem spać… nad ranem, więc nie należy tego mylić z: „uwielbiałem kłaść się spać” – tego dzieciaki nie lubią. Gdy jesteśmy bardzo młodzi, sen – ten na koniec dnia – nie wydaje się naszym przyjacielem. Nie chcemy odpoczywać, nie chcemy kończyć. Nad ranem, z kolei, nie chcemy z tego snu wychodzić, wiadomo, że „jeszcze 5 minut” – gdy rodzice próbują dobudzić. Z takim podejściem żyłem i ja całkiem długo, z wiekiem coraz bardziej starając się przekraczać kolejne granice „niespania” i testować swoją wytrzymałość po wielu nieprzespanych nocach. Teraz wiem, jak jest to głupie. Droga pod prąd natury nie ma sensu.

    Kilka lat temu nagrałem odcinek podcastu „Fajne życie” na temat moich nocnych, a właściwie to porannych, przygód, o transformacji z „nocnego marka” do „rannego ptaszka”, była to dość istotna zmiana w moim życiu i poświęciłem temu tematowi trochę miejsca na blogu. Był to czas, w którym, po prostu, uczyłem się rano wstawać. Wychodziłem z założenia: „im wcześniej, tym lepiej”, co miało swoje plusy. Zacząłem już wtedy cenić sen, wiedziałem, że jest mi bardzo potrzebny, czułem też potrzebę jego ustabilizowania, jednak chciałem też nad nim w pewnym sensie zapanować, chciałem sypiać „po mojemu”, całkowicie na moich zasadach.

    Dziś moje podejście do snu jest już trochę inne, ewolucja myślenia postępowała – czuję, że w końcu jest właściwe, jakbym dojrzał do przyjaźni z moim ciałem, której sen jest jednym z najważniejszych elementów. Potrzeba było wielu lat, ale dzisiaj, gdy mam położyć się do łóżka i zasnąć, cieszę się jak dziecko na cukierka.

    Moje dni są dość aktywne, momentami nawet bardzo, a najbardziej intensywne treningi mam zazwyczaj zaplanowane na koniec dnia i wieczorami często do łóżka muszę się praktycznie doczołgać z łazienki… i uwielbiam to uczucie. Moje zmęczone ciało, aż paruje z euforii, gdy w takich momentach poczuję dotyk pościeli, gdy już wie, że przyszedł czas na odpoczynek. Myśli już zaczynają kierować się w stronę Hogwartu, do Harry’ego Pottera, którego po raz tysięczny przygody będę zaraz przeżywał, słuchając kolejnego fragmentu mojego ulubionego audiobooka na dobranoc. 

    Mogę tak łatwo porównać to do euforii, w jaką wpada mój mały chomik – Stefan – gdy zobaczy, swoją ulubioną, suszoną marchewkę. I ja właśnie tak się czuję, jak ten mały chomik, który wie, że zaraz dostanie swój największy przysmak. Sen, z przykrego obowiązku, jakim był w dzieciństwie, stał się największą nagrodą, za fajnie i aktywnie spędzony dzień.

    I tu wracam do pierwszej części głównego pytania tego wpisu: 

    🙋
    O której chodzisz spać?
    #fajnepytania #dzienniki

    Ostatnie lata mojego życia pozwoliły mi dojść do bardzo satysfakcjonującej mnie odpowiedzi: „gdy jestem zmęczony”. Przestałem chodzić spać o stałej godzinie – uznałem w którymś momencie, że nie o to chodzi. Czasem mój dzień kończy się o 19, a bywa, że kilka minut po północy. Czy to tak bardzo istotne, aby każdego dnia położyć się o tej samej godzinie spać? Cieszę się, że udało mi się dojść w tym przypadku do „nie”.

    Jednak przy takim podejściu, istotna jest bardzo odpowiedź na drugą część tytułowego pytania:

    🙋
    O której się budzisz?
    #fajnepytania #dzienniki

    I moja odpowiedź brzmi: po sześciu i pół godzinach snu. W ciągu ostatnich lat nauczyłem się, że właśnie tyle potrzebuje moje ciało, by wypocząć. Nie 6, nie 8, ale właśnie 6,5 godziny „czystego” snu. Oczywiście, czasem pojawiają się dodatkowe czynniki, które mają wpływ na długość mojego snu, na przykład wyjątkowo intensywne treningi w ciągu dnia, choroba, czy konieczność wcześniejszego wstania – mój sen potrafi się wtedy rozregulować. Na szczęście, zazwyczaj na bardzo krótko.

    Tak więc wygląda mój proces zasypiania i wstawania. Cieszę się, że kolejne pytanie z cyklu #fajnepytania zachęciło mnie do głębszego spojrzenia i zastanowienia się nad moją poranną i wieczorną codziennością, a następnie podzielenia się tym wszystkim z Tobą.

    🫵
    Pamiętaj, #fajnepytania są dla Ciebie! Są tu po to, aby pomóc Ci nauczyć się jak pracować z Twoim własnym dziennikiem.
    A i ja jestem bardzo ciekawy Twojej odpowiedzi na dzisiejsze pytanie. Możesz podzielić się nią w komentarzu.

  • ćwiczenia po mojemu

    🙋
    Jaki jest najfajniejszy sposób na ćwiczenia?
    #fajnepytania #dzienniki

    To, niby proste pytanie o ruch, spowodowało w mojej głowie całą lawinę przemyśleń, która doprowadziła mnie do – chyba dość dziwnej – odpowiedzi, której nie spodziewałem się na początku:

    „W rytm muzyki”.

    towarzyszy mi od wczesnych lat dziecięcych. Choć w moim rodzinnym domu nie było zwyczaju jej ogólnego słuchania, to ja sam, całymi wieczorami siedziałem zamknięty w pokoju, słuchając ulubionych kawałków. Moment, w którym dostałem od rodziców mój pierwszy magnetofon, był dla mnie bardzo mocnym wydarzeniem, które zapisało się dużymi iteracji w moim sercu. Dobrze pamiętam też pierwszą kasetę, jaką w nim odtworzyłem, pierwszą piosenkę, która z niego „poleciała” (Roxette – How Do You Do! – do dzisiaj ją uwielbiam!). Pamiętam chyba wszystkie kupione i godzinami przesłuchiwane kasety. Wszystko to działo się prawie 30 lat temu, a w mojej głowie wygląda, jakby wydarzyło się wczoraj.

    Dziś muzyka pełni jeszcze ważniejszą rolę w moim życiu. Pisząc te słowa, słucham muzyki i kiwam się w jej rytmie, jadąc samochodem – słucham muzyki, można nawet powiedzieć, że jadę w rytmie dźwięków wypływających z samochodowych głośników (pewnie dlatego mało kto lubi ze mną jeździć). Muzyka jest wokół mnie i we mnie. Praktycznie zawsze i wszędzie.

    Przeglądałam mój dziennik w poszukiwaniu dalszych przemyśleń na tematy muzyki, znajduję takie zapiski:

    Niezmiennie w #projektfajneżycie towarzyszy mi muzyka. Jest ona bardzo ważnym elementem każdego dnia, motywuje, nadaje rytm codzienności. Bardzo dużo od niej zależy. (kwiecień 2023)
    Z drobiazgów, które już wprowadziłem, do najfajniejszych z pewnością mogę zaliczyć, między innymi, muzykę relaksacyjną, którą włączam na koniec dnia (nastraja odpowiednio). (maj 2023)
    Dodatkowo ostatnio wyciszyłem muzykę, jaką podczas ćwiczeń jogi puszcza mi @dailyyogaapp i włączam moją własną, spokojną, ale jednak dla mnie bardziej motywującą do pracy nad sobą, muzykę. Ta ostatnia zmiana mocno podniosła przyjemność, jaką czerpię z porannych ćwiczeń. (maj 2023)

    I chyba najważniejszy wpis, jaki znalazłem na ten temat w moim dzienniku:

    Muzyka daje mi szczęście – ale tylko odpowiednia muzyka. Chcę jej mieć jak najwięcej w moim życiu. (marzec 2020)

    Pisząc wtedy „odpowiednia muzyka”, miałem na myśli „odpowiednia dla chwili”, ponieważ nie ograniczam się do jednego, konkretnego jej gatunku. Bywają dni, tygodnie, gdy jestem zakochany w pianinie, czasem skuszą mnie skrzypce i gitara, ale pojawia się rap, rock, pop, czy disco. W moich playlistach każdy z Grześków znajdzie coś dla siebie, to konkretne chwile, nastroje, emocje sprawiają, że coś nowego pojawia się w mojej bibliotece. 

    Dlaczego muzyka działa na mnie tak bardzo? Zacząłem szperać również w tym wątku. Znalazłem w notatkach bardzo ciekawą informację z książki „Mózg rządzi” Kaji Nordengen:

    Muzyka wpływa na to, jak się czujemy. Wybieramy ją zależnie od tego, co robimy i w jakim jesteśmy nastroju. Bez względu na to, czy słuchamy Kygo, czy Mozarta, w naszym przypadku muzyka ma niespotykany u innych gatunków zwierząt wpływ na mózg. Kiedy słuchamy muzyki, aktywizuje się jedno z jąder podstawnych, a dokładniej jądro półleżące (zob. rys. 20). Jądro półleżące jest także ośrodkiem miłości i pożądania. Kiedy zostaje aktywowane, grupa komórek nerwowych żyjących w pniu mózgu uwalnia dopaminę. Dzieje się to, kiedy czekoholik zje czekoladę, heroinista zażyje heroinę i kiedy ktoś polubi nasze nowe zdjęcie na Instagramie. Dopada nas ochota na więcej.

    To wiele wyjaśnia.

    Być może zastanawiasz się, dlaczego piszę o muzyce, gdy pytanie jest o ćwiczenia? Znowu muszę sięgnąć do mojego notatnika, tym razem do folderu „#sport”. Oto co tam znajduję: akrobatyka, balet, bieganie, contemporary, hip-hop, modern jazz, ping-pong, pływanie, rolki, rower, taniec, waacking i łyżwy.

    Połowa z rzeczy z tej listy, to style taneczne, których się uczę – ciężko tu nie dostrzec silnego związku z muzyką 🙂 Reszta, to sporty, przy których również towarzyszy mi muzyka, myślę nawet, że muzyka jest ich bardzo ważnym elementem, bez którego nie czerpałbym radości z tych aktywności. Dlatego, jest ona moją odpowiedzią, na mój najfajniejszy sposób na #ćwiczenia. Wychodzi na to, że nie ważne, co tak naprawdę robię, byłe odbywało się to przy ulubionych dźwiękach.

    🫵
    Pamiętaj, #fajnepytania są dla Ciebie! Są tu po to, aby pomóc Ci nauczyć się jak pracować z Twoim własnym dziennikiem.
    A i ja jestem bardzo ciekawy Twojej odpowiedzi na dzisiejsze pytanie. Możesz podzielić się nią w komentarzu.

  • 🐽 PiG Podcast #61: Jak wycisnąć więcej z książek?

    Czytamy książki, ale rzadko zastanawiamy się nad tym, jak wycisnąć z nich więcej dla siebie. W tym odcinku podpowiadamy z Piotrkiem, co zrobić, by wyciągnąć z tego, co czytamy więcej wiedzy i zastosować ją w praktyce. Zastanawiamy się również nad czytelnictwem w Polsce i przyczynami takiego, a nie innego jego stanu. Przy okazji obalamy najbardziej popularne mity na temat czytelnictwa.

    Linki

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu


  • wstań z kanapy

    Wdałem się ostatnio w ciekawą dyskusję na temat tricków i sposobów na to, by skutecznie wstać z kanapy, porzucić chipsy i zacząć żyć zdrowiej, aktywniej, pełniej. Proces zmiany miał szeroki i opierać się na zmianie filozofii życiowej i budowaniu innej, nowej tożsamości. Tamta dyskusja szybciutko uruchomiła procesy myślowe w mojej głowie i na jej bazie udało mi się dojść do czteroetapowego planu działania, potrzebnego do zrealizowania takiego – jakże fajnego – zadania. I chciałbym się dzisiaj nim z Tobą podzielić. Jest to system, który u mnie działa i pomaga mi cały czas budować moje fajne życie. 

    Zapraszam Cię więc do przejścia przez moją instrukcję: Jak zbudować nową tożsamość i przejść od kanapy i chipsów do spacerów i warzyw.

    Pierwszy, najważniejszy, to wyjście od… marzenia

    Sama chęć do wstania z kanapy może okazać się czymś trochę za małym, aby spowodować jakąś większą zmianę w życiu. Musi być coś większego, jakieś marzenie – marzenie, o innym życiu – bez tego ciężko jest zacząć, a jeszcze trudniej utrzymać to, co już zacząć się udało. Marzenie może być odjechane, niezwykle trudne do zrealizowania, ale powinno być jednak możliwe w jakiś sposób do osiągnięcia. I powinno być dość kompleksowe, dotyczyć całego życia, a nie drobnej transformacji. Jeżeli takim marzeniem jest: „chcę schudnąć 10 kg” albo „chcę spędzać bardziej aktywnie czas”, to chyba nawet nie ma co wstawać z kanapy 😉. Nawet gdy wycelujesz w coś dużego, ale jednak jednorazowego, na przykład przebiegnięcie maratonu – to po co? Takie rzeczy powinny być co najwyżej elementami tego większego marzenia, krokami do jego realizacji. Marzenie powinno być czymś większym, szerszym, całościowym, niejednorazowym.

    Na bazie tego marzenia można budować wizję całego życia, obudować to marzenie codziennością, wchodzić w coraz drobniejsze szczegóły. I tak zbudowana wizja doprowadzi do planu działania. Konkretnego planu działania. Potem przychodzi codzienność – i są dni, gdy wystarczy spojrzeć na listę, na ten plan działania, by wykonać kolejny zaplanowany krok. A bywają dni, gdy trzeba sięgnąć znowu do tego pierwotnego, wielkiego marzenia, by zmotywować się do tego, by nie usiąść na kanapie i nie przesiedzieć całego wieczoru z chipsami i filmem. No i ciągłe, ale to ciągłe motywowanie się. Czytanie książek, artykułów, oglądnie filmów na youtubie o tym marzeniu, o tym, jak to jest żyć w sposób, do jakiego dążysz – na mnie to działa, bardzo działa, ale pod warunkiem, że i ja działam, że robię chociaż malutkie kroczki.

    Drugi krok to… wyrzucenie kanapy 🙂

    Symbolicznie i dosłownie.

    Działa to na podobnej zasadzie jak z tym marzeniem. Gdy masz słabszy dzień, patrzysz na to piękne marzenie o swoim cudownym życiu, do którego dążysz. To dodaje sił do działania. Patrzenie na kanapę działa tak samo, tylko w drugą stronę. Więc trzeba pozbyć się jej pozbyć. I chipsów też. Chodzi o to, by – najprościej mówiąc – nie kusiły. Oczywiście, zamiast wyrzucać tak dosłownie, może wystarczy lekko przestawić meble, by oglądanie seriali z kanapy nie kojarzyło się tak bardzo z przyjemnością.

    Trzecia rzecz to: pójście na całość, zafiksowanie się

    To znaczy, jeżeli już chcesz zmienić styl życia, to nie ograniczaj się do zmiany jednej, czy dwóch godzin z tego życia. A więc nie zamieniaj jedynie popołudniowego siedzenia na kanapie na godzinę biegania i dietetyczny obiad. Zmień wszystko. WSZYSTKO! 🙂 Obuduj się elementami marzenia – tymi wielkimi i tymi najmniejszymi. Pij wodę, jedz wyłącznie zdrowe posiłki, zamień samochód na komunikację miejską, spaceruj, biegaj, wymieniaj powoli ubranie na bardziej sportowe, zamiast chipsów sięgaj po marchewki, zamiast kina idź basen itd. itd. Żyj życiem, do którego dążysz – najbardziej jak się da. W wersji idealnej, po miesiącu, dwóch, pięciu – wszystkie te zmiany z Tobą zostaną, być może nawet na dłużej, jak coś się nie uda, to może chociaż połowa? A przecież dobre i to 🙂

    Czwarta, ostatnia rzecz to: śledzenie postępów i rozmowa z samym sobą

    Chyba za każdym razem, gdy odpisuję proces zmiany, wspominam o tym, jak cudownym narzędziem jest dziennik ☺️. Tym razem również muszę o tym napisać. Opisywanie mojej drogi w dzienniku, rozmowa o tym, jak się czuję, gdy robię dla siebie coś dobrego, a jak, gdy dzieją się niewłaściwe rzeczy – pomogła mi tak wiele razy. W przypadku diety wręcz kluczowe wydaje mi się opisywanie tego, jak się czujesz, gdy trzymasz się zdrowego jedzenia, a jak, gdy wkraczają fast-foody i chipsy. To dzięki zapisywaniu postępów i obserwowaniu zależności dostajesz kolejną dawkę motywacji do działania, wiesz, po co każdego dnia robisz to, co robisz, ale też możesz obserwować postępy i przebytą drogę. To trochę jak obserwowanie poruszającej się kropki w nawigacji w mapach Google, gdy jedziesz na wakacje, z każdą sekundą jesteś bliżej 😉.

    Inaczej, niż wszyscy

    Kroki, które opisałem, realnie pomogły mi (i pomagają nadal) w osiąganiu najbardziej zwariowanych rzeczy, przemian w życiu. Nie jest to podejście do wprowadzania nowych nawyków, polecane przez większość poradników. Specjaliści od zmian radzą zazwyczaj, aby wprowadzać zmiany jedna po drugiej, robić małe kroczki, ja wychodzę z totalnie odwrotnego założenia. Jest to moje podejście do tematu – i to chciałbym bardzo mocno podkreślić. U Ciebie może nie zadziałać, a może właśnie będzie strzałem w dziesiątkę. 

    Pamiętaj, że kluczem jest „marzenie”, to wielkie, z pierwszego punktu. Jeżeli zostanie dobrze wybrane, to nie ma szans na to, aby robić małe kroczki. To jak postawić na stole piękne, duże ciasto czekoladowe (atrakcyjne marzenie) w momencie, gdy jesteś bardzo głodna (potrzeba zmiany) i powiedzieć sobie: spróbuję tylko dwa okruszki (małe kroczki). No nie da się 😉.

    Trzeba tylko znaleźć to swoje czekoladowe ciasto (marzenie). Gdy już je masz, a jesteś głodna, głodny, zjesz w całości, albo przynajmniej prawie w całości. I to „prawie” będzie i tak czymś więcej niż kiedykolwiek wyśniłaś, wyśniłeś.

    Można do tego tematu też podejść lekko inaczej – i na takie wskazówki trafiałem już kilka razy w różnego rodzaju poradnikach. Jeżeli chcesz, aby w Twoim życiu było więcej sportu, zacznij zachowywać się jak sportowiec. Od razu i w szerokim zakresie. Z takim podejście już chyba łatwiej się spotkać we wszelkiego rodzaju poradnikach, prawda? 😉

    Natomiast ważne dla mnie tu jest przebywanie w tym świecie, do którego dążę, dzięki temu wszystko dookoła jest jednym, motywującym na maxa obrazkiem. Otwieram Instagrama – widzę mój świat, YouTube też już wie, co mi polecać, w szafie tylko sportowe ubrania, jedzenie w lodowce – wyłącznie dla sportowców, buty też tylko jednego rodzaju do wyboru w szafce (trzymam się celu, jakim jest „sport”) itd. I oczywiście nawet w takim środowisku przytrafiają się słabsze dni, zwątpienia, ale o ile łatwiej jest je pokonać, gdy gdzie się nie obejrzysz, masz już ten świat, do którego chcesz iść. Łatwiej wtedy ciągnąć to, co się już dzieje wokół Ciebie, niż zawrócić.

    I teraz najważniejsze… jak wybrać to jedno, wielkie „marzenie”? To proste, musisz jedynie dokończyć zdanie:

    „Chcę schudnąć 10 kg, aby…….”

    A więc pytasz o większy powód, szukasz prawdziwej potrzeby zmiany.

    Mój przykład: wiele lat temu postanowiłem dokończyć zdanie:

    „Chcę rzucić palenie, aby…”

    i okazało się, że uzupełniłem je słowem:

    „…żyć.”

    Następnie rozwinąłem to krótkie marzenie na „Żyć jak najdłużej, być zdrowym, korzystać z życia, ze zdrowia, być aktywnym”, żyć pełnią życia.

    I okazało się, że za tym zdaniem kryje się o wiele więcej, niż tylko rzucenie palenia co rozpoczęło lawinę innych rzeczy. Właściwie dobrane marznie, odkrycie prawdziwych powodów stojących za małą potrzebą zmiany doprowadziło mnie do ogromnych transformacji.

    Zdanie z „10 kg mniej…” również dokończyłem po swojemu. Efektem jest stracone 12 kg przez ostatnie dwa lata i zatrzymywać się na tym nie planuję 🙂. Ale i tu musiałem mieć mega marzenie. Jest to już jednak zupełnie inna opowieść, na którą z pewnością Cię zaproszę.

    Teraz czas na Twój ruch. Skoro dotarłaś, dotarłeś aż do tego momentu mojego wpisu, więc i w Tobie z pewnością drzemie jakieś marzenie. Trzymam kciuki za Twoją zmianę!


  • 2023 rok – temat, plany

    Stoję i piszę, jak to zwykle bywa, przy kuchennym oknie, moim ulubionym miejscu – to dobrze. Dwanaście miesięcy temu nie wiedziałem jeszcze, czy będę to robił. 2022 był moim rokiem klocków Lego – każda decyzja, każda aktywność, miały zostać poddana analizie. Miałem chodzić z wypisanymi na czole pytaniami: Czy warto? Czy chcę? Nie wiedziałem, czy będzie blog, nie wiedziałem, czy będzie sport, z kim będę się spotykał, kogo omijał. Dwanaście miesięcy później stanąłem przed kolejnym wyborem: w którą stronę chcę tym razem iść. O dziwo, odpowiedź na to pytanie przyszła do mnie bardzo szybko, kierunek na 2023 rok praktycznie sam się wyznaczył, ja musiałem jedynie się pod nim podpisać. Choć podsumowanie poprzedniego i plany na ten rok, publikuję ostatecznie bardzo późno – dopiero po kilku miesiącach od rozpoczęcia roku.

    Jednak po kolei.

    Gdy zamykałem 2021 rok, w mojej głowie było tak wiele znaków zapytania. Nie byłem pewny drogi, nie rozumiałem kierunku, w którym podążam. To było ciężkie podsumowanie i jeszcze cięższe planowanie. Dałem sobie jednak wtedy czas na pytania, niepewność, pozwoliłem sobie na eksperymenty. Postanowiłem wtedy, że kolejny rok będę realizował pod szyldem „klocków lego”. Klocki te miały reprezentować decyzje, które codziennie podejmuję. Chciałem się im bardzo dokładnie przyjrzeć. Potrzebowałem sprawdzić, które budowle z nich chcę tak naprawdę budować. Był to rok zadawania pytań, szukania odpowiedzi, eliminacji, ale i próbowania. Nie spodziewałem się, że po dwunastu miesiącach, będę tak bardzo zadowolony z drogi, którą sobie wyznaczyłem.

    Choć 2022 z założenia miał być – i w gruncie rzeczy był – rokiem spokojnym, rokiem analizy, skupienia, to jednak obfitował również w momenty, które spokojnie mógłbym nazwać „przewrotne”, lecz w lżejszym tego słowa znaczeniu. I choć, po cichu trochę na takie momenty liczyłem, to szczerze mówiąc, za bardzo się ich nie spodziewałem. Cieszę się, że mam narzędzia, które pozwalają mi popatrzeć na minione miesiące i wyciągać z nich wnioski. Bez nich, usiadłbym do tego podsumowania i o większości rzeczy nie byłbym sobie w stanie przypomnieć. Gdy dużo się dzieje, a myślę, że u mnie tak właśnie jest, łatwo zapomnieć, pomylić daty, przerysować w niewłaściwy sposób zapisane na karcie naszej historii informacje.

    Dziennik – najlepszym przyjacielem

    To właśnie on – mój dziennik – jest najważniejszym narzędziem, do którego sięgam, pisząc to podsumowanie. On jako jedyny wie, co mi się przytrafiło w ciągu ostatnich 12 miesięcy, zna wszystkie 365 dziennych historii mojego całorocznego życia. Jestem tak bardzo wdzięczny samemu sobie, że 19 lipca 2016 roku napisałem pierwszy w nim wpis. Lubię z resztą do niego wracać:

    Wydaje się, że łatwiej jest radzić sobie z sukcesami niż z porażkami. A tu niespodzianka — jest zupełnie odwrotnie.

    Było pierwsze zapisane w moim dzienniku zdanie. Dzienniku, który prowadzę do dzisiaj. I choć zapis ten dotyczył wtedy moich potyczek z rzucaniem palenia, to dziś widzę, jak bardzo uniwersalny jest.

    To dzięki dziennikowi widzę, co w poprzednim roku było nie tak, które sytuacje wywoływały uśmiech, a które smutek na mojej twarzy. Którzy ludzie dostarczali pozytywne, a którzy negatywne emocje mojej głowie. Dziennik jest moim barometrem, kompasem i wyrocznią. To dziennik pomógł mi odnaleźć tak silne zależności pomiędzy tym, co jem, a tym, jak się czuję. To samo dotyczy snu – jego długości, regularności, jakości i potem przełożenia tego na moją produktywność, samopoczucie, siły. Te wszystkie rzeczy, te zależności, nie byłyby możliwe do zaobserwowania, gdybym nie rozmawiał sam ze sobą za pośrednictwem dziennika.

    I dziś, kiedy chcę podsumować 2022 rok, to właśnie do dziennika zaglądam na początku. I widzę tam, jak dużo się działo – w mojej głowie. Choć wydawało mi się początkowo, że poprzedni rok przeszedł dość gładko, po wpisach w dzienniku mogę stwierdzić, że nie do końca tak było. Było sporo zmian, nowych osób, miejsc, ale i kilka ważnych pożegnań. Układałem budowle z moich klocków. I po skończonym już roku, mogę powiedzieć, że jestem zadowolony z tego, co udało mi się zbudować.

    2023 jest rokiem…

    Jeżeli śledzisz moje poczynania tu na blogu, to wiesz już od dawna, jaki temat wybrałem sobie na 2023 rok. Opowiadałem o tym już kilka miesięcy temu w PiG Podcaście – i tam też chciałbym Cię odesłać, jeżeli chcesz posłuchać o moim procesie wyboru tematu i planowania roku zgodnie z nim. Brakowało mi jednak cały czas pewnego rodzaju domknięcia tego zobowiązania – co niniejszym czynię tym wpisem. Moim tematem 2023 roku jest…partnerstwo serca i rozumu.

    Nadawanie nazw różnym rzeczom czy sytuacjom od zawsze dostarczało mi sporo radości. Lubiłem wymyślać przeróżne nazwy kolejnym samochodom, którymi się poruszałem (była żaba, furtka, czarny baran… ☺️), mój telefon, tablet, czy komputer – również mają swoje nazwy, po imieniu zwracał się nie tylko do mojego małego chomiczka, ale i do wszystkich roślin, jakie rosną sobie u mnie w domu. Także i każdy mój rok ma jakąś swoją nazwę. Tym razem jest ona bardzo ważna i znacząca – partnerstwo serca i rozumu, to tak wiele znaczy, jest dla mnie zarówno wskazówką, jak i przestrogą. Po zeszłorocznym temacie, jakim były klocki lego, gdzie miałem się zastanawiać czego chcę i w co chcę inwestować samego siebie, tym razem daję sobie konkretne polecenie: słuchaj nie tylko serca, podążaj też za rozumem. Każda moja decyzja – większa, czy mniejsza – miała, i dalej ma być, zatwierdzona przez specjalną, dwuosobową komisję, wewnętrzną radę nadzorczą, składającą się z mojego serca i mojego rozumu.

    W gruncie rzeczy oznacza to dodanie do mojego procesu decyzyjnego – który do tej pory był tak mocno związany z emocjami, radościami, smutkami, miłościami – suchego, konsekwentnego, bezlitosnego podejścia rozumu. Takie połączenie moich dwóch supermocy ma sprawić, że będę mógł wspiąć się na wyższy poziom w tym, co robię na co dzień.

    Kompromis

    Gdy dokonywałem wyboru tematu 2023 roku, nie do końca wiedziałem jeszcze, jak w praktyce będzie to wyglądało. Wiedziałem, czego chcę, wiedziałem, jak powinno to wyglądać w tym roku, jednak nie byłem pewny, czy dam radę działać zgodnie z tymi początkowymi założeniami mojego tematu. Jednak mamy już maj – i doskonale widzę, czy cały mój plan na te dwanaście miesięcy się sprawdza. I: „tak” – bardzo się sprawdza. Najważniejszym słowem tego roku stał się „kompromis”. Podejmując każdą, często nawet drobną decyzję, poddaję ją pod dyskusję, uruchamiam panel, w którym bierze udział serce i rozum. A sam stoję sobie spokojnie z boku i czekam na kompromis, który wypracują. Może to brzmi nieco zabawnie, ale trochę tak właśnie się czuję. Jakbym przestał podejmować jakiekolwiek decyzje, tylko słuchał, co zdecydują za mnie te dwa duszki, które o wiele lepiej wiedzą, co dla mnie dobre.

    Minimalizm, unifikacja, skupienie

    Te trzy słowa pojawiły się u mnie już dość dawno temu i płynnie przechodzą z roku na rok, jako pewnego rodzaju podtematy mojej codzienności. To z nimi na ramieniu ciężko pracowałem w 2021 roku, podejmowałem decyzje dotyczące budowli, jakie chcę, aby powstawały z moich klocków w 2022 roku, i to one pomagają mi w negocjacjach pomiędzy sercem i rozumem w tym roku.

    Minimalizm wydaje się być moim motywem przewodnim ostatniej dekady. To minimalizm zapoczątkował u mnie przemianę, to dzięki niemu jest ten blog i idea fajnego życia. I choć moja droga minimalisty długo nie była usłana różami, mialem szereg wątpliwości, nie zgadzałem się z wieloma aspektami związanymi z taką filozofią, to teraz, po latach jej studiowania, wiem już, że jest ona moim domem.

    Choć ciągle mam wrażenie, że moje życie to ciągła walka o jeszcze większy, lepszy i bardziej dopracowany minimalizm, to cieszę się, że jest częścią mojego życia i pomaga wyznaczać mi właściwe kierunki.

    Zjednoczenie, czyli pewnego rodzaju unifikacja, jest z kolei projektem, który ciągnę od kilku lat i który w dużej części mogę uznać za sukces. Zjednoczenie to proces połączenia mojego życia, albo raczej żyć, w jedno i przebiega to u mnie pod patronatem słowa „fajne” – to właśnie ono wyznacza mi kierunek i staje się moim miejscem. I cieszy mnie fakt, że ludzie coraz częściej patrzą na mnie właśnie przez pryzmat tego słowa, zaczynają mnie z nim kojarzyć. Intencjonalne traktowanie (i nazywanie) wszystkiego, co wokół mnie „fajnym” przynosi pozytywne efekty. Jednym z większych i ważniejszych etapów zjednoczenia, była zeszłoroczna zmiana, jakiej dokonałem – po 14 latach – nazwy mojej firmy na „fajne.work”. Zjednoczenie jest jednocześnie tak silnie związane, i wręcz wymuszone, przez minimalizm. Więcej na ten temat, mam nadzieję, będę mógł napisać za kilka tygodni.

    Skupienie jest chyba najtrudniejszym z moich podtematów, choć przecież tak bardzo łączącym się z tym głównym tematem każdego mojego roku – czy to ciężka praca, czy budowanie z klocków lego, czy moje tegoroczne partnerstwo – to wszystko w gruncie rzeczy oznacza i symbolizuje skupianie się na właściwych rzeczach. A jednak nie jest łatwo koncentrować się tylko na tym, na czym powinienem. Zaprzątam moją głowę wieloma różnymi rzeczami i dopiero gdy przypomnę sobie to jedno słowo – skupienie – często potrafię wrócić do tego, co powinienem i chcę robić. Mam bardzo wiele małych patentów, narzędzi, które pomagają mi w utrzymaniu skupienia.

    Do boju!

    Choć planów mam – jak zawsze – mnóstwo, to wiem, że drogą do ich zrealizowania jest trzymanie się wyznaczonej ścieżki. W walce o moje marzenia wystawiłem w tym roku bardzo silną armię, z walczącymi jak jeden mąż sercem i rozumem w pierwszej linii, wspomaganymi przez minimalizm, zjednoczenie i skupienie w linii drugiej. Gdzie uda mi się zawędrować z taką armią? Tego nie wiem. Jestem jednak pewny, że podróż ta była – bo mamy już prawie połowę roku – nadal jest i z pewnością dalej będzie ekscytująca i pełna przygód. A ja, jak zwykle, zapraszam Cię do odbycia jej ze mną!


  • 🐽 PiG Podcast #60: Co słychać?

    Chrum, chrum… właśnie stuknęła nam 60-tka. Nim się obejrzeliśmy, to właśnie minęło kolejne 10 odcinków. Tak jak zawsze odpowiadamy na pytania słuchaczy i dopowiadamy, to o czym nie zdążyliśmy powiedzieć w ostatnich dziewięciu odcinkach.

    Linki

    Tu posłuchasz 🐽 PiG Podcastu


  • czytaj Piotrek!

    🙋
    Jaką książkę mógłbyś czytać na okrągło?
    #fajnepytania #dzienniki

    Jest taka jedna, jedyna książka, a właściwie cała seria książek, którą nie tylko MÓGŁBYM czytać na okrągło, ale tak właśnie robię. I to od kilku lat. Choć technicznie rzecz biorąc, to czyta mi ją Piotr Fronczewski. Chodzi oczywiście o audiobooka, a tytułem, na punkcie którego mam takiego bzika, jest „Harry Potter”.

    Pisałem ostatnio o Harrym przy okazji pytania o postać z filmu lub książki, którą mógłbym być. Pamiętasz „Dobranockę” z dzieciństwa? Dziś idea tej wieczornej bajeczki nie ma szansy na sukces, ponieważ dzieciaki mają dostęp do bajek właściwie 24 godziny na dobę. Netflix, Disney Plus, czy HBO nigdy nie przestają działać. Dzieci nie mają więc żadnego powodu, aby czekać cały dzień na tę jedną, jedyną bajkę na dobranoc. Ja jednak pamiętam doskonale czasy, w których nie było w ciągu dnia tak łatwego dostępu do bajek. Nie mieliśmy w domu kablówki ani satelity, więc jak miałem ochotę pooglądać bajeczkę, ratowała mnie kaseta wideo albo oczekiwanie na wieczorną bajkę na dobranoc. Wtedy nie lubiłem tego oczekiwania, jednak dziś sam funduję sobie każdego dnia taki odliczający do wieczora zegar.

    A czekam właśnie na Harry’ego. Codziennie, przed samym zaśnięciem, funduję sobie 30-minutową dawkę magicznych przygód dzieci–czarodziejów. I, choć po tych kilku latach słuchania jednego i tego samego, znam już tę opowieść na pamięć, to każdego dnia czekam z podekscytowaniem na wieczór, aż po raz kolejny będę mógł przenieść się do szkoły czarodziejstwa w Hogwarcie, by przeżyć kolejną, wspaniałą przygodę.

    Dodatkowym atutem jest Piotr Fronczewski, który wprost w genialny sposób czyta tę historię i sprawia, że ten prosty audiobook wydaje się wielką superprodukcją. Niewiarygodne przeżycie.

    A Ty? Słuchałaś, słuchałeś już Harry’ego Pottera? ☺️


  • dziennik i przygoda

    🙋
    Jak korzystasz z mediów społecznościowych?
    #fajnepytania #dzienniki

    Przez długi czas, nie mogłem znaleźć dla siebie miejsca w mediach społecznościowych. Jakkolwiek głupio to brzmi, to właśnie tak było. Konsumpcja treści była dla mnie zwykłym marnowaniem czasu, a z tworzeniem i dzieleniem się… no… powiedzmy, że nie miałem na to żadnego pomysłu, więc i nie czerpałem z tego też żadnej przyjemności.

    W ostatnich tygodniach zaczęło się to zmieniać. Chyba w końcu, pierwszy raz, mogę powiedzieć, że sobie to wszystko jakoś poukładałem i – co ważniejsze – to poukładanie powoli zaczyna działać.

    Używam Twittera i Instagrama – jednak staram się powrócić też do Facebooka. Każdy z tych serwisów ma spełniać dla mnie zupełnie inną rolę.

    Twittera traktuję trochę jak mój dziennik, notes, może i jakiegoś rodzaju brudnopis. Pomaga mi w prowadzeniu i spisywaniu postępów w drodze do fajnego życia. Publikuję tam przemyślenia i opowiadam o postępach.

    Jednak Twitter jest dla mnie również cennym źródłem informacji. Obserwuję całkiem sporo osób, a te codziennie opowiadają o rzeczach, które mnie interesują. Dzięki temu, spędzając niewiele czasu na przeglądaniu Twittera, mogę zaczerpnąć sporo informacji, a i mogę w łatwy sposób znaleźć inspirację, na przykład, by napisać nowy wpis na blogu.

    Instagram to zupełnie inna bajka. Jeżeli mogę powiedzieć, że Twitterem karmię mój mózg, to dla Instagramem zasilam serce. Tu najczęściej używanym przeze mnie tagiem jest #bird, którym oznaczam zdjęcia i wideo z papierowymi ptaszkami, które zostawiam w miejscach, które odwiedzam. Tworzę w ten sposób każdego dnia jakąś nową przygodę. I mam z tym całkiem sporo zabawy – rozwijam moją kreatywność, wymyślając przeróżne sytuacje, w których mogę sfotografować kolejnego #bird’a, a i uczę się samej fotografii mobilnej – którą tak lubię – robiąc każdego dnia kilka, czasem i kilkanaście zdjęć na Instagrama.

    Jednak podobnie jak Twitter to nie tylko moje publikacje dotyczące drogi do fajnego życia, tak i Instagram to dla mnie coś więcej, niż tylko #bird’y. Gdy moje serce siada, gdy potrzebuję kopa z energią, wtedy czasem sięgam po telefon i zerkam na kolorowe filmy, tworzone przez obserwowanych przeze mnie ludzi na Instagramie. To właśnie z niego czerpię inspirację i motywację do działania, do tego, by, zamiast siedzieć – wstać, by się ruszać, znajduję tam energię do wysiłku, ćwiczeń, pisania, czytania, a czasem śmiechu, czy łez. Instagram potrafi być wyniszczający, ale gdy używamy go świadomie, gdy potrafimy zrobić sobie z niego użyteczne narzędzie – wtedy będzie on działał na naszą korzyść.

    Facebook ma być lustrem, ale i jakiegoś rodzaju uzupełnieniem mojego bloga – i zapełnić w ten sposób lukę, której nie wypełniłem pozostałymi dwoma serwisami. Takim trójtorowym działaniem staram się dotrzeć z moim przekazem do jak największej liczby osób, by jeszcze mocniej promować ideę poszukiwania swojej drogi do fajnego życia przez prowadzenie swojego własnego dziennika.

    Cieszę się, że potrafiłem znaleźć sobie sposób na używanie mediów społecznościowych właśnie w taki sposób. Czerpię sporo korzyści, będąc zarówno konsumentem, jak i twórcą. A i zabawy mam z tym coraz więcej.


  • jak aktywność fizyczna pomaga walczyć ze zmęczeniem

    Im więcej siedzisz, tym bardziej zmęczony jesteś – zabawne, ale tak bardzo prawdziwe. Oto ciekawy, inspirujący fragment wpisu, jaki znalazłem na blogu Rośnij w siłę (🔗):

    Możesz pomyśleć, że trening fizyczny, gdy jesteś zmęczony, przynosi efekt przeciwny do zamierzonego. Jednak ćwiczenia są niezwykle przydatne w walce ze zmęczeniem. Ćwiczenia pomagają poprawić wytrzymałość i siłę mięśni, co sprawia, że z czasem czujesz się mniej zmęczony.
    Pomagają również w dystrybucji składników odżywczych i tlenu do komórek, co pozwala organizmowi pracować wydajniej. Kiedy twój organizm pracuje wydajniej, nie czujesz się tak zmęczony podczas aktywności fizycznej, ponieważ twój organizm nie musi pracować podwójnie.

    Aktywny tryb życia jest z pewnością moim odkryciem ostatniej dekady. W szkole podstawowej uwielbiałem sport – jak chyba wielu 10-letnich chłopaków. Grałem w piłkę (nawet przez krótką chwilę w lokalnym klubie piłkarskim!), biegałem, rowerowałem…

    Ruch był naturalnym elementem mojego życia. Potem przyszła szkoła średnia i ekscytacje zupełnie innymi rzeczami. Choć i tak głównym środkiem transportu nadal były moje nogi – więc nie odczuwałem skutków odwrócenia się od sportu aż tak bardzo – to i tak moja aktywność fizyczna znacząco spadła. Zacząłem obracać się w „środowisku”, w którym nie królował sport. W tamtym czasie imponował mi zupełnie inny świat i odwróciłem się od sportu, od aktywnego życia. Potem było jeszcze gorzej, gwoździem do mojej sportowej trumny był, jak pewnie dla wielu, samochód – ten okazał się na tyle wygodnym, użytecznym i wyręczając, codziennym narzędziem, że powoli zaczęła we mnie zanikać potrzeba codziennego ruchu.

    Dziś naprawiam tamte błędy.

    Widzę teraz, jak bardzo zmęczone jest moje ciało, gdy… się nie męczy. Gdy nie daję mu codziennej dawki aktywności, wysiłku. Choć to może wydawać się zabawne, to tak właśnie jest. Najlepsze poranki mam wtedy, gdy dnia poprzedniego wieczorem jestem w stanie ledwo doczołgać się do łóżka. Oczywiście mam tu na myśli momenty, gdy dzień wcześniej „dam sobie wycisk”, gdy do upadłego trenuję na rolkach, na maxa gram w unihokeja, pływam, biegam… gdy to aktywność jest głównym elementem mojego dnia. Budzę się wtedy i wiem, że żyję, że zrobiłem mojemu ciału wspaniały prezent, dostarczając mu siły, motywacji i inspiracji do lepszego działania. Im większy wycisk sobie sprawię, tym lepiej się czuję. Nauczyłem się leczyć zmęczenie wysiłkiem fizycznym i jest to jedna z lepszych umiejętności mojego dorosłego życia. I nie jest w stanie zrozumieć tego nikt, kto tego nie spróbował.